Piętno von Becków - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka

Piętno von Becków ebook i audiobook

Joanna Jax

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Julia Kunis, prawnuczka Wernera von Becka, postanawia prześledzić dzieje rodu von Becków. W trakcie swoich wędrówek poznaje historyczkę Martę Landowską, spadkobiercę żydowskich jubilerów – Dawida Halperna i cynicznego poszukiwacza drogocennych pamiątek III Rzeszy – Toma Andersa. Odkrywając historię swojej rodziny i osób z nią związanych, Julia wkracza na niebezpieczną ścieżkę, która może zakończyć się dla niej tragicznie. Skrzywdzona przez ostatniego partnera nie chce wchodzić w kolejne związki, ale głos serca nie pozwala jej zapomnieć o sile uczuć. W trakcie sentymentalnej podróży do kraju przodków na jej drodze stają miłość i namiętność, które kolejny raz wygrywają ze zdrowym rozsądkiem. Jednak piętrzące się przeszkody i strach przez kolejnym zranieniem wydają się nie do pokonania...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 577

Rok wydania: 2016

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 40 min

Rok wydania: 2016

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,7 (210 ocen)
161
35
13
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
krysfil62

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładna i ciekawa. Polecam.
00
asiabochniak

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna Saga rodzinna osadzona w latach II wojny światowej i latach współczesnych , uwielbiam książki Joanny Jax które czytam z zapartym tchem i sięgam po kolejną
00
Eeeeineke

Całkiem niezła

👍
00



Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Pracownia WV

Ilustracja na okładce

© Todd Keith / iStockphoto.com

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2016

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 C

tel. 32-348-31-33

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

Tekst © Joanna Jakubczak

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2016

ISBN 978-83-7835-502-1

Każde życie ma swój kres. Bez względu na to,

czy się przez nie przeczołgasz, czy przefruniesz.

Książkę tę dedykuję Kochanej Mamie, która wspiera mnie z nieba, i Kochanemu Tacie, który wspiera mnie na ziemi.

Prolog. 2014

1. Warszawa

Tego roku lato nie rozpieszczało pogodą, ale pewien lipcowy dzień zapowiadał się naprawdę pięknie. Już o poranku słońce muskało ulice jaskrawymi promieniami, zaglądało w okna i smagało ludzkie twarze. Intensywny błękit nieba dawał gwarancję, że taki stan będzie trwał przez cały dzień.

Marta Landowska jak codziennie kupiła świeże pieczywo w piekarni naprzeciwko kamienicy, w której mieszkała ze swoją babcią, zaszła do kiosku po gazety i wróciła pośpiesznie do domu. Nie mogła sobie pozwolić na rozkoszowanie się letnim porankiem, musiała przygotować babci Kornelii śniadanie, pomóc jej w porannej toalecie, a potem zdążyć na autobus o siódmej trzydzieści. O ósmej zaczynała ćwiczenia ze studentami. Była nieco zniechęcona pracą z nimi, bo nie widziała w nich ani pasji, ani szczególnego zainteresowania przedmiotem. Poza tym zarabiała tak marnie, że niektóre studentki nosiły droższe buty, niż wynosiła jej pensja. Wiedziała jednak, że jeśli chce kontynuować karierę naukową, musi pogodzić się z pewnymi niedogodnościami.

Przekręciła klucz w drzwiach i krzyknęła od progu:

– Jestem już!

– Kupiłaś gazetkę, Martusiu? – usłyszała głos babci Kornelii.

„Zawsze kupuję, a i tak babcia pyta mnie o to za każdym razem” – pomyślała Marta. Weszła do salonu, rozsunęła zasłony i podała gazetę babci. Do niewielkiego pokoju wpełzły języki światła, rozświetlając zielone ściany obwieszone fotografiami i ciemne, masywne meble. Kornelia włożyła okulary i otworzyła gazetę.

Marta udała się do kuchni przygotować śniadanie. Włączyła czajnik, wyjęła z siatki bułki i sięgnęła po nóż. Nagle usłyszała szloch, potem cichy jęk.

– Nie, nie…

Rzuciła nóż na blat szafki i wybiegła z kuchni. Babcia Kornelia zakrywała dłońmi twarz i kręciła głową. Na podłodze leżała „Gazeta Warszawska”.

– Boże, babciu, co się stało? – zapytała nieco przerażona Marta.

Kornelia oderwała jedną dłoń od twarzy i drżąc, wskazała na leżącą gazetę. Marta zerknęła na podłogę. Dziennik otwarty był na stronie „Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, Brazylia 2014”. „Co jest, u licha?” – pomyślała Marta.

