Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwudziestotrzyletnia Lena po traumatycznych wydarzeniach w Polsce ukrywa się w Kopenhadze, jednak szybko okazuje się, że i tam nie jest bezpieczna. Demony przeszłości powróciły, odnalazł ją bowiem mężczyzna, przed którym uciekała. Tym razem kobieta szuka schronienia w ukrytym przed resztą świata tajemniczym hotelu w hiszpańskiej Maladze. Jednak nie udaje się jej zaznać spokoju, bo zostaje OSKARŻONA. Ktoś próbuje przypisać jej swoją zbrodnię. Zaczyna się niebezpieczna gra, w której znów przyjdzie zapłacić najwyższą cenę. Oskarżona to thriller psychologiczny w nurcie domestic noir, pełen napięć i niespodziewanych zwrotów akcji. To powieść, która gra na emocjach i angażuje zmysły. Jej akcja rozgrywa się w psychice zarówno bohaterów, jak i czytelnika.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Prolog
Wiatr telepał drzwiami drewutni, uderzając o metalową bramę. Od kilku dni mocno wiało, co chwilę było słychać syreny straży pożarnej, wzywanej do nagłych sytuacji. Mężczyzna wyszedł z domu, narzucając na siebie płaszcz. Zamknął drewutnię, zaciskając mocno skobel, po czym dodatkowo podparł drzwi kamieniem. Postanowił przejść się po okolicy, aby na własne oczy się przekonać, jakich zniszczeń dokonała wichura. Powalone drzewa, zerwany dach, na szczęście jego dom nie ucierpiał. Co jakiś czas robił remont: zmiana rynien, nowy płot, trzeba dbać o swoje i jak widać, opłaciło się. Skręcił na główną drogę, gdy usłyszał szczekanie psa. Przez głośne ujadanie przebijał się ludzki głos. A więc znalazł się jeszcze jakiś szaleniec, który tak jak on w niepogodę spaceruje, zamiast siedzieć w domu. Psa by nie wygonił, pomyślał, a tu nie tylko pies, ale i ludzie na zewnątrz. Znów wiatr uderzył go w twarz, wdzierając się pod płaszcz. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Postawił kołnierz i schował głowę w ramiona. Miał już zawracać, gdy nagle się wzdrygnął. Niespodziewanie z krzaków wyskoczył pies i przestraszył go. Na szczęście był po drugiej stronie ogrodzenia; opierając przednie łapy na płocie, szczekał głośno.
– Cicho, cicho. – Mężczyzna uspokajał zwierzę, ale na psie nie robiło to wrażenia.
Za nim, w oddali zauważył kobietę. Wiatr szarpał jej kolorowym szalem. Wbiła łopatę w ziemię, wkładając w to całą siłę. Zawołał, ale wiatr połykał jego słowa, a dodatkowo ujadanie psa zagłuszyło jego głos. Kobieta pochylona nad łopatą, nieświadoma, że ktoś ją obserwuje, otarła wierzchem dłoni czoło i po raz kolejny wbiła szpadel w ziemię. To dopiero znalazła sobie porę na prace na działce. – Zmarszczył czoło, przyglądając się jej z oddali. W pierwszej chwili pomyślał, że może wichura dokonała zniszczeń na jej posesji. Nie zauważył jednak powalonych drzew ani porozrzucanych na działce konarów. Kobieta metodycznie, kawałek po kawałku, wbijała łopatę w ziemię, jakby czegoś tam szukała albo coś chciała ukryć. Zaczęło padać i drobne krople lądowały na twarzy mężczyzny. Po chwili rozpadało się na dobre, ale kobieta, niewzruszona, nadal przekopywała ogródek.
Odwrócił się i ruszył w stronę swojego domu. Wiatr i deszcz przybierały na sile i zanim mężczyzna dotarł do posesji, był przemoczony do suchej nitki. Przebiegł przez podwórko i schował się pod zadaszeniem werandy. Wszedł do domu, zdjął z siebie mokre ubrania, wytarł twarz ręcznikiem i podrzucił do kominka dwa polana. Drewno zajęło się ogniem; zbliżył ręce do kozy, poczuł, że robi mu się cieplej. Usiadł w fotelu i wpatrywał się w płomień. Widok kobiety przekopującej ogródek go nie opuszczał; nie wiedział, dlaczego ta scena zrobiła na nim takie wrażenie, ale bez wątpienia było w niej coś niepojącego. Zamknął oczy, opierając głowę o poduszkę, a potem zasnął i w śnie znów nawiedził go ten obraz. Trzepoczący na wietrze, kolorowy szal i ostry szpadel zanurzający się w miękkiej, czarnej ziemi.
Lena
17 października 2019
Madryt
Kłamstwo stało się prawdą. Jestem w Madrycie, w mieście, w którym rzekomo żyję od roku. Utkałam tę opowieść w wyobraźni, nakarmiłam nią moich bliskich, stałam się jej częścią dużo wcześniej niż w rzeczywistości. Samosprawdzająca się przepowiednia? Jakkolwiek. Przede mną leży wyborowy hiszpański tapas, a w szklance, gęsta i czerwona niczym krew, w promieniach słońca wygrzewa się sangria. Upijam łyk i zawieszam wzrok na zdobieniach balkonów po przeciwnej stronie ulicy.
Nigdy nie byłam w Hiszpanii, ale gdy tylko wysiadłam na głównym dworcu kolejowym w Madrycie, odniosłam wrażenie, jakbym znała to miejsce od dawna. Wielokrotnie wchodziłam na Google Street View i poruszałam się po mieście, siedząc na kanapie w moich przytulnym pokoju w centrum Kopenhagi. Odkrywałam miasto, będąc oddalona od niego o setki kilometrów, dzięki technologii i życiu w dwudziestym pierwszym wieku. Utkałam swoją historię, napisałam siebie na nowo, by nie zgadzało się nic, nawet moje imię i nazwisko. Fikcja, jaką sobie stworzyłam, była bezpieczniejsza od rzeczywistości, w której przyszło mi żyć. Tygodniami chłonęłam atmosferę hiszpańskiej stolicy przez szklany ekran mojego telefonu, a teraz jestem tu naprawdę. Czuję się jak wąż, który – pozbywając się starej skóry – momentalnie staje się kimś nowym. Zmień miejsce zamieszkania, a zmienisz swoje przeznaczenie. Tego mi potrzeba. Radykalnych kroków, dotyczących nie tylko wyglądu zewnętrznego, ale przede wszystkim psychicznej regeneracji.
