Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W tej przejmującej opowieści biograficznej Patrycja Dołowy przygląda się funkcjonowaniu postaci Adama Czerniakowa w świadomości zbiorowej. 23 lipca 1942 roku, zaraz po rozpoczęciu przez Niemców wielkiej akcji likwidacyjnej, prezes warszawskiego Judenratu popełnił samobójstwo. Jedni uznali to za gest oporu, inni za oznakę tchórzostwa. Z czasem państwowotwórcze narracje Polski Ludowej i Izraela uczyniły z Czerniakowa człowieka jednoznacznie słabego i bezwolnego, który szedł na zbyt dalekie kompromisy i nie zasługuje na szacunek, a nawet pamięć przyszłych pokoleń.
Patrycja Dołowy upomina się o Czerniakowa i przygląda mu się z bardzo osobistej perspektywy – potomkini mieszkańców dzielnicy zamkniętej.
„Pęknięte lustro” opowiada historię człowieka rozdartego między polskością a żydowskością, odrzuconego zarówno przez Polaków, jak i przez Żydów. Kreśli portret wiernego swoim ideałom inteligenta, który kieruje się dobrymi intencjami, ale brak wiedzy o prawdziwych zamiarach okupantów wypacza sens jego działań. Nie jest to książka naukowa, lecz próba zrozumienia jednostki w sytuacji tragicznej. Tym istotniejsza, że do dziś Czerniaków się tego zrozumienia nie doczekał.
„Patrycja Dołowy manifestacyjnie rozbija wzorzec tradycyjnej monografii naukowej. Nasyca swoją książkę osobistymi emocjami, dąży do intymnego kontaktu z bohaterem, nie stroni od literackich czy wręcz poetyckich fragmentów. Na tle dotychczasowej literatury przedmiotu Pęknięte lustro jest propozycją nową i pisarsko odważną”.
Jacek Leociak
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Dużo czasu spędzasz przed lustrem. Zawsze ogolony, jak spod igły. Włosów nie masz za wiele, ale i tak pieczołowicie wcierasz pomadę w prawie łysą czaszkę. Codzienny rytuał pozwala ci utrzymać się na powierzchni, nadaje porządek. Sprowadza cię do momentu sprzed lat, gdy pierwszy raz gładki, tak inny od swojego ojca, wuja i dziadka, pewnie patrzyłeś w oczy własnemu odbiciu. Wymieniałeś porozumiewawcze spojrzenia z tym nowym Żydem po drugiej stronie. Żydem bez pejsów i brody, w dobrze skrojonym garniturze. „Zauważyłem z rana brak guzika u spodni. Nawet największy człowiek może przy takim braku stać się śmieszny” – zanotowałeś wiele lat później, tamtego dnia, kiedy zostałeś wezwany do SS, gdzie oświadczono ci, że stu aresztantów, lekarzy, o których uwolnienie zabiegałeś, zostało zamordowanych1. Według ciebie żadne okoliczności nie usprawiedliwiają zaniedbań w stroju. Lubisz, gdy wszystko jest dopięte na ostatni – nomen omen – guzik. Do tego kapelusz i laska. Nawet opaska z gwiazdą Dawida nie może się osunąć czy przekrzywić. Nosisz ją dumnie, jakby była dopełnieniem przemyślanej kreacji.
Gdy tak stoisz przed lustrem, ale też gdy widzę cię na zdjęciach za biurkiem w gabinecie Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie, przypominasz mi mojego dziadka. W tamtych momentach, które przywołuję, jest odwrócony plecami. Coś zlicza, przegląda, notuje, sprawdza. Jest coś podobnego i w waszych pochylonych okrągłych głowach, i w waszych gestach. Dziadek, zanim zaangażował się w rozkręcanie spółdzielni socjalnych, był edukatorem, oświatowcem, nauczycielem z misją. Był prawy. Tak bardzo, że trzymając się swoich zasad, potrafił czasem zaszkodzić – i sprawie, i ludziom. Lecz – podobnie jak ty – nigdy zwierzętom. Jak ty potrafił ratować muchę tonącą w szklance wody, wynosić za odnóża pająki do ogrodu, zbierać ślimaki ze ścieżek i kłaść je w krzakach, by ktoś ich przypadkiem nie zdeptał. Był uparty jak osioł. Nie okazywał czułości swojej żonie, mojej babci, ale gdy umierała, trzymał ją za rękę, a potem, gdy sam umierał, szukał jej gorączkowo, pytając wszystkich lekarzy, na którym piętrze leży jego żona. Postawił wtedy na nogi cały szpital. Łatwo się przy tym denerwował i był niecierpliwy. Zanim tam trafił – a trafił, bo dobiegając setki, uparł się, że wejdzie na drabinę – nikogo nigdy o pomoc nie prosił; uważał, że liczyć trzeba wyłącznie na siebie. Chyba sam wiedział, jak łatwo go zranić, zbudował więc sobie nieprzepuszczającą żadnego ciosu zbroję. Cichy i zamknięty, tłumił wszystko w środku. Rumienił się, gdy wnuki dawały mu całusy w czoło. Przyjmował je z miną dziecka niepewnego, czy wolno mu się z tego cieszyć.
Dziś, w czasach rozwiniętej wiedzy psychologicznej, testów i diagnostyki być może i mój dziadek, i ty dostalibyście diagnozę, dzięki której łatwiej by wam było zrozumieć, jacy jesteście wobec świata i jaki jest świat wobec was. Może nie musielibyście brać tyle na siebie, przyjmowalibyście mniej ciosów, nauczylibyście się kodów dzielenia się sobą z innymi. Wtedy jednak tego wszystkiego nie było, więc to, co mogliście zrobić, to tworzyć skorupy chroniące ich przed wami i was przed nimi. I iść dalej, trzymając się swoich zasad, swojej nikomu niepotrzebnej prawości, która ma to do siebie, że nie jest doceniana ani rozumiana. Mówi się, że z takimi jak wy po prostu nie da się normalnie żyć. Z osobami zbyt prawymi nikt nie chce pracować, ludzie nie mają na to siły. Zawsze jest jakiś problem, jakieś ale, jakiś strach, że coś nie spełni procedur. O takich ludziach mówi się, że są trudni. Im też trudno być z innymi. Nie naginają się, więc nie idzie, bo każdy ma swoje racje – na różnych poziomach. Tych racjonalnych i tych emocjonalnych. Równowaga nie zawsze jest pośrodku. Bywa chwiejna. W końcu taką prawą osobę wyklucza się na wszelki wypadek, żeby nie rzucała reszcie swoich kłód pod nogi. A potem się to wykluczenie racjonalizuje, dokładając jej intencje, ich interpretacje, a w końcu czyny, w które szybko chce się uwierzyć, bo tak wygodniej.
Jest 1 maja 1942 roku i dziś szczególnie powinieneś trzymać się przebrania. Do getta mają przyjechać funkcjonariusze niemieckiej propagandy. Będą kręcić film o tym, jak dobrze żyje się tu Żydom.
Rano przed ósmą obudził cię telefon. Spodziewałeś się czegoś złego. Komisarz zażądał, żebyś wygłosił przed Niemcami exposé o dzielnicy. Zgodziłeś się i teraz tu stoisz, patrząc na tamtego siebie w lustrze. Wydaje ci się coraz bardziej obcy, coraz odleglejszy. W tej chwili ani trochę go nie lubisz. Chciałbyś go zbesztać, że jest taki słaby, taki ugodowy, ale i na to nie masz już siły.
