Pismo. Luty 2025 - Fundacja Pismo - ebook
NOWOŚĆ

Pismo. Luty 2025 ebook

Fundacja Pismo

4,2

67 osób interesuje się tą książką

Opis

W lutowym numerze „Pisma” zajmujemy się tematem otyłości – tej leczonej i nie, często diagnozowanej błędnie, ale też wyśmiewanej i wytykanej. Laura Bates w rozmowie z cyklu Strategie przetrwania tłumaczy, w jaki sposób społeczeństwo na każdym kroku zawodzi kobiety, a wzmacnia postawy mizoginiczne. Dalia Mikulska w przeddzień palestyńsko-izraelskiego rozejmu zwraca uwagę na Palestyńczyków przetrzymywanych latami w izraelskich więzieniach, a amerykański autor popularnonaukowy, Ferris Jabr, zaprasza nas do podziemnego świata mikrobów, które współtworzą największy żywy organizm – ziemię. I właśnie artykuł Sekretne życie mikrobów, w przekładzie Katarzyny Mojkowskiej, to najbardziej zaskakujący tekst, jaki przeczytacie w tym numerze.

 

W najnowszym wydaniu polecamy również:

– felieton Magdaleny Bigaj o treningu empatii i imionach naszych botów,

– wiersze Pauliny Korzeniewskiej i Juliana Kornhausera,  

– opowiadanie Arka Kowalika, 

– apteczkę belgijskiego muzyka Warhausa. 

 

Pismo. Magazyn Opinii. 02/2025

Karolina Lewestam – Niedoszli dyrygenci ptaków – Rozmowy z K. 

Zuzanna Korzeniewska – […]

Adrian Wykrota – W Kadrze z cyklu Jaka piękna katastrofa

Monika Powalisz– Pająk na autostradzie 

Beata Szady – Nie odchudzaj, tylko lecz 

Katarzyna Kazimierowska – Strategie Przetrwania. Szedł za mną mężczyzna. Rozmowa z Laurą Bates 

Julian Kornhauser – Większa wartość

Michał Rzecznik – Żarty rysunkowe

Marcin Kruk – Wizualny zapis bólu
Sylwia Gutowska – Grzech Ekologiczny 

Dalia Mikulska – Zakładnicy Izraela 

Sam Buddy – czuła struna 

Michał Romański – Idealne proporcje 

Ferris Jabr – Sekretne życie mikrobów 

Mateusz Roesler – Apteczka. Co w niej trzyma Warhaus? 

Zofia Płoska-Czartoryska – W Ramach Pisma: Nikita Kadan. Balkon i flaga. Dolyna 

Arek Kowalik – Pelargonie 

Magdalena Bigaj – Listy z cyfrowego roju. O treningu empatii i imionach naszych botów 

Zuzanna Kowalczyk – À propos otyłości 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 213

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (11 ocen)
5
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZ­MOWY Z K. // FE­LIE­TON

Nie­do­szli dy­ry­genci pta­ków

tekstKA­RO­LINA LE­WE­STAM

Droga K.

Nie chcę za­brzmieć ten­den­cyj­nie, ale my­śle­nie mnie cza­sem mę­czy. Po­toki my­śli po­ja­wiają się za­zwy­czaj nie­pro­szone i cza­sem iry­tują Moją Na­rze­czoną, bo staję się wtedy za­my­ślony i nikt nie wie wła­ści­wie nad czym. Nie szu­kam re­cepty na to, po­nie­waż z tą czę­ścią sie­bie na­uczy­łem się żyć. Moje py­ta­nie skie­ro­wane jest wła­śnie do kie­runku tych wielu my­śli. To zna­czy, czy można po­wie­dzieć so­bie „stop” i prze­kie­ro­wać sku­pie­nie na coś zgoła sen­sow­niej­szego, jak roz­glą­da­nie się za miesz­ka­niem?

Nie udało mi się spo­tkać jesz­cze ko­goś z po­dobną ce­chą, dla­tego za­sta­na­wiam się, jak to jest tak nie ana­li­zo­wać wszyst­kiego po sto razy. Je­dyne, co w tym za­my­śle­niu mnie otrzeź­wia, to myśl o odej­ściu naj­bliż­szych.

Zdaję so­bie sprawę, że to może być zbyt ba­nalny te­mat, ale mam wra­że­nie, że taki so­bie mail przyj­mie wiele, na­wet i to.

W każ­dym ra­zie mi­łego dnia

P.

Drogi P.

W dia­logu Te­aj­tet Pla­tona So­kra­tes (który za­wsze jest zwy­cię­skim bo­ha­te­rem tych dzieł) pro­po­nuje swo­jemu roz­mówcy Te­aj­te­towi: „Te­raz zróbmy w każ­dej du­szy pew­nego ro­dzaju go­łęb­nik; w nim róż­no­rodne ptaki. Jedne sta­dami la­tają osobno od in­nych, inne po kilka sztuk ra­zem, a inne po­je­dyn­czo po­mię­dzy wszyst­kimi la­tają, któ­rędy bądź” (przeł. Wła­dy­sław Wi­twicki).

So­kra­tes oczy­wi­ście nie chce ni­komu stru­gać w czaszce go­łęb­nika, ale pro­po­nuje mło­demu Ateń­czy­kowi pewną me­ta­forę, rzec można: mo­del dzia­ła­nia umy­słu. Różne rze­czy, które pa­mię­tamy; różne my­śli i okru­chy wie­dzy, to wła­śnie te go­łę­bie. Czy wła­ści­ciel da­nej głowy fak­tycz­nie ma te go­łę­bie, w ta­kim sen­sie, w ja­kim po­siada na przy­kład po­ukła­dane na pół­kach am­fory? Czy one za­wsze sie­dzą grzecz­nie w go­łęb­niku, po­nu­me­ro­wane, na przy­dzie­lo­nych so­bie grzę­dach, cze­ka­jąc, aż będą nam po­trzebne do my­śle­nia? Nie, to nie wy­daje się zbyt praw­do­po­dobne. Po­sia­dacz głowy być może „nie ma żad­nego go­łę­bia, tylko ma w sto­sunku do nich moc, (...) żeby je, kiedy ze­chce, brać do ręki i mieć, i znowu je pusz­czać. To mu wolno ro­bić, ile razy mu się po­doba” (pod­kre­śle­nie moje).