Uciekłam. Po raz kolejny udało mi się wyrwać ze szponów przeszłości. Wystarczyła jeszcze chwila na peronie kopenhaskiego metra, a dopadliby mnie. Nie siedziałabym teraz na wygodnej sofie i nie wygrzewałabym się w promieniach zachodzącego słońca, rozkoszując się ciepłym powietrzem na skórze i odgłosami gwarnej madryckiej ulicy wpadającymi przez otwarte na oścież drzwi balkonowe. Na samą myśl, gdzie bym teraz była i z kim, czuję zimy dreszcz na plecach.
Zrobiłam coś złego, ale i mnie skrzywdzili. Przyjęłam życie w masce, bo bycie sobą to zbyt duże ryzyko. Gdy wskoczyłam do kolejki metra, zostawiwszy własną przeszłość na peronie, nie miałam pomysłu, co dalej, wtedy w mojej głowie pulsowało jedno słowo: uciekaj. Nieważne, dokąd i w jaki sposób, byle jak najdalej od tego potwora i jego matki. Nie mogłam zrozumieć, jak odnalazł mnie w Danii, przecież czmychnęłam z jego mrocznej twierdzy nad Jeziorem Powidzkim, znalazłam bezpieczną kryjówkę w centrum Kopenhagi, w domu staruszki, której stałam się opiekunką, i nagle mój świat znów rozpadł się na kawałki. A drobne odłamki niczym fragmenty zbitego lustra odbijały skrawki mojego życia, niekompletne, zniekształcone i trudne do połączenia.
Tamtego dnia, gdy zobaczyłam, że Nikodem – mężczyzna, który mnie oszukał i przed którym uciekłam z Polski – wychodzi z kamienicy, w której mieszkałam, zrozumiałam, że nie mam czasu do stracenia. Być może mogłam podjąć inne kroki, niż znów uciekać, ale zostałam zaskoczona. Chaotyczne działanie to jedyne, na co było mnie stać w tamtej chwili. A poza tym czy nie jest tak, że stale chodzimy tymi samymi drogami? Mamy w umyśle wydeptane ścieżki i choć wiemy, że trasa wiedzie nad urwiskiem, po grząskiej ziemi lub pod górę, wskakujemy na nią, bo właśnie ją dobrze znamy, jak żadną inną.
Ja znałam ucieczkę jako rozwiązanie wszystkich moich problemów, znów wybrałam ten sam scenariusz. Gdy wysiadłam na przystanku metra Central Station, krzyżującego się z głównym dworcem kolejowym w Kopenhadze, od razu skierowałam się w stronę tablicy rozkładu odjazdów. Jakby nogi same mnie tam prowadziły. Przetarte szlaki, wydeptane ścieżki. Gdy pół roku wcześniej uciekałam przed Nikodemem z Polski, także udałam się na dworzec, zdawałam sobie więc sprawę, że znów może mnie tam szukać – on zapewne też działa według wyuczonego, nieświadomego schematu. Tylko że moją siłą napędową jest ucieczka, a jego – pogoń za mną.
Bateria w moim telefonie padła, a ja nie wzięłam ładowarki z domu staruszki, u której mieszkałam. W kiosku na dworcu kupiłam starter na kartę z telefonem, aby nie było potrzeby rejestracji numeru. W Danii nadal jest to możliwe, choć w Polsce już zakazane. Pierwszym pociągiem, jaki odjeżdżał poza granicę Skandynawii, był ekspres do Frankfurtu. Musiałam uciekać. Jak najszybciej opuścić Danię. Jak najdalej od Kopenhagi, jak najdalej od niego.
Kupiłam w kasie bilet i zajęłam miejsce w wagonie. Oczekiwanie przez czterdzieści minut, aż w końcu pociąg ruszy, ciągnęło się w nieskończoność. Byłam sama w przedziale i choć miałam miejscówkę przy oknie, celowo siedziałam w głębi. Nie chciałam rzucać się w oczy. Gdyby zjawili się na peronie, musiałam mieć nad nimi przewagę, obserwować ich każdy ruch i jednocześnie wiedzieć, że oni mnie nie widzą. Gdy konduktor zagwizdał, dając znak do odjazdu, wypuściłam zgromadzone w płucach powietrze, czując, jak opuszczają mnie wszystkie siły. Stale napięte mięśnie, wyczulony słuch i wzrok, niczym u zwierzęcia szykującego się do walki bądź ucieczki. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o zagłówek fotela. Nie dopadli mnie. Uciekłam.
Pociąg powoli ruszył, z każdą sekundą przyśpieszając swój bieg i zostawiając za sobą moje kopenhaskie życie. Mknął przez pola, mieniące się kolorami jesieni, poprzecinane wstęgami rzek krajobrazy, migocącymi kolorowymi domkami na horyzoncie, sielską prowincją. Ten malowniczy krajobraz przypomniał mi moje rodzinne strony, spokój i ciszę nadbużańskich pól i łąk. Wiedziałam jednak, że nie mogę wrócić do domu. Kiedyś, ale jeszcze nie teraz. Orchówek to będzie kolejny punkt na mapie, od którego zaczną mnie szukać. Nie mogłam o tym zapominać. Włożyłam kartę do nowego aparatu, który podłączyłam do ładowarki w pociągu, i zarejestrowałam się w sieci Lycamobile. Chciałam zadzwonić do pani Sary, tak nagle urwałam z nią rozmowę, ale nie byłam na to gotowa. Obawiałam się, że Nikodem wrócił do jej domu i pozna mój nowy numer.
Po dziesięciu godzinach podróży, gdy wysiadłam na dworcu we Frankfurcie, miałam niemal gotowy plan. W kawiarni o wdzięcznej nazwie Cafe di Roma zamówiłam macchiato i panini. Byłam głodna i to w tamtej chwili było najważniejsze. Fizjologia. Cynamonowe bułeczki, które kupiłam w piekarni nieopodal Esplanaden, zjadłam w drodze. Podłączyłam telefon do ładowarki i zaczęłam wprowadzać w życie mój naprędce wymyślony scenariusz. Jadąc pociągiem, gorączkowo robiłam w głowie przegląd moich możliwości, kontaktów i znajomości, które mogłabym wykorzystać. W ostatnim czasie, z wiadomych względów, nie byłam osobą towarzyską, tak po prawdzie to nigdy nie leżało to w mojej naturze, ale nawet największy introwertyk ma kogoś, kogo w sytuacji zagrożenia wybierze na swoje koło ratunkowe.
Iza, moja przyjaciółka, z którą co prawda urwał mi się kontakt, była jedyną znaną mi osobą, którą mogłam prosić w tej sytuacji o pomoc. Czy nadal studiowała za granicą, a może już wróciła do Polski? Chociaż nie miałam Facebooka, odnalazłam ją na portalu społecznościowym. Ostatni post wrzuciła dwa tygodnie wcześniej; informowała cały świat, że właśnie inaugurowała kolejny semestr studiów w Hiszpanii. Wysłałam jej wiadomość, prosząc o pomoc i niezdradzanie nikomu, że się z nią skontaktowałam. Przez pewien czas byłyśmy sobie naprawdę bliskie, znałyśmy się niemal od zawsze, takich przyjaźni nie może zabić rok przerwy. To prawda, zaniedbałam Izę, gdy się zakochałam, straciłam kompletnie głowę, ale liczyłam na to, że już mi wybaczyła, a zważywszy na to, co mnie spotkało, nie odmówi pomocy.
