Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
W najnowszym wydaniu specjalnym przyglądamy się dobrostanowi. Agata Romaniuk w eseju o (nie)poszukiwaniu miłości, zadaje sobie – i nam – pytanie, czy naprawdę nasz dobrostan musi zależeć od obecności drugiej osoby w relacji nazywanej ładnie romantyczną? Z kolei Zuzanna Kowalczyk rozmawia z psycholożką sportu Darią Abramowicz, znaną ze współpracy z tenisistką Igą Świątek, o presji i stresie w świecie sportu, w którym gra toczy się o najwyższą stawkę. Ewa Pluta sięga do autobiografii Alexandra Lowena, a do nas powoli dociera, że bez dobrej relacji z ciałem – czyli ze sobą – nie zbudujemy dobrego życia.
W wydaniu specjalnym polecamy również:
– studium Marii Hawranek, w którym kreśli psychologiczny portret Polski i Polaków,
– esej, w którym Manvir Singh, zastanawia się, dlaczego utożsamiamy się z terapeutycznymi etykietkami,
– szkic Katarzyny Belczyk znanej jako Potato Face,
– najnowsze opowiadanie Agnieszki Jelonek.
Pismo. Magazyn Opinii. Wydanie Specjalne „Wokół Dobrostanu”
Katarzyna Kazimierowska – Dobrostan, czyli co?
Ewa Wyrembska – dzikość
Agnieszka Jelonek – Lili t h
Maria Hawranek – Polacy już nie biorą się w garść
Miniatury – Złote myśli
Zuzanna Kowalczyk – Mistrzostwa w dobrostanie (rozmowa z Darią Abramowicz)
Ewa Pluta – Alexander Lowen. Ciało nie kłamie
Agnieszka Mohylowska – wyścigi rowerowe
Judyta Sosna – Dziwaczka
Agnieszka Glejarka – 38,6°C | chcę
Agata Romaniuk – Oddaleni od siebie
Manvir Singh – Dlaczego utożsamiamy się z etykietami psychiatrycznymi?
Maren Uthaug – Medea
Katarzyna Belczyk – Ciasna, ale własna
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Felieton
Dobrostan, czyli co?
„Dobrostan” to dziś słowo wytrych. Każdy o nim mówi. Pyta mnie o niego moja lekarka rodzinna. Wspomina się o nim w reklamach i wywiadach, mamy wysyp poradników z dobrostanem w tytule – podobno dobrze się sprzedają. Mój – i państwa! – dobrostan stał się kwestią publiczną.
W badaniu Dobrostan psychiczny a wybrana oferta miast przeprowadzonym przez firmę Kantar Polska na zlecenie Grupy LUX MED, które opublikowano we wrześniu tego roku, 65 procent ankietowanych uznało, że miasta, w których żyją, powinny ich wspierać w dobrostanie psychicznym, ale tylko 24 procent wskazało, że tak się rzeczywiście dzieje. A zdrowie psychiczne jest numerem jeden troski Polek i Polaków – na depresję choruje u nas ponad 1,2 miliona osób. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) do 2030 roku depresja będzie najczęściej diagnozowaną chorobą na świecie. W świetle tych danych pytanie każdego o jego dobrostan staje się coraz bardziej zasadne.
Zachęcona przez infuture.insititute, platformę badającą megatrendy, wypełniłam ankietę, która miała zbadać poziom mojego dobrostanu. Wynik mocno mnie zaskoczył – okazuje się, że jakość życia wypadła u mnie poniżej średniej, a w dbaniu o siebie zapomniałam o zdrowiu psychicznym, kontakcie z naturą i relacjach z przyjaciółmi. Tym samym dołączyłam do 60 procent Polek i Polaków, którzy oceniają swój dobrostan jako średni albo niski. Ale może takie jest życie i lepiej stanąć w prawdzie, niż się oszukiwać, że mamy się tak, jak niektórzy na Instagramie? Shelly Kagan, filozof z Uniwersytetu Yale, proponuje, by zamiast mówić i dążyć do well-beingu, mówić o ill-beingu (ang. „złostanie”, w przeciwieństwie do dobrostanu), bo nasza rzeczywistość rzadko jest lekka, częściej trudna i przytłaczająca. Ale to nie znaczy, że nie można na tym budować dobrego życia. To nowe spojrzenie na dobrostan. Może prawdziwsze.