In­nymi słowy, So­kra­tes su­ge­ruje, że po­środku du­szy, w cen­trum umy­słu, stoi ja­kiś ktoś – kto jest jak dy­ry­gent pta­ków, a może ra­czej jak cza­ro­dziej, który, je­śli chce coś so­bie przy­po­mnieć albo prze­my­śleć, ma­cha różdżką i krzy­czy Ac­cio! – a go­łę­bie lecą do niego, po­słuszne wszyst­kim we­zwa­niom. Pla­ton bo­wiem wie­dział, że mieć to nie wszystko; waż­niej­sza od po­sia­da­nia jest moż­li­wość uży­cia (ktoś po­wi­nien był to po­wie­dzieć mo­jej ma­mie, bo od za­wsze za­py­cha so­bie szafy hał­dami sta­rych ubrań, któ­rych jej szkoda wy­rzu­cić, a któ­rych ni­gdy nie za­łoży, głów­nie dla­tego, że nie spo­sób się do nich do­ko­pać o po­ranku).

Ty, drogi P., my­ślisz tro­chę po pla­toń­sku. Ow­szem, zda­rza Ci się, czę­ściej niż in­nym, za­po­mnieć się w go­łę­bich za­ba­wach – nie masz z tym pro­blemu, jak ro­zu­miem – ale wie­rzysz, że mo­żesz na­uczyć się wo­łać te bar­dziej przy­datne go­łę­bie, po­znać za­klę­cia, które da­dzą ci moc kon­troli Two­jej nie­sfor­nej pta­szarni. Chcesz wy­słać w nie­znane go­łę­bia „nie­bie­skie mig­dały”, a przy­wo­łać go­łę­bia „ceny nie­ru­cho­mo­ści”; chcesz uśpić ptaka „pio­senki Ma­riah Ca­rey na każdą oka­zję”, a zbu­dzić pta­sią „in­struk­cję na­prawy pralki”... Są­dzisz, że ist­nieje ja­kaś moc pa­no­wa­nia nad ptac­twem du­cha i że tę moc można po­siąść, być może dzięki czy­jejś ra­dzie.

Zwra­casz się jed­nak po radę do nie­wła­ści­wej osoby, ko­chany P. Owa osoba bo­wiem, czyli ja, nie za bar­dzo wie­rzy w moc ste­ro­wa­nia go­łę­biami. Nie są­dzę, że­by­śmy byli cza­ro­dzie­jami, któ­rzy dy­ry­gują ich lo­tami i gru­cha­niem; że sto­imy w chma­rze pta­siej i ma­chamy różdż­kami jak ja­kieś za­pa­mię­tałe w swo­ich ma­gicz­nych tań­cach dum­ble­dory. Bliż­szy od Pla­tona jest mi od za­wsze Da­niel Den­nett, fi­lo­zof, który śmiał się z na­szego prze­ko­na­nia, że jest w nas ja­kiś ktoś, kto ma wła­dzę nad bur­de­lem w na­szej gło­wie. Jak on my­ślę, że je­ste­śmy przede wszyst­kim ob­ser­wa­to­rami pta­ków, naj­czę­ściej dość bez­rad­nymi w ob­li­czu wzor­ców ich mi­gra­cji. Le­żymy so­bie na ple­cach, pa­trząc w niebo na­szych dusz, a tam pta­sie stada tań­czą; cza­sem zry­wamy się, bo chcemy ja­kie­goś do­brego ptaka przy­wo­łać, cza­sem ja­kie­goś złego ze­strze­lić, ale na­sze wo­ła­nia i na­sze strzały nie imają się tego ży­wego nieba, ja­kim jest na­sza świa­do­mość. I cza­sem naj­mniej spo­dzie­wany ptak sfru­nie do nas i się przy­tuli, a inny – nie bójmy się tego po­wie­dzieć – krak­nie na nas i jesz­cze osra.

Drogi P., je­dyne, co mogę Ci po­ra­dzić, to: an­ti­do­tum na pro­blemy z pta­szar­nią nie jest tre­so­wa­nie go­łębi, ale dzia­ła­nie. Po pro­stu wstań te­raz i za­cznij szu­kać miesz­ka­nia. A ptaki niech so­bie sza­leją, sza­leją; niech fruną, gdzie im się po­doba, niech roz­cią­gają niebo Two­jej du­szy do naj­dal­szych krań­ców ga­lak­tyki. Ale nie­długo będą to ro­bić już pod wła­snym da­chem i sko­rzy­stają na tym wszy­scy – go­łę­bie, Ty i Twoja na­rze­czona.

ry­su­nek ANNA GŁĄ­BICKA

KA­RO­LINA LE­WE­STAM (ur. 1979), dzien­ni­karka i re­dak­torka. Obro­niła dok­to­rat z fi­lo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie Bo­stoń­skim. Wie­lo­krot­nie no­mi­no­wana do na­grody Grand Press. Człon­kini re­dak­cji „Pi­sma”.

Cza­sem o trud­nych rze­czach do­brze jest na­pi­sać do ko­goś, kto jest da­leko. Na­pisz do mnie.roz­mo­wyzk@ma­ga­zyn­pi­smo.pl

Wię­cej na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/roz­mowy-z-k

PO­EZJA

[...]

PAU­LINA KO­RZE­NIEW­SKA

Ku­pię dziecku atlas. Bę­dziemy uczyć się nazw pta­ków, a po­tem roz­po­zna­wać je po brzusz­kach, dzio­bach, kru­cho­ści. Bę­dziemy zbie­rać grzyby. Wy­tłu­ma­czę mu, co to są grzyby (tak wła­ści­wie, to jesz­cze nie wiem). Które lu­bią igli­wie, a które mogą nad­gryźć śli­maki (te obłe, ob­le­śne, wy­glą­dają na wil­gotne). Wy­ja­śnię, które owady wy­no­simy za okno z czu­ło­ścią. (Nie­które pa­jąki, ko­niki po­lne, na pewno mo­tyle.) I które zgnia­tamy, już na­wet nie ba­cząc, czy mamy na so­bie buty. (Ko­mary, wołki zbo­żowe.)

Na ko­la­cję pa­rówki. O czym my mó­wimy. O czym my w ogóle mó­wimy.

PAU­LINA KO­RZE­NIEW­SKA (ur. 1989), po­etka, tłu­maczka, fil­mo­znaw­czyni, sce­na­rzystka. Au­torka trzech ksią­żek po­etyc­kich, ostat­nio tomu Mniej (2022), który uka­zał się na­kła­dem wy­daw­nic­twa Wo­je­wódz­kiej Bi­blio­teki Pu­blicz­nej i Cen­trum Ani­ma­cji Kul­tury (WBPi­CAK). Pra­cuje w In­sty­tu­cie Neo­fi­lo­lo­gii Uni­wer­sy­tetu Zie­lo­no­gór­skiego.