Gdy o tym wszystkim myślisz, stojąc przed lustrem, przypominasz sobie o dwóch fiolkach z pastylkami leżących na samym dnie szafki w łazience. Schylasz się i znajdujesz je wśród innych buteleczek. Jesteś chemikiem, znasz się na truciznach. Jedną chowasz do kieszeni. Częściowo bezwiednie. Po chwili do ciebie dociera. Chcesz je mieć przy sobie. Na jakiś czas dadzą ci pewne poczucie kontroli.
Gettowa społeczność chętnie ci coś wytyka, nie ufa ci, niektórzy mówią nawet, że jesteś pionkiem w hitlerowskich rękach. Ruch oporu w getcie wzmógł się w ciągu ostatnich miesięcy. Działacze Haszomer Hacair wyszli na ulice w marszu woli życia. Podziemna prasa coraz śmielej nawoływała do walki. Nie wierzyłeś w skuteczność tych oddolnych akcji, nie wspierałeś ich, ale też im nie przeszkadzałeś (choć działacze podziemia zapamiętają, że owszem). A tu tak szybko i brutalnie pojawiła się reakcja. Nastał czas wielkiej paniki. Panika nieustannie towarzyszy życiu getta od tamtej krwawej szabasowej nocy z 17 na 18 kwietnia, kiedy zamordowano pięćdziesięciu dwóch mieszkańców dzielnicy zamkniętej, wśród nich aktywistów ruchu oporu. Rzezie zresztą nie ustają – dzieci są wywlekane z domów, starcy zrzucani z wysokich pięter na bruk. Nawołujesz, by zamknąć tajną prasę, lecz nic w związku z tym nie robisz. Zamiast tego zarządzasz nalot Służby Porządkowej, czyli żydowskiej policji, na sklepy z ekskluzywnymi towarami. Skonfiskowane dobra każesz rozdać dzieciom w sierocińcach.
Można by pomyśleć, że działasz przede wszystkim przeciwko sobie. Z tymi twoimi zasadami. Zadbałeś też o czystość, piszesz, że na ulicach leży już mniej śmieci. Tylko ciał wciąż przybywa, choć tego nie zapisujesz w dzienniku. Gdy robisz notkę: „Wczoraj w nocy kilkanaście osób zmarło”, oznacza to, że tyle zostało zamordowanych. Tych, którzy umierali z powodu chorób i głodu, nie liczysz, nie wymieniasz (chyba że przyjaciół). To śmierć zwyczajna, codzienna, właściwie powszednia w warunkach getta. Notujesz nagłe wypadki, na przykład strzelanie do przypadkowych przechodniów z jadącego samochodu. Mordowanie szmuglujących przez dziury w murze dzieciaków. Wylewanie z premedytacją i tak cienkich zup noszonych dla więźniów na Pawiak. W areszcie odwiedzasz młodych, zaglądasz do grupy Romów, którzy nie chcą jeść. Za chwilę przywożą niemieckich Żydów, potem czeskich, nie ma gdzie ich podziać. Zamknęli Wielką Synagogę. Próbujesz interweniować. Tyle rzeczy dzieje się tej wyjątkowo zimnej wiosny 1942 roku. To twoja ostatnia – choć jeszcze tego nie wiesz. Wolisz jednak tak o niej myśleć, podobnie jak o dwóch poprzednich. Na wszelki wypadek. Krąży coraz więcej pogłosek o transportach, o wywózce. Donoszą też, że prezes Diament w Radomiu został uwięziony i zesłany. Do tego Niunia, czyli twoja ukochana żona Felicja, powiedziała ostatnio, że trzeba z godnością przygotować się na śmierć.
„Na mieście wciąż paniczne pogłoski o przesiedleniach. […] Na ulicach filmowano Żydów” – stwierdzasz sucho w dzienniku. Będą potem szukać języka do opisania tego, co się wtedy działo, w końcu spróbują właśnie takiego – bezpośredniego, beznamiętnego, jak przyczepiona na lodówce notatka na później: „pięć bułek, dwa pomidory”. Czy można właściwiej oddać ten koszmar, bestialstwo, nieczłowieczeństwo? Gdy któregoś z kolejnych dni na trzy miesiące przed rozpoczęciem wielkiej akcji likwidacyjnej filmują wystawne, pełne przepychu i rozpusty bale, w jakich rzekomo uczestniczą mieszkańcy dzielnicy zamkniętej, i prześcigają się w cynizmie przy wymyślaniu scenografii i rekwizytów, zapisujesz: „Przed wieczorem widzę przez okno, że wiozą kwiaty na bal z cmentarza na karawanie”. Wyobrażam sobie, że po tych słowach po prostu zamykasz zeszyt. Zamiast kropki.
Nigdy wcześniej nie zajmowałam się opowiadaniem historii o mężczyznach. Czytaniem – owszem, wiele ich było. Uczyły nas, kim jesteśmy my, ludzie, i jaki jest nasz świat. Gdy dorastałam, chciałam być pisarzem (nie pisarką). Bo tylko taka perspektywa istniała: ludzka, czyli męska. Gdy zrozumiałam, że czegoś w tym obrazie świata brakuje i że tym czymś jestem na przykład ja, moje koleżanki, moje przodkinie i wszystkie inne kobiety, że w całym obrazie świata, w którym byłam wychowana, który przyswoiłam i zintegrowałam w sobie, jest bezdenna dziura, że nie mam swojej historii, w której mogę się przejrzeć, na której mogę budować swoją tożsamość i stworzyć obraz siebie w świecie – wtedy wiedziałam już, że ta otchłań musi zostać zapełniona. Bo bez opowieści nie istniejemy, po prostu nas nie ma. Na nasze miejsce wchodzi ktoś inny.
Wtedy zaczęłam opowiadać o kobietach, wygrzebywać ich historie z okruchów, składać z kawałków, najczęściej z braku – z niczego. Dzięki opowiadaniu tych historii przyglądałam się mechanizmom ich nieobecności. Zrozumiałam, jak to działa. Jak niektóre historie, życia i perspektywy są wykluczane z obrazu świata, w którym uczymy się istnieć – jak znikają, bo są nieważne, bo nie ma ich komu opowiadać, bo są niewygodne, bo ci, którzy mają głos, używają go tak, że poza nim nie przebija się już nic innego. Te usłyszane opowieści składają się na paradygmat rzeczywistości, w której funkcjonujemy. Przyjmujemy je za pewnik, za prawdę, nie dyskutujemy z nimi.
Znacznie później dotarło do mnie, że tak jak nieobecne są historie kobiet, niereprezentowane są też historie mniejszości. Jeśli jestem kobietą i Żydówką, nie ma mnie podwójnie. Jeśli jestem pod jakimś względem nienormatywna, nie ma mnie potrójnie, czasem wielokrotnie. Gdy zostaliśmy wychowani w takim, a nie innym obrazie świata, owe nieobecności i niedopasowania są dla nas przezroczyste. Nie dostrzegamy ich nawet wówczas, gdy nam się je poda na tacy. Żeby obalić paradygmat, nie wystarczy zauważyć pęknięć – trzeba go rozbić, a potem zbudować od nowa z rozsypanych fragmentów. Tylko wtedy da się dołożyć do układanki niepasujące i dotąd nieważne kawałki. Inaczej odczytać archiwa. Zerknąć nie tylko na to, co jest w nich zdeponowane, lecz także na to, czego brakuje. I poszukać tego w innym miejscu – najczęściej między wierszami, między stronami. Czasem schowanego na samym dnie szuflady.