Najwidoczniej Iza miała takie samo zdanie w tej kwestii, bo odpisała po niecałej godzinie. Po krótkiej wymianie zdań, z której dowiedziałam się, że od kilku miesięcy jest w szczęśliwym związku, zapytała, czy może zadzwonić. A gdy usłyszałam jej głos, zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi jej ostatnio brakowało. Zapewne kiedy sama doświadczyła tego cudownego uczucia, jakim jest zakochanie, zrozumiała moje postępowanie, wcześniejsze decyzje i nie była już o to zazdrosna. Gdy opowiedziałam jej, że siedzę na dworcu kolejowym we Frankfurcie bez żadnych pomysłów i perspektyw, zaprosiła mnie do Madrytu. Powiedziała, że wynajmuje malutkie mieszkanko, ale że znajdzie się dla mnie miejsce i żebym nie zwlekała, tylko jak najszybciej do niej jechała. Tak też zrobiłam. Nie analizowałam, czy to jest najlepszy pomysł, właściwie nie miałam innego wyboru, jej dom jawił mi się jako mój nowy azyl.
Siedzę teraz na wygodnej sofie w jej minimalistycznym studiu i patrzę, jak Iza krząta się po kuchni, przygotowując dla nas kolację. Z głośników dobiega cicha muzyka, przymykam oczy i odnoszę wrażenie, jakbyśmy cofnęły się do przeszłości, do czasów przed tym piekielnym dniem, gdy zostałam oszukana. Niemal widzę wynajmowane mieszkanie w Lublinie, wysokie wieżowce za oknem, zapach cebularzy, które odgrzewała w opiekaczu dla nas na kolację.
– Paella marinera gotowa – mówi, stawiając na stole patelnię.
– Pachnie obłędnie – komentuję, nachylając się nad daniem.
– Cebula, papryka, pomidory i owoce morza – wymienia, grzebiąc w szafce.
Wyjmuje talerze i sięga do szuflady po sztućce.
Z Frankfurtu złapałam pociąg do Paryża, a tam miałam przesiadkę do Madrytu. Jestem po blisko trzydziestu godzinach podróży, szybkim prysznicu i lampce hiszpańskiego trunku. Upijam kolejny łyk sangrii i przysuwam sobie podany przez moją przyjaciółkę talerz.
– Mam nadzieję, że kuchnia hiszpańska przypadnie ci do gustu – mówi, siadając po przeciwnej stronie stołu.
– Na pewno – odpowiadam, posyłając jej uśmiech. – Jestem tak głodna, że zjadłabym nawet gwoździe.
Iza wybucha śmiechem. Niecałą godzinę temu odebrała mnie z dworca i metrem przyjechałyśmy do jej mieszkania. W drodze opowiedziałam jej o moich perypetiach w Polsce, śmierci mojego chłopaka i półrocznym pobycie w Kopenhadze oraz o tym, co się tam stało i zmusiło mnie do kolejnej ucieczki. Oczywiście nie powiedziałam jej całej prawdy. Pominęłam jeden istotny szczegół. Fakt, że zabiłam człowieka.
Anna
22 października 2019
Kopenhaga
Trzymam telefon w dłoni i po raz kolejny czytam treść esemesa, którego właśnie otrzymałam. „Wiem, że ją zabiłaś!” Litery powiększają się i zmniejszają, mój mózg eksploduje tysiącem myśli. To niemożliwe. Kręci mi się w głowie, przytrzymuję się wypolerowanego blatu kuchennej wyspy. Świat wiruje przede mną. To mój koniec. On wie. On wie. Dudni w mojej głowie. On zna prawdę. Odwracam się i wymiotuję do zlewu. Grafitowa powierzchnia pokrywa się dopiero co wypitą przeze mnie kawą. Jestem skończona. Trafię do więzienia. Usuwam się na krzesło i ukrywam twarz w dłoniach. On wie, co zrobiłam tej dziewczynie. Nie wiem, jak się dowiedział, ale zna prawdę. Zabiłaś, dudni w mojej głowie. Słowa z esemesa wyświetlają się przed moimi oczami. Zaciskam mocno powieki, ale poszczególne litery składające się na oskarżające mnie słowo wciąż tam są. Zostałam zdemaskowana.
To wszystko wina tej przeklętej Leny. Znów pochylam się nad zlewem, teraz szarpią mną jedynie gardłowe odgłosy, nie mam czym wymiotować. Ta niespodziewana reakcja mojego organizmu mnie przeraża. Nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie zdarzyło, ale też nigdy wcześniej nie zabiłam człowieka. Już nic nie będzie takie samo. Jeden wieczór i moje całe dotychczasowe życie legło w gruzach. Przeklęta dziewczyna!
Gdyby Lena nie pojawiła się w moim życiu, nic podobnego by się nie stało. Femme fatale, zrujnowała Nikodema, mnie, tego człowieka, którego zabiła, kobietę, którą ja zabiłam, kto wie, kogo jeszcze pogrążyła? Zdejmuję z suszarki szklankę i napełniam ją wodą. Upijam kilka łyków.
Mówią, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i powinniśmy z każdego dnia wyciągać lekcję na przyszłość. A więc mam współczuć Lenie, bo dowiedziałam już, co to znaczy znaleźć się w niewygodnym położeniu i zrozumiałam, jak ona się codziennie czuje? A może za jej przykładem wybrać drogę ucieczki? Stale zmieniać miejsce zamieszkania, mylić tropy. O nie, to nie w moim stylu! Nic by się nie stało, gdyby ona nie pojawiła się w moim życiu. Tamta kobieta nadal by żyła, a nade mną nie wisiałaby wizja więzienia. Ona za to zapłaci, nie ja!
Zerkam na komórkę leżącą na blacie, ekran wyświetlacza wygasł, zastanawiam się, co odpisać Andersowi. Zaprzeczyć, iść w zaparte, że nie mam nic wspólnego ze śmiercią tej kobiety, albo może lepiej rżnąć głupa? Zadzwonić, pytając, o czym on, do cholery, mówi? Jaka kobieta nie żyje? Być wstrząśnięta? A może wręcz oburzona, że w ogóle nie podejrzewa o taki czyn? To nie przejdzie. Nie z Andersem. Jest najbardziej dociekliwą i wiarygodną osobą, jaką znam. Nigdy nie rzuca słów na wiatr. Jeśli coś mówi, to ma do tego stuprocentową pewność. Wie, co zrobiłam, i teraz mi grozi.