W KA­DRZE z cy­klu Jaka piękna ka­ta­strofa

Po­znań, 27 lu­tego 2024 roku

zdję­cie i tekstAD­RIAN WY­KROTA

Luty 2024 roku był naj­cie­plej­szym lu­tym w hi­sto­rii po­mia­rów – po­dał Co­per­ni­cus Cli­mate Change Se­rvice (C3S). Śred­nia tem­pe­ra­tura po­wie­trza wy­nio­sła 13,54 stop­nia Cel­sju­sza, czyli 0,68 stop­nia Cel­sju­sza po­wy­żej śred­niej z lat 1991–2020 dla lu­tego. Po­nadto luty 2024 roku był dzie­wią­tym mie­sią­cem z rzędu (od czerwca 2023 roku), w któ­rym śred­nia mie­sięczna tem­pe­ra­tura była naj­wyż­sza w hi­sto­rii w od­nie­sie­niu do ana­lo­gicz­nego mie­siąca. Po­mimo wy­so­kiego stanu rzek i lo­kal­nych pod­to­pień przez cały 2024 rok In­sty­tut Uprawy Na­wo­że­nia i Gle­bo­znaw­stwa – Pań­stwowy In­sty­tut Ba­daw­czy (IUNG-PIB) w Pu­ła­wach ra­por­to­wał ujemne war­to­ści kli­ma­tycz­nego bi­lansu wod­nego dla ca­łego kraju, co ozna­cza za­gro­że­nie su­szą.

Wię­cej zdjęć z te­go­rocz­nego cy­klu na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/w-ka­drze

PROZA

Pa­jąk na au­to­stra­dzie

tekstMO­NIKA PO­WA­LISZry­cinaOD­ILON RE­DON (frag­ment), Rijk­smu­seum, Am­ster­dam

To­wa­rzy­szom po­dróży

Widzę ją z da­leka, kiedy nad­cho­dzę ulicą. Czeka przy sa­mo­cho­dzie. Jest wy­soka, wyż­sza ode mnie. Ma krót­kie włosy, okrą­głą twarz i wiel­kie, ciemne oczy. Na­zy­wam ją na­tych­miast Ciem­no­oką i niech już tak zo­sta­nie. Pod­cho­dzę bli­żej. Pa­trzę, jak mój przy­ja­ciel pró­buje za­ło­żyć mo­co­wa­nie przy­czepy kem­pin­go­wej na hak sa­mo­chodu. Po­tem długo ma­new­ruje na wą­skich ulicz­kach, aż w końcu wy­pa­damy na au­to­stradę: Ciem­no­oka, Ja­kub, Mag­da­lenka i ja.

Przed nami długa po­dróż. Ja­kieś sześć go­dzin na po­łu­dnie, do Skal­nego Mia­sta Ad­ršpach. Wszy­scy już tam kie­dyś by­li­śmy, z wy­jąt­kiem Ciem­no­okiej. Wy­ma­rzone wa­ka­cje. Przy­naj­mniej dla nas: ama­to­rów skał, wy­ga­słych wul­ka­nów, prze­łę­czy i po­nie­miec­kich uzdro­wisk. Krę­ci­li­śmy tam na­wet re­make Lśnie­nia. Ja­kub w roli Jacka Tor­rance’a był o wiele lep­szy niż Jack Ni­chol­son. Mu­szę to przy­znać. Na pla­nie mie­li­śmy pra­wie taki sam ro­we­rek i ma­szynę do pi­sa­nia marki Ad­ler. Po­tem na­wet zna­lazł się pro­du­cent, który chciał zro­bić mo­cu­men­tary o tym, że Stan­ley Ku­brick był w Pol­sce, bo prze­cież to wła­śnie w pen­sjo­na­cie Gi­gant pla­no­wał na­krę­cić Lśnie­nie. Nie­stety, na­sze ama­tor­skie na­gra­nia znik­nęły wraz ze sta­rymi kom­pu­te­rami i mu­si­cie te­raz uwie­rzyć mi na słowo. W prze­rwach po­mię­dzy zdję­ciami zwie­dza­li­śmy Skalne Mia­sto, a po­tem, ostat­niego dnia po­bytu, wpa­dli­śmy w po­ślizg. Kuba i ja, bo Mag­da­lenka nie była wtedy na­wet jego żoną, a Ciem­no­okiej jesz­cze w ogóle nie zna­li­śmy. Za­czy­nam li­czyć na pal­cach le­wej ręki, od ilu lat znam Kubę, i wy­cho­dzi, że od po­czątku mi­le­nium. Po­zna­li­śmy się w ba­rze przy Chłod­nej 25, gdzie przy­ła­zili wtedy wszy­scy. Mag­da­lenka też tam by­wała. Ciem­no­oka, młod­sza od nas o de­kadę, pew­nie ob­sta­wiała wtedy inne miej­sca. Po­tem za­częła pra­co­wać z Kubą na „wzor­kach” i zo­stała jego naj­lep­szą psiapsi.

Przed nami jesz­cze 666 ki­lo­me­trów. Z tyl­nego sie­dze­nia pró­buję za­rzą­dzać na­szą czwórką. Peł­nię na tym wy­jeź­dzie funk­cję ko­goś w ro­dzaju ka­owca. To stare okre­śle­nie na osobę, która pro­wa­dzi za­ję­cia kul­tu­ralno-oświa­towe. W skró­cie KO. Dla­czego pa­dło na mnie? Za­wsze tak było. Może dla­tego, że od wielu lat nie pro­wa­dzę sa­mo­chodu i czuję ja­kiś ro­dzaj pa­sa­żer­skiego zo­bo­wią­za­nia, żeby za­ba­wiać wszyst­kich do­okoła? Poza tym sub­aru Ja­kuba i Mag­da­lenki, rocz­nik 2008, cią­gnący jesz­cze star­szą przy­czepę kem­pin­gową Cha­teau Ca­ra­van ’94, ma swoje tempo – ra­czej nie­śpieszne. Ten czas na au­to­stra­dzie do Skal­nego Mia­sta sam się nie wy­pełni.