– Babciu…? – Delikatnie potrząsnęła jej ramię i powiedziała uspokajająco: – Jakiś robal był w gazecie? To się zdarza…

– Tak, Martusiu, to robak… Najgorszy z możliwych – powiedziała drżącym głosem Kornelia.

Marta Landowska podniosła gazetę i przyjrzała się stronie, która tak bardzo zdenerwowała jej babcię. Najpierw przeczytała o najnowszych wynikach meczów i powiodła wzrokiem w dół strony. Ujrzała fotografię starca siedzącego w wózku inwalidzkim, ubranego w kraciastą koszulę z krótkim rękawem i jasne lniane spodnie. Jego szczupłe ręce i twarz pokrywały starcze plamy. Na głowę miał naciągniętą czapeczkę z daszkiem, która wyglądała na nim nieco groteskowo. W jego stronę pochylała się kobieta, około czterdziestoletnia, z burzą blond włosów. Tytuł głosił „Poszukiwany nazista widziany w Brazylii na półfinałach”. Pod zdjęciem widniało nazwisko.

– Znasz go, babciu? – zapytała Marta z trwogą.

Kornelia nie odpowiedziała. Patrzyła niewidzącym wzrokiem w punkt na ścianie, a po jej policzkach płynęły łzy.

Babcia Kornelia do wspomnień z czasów wojny powracała niechętnie. Marta wiedziała tylko tyle, ile w półprawdach i niedomówieniach opowiedzieli jej krewni. Zaczęła się zastanawiać, jaką rolę w życiu jej babci odegrał człowiek, którego rozpoznano na mistrzostwach w Brazylii…

2. Londyn

Tom Anders siedział jak zwykle zamknięty z swojej samotni i przeglądał, nie wiadomo który raz, pożółkłe dokumenty. Jego mieszkanie składało się z dwóch niewielkich pokoi, małej, ale funkcjonalnej kuchni i dużej, jak na te warunki lokalowe, łazienki. W sypialni stało jedynie ogromne łóżko i niewielka komoda. Natomiast salon przypominał gabinet naukowca. Książki, teczki i mapy piętrzyły się nie tylko na stole i w ogromnym regale, ale również zalegały na drewnianej podłodze. Jedyną ozdobą pokoju był olbrzymi podświetlany XIX-wieczny globus, kupiony kilka lat wcześniej na pchlim targu.

– Kompletna porażka – szepnął do siebie.

Odłożył lupę, sponiewieraną i nadgryzioną zębem czasu mapę, i wyszedł do kuchni, zaparzyć kawę. Otworzył jedną z szuflad i odetchnął z ulgą, gdy ujrzał w niej ostatni filtr. Pogwizdując, włożył go do ekspresu i sięgnął po puszkę z kawą. Niestety, tym razem szczęście mu nie dopisało. W środku pozostały jedynie nędzne resztki jego ulubionej używki. Zaklął pod nosem i pomyślał, że posiadanie kobiety na stałe ma jednak pewne zalety. One pamiętają o takich drobiazgach, którymi mężczyźni po prostu nie zaprzątają sobie głowy. Potem wzdrygnął się na myśl, że oto każdego dnia musiałby znosić kobiece humory, dąsy nie wiadomo z jakiego powodu i histeryczne reakcje w ich trudne dni.

Zaterkotał telefon, ale Tom był już gotowy do wyjścia i nie miał zamiaru z nikim rozmawiać, zanim nie poczuje w ustach smaku kawy. Usłyszał dźwięk automatycznej sekretarki i po chwili głos jego ostatniej dziewczyny, Melissy.

– Przepraszam, Tommy. Zachowałam się ostatnim razem jak dziecko. Przecież wiesz, że potrafię być miła i czuła… Spotkajmy się… – Melissa przeciągała sylaby, chcąc dodać sobie wdzięku kociaka łaszącego się do swojego pana.

Tom spojrzał w kierunku telefonu, przewrócił oczami i przeżegnał się z miną mówiącą: „Boże, uchowaj”, po czym opuścił swój niezbyt wyszukany apartament. Zamiast do sklepu naprzeciwko, ruszył w kierunku małej knajpy Stevena Rowa, który chyba jako jedyny Brytyjczyk potrafił przygotować kawę, jaką lubił Tom.

