Piotrek zgubił dziadka oko - Lucyna Legut - ebook

Piotrek zgubił dziadka oko ebook

Legut Lucyna

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
O dzieciach nie dla dzieci. 

 

Nasz ojciec jest wielkim artystą. Nie jest duży, ale kiedy stoi na scenie, to się nikogo nie widzi, tylko jego. Jasiek, chociaż jest głupi jak stary kalosz i nigdy się ze mną nie zgadza, to jeżeli chodzi o ojca, ma takie samo zdanie. Żyjemy już parę lat na świecie (ja dziesięć, a Jasiek dziewięć), więc dokładnie znamy ojca i wiemy o nim wszystko, co nam jest potrzebne. 
[Fragment] 

 

/Piotrek zgubił dziadka oko, Lucyna Legut, 1976 rok, wydanie I, Horyzonty/ 

  

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu 
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim 
Miejska Biblioteka Publiczna w Jastrzębiu-Zdroju  
Miejsko - Gminna Biblioteka Publiczna im. ks. Władysława Skierkowskiego w Myszyńcu 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Nowy Dwór Gdański 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Wiktora Gomulickiego w Ostrołęce 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Józefa Wybickiego w Sopocie 
Biblioteka Publiczna Gminy Szemud im. ks. dr. Leona Heyke 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 215

Rok wydania: 1976

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Horyzonty Warszawa 1976

 

Piotrek zgubił dziadka oko

Nasz ojciec jest wielkim artystą. Nie jest duży, ale kiedy stoi na scenie, to się nikogo nie widzi, tylko jego. Jasiek, chociaż jest głupi jak stary kalosz i nigdy się ze mną nie zgadza, to jeżeli chodzi o ojca, ma takie samo zdanie. Żyjemy już parę lat na świecie (ja dziesięć, a Jasiek dziewięć), więc dokładnie znamy ojca i wiemy o nim wszystko, co nam jest potrzebne. Wiemy na przykład, że kiedy ojciec się wścieka i biega po mieszkaniu, trzeba siedzieć jak można najciszej, nawet oddechu głośniejszego nie wydając z siebie, aby nie podniecać wściekłości ojca. Mama mówi, że „ojciec się wścieka na miarę swojego talentu”, i pewnie ma rację. Kiedy ojciec się wścieka, to tak jakby grał wielką rolę; nie wolno mu wtedy przeszkadzać, trzeba z podziwem i pokorą patrzeć, jak on szaleje po domu. Kiedy już minie „wielkie trzęsienie ziemi”, ojciec jest znów zwyczajnym, fajnym tatą.

W naszym domu wszystko odbywa się planowo: awantury (przeważnie o mnie i o Jaśka), potem godzenie się ojca z mamą i znowu awantury. Byliśmy do tego przyzwyczajeni, aż do pewnego dnia...

Siedzieliśmy z Jaśkiem na tapczanie czekając na ojca. Wiadomo było, że tego dnia nie obejdzie się bez draki, bo ta wstrętna Paluch-Rogalska, jak nas tylko zobaczyła w korytarzu (założę się, że czatowała tam na nas), to od razu zaczęła wrzeszczeć, że powie ojcu, co powypisywaliśmy w toalecie. Wiadomo było, że Paluch-Rogalska nie będzie się bawić w żadne straszenie, tylko naprawdę wszystko powie. No więc czekaliśmy, wiedząc, że ona tam w korytarzu dybie, aż ojciec przyjdzie z próby, i wszystko mu dokładnie powie, słowo po słowie, co tam było napisane, a potem ojciec wpadnie do domu i okropnie nas zwymyśla. Postanowiliśmy przeczekać całą awanturę, nie odzywając się ani słowem, aż się wszystko jakoś załatwi.

Mama kręciła się przy kuchni (zdaje się, że budyń miał być na deser; mama potrafi zrobić wspaniały budyń z rodzynkami i Bóg wie z czym jeszcze) i wtedy nagle wpadł ojciec, i od razu był jakiś bardziej wściekły niż zawsze, i zanim zdjął kapelusz, zaczął wrzeszczeć:

— Kto jest odpowiedzialny za wychowanie tych dzieci? Pytam się, kto?!

To było nie tylko pytanie i nie tylko pretensja do mamy, że nas źle wychowała (nawet Jasiek, który jest strasznie głupi, zrozumiał, że ojciec ma do mamy pretensje o nasze wychowanie), w tym pytaniu była jeszcze groźba, że wszystko może się źle skończyć, jeżeli w dalszym ciągu nasze wychowanie będzie wyglądało tak, jak do tej pory.