Ki­lo­metr da­lej wy­cią­gam książkę i za­czy­nam czy­tać na głos ame­ry­kań­skie opo­wia­da­nie drogi, choć czuję, że współ­to­wa­rzy­sze po­dróży za­raz za­pro­te­stują: opo­wia­da­nie jest o wy­padku dro­go­wym na au­to­stra­dzie i nikt nie chce tego słu­chać. Wia­domo: źle do­brany te­mat, bo jed­nak Ja­kub do­ci­snął pe­dał gazu i wy­cią­gamy 130. Po­cimy się bar­dziej niż zwy­kle, kiedy inne sa­mo­chody wy­prze­dzają sub­aru pa­sem z pra­wej strony. To nasz na­ro­dowy zwy­czaj, to wy­prze­dza­nie z pra­wej. Ni­g­dzie in­dziej tego nie ma. No może w Dżaj­pu­rze, ale to te­mat na zu­peł­nie inną hi­sto­rię.

Jed­nak czy­tam. Po­cząt­kowo lek­tura idzie gładko, po­tem jest już tylko go­rzej. Na­wet ja ner­wowo się śmieję. Ja­kub za­ci­ska ręce na kie­row­nicy, a Mag­da­lenka otwiera paczkę czip­sów i chru­pie je tak gło­śno, że mo­men­tami za­głu­sza mój głos. Ciem­no­oka kur­czowo trzyma się uchwytu nad swoją głową. Wi­dzę, jak kłyk­cie jej dłoni bie­leją. Nie mam do nich pre­ten­sji. Czy­tam na głos opo­wia­da­nie De­nisa John­sonaWy­pa­dek au­to­sto­po­wi­cza: „ci­snęło mną o tył przed­niego sie­dze­nia tak mocno, że fo­tel aż pękł. Za­częło mną rzu­cać po ka­bi­nie. Ciecz, w któ­rej od razu roz­po­zna­łem ludzką krew, try­skała wszę­dzie i obry­zgała mi twarz”. Po tym aka­pi­cie nie ma już opcji, żeby kon­ty­nu­ować. Na szczę­ście moi współ­pa­sa­że­ro­wie mają po­czu­cie hu­moru i nikt się na mnie nie ob­raża. Zgod­nie po­sta­na­wiamy, że prze­rzu­cimy się na hi­sto­rie, które na­prawdę miały miej­sce. Nie ja­kieś wy­my­ślone ame­ry­kań­skie short sto­ries. W do­datku z oko­lic Chi­cago, gdzie nikt z nas jesz­cze nie do­je­chał.

Chwilę dys­ku­tu­jemy, kto ma za­cząć. Ja­kub od­pada, bo pro­wa­dzi i woli słu­chać. Mag­da­lenka jest zmę­czona. Po­przed­niego dnia pra­co­wała do późna, poza tym wa­ka­cyjny do­mek, który ku­pili w gó­rach nie­da­leko Skal­nego Mia­sta Ad­ršpach, wy­sysa z nich wszyst­kie siły. Jego re­mont to straszna udręka: mu­szą po­pro­wa­dzić sto me­trów ka­na­li­za­cji rurą od naj­bliż­szego są­siada, żeby w ogóle mieć ki­bel. Sto me­trów na trans­port gówna to fak­tycz­nie sporo. I jesz­cze mu­szą za to za­pła­cić. W głębi du­cha cie­szę się, że nic nie po­sia­dam. No do­bra, jedno dziecko, na wa­ka­cjach u dziad­ków. Może i mnie przy­dałby się do­mek w gó­rach, ale stu­me­trowa rura z gów­nem ja­koś mnie od­strę­cza.

I wtedy za­czyna swoją hi­sto­rię Ciem­no­oka.

DO­PIERO PÓŹ­NIEJ do­wie­dzia­łam się od na­czel­nika wię­zie­nia, że spe­cjal­nie chcieli jako pro­wa­dzącą warsz­taty z me­da­lier­stwa ko­bietę. Ko­goś po rzeź­bie, ale jed­nak nie fa­ceta. Kiedy przy­szłam pierw­szego dnia i cze­ka­łam za okra­to­wa­nymi prze­suw­nymi drzwiami, żeby móc przejść do sali warsz­ta­to­wej, aku­rat na­prze­ciw mnie ma­sze­ro­wała ko­lumna ze dwu­dzie­stu na­gich fa­ce­tów. Szli się myć. Mu­sia­łam po­pro­sić na­czel­nika, żeby jed­nak po­zwo­lił mi za­czy­nać warsz­taty z moją grupą o dzie­wią­tej, a nie o dzie­sią­tej, w cza­sie prze­mar­szu. W sali już na mnie cze­kali. Na mnie jako ko­bietę. Bo fakt, że od­le­wa­łam me­dale, ja­koś szybko stał się nie­ważny. Po­dob­nie jak moje imię, które ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa ni­gdy nie zo­stało im ujaw­nione. Na­czel­nik na­zwał mnie pro­wi­zo­rycz­nie Ewą. Bi­blij­nie i zna­cząco, ale nie mia­łam do niego pre­ten­sji. Nie miał wyj­ścia. Mu­siał pójść w imię zro­zu­miałe i oczy­wi­ste.

– Pani Ewo, pani Ewo – wo­łali już po kilku mi­nu­tach i pod­no­sili ręce do góry jak chłopcy, któ­rzy rwą się do od­po­wie­dzi w kla­sie. Po pierw­szej go­dzi­nie wie­dzia­łam, kto tu jest naj­waż­niej­szy – Ry­szard. Pod tym szek­spi­row­skim imie­niem ukry­wał się szar­mancki, za­dbany sześć­dzie­się­cio­la­tek, który od razu opo­wie­dział mi, jak za­ro­bił pierw­szy mi­lion.

– Pani Ewo, był kie­dyś taki gang, który po­ry­wał dzie­ciaki do­rob­kie­wi­czów. Jesz­cze w za­mierz­chłych la­tach 90. Pew­nie nie było pani wtedy na­wet na świe­cie. Wrzu­ci­li­śmy wtedy jako na­ród szó­sty bieg, który po­tem do­stał na­zwę: tur­bo­ka­pi­ta­lizm – snuł swoją opo­wieść Ry­szard.