Nigdy wcześniej nie zajmowałam się życiorysami mężczyzn. A przecież ich historie – pojedynczych osób – mogą podlegać takim samym mechanizmom. W doskonale znanej opowieści możemy odkryć to, co było w niej przezroczyste. Wystarczy zmienić perspektywę, przyjrzeć się z bliska, zapytać, dlaczego czyjaś historia pamiętana jest tak, a nie inaczej. Co wpłynęło na jej kształt, a co sprawiło, że tak trudno nam go zmienić.
Przyglądając się temu, jak zapamiętany został Adam Czerniaków, jak się o nim opowiada, jak jego postać funkcjonuje w zbiorowej świadomości (a raczej w zbiorowych świadomościach w zależności od czasu, miejsca, narratora oraz tego, na ile dany głos był ważny dla tworzenia narracji spajających zbiorowość), jak wreszcie jest ona analizowana przez badaczy wywodzących się z tych grup i w nich funkcjonujących w ramach przyjętych paradygmatów, zdecydowałam się sięgnąć po to, czego nauczyła mnie praca z herstoriami i historiami mniejszości. Postanowiłam przejrzeć archiwa, zbadać język, słowa i formy, jakimi jest opowiadany. Sięgnąć po gotowe źródła, a potem dołożyć swoją mniejszościową i lokalną perspektywę, a także empatię.
Wspominam o swoim doświadczeniu po to, by zaznaczyć, że moja droga nie jest profesjonalna. Nie jestem historyczką. Nie jest to książka naukowa. Pisząc o Adamie Czerniakowie, korzystałam z dokumentów, świadectw, ale też artykułów i książek pisanych przez innych badaczy. Mam do nich duży szacunek. Do Leonarda Tushneta, Mariana Fuksa, Batii Dvir, Marcina Urynowicza. Zwłaszcza książka tego ostatniego1 ujawnia, jak wielką, szczegółową i skrupulatną pracę wykonał autor. To najpełniejsze ze wszystkich do tej pory prowadzonych badań. Budując portret prezesa Judenratu, wielokrotnie sięgałam po ten tekst, i z wyjątkiem mało istotnych drobnostek nie kwestionowałam jego znalezisk i analizy; w przypadku badaczy izraelskich czy amerykańskich można odczuć, że pomijają oni wiele źródeł – nieosiągalnych, bo zdeponowanych w lokalnych archiwach w Polsce albo trudno dostępnych językowo i kulturowo. Jeszcze inne są prace badaczy, którzy sami doświadczyli Zagłady, w tym tych, którzy znali Czerniakowa (przynajmniej jako osobę publiczną), jak profesor Israel Gutman. W jego tekstach kryje się wiele emocji – stają się one pierwszym budulcem do tworzenia obrazu bohatera mojej książki. Diabeł zawsze tkwi w interpretacji, a na nią niezależnie od skrupulatności i dociekliwości wpływają zarówno perspektywa badacza, jak i rzeczywistość, w jakiej się on porusza. Autorzy, po których prace sięgałam, dostrzegają pęknięcia czy niuanse i o nich piszą, co świadczy o ich dociekliwości. Co jednak zrozumiałe, nie wychodzą poza przyjęty paradygmat, dlatego obserwowane przez nich sprzeczności bywają przezroczyste – nie przywiązują do nich większej wagi, nie są dla nich priorytetowe w interpretacji.
Żeby zrozumieć Adama Czerniakowa, jego postawy i wybory, można sięgnąć daleko poza wojnę i Zagładę, do jego dzieciństwa, dorastania, życia zawodowego, działalności w ruchu rzemieślniczym, kariery politycznej, zaangażowania w życie żydowskie. Zrobili to Marcin Urynowicz i do pewnego stopnia Leonard Tushnet2. Przede wszystkim warto też przyjrzeć się okolicznościom oraz realiom życia pod rosyjskim zaborem i w Polsce dwudziestolecia międzywojennego z perspektywy żydowskiej diaspory. To trudne, bo perspektywa ta zniknęła wraz ze zgładzoną (zamordowaną i rozproszoną) społecznością. O obrazach, jakimi dysponujemy, moglibyśmy za Joanną Tokarską-Bakir powiedzieć, że są mgliste3; zostało w nich przesłonięte coś, co, jak pokazuje badaczka, jest zjawiskiem charakterystycznym dla styku historii polskiej i żydowskiej – i właśnie dlatego trudno dogrzebać się w nich do rzeczywistości. Brakuje nam świadomości, a gdy się pojawia, odczuwamy nieadekwatność wobec mocno zmitologizowanego wizerunku Polski międzywojennej czy dziewiętnastowiecznej, jakim od zawsze byliśmy karmieni, i przez to nie potrafimy stworzyć sobie pełnego obrazu z dostępnych elementów. Mogą w tym pomóc archiwa, ale lata budowania mitu spychają te „niewygodne”, niepasujące dokumenty na dno szuflad, a każde wyciągnięcie ich wywołuje oburzenie, że to wyjątek, który należy pominąć.
Prace badaczy dają wgląd w fakty. Polska perspektywa historyczna ma jednak ograniczenia wynikające właśnie z tego, co osoby funkcjonujące w kulturze większościowej pomijają w swoim obrazie świata. Trudno to porzucić, gdyż taka praktyka jest głęboko zakorzeniona – to przestrzeń, w której się poruszamy i poza którą nie wyglądamy, bo jej prawidłowości bierzemy za pewnik. To w jej ramach dokonujemy analiz, a także przełomów. Problem polonizacji opowieści żydowskiej dotyka wielu obszarów historii i kultury. To, co nie poddaje się temu zabiegowi, jest neutralizowane i pozostaje niewidoczne.
Pamięć o dziewiętnastowiecznej Polsce pod zaborami, a w jeszcze większej mierze wizje Polski międzywojennej są ważne dla procesów scalających zbiorowości, stanowią ich karmę, budują mity. Pamięć ta była i jest zmieniana pod względem hierarchii znaczeń, jest przetwarzana, wymazywana, nadpisywana, przemilczana i pomijana, ale obrazy z początków państwa pozostaną punktem wyjścia – do dziś dostarczają nam ich kultura, edukacja, literatura oraz wielokrotnie powtarzane opowieści. W nich się odnajdujemy i od nich się odbijamy z każdą kolejną historią. Są jedynymi dostępnymi, więc niezwykle trudno je wymazać i operować poza nimi. Nawet archiwalia, periodyki czy dokumenty mogą być interpretowane tak, że stają się potwierdzeniem przyjętych tez, bo odczytując je, także kierujemy się swoimi emocjami i wyobrażeniami. Tylko zmiana perspektywy pozwala rozbić porządek pamięci.
Helena Datner w książce Ta i tamta strona4, podążając za materiałem źródłowym, zwraca uwagę na rozbieżności pomiędzy samoświadomością polskiej inteligencji a jej historycznym obrazem – między przyzwyczajeniem do myślenia o sobie jako grupie szczególnie otwartej, scalającej różne społeczne żywioły a rzeczywistością. Okres międzywojenny zdaniem badaczki był dla inteligencji swoistym doświadczeniem rozstrzygającym – wszystko wskazuje na to, że był to czas dzielenia i wykluczania; wymownym tego przykładem są paragrafy aryjskie wprowadzone na uczelniach wyższych i w inteligenckich stowarzyszeniach. Datner twierdzi, że ta zamykająca postawa – niezależnie od tego, jak duży był jej realny zasięg – miała widoczny wpływ na rzeczywistość dwudziestolecia5. W naszym dzisiejszym wyobrażeniu międzywojennej polskiej inteligencji jest to zupełnie wymazane, co ma swoje konsekwencje.