Chwytam komórkę w dłoń i idę po schodach do góry. Wchodzę do łazienki znajdującej się przy sypialni, wyjmuję z kosmetyczki środki przeciwbólowe; rozsadza mi głowę i muszę przyćmić ten stan. Wyciskam z blistra dwie białe tabletki, wrzucam do ust i popijam wodą z kranu. Wracam do sypialni, zaciągam żaluzje w oknach i kładę się na środku łóżka. Nie przykrywam się, bo czuję, że cała płonę. Ten esemes nie tylko rozpalił moje emocje, lecz także podniósł o kilka stopni temperaturę mojego ciała. Dotykam ręką czoła, nie jest gorące, ale policzki pulsują strachem.
Co teraz ze mną będzie? I jak w ogóle Anders się o tym dowiedział? Tam, gdzie doszło do śmiertelnego potrącenia dziewczyny, nie było żadnych kamer, tego jestem pewna. Byłam w tym miejscu wielokrotnie, boczna droga, między drzewami dziko rosnącymi na skraju pól i łąk. Poza zasięgiem miejskiej sieci monitoringu. Świadek? Policja nie powoływała się na żadnego świadka, znam tę sprawę jedynie z mediów, ale zapewne dotarłyby do dziennikarzy informacje, że ktoś widział zdarzenie, a poza tym, wtedy nie leżałabym jak teraz na wygodnym materacu w mojej sypialni, tylko składała zeznania na policji albo spoczywała na wąskiej, niewygodnej więziennej pryczy.
Minęło osiem dni od zdarzenia, czas działa na moją korzyść. Padający od świtu do nocy deszcz zmył wszystkie ślady zbrodni, wywietrzała pamięć sąsiadów, którzy mogli widzieć w moim ogrodzie tę dziewczynę tamtego wieczoru. A może właśnie w ten sposób Anders dowiedział się, że mam coś wspólnego z zabójstwem? Spotkał kogoś z sąsiedztwa i wyszło na jaw, że gościłam u siebie tę zamordowaną kobietę. Ale czy wtedy sąsiad nie zgłosiłby tego od razu na policję? Poza tym mój dom jest za wysokim parkanem, nie docierają tu spojrzenia przypadkowych gapiów. Ani oko kamery.
Siadam na łóżku zbyt gwałtownie, nagły zawrót głowy sprawia, że robi mi się na moment ciemno przed oczami. Po chwili mój błędnik pracuje znów prawidłowo, wstaję i rozglądam się po pokoju. Czy możliwe, że Anders bez mojej wiedzy i zgody zamontował w domu kamery? Nie byłam z tamtą pielęgniarką w sypialni, więc opuszczam pokój i schodzę na dół. Rozglądam się po salonie, aneksie kuchennym, wchodzę do gabinetu, ale nigdzie nie widzę żadnych dziwnych urządzeń, które wzbudziłyby mój niepokój. Słyszałam, że teraz kamery mogą być ukryte w przedmiotach codziennego użytku, być bardzo małe, wręcz mikroskopijne, z łatwością mieszczące się w guziku od koszuli czy zatyczce długopisu.
Unoszę głowę i spoglądam na kryształowy żyrandol. Czy w jednym z kamyczków mój były partner mógł ukryć urządzenie szpiegowskie? Wychodzę na zewnątrz, jest pierwszy słoneczny dzień po kilku deszczowych tygodniach, ale silny wiatr sprawia, że przeszywają mnie zimne dreszcze, gdy obchodzę dom dookoła. Tutaj także nie zauważam niczego dziwnego, elewacja i dach są bez widocznych zmian. Poza tym, jeśli nawet obecność tej dziewczyny w moim domu została zauważona przez Andersa dzięki kamerom, to i tak nie byłaby twardym dowodem w sprawie, przecież nie nagrała się scena, jak pozbawiam ją życia. A on wyraźnie napisał, że wie, iż ją zabiłam. Ponadto śledzenie, podglądanie to naprawdę nie w stylu Andersa, on najzwyczajniej nie ma na to czasu, co więcej, wręcz stroni od tego. Zbyt wiele razy stał się celem paparazzich, by bawić się w te haniebne zagrywki.
Niemal słyszę, jak wypowiada te słowa, wielokrotnie zwykł w taki sposób mówić o medialnym zepsuciu. A może to sprawka jakiegoś dziennikarza? Obserwował nasz dom, licząc, że wpadnie mu w kadr znany pan projektant, a tymczasem nie było nic ciekawego oprócz dwóch kłócących się kobiet, które uwiecznił na zdjęciach, a potem dodał dwa do dwóch? Szantażuje Andersa fotkami? Żąda zapłaty za milczenie? A gdy on mu nie zapłaci, upubliczni je? Dlatego mój były jest przekonany, że ją zabiłam, bo ma dowody na zdjęciach? Przypominam sobie tamten wieczór, w pobliżu domu i na bocznej drodze nie było nikogo, zauważyłabym to, ale czy na pewno? Wracam do domu, przekręcam klucz od środka, zignoruję wiadomość od Andersa, nic mu nie odpiszę, tylko udowodnię moją niewinność. A żeby to zrobić, muszę oskarżyć Lenę. Nie pozostaje mi nic innego, jak wrobić ją w to morderstwo. I tak już ma jedno na koncie, a jedno czy dwa, jaka to różnica, gdy dostaje się dożywocie?
Emil
22 października 2019
Kopenhaga
Wracam do mieszkania i zsuwam z nóg buty. Nie wierzę w to, co się stało. Odwieszam marynarkę i pierwsze kroki kieruję do łazienki. Przemywam twarz zimną wodą, a potem chowam ją w miękki ręcznik frotté. Mam wrażenie, że czas biegnie innym rytmem, jakbym nagle został wtrącony do równoległej rzeczywistości. Wychodząc rano z domu, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Przez myśl mi nie przeszło, że właśnie dzisiaj dostanę niemy znak od Leny, dziewczyny, która po raz drugi nagle zniknęła z mojego życia, bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania. Wtedy milczała tygodniami, teraz niezwłocznie zawiadamia mnie, że wyjechała do Hiszpanii.
Przechodzę do salonu i opadam na kanapę. Z kieszeni spodni wyjmuję kartkę pocztową, którą od niej dostałem. Dawno nie otrzymałem żadnej pocztówki, znajomi przesyłają pozdrowienia z wakacji na Messengerze lub innym komunikatorze, a tu proszę, trzymam w dłoni widokówkę. Obracam ją w palcach, przyglądając się detalom. Spienione morze, mewy, palmy, zachodzące słońce, daleko mi do romantyka, ale umiem docenić piękno i unikatowość. I ta kartka taka jest. Nieoczywista. Zupełnie tak jak Lena. Niby zwyczajna dziewczyna, ale tak naprawdę nieodgadniona, tajemnicza, nieprzewidywalna.