– Wie pani, wtedy nie­trudno było na­mie­rzyć bo­gate dzie­ciaki, można je było roz­po­znać z da­leka: miały sa­mo­chody, dro­gie ciu­chy, stu­dio­wały na pierw­szych pry­wat­nych uczel­niach. Wy­star­czyło za nimi po­jeź­dzić i spraw­dzić, co ro­bią ro­dzice. A to szwal­nia, a to chlew, cza­sami szklar­nia, a in­nym ra­zem za­kład z pod­ró­bami smer­fów i in­nych fi­gu­rek. Pry­wa­cia­rze. Łak­nęli pie­nię­dzy, a może wcale nie pie­nię­dzy, tylko spraw­czo­ści. Chcieli po pro­stu coś wy­twa­rzać, coś ro­bić, czuć się po­trzebni po la­tach uda­wa­nia pracy. Jedni szli w ger­bery, inni w sznu­ro­wa­dła i tu­rec­kie swe­try. Wszy­scy lą­do­wali w jed­nym worku z ety­kietką «pry­watna ini­cja­tywa». A ich dzie­ciaki po pro­stu ko­rzy­stały z tych pie­nię­dzy i nikt do ni­kogo nie miał pre­ten­sji, bo o co? Moi ro­dzice nie pod­jęli ry­zyka. Byli już za sta­rzy, po pro­stu im się nie chciało. Mieli ro­dzinę w Niem­czech i to im wy­star­czało. Ale ja, jako naj­młod­szy w ro­dzi­nie, chcia­łem dzia­łać, coś ro­bić. Tak tra­fi­łem do gangu ob­ci­na­czy pal­ców. Wy­star­czyło na­mie­rzyć dziecko z pry­wa­ciar­skiej ro­dziny, a po­tem po­rwać. Płeć nie grała roli, bo prze­cież cza­sami ktoś miał córkę. Ob­ci­nało się mały pa­lec, pod­rzu­cało do domu i już na­stęp­nego dnia wjeż­dżały torby z bank­no­tami. Tak wła­śnie za­ro­bi­łem pierw­szy mi­lion – chwa­lił się Ry­szard.

Na tych warsz­ta­tach wszy­scy, do­słow­nie wszy­scy chcieli mi ja­koś za­im­po­no­wać, olśnić mnie, prze­ko­nać do sie­bie. Cała par­szywa dwu­nastka aż rwała się, żeby opo­wie­dzieć swoją hi­sto­rię.

Z wy­jąt­kiem Janka.

Ja­nek od po­czątku sie­dział z boku i się nie pod­li­zy­wał. Ry­so­wał w sku­pie­niu, nie pod­no­sił wzroku znad kartki. W końcu mu­sia­łam do niego po­dejść, bo prze­cież wszy­scy pro­jek­to­wali to samo: awers swo­jego wła­snego me­dalu. Re­wers był na­rzu­cony z góry: miały na nim wid­nieć li­tery SW – Służba Wię­zienna. Taką pod­pi­sa­łam umowę z za­kła­dem kar­nym, gdyby pew­nego dnia chcieli któ­ryś z me­dali fak­tycz­nie od­lać. Prawa au­tor­skie. Zaj­rza­łam Ja­nowi przez ra­mię i zo­ba­czy­łam, że ry­suje pa­jąka. Od razu rzu­ciły mi się w oczy de­tale, które wska­zy­wały, że to szkic z na­tury. Na od­włoku Jan na­ry­so­wał biały krzyż cha­rak­te­ry­styczny dla krzy­żaka ogro­do­wego, Ara­neus dia­de­ma­tus. Na dole na­pi­sał czar­nym ma­za­kiem imię: Amanda. Ry­su­nek był do­sko­nały i już chcia­łam za­py­tać, skąd ten po­mysł, kiedy pod­szedł do nas Ry­szard, ja­koś dziw­nie klep­nął Janka w plecy i od­cią­gnął mnie od jego me­da­lo­wego pro­jektu.

– Pro­szę nie zwra­cać na niego uwagi, zrobi drugi ry­su­nek, lep­szy.

– Ale ten jest bar­dzo do­bry – za­pro­te­sto­wa­łam.

– E tam. Tu Ka­zik ma lep­szy!

Ry­szard pod­su­nął mi ba­zgroł z na­gim ko­bie­cym biu­stem prze­sło­nię­tym kra­tami. Dzieło Ka­zika wzbu­dziło po­dziw in­nych i wtedy prze­ko­na­łam się, co zna­czy po­wie­dze­nie: schle­biać ma­so­wym gu­stom.

Za­py­ta­łam Ry­szarda, o co cho­dzi z tym pa­ją­kiem. Nie chciał wy­ja­śnić.

– Pa­jąk to pa­jąk, a cyce to cyce – oświad­czył. Ko­le­dzy po­ki­wali gło­wami i wró­cili do ry­so­wa­nia.

Po­tem Ry­szard za­czął opo­wia­dać, jak za­ro­bił drugi mi­lion. Szybko zo­rien­to­wał się, czego tak na­prawdę bra­ko­wało tym po­rwa­nym ma­ło­la­tom. Wszy­scy ze stresu rzy­gali, a ze stra­chu srali. Na do­da­tek cią­gle ry­czeli i chcieli pi­sać do ro­dziny ja­kieś li­sty. Ry­szard był od­po­wie­dzialny za kon­takty z po­rwa­nymi i trans­port pal­ców. Szybko po­łą­czył fakty: pa­pier to­a­le­towy, chu­s­teczki hi­gie­niczne, ze­szyty. Wszystko ta­nie i z pa­pieru, któ­rego po­trze­bują nie tylko ci z ob­cię­tymi pal­cami. Za­in­we­sto­wał w ma­szyny, od­ku­pił kilka za­dłu­żo­nych dru­karni i tak po­wstała firma „Ry­zeks”, bo Ry­szard szybko wy­czuł ko­niunk­turę i po­sze­rzył asor­ty­ment o pa­pier do dru­ka­rek. A po­tem po­to­czyło się samo. Na­wet do­ro­bił się slo­ganu: „Ry­zeks. Kró­le­stwo pa­pieru”. Opo­wieść o trze­cim mi­lio­nie za­cho­wał na ko­lejne warsz­taty, ale nie było już na nich Janka.

KUBA WŁĄ­CZA mi­gacz i skręca na sta­cję. Wszy­scy je­ste­śmy bar­dzo głodni. Roz­ma­wiamy w ko­lejce po frytki i muf­finy o tym, że pa­ją­kom jest ła­twiej, bo jed­nak eks­ter­na­li­zują dietę – w końcu wy­star­czy, że wstrzykną ofie­rze swoje soki tra­wienne i da­lej wszystko robi się samo. Nie wiem, dla­czego my­ślę o kilku żo­łąd­kach krowy, pa­trząc na sa­łatę wy­sta­jącą z bur­gera. Sia­damy przy sto­liku na ze­wnątrz. Jest piękna po­goda. Tylko w ostatni dzień lipca słońce może świe­cić tak mocno. Wy­cią­gam po ko­lei z pu­dełka równo przy­cięte frytki i my­ślę o pa­jąku. Ciem­no­oka nie je mięsa i wy­jada li­ście sa­łaty z pa­pie­ro­wej mi­seczki.