Z kolei interpretacje postaci Czerniakowa dokonywane przez badaczy izraelskich6 pomijają perspektywę diaspory żydowskiej w Polsce, wówczas drugiego co do wielkości (po Nowym Jorku) skupiska Żydów na świecie, społeczności niezwykle różnorodnej i będącej w skomplikowanych relacjach z także zróżnicowanym społeczeństwem większościowym w okresie ogromnych zmian zachodzących w Europie. Trudno budować pełny obraz bez zrozumienia tej różnorodności i dynamiki, ścierania się poglądów i podejścia do różnych spraw, na przykład wszystkich odcieni pomiędzy syjonizmem, dumą żydowską, nacjonalizmem żydowskim, niekoniecznie tożsamym z syjonizmem, kulturą jidysz, polskojęzyczną kulturą żydowską, kulturą hebrajską, asymilacją, akulturacją, napięciami oraz zmaganiami, które dotyczyły poszczególnych osób i społeczności. Trzeba by uwzględnić rozwój nowej myśli żydowskiej w diasporze wobec zmieniającego się świata i różnice w podejściu do swojej kultury mniejszościowej, które nie musiały oznaczać całkowitego porzucenia tych wcześniejszych. Były one raczej odpowiedzią na rzeczywistość: narastający antysemityzm, rodzące się ruchy narodowe, wzmacniające się idee komunistyczne, wyzwolenie mas robotniczych, kapitalizm, a dodatkowo zmiany w kulturze, nastawienie do spraw zewnętrznych i wewnętrznych, polityki światowej, europejskiej i lokalnej.
Batia Dvir dokonuje wnikliwej analizy wojennego dziennika Czerniakowa, próbując dojść do tego, jakim był człowiekiem i jak jego charakter oraz wybory życiowe wpływały na to, co działo się w getcie, i jak kształtowały jego rolę w tej sytuacji. Zauważa złożoność i poczucie humoru prezesa Judenratu, dostrzega jego samotność i trud. Notuje niuanse związane z jego funkcjonowaniem na pograniczu kultur żydowskiej i polskiej. W jej obrazie nie mieści się jednak coś, co z perspektywy diaspory wydaje się zrozumiałe: że bycie polskim patriotą nie oznacza oderwania od kultury i tożsamości żydowskiej i od głębokiego w niej zakorzenienia. Gdy pisze, że „przywódca Żydów był obcy zwykłemu i typowemu Żydowi warszawskiemu”, albo mówi, że proces jego zbliżania się do społeczności getta polegał na „oderwaniu się od wszystkich koncepcji, którymi żył”7, ujawnia niezrozumienie polsko-żydowskich, a może nawet warszawsko-żydowskich realiów.
Ograniczenia wynikają z tego, co zostało zbudowane u podstaw. Pamięć o Adamie Czerniakowie wydaje się więc uwięziona w państwotwórczych narracjach, zarówno w Polsce Ludowej, jak i w nowo powstałym państwie Izrael. Zależy od tego, jak na ich fali i opierając się na wyprodukowanych przez nie obrazach lub wizjach, rozwijały się tam badania nad Holokaustem oraz przedwojenną historią Żydów w kolejnych pokoleniach; wiążą się z tym także rozumienie i recepcja tamtej rzeczywistości. W ramy każdej z tych dwóch perspektyw Czerniaków wpisuje się znacznie lepiej jako człowiek słaby, bezwolny. Taki obraz pasuje do budowanych i dokarmianych mitów. Co więcej: u początków państw działa cenzura, czy to jawna, zapisana w aktach prawnych, czy zwyczajowo przyjęta. W Izraelu nie opowiada się historii „tych, co bezwolnie szli na śmierć” – państwo powstało przecież w opozycji do tego doświadczenia diaspory. W Polsce Ludowej nie można natomiast „rehabilitować kolaborantów”.
Dlatego gdy doktor Felicja Czerniaków, wdowa po prezesie Judenratu, w 1947 roku przynosi do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie dzienniki wojenne męża, placówka z jej ówczesnym dyrektorem Nachmanem Blumentalem nie jest nimi zainteresowana. Pewną rolę odgrywa tu prawdopodobnie bardzo negatywny wówczas stosunek do byłego prezesa historyków ocalałych z Zagłady i tych, którzy przeżyli na terenach Związku Radzieckiego, wynikający z ich bólu i potrzeby szukania winnych. W latach pięćdziesiątych następca Blumentala Bernard Mark będzie utrzymywał, że zapiski Czerniakowa zaginęły. To izraelscy badacze, do których dziennik trafi przez Kanadę w latach sześćdziesiątych, jako pierwsi go przetłumaczą, opiszą i opracują.
Wydarzy się to na fali wcześniejszych przygotowań do procesu Adolfa Eichmanna, który rozpocznie się w Jerozolimie w 1961 roku i z założenia będzie przedsięwzięciem politycznym – widowiskiem mającym służyć jako instrument państwowej narracji historycznej. Dawidowi Ben Gurionowi będzie zależało na tym, by przekształcić ten proces w wielki historyczny sąd, nakreślić całościowy obraz Zagłady, pokazać światu ogrom cierpień narodu żydowskiego, opowiedzieć o poświęceniu i aktach oporu8. Do przeprowadzenia takiej rozprawy potrzebne były tysiące dowodów: dokumentów, świadectw i zeznań. Dziennik Czerniakowa miał się stać jednym z nich.
To pierwszy moment od powstania państwa Izrael, kiedy świadectwa Ocalałych poszerzą do tej pory dość wąską narrację państwotwórczą opartą na bohaterstwie bojowników o żydowską wolność, w której mieścili się też powstańcy – ci walczący w gettach z bronią w ręku.
Od końca II wojny światowej obraz czasów sprzed Zagłady jest wytwarzany, powielany i utrwalany – inaczej w PRL-u, inaczej w Polsce po transformacji, jeszcze inaczej w tworzącym się państwie Izrael. Kształtowany jest na podstawie tego, co weszło do kanonu pamięci, co pasuje do przyjętych narracji. Dlatego Batia Dvir będzie konstruować i analizować portret Czerniakowa tak, jakby świat żydowski zaczął się w Izraelu – to te obrazy są dla niej punktem odniesienia.
Żadna z perspektyw – ani izraelska, ani polska większościowa – nie jest w stanie nawet zbliżyć się do zrozumienia postaw i wyborów Czerniakowa, człowieka przynależącego jednocześnie do dwóch światów: żydowskiej diaspory i polskiej inteligencji. Człowieka pogranicza – Żyda, dla którego ważne było miejsce, w którym żył, czyli nowo odrodzona Polska. Jako patriota dążył do tego, by być w tym miejscu uznany, a jednocześnie miał świadomość, że jego otoczenie jest głęboko antysemickie, co oddziałuje na niemal wszystkie sfery życia i, jak to określa Helena Datner, „wpływa w sposób bezpośredni na klimat stosunków społecznych”9.