Ojciec był tak wściekły, że swoją wściekłością wypełnił chyba cały dom; jego wściekłość była nawet w kącie pełnym pajęczyn, okruszyn i różnych śmieci. Wściekłość szeleściła tam teraz trwożliwie zbitymi śmieciami, na które spoglądała mama, jakby się bała, że ojciec zauważy jeszcze i to, i zrobi dodatkową awanturę. Ale ojciec nie widział śmieci, tylko „całe zrujnowane życie”, o którym właśnie mówił; ojciec miał zawsze wariackie pomysły i nie trzymał się tematu, bo co tu mówić o zrujnowanym życiu, z powodu kilku słów wyskrobanych na ścianie toalety... Siedzieliśmy z Jaśkiem na tapczanie, jak by nas w ogóle nie dotyczyła awantura.

Nasz wzrok przenosiliśmy od ojca do matki, stojącej obok stołu z opuszczoną głową, cierpiącej i wzbudzającej najwyższą litość. Jednak tym razem ojciec miał jeszcze daleką drogę do wzbudzenia w sobie uczucia litości. Spojrzał na nią kilka razy, ale zamiast wzruszyć się jej żałosnym wyglądem, popadał w coraz większe rozdrażnienie.

Nie odważyliśmy się nawet spojrzeć na siebie, aby się porozumieć. Wiedzieliśmy, że w takich razach w ogóle nie mamy prawa istnieć, dopiero później, kiedy już będziemy mogli wymknąć się na podwórze, dając rodzicom możliwość ostatecznego pogodzenia się, dopiero wtedy, siedząc już na drewnianej ławce pod pnączami winorośli, podzielimy się spostrzeżeniami z minionej awantury. Ja, na przykład, byłem zdania, że mama powinna zwyciężyć. Jasiek, który za żadne skarby świata nie zgodziłby się nigdy ze mną, uważał, że to ojciec miał szansę na zwycięstwo, ale niepotrzebnie dał się nabrać na cierpiące miny mamy.

W tej chwili obserwowaliśmy rodziców i jeszcze nie mieliśmy wyrobionego zdania na temat finału awantury. Chociaż wydawało się, że ojciec jest na razie górą, nikt nie mógł mieć pewności, czy za chwilę mama nie zrobi czegoś tak zupełnie niespodziewanego, że ojciec straci szanse zwycięstwa.

— Jak my wyglądamy?! — ryczał ojciec. — Przychodzi do mnie ta wstrętna Paluch-Rogalska... Jeszcze nie zdążyłem wejść do bramy, a ona już łapie mnie za rękaw, tarmosi i wrzeszczy na cały dom, że wniesie pismo do dyrekcji, aby nam kazano opuścić dom aktora, ponieważ nasze dzieci wypisują nieprzyzwoite słowa we wspólnej toalecie! I do tego jeszcze robi uszczypliwe komentarze na temat naszej rodziny, że „ładne rzeczy muszą się u was dziać, skoro dzieci biorą taki przykład! Pan widać lubi te nieprzyzwoite słówka, ale jeżeli ktoś decyduje się mieć dzieci, powinien się ograniczać w takich wyrafinowanych przyjemnościach”. Pytam się teraz, kto i kiedy słyszał u mnie nieprzyzwoite słowa? Ja nie pozwolę na to, żeby jakaś Paluch-Rogalska, czwartorzędna aktorka, traktowała mnie jak zboczeńca, dlatego tylko, że w moim domu nie ma matki, która by się zajęła właściwym wychowaniem dzieci!!!

— W tej chwili zapytaj ich — ojciec zwrócił się groźnie do mamy — który powypisywał te świństwa w toalecie?!

Byłem pewien, że mama schwyci teraz garnek z zupą, który stał na stole, i rąbnie nim ojca. Tak w każdym razie, moim zdaniem, powinna zrobić. Ojciec zacząłby się wściekać z powodu zniszczonego garnituru-i cała heca ze słowami wypisanymi w toalecie poszłaby na dalszy plan. Już nieraz, tak było.

Jasiek spocił się lekko ze strachu. Nie był pewien, o które słowa chodzi. On napisał tylko dwa, a dalsze dwa dopisałem ja; nie miał pewności, które słowa były gorsze: jego czy moje. Jeżeli trzeba by było odpowiedzieć, on by się wyparł. Powiedziałby, że napisał te mniej brzydkie, zwłaszcza że i tak nie miał pewności, czyje słowa były brzydsze, moje czy jego. Gdyby chodziło o rozgrywkę między nami, upierałby się, że to on napisał gorsze słowa, bo on wszystko lepiej wie, ale w tym wypadku wolał przegrać wobec mnie, aby tylko w oczach ojca wyjść na lepszego.