Wpatruję się w drukowane litery, którymi zapisano moje imię i nazwisko oraz adres szpitala. Miejsce, które przeznaczone jest na wakacyjne pozdrowienia, zionie pustką. Dlaczego nic nie napisała? Zakładała, że kartka dostanie się w niewłaściwe ręce i ktoś oprócz mnie dowie się, że ukrywa się w Hiszpanii? Jej strategia związana była z tym, że kogoś się bała czy jednak zrobiła coś, co jest karalne? Znów przypominają mi się hasła wpisywane przez nią w wyszukiwarce mojego laptopa. Co grozi za zabicie człowieka, jak ukryć się przed policją i tego rodzaju podobne teksty, którymi nie interesują się niewinni ludzie. Od natłoku myśli zaczyna boleć mnie głowa. Z jednej strony znów czuję się źle z tym, że Lena potraktowała mnie w taki sposób, zostawiła, uciekła bez słowa, a z drugiej martwię się o nią. Czy jest bezpieczna, czy nic jej nie grozi, czy ten, przed kim ucieka, nie odnalazł jej w Maladze? Chyba że jest w tej sprawie drugie dno i ta kartka z Malagi wcale nie jest od niej?
Nie znam charakteru jej pisma, poza tym nie tak łatwo rozpoznać kogokolwiek po piśmie wielkimi literami, ale mimo tylu niewiadomych czuję, że to ona się ze mną skontaktowała. Bo któż inny? Od pół roku pracuję w szpitalu w Kopenhadze i nie dostałem żadnych nieoczekiwanych przesyłek, dopiero teraz, gdy ona zniknęła, przyszła do mnie kartka.
Gdy ostatni raz się widzieliśmy, mówiła, że ktoś, przed kim uciekła z Polski, odnalazł ją w Kopenhadze. Proponowałem jej, aby została u mnie, tutaj byłaby bezpieczna, ale ona odmówiła. Nie ufała mi do końca? Bała się, że ten ktoś tutaj też ją odnajdzie? Kim był ten człowiek, dlaczego powiedziała, że została przez niego oszukana, co on jej zrobił? Żałuję, że nie zadałem jej tych wszystkich pytań, pozwoliłem odejść bez słowa wyjaśnienia. Przyszła do mnie, bo potrzebowała pomocy, a ja nie spełniłem pokładanych we mnie nadziei. Może byłem za mało stanowczy, powinienem bardziej się postarać i przekonać ją, że może mi zaufać, odważyć się i wyznać prawdę. Przyznać się, że przez ten cały czas, gdy się nie widzieliśmy, stale była w moich myślach. Próbowałem sobie ułożyć życie, związałem się z nową kobietą, ale tak naprawdę czekałem na nią.
A teraz moja kopenhaska dziewczyna nie żyje i nikt nie wie, kto stoi za jej śmiercią. I nagle w tym wszystkim pojawia się Lena, całe morze niewiadomych. Ponownie odwracam kartkę na kolorową stronę, niby wakacyjny kadr, sztampowe fotki, ale ja widzę szczegół. Wiem, że nie wybrała jej przypadkowo, spędziła sporo czasu, zanim zdecydowała się na tę jedyną. Pochylone palmy, rozpływające się na wodzie, zachodzące słońce, studiuję pocztówkę, jakbym chciał wyczytać z niej ukryty przekaz. Widokówka jest po prostu zlepkiem kapitalnych zdjęć, na tyle zdążyłem poznać Lenę, by wiedzieć, że przywiązuje ogromną wagę do kompozycji, przecież chciała związać swoje życie z fotografią, ale oprócz tego, że kartka została wysłana z Malagi, nic więcej nie udaje mi się odczytać.
Odkładam ją na stół i opieram głowę o poduszkę, czuję, że niebawem zapadnę w sen. Tak wiele zdarzyło się w ostatnim czasie: niespodziewane pojawienie się Leny, potem jej zniknięcie, a do tego śmierć Sylwii, pielęgniarki na moim oddziale. Od początku złapaliśmy flow i mimo że ostatecznie nie chciałem się z nią związać na zawsze, bez przerwy zadaję sobie pytanie, czy naprawdę musiała zginąć. Brutalnie zabita. Dlaczego i przez kogo? Do tej pory policja nikogo nie złapała. Nie pozostawiono nikomu zarzutów, to karygodne. Żadnych świadków, żadnych śladów? Nawet najdoskonalszy morderca zostawia coś po sobie na miejscu zbrodni. Włos, odcisk buta, guzik. A jeśli nie uda się znaleźć żadnej rzeczy, która byłaby dowodem, to nie bez znaczenia pozostają okoliczności popełnienia morderstwa. Miejsce, w którym doszło do przestępstwa, narzędzie zbrodni, faktycznie niczego się nie doszukali? Zawsze jest jakiś drobiazg, szczegół, który wystarczy podsunąć pod lupę, poddać analizie, by wyłuskać podstawę do postawieniu komuś zarzutów. Po nitce do kłębka. Jeśli zamkną sprawę, oprawca Sylwii będzie chodzić po świecie i zagrażać kolejnym ludziom? Kim jest zabójca i gdzie się teraz ukrywa?
Nikodem
19 października 2019
Jezioro Powidzkie
Lena znów zniknęła? Uciekła, zanim zdążyłem ją odnaleźć. Wyprawa do Kopenhagi, pogoń za nią były na marne. Co więcej, wywołały jeszcze większą frustrację i obudziły we mnie najgorsze demony. Od powrotu do Polski nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Przyjechałem do domu nad jeziorem, ale wprowadziła się tu także moja matka. Jak zwykle ona. Mój największy przyjaciel i zarazem najniebezpieczniejszy wróg. Powiedziała, że nie może zostawić mnie teraz samego, że zaopiekuje się mną, a ja nie miałem siły protestować. To także doprowadza mnie do szału, moja bierność, poddanie się jej wpływom i jej obecność od rana do wieczora, stale gdzieś obok mnie. Jest męcząca, narzucająca się, wszystko najlepiej wiedząca. Wychowała mnie na kulturalnego człowieka, umiem trzymać słowa i emocje na wodzy, ale wiem, że do czasu. Jestem jak tykająca bomba, wybuchnę, a ogrom zniszczeń będzie przerażający. Ona nie wie, do czego jestem zdolny, i oby się nie dowiedziała. Jednak gdy się tu kręci, gdy przekopuje ogródek, sadząc co chwilę nowe rośliny, aż mi cierpnie skóra na karku.
– Nikoś – powiedziała ostatnio. – A tak właściwie po co ci te dwa szamba?
Buch, buch, buch. Moje serce weszło na wzmożone obroty.