Wybory Czerniakowa, jeśli spojrzymy na nie z każdego z tych punktów widzenia osobno, wydadzą się niezrozumiałe i niekonsekwentne. Z polskiej większościowej perspektywy jawią się jako pozornie sprzeczne; polski badacz dostrzeże ich złożoność, jednoczesne zakorzenienie w polskiej oraz żydowskiej tożsamości i będzie szukał klucza do nich w pozytywizmie. Izraelscy badacze tłumaczą je tym, że Czerniaków w getcie „przejrzał na oczy” i zbliżył się do żydostwa. Ta teza, stawiana przez Gutmana, a potem powtarzana przez Dvir i innych, jest jednak błędna. Na wcześniejsze oderwanie Czerniakowa od żydostwa nie wskazuje ani to, że jako jeden z nielicznych żydowskich studentów na politechnice do końca studiów posługiwał się żydowskim imieniem Abram10, ani to, iż potem niejednokrotnie zwracał uwagę, że zbliżenie do kultury polskiej nie może oznaczać wyzbycia się żydowskiej (w tym języka, chociaż dla niego samego pierwszym językiem był polski), ani to, że wiele ze swoich tekstów publikował w jidyszowych czasopismach. Gdy prześledzi się archiwa, widać też, na co łożył, dla kogo i na czyją rzecz pracował. Także jego sojusze polityczne wskazują, że właśnie interesy żydowskie stały dla niego na pierwszym miejscu.
Idee wyrosłe z pozytywizmu dzieliła z Czerniakowem część żydowskiej inteligencji, do której należał. Ludzie ci mieli niejednoznaczny stosunek do judaizmu i tradycji; ewoluował on też w czasie. Według Heleny Datner11 od lat siedemdziesiątych XIX wieku Żydom coraz częściej zarzucano bezwyznaniowość i rozpowszechnianie idei liberalnych, a w dobie końca porządku feudalnego, prawnej emancypacji tej grupy i postępującej asymilacji były to główne elementy krytyki pod ich adresem. Nowy Żyd w chwili równouprawnienia tracił wyrazistość, a przekonanie o szkodliwości nieodróżniających się już od innych, wykształconych Żydów zaczęło stanowić podstawę nowoczesnego antysemityzmu. To wtedy pojawił się koncept rasy zakładający niezbywalność i odrębność cech poszczególnych grup – według tej koncepcji Żyd miał pozostać obcym niezależnie od podejmowanych wysiłków włączania się w kulturę większościową. Ta sama figura oświeconego Żyda, która dla antysemitów oraz zwolenników tradycji stanowiła uosobienie zła i rozkładu wartości, dla pozytywistów była nośnikiem cech, które miały służyć postępowi. Pozytywiści uważali – pisze Datner – że tacy Żydzi zasilają inteligencję, podnoszą jej jakość i są ważnym czynnikiem cywilizacji. W odróżnieniu od polskich pozytywistów, którzy w każdej tradycji i religii widzieli przejaw ciemnoty (i wobec tego nie dokonywali rozróżnienia na judaizm oświecony i zabobonny, wrzucając całą religię do jednego worka), żydowscy zwolennicy asymilacji, co dość charakterystyczne dla mniejszościowej myśli oświeceniowej, inaczej podchodzili do swojej tradycji, a więc również do żydowskich mas. W żadnym razie nie postulowali zatraty żydowskości, a nawet z biegiem czasu zaczęli walczyć o jej zachowanie, tyle że w nowoczesnej, zeuropeizowanej formie12.
Taka myśl musiała być bliska Czerniakowowi. W swoim światopoglądowym rozwoju dostrzegał on problemy z asymilacją, dlatego choć nie porzucił postępowych przekonań i mocno identyfikował się z warstwą inteligencką, z którą wiele go łączyło, w kwestii żydowskiej miał zupełnie inne zdanie niż jego nieżydowscy koledzy. Nieuchronność pogodzenia przynależności do polskiej inteligencji i żydostwa zrozumiał jednak prawdopodobnie w pełni dopiero po tym, jak znalazł się w getcie. Moment, gdy został wepchnięty w jedną sytuację ze wszystkimi innymi Żydami, to czas zbliżenia się do nich – tych, którzy mu pozostali. Wiązało się to jednocześnie ze zrozumieniem, że został porzucony, a może nawet zdradzony przez bliskich mu nieżydowskich Polaków o liberalnych, wyrosłych z pozytywizmu poglądach. Świadomość tego, jak bardzo jego dawni przyjaciele nie poczuwają się do żadnej z nim wspólnoty, musiała być bolesna. Na własnej skórze doświadczył, że w rzeczywistości nigdy nie był, nie jest i nie będzie dla nich „swój”. Jeśli coś go w tym momencie uczyniło bardziej Żydem, to nie tyle lepsze niż dotychczas zrozumienie żydowskich mas, ile świadomość, że jako Żyd dla tamtych zawsze pozostanie obcy. Niejako więc przez opresję i odcięcie stał się już tylko Żydem w miejsce Żyda-Polaka, którym czuł się przez całe wcześniejsze życie, gdy był polskim i żydowskim patriotą i gdy sprawy jego społeczności były dlań równie ważne jak sprawy kraju, gdzie żył i funkcjonował. Myślę, że izraelscy badacze, niewchodzący w niuanse funkcjonowania diaspory i społeczeństwa otaczającego go w dobie przemian w Europie, mogli uznać wynikającą z tej świadomości przemianę Czerniakowa za „zbliżenie się do mas żydowskich”.
Jeśli kiedykolwiek wcześniej miałam wątpliwości, czy kreślenie portretu Adama Czerniakowa wymaga uruchomienia mniejszościowej, osobistej perspektywy żydowskiej diaspory, nie mam ich po 7 października 2023 roku.
Samotność taka jak ta Czerniakowa, której przyglądałam się wcześniej z empatią, próbując zrozumieć, co mógł czuć, teraz stała się dogłębnie naszym udziałem. Rozumiem ją dziś każdą komórką swojego ciała. Podobnie jak rozumiem moich rodziców i dziadków, którzy zniżali głos do szeptu, gdy mówili o rzeczach na Ż (ale tylko o tych), i woleli, byśmy się zbytnio z tymi rzeczami nie wychylali (ale tylko z nimi). Bycie Żydem jest bardzo samotnym doświadczeniem. Próbowali nam to powiedzieć, ale nie chcieliśmy ich słuchać.
Owa podwójna przynależność: do żydostwa (pojmowanego na wiele różnych sposobów) i grupy społecznej (dziś należałoby ją nazwać „bańką”), z którą dzielimy światopogląd i zespół podstawowych wartości, w momencie takim jak wojna nagle staje się niezwykle trudna, jeśli nie wręcz niemożliwa. Okoliczności wymagają przedefiniowania siebie, opowiedzenia się po jednej ze stron stanowiących w nas przecież nierozerwalną całość. To dziwne uczucie: nagle zrozumieć, co tak naprawdę znaczy słowo „rozdarcie”, i wiedzieć, że zawiera w sobie coś nieodwracalnego.
To właśnie czułam i czuję, podobnie jak wiele innych osób ze społeczności żydowskiej, po 7 października 2023 roku. Do tamtego momentu mój świat był złożony, ale spójny. Obracając się wśród ludzi o progresywnych lewicowych poglądach i w środowisku żydowskim, i tu, i tu miałam poczucie, że jestem u siebie, ze „swoimi”. Te kręgi na wielu płaszczyznach mocno się zresztą przenikały. W środowisku progresywnym mniejszość żydowska miała sojuszników i wsparcie; nagle okazało się to złudne. Strach przed porzuceniem przez swoich powodował, że uciekałam przed rozmowami, byle nie usłyszeć tego następnego zdania, które mogłoby być zbyt trudne i po którym wiedziałabym, że oto zostałam zupełnie sama ze swoimi emocjami i bólem. Przez to odrzucenie znaleźliśmy się nagle w pułapce, wrzuceni wszyscy razem do jednego worka, zaatakowani jako Żydzi i połączeni żydostwem w opozycji do otaczającej nas większości. Jakże łatwe się to okazało, jak szybko znaleźliśmy się znów w tym samym miejscu wobec reszty świata!