Ojciec stał, wczepiony rękami w stół, swoim nosem prawie dotykając nosa mamy. Mama ani nie wylała na ojca zupy, ani nie rozpłakała się — powinna to zrobić w najgorszym wypadku, chociaż nie lubiliśmy jej łez, bo zawsze nam się jakoś okropnie głupio wtedy robiło, ale kiedy trzeba było ratować naszą skórę, zgadzaliśmy się na jej płacz — niestety, żadna z przewidzianych reakcji nie nastąpiła. Mogła też mama zapytać, czy to myśmy z całą pewnością napisali, czy też Benio od Krawczyków; przecież Benio też już umiał pisać. Sami nie mogliśmy podsuwać myśli o Beńku, bo to by się mogło wydawać ojcu podejrzane, ale gdyby rodzicom bardzo zależało na tym, żeby nas uniewinnić, mogliby wspomnieć o Beńku. No, ale o Beńku też nie było mowy. Natomiast mama zrobiła coś, czego nikt z nas się nie spodziewał: bardzo szybko podeszła do wieszaka, schwyciła płaszcz, nie włożyła go nawet, tylko przerzuciła przez rękę, byle jak założyła kapelusz i, stojąc już w drzwiach, powiedziała do ojca:

— Tym razem zajmij się nimi sam! Jesteś głową domu. To należy do mężczyzny. Nie chcę patrzeć, jak będziesz ich bił. Wychodzę.

I wyszła rzeczywiście.

Ojciec został z nami, zupełnie oszołomiony. Umiał rozkazywać, aby w domu zrobiono porządek, ale sam tego zrobić nie potrafił. Zaczął rozmyślać. Przypuszczam, że jego myśli wyglądały tak:

„Co ja właściwie mam zrobić? W żadnym wypadku nie będę bił dzieci, bo po pierwsze, mam za ciężką rękę, a bić należy z umiarem, po drugie, nigdy tego nie robiłem i nie wiem, którego najpierw trzeba bić, i czy w ogóle bicie jest wskazane, może teraz są jakieś nowe metody wychowania, o których nic nie wiem?... Nie! Nie będę robił czegoś, na czym się nie znam! To tak, jakby mi ktoś kazał zagrać rolę, która absolutnie nie leży w moim emploi — taka rola z pewnością nie przyniesie aktorowi laurów!”

Z uwagą wpatrywaliśmy się w ojca. Jeszcze nigdy nas nie bił, więc nie mieliśmy pojęcia, jak to będzie wyglądało. Jasiek zaczął się szybko modlić, aby ojciec zaczął bicie ode mnie, wtedy on by uciekł i nie wróciłby wcześniej, ażby zobaczył mamę. Być może zresztą, że w ogóle by nie wrócił; już nieraz myślał o tym, żeby uciec z domu, i może właśnie teraz nadszedł moment, kiedy trzeba było zdecydować się na ucieczkę. Błagał tylko Boga, żeby ojciec zaczął ode mnie...

Przymknąłem oczy. Przypomniałem sobie wszystkie filmy, w których torturowano bohaterskich jeńców. Najpierw widziałem, jak ojciec przywiązuje mnie do... Nie było wielkiego pala, ale mógłby mnie przywiązać do nogi od stołu, tylko że wtedy nie mógłbym stać dumnie wyprostowany, ale musiałbym siedzieć na podłodze, cały zgięty. Potem bicz chłostałby po moim nagim ciele, krwawiłyby rany (mama by się wściekła, że się zakrwawił dywan, zawsze się wściekała, kiedy nie wycieraliśmy butów, a teraz toby się już całkiem wściekła, ale dobrze tak ojcu! Będzie musiał usłyszeć, bo to przez niego!), a jak już byłbym półżywy, zostałbym przywiązany do konia... Moje ciało podskakiwałoby po kamienistej drodze, ale mnie by już to było obojętne, bobym już przecież nie żył... Tylko skąd ojciec weźmie konia?... Można by wypożyczyć ze stajni wyścigowej, ale ile by oni za to policzyli?... Ojciec na pewno nie ma pieniędzy, bo dopiero za dwa dni wypłata, czyli w tej chwili nie ma w domu więcej jak sto złotych, a wypożyczenie dobrego konia musi kosztować...