Notting Hill o tej porze dnia było jeszcze spokojne i ciche, turyści zalewali dzielnicę po południu i trwało to do późnych godzin wieczornych. Tom nie rozumiał tego fenomenu, być może przyjezdni łudzili się, że oto na którejś z wąskich uliczek natkną się na Hugh Granta albo Julię Roberts. O poranku jednak ulice były niemrawe, a idący nieśpiesznie ludzie nieco ospali. Małe sklepiki, piekarnie i stragany z pamiątkami świeciły o tej porze pustkami, a sprzedawcy sączyli kawę lub przygotowywali się na zalew turystów.

Knajpa Stevena Rowa była miejscem, w którym rano można było napić się kawy, po południu zaś zarówno miejscowi, jak i turyści raczyli się tam piwem i przekąskami. Lokal, wykończony ciemnym, wypolerowanym drewnem, wydawał się zacisznym, przytulnym miejscem. Ściany ozdobione były czarno-białymi fotografiami brytyjskich samochodów, które swój triumf święciły w latach sześćdziesiątych poprzedniego stulecia, i starymi plakatami angielskich marek piwa.

Tego ranka jedynymi osobami obecnymi w lokalu był jego właściciel i Tom. Steven kręcił się za barem, miał przewieszoną przez ramię ściereczkę kuchenną i co chwilę ziewał.

– Wykończą mnie te mistrzostwa, dobrze, że już się kończą – powiedział zamiast powitania i wyciągnął dłoń w kierunku Toma.

– Wstyd się przyznać, ale nie obejrzałem ani jednego meczu. Taki ze mnie kibic – roześmiał się Tom i usiadł przy swoim ulubionym stoliku.

Nie musiał składać zamówienia, Steven dobrze wiedział, że w chwili, gdy jego stały klient pojawia się w drzwiach, należy włączyć ekspres.

Tom wybierał zwykle miejsce przy dużym oknie, tuż obok staroświeckiego stojaka na gazety. Pod tym względem lokal Stevena był ewenementem, w dobie Internetu papierowe dzienniki w lokalach stanowiły relikt przeszłości. Tom jednak uwielbiał szelest ogromnych płacht papieru, zapach druku i staromodne drewniane wieszaki na gazety.

„The Independent”, podobnie jak większość gazet, najwięcej miejsca poświęcał odbywającym się w Brazylii futbolowym mistrzostwom świata. Tom prześlizgnął się wzrokiem po tabeli wyników oraz opiniach ekspertów i miał już przewrócić stronę, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na tytule: „Niektórzy z nich wciąż żyją i mają się dobrze”. Obok widniało zdjęcie starca w młodzieżowej czapeczce, siedzącego w wózku inwalidzkim. Napis pod fotografią informował: „Poszukiwany nazista rozpoznany na meczu półfinałowym…”. Tom przeczytał nazwisko tego człowieka i niczym rażony piorunem zerwał się z krzesła. Wyszarpnął gazetę z drewnianej szyny, zwinął ją w rulon i wybiegł na ulicę.

3. Jerozolima

Dawid Halpern szedł długim korytarzem biurowca przy Mendele w Jerozolimie, wyprostowany jak struna i stąpając po wypolerowanej posadzce niczym tygrys tropiący swoją ofiarę. Jeśli wuj chciał go widzieć, on musiał natychmiast zjawić się z Tel Awiwu. Starszy brat ojca nigdy nie pozwolił mu zapomnieć, komu ma zawdzięczać pracę w najbardziej elitarnym wywiadzie świata. Izaak Halpern zdawał się nie pamiętać, jak wiele pracy, wysiłku i wyrzeczeń kosztowało Dawida wykorzystanie danej mu szansy.

Gdy Dawid znalazł się w pokoju wuja, w izraelskim oddziale Centrum Wiesenthala, ten siedział za biurkiem, wpatrzony swoim posępnym wzrokiem w dokumenty rozłożone na biurku. Wuj Izaak rzadko kiedy się uśmiechał, od lat ścigał upiory przeszłości, nie pojmując, że po tylu latach owe upiory już nie istniały.

– Siadaj – burknął Izaak i wskazał stojące naprzeciwko biurka krzesło.

„Czuję się, jak petent albo niesubordynowany podwładny” – pomyślał Dawid z przekąsem, ale posłusznie zajął wskazane miejsce.