Mogłam doskonale wyobrazić sobie Czerniakowa samotnego, rozdartego, niezrozumianego, porzuconego, a może nawet zdradzonego przez wszystkich swoich, czyli nieżydowskie środowisko sprzed wojny, w którym tyle lat funkcjonował i co do którego był przekonany, że ma w nim sojuszników. W sytuacji próby okazało się, że nie ma różnorodnej, nieżydowskiej i żydowskiej grupy „nas”, dzielących poglądy, idee, postawy i wizje społeczeństwa; są tylko „my” i „oni”. Żydzi, zwłaszcza ci, którzy jak Czerniaków wierzyli we wspólnotowość w obrębie Polski, w getcie zostali sami, odrzuceni przez swoich, porzuceni na śmierć. Wzrok osób nieżydowskich nie kierował się w stronę getta. Zaspokajali się okazywanym niekiedy współczuciem, czasem jakąś pomocą – ale nie postrzegali tego losu jako wspólnego.
Czerniaków został też odrzucony przez Żydów, z którymi znalazł się we wspólnej przestrzeni, w zamknięciu. Chciał działać dla nich i ich wspierać, ale traktowany był przez nich jako już nieswój – obcy, a czasem nawet wróg.
Konstruuję jego portret z empatią, a jednocześnie mam swoją osobistą perspektywę polskiej Żydówki, potomkini tamtej społeczności, mogę więc dołożyć do tej układanki coś, dzięki czemu przestanę odczuwać bezsilność czy złość na nieostrości widzenia zniekształconego przez hierarchię znaczeń i wątków, na nieświadome mistyfikacje, na nieumyślne pominięcia, na potrzebę dopasowania czy racjonalizacji. Moja próba narysowania portretu Czerniakowa jest przede wszystkim staraniem o zmianę perspektywy, to zaś daje szansę na przywrócenie tej postaci do dyskursu publicznego.
Ta książka jest nie tyle biografią Czerniakowa, ile próbą uchwycenia jego postaci w kluczowym, tragicznym momencie, który zaważył na tym, jak później był postrzegany i oceniany przez współczesnych i potomnych. I nie mam na myśli momentu próby. Raczej tragiczną pozycję, w której się znalazł, kierowany zasadami i odpowiedzialnością za „swoich ludzi”, w sytuacji bez wyjścia. Chcę się przyjrzeć Czerniakowowi w kontekście rzeczywistości, na którą nie mamy gotowych skryptów, bo nas o niej nie uczono. Kluczem jest tutaj perspektywa – w tym wypadku mniejszościowa.
Postacią Adama Czerniakowa zajęłam się ze złości. Z wielu różnych złości. Pierwsza, dawna, wcześniej nie prowokowała mnie do żadnego działania – była zaszyta głęboko w środku, przenoszona. Dała o sobie znać dopiero gdy usłyszałam pytanie: „Czy nie chciałabyś napisać o Adamie Czerniakowie?”. To była złość po lekturze wywiadu z doktor Moniką Polit, autorką bardzo dobrej książki o Chaimie Mordechaju Rumkowskim, prezesie Judenratu w łódzkim getcie13. Stwierdziła w nim: „Tak zachowywali się wszyscy ci, którzy brali na siebie obowiązek reprezentowania swych żydowskich współbraci”14. Pomyślałam sobie, że niezależnie od tego, jak obiektywna i racjonalna starała się być badaczka, ukazując sylwetkę Przełożonego Starszeństwa Żydów w Litzmannstadt, weryfikując i analizując dostępne źródła, przedstawiając tę postać w innym świetle i w znacznie bardziej złożony sposób, to zdanie, które padło w wywiadzie, jest potwornie niesprawiedliwe w stosunku do tych, którzy tak się nie zachowywali. Na przykład wobec Adama Czerniakowa.
Żeby była jasność: gdy zaczynałam pracę nad książką, nie miałam w głowie ani jednego pozytywnego obrazu prezesa warszawskiego Judenratu. Pamiętałam wypowiedzi Marka Edelmana i opowieści synowej Czerniakowa, która wyrażała się o teściu z pewnym lekceważeniem. Oboje ich bardzo ceniłam i lubiłam. Znacznie później zainteresowałam się gettowym podziemiem, rozmawiałam z profesor Havi Dreifuss, czytałam książki Israela Gutmana, Bernarda Marka, wspomnienia Antka Cukiermana i oczywiście Archiwum Ringelbluma. Czerniaków nie był tam przedstawiany w korzystnym świetle. Na przykład Israel Gutman pisał:
Czerniaków służył dwóm panom – szamotał się między nazistami, którzy postrzegali Judenrat jako niezbędny instrument swojej polityki, a Żydami, których coraz trudniejszym do zaspokojenia potrzebom desperacko próbował sprostać15.
Chaim Aron Kapłan stwierdzał z kolei:
Okupant był dla niego łaskawy. Ponieważ był posłańcem i funkcjonariuszem okupanta, jego dojną krową […] nie ma tańszego i bardziej oddanego służącego niż Przewodniczący Gminy Żydowskiej, który często zapomina o „najważniejszym”, o narodzie żydowskim […]. Ci, którzy go znali, niosą świadectwo o tym, że był porządnym człowiekiem. Być może! Ale człowiekiem, nie prezydentem!16
Pierwsze pozytywne głosy pochodziły od profesorów Barbary Engelking i Jacka Leociaka17. Wyczuwałam te pęknięcia. W ogromnej ilości świadectw, w których pojawia się prezes rady w getcie warszawskim, oceny są bardzo różne. Zapadła mi w pamięć ta Heleny Merenholc, działaczki Centosu, czyli Związku Stowarzyszeń Opieki nad Żydowskimi Sierotami:
Na Czerniakowa plwano, a ja nigdy bym o nim nie powiedziała złego słowa. […] Dlatego, że to był niezwykle przyzwoity Żyd-Polak. W jego gabinecie – tam, gdzie wchodzili Niemcy – wisiał portret Piłsudskiego. Był wielkim działaczem społecznym, wielki człowiek. Robił to, co musiał robić. To nie jest tak, że on szedł Niemcom na rękę. Dawali rozkazy i trzeba było wykonywać. […] On jak mógł, to ratował. Jak mógł, to się bronił. Ale jak mu kazali urządzić przyjęcie i pokazywali, jak Czerniaków żre, to trudno. […] Jego dziennik to jest niezwykły dokument. Notatki pisane od siebie telegraficznie. Mój brat pracował w Gminie i z nim rozmawiał. A Czerniaków powiedział: „Ja chcę kiedyś opisać to wszystko”18.