Ojciec spojrzał na nas, potem wsadził ręce w kieszenie i zaczął energicznie maszerować wokół stołu. W pewnej chwili nie mógł się przecisnąć między szafą a krzesłem stojącym przy stole, kopnął więc krzesło i natychmiast chwycił się za palec u nogi, sycząc z bólu. My jednak nie zaśmialiśmy się swoim zwyczajem. Czekaliśmy na swój los. Chcieliśmy, żeby to się już raz na zawsze zdecydowało, i z niecierpliwością patrzyliśmy, jak rozciera obolały palec i marudzi, zamiast coś wreszcie postanowić. Skoro już raz zdecydowałem się na tortury, nie mogłem się doczekać, kiedy się zaczną. Ironicznie patrzyłem na ojca, który roztkliwiał się nad swoim palcem, podczas kiedy ja za chwilę miałem znosić o wiele większe męki. Poczułem pogardę dla ojca i coraz większy podziw dla siebie. Teraz już za żadne skarby świata nie zrezygnowałbym z tych tortur! Jasiek pęknie z zazdrości, kiedy mnie zobaczy torturowanego! Ale jego nie pozwolę nawet ruszyć! Jasiek jest idiota i nigdy nie będzie bohaterem! Żeby tylko ojciec zostawił wreszcie ten swój palec! Szkoda czasu!

Wreszcie ojciec wyprostował się. Byłem pewien, że teraz nastąpi już oczekiwana chwila tortur, wszystko wskazywało na to; ojciec uderzył dłonią w stół, zmarszczył się groźnie i nie patrząc na nas powiedział:

— Nie będę was bił, bo to jest za mała kara... Ja was inaczej urządzę! Sprowadzę tu dziadka, a wtedy zobaczycie! Już on się z wami rozprawi! — Po tych słowach trzasnął drzwiami i wyszedł.

Obydwaj z Jaśkiem patrzyliśmy na siebie zdumieni. Nie byliśmy przygotowani na taki obrót sprawy. Ponieważ Jasiek wierzył, że ojciec zacznie bić mnie pierwszego, już się z góry cieszył, bo jeszcze nie wygasła w nim nienawiść do mnie za to, że dzień wcześniej zabrałem mu całą gumę do żucia. Sam nie potrafił się ze mną rozprawić, więc z przyjemnością widziałby mnie w upokarzającej sytuacji, ze spuszczonymi spodniami, ryczącego i błagającego o łaskę. Ja osobiście byłem wściekły! Ojciec nie miał prawa zakpić sobie ze mnie!... Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie będę miał szans wykazać się bohaterstwem!

O dziadku słyszeliśmy nie jeden raz. Przy każdej okazji, kiedy coś przeskrobaliśmy, ojciec wspomniał o nim. Dziadek podobno nie przepuściłby ojcu żadnego przestępstwa z tych, które myśmy bez przerwy popełniali. Dziadek w naszej wyobraźni był krwiożerczą bestią, o tyle nieszkodliwą, że oddaloną o setki kilometrów. Mieszkał gdzieś na drugim końcu Polski i tylko raz w roku, na Boże Narodzenie dawał o sobie znać, kartką z wizerunkiem Świętej Rodziny oraz krótkimi życzeniami: Zdrowych i szczęśliwych Świąt życzy Dziadek. Mógł sobie żyć w tej swojej puszczy (podobno mieszkał w puszczy i nie bał się nikogo, nawet dzikich zwierząt. Nie wiadomo, co w tej puszczy robił, bo nie był leśniczym ani nikim takim). Niechby sobie tam żył, choćby był nawet najstraszliwszym, krwawym dziadkiem, nas to nie obchodziło, skoro był tak daleko. Teraz ojciec jednak wyraźnie powiedział, że sprowadzi tu dziadka i że dziadek nauczy nas rozumu. Sprawa zaczęła być groźna; z mamą i z ojcem zawsze można było sobie poradzić, ale jak poradzić sobie z krwiożerczym dziadkiem? Kto wie, co on z nami zechce zrobić? Pewnie jest olbrzymi jak stuletni dąb! Może zawsze będzie nas trzymał za kołnierze i potrząsał nami? Będzie nas trzymał w swoich wielkich łapach, a my będziemy przy nim tak śmiesznie skakać, prawie nie dotykając stopami ziemi, i wszystkie dzieci będą się z nas śmiały. To by było straszne!

Zmrok już zapadł, a my jeszcze ciągle siedzieliśmy skurczeni na tapczanie, rozpatrując sprawę tajemniczego, potężnego dziadka. Oczywiście popełniliśmy w życiu parę przestępstw, ale to jeszcze nie powód, aby nas tak okrutnie karać! Wszystko przez tę jędzę Paluch-Rogalską! Gdyby nie naskarżyła ojcu o tych napisach... I o co tu się tak wściekać?