– Postawiłabym w tym miejscu pergolę, zasadziła dzikie wino, zrobiłby się tu uroczy zakątek. Zobacz, jaki z tego miejsca jest doskonały widok na jezioro – dodała, stając na włazie do szamba. Gdyby tylko wiedziała, co, a właściwe kto znajduje się dwa metry pod nią. – Ojciec mówił, że może pomóc ci to zlikwidować. – Stuknęła kaloszem we właz. – Ma jakąś sprawdzoną ekipę…
– Nie chcę – zaprotestowałem. – Żadnych remontów, żadnych obcych ludzi, chcę odpocząć.
– Oczywiście nie teraz, rozumiem – westchnęła. – Po tym, co cię spotkało w Kopenhadze – fuknęła. – Co za paskudna dziewczyna… – zaczęła, ale przerwała, czując, że może to się przerodzić w następną kłótnię, na którą już sama nie miała ochoty.
Uważa, że zostałem napadnięty przez Lenę, że to ona uderzyła mnie w tył głowy i zostawiła nieprzytomnego w ciemnym korytarzu.
– Mogłeś umrzeć – powtarzała, gdy wracaliśmy do Polski. – Nie rozumiem, dlaczego się tak uparłeś na tę dziewczynę, jest tyle innych pięknych, dobrych kobiet, a ona jest podła, chciała cię zabić!
Ona zabiła człowieka, dlatego tak się na nią uparłem, skomentowałem w myślach, zostawiając uwagi matki bez odpowiedzi.
Gdy wracaliśmy z Danii, matka prowadziła samochód, stwierdziwszy, że jestem zbyt słaby, aby siedzieć za kółkiem. Poleciłem jej, żeby skupiła się na drodze, zamknąłem oczy, udając, że śpię, a potem naprawdę zasnąłem. Dzięki temu udało mi się przetrwać podróż, bez jej marudzenia i obwiniania o wszystko Lenę. Jednak ona nigdy nie odpuszcza.
– Nie uważasz, że powinniśmy coś z tym zrobić? – pyta.
Leżę na szezlongu w zacienionej części tarasu, a matka znowu grzebie w ziemi.
– Z czym? – pytam, nadal nie otwierając oczu.
Zapewne znów chce coś wykopać, przesadzić lub dobrać się do szamba.
– Z Leną – mówi nieoczekiwanie.
Momentalnie siadam i spoglądam na nią.
– Z Leną?
– Tak. – Kiwa głową, wchodząc na taras.
Opiera grabki o balustradę, zwinnym ruchem zdejmuje ogrodnicze rękawiczki i sięga po dzbanek wypełniony wodą.
– Ona nie może tak bezkarnie chodzić po świecie, chciała cię zabić…
– Mamo, przecież nie masz pewności, że to była ona.
Milion razy mówiłem jej, że nikt Leny nie złapał za rękę. To prawda, ktoś uderzył mnie w głowę, straciłem przytomność, osoba, która znalazła mnie na klatce kamienicy, wezwała pogotowie, ale ja nie widziałem sprawcy.
– A niby kto? – oburza się. – Pojechałeś do Kopenhagi za nią. – Spogląda na mnie surowym wzrokiem. – Tylko nie zaprzeczaj. – Unosi rękę. – Mama dobrze wie i synek jej nie oszuka.
Co za koszmar. Ten synek skończył już czterdzieści lat, a mama mówi do niego, jakby nadal miał cztery.
– Nie znasz w Kopenhadze nikogo, kto miałby cię zaatakować. Więc kto, jeśli nie ona?
– Przecież policja powiedziała, że to był napad na tle rabunkowym.
– Rabunkowym – powtarza, ironizując. – Jakoś tego nie kupuję. – Przekrzywia głowę. – Nawet nie splądrowano mieszkania, z którego wychodziłeś, tak nie zachowują się złodzieje.
Mam już zapytać, a skąd wie, jak zachowują się złodzieje, ale ona nie daje mi dojść do słowa.
– Dla mnie to mało przekonujące. Mogli szamotać się z tobą, próbować wyrwać saszetkę, a nie od razu zadawać cios w tył głowy, który mógł być śmiertelny. W imię czego?! Niepewnej zawartości twojego portfela? – Spogląda mi w oczy. – Bandyci raczej nie działają przypadkowo, najpierw obserwują swoją ofiarę, sprawdzają status społeczny, ustalają plan dnia, gdzie i z kim bywa, no i czy jest w ogóle wart zachodu. Taki napad na klatce schodowej to idiotyzm, w każdej chwili ktoś mógł wyjść z innego mieszkania, wejść do kamienicy, to nie trzyma się kupy. Nikoś. – Kręci głową. – To nie był żaden napad na tle rabunkowym, to było celowe działanie skierowane w ciebie. Policji najłatwiej przyjąć takie tłumaczenie. Ale ja wiem lepiej. – Opiera dłonie na biodrach. – Napadła cię Lena, koniec i kropka – mówi to tak pewnie, jakby rzeczywiście to widziała na własne oczy. – Bała się, że ją odnalazłeś, nie wiem, dlaczego ona tak przed tobą ucieka, ale od początku mi się nie podobała. Od pierwszego dnia, gdy ją zobaczyłam. Naciągaczka. Wprowadziła się do twojego domu i ani pracy, ani nauki, żyła tu jak huba na drzewie.
– Mamo – przerywam jej. – Daj już spokój!
– To ty daj spokój! – podnosi głos. – Po co w ogóle tak za nią gonisz, za tą gówniarą, ona jest młodsza o dwadzieścia lat, to smarkula, która ma fiu-bździu w głowie, a poza tym jest nieobliczalna. Wręcz niebezpieczna! Chciała cię zabić, ja to wiem. – Zaczyna chodzić w kółko po tarasie, zazwyczaj, gdy się nakręci, nie potrafi usiedzieć w miejscu. – Nie potrzebuję dowodów, matczyne serce najlepiej czuje, ta dziewczyna to wcielone zło i ja tak tego nie zostawię – ostro rzuca poszczególne słowa, jakby cięła nożem powietrze wokół nas. – Ona chciała cię zabić i zapłaci za to, już ja się o to postaram. – Spogląda na mnie, a ja wiem, że nie kłamie, i przeraża mnie wizja jej zemsty.
Lena
19 października 2019
Madryt
– Wiesz, że nie wiedziałam, że on nie żyje? – mówi Iza, zerkając na mnie badawczo.
Jest dyskretna, nie wypytuje mnie, jedynie delikatnie krąży wokół tematu, zapewne zdaje sobie sprawę, że sprawa jest dla mnie trudna, i nie chce dotknąć czułej struny.