– Dla­czego Ja­nek nie przy­szedł na ko­lejne warsz­taty? – py­tam.

– Za­ata­ko­wał straż­nika. Przez Amandę. – od­po­wiada Ciem­no­oka i za­czyna opo­wia­dać da­lej.

STRAŻ­NIK, Zły Ma­niuś, wszedł do celi i usły­szał, jak chło­pak roz­ma­wia z pa­ję­czycą Amandą. Miesz­kała w oknie. Ja­nek co­dzien­nie z nią kon­wer­so­wał. Cza­sami ła­pał dla niej mu­chy. Lu­bił pa­trzeć, jak roz­pina sieć po­mię­dzy kra­tami. Zły Ma­niuś za­mach­nął się na nią klap­kiem, Amanda chciała uciec. Ja­nek rzu­cił się, żeby ją ra­to­wać, ale nie zdą­żył. Straż­nik od po­czątku był na nią cięty. Nie zno­sił pa­ją­ków. Uwa­żał, że Amanda ma zły wpływ na Janka, a chło­pa­kowi zwy­czaj­nie od­biło. Zły Ma­niuś wi­dział wiele, ale fa­ceta roz­ma­wia­ją­cego z pa­ję­czycą ni­gdy. Za­bił Amandę tuż przed ko­lej­nymi warsz­ta­tami.

Straszna tra­ge­dia. Ki­wam głową ze zro­zu­mie­niem. Lu­bię roz­ma­wiać z pa­ją­kami. Robi mi się przy­kro. Czuję, że za­raz się po­pła­czę. Amanda! Mu­siał ją bar­dzo ko­chać. Wy­obra­żam so­bie, jak szep­tał do niej o zmierz­chu, kiedy scho­dziła z pa­ję­czyny, żeby od­po­czy­wać na obrze­żach. Za­bi­ja­nie pa­ją­ków nie ma sensu. Wy­star­czy cho­ciaż raz przy­siąść przy pa­ję­czy­nie i po­pa­trzeć na pracę do­wol­nego pa­jąka, żeby zdać so­bie sprawę, że tak na­prawdę to my gówno umiemy.

Ciem­no­oka de­li­kat­nie roz­pina gu­zik kre­mo­wej bluzki i po­ka­zuje nam mały me­da­lik, za­wie­szony na zło­tym łań­cuszku.

– Ja­nek ma drugi eg­zem­plarz. Od­la­łam mu w pre­zen­cie.

Biorę me­da­lik do ręki. Pięk­nie po­ły­skuje w pro­mie­niach sto­ją­cego w ze­ni­cie słońca.

– Kiedy się z nim wi­dzia­łaś? – py­tam Ciem­no­oką.

– Sta­ram się do niego przy­jeż­dżać raz w mie­siącu. Zo­stały mu jesz­cze dwa lata od­siadki. Plus zero prze­pu­stek za za­ata­ko­wa­nie Złego Ma­niu­sia.

– Je­ste­ście ra­zem? – rzu­cam z za­zdro­ścią. Chyba każdy chciałby mieć ko­goś, kto po­trafi kon­wer­so­wać z pa­ją­kami.

– Tak. Umó­wi­li­śmy się, że jak tylko wyj­dzie, za­biorę go do Skal­nego Mia­sta Ad­ršpach. Po­noć jest tam piękne je­zioro.

– Tak, wy­gląda jak szklana łąka, w któ­rej od­bi­jają się drzewa. Miej­scowi ką­pią się tam po zmroku, na go­lasa, bo za dnia nie można. Zresztą wszy­scy się tam już ką­pa­li­śmy, Kuba, Mag­da­lenka i ja – do­daję.

– A za co wła­ści­wie sie­dzi Ja­nek? – py­tam po chwili. Zżera mnie nie­zdrowa cie­ka­wość, cho­ciaż ki­bi­cuję tej pa­rze.

– Za­ło­żył się z kum­plem ze szkoły, że okrad­nie lo­kalny su­per­mar­ket ze wszyst­kich sło­dy­czy i na­po­jów ga­zo­wa­nych. Za pierw­szym ra­zem to był wy­głup, ale po­tem już we­szło w krew. Miał ksywę Słodki. Wpadł za siód­mym ra­zem. Sę­dzia nie chciał uznać żad­nych oko­licz­no­ści ła­go­dzą­cych. Na­wet faktu, że Ja­nek wszystko roz­da­wał dzie­cia­kom z dziel­nicy. Na jego nie­ko­rzyść prze­ma­wiało też to, że był peł­no­letni.

Od­bity od me­da­lika pro­mień słońca wpada w moje lewe oko. Wi­dzę, jak Ciem­no­oka i Jan wcho­dzą ra­zem, nadzy, do tego je­ziora. Ła­pią się za ręce i po­woli się za­nu­rzają. Coś jakby chrzest ko­chan­ków. Ści­skam rękę Ciem­no­okiej i mó­wię:

– Dwa lata szybko miną.

Kiedy wy­po­wia­dam to zda­nie, na­tych­miast sły­szę, że za­brzmiało jak głu­pia gadka na po­cie­sze­nie. Ja­kub chrząka, wrzuca tackę i pa­piery po bur­ge­rach do ko­sza. Mag­da­lenka chce pro­wa­dzić. Wsia­damy do roz­grza­nego sa­mo­chodu.

– No do­bra, jesz­cze dwie go­dzinki i bę­dziemy na miej­scu – mówi Ja­kub. – To te­raz ja opo­wiem wam moją hi­sto­rię – za­czyna, a my z Ciem­no­oką mó­wimy jed­no­cze­śnie:

– Ale musi być praw­dziwa!

MO­NIKA PO­WA­LISZ (ur. 1973), au­torka sce­na­riu­szy fil­mo­wych i te­le­wi­zyj­nych, opo­wia­dań i ko­mik­sów. De­biu­to­wała w wieku 17 lat dra­ma­tem Rap­sod dla krowy. W 2018 roku wy­dała de­biu­tancką po­wieść Ósme ciało. Obec­nie pra­cuje nad zbio­rem opo­wia­dań Zwie­rzęta, z któ­rymi roz­ma­wiam oso­bi­ście, z któ­rego po­cho­dzi opo­wia­da­nie. Mieszka w Ber­li­nie..

Wię­cej opo­wia­dań prze­czy­tasz lub wy­słu­chasz na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/proza

.