O tym chcemy opowiedzieć w tym wydaniu specjalnym. I tak Agata Romaniuk w eseju o (nie)poszukiwaniu miłości zadaje sobie – i nam – pytanie, czy naprawdę nasz dobrostan musi zależeć od obecności drugiej osoby w relacji nazywanej ładnie romantyczną? A może wcale nie musi? Z kolei Zuzanna Kowalczyk rozmawia z psycholożką sportu Darią Abramowicz, znaną ze współpracy z tenisistką Igą Świątek, o presji i stresie w świecie sportu, w którym gra toczy się o najwyższą stawkę. „Dyskomfort, który niosą za sobą nasza pasja i chęć osiągnięcia celów – sportowych, biznesowych czy edukacyjnych – jest wbrew pozorom czymś, co można, a nawet należy pogodzić z troską o dobrostan i zachowanie zdrowia. W tym sensie dobrostan staje się narzędziem do osiągania naszych celów. Zawsze bardzo zachęcam, żeby nie pozostawał on tylko narzędziem, ale również równoległym celem” – mówi Abramowicz.
Nad swoim dobrostanem pochyla się Ewa Pluta. By lepiej zrozumieć psychoterapię przez ciało, sięga do autobiografii Alexandra Lowena, którego nauki i praktyki stają się coraz popularniejsze, a do nas powoli dociera, że bez dobrej relacji z ciałem – czyli ze sobą – nie zbudujemy dobrego życia. Jeszcze szersze spojrzenie daje nam tekst o polskiej psychoterapii w ogóle. Maja Hawranek w studium Polacy już nie biorą się w garść rzuca światło na to, jak rozwijała się polska szkoła psychoterapii od lat powojennych, kto i w jaki sposób kładł jej podwaliny i podejmował ogromny wysiłek w popularyzację terapii i edukację związaną ze zdrowiem psychicznym. Dodatkowo w przedrukowanym przez nas eseju autor „New Yorkera” Manvir Singh zastanawia się, jak bardzo diagnozy dotyczące naszego zdrowia psychicznego stają się naszymi tożsamościami i ułatwiają lub utrudniają nam życie. Do pełni dodajemy piękne opowiadanie Agnieszki Jelonek oraz komiks Judyty Sosny o byciu dziewczynką w Polsce.
Wyszedł nam bardzo kobiecy numer. Zapraszamy do lektury.
rysunek ANNA GŁĄBICKA
KATARZYNA KAZIMIEROWSKA (ur. 1979), dziennikarka i redaktorka. Redaktorka prowadząca i sekretarzyni redakcji „Pisma”. Autorka cyklu Strategie przetrwania, a także książek: Życie. Strategie przetrwania i Wielkie zmęczenie. Osobista historia cukrzycy typu 1.
STUDIUM
Polacy już nie biorą się w garść
tekstMARIA HAWRANEKrysunkiJAKUB KAMIŃSKI
PSYCHOTERAPIA W POLSCE wyszła z elitarnej niszy i mentalnie trafiła pod strzechy. Traktujemy ją poważnie i jest na nią wielkie zapotrzebowanie. Jak twierdzą eksperci, nastąpiła u nas swego rodzaju romantyzacja psychoterapii. Uznawana jest nie tylko jako metoda lecznicza, lecz także jako narzędzie samorealizacji. Zajęło nam to kilka dobrych dekad i wymagało wielu odważnych prekursorów.
Kiedy wreszcie odczepimy się od tej nieszczęsnej kozetki? – pyta Zofia Milska-Wrzosińska, jedna z czołowych postaci współczesnej polskiej psychoterapii, odpowiadając na mail zapraszający do współpracy przy tym tekście. – Dziewięćdziesiąt procent osób korzystających w Polsce z psychoterapii nie odbywa psychoanalizy, a tylko wtedy stosowana jest pozycja leżąca na kozetce – wyjaśnia.
Zgadza się jednak na rozmowę, podobnie jak sześcioro innych uznanych psychoterapeutów oraz jeden nietuzinkowy psycholog. Razem z nimi przyglądam się początkom psychoterapii w Polsce, jej przemianom na przełomie wieków i systemów ekonomicznych. Analizuję przyczyny stygmatyzacji, jaką niegdyś były dotknięte osoby korzystające z psychoterapii, oraz procesy, które złożyły się na jej brak. Badam zmiany w potrzebach i problemach zgłaszanych przez klientów/pacjentów (nomenklatura różni się zależnie od modalności psychoterapeutycznej), a także samoświadomość obu stron spotykających się w gabinetach całego kraju.