Pokój, w którym urzędował Izaak Halpern, był obszerny, widny i urządzony w nowoczesnym stylu. Wuj nie lubił tego miejsca, kojarzyło mu się z przepastnymi pokojami biurokratów, gdzie stosy starannie poukładanych papierów zastępowały działanie. Nawet stojąca pod oknem juka w chromowanej donicy zdawała się idealnie proporcjonalna, niczym plastikowe kwiaty schodzące z taśmy produkcyjnej.

– Wiesz, kim była rodzina Halpernów, zanim ten potwór w ludzkiej skórze, Adolf Hitler, doszedł do władzy? – zapytał wuj.

O tym też Izaak Halpern nie pozwalał zapomnieć. Nie tylko Dawidowi, ale wszystkim, których napotkał na swojej drodze. Każde spotkanie towarzyskie kończyło się lub zaczynało opowieściami o bogactwie, sprycie i zdolnościach rodu Halpernów, które Izaak mgliście pamiętał z czasów, gdy był małym chłopcem. Więcej w tych zwierzeniach było fantazji lub wniosków wyciągniętych z odnalezionych dokumentów niż rzeczywistych wspomnień.

– Tak, wuju, wiem – odpowiedział nieco poirytowany Dawid.

Nie po to jechał siedemdziesiąt kilometrów, żeby teraz posłuchać opowieści wuja Izaaka, które znał niemal na pamięć.

– Nie chodzi o to, że byliśmy zamożni, ani o to, że twój dziadek i pradziadek należeli do światowej czołówki szlifierzy diamentów, ani nawet o to, że sklepy jubilerskie Halpernów były znane w całej Europie, ale o to, że byliśmy ostrożni i zapobiegliwi. Gdy rodzina zobaczyła, co się dzieje, ulokowała swoje aktywa w najbezpieczniejszym, zdawało się, miejscu na świecie.

– To również wiem. Walczyłeś całe lata o odzyskanie tych pieniędzy i dopiąłeś swego – z westchnieniem powiedział Dawid.

– Raczysz żartować – burknął Izaak. – Te ochłapy, które nam rzucono, nazywasz dopięciem swego? Daruj, Dawidzie, ale pleciesz bzdury.

– Moim zdaniem, wujku, należy się cieszyć, że Szwajcaria uznała swoją winę. To duży sukces – powiedział łagodnie Dawid.

– Szwajcaria, polityka… Same bzdury. Za tym wszystkim kryją się konkretni ludzie. Jeden z nich wziął fortunę od naszej rodziny za pomoc, a potem nas okpił. W latach dziewięćdziesiątych natrafiłem na jego ślad i kiedy już miałem go dopaść, po prostu zniknął. Poruszyłem niebo i ziemię, żeby dowiedzieć się, co się z nim stało, ale ktoś skutecznie zatarł wszystkie ślady. Ale dzisiaj dostałem to…

Izaak Halpern podsunął pod nos bratanka plik zdjęć tej samej osoby. Niektóre z nich przedstawiały młodego, przystojnego mężczyznę, kolejne nieco starszego, przysadzistego i z ogorzałą twarzą, a jeszcze inne starca siedzącego w wózku inwalidzkim.

– Jesteście pewni, że to jest właśnie ten człowiek? – zapytał delikatnie Dawid.

– Nie mamy jednoznacznych dowodów, dlatego jesteś mi potrzebny. Poza tym zanim uruchomię całą procedurę, muszę się dowiedzieć, co ten szubrawiec zrobił z naszymi rodzicami, zanim wysłał ich do komór gazowych, i co zrobił z majątkiem Halpernów, gromadzonym przez pokolenia.

Dawid westchnął. Wiedział, że nie będzie mógł odmówić wujowi. Był jednak przekonany, że to strata czasu. Jeśli przez niemal siedemdziesiąt lat nie udało się niczego ustalić, to raczej mało prawdopodobne, żeby udało się to kiedykolwiek. Człowiek, którego ścigał jego wuj, powinien teraz mieć grubo ponad dziewięćdziesiąt lat. Nawet jeśli nie cierpi na demencję, jest raczej nikła szansa, aby dysponował pieniędzmi Halpernów. A co jeśli stanie przed sądem? Miły staruszek wzbudzi litość opinii publicznej, a sąd może go skarze, a może wypuści wolno. Ostatnie procesy nazistów, schorowanych starców na szpitalnych łóżkach albo w wózkach inwalidzkich, wywoływały pytania o zasadność takich procesów, o nękanie osób w podeszłym wieku i wystawianie na ostrzał ich rodzin.

– Urlop masz załatwiony, wystarczy, że napiszesz podanie. A to są wszystkie informacje, jakie udało mi się zdobyć do tej pory. – Stary położył na biurku opasłe tomiszcze akt.