Ma na myśli Huberta, mojego byłego chłopaka, faceta, dla którego postawiłam wszystko na jedną kartę, nawet przyjaźń z nią, a on mnie oszukał. Wpatruję się w miskę pełną zielonej i fioletowej sałaty, którą przed chwilą podała, i nie potrafię podnieść wzroku, aby spojrzeć jej w oczy. Źle się z tym czuję, że nie jestem z nią szczera, ale nie mam pewności, czy powinnam powiedzieć jej prawdę. I nie chodzi tu o Huberta, o nim powiedziałam jej prawie wszystko, ale o dalszą część historii. Mroczną, brutalną, nieodwracalną. Gdy wypuszczę ją na zewnątrz, stracę nad nią kontrolę. Dopóki jest zamknięta w czeluściach mojego umysłu, dopóki spoczywa na dnie moich wspomnień, przysypana niewdzięczną i fałszywą pierzyną normalności, jestem bezpieczna. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wyobrażam sobie, że miałabym teraz otworzyć usta i powiedzieć: „Wiesz, to stało się tak nagle, nie chciałam tego zrobić, ale zabiłam człowieka, chociaż szczerze, to nieprawda, w tamtej chwili chciałam go zabić, nie liczyło się nic więcej tylko moja ucieczka”.
Nie wiem, jak zareaguje moja przyjaciółka, czy nie stracę azylu w jej domu, czy nie doniesie na mnie policji, nawet działając w dobrej wierze, sądząc, że tylko wymiar sprawiedliwości zapewni mi bezpieczeństwo. I być może miałaby rację, być może to byłaby najlepsza opcja, raz na zawsze zrzuciłabym z ramion ten cholerny ciężar winy. Ale jeśli moje tłumaczenia nie wystarczą i trafię do więzienia? Oczyma wyobraźni widzę ciasną, obskurną celę, siebie w więziennym drelichu, samotną i pozbawioną nadziei. Albo jeszcze gorzej, otoczoną rzeszą agresywnych i zwyrodniałych kobiet, które wykorzystują mnie do spełniania swoich potrzeb fizycznych i psychicznych, wprowadzają w życie najgorsze wizje. A poza tym od czego miałabym zacząć, jak poprowadzić tę rozmowę, by przyjaciółka mnie zrozumiała i nie oceniała?
– To znaczy wiedziałam o trupie wyłowionym z Bugu, mama mi o tym powiedziała – dodaje Iza, polewając sałaty sosem winegret. – Ale przez myśl mi nie przeszło, że to może być ktoś, kogo znam – kończy, siadając naprzeciwko mnie.
Iza ostrzegała mnie przed Hubertem. Myślałam, że jest to podyktowane jej zazdrością. Nie wyszło jej z chłopakiem, a ja właśnie zaczynałam się spotykać z przystojnym facetem, ale teraz patrzę na to inaczej. Może nie miało to nic wspólnego z zazdrością, ona już wtedy czuła, że coś jest z Hubertem nie tak. Intuicja mówiła jej, że ten facet jest trefny i powinnam trzymać się od niego z daleka. Jednak nie mam odwagi ją o to teraz zapytać. Jeszcze przyjdzie na to pora.
– Nie wiem, co mam zrobić – mówię, odchrząkując. – Nie mogę wracać do Polski…
Urywam, bo żeby dokończyć to zdanie, musiałbym się zdobyć na szczerość, a w tej chwili mnie na to nie stać. Nie powiedziałam jej jeszcze wszystkiego, co wydarzyło się w Kopenhadze, to za dużo jak na pierwsze spotkanie. Dociera do mnie, że ten rollercoaster, który rozegrał się w ciągu ostatniego roku, to właśnie moje życie. Niebywałe.
– Spokojnie możesz zostać u mnie – mówi.
– Dziękuję. – Podnoszę na nią wzrok. – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – dodaję. – Mam trochę oszczędności, ale nie wystarczy na długo, a nie chcę być dla ciebie ciężarem.
Po minie Izy widzę, że chce zaprzeczyć, ale nim zdąży się odezwać, mówię wprost:
– Potrzebuję pracy. Najlepiej od zaraz.
– To jej poszukamy – proponuje, jakby to było wyjście do sklepu po zakupy.
Kiedyś nie była taka, najwidoczniej zmieniła ją Hiszpania i ludzie, których tu poznała. Przypominam sobie moje początki w Danii, bezowocne poszukiwanie pracy i odbijanie się od drzwi. Brak znajomości duńskiego był dla wszystkich pracodawców problemem. Aż w końcu trafiłam na panią Sarę, zostałam jej opiekunką, znalazłam u niej schronienie. Czy tutaj też będę miała tyle szczęścia? Potrzebuję pracy z dwóch powodów: oczywiście finansowego, ale także psychicznego. Muszę zająć czymś myśli, wskoczyć w wir obowiązków, w innym razie wciąż będę rozpamiętywać przeszłość i zwariuję.
– Nie znam hiszpańskiego – mówię.
– Angielski powinien wystarczyć – zaczyna, a przez jej twarz przebiega nieokreślony grymas. – W wakacje pracowałam w pewnym hotelu w Maladze – uśmiecha się do swoich wspomnień. – Mam bardzo dobry kontakt z managerem. Wprawdzie zbliża się koniec sezonu, ale myślę, że jeszcze do początku listopada spokojnie mogłabyś tam popracować, oni stale szukają nowych osób. Nie byłaby to praca marzeń, ale ja nie narzekałam. – Spogląda za okno. – Mój chłopak też tam pracował – dodaje, przenosząc na mnie wzrok. – Wikt i opierunek zapewnia hotel. Byłabyś zainteresowana?
– No jasne – mówię.
Iza zerka na zegarek.
– Dzisiaj już za późno, ale jutro rano zadzwonię do Antonia i dowiemy się, jak wygląda tam sytuacja – mówi, upijając łyk wina.
Spoglądam na nią, a w mojej głowie powstaje zuchwały plan.
– Bo tak sobie pomyślałam – rzucam. – Że może mogłabyś wspomnieć temu managerowi, że mogę też robić zdjęcia gościom, indywidualne sesje lub w czasie jakichś imprez hotelowych.
Iza omal nie krztusi się winem. Czy powiedziałam coś nie tak?
– Przepraszam – kaszle. – To świetny pomysł – mówi, odchrząkując. – Zapomniałam o twoim talencie do fotografowania. – Uderza się otwartą dłonią w czoło.
To oczywiście byłoby spełnienie marzeń, ale tego nauczyłam się od pani Sary, dzielić się z innymi ludźmi swoimi potrzebami, bo może ktoś będzie umiał mi pomóc. Ta staruszka przekazała mi jeszcze jedną radę: prawda jest najwyższym dobrem. Jednak na tym etapie życia nie mogę sobie na to pozwolić i mimo że chciałabym szczerze wyznać przyjaciółce wszystko, co mnie spotkało, nie zrobię tego. Jeszcze nie teraz.