Co wiemy o psychoterapeutach w Polsce
NA POCZĄTEK garść faktów zaczerpniętych z badania Kto i w jaki sposób prowadzi psychoterapię w Polsce przeprowadzonego przez naukowców (Hubert Suszek, Lidia Grzesiuk, Rafał Styła, Krzysztof Krawczyk) z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i sfinansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. O rosnącej popularności psychoterapii w naszym kraju świadczą liczby:
• mamy około trzydziestu długoterminowych szkoleń psychoterapeutycznych, które trwają minimum cztery lata (każde z nich składa się średnio z 1200 godzin teorii i praktyki);
• obecnie w Polsce jest ponad osiemdziesiąt towarzystw psychoterapeutycznych;
• działa u nas dwadzieścia parę wydziałów/instytutów psychologicznych, które oferują zajęcia z zakresu psychoterapii.
Psychoterapia w naszym kraju rozwija się dynamicznie mimo braku regulacji prawnych, choć część środowiska liczy na to, że już niebawem się to zmieni. Od lutego 2024 roku trwają intensywne prace nad ustawą o zawodzie psychoterapeuty. Na razie jednak wciąż istnieje duże pole do nadużyć [o czym pisały Joanna Gutral i Zuzanna Kowalczyk, „Pismo” nr 9/2023 – przyp. red.]. Dobra wiadomość jest taka, że coraz więcej pacjentów/klientów stara się sprawdzić kompetencje i wiarygodność terapeutek i terapeutów.
– Kiedyś psychoterapeuta automatycznie był obdarzany zaufaniem przez osobę, która była na terapii. Teraz klienci wiedzą, że trzeba wybrać. Kieruję sporą firmą, która zajmuje się między innymi psychoterapią, i obserwuję mechanizmy związane z poszukiwaniem terapeuty: ludzie w zasadzie nie sugerują się reklamami czy wynikami, które serwuje Google. Korzystają za to głównie z polecenia znajomych czy innych specjalistów – opowiada Łukasz Müldner-Nieckowski, psychiatra, seksuolog, psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, psychoanalityk jungowski, konsultant krajowy w dziedzinie psychoterapii i prezes zarządu grupy ośrodków psychoterapeutycznych i medycznych Mental Path Group Sp. z o.o. – I nie jest to kwestia braku zaufania do metod marketingowych, ale świadomości, że to taka dziedzina, w której można dużo zyskać albo dużo stracić. Pod tym względem wiele się zmieniło w ostatnich latach.
Praktyka korzystania z poleceń jest zrozumiała, szczególnie w obliczu tego, że – jak twierdzi profesor Jan Czesław Czabała, doświadczony psycholog kliniczny, psychoterapeuta, wieloletni kierownik Zakładu Psychologii Klinicznej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, profesor w Instytucie Psychologii Akademii Pedagogiki Specjalnej – nie ma właściwie żadnych szans, żeby się zorientować, kto jest lepszy, a kto gorszy.
– Przedsiębiorstwa psychoterapeutyczne są ogromne i poza prywatnie praktykującymi terapeutami większość jest zatrudniana właśnie przez nie. Nikt nie prowadzi badań nad skutecznością ich oddziaływań – mówi profesor.
Wróćmy jednak do tego, co wiemy:
Z ankiety, którą w drugiej części wspomnianego badania dobrowolnie wypełniło 1196 osób prowadzących psychoterapię w Polsce, wynika, że:
• zajmują się nią głównie kobiety (stanowią aż 80 procent praktykujących);
• niemal 70 procent terapeutów ma od trzydziestu do czterdziestu pięciu lat;
• niemal 100 procent ma wykształcenie wyższe, z czego trzy czwarte to absolwenci studiów psychologicznych, 13 procent – pedagogicznych, 5 procent – medycznych;
• większość deklaruje odbycie psychoterapii własnej w przeszłości lub aktualnie;
• najpopularniejsze podejścia terapeutyczne to: psychodynamiczne, poznawczo-behawioralne, humanistyczno-egzystencjalne oraz systemowe, ale najwięcej terapeutów określa swój sposób pracy jako eklektyczny lub integracyjny (podobnie rzecz ma się w innych krajach – w Niemczech i Szwajcarii połowa terapeutów stosuje więcej niż jedno podejście, w Wielkiej Brytanii i USA w ten sposób pracuje większość terapeutów);
• mniej niż połowa polskich terapeutów (43,6 procent) posiada certyfikaty, co zaskakujące na tle innych krajów; co prawda, można przypuszczać, że w tej grupie są osoby w trakcie szkolenia psychoterapeutycznego, jednak w jednym z cytowanych badań wskazano, że w Niemczech 64 procent praktykujących terapeutów ma certyfikat, a w Szwajcarii – 85 procent;
• zdecydowana większość pracuje z klientami i pacjentami indywidualnie (98,6 procent);
• większość terapeutów przyjmuje w prywatnych gabinetach (86 procent);
• najczęściej pracują z dorosłymi, prawie połowa badanych pracuje również z młodzieżą.