– O wszystkim pomyślałeś, nawet o moim urlopie – mruknął Dawid i sięgnął po segregator.

Nie miał pojęcia, od czego zacząć poszukiwania. Zdjęcie zrobione na mistrzostwach świata obiegło cały świat. Dawid nie sądził, aby ów człowiek zaryzykował i zechciał dotrwać do meczu finałowego. Zastanawiał się również nad tym, kto postanowił położyć na tacy całemu światu tego niedołężnego starca. Było to tym bardziej dziwne, bo choć ów człowiek naraził się wielu ludziom, nie brał udziału w zbrodniach ludobójstwa, co ciekawe – nie należał nawet do SS. Tymczasem z artykułów prasowych wynikało coś zupełnie przeciwnego. Komuś bardzo musiało zależeć na rozpętaniu piekła. Powstawało jednak pytanie dlaczego.

4. Lubliniec

Julia Kunis cierpliwie czekała w kolejce osób odwiedzających Zakład Karny w Lublińcu. Była chyba jedynym gościem, który przybył w odwiedziny z pustymi rękami. W drodze do Lublińca myślała o jakichś owocach, słodyczach albo papierosach, ale potem doszła do wniosku, że nie jedzie na przyjacielską pogawędkę. Miała konkretny interes do odsiadującej wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności Aldony Bystrzyckiej. Była to całkiem niska kara, biorąc pod uwagę fakt, że ta kobieta zastrzeliła człowieka. Okoliczności łagodzących było jednak wiele, premedytację zmieniono na afekt i dzięki temu Bystrzycka miała szansę wyjść na wolność już za jakieś dwa, trzy lata, jeśli będzie się dobrze sprawować. Julia Kunis również miała w tym swój udział, nakreślając podczas procesu sylwetkę Ernesta von Becka jako psychopaty i wyjątkowego manipulatora. I może właśnie dzięki temu Aldona zgodziła się na spotkanie.

Strażnik więzienny ze zdziwieniem spojrzał na niewielki plecak Julii, zajrzał do środka, przesunął wykrywaczem metali po jej ciele, po czym nacisnął guzik i drzwi na teren zakładu stanęły otworem. Hol był ciemny, wyłożony ceramicznymi płytkami na podłodze i imitacją boazerii na ścianach. W powietrzu unosił się zapach stołówkowego jedzenia, zmieszany z wonią środków dezynfekujących i czymś bliżej nieokreślonym. Julia wiedziała, że jest tutaj pierwszy i ostatni raz, ale była przekonana, że ów dziwny i przenikliwy zapach zapamięta na długo.

Sala widzeń wyglądała równie nieprzyjaźnie, co korytarz, który do niej prowadził. Okratowane okna, strażniczki ze znudzonymi minami i laminowane meble dopełniały obrazu.

Aldona Bystrzycka siedziała przy jednym ze stolików i wpatrywała się w swoje paznokcie. Podniosła głowę, gdy weszła Julia, i otaksowała ją wzrokiem. Była jej wdzięczna, że nie wystroiła się na tę okoliczność, po to, by dobić psychicznie swoją rywalkę. Julia miała na sobie dżinsy, biały T-shirt i niebieskie tenisówki. Włosy związała w kucyk, a twarz ledwie musnęła makijażem. Była również dużo szczuplejsza niż na procesie.

Bystrzycka nie wiedziała, że oprócz Ernesta von Becka Julia Kunis pożegnała także innego mężczyznę, Piotra Dragońskiego, i ta sytuacja spowodowała utratę kolejnych kilogramów. Zerwanie to była jej decyzja, ale wyrzuty sumienia dosłownie wyssały z niej wszystkie soki. Julia nie chciała kochać, a jej z początku zupełnie niewinna znajomość z pewnym oficerem policji zaczęła się zacieśniać zbyt mocno. Piotr Dragoński miał być tylko przyjacielem, wsparciem w trudnych dla jej rodziny chwilach, ale z czasem przestało mu to wystarczać. Dlatego odeszła. Wyjechała do Bosquet, do dziadka i matki, by powrócić dopiero po wielu miesiącach, na proces Bystrzyckiej. Spotkali się wtedy i Julia, patrząc na niego, wiedziała już, że o ich braterskiej przyjaźni może zapomnieć. Piotr emanował złością i niechęcią do niej. Pragnął jej tylko na własnych zasadach. Dlatego, gdy nawiązała kurtuazyjną rozmowę, był złośliwy, nieprzyjemny i nawet nie próbował ukryć, jak bardzo czuje się oszukany.