ŻARTY RY­SUN­KOWE

RE­POR­TAŻ

Nie od­chu­dzaj, tylko lecz

tekstBE­ATA SZADYry­sunkiPA­WEŁ MILD­NER

WE­DŁUG STA­TY­STYK le­kar­skich nie ma pro­blemu. Tym­cza­sem eks­perci i cho­rzy twier­dzą wprost prze­ciw­nie: jest bar­dzo źle, a je­śli nic się nie zmieni w po­strze­ga­niu i le­cze­niu oty­ło­ści, bę­dzie jesz­cze go­rzej.

Idziemy zde­ma­sko­wać oty­łość – mówi moja bo­ha­terka w dro­dze do parku. Wcho­dzimy od strony ulicy Zgody, bli­sko pia­se­czyń­skiego rynku. Park Ksią­żąt Ma­zo­wiec­kich, zwany czę­ściej par­kiem miej­skim, jest ważny dla idą­cej koło mnie Ka­ta­rzyny Gło­wiń­skiej, pre­ze­ski Fun­da­cji na rzecz Le­cze­nia Oty­ło­ści (FLO). Piasz­czy­sta ścieżka pro­wa­dzi nas nad staw. W dali po­mię­dzy drze­wami wi­dać rzeźbę dzi­ków. Za sta­wem rzeka Pe­rełka. – Tych ale­jek wcze­śniej tu­taj nie było. Jest nowa in­fra­struk­tura: wię­cej ła­wek, le­żaki, si­łow­nia, plac za­baw, bo­iska, no i rzeźby zwie­rząt. – Ka­sia wska­zuje oko­lice per­goli. – Lu­bię tu przy­cho­dzić. Zresztą za­wsze lu­bi­łam.

Po­ka­zuje mi na­gra­nie z wyj­ścia do parku wio­sną 2019 roku, nie­mal rok po tym, jak prze­szła ope­ra­cję ba­ria­tryczną. Na fil­miku idzie jedną z ale­jek. Utyka, w pra­wej ręce trzyma kulę. Co prawda, wtedy zrzu­ciła już 55 ki­lo­gra­mów i utrzy­my­wała wagę 103–104 ki­lo­gramy, ale jesz­cze cze­kała ją ope­ra­cja stawu bio­dro­wego – jego uszko­dze­nie było naj­pew­niej po­wi­kła­niem oty­ło­ści. Stąd kula. Na fil­miku Ka­sia utyka, ale się uśmie­cha. Ubra­nie pa­suje do na­stroju – biała ko­szulka, ło­so­siowe bo­lerko, czarno-ró­żowy ple­cak, czarne spodnie w białe kwiaty i białe buty. Poza ka­drem kro­czy jej chło­pak Pio­trek, to on na­grywa Ka­się. Na dru­gim fil­miku z tego sa­mego dnia Ka­sia stoi na urzą­dze­niu na­zwa­nym bie­ga­czem i ma­cha no­gami. Śmieje się i żar­tuje ze swoim part­ne­rem.

Ka­ta­rzyna Gło­wiń­ska jest chora na oty­łość. Obec­nie waży 117 ki­lo­gra­mów przy 164 cen­ty­me­trach wzro­stu i zdaje so­bie sprawę, że oty­łość to cho­roba nie tylko prze­wle­kła, ale i na­wro­towa. Ka­sia na­leży do 9 mi­lio­nów do­ro­słych Po­la­ków (sza­cunki Naj­wyż­szej Izby Kon­troli do­ty­czące 2022 roku) zma­ga­ją­cych się z tą cho­robą. To około 25 pro­cent spo­łe­czeń­stwa, ale te liczby stale ro­sną. Pro­gnozy Na­ro­do­wego Fun­du­szu Zdro­wia (NFZ) wska­zują, że w 2035 roku osób zma­ga­ją­cych się z oty­ło­ścią bę­dzie po­nad 35 pro­cent wśród do­ro­słych Po­la­ków i po­nad 25 pro­cent wśród do­ro­słych Po­lek. We­dług ra­portu Kli­niki Holi Ho­li­stycz­nie o pro­ble­mie oty­ło­ści w Pol­sce aż 60 pro­cent Po­la­ków zma­ga­ją­cych się z tą cho­robą uznaje ten stan za efekt wła­snych za­nie­dbań.

Już po­nad 50 lat temu Świa­towa Or­ga­ni­za­cja Zdro­wia (WHO) wpi­sała oty­łość do Mię­dzy­na­ro­do­wej Sta­ty­stycz­nej Kla­sy­fi­ka­cji Cho­rób i Pro­ble­mów Zdro­wot­nych, współ­cze­śnie ma ona kod E66. A skoro to cho­roba, to na­leży ją le­czyć. Choć jak 22 maja 2024 roku mó­wił w Se­na­cie wi­ce­mi­ni­ster zdro­wia Woj­ciech Ko­nieczny na otwar­ciu wy­stawy Nie oce­niaj mnie! To nie moja wina. #Cho­ru­ję­Na­Oty­łość: – Oty­łość wy­maga le­cze­nia, ale rów­nież wy­maga pro­fi­lak­tyki. (...) Brak [wśród Po­la­ków – przyp. B.S.] na­wy­ków za­równo ży­wie­nio­wych, jak i be­ha­wio­ral­nych [na przy­kład re­gu­lar­nej ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej – przyp. B.S.], aby za­po­bie­gać tej cho­ro­bie.

Ja jed­nak w tym tek­ście nie będę pi­sać o pro­fi­lak­tyce.

SĄ RÓŻNE de­fi­ni­cje oty­ło­ści. – Nie­któ­rzy de­fi­niują ją jako na­gro­ma­dze­nie nad­mier­nej ilo­ści tkanki tłusz­czo­wej. Inni mó­wią, że jest to za­bu­rze­nie bi­lansu ener­ge­tycz­nego w za­kre­sie wy­dat­ko­wa­nia. A my, le­ka­rze zrze­szeni w Pol­skim To­wa­rzy­stwie Le­cze­nia Oty­ło­ści, mocno pod­kre­ślamy, że to są wszystko ob­jawy – mówi pro­fe­sor Pa­weł Bog­dań­ski, kie­row­nik Ka­te­dry i Za­kładu Le­cze­nia Oty­ło­ści, Za­bu­rzeń Me­ta­bo­licz­nych oraz Die­te­tyki Kli­nicz­nej Uni­wer­sy­tetu Me­dycz­nego imie­nia Ka­rola Mar­cin­kow­skiego w Po­zna­niu. I tłu­ma­czy, w czym rzecz. – Przy­czyna leży w za­bu­rzo­nej ho­me­osta­zie ener­ge­tycz­nej or­ga­ni­zmu [ina­czej w braku rów­no­wagi mię­dzy ener­gią do­star­czaną do or­ga­ni­zmu a wy­dat­ko­waną – przyp. B.S.]. Ta ho­me­ostaza jest wie­lo­czyn­ni­kowa, uczest­ni­czy w niej wiele ośrod­ków: i ośro­dek głodu, i sy­to­ści, i na­grody. Je­żeli zo­staje ona za­bu­rzona [na przy­kład nad­mier­nym wy­dzie­la­niem hor­monu głodu, czyli gre­liny, o któ­rej bę­dzie jesz­cze mowa – przyp. B.S.], to or­ga­nizm prze­staje pra­wi­dłowo dzia­łać. I wtedy ob­ja­wem tej za­bu­rzo­nej ho­me­ostazy jest to, że ktoś za dużo albo nie­wła­ści­wie je.