Prawdopodobnie właśnie z potrzeby opisania kiedyś „tego wszystkiego” skrupulatnie prowadził w getcie dziennik, gdzie notował wydarzenia skrótowo, lakonicznie – taka forma może wskazywać, że były to zapiski na później. Tylko że dziennikiem Czerniakowa długo nikt się nie interesował. Niewiele osób zechciało się zająć jego historią, podczas gdy Chaimowi Mordechajowi Rumkowskiemu poświęcone są opowiadania, eseje, książki naukowe i beletrystyczne, spektakle teatralne, a nawet obrazy. Historia Czerniakowa funkcjonuje wśród ludzi zajmujących się Zagładą, zwłaszcza badaczy, lecz pozostaje nieobecna w szerszej świadomości. Jego postawa i samobójcza śmierć, chociaż jest przedmiotem dyskusji i skrajnych ocen, nie były widocznie tak godne uwagi, a może wywoływały mniejsze emocje niż pragmatyczne podejście prezesa Judenratu w getcie łódzkim. W odróżnieniu od niego Adam Czerniaków pozostał tragicznie wierny ideałom w sytuacji, która nie pozostawiała wiele wyboru. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, znów poczułam złość. Wędrówce dziennika poświęciłam ostatni rozdział tej książki.
W książce niewiele piszę o rodzinie Czerniakowa. Zależało mi na tym, by ta pustka była wymowna. Adam miał trzy siostry, lecz wojnę przeżyła tylko najmłodsza, Maria. Ocalały także córka Marii, dzieci najstarszej siostry Róży i jedna z córek Anieli. Mało się ze sobą kontaktowali zarówno przed wojną, jak i w trakcie okupacji. Nie znaczy to, że w ogóle się unikali, ale nie były to ciepłe relacje. Po wojnie ci z bliższej rodziny Czerniakowa, którym udało się uratować, mało o nim mówili. Niewiele też pamiętali, niewiele wiedzieli. Na podstawie rozmów z nimi Marcin Urynowicz napisał krótki rozdział w swojej książce19. Mnie pomimo prób nie udało się dotrzeć do nikogo z tej rodziny.
W bazie ofiar Shoah w instytucie Yad Vashem znajdują się dwa świadectwa potwierdzające śmierć Czerniakowa: jedno podpisane zostało przez daleką kuzynkę Lenę Einhorn20, szwedzką pisarkę i dokumentalistkę, autorkę między innymi książki i filmu o losach krewnych swojej mamy Niny (pochodziła z rodziny Rajmiców; jej ojciec, dziadek Leny, był kuzynem matki Adama Czerniakowa); drugie podpisane jest przez przedwojenną znajomą Czerniakowa Annę Natanblut21, w czasie okupacji kierowniczkę Domu Dziecka nr 5 w Lublinie, Ocalałą, która po wojnie wyemigrowała do Szwecji i tam zmarła w 1967 roku. Brak świadectw składanych przez kogokolwiek z bliskiej rodziny także jest wymowny.
Jeszcze jedna złość, jaka pojawiła się w trakcie pracy nad książką i szybko przeszła w smutek i empatię, wywołana była lekturą wielu wspomnień, świadectw, opracowań, esejów i wierszy, które nie tylko przepełnione są ocenami, lecz ich autorzy często pozwalają sobie na poufały, pogardliwy ton. Najbardziej wymowny jest poemat Icchaka Kacenelsona22. Autor, używając w utworze drugiej osoby, zwraca się bezpośrednio do Czerniakowa:
Prezes blady w krześle zapadł się głęboko
nad zielonym prezydialnym stołem… Dziesięć…
Piszesz? Czy podpiszesz dziesięć? A ile
więcej – dziesięć jest od sześciu, mój prezesie?
Inżynierze Czerniakowie! O, Adamie! Słuchaj!
Słuchasz mnie, prezesie Czerniakowie?
Pomyśl: dziesięć! To jest więcej… Tak… Posłuchaj…
Co? Adamie… Co tam knujesz w swojej głowie?
Co? Że prawdzie w oczy… Cóż… A sekretarka…
Lecz to wszystko, o czym myślisz, to nie dla niej…
Czemu każesz jej wychodzić z gabinetu?
Ach, ty płaczesz, przecież płaczesz, mój Adamie!
Bardzo mnie to poruszyło. Czułam, że to, co po nim zostało, nadal przepełnione jest samotnością, która była jego doświadczeniem w getcie i w momencie śmierci. Chciałam dać mu głos, zwrócić się do niego bez oceniania. Przyjrzeć mu się z bliska, jakoś towarzyszyć. Dlatego w pierwotnej wersji tekstu pisałam wyłącznie w drugiej osobie. Do niego. Było to ważne w procesie konstruowania portretu człowieka, który ani za swojego życia, ani później nie doczekał się nieoceniającego spojrzenia. Ten zabieg dał mi w trakcie pisania osobisty wgląd w postać Czerniakowa, w jego samotność wynikającą częściowo z zajmowanej pozycji, częściowo z charakteru, z podejmowanych wyborów, ale też z poglądów i zasad, którym chciał być wierny w zupełnie temu niesprzyjających okolicznościach. Ostatecznie ta forma okazała się zbyt ograniczająca, pozostawiłam ją jednak we fragmentach, podobnie jak motyw lustra, który w jakiś sposób symbolizuje zarówno ferowane wobec niego i czynione zawsze przez pewien pryzmat oceny, jak i jego bycie samemu ze swoimi decyzjami i wyborami. Przez chwilę mogłam być tam z nim.
Drogi zbliżania się do postaci bywają różne. Te osobiste w moim przypadku okazały się ślepymi uliczkami. Podobnie jak wszystkie kolekcjonowane ślady nie pozostawały jednak bez znaczenia w budowaniu mojej relacji z bohaterem. Choć nie są bezpośrednio widoczne, były ważne. Na przykład Icchak Kacenelson znał się z moim wujem Zemem, czyli Chaimem Zelmanowskim, późniejszym mężem ocalałej z Auschwitz cioci Żuży Kopciowskiej, który w getcie warszawskim był dyrektorem pierwszego konspiracyjnego gimnazjum Droru. Był przyrodnikiem i szczycił się tym, że jego podopieczni i podopieczne uczyli się uprawiać grządki i sadzić pomidory, a w szkole mieli mikroskop, lupy i preparaty anatomiczne: żaby, traszki (sprzed wojny), a nawet nietoperze (już z getta). Uczniowie będą opowiadali, że uczył ich przede wszystkim humanizmu.
Icchak Kacenelson był w tym liceum nauczycielem, prowadził chór i kółko dramaturgiczne, wykładał Tanach, interpretował z podopiecznymi Księgi Proroków. „Sposób, w jaki Kacenelson czytał, ton jego głosu, wyraz twarzy, spojrzenie, kiedy podnosił oczy znad Biblii, jego komentarze do przeczytanych tekstów, groźby, nawoływanie do buntu, zemsty – to wszystko poruszało nas bardzo głęboko” – wspomni potem uczennica gimnazjum Chawka Folman-Raban, jedna z czworga uczniów i dwóch nauczycieli, którzy przeżyją Zagładę, w książce Nie rozstałam się z nimi23. Według niej jednym z inspiratorów powołania tego tajnego gimnazjum był Antek Cukierman, drugim – jej brat Marek Folman. Icchak Kacenelson, pochodzący z Łodzi pedagog, autor pełnych nieoczywistego poczucia humoru i optymizmu książek, a także sztuk teatralnych dla dzieci, pisanych po hebrajsku, jak również w jidysz, związany z grupą twórców awangardowej literatury i sztuki żydowskiej Jung Idysz, w getcie warszawskim współpracuje z Oneg Szabat oraz podziemną organizacją Tkuma(Odrodzenie), upowszechniającą literaturę hebrajską przy wsparciu Żydowskiego Towarzystwa Opieki Społecznej. Jego najbliższa rodzina – żona Chana i dwóch synów, jedenastoletni Jomełe i czternastoletni Bencjon – pognana na Umschlagplatzpod koniec lipca 1942 roku, zostanie zgładzona w Treblince. Najstarszy, osiemnastoletni syn Cwi zginie wraz z tatą w komorze gazowej Auschwitz-Birkenau. Jesienią 1942 roku Kacenelson na terenie szopu szczotkarzy odczytuje na głos swój poemat Treblinka:
Wdarłem się między cztery pustej izby ściany
I nic więcej nie miałem prócz rąk załamanych –
Chano! Nie ma jej, synków nie ma też… gdzież oni?