To lęk przed zranieniem i przekonanie, że nad potomkami von Becków ciąży jakaś klątwa, kazały jej pewnego dnia uciec przed rodzącym się uczuciem. Żadnej miłości, przywiązania, żadnego bólu i tęsknoty. Z radością wspominała czas, gdy tego typu rozterki były jej zupełnie obce, a ona czuła się wolna i szczęśliwa. A potem nadeszło uczucie, które nigdy nie powinno nadejść. Chora miłość do Ernesta von Becka. Do człowieka, który zdawał się wyprany z emocji, uczuć i empatii.

Ernest von Beck pojawił się w jej życiu znienacka. Był narzeczonym matki i ostatnią rzeczą, o jakiej myślała, to romansowanie z nim. On jednak pieczołowicie rozpostarł swoje misternie utkane sieci, by ją rozkochać i zdobyć. Po pewnym czasie okazało się, że jest to ich daleki krewny, który postanowił wyrównać rachunki z przeszłości. Był wnukiem Rity von Beck, żony pradziadka Wernera i jego brata Petera. I nie to okazało się dramatem, ale żal i poczucie krzywdy Rity von Beck, która za wszystkie życiowe porażki obwiniała właśnie swojego byłego męża. Wmawiała swojemu wnukowi, że gdyby Werner jej nie opuścił, ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej.

Julia Kunis podeszła do stolika i cicho przywitała się z Bystrzycką.

– Jak się pani czuje? – zapytała uprzejmym głosem.

– Jak w domu – burknęła Aldona. – W młodości byłam częstym gościem w więzieniu. Odwiedzałam swojego ojca. Nigdy nie myślałam, że kiedyś zajmę miejsce po drugiej stronie stołu.

– Przykro mi – powiedziała cicho Julia i dodała: – Dziękuję, że zechciała się pani ze mną spotkać.

– Twoje zeznanie bardzo mi pomogło. Poza tym nie mam tu nic do roboty, prawie nikt mnie nie odwiedza… No i jestem ciekawa, czego chcesz. Dowiedzieć się, jaki był dla mnie Ernest, co mi mówił i co obiecywał? – prychnęła Aldona, bez skrępowania zwracając się do Julii na ty.

– Pani Aldono – westchnęła Julia – mam do pani interes, a postępowanie Ernesta mnie nie obchodzi.

– Interes? A jaki ty możesz mieć interes do kogoś, kto siedzi w więzieniu? – zapytała podejrzliwie Bystrzycka.

– Chcę odkupić od pani pewną teczkę… – zaczęła niepewnie.

– A… – Roześmiała się. – Więc o to chodzi. Nie jesteś pierwsza… Ale tobie sprzedam, bo byłaś dla mnie miła w sądzie. Sto tysięcy i jest twoja.

– Chyba pani oszalała! – Julia była zniesmaczona ofertą. – Nie mam takich pieniędzy.

– Ty może i nie masz, ale dla twojego dziadka to nie jest taka straszna kwota, co? – prychnęła Aldona.

– Mój dziadek nie odkupiłby jej nawet za sto złotych. Ale ja chcę poznać historię swojej rodziny. Muszę wiedzieć, kiedy narodziło się w niej zło… – powiedziała cicho.

– Nie bierz tego do siebie, moja droga… – Bystrzycka nieco złagodniała. – …ale wiesz, że niedługo stąd wyjdę i będę musiała jakoś żyć. Ja po prostu potrzebuję tych pieniędzy. Jeśli ich nie zorganizujesz w ciągu miesiąca, sprzedam teczkę komuś innemu.

– Komu? – zapytała Julia.

Bystrzycka odwróciła się na krześle i powiedziała do stojącej za nią strażniczki:

– Koniec widzenia. Chcę wrócić do celi.

– Pani Aldono, proszę… Muszę wiedzieć, kto chce zniszczyć mojego dziadka – powiedziała Julia niemal błagalnym tonem.

– Julio Kunis, Maurycy Kunis już nic nie znaczy… A ja nie odpowiem na twoje pytanie z prostej przyczyny: nie znam tych ludzi i powiem uczciwie, mam gdzieś to, kim są. Zbieraj, młoda, kasę, a odkryjesz wiele tajemnic dotyczących swoich bliskich. A uwierz mi, to nie była Święta Rodzina z Dzieciątkiem Jezus.