Pro­fe­sor tłu­ma­czy, że im dłu­żej trwa cho­roba oty­ło­ści, tym bar­dziej na­si­lają się za­bu­rze­nia utrud­nia­jące sku­teczną re­duk­cję masy ciała. W trak­cie le­cze­nia i spadku masy ciała „or­ga­nizm broni się” – zwięk­szają się stę­że­nia i ak­tyw­ność neu­ro­hor­mo­nów po­bu­dza­ją­cych ośro­dek głodu, spada tych po­bu­dza­ją­cych ośro­dek sy­to­ści, ob­niża się tempo pod­sta­wo­wej prze­miany ma­te­rii. Przy braku kon­se­kwent­nej i kom­plek­so­wej te­ra­pii do­cho­dzi do na­wrotu cho­roby.

– Le­czymy cho­robę, ob­ni­ża­jąc masę ciała i chro­niąc przed jej kon­se­kwen­cjami, ale na ra­zie nie udaje nam się sku­tecz­nie „na­pra­wić” tych za­bu­rzeń i dys­funk­cji, które leżą u pod­łoża cho­roby. Stąd na­wroty – mówi pro­fe­sor. I do­daje: – Jedna z mo­ich pa­cjen­tek po­wie­działa, że wal­czymy, aby „przy­wró­cić usta­wie­nia fa­bryczne”. Na ra­zie jesz­cze tego nie po­tra­fimy. Ale po­stęp na­szej wie­dzy na te­mat przy­czyn roz­woju oty­ło­ści i za­bu­rzo­nych me­cha­ni­zmów le­żą­cych u jej pod­staw jest co­raz więk­szy. Dłu­go­trwałe, kom­plek­sowe i efek­tywne le­cze­nie być może po­zwoli na „na­pra­wie­nie” przy­naj­mniej czę­ści dys­funk­cji.

Pro­fe­sor Bog­dań­ski wspo­mina też, bar­dzo uprasz­cza­jąc, o mó­zgu i cu­krze.

– Ośro­dek na­grody to struk­tura roz­rzu­cona w kilku róż­nych miej­scach na­szego mó­zgu, gdzie mię­dzy in­nymi w mo­men­tach stresu, na­pię­cia, nie­po­wo­dze­nia, lęku mózg mówi: „Po­trze­buję na­grody!”. W przy­padku je­dze­nia ła­two do­stępną „na­grodą” jest cu­kier. We­dług ra­portu NFZ z 2019 roku Cu­kier i oty­łość – kon­se­kwen­cje rocz­nie zja­damy 44,5 ki­lo­gra­mów cu­kru [dane za 2017 rok – przyp. red.], czyli o po­nad 6 ki­lo­gra­mów wię­cej niż w 2008 roku [co prawda, spada zu­ży­cie „czy­stego” cu­kru, ale wzra­sta jego wy­stę­po­wa­nie w in­nych pro­duk­tach, jak prze­twory owo­cowe, zbo­żowe, pro­dukty mleczne, na­poje owo­cowe – przyp. red].

Mu­simy pa­mię­tać jed­nak o tym, że cu­kier u cho­rych na oty­łość wziął się z za­bu­rzo­nego układu na­grody, który nad­mier­nie woła: „Daj mi coś!”. Czyli naj­pierw było za­bu­rze­nie, a do­piero póź­niej cu­kier, a nie od­wrot­nie. I to tylko frag­ment więk­szej ca­ło­ści.

We­dług WHO oty­łość po­wo­duje 200 in­nych cho­rób, mię­dzy in­nymi: me­ta­bo­liczne, naj­czę­ściej cu­krzycę typu 2, a także kar­dio­lo­giczne i układu krą­że­nia, or­to­pe­dyczne czy no­wo­twory. Nie­któ­rzy le­ka­rze wska­zują, że jest ich jesz­cze wię­cej – 240, a na­wet 270. „Jako le­karz oso­bi­ście nie znam in­nej cho­roby, która da­wa­łaby tyle po­wi­kłań” – mó­wiła pro­fe­sorka Lu­cyna Ostrow­ska, pre­ze­ska Pol­skiego To­wa­rzy­stwa Le­cze­nia Oty­ło­ści, pod­czas otwar­cia wspo­mnia­nej wcze­śniej wy­stawy. Nie­stety na kon­fe­ren­cji Oty­łość to cho­roba. Nie oce­niaj, nie od­chu­dzaj, tylko lecz, która od­była się dwa dni póź­niej, 24 maja 2024 roku w Se­na­cie, pro­fe­sor Ma­riusz Wy­le­żoł, chi­rurg ba­ria­tra, a także kie­row­nik War­szaw­skiego Cen­trum Kom­plek­so­wego Le­cze­nia Oty­ło­ści i Chi­rur­gii Ba­ria­trycz­nej, przy­znał, że obec­nie cho­rzy na oty­łość le­czeni są pa­lia­tyw­nie, bo jak tłu­ma­czył, te­ra­pia sku­pia się wła­śnie na po­wi­kła­niach, a nie na przy­czy­nach cho­roby. Po­dał przy­kład:

– Je­żeli u cho­rego na oty­łość, u któ­rego do­szło do roz­woju cu­krzycy typu 2, bę­dziemy zaj­mo­wali się li tylko i wy­łącz­nie le­cze­niem cu­krzycy typu 2, to praw­do­po­dob­nie za chwi­leczkę bę­dziemy ob­ser­wo­wali roz­wój nad­ci­śnie­nia tęt­ni­czego, (...) roz­wój zmian zwy­rod­nie­nio­wych sta­wów.