Nie ma, nie ma nikogo, ani śladu po nich!24
Razem z najstarszym synem dotrwa prawie do końca, wezmą udział w pierwszym, styczniowym powstaniu w getcie, a następnie wyprowadzeni przez Antka Cukiermana zostaną umieszczeni w kryjówce po aryjskiej stronie. W czasie niemieckiej prowokacji z Hotelem Polskim zgłoszą się, jak wielu innych, którzy mieli jeszcze środki, by otrzymać zagraniczny paszport – Hondurasu. Zostaną pojmani i wywiezieni do obozu w Vittel we Francji. Tam przez dziesięć miesięcy Icchak ukradkiem będzie pisał swoją Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie. Poszczególne kartki rękopisu będzie chował w szparze za okiennicą, a potem cały poemat i swój dziennik umieści w trzech butelkach i zakopie pod pniem sosny. Po wojnie butelki z rękopisami zostaną znalezione25. Są wśród nich słowa, które Kacenelson kreślił w jidysz bezpośrednio do Adama Czerniakowa, przewodniczącego rady gminy. W 1973 roku, trzydzieści lat po likwidacji warszawskiego getta, tekst przetłumaczy na polski poeta Jerzy Ficowski.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
Prolog
1 Chodzi o tzw. Sprawę Andrzeja Kotta i represje związane z jego ucieczką w styczniu 1940 roku. Adam Czerniaków pisze pod datą 22 stycznia 1940 o tym, że został wezwany do SS „w sprawie interwencji o aresztowanych lekarzach etc. Oświadczono, że 100 rozstrzelano”. W rzeczywistości chodziło o różnych przedstawicieli żydowskiej inteligencji „spośród lekarzy, adwokatów, inżynierów itp.” – jak pisze Ludwik Landau w swojej Kronice lat wojny i okupacji pod datą 20 stycznia 1940 (t. I, s. 209, Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1962). Także Emanuel Ringelblum pod datą 19 stycznia 1940 pisze o aresztowanych „adwokatach, lekarzach, inżynierach”. Los aresztowanych pozostał nieznany, najprawdopodobniej zostali rozstrzelani.
1 M. Urynowicz, Adam Czerniaków. Prezes getta warszawskiego, Warszawa: Instytut Pamięci Narodowej, 2009.
2 L. Tushnet, The Pavement of Hell, New York: Ferni, 1979.
3 J. Tokarska-Bakir, Rzeczy mgliste, Sejny: Pogranicze, 2004.
4 H. Datner, Ta i tamta strona. Żydowska inteligencja Warszawy drugiej połowy XIX wieku, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2007.
5 Tamże.
6 I. Gutman, Adam Czerniakow – the Man and his Diary, [w:] The Catastrophe of the European Jewry, red. I. Gutman, L. Rothkirchen, Jerusalem: Yad Vashem, 1976; I. Gutman, The Jews of Warsaw 1939–1943. Ghetto, Underground, Revolt, Bloomington–Indianapolis: Indiana University Press, 1989; B. Dvir, Adam Czerniakow as Reflected in His Diary, „Legacy” 1996, Vol. 1, Iss. 1, s. 12–17; taż, The Chairman of the Warsaw Judenrat as Reflected in His Diaries, „Yalkut Moreshet Holocaust Documentation and Research” 2003, Iss. 1.
7 Tamże, s. 78.
8 D. Silberklang, Józef Kermisz (1907–2005) – twórca badań nad Szoa, „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 2014, nr 10, s. 304–316.
9 H. Datner, Ta i tamta strona…, dz. cyt., s. 26.
10 Za: M. Urynowicz, Adam Czerniaków. Prezes…, dz. cyt., s. 49.
11 H. Datner, Ta i tamta strona…, dz. cyt., s. 269, 270.
12 Tamże, s. 276–278.
13 M. Polit, „Moja żydowska dusza nie obawia się dnia sądu”. Mordechaj Chaim Rumkowski. Prawda i zmyślenie, Warszawa: Centrum Badań nad Zagładą Żydów, 2012.
14Monika Polit: Rumkowski był ofiarą Niemców, a nie ich współpracownikiem, rozmawiał W. Kowalski, „Dzieje”, 5.09.2012; bit.ly/3wY605D, dostęp: 15.01.2024.
15 I. Gutman, Adam Czerniakow – the Man and his Diary, dz. cyt.
16 Ch. A. Kaplan, Scroll of Agony. The Warsaw Diary, New York: Macmillan, 1973, s. 324.
17M.in. Barbara Engelking cytowana w: J. Szczęsna, Reduta Adama Czerniakowa, „Gazeta Wyborcza”, 20.09.2002; bit.ly/3PlBeKo, dostęp: 5.02.2024; J. Leociak, Tekst wobec Zagłady. O relacjach z getta warszawskiego, Wrocław: Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej, 1997; B. Engelking, J. Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Warszawa: Centrum Badań nad Zagładą Żydów, 2001; Jacek Leociak cyt. w: W. Kowalski, Adam Czerniaków – tragiczna postać getta warszawskiego, „Dzieje”, 23.07.2013; bit.ly/3TEIovy, dostęp: 17.02.2024.
18 Wywiad z Heleną Merenholc, lipiec 1994, USHMM, sygn. RG-50.225.006.
19 M. Urynowicz, Adam Czerniaków. Prezes getta…, dz. cyt., s. 334–337.
20 Yad Vashem – Pages of Testimony Names Memorial Collection, nr 6549488.
21 Yad Vashem – Pages of Testimony Names Memorial Collection, nr 683718.
22 I. Kacenelson, Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie, przeł. J. Ficowski, Warszawa: Czytelnik, 1982.
23 Ch. Folman-Raban, Nie rozstałam się z nimi, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2000; za: B. Engelking, J. Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik…, dz. cyt., s. 337, 338.
24 Za relacją Efosa, AŻIH, sygn. 301-2816.
25 Za: J. Ficowski, Słowo o Icchaku Kacenelsonie, [w:] I. Kacenelson, Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie, dz. cyt.
Copyright © 2024 by Patrycja Dołowy
Copyright © for the this edition by Wydawnictwo Filtry, 2024
Wydanie I, Warszawa 2024
Opieka redakcyjna: Dariusz Sośnicki
Konsultacja: Jacek Leociak
Redakcja: Justyna Chmielewska
Korekty: Katarzyna Juszyńska / d2d.pl, Agata Górzyńska-Kielak / d2d.pl
Projekt okładki: Frycz i Wicha
Projekt typograficzny, skład i redakcja techniczna: Robert Oleś
Przygotowanie e-booka: d2d.pl
Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.
ul. Filtrowa 61 m. 13
02-056 Warszawa
www.wydawnictwofiltry.pl
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-68180-00-8