ROZMOWA
Mistrzostwa w dobrostanie
zDARIĄ ABRAMOWICZrozmawiaZUZANNA KOWALCZYKrysunkiPAWEŁ SMARDZEWSKI
NIE DA SIĘ ZOSTAĆ MISTRZEM, tyrając ślepo szesnaście godzin na dobę, bez dbania o siebie w innych obszarach, a przez pozostałych osiem myśląc o tym, co będziemy robić przez następne szesnaście. Ale nie da się też żyć dobrze, nie uznając, że czasem bywa niewygodnie, a osiąganie celów wymaga poświęceń i wysiłku. Dyskomfort nie oznacza, że miejsce, w którym jesteśmy, jest bezwzględnie złe.
Czy to nie paradoksalne, że chcę z tobą porozmawiać o dobrostanie, gdy u ciebie jest piąta rano, właśnie wyjechałaś z Paryża po igrzyskach olimpijskich i już jesteś na kolejnym turnieju ze swoją zawodniczką?
Zdaję sobie sprawę, że nie są to okoliczności powszechnie kojarzące się z dobrostanem, ale sęk w tym, że również w takiej sytuacji jest on możliwy. To dobry punkt wyjścia do rozmowy o dobrostanie w dzisiejszym świecie, naznaczonym wszechobecnym napięciem, prawda?
Zwłaszcza z tobą – psycholożką sportu, znaną przede wszystkim ze współpracy z Igą Świątek, pracującą w obszarze high performance...
...czyli w środowisku bazującym na maksymalizacji potencjału w warunkach podwyższonej presji. Moja praca polega na wspieraniu osób w budowaniu adaptacyjnych strategii osiągania dobrostanu w sytuacji zwiększonego napięcia i presji. Byłabym więc niewiarygodna, gdybym, próbując nauczać innych, sama nie potrafiła z tych strategii korzystać – dlatego możemy rozmawiać o dobrostanie nawet o piątej rano (śmiech). Zresztą w życiu każdego przychodzą takie chwile, kiedy go brakuje. Nie możemy go osiągnąć i to też jest okej, takie jest życie. Pytanie, jak długo to trwa i co z tym zrobimy. Czy mamy narzędzia i zasoby, by wrócić do miejsca dobrostanu, odzyskać go po wzmożonej mobilizacji.
Infuture.institute przygotował ostatnio raport, w którym wskaźnik dobrostanu, rozumianego jako poczucie zadowolenia ze swojego życia, określono w odniesieniu do sześciu zakresów: zdrowia fizycznego, zdrowia psychicznego, wewnętrznego spokoju, komfortu życia, relacji z innymi i kontaktu z naturą. Mordercze treningi i ciągłe przełamywanie swoich ograniczeń kojarzą się z czymś całkowicie przeciwnym.
Zgoda, high performance z założenia wiąże się z dyskomfortem. W sporcie jest to dyskomfort przede wszystkim fizyczny, wynikający z treningu, przekraczania granic i możliwości ciała oraz dążenia do doskonałości w danej dyscyplinie. Pojawia się też dyskomfort poznawczy, związany z nieustanną potrzebą utrzymywania koncentracji, podejmowania decyzji, rozwiązywania problemów i wielu innych aspektów pracy z uwagą czy pamięcią, ale też „wychodzenia poza strefę komfortu”.
To słynne dzisiaj hasło, stosowane w korporacjach, nieco się wytarło, ale ma głęboki sens o tyle, że właśnie wtedy, gdy wyprowadzamy się z miejsca, w którym jest nam ciepło i wygodnie, jesteśmy często w stanie poszerzać swoje możliwości. Wtedy jednak pojawia się też dyskomfort emocjonalny. W sporcie nieustannie mierzymy się z uczuciem porażki, frustracją, smutkiem, złością, rozczarowaniem i całą paletą trudnych emocji, które odczuwamy zarówno podczas treningów, jak i sportowych rywalizacji. A na to wszystko kładzie się cieniem dyskomfort społeczny, jako że sportowcy funkcjonują w określonej sieci relacji i obciążeń zewnętrznych.
Na przykład spędzają więcej czasu ze swoją trenerką niż z rodziną i przyjaciółmi.
Właśnie. Dobrym przykładem są tenisiści, bo to osoby dobrowolnie zatrudniające ludzi do tego, by mówili im, co mają robić. I najczęściej to są rzeczy, których wcale nie chcą zrobić ani usłyszeć. Zawodnik staje się pracodawcą dla ludzi, z którymi spędza nawet ponad trzysta dni w roku. I z tymi ludźmi, którzy czasami wiedzą o nim więcej niż jego własna rodzina, żyje bardzo intensywnie, w warunkach wysokiego poziomu stresu. Na to nakłada się jeszcze czynnik kulturowy, związany choćby z tym, jak dany sport jest finansowany, czy sportowiec ma możliwość komfortowego uprawiania swojej dyscypliny, czy – jak niektórzy, nawet najwięksi polscy mistrzowie – musi równolegle pracować na etacie, w jaki sposób był przez sport wychowywany, jak definiowano sukcesy i porażki...
I tym zajmuje się psychologia wykonania (performance psychology)?
Tak, począwszy od wewnętrznych aspektów związanych z przekonaniami, emocjami, definicjami, przez aspekty relacyjne, na przykład wychowania przez sport, kończąc na ujęciu environmental mastery, czyli całego otoczenia, które na ten sport wpływa, a które różni się w zależności od długości i szerokości geograficznej.
Na czym polegają te różnice?
Inaczej sport kształtuje pasje w Stanach Zjednoczonych, gdzie uprawianie danej dyscypliny zapewnia stypendia na uniwersytetach. Inaczej w krajach Skandynawii czy w Kanadzie, gdzie wychowanie fizyczne uznaje się za najważniejszy filar zdrowia i na receptach przepisuje aktywność. Jeszcze inaczej tam, gdzie inwestuje się duże pieniądze w sport profesjonalny, choćby w krajach Półwyspu Arabskiego czy w Chinach. Różne są systemy motywacji i okoliczności, w jakich sportowiec się rozwija. To wszystko nie pozostaje bez znaczenia dla późniejszej pracy mentalnej z zawodnikiem. Niemniej, jak to mówią, sport to zdrowie dopóty, dopóki nie uprawia się go profesjonalnie – czyli dopóki nie staje się źródłem utrzymania i głównym, przeważającym elementem tożsamości.
I nie mówimy tylko o zdrowiu fizycznym. Twoją najbardziej znaną współpracą jest ta z Igą Świątek – choć pracujesz z wieloma zawodniczkami i zawodnikami różnych dyscyplin, w tym, jak wiemy od niedawna, również ze złotą medalistką olimpijską we wspinaczce Aleksandrą Mirosław. I Iga, i Aleksandra podkreślają znaczenie waszej współpracy w osiąganych przez nie wynikach. To na fali ich sukcesu coraz częściej wspomina się dziś o roli psychologii w sporcie. To coś nowego?
Z pewnością coraz więcej wiemy i mówimy o zdrowiu psychicznym w sporcie oraz we wszelkich dziedzinach high performance. I to bardzo dobrze, ale mam obawy dotyczące tego, czy społecznie nie jesteśmy coraz bliżej przeterapeutyzowania. Zaczęliśmy przykładać tak dużą wagę do obecności psychologii i psychoterapii w naszym życiu, że nierzadko zakładamy, iż sama świadomość naszych problemów powinna nas leczyć i wspierać. Tymczasem to nie obecność psychologii w sporcie jest niezbędna, ale praca wykonywana w tym zakresie przez sportowców, trenerów, rodziców, działaczy i inne osoby z tego środowiska. Istotne są też okoliczności zewnętrzne, czyli choćby to, jak organizowane są turnieje, z jaką intensywnością, jak dużą swobodę ma zawodnik.
Pamiętam igrzyska w Rio de Janeiro w 2016 roku, gdy bardzo dużo mówiliśmy o znaczeniu treningu mentalnego w sporcie, budowaniu skrzynki z narzędziami, które mają pomóc maksymalizować potencjał, i patrzyliśmy z podziwem choćby na Michaela Phelpsa [28-krotnego medalistę olimpijskiego w pływaniu – przyp. red.]. A później on wyznał, że przez wiele lat zmagał się z depresją i uzależnieniami, miewał myśli samobójcze, i dopiero lata pracy, włącznie z pobytami w ośrodkach terapeutycznych, pozwoliły mu stanąć na nogi. Pamiętam, jak powiedział, że igrzyska w Rio, któreś z kolei w karierze tego najbardziej utytułowanego olimpijczyka, to pierwsze zawody, w których popłynął w zdrowiu.
Tamto wyznanie zmieniło narrację – zaczęliśmy coraz więcej mówić o zdrowiu psychicznym w sporcie, czyli nie tylko o leczeniu zaburzeń psychicznych, ale także o dbaniu o dobrostan czy budowaniu wspierającego środowiska. Dziś jesteśmy w takim miejscu, w którym trochę mitologizujemy znaczenie psychologii w sporcie, podobnie jak w biznesie – i dlatego warto pamiętać o tym, że prawdziwa praca zaczyna się tam, gdzie kończą się warsztaty, wykład czy sesja.
PORTRET
Alexander Lowen.Ciało nie kłamie
tekstEWA PLUTArysunekANNA GŁĄBICKA
PRZEZ PONAD SZEŚĆDZIESIĄT LAT Alexander Lowen szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak trudno być w swoim ciele, oraz skutecznego sposobu, by do niego wrócić. Analiza bioenergetyczna powstała z fascynacji ruchem oraz niezgody na instrumentalne traktowanie ciała.
Zacznijcie chodzić po sali – zachęca prowadząca zajęcia Sylwia Matwiejczyk, psycholożka i psychoterapeutka. Sala jest przestronna, zalana światłem, przez otwarte okna słychać szum ulicy. Hamulce piszczą, dziecko nawołuje rodziców, drzwi trzaskają, rozmowa się toczy. Jak trudno tu być i nie uciekać myślami za okno, między samochody, zajezdnię autobusową, sklep samoobsługowy, do życia, które – fantazjuję – nie zastanawia się ciągle, czy jest wystarczająco dobre, tyle tych deficytów, zawsze jest coś do poprawienia.
– Chodźcie w swoim tempie, tak jak czujecie.
Suniemy po sali: od okna do kolumny, od kolumny do ściany, od ściany do drzwi. Czy inni też wyobrażają sobie, że właśnie przez nie wychodzą?
Parę minut wcześniej siedzieliśmy w kręgu. Ponad dwadzieścia osób, w większości kobiety, kilku mężczyzn. Po kolei opowiadaliśmy, dlaczego zdecydowaliśmy się na udział w zajęciach. Przez dwanaście tygodni, w każdy środowy wieczór będziemy uczyć się być w swoich ciałach. Nie będziemy ich traktować jako „zbioru mniej lub bardziej atrakcyjnych powierzchni”, jak pisze Olivia Laing w książce Republika ciał. Eseje o wyzwoleniu. „Gdy jest mowa o ciele – podkreśla Laing – zwłaszcza w kulturze popularnej, zwykle oznacza to bardzo ograniczony zestaw tematów, związanych głównie z wyglądem albo z utrzymaniem zdrowia i doskonałej kondycji. (...) Uwaga skupia się na tym, czym ciało karmić, jak pielęgnować, na jakie przygnębiające sposoby może nie spełniać oczekiwań” (przeł. Dominika Cieśla-Szymańska).
Tym razem nie chodzi o tę nieestetyczną fałdę na brzuchu, zmarszczki na szyi i opadający owal twarzy. Nie będziemy ciał kontrolować, tresować ani się nad nimi pastwić. Może nawet spróbujemy odejść od takiego traktowania ciała, jakie w książce Ciało i przemoc w obliczu ponowoczesności opisuje Zygmunt Bauman: „Ciało ponowoczesne jest przede wszystkim odbiorcą wrażeń. Spożywa ono i trawi przeżycia”. Nie będziemy go używać jako narzędzia konsumpcji, które ma wchłonąć w siebie jak najwięcej doznań w jak najkrótszym czasie. Może przez chwilę uda nam się wyrwać z pułapki, jaką zastawia na nas kultura, która każe traktować ciało – jak pisze Bauman – jako nigdy niekończące się zadanie.
„Często nie wiem, co czuję” – to zdanie powtarza się w różnych wariantach, gdy opowiadamy sobie, co nas tu sprowadziło. „Za dużo siedzę w głowie. Ciągle tylko analizuję”. – Kilka osób kiwa głową ze zrozumieniem. Często pada nazwisko Lowena: czytałem, znam, ćwiczę, lubię. Gdyby nie Lowen, to dzięki Lowenowi. Przychodzi moja kolej: „Czytam, zakreślam, często rano otwieram na przypadkowej stronie i wynotowuję zdanie, do którego wracam w ciągu dnia. Osobista praktyka bioenergetyczna, dotychczas teoretyczna, może warto odważyć się na praktykę, sama nie wiem, co sądzicie?”. Gdy wreszcie odrywam wzrok od podłogi, widzę, że kilka osób się uśmiecha.
KOMIKS
Dziwaczka
rysunki i tekstJUDYTA SOSNA
HISTORIA OSOBISTA
Oddaleni od siebie
tekstAGATA ROMANIUKrysunkiJOANNA STRUTYŃSKA
KOSZTY POSZUKIWANIA relacji romantycznej z drugim człowiekiem są wysokie. Godziny na portalach randkowych, nieudane randki, rozczarowania, ghosting. Ale nie odpuszczamy. Gramy o własne szczęście, a co może być bardziej wartościowego?
Spotykam je wszędzie. Czasem to zwykły stołek w nadmorskiej tawernie, innym razem dizajnerskie krzesło w modnej restauracji albo fotel w kawiarni za rogiem. Puste siedzenie naprzeciwko przy dwuosobowym stoliku. Miejsce, którego nikt nie zajmie, bo przyszłam sama. Od sześciu lat piję kawę samotnie przy dwuosobowych stolikach i żyję w układzie zaprojektowanym dla par. Nasz świat lubi bowiem układy podwójne. Kiedy chcesz wyjechać na narty, musisz dopłacić za to, że drugie siedzenie w autokarze pozostanie puste. Łóżka w hotelach są dwuosobowe, toniesz samotna w zbędnych poduszkach i pierzynach. Filiżanki do espresso sprzedawane są po dwie. Gdy ruszasz w podróż, pytają: „z kim?”.
Przyjaciółki twojej matki z uporem godnym lepszej sprawy uparcie dochodzą, czy już kogoś sobie znalazłaś. Ojciec z niemym smutkiem bezgłośnie pyta o to samo. W tym czasie Donald Trump publicznie gardzi samotnymi kociarami, a wcześniej w Polsce doradca ministra Przemysława Czarnka, Paweł Skrzydlewski, zapowiadając priorytety polityki oświatowej, głosi konieczność ugruntowania w dziewczętach „cnót niewieścich”, które są niezbędne, żeby stworzyć „zdrową rodzinę, opartą na monogamicznym, miłosnym, nierozerwalnym związku mężczyzny i kobiety”.
Słowa polityka wkurzyły mnie – podobnie jak wiele innych kobiet – do granic możliwości. Jednak nie tak bardzo jak fakt, że koncepcja relacji romantycznej jako niezbędnego elementu mojego własnego dobrostanu siedzi we mnie głębiej, niż bym chciała. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że ja sama, taka niezależna, taka feministka, płaczę na parkingu przed domem kultury, bo są walentynki. Kicz nad kicze, a ja spędziłam ten wieczór, czytając seniorom reportaże o miłości. Dlaczego jest mi tak bardzo smutno w deszczowy wieczór na tym parkingu w Bytomiu, w samochodzie, w którym czeka na mnie tylko kot (uwaga, w tym miejscu Donald Trump śmieje się w kułak)? Jest tak, bo już dawno zinternalizowałam, wbrew sobie samej, ten cholerny dogmat, że romantyczna podwójność jest gwarancją dobrostanu. Idealnym stanem układu materii, do którego za wszelką cenę należy dążyć. Potężne piece kultury dymią i sapią, żebyśmy nigdy w to nie zwątpili. Psychologia ewolucyjna, którą napędza myśl o zdrowym i licznym potomstwie, kibicuje kulturze z kąta. Łączenie się w pary. Ssaki czytające poezję. Innego szczęścia nie ma i nie będzie.
I to mnie dopiero wkurza.
SZKIC
Ciasna, ale własna
rysunkiKATARZYNA BELCZYK