Anna
22 października 2019
Kopenhaga
Musiałam zasnąć, bo budzę się z bijącym sercem. To zapewne efekt działania środków przeciwbólowych, zazwyczaj nie zdarza mi się zasnąć w środku dnia. Rozglądam się dokoła, wraca rzeczywistość, słowa esemesa od Andersa pojawiają mi się przed oczami, przypominając o tym, co zrobiłam. „Wiem, że ją zabiłaś!” Brutalna, traumatyczna prawda. Jestem na siebie zła za to, że zasnęłam, jakbym nagle pozostawiła wydarzenia własnemu biegowi. W momencie gdy ważą się moje losy, ucinam sobie drzemkę. To nierozważne, idiotyczne, nie w moim stylu, powinnam działać.
Siadam na łóżku i nagle rysuje się przede mną drastyczna wizja. Być może jest związana ze snem sprzed kilku sekund, którego teraz nie pamiętam. Obraz rysujący się przede mną jest wyraźny i przerażający. Anders doniósł na mnie policji. Wiedzą już, że to ja śmiertelnie potrąciłam pielęgniarkę, a na dodatek uciekłam z miejsca wypadku. Zbierają dowody na potwierdzenie oskarżenia, przesłuchują świadków i lada chwila się u mnie zjawią. Aresztują przy blasku fleszy tych dziennikarskich hien, które doniosą całej Kopenhadze, że zacna pani dyrektor Instytutu Polskiego jest morderczynią. Nie wiem, czy rzeczywiście o tym śniłam, czy to podszepty mojej intuicji, ale wiem, że najwyższa pora przywrócić się do porządku. Jeśli sama siebie nie obronię, nikt tego za mnie nie zrobi. Podrywam się z łóżka. Nie wiem, dokąd mam iść, od czego zacząć, co zrobić.
Od zabójstwa minęło osiem dni, najlepiej byłoby sprawdzić, co nowego słychać w sprawie, ile udało się ustalić policji. Ale jak to zrobić, żeby nie ściągnąć na siebie podejrzeń glin? W mediach same przypuszczenia, poza tym od wypadku minął tydzień, uwaga dziennikarzy skupiła się na innych sprawach, news goni news. Najbezpieczniej i najmądrzej byłoby zapytać Andersa, zagrać w otwarte karty i poprosić o szczerą odpowiedź. Czy jednak takim zachowaniem nie potwierdzę swojej winy? Skoro się boję, że powiedział o swoich podejrzeniach policji, to znaczy, że mam coś na sumieniu; w przeciwnym razie nie zawracałabym sobie tym głowy, wiedząc, że nie znajdują żadnych dowodów, bo jestem czysta. Nie wiem, co powinnam zrobić, nie mam pojęcia, jak to rozegrać, ale wiem jedno, nie mogę trafić za kratki. I mimo że zabiłam człowieka, nie chcę ponieść kary.
To głupie, ale przez jedną krótką chwilę wiem, co ona czuła. Znalazłam się w podobnym położeniu, też jak Lena zabiłam człowieka. Ona wybrała ucieczkę, ale ja nie chcę żyć w taki sposób. Ukrywać się jak szczur, każdego dnia drżeć o swój los, o to, że prawda ujrzy światło dzienne. Wystarczy, że przez kilka godzin żyję w tym stanie i już jestem wykończona, a jeśli potrwa to odrobinę dłużej, stanę się psychicznym wrakiem. Lena zaprzecza, iż zabiła tego mężczyznę wyłowionego z rzeki, pielęgniarka, którą zabiłam, mówiła, że ktoś, od kogo dowiedziała się o trupie znad Bugu, także jej broni, ale artykuły, a przede wszystkim jej zachowanie mówią same za siebie. Gdyby była niewinna, nie zmieniałaby co chwilę miejsca zamieszkania, nie rozglądałaby się podejrzliwe dookoła, a tak się właśnie zachowywała.
Przypominam sobie jej wizytę w Instytucie Polskim, stałam na scenie i głosiłam prelekcję, miałam doskonały widok. Spięte ciało, ukradkowe spojrzenia, nie chciała tam być, bała się, że zostanie zdemaskowana. Dziewczyna wyglądem przypominająca anioła, piękna, delikatna blondynka, a tak naprawdę morderczyni. Ciekawe, gdzie teraz się ukryła i czy ktoś, kto dał jej schronienie, wie, do czego jest zdolna?
Lena
20 października 2019
Madryt
Kiedy otwieram oczy, dookoła jest ciemno. Zanim moja świadomość powróci, przez moment mam wrażenie, że budzę się w Kopenhadze, ale po chwili przypominam sobie ostatnie wydarzenia. Ucieczkę z Danii, podróż do Madrytu, wspólną kolację z Izą.
Siadam na łóżku, czuję się naprawdę wypoczęta, już dawno tak dobrze nie spałam. W końcu mogłam przestać czuwać i pierwszy raz od długiego czasu odpocząć. Nikt nie wie, gdzie jestem. Udało się, znów uciekłam i tym razem nie dam się złapać. Zza zamkniętych okiennic wpadają drobne strużki światła. Zawsze marzyły mi się okiennice w oknach, kiedy jeszcze mieszkałam w domu rodzinnym, namawiałam rodziców na ich założenie, ale zazwyczaj było coś ważniejszego do kupienia. Obiecałam sobie, że jak kiedyś będę miała swój dom, założę w oknach zewnętrzne, drewniane ażurowe okiennice, dokładnie takie, jakie są w hiszpańskim mieszkaniu Izy.
Wstaję i kroczę po zimnych płytkach podłogowych. Czy we wszystkich krajach na południu zamiast ciepłego drewna parkietu pod stopami czuć chłód kamienia? Domyślam się, że latem musi to być zbawienne. Jest połowa października, a upał w pokoju daje się we znaki. Podchodzę do okna, otwieram je, rozchylając na zewnątrz okiennice. Teraz dopiero dochodzi do mnie zgiełk miasta, klaksony samochodów, odgłos silników skuterów, gwar rozmów. Okiennice nie tylko chronią przed słońcem i przegrzaniem pomieszczenia, lecz także pełnią funkcje izolacji akustycznej. Opieram się o parapet i wyglądam na ulicę. Hiszpańska stolica pulsuje życiem. Z dołu dochodzi zapach świeżo parzonej kawy i pieczywa. Przypominam sobie, że wczoraj, gdy wchodziłyśmy do kamienicy, w której znajduje się mieszkanie Izy, mijałyśmy kawiarnię, zapewne to stamtąd dochodzą te piękne zapachy. Zamykam ponownie okiennice, aby nie podnosić temperatury w mieszkaniu, i wychodzę z pokoju.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki