Pogodzeni z mrokiem. Kaci Hadesa - Tillie Cole - ebook + książka

Pogodzeni z mrokiem. Kaci Hadesa ebook

Cole Tillie

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NAJSILNIEJSZA MIŁOŚĆ MOŻE SIĘ ZRODZIĆ Z NAJGŁĘBSZEJ NIENAWIŚCI...

Urodzili się, by zasiąść na przeciwległych tronach. Mieli odnieść sukces i nigdy nie upaść...

Tanner Ayers jest dziedzicem teksańskiego Ku Klux Klanu. Od narodzin był karmiony nienawiścią, przemocą i nietolerancją. Zabija bez wyrzutów sumienia, bo wierzy w to, co robi. Wszystko się zmienia, kiedy poznaje Adelitę Quintanę, córkę najbrutalniejszego szefa meksykańskiego kartelu.

Adelita i Tanner od początku się nienawidzą. Jednak jest między nimi coś, czego oboje nie potrafią wyjaśnić. Powoli niechęć zmienia się w pożądanie, a pożądanie w miłość. Wówczas Tanner po raz pierwszy zauważa, że być może całe swoje życie się mylił...

Mężczyzna latami stara się znaleźć sposób na to, by on i Adelita mogli być razem. Porzuca Ku Klux Klan, rodzinę i wszystko, w co wierzył, by dołączyć do Katów Hadesa. Tyle że teraz Kaci prowadzą wojnę -- i to nie tylko z jego rodziną, ale również z rodziną Adelity.

Kiedy oboje znowu się spotykają, muszą walczyć o miłość, która nigdy nie powinna była się narodzić. O uczucie, przez które oni i ich bliscy znajdą się w niebezpieczeństwie.

Biały Książę.

Księżniczka kartelu.

I przyszłość spowita tajemnicą.

Mroczny współczesny romans.

Zawiera wulgarny język, sceny przemocy i seksu oraz porusza tematy dla dorosłych.

Dla czytelników powyżej 18. roku życia.

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 478

Oceny
4,9 (24 oceny)
22
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aglaja258

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
00
Anna19711

Nie oderwiesz się od lektury

następna świetna część
00
Asiowa2561

Całkiem niezła

3/5
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała seria. Polecam gorąco wszystkim miłośnikom gangów motocyklowych i czytelnikom o mocnych nerwach.
00
paluszek91

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Tillie Cole

Pogodzeni z mrokiem

Kaci Hadesa

Przekład: Sylwia Chojnacka

Tytuł oryginału: Darkness Embraced (Hades Hangmen #7)

Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka

ISBN: 978-83-289-0956-4

Copyright © Tillie Cole 2019

All rights reserved.

No Part of this publication may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photography, recording, or any information storage and retrieval system without the prior written consent from the publisher and author, except in the instance of quotes for reviews.

Polish edition copyright © 2020, 2024 by Helion SA

All rights reserved.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/pozmrv_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A.  ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla Tannera i Adelity.

W końcu możemy opowiedzieć Waszą historię.

Słowniczek

(W kolejności niealfabetycznej)

Terminologia związana z Zakonem

Zakon— Apokaliptyczny Nowy Ruch Religijny. Wierzenia częściowo oparte na nauczaniu chrześcijańskim. Głosi wiarę w rychłe nadejście apokalipsy. Zakonowi przewodniczą prorok Dawid (ogłosił się bożym prorokiem i potomkiem króla Dawida), starszyzna oraz apostołowie. Jego miejsce zajął prorok Kain (jego siostrzeniec). Członkowie żyją razem w odosobnionej społeczności. Wiodą tradycyjne i skromne życie oparte na poligamii i niekonwencjonalnych praktykach religijnych. Wierzą, że „świat zewnętrzny” jest grzeszny i pełen zła. Nie mają kontaktu z ludźmi spoza Zakonu.

Społeczność— własność Zakonu kontrolowana przez proroka Dawida. Odosobniona żywa wspólnota. Porządek w społeczności utrzymywany jest przez apostołów i starszyznę uzbrojonych na wypadek ataku z zewnątrz. Mężczyźni i kobiety żyją w osobnych częściach osady. Przeklęte trzymane są z dala od mężczyzn (wszystkich, z wyjątkiem starszyzny) w prywatnych pomieszczeniach. Teren, na którym żyje społeczność, jest ogrodzony.

NowySyjon— nowa społeczność Zakonu utworzona po tym, jak poprzednia społeczność została zniszczona w bitwie przeciwko Katom Hadesa.

StarszyznaZakonu(głównaspołeczność)— składa się z czterech członków. Są to: Gabriel (nieżyjący), Mojżesz (nieżyjący), Noe (nieżyjący), Jakub (nieżyjący). Odpowiadali za codzienne funkcjonowanie społeczności. W hierarchii władzy byli drudzy po proroku Dawidzie (nieżyjący). Do ich obowiązków należała edukacja przeklętych.

StarszyznaNowegoSyjonu— mężczyźni posiadający wyższy status od pozostałych członków społeczności. Członkowie starszyzny mianowani są przez proroka Kaina.

Zastępcaproroka— stanowisko zajmowane przez Judasza (nieżyjący). Drugi w hierarchii władzy po proroku Kainie. Bierze udział w prowadzeniu Nowego Syjonu i ma wpływ na religijne, polityczne oraz militarne decyzje dotyczące Zakonu.

Strażnicy— wybrani mężczyźni w Zakonie odpowiedzialni za ochronę terenu należącego do społeczności i członków Zakonu.

AktzjednoczeniazPanem— rytualny akt seksualny pomiędzy mężczyznami a kobietami w Zakonie. Rzekomo pomaga mężczyznom zbliżyć się do Boga. Akty odbywają się podczas mszy. Dla osiągnięcia transcendentalnego doświadczenia zażywane są narkotyki. Kobiety mają zakaz doznawania rozkoszy jako kara za grzech pierworodny Ewy. Ich siostrzanym obowiązkiem jest oddawanie się mężczyznom na życzenie.

Przebudzenie— rytuał przejścia w Zakonie. Gdy dziewczynka kończy osiem lat, zostaje seksualnie „przebudzona” przez członka społeczności lub — podczas specjalnych okazji — członka starszyzny.

Świętykrąg— praktyka religijna oparta na idei „wolnej miłości”. Stosunek seksualny z wieloma partnerami w miejscu publicznym.

Świętasiostra— wybrana kobieta Zakonu, której zadaniem jest wychodzenie na zewnątrz i szerzenie przesłania Zakonu poprzez kontakty seksualne.

Przeklęte— kobiety (dziewczęta) w Zakonie uznane za zbyt piękne i w związku z tym z natury grzeszne. Mieszkają w odosobnieniu od reszty społeczności. Są postrzegane jako zbyt kuszące dla mężczyzn i o wiele bardziej zdolne do sprowadzania ich na złą drogę.

Grzechpierworodny— według św. Augustyna człowiek rodzi się grzeszny i posiada wrodzoną skłonność do przeciwstawiania się Bogu. Grzech pierworodny jest wynikiem nieposłuszeństwa Ewy i Adama wobec Boga, którzy zjedli zakazany owoc i zostali wygnani z raju. W Zakonie, zgodnie z doktryną proroka Dawida, to Ewę należy winić za skuszenie Adama do popełnienia grzechu i dlatego kobiety w Zakonie postrzegane są jako uwodzicielki i kusicielki. W związku z tym muszą być posłuszne mężczyznom.

Szeol— w Starym Testamencie słowo to oznacza grób lub świat podziemny. Kraina umarłych.

Glosolalia— niezrozumiałe dźwięki wypowiadane przez wyznawców podczas religijnego uniesienia. Glosolalia ma być przejawem obecności i działania Ducha Świętego.

Diaspora— rozproszenie jakiegoś narodu wśród innych narodów.

WzgórzePotępienia— wzgórze na obrzeżach społeczności. Miejsce karania lub przetrzymywania członków społeczności.

Ludziediabła— określenie na klub motocyklowy Kaci Hadesa.

Nałożnicaproroka— dziewczyna lub kobieta wybrana przez proroka Kaina na partnerkę seksualną. Nałożnice proroka mają wyższą rangę od pozostałych kobiet w Nowym Syjonie.

Głównanałożnicaproroka— mianowana przez proroka Kaina. Posiada wyższą rangę niż pozostałe kobiety w Nowym Syjonie. Jest najbliżej proroka, a jej głównym celem jest świadczenie mu usług seksualnych.

Medytacjaduchowa— stosunek seksualny. Praktykowana przez członków Zakonu. Według ich wierzeń zaspokojenie seksualne ma pomóc męskiej części Zakonu zbliżyć się do Boga.

Repatriacja— przesiedlenie obywateli do ich kraju ojczystego. W przypadku Zakonu repatriacja polega na sprowadzeniu członków sekty żyjących w społecznościach za granicą do Nowego Syjonu.

Pierwszydotyk— pierwszy stosunek seksualny kobiety.

Terminologia Katów Hadesa

KaciHadesa— jednoprocentowcy. Klub motocyklowy założony w Austin w Teksasie w 1969 r.

Hades— w mitologii greckiej bóg podziemia, a także nazwa jego krainy.

Oddziałmacierzysty— miejsce założenia klubu i jego główny oddział.

Jednoprocentowcy— Amerykańskie Stowarzyszenie Motocyklistów rzekomo stwierdziło niegdyś, że 99% motocyklistów to przestrzegający prawa obywatele. Motocykliści, którzy nie przestrzegają zasad ASM-u, nazywają się jednoprocentowcami (pozostały 1% nieprzestrzegających prawa). Ogromna większość jednoprocentowców należy do przestępczych klubów motocyklowych.

Katana— skórzana kamizelka noszona przez motocyklistów. Ozdabiana naszywkami i znakami graficznymi przedstawiającymi barwy charakterystyczne dla danego klubu.

Włączony— termin używany, gdy kandydat zostaje pełnoprawnym członkiem klubu.

Kościół— zebranie pełnoprawnych członków klubu, którym przewodniczy prezes klubu.

Dama— kobieta, która posiada status żony. Jest pod ochroną swojego partnera. Przez członków klubu status ten jest uważany za święty.

Klubowadziwka— kobieta, która odwiedza klub, aby świadczyć usługi seksualne jego członkom.

Suka(suczka)— w kulturze motocyklistów czułe słowo określające kobietę.

OdejśćdoHadesu— w slangu motocyklistów: umrzeć.

Spotkać(odejśćdo)Przewoźnika— umrzeć. Odniesienie do Charona w mitologii greckiej. Charon był duchem świata podziemnego, przewoźnikiem umarłych przez rzeki Styks i Acheron do Hadesu. Opłatą za transport były monety kładzione na oczach i ustach umarłych podczas pochówku. Ci, którzy nie uiścili opłaty, byli skazani na stuletnią tułaczkę na brzegach Styksu.

Śnieg— kokaina.

Lód— metaamfetamina.

Proszek— heroina.

Struktura organizacyjna Katów Hadesa

Prezes(prez)— przewodniczący (lider) klubu. Dzierży młotek[1], który jest symbolem jego absolutnej władzy. Młotek używany jest do przywoływania porządku w kościele. Słowo prezesa stanowi prawo obowiązujące w klubie, którego nikt nie może kwestionować. Jego jedynymi doradcami są wyżsi rangą członkowie klubu.

Zastępcaprezesa(vice)— drugi rangą po prezesie. Wykonuje jego rozkazy. Główny łącznik z innymi oddziałami klubu. Podczas nieobecności prezesa przejmuje jego wszystkie obowiązki.

Kapitan— odpowiedzialny za planowanie i organizację wszystkich wypraw klubu. Ma rangę oficera i odpowiada jedynie przed przewodniczącym i jego zastępcą.

Sierżant— odpowiedzialny za ochronę i utrzymywanie porządku podczas klubowych imprez. Niewłaściwe zachowanie zgłasza przewodniczącemu i jego zastępcy. Do jego obowiązków należy zapewnienie bezpieczeństwa klubowi, jego członkom oraz kandydatom na członków.

Skarbnik— prowadzi księgę wszystkich przychodów i rozchodów oraz spis wydanych i odebranych naszywek i barw.

Sekretarz— odpowiedzialny za prowadzenie dokumentacji klubu. Do jego obowiązków należy też zawiadamianie członków klubu o nadzwyczajnych spotkaniach.

Kandydat— osoba, która nie jest jeszcze pełnoprawnym członkiem klubu. Bierze udział w wyprawach, ale nie ma prawa do udziału w zgromadzeniach kościoła.

[1] Młotek lidera klubu motocyklowego przypomina młotek sędziowski — przyp.tłum.

Prolog

Tanner
Austin, Teksas

W wieku sześciu lat

— Tanner, czy możesz pokazać Rafaelowi, gdzie trzymamy długopisy i ołówki?

Skinąłem głową i podszedłem do biurka. Obok mnie stanął ciemnowłosy chłopak. Wskazałem na długopisy i ołówki, jak kazała pani Clary.

— Po prostu weź sobie, co chcesz, ale po skończeniu odnieś.

Rafael uniósł głowę.

— Dziękuję.

Zmarszczyłem brwi, kiedy usłyszałem jego akcent. Brzmiał dziwnie.

— Dlaczego mówisz w taki sposób?

— Jaki?

Czy on naprawdę nie wiedział, że brzmi inaczej? Rozejrzałem się po klasie. Wszyscy byli biali. Tylko jego skóra była brązowa.

— Wyglądasz inaczej niż my wszyscy.

Zanim chłopiec odpowiedział, podeszła do nas pani Clary.

— Wszystko w porządku, chłopcy?

Pokiwałem głową. Rafael również.

— Tanner, czy możesz dzisiaj towarzyszyć Rafaelowi? Niech usiądzie z tobą na lunchu i na przerwach. Pokaż mu, jak to wszystko wygląda w St. Peter’s, co?

— Tak, proszę pani.

Zaprowadziłem Rafaela do ławki, przy której siedziałem. Inne dzieciaki chyba nie zauważyły koloru jego skóry. Moja niania, pani Murray, twierdzi, że każda skóra ciemniejsza niż biała jest gorsza. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale Rafael wydawał się miły. Nie widziałem nic złego w kolorze jego skóry.

— Lubisz gry video? — zapytał Rafael.

Rafael uśmiechnął się.

— Tak.

Spędził ze mną cały dzień. Kiedy rozległ się dzwonek kończący dzisiejsze lekcje, wyszedłem z Rafaelem głównym wyjściem. Jego tata czekał na niego na zewnątrz. Też był ciemny, jak Rafael. Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo takiego jak oni.

Pani Murray wysiadła z samochodu, gdy całą trójką szliśmy w jej stronę. Uśmiechnęła się do Rafaela i jego taty.

— Rafael mówił, że Tanner dzisiaj się nim opiekował — powiedział tata Rafaela. — Chciałem tylko podziękować. Rafael ciężko przeżył wyprowadzkę z Meksyku. Dzięki pani synowi w nowej szkole poczuł się lepiej.

— To nie jest moja mama — oznajmiłem. — To pani Murray, moja niania. Ja nie mam mamy.

Pani Murray uścisnęła rękę tacie Rafaela.

— Tanner to dobry chłopiec. Cieszę się, że mógł dzisiaj pomóc. — Pani Murray spojrzała na mnie. — Chodź, Tanner. Musimy wracać do domu.

Pomachałem Rafaelowi, a potem zająłem miejsce na tylnym siedzeniu. Mój brat Beau już tam siedział w swoim foteliku.

Pani Murray nachyliła się i mnie zapięła.

— Auć! — krzyknąłem, kiedy uszczypnęła mnie mocno w ramię, ale nic nie powiedziała.

Kiedy wyjeżdżaliśmy spod szkoły, pomachałem Rafaelowi i jego tacie. Beau wyciągnął do mnie swój samochodzik zabawkę. Gdy ją wziąłem, pani Murray zapytała:

— Polubiłeś tego chłopca, Tanner?

— Tak, był miły — odparłem, po czym oddałem Beau jego samochodzik. Pani Murray przyglądała mi się we wstecznym lusterku. Ścisnęło mnie w żołądku. Wyglądała na wkurzoną. — Powiedział, że jego tata jest lekarzem. Przyjechali tu z Meksyku. Jego tata dostał pracę w szpitalu w centrum.

Pani Murray nie odpowiedziała, więc bawiłem się z Beau przez całą drogę do domu. Wysiadłem z samochodu i wszedłem do domu. Usiadłem przy stole, zjadłem coś i zabrałem się za pracę domową. Pani Murray zniknęła na chwilę, a potem wróciła, gdy skończyłem.

— Idź się przebrać, Tanner, a potem zostań w swoim pokoju. Twój ojciec wróci, gdy się ściemni.

— Naprawdę? — zapytałem podekscytowany. Nie widziałem taty od bardzo dawna. Pracował daleko stąd. Nie mogliśmy nikomu mówić o tym, kim dla nas jest. Żeby źli ludzie, którzy nas nie lubią, nie zrobili nam krzywdy. Nawet w szkole musiałem udawać, że go nie znam. Wszyscy w szkole sądzili, że nazywam się Tanner Williams. Ale tak naprawdę miałem na nazwisko Ayers.

Tak jak mój tata.

Poszedłem na górę do swojego pokoju i przebrałem się. W trakcie zauważyłem książkę na moim łóżku. Na okładce widziałem chłopca — miał ciemne włosy i ciemne oczy tak jak Rafael. Ale jego ubrania były brudne i podarte. Ubrania Rafaela tak nie wyglądały. On wyglądał tak jak inni.

Upuściłem książkę, kiedy drzwi do mojej sypialni otworzyły się i do środka wszedł mój tata. Uśmiechnąłem się i podbiegłem do niego, ale on wyciągnął ręce i mnie zatrzymał. To zabolało, więc potarłem klatkę piersiową. Spojrzałem na niego. Tata obszedł mnie i usiadł na krześle.

Nie podobało mi się, że tak groźnie na mnie patrzy. Przerażało mnie to. Tata czasami był naprawdę straszny. Nie lubiłem go rozczarowywać czy wkurzać, bo wtedy mnie bił.

A to bardzo bolało.

— Tato?

— Pani Murray powiedziała mi dzisiaj, że znalazłeś w szkole nowego kolegę. — Pokiwałem głową. — Powiedziała, że jest z Meksyku.

— Tak jest.

Tata wstał i podszedł do mnie. Stałem na baczność, nie odważyłem się ruszyć. Ręce zaczęły mi drżeć po bokach. Nogi miałem jak z galarety, a w moim brzuchu działo się coś dziwnego, jakby latało tam milion motyli.

Nagle tata uderzył mnie w policzek pięścią. Krzyknąłem i upadłem na podłogę. Uniosłem głowę, a wtedy tata uderzył mnie ponownie. Próbowałem się podnieść, jednak tata złapał mnie za koszulkę i kopał w brzuch, aż nie mogłem oddychać. Łzy zalały mi oczy, więc niczego nie widziałem. Nie rozumiałem tego. Nie wiedziałem, dlaczego tata znowu mnie ranił. Co zrobiłem nie tak?

Tata kopał mnie i kopał, aż nie mogłem się ruszyć. Przestałem już płakać. Wtedy tata przestał mnie ranić.

— Wstawaj.

Pociągnąłem nosem i próbowałem się ruszyć, ale to za bardzo bolało. Przyłożyłem dłoń do twarzy. Pod palcami poczułem wilgoć. Lekko odsunąłem rękę, żeby móc zobaczyć. Moje opuszki były pokryte krwią.

— Powiedziałem: wstawaj, chłopcze! — Ojciec złapał mnie i sam podniósł. Zwinąłem się z bólu, bo brzuch tak bardzo bolał. Tata złapał mnie za włosy i zmusił do uniesienia głowy. Zbliżył się do mnie, po czym wyszeptał mi do ucha: — Nigdy więcej nie odezwiesz się do jebanego Meksykańca, bo inaczej cię zabiję. Jesteś biały. Jesteś przyszłym Białym Księciem, a ja nie dopuszczę do tego, byś zadawał się z kimś gorszym od ciebie. Gorszym od nas. — Odepchnął mnie, a ja upadłem na podłogę. — Nie wiem, kto pozwolił mu uczyć się w tej szkole, ale ta osoba za to zapłaci. Nie tolerujemy w tej szkole czegoś takiego. Jesteśmy dobrymi, chrześcijańskimi, białymi rodzicami i nie po to płacimy fortunę na rzecz szkoły, by oni wpuszczali tu skażoną krew i karmili dzieci bzdurami o równości. — Tata wytarł rękę o mój szkolny mundurek, o naszywkę z godłem szkoły. — Jesteś moim synem, Tanner. Kocham cię. Ale jesteś też Ayersem. I najwyższa pora, byś dowiedział się, kim jesteś… i po co się urodziłeś. Zaraz to naprawimy.

Tata wyszedł z pokoju, a w chwili, gdy drzwi się za nim zamknęły, zacząłem płakać. Szloch wstrząsał całym moim ciałem. Wszystko mnie bolało… ale co gorsza — skrzywdził mnie mój tata. Bił mnie i kopał.

Przez niego krwawiłem… Znowu.

Uniosłem głowę, bo usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Pani Murray posadziła Beau na podłodze, a potem zostawiła nas samych i zamknęła pokój na klucz.

Beau popatrzył na mnie.

— Tanner? — wyszeptał. Miał tylko trzy lata. Podszedł do mnie na czworakach. Kiedy zobaczył, że płaczę, również się rozpłakał.

Wyciągnąłem ręce do mojego młodszego braciszka i go przytuliłem. Nie lubiłem patrzeć, jak płacze.

— Wszystko w porządku — wyszeptałem. Ale kiedy się odezwałem, więcej krwi spłynęło po mojej wardze, a Beau zapłakał mocniej. Posadziłem go na łóżku i położyłem się obok niego. Trzymałem go blisko siebie. Nie chciałem, by się martwił. Musiałem go chronić. W końcu byłem jego starszym bratem. A on był moim najlepszym przyjacielem.

Kiedy zobaczyłem książkę, którą zostawiła dla mnie pani Murray, zapytałem Beau:

— Poczytamy książkę? Poczujesz się dzięki temu lepiej.

Beau pokiwał głową i zaczął ssać kciuk. Spojrzałem na okładkę książki i przeczytałem tytuł. Wracaj do domu, Juanie. Otworzyłem ją i przeczytałem Beau każdą stronę.

Pod koniec byłem w stanie myśleć tylko o Rafaelu. W książce napisano, że wszyscy pochodzący z Meksyku są źli. Że chcą skrzywdzić białych. Takich jak ja i Beau. Westchnąłem. Już wiedziałem, dlaczego tata był taki rozgniewany. Bo Rafael był zły. Przybył do mojej szkoły, do Ameryki, by ranić ludzi i zniszczyć tych o białej skórze.

Mocniej przytuliłem brata. Beau był moim najlepszym przyjacielem. Tata rzadko się z nami widywał. Pani Murray wcale nie była taka miła. A Beau mnie rozśmieszał. Ścisnęło mnie w żołądku na myśl, że Rafael mógłby go zranić, bo był zazdrosny o naszą białą skórę.

A potem wziąłem głęboki oddech i natychmiast poczułem się lepiej. Bo tata powiedział, że wyrzuci go ze szkoły. A mój tata zawsze dotrzymywał słowa.

Tata sprawi, że Rafael wróci do domu.

I wtedy wszyscy będziemy bezpieczni.

Rozdział pierwszy

Tanner
Austin, Teksas

Obecnie…

Żwir chrzęścił pod moimi stopami. Kule latały wokół mojej głowy. Ściskało mnie w piersi, a serce chciało mi pęknąć, gdy patrzyłem, jak Gull i Arizona dostali w głowy i padli na ziemię.

Obaj, kurwa, nie żyli.

Na tej jebanej wyludnionej farmie, na której doszło do masakry, rozległ się gwizd. Spojrzałem w stronę pobliskiej stodoły. Znajdujący się na dachu AK dawał mi znaki. Przesunął ręką po swoim gardle. Zrozumiałem jego przekaz — musieliśmy się stąd wynosić.

— Nie!

Skupiłem wzrok na źródle hałasu. Viking próbował się podnieść. Kiedy zobaczyłem, że Flame zmierza do walących się stajni po drugiej stronie podwórka, wiedziałem już dlaczego. Ten pojebany skurwiel szedł w stronę miejsca, gdzie znajdowali się członkowie Klanu, jakby nie można było go zabić: z rozciągniętymi ramionami, strzelając w stronę moich dawnych braci, którzy strzelali do nas cholernie precyzyjnie.

Wycelowałem, skupiając się na zabiciu skurwieli, którzy teraz mierzyli do Flame’a. AK zmrużył oczy i jak zwykle ze snajperską precyzją trafił w łeb tych skurwieli, którzy wyszli z ukrycia, by zaatakować Flame’a.

Tylko że ci skurwiele też mieli snajpera. To nie byli skinheadzi, z których był znany Klan — tępe chuje, o których wszyscy myśleli, gdy mówili o białej supremacji. Nie, to byli bracia, których trenowałem latami. Ci żyli w ukryciu, żeby federalni i nasi przeciwnicy nie poznali prawdziwej siły Klanu. Mój ojciec dobierał ich wyjątkowo precyzyjnie. To byli skurwiele mający rozpalić ogień, który rozpocznie wojnę. To byli żołnierze, których nikt się nie spodziewał.

Nikt poza mną.

— Flame! — Viking wyskoczył ze swojej kryjówki za starym traktorem i rzucił się w stronę tego zjeba. Rudge zajął miejsce Vike’a. AK próbował osłaniać Vike’a, który zamierzał dostać się do Flame’a, i szybko posyłał kule w stronę Klanu. Jednak ta grupa Klanu była silniejsza, inteligentniejsza i doskonale wiedziała, co AK próbuje osiągnąć. Starałem się pomóc i zacząłem opróżniać magazynki broni z nabojów, jednocześnie dając znać Smilerowi, by też ich krył. Ale pomimo naszych pistoletów, pomimo precyzyjnych strzałów AK, kule i tak latały w każdym kierunku. Przeciwnicy przewyższali nas liczbą i umiejętnościami.

W zwolnionym tempie obserwowałem, jak Vike rzuca się w stronę Flame’a. Jednak ten wielki rudy skurwiel się spóźnił. Kula trafiła Flame’a w bok. Padł na ziemię, a z rany zaczęła się sączyć krew.

— Kurwa! — wrzasnął AK i zeskoczył z dachu stodoły. Rudge pobiegł w stronę Vike’a i Flame’a, by pomóc im zejść z linii ognia. — Wycofujemy się! — krzyknął AK do mnie i Smilera. — Wycofujemy się, do chuja!

Stałem, strzelając w stronę Klanu, gdy AK, Rudge i Vike odciągali na bok Flame’a. Wskoczyłem do furgonetki i uruchomiłem silnik. Słyszałem, że pozostali kładą Flame’a z tyłu. AK uderzył w dach.

— Możemy jechać!

Mój puls przyspieszył, gdy wyjechałem na ulicę. Kule Klanu eksplodowały za nami niczym granaty, wstrząsały podwoziem, gdy trafiały w pojazd. Vike, Rudge i Smiler jechali za mną na swoich motocyklach i wszyscy strzelali do tyłu, w stronę członków Klanu, żebyśmy mogli przewieźć Flame’a do domu.

Włożyłem rękę do kieszeni katany i wyciągnąłem z niej telefon. Wybrałem odpowiedni numer.

— Tann? — Tank odezwał się po sekundzie.

— Flame dostał. Klan czekał na nas w punkcie wymiany. Zaatakowali nas. Skurwielowi odbiło i przez to dostał. Sprowadź Ridera, Edge’a lub kogoś, kto tam, kurwa, jest w klubie. Dostał w brzuch. — Spojrzałem we wsteczne lusterko i zobaczyłem, że AK dociska ranę. Flame próbował się wyrwać. W jego czarnych oczach dostrzegłem szaleństwo, a krew tryskała dookoła.

— Do kurwy nędzy, Flame! Leż spokojnie. Wiem, że nie chcesz, abym cię dotykał, ale pomyśl, kurwa, o Maddie. Jeśli nie zatamuję krwawienia, to umrzesz! Chcesz tego? Chcesz zostawić Madds samą?

Flame znieruchomiał, ale widziałem, że jego nozdrza falują i szybko oddycha. Skurwiel mógł wybuchnąć w każdej chwili.

— Tann? Tann, wciąż tam jesteś? — zapytał spanikowany Tank.

— Tak, kurwa. Zjawili się znikąd. Przeprowadzaliśmy wymianę, a oni zjawili się nagle i zaczęli strzelać. Arizona i Gull nie żyją. Dostali kulkę w łeb i trafili do przewoźnika. Nie mieli najmniejszej, kurwa, szansy. Lepiej powiedz o tym ich prezesowi.

— Jezu Chryste. Za ile będziecie? Potrzebujecie wsparcia?

— Nie. Będziemy za dziesięć minut. Ale przygotujcie się, w razie gdyby te skurwiele za nami jechały. Dam znać, jeśli sytuacja się spierdoli.

Rozłączyłem się i popędziłem w stronę domu. Przy bramie stał Slash, kandydat, który był kuzynem Smilera. Kero, brat z Arlington, czuwał na warcie razem z nim. Przejechaliśmy przez bramę. Vike i Smiler zjawili się za nami. Gwałtownie zatrzymałem furgonetkę i wyskoczyłem na zewnątrz.

— Pomóż mi go wyciągnąć — powiedział AK.

AK i ja wynieśliśmy Flame’a z furgonetki w chwili, gdy Styx i Ky wypadli z klubu.

— Wnieście go do środka — zamigał Styx, a Kyler przetłumaczył słowa prezesa.

Wnieśliśmy Flame’a do klubu, a potem do pokoju, z którego zrobiliśmy salę medyczną po tym, jak Klan i kartel ogłosili z nami wojnę. I dobrze, że się na to zdecydowaliśmy, bo obrywaliśmy od tygodni.

Gdy tylko położyliśmy Flame’a na łóżku, do pokoju wpadł Edge z torbą lekarską. Brat był chirurgiem urazowym w armii, ale potem mu odbiło i musieli go umieścić w wariatkowie. Po wyjściu stwierdził, że chciałby wykorzystać swoje umiejętności rozcinania ludzi i leczenia ich. Dołączył do oddziału w Arkansas i szybko stał się jednym z najbrutalniejszych braci, jakich mieliśmy. Miał jedno oko niebieskie, a drugie brązowe. I w razie gdyby nikt się nie kapnął, że jest stuknięty, pofarbował włosy po stronie niebieskiego oka na biało, a po stronie brązowego na czarno. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo był porąbany — pewnie w większym stopniu niż Flame — bardzo nam się przydał, odkąd został tu przysłany przez swój oddział.

Edge związał długie włosy tak, by nie nachodziły mu na twarz, i pochylił się nad Flame’em. Szaleniec patrzył na szaleńca. Flame’owi odbiło i zaczął rzucać się na łóżku, próbując sięgnąć po swój nóż i zaatakować Edge’a. Jednak Edge był dobry w tym, co robił, a ponadto nic go nie ruszało. Nawet jeśli szaleńczy uśmiech, który widniał na jego twarzy nieustannie, sugerował coś innego.

— Rana w brzuchu? — Oblizał wargi. Chyba mu stawał na widok cierpiących ludzi.

— Po kuli. Od snajpera… — AK zaczął opowiadać o ranie Flame’a. Rider wszedł do pokoju i przesunął ręką po ogolonej głowie. Tego brata wciąż połowa klubu nie akceptowała, ale był dobrym lekarzem, więc Styx pozwalał mu pomagać, gdy była taka potrzeba. Chyba dobrze mu się pracowało z Edge’em, co samo w sobie było cudem.

— Co my tu mamy? — zapytał Edge’a i obaj zaczęli zajmować się raną Flame’a, rozciąwszy mu najpierw ubranie. Zobaczyłem oczy Flame’a, zanim ten w ogóle zareagował. Ujrzałem w nich furię, a potem odepchnął Edge’a i Ridera i próbował zejść z noszy. AK i Vike starali się go przytrzymać, ale tamtemu odbiło.

— Mam mu przypierdolić? Żeby stracił przytomność? — zapytał Rudge, unosząc pięści. Tymi samymi pięściami powalał przeciwników. A bardzo często nawet zabijał ich jednym ciosem.

Pokręciłem głową i rzuciłem się, by pomóc przytrzymać Flame’a. Edge podszedł do niego z igłą i strzykawką, a w jego różnokolorowych oczach błyszczało podekscytowanie. Nagle do pokoju wpadli Maddie i Mały Ash.

— Flame! — Maddie podbiegła do swojego męża i odepchnęła z drogi Edge’a. Flame zamarł w chwili, gdy ją ujrzał. — Odejdźcie od niego — nakazała wszystkim ostrzegawczym tonem. Cofnąłem się. AK i Vike zrobili to samo. Styx odepchnął na bok Edge’a. Stałem z boku i wszystko obserwowałem. — Skarbie — odezwała się Maddie i przyłożyła dłoń do policzka Flame’a. Wytrzeszczył oczy i nie ruszył się. Jego oddech stał się głębszy i spokojniejszy. Po jej policzkach płynęły łzy, ale głos miała spokojny.

— Maddie — wyszeptał Flame, a ona pocałowała go w głowę.

— Kochanie, jesteś ranny. Musisz pozwolić, by Rider i lekarz się tobą zajęli. — Jego oczy gasły. Krew sączyła się na łóżko i wiedziałem, że skurwiel zaraz zemdleje. Maddie pociągnęła go za rękę, a on skupił na niej wzrok. — Zostanę z tobą — powiedziała. — Nie zostawię cię. I będę tu, gdy się obudzisz.

Flame odetchnął głęboko, a potem jego powieki znowu zaczęły się zamykać. Edge i Rider kołysali się na piętach, czekając, aż będą mogli do niego podejść. Nie byłem lekarzem, ale wydawało mi się, że taka rana go nie zabije. W armii widziałem ludzi w o wiele gorszym stanie.

Gdy tylko Flame stracił przytomność, Edge i Rider podeszli do niego i wzięli się do pracy. Większość braci opuściła pokój, jednak ja nie potrafiłem oderwać wzroku od Maddie. Bo suka powiedziała mu samą prawdę. Została przy mężu, trzymała go za rękę i głaskała po głowie. Szeptała mu do ucha, a mnie na ten widok niemal pękło serce.

Zamknąłem oczy i zacisnąłem pięści. Jestem tu, mi amor. Jestem tu… I nigdy cię nie opuszczę… Czułem dłoń Adelity na swojej. Czułem jej palec na moim policzku i zapach jej różanych perfum, jakby unosił się tuż przy mnie. Jakby ona była tuż przy mnie…

Otworzyłem oczy, kiedy usłyszałem dźwięk skrzypiącej podłogi. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Tank.

— Wszystko w porządku? — zapytał.

Pokiwałem głową i obróciłem się. AK i Vike wciąż stali za mną i obserwowali Edge’a i Ridera, którzy zajmowali się Flame’em. AK położył dłoń na ramieniu Asha. Dzieciak był blady jak ściana. I nie odrywał swoich czarnych oczu od Flame’a — od swojego brata leżącego na noszach.

— Styx za trzydzieści minut wzywa na kościół — powiedział Tank. Spojrzał na mnie. — Chodźmy się napić.

Ruszyliśmy do wyjścia

— Chodź, Ash — usłyszałem AK. — Niech oni się nim zajmą. — Zamilkł na chwilę. — Wszystko będzie dobrze. Flame nie zostawi ciebie ani Maddie. Nawet sam Hades go od was nie odciągnie.

— Zostanę.

— Ash…

— Powiedziałem, że, kurwa, zostanę! — syknął.

Po raz pierwszy w życiu słyszałem taki gniew ze strony młodego kandydata. Kiedy na niego spojrzałem, zobaczyłem mord w jego czarnych oczach. Dzieciak codziennie podnosił ciężary. Cały czas przybierał na masie. Zmieniał się w jebaną broń. Miał coraz więcej kolczyków na twarzy, a na szyi nowy tatuaż z płomieniami, więc coraz bardziej przypominał brata. Wygląda na to, że Ash miał w sobie więcej szaleństwa Flame’a, niż się z początku wydawało. Od chwili, gdy spotkałem tego młodego, wyczułem w nim coś mrocznego. Miałem wrażenie, że wystarczy jedna popierdolona rzecz w jego życiu i wtedy ujawni się prawdziwy Ash. Ogólnie dzieciak wydawał się cichy, ale ja słyszałem, co mu się kiedyś przydarzyło — wiedziałem o wszystkich chorych rzeczach, które ojciec robił jemu i bratu. Oczywiście to nie oznaczało, że z automatu będzie popierdolony. Ludzie przechodzili w życiu gorsze rzeczy i mimo wszystko nic im nie było. Ale jeśli coś złego działo się z Flame’em czy Maddie, albo chociaż z AK — z ludźmi, z którymi Ash był tak blisko — to coś zmieniało się w jego ciemnych oczach. Coś, co nie miało absolutnie nic wspólnego z tym słodkim dzieciakiem, za którego wszyscy go mieli.

Tank klepnął AK w plecy.

— Zostawmy go. To jego brat. Chce zostać z Flame’em i Madds. Wiesz, jaki on jest.

AK ścisnął ramię Asha, a potem wyszedł z pokoju. Od razu przypomniał mi się Beau, jednak odepchnąłem od siebie ten obraz, zanim pękłoby mi serce. Tank chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo otoczył mnie ramieniem za szyję i powiedział:

— Whiskey, Tann. Ale już.

Podążyłam za nim do baru, skąd słyszałem podniesione głosy. Weszliśmy do środka, a ja natychmiast wyczułem napięcie w pokoju. Prez Arizony i Gulla zniknął — udał się po ciała swoich braci. Podeszliśmy do swojego oddziału. Zane, kandydat i bratanek AK, stał za barem. Zobaczyłem, że odetchnął z ulgą, kiedy zauważył AK idącego w jego stronę. AK wychylił się nad blatem i pocałował dzieciaka w głowę. Powiedział mu parę słów, by zapewnić go, że wszystko w porządku.

Nie potrafiłem tego znieść. Tego całego gówna z rodziną i damami. Widywałem to każdego dnia i czułem się przez to, jakby rak zżerał mnie od środka. Jakby ludzie pokazywali mi, czego nie miałem.

— Zane. Dawaj butelkę beama — odezwał się Tank stojący obok mnie. Usiadłem na stołku przy barze, z dala od Bulla, Husha i Cowboya. Nie byłem tam mile widziany. Czułem, że Bull i Hush zawsze mnie obserwują. Byłem pierdolonym nazistą, którego obecność musieli znosić. — Zignoruj to — powiedział Tank. Zamknąłem oczy i otworzyłem je dopiero, gdy Tank postawił przede mną szota whiskey. Wypiłem alkohol.

Gwar baru zniknął w tle, gdy Tank zapytał:

— Widziałeś ich? — Pokiwałem głową. Tank podał mi kolejnego szota. — Znasz ich?

— Tak.

— Trenowałeś ich?

Zamarłem i pozwoliłem, by ogarnęło mnie poczucie winy. W końcu na nie zasłużyłem.

— Tak. — Tank położył mi rękę na plecach. Wypiłem kolejnego szota i poczekałem, aż whiskey mnie otępi. Postawiłem pustą szklankę na blacie. — Ale nauczyli się nowych sztuczek.

Tank przez chwilę nic nie mówił. Wiedziałem, że zastanawiał się, czy udźwignę prawdę.

— Beau — powiedział. I to nie było pytanie.

Potarłem oczy. Czułem się zmęczony, ale ciało nie pozwoliłoby mi zasnąć. Zamiast tego, gdy robiło się ciemno, mój mózg postanawiał pokazywać mi wszystko, co kiedykolwiek zrobiłem i czego żałowałem. Krzyczał do mnie, że poza Tankiem i Piękną nie mam nikogo. A co gorsza… Wypominał mi, że teraz mój brat, a kiedyś też mój najlepszy przyjaciel, prowadził żołnierzy, których ja miałem trenować. Beau, dla którego byłem idolem, wstąpił za mną do wojska. A potem dowiedział się, że ja zostawiłem za sobą armię i sprzymierzyłem się z jego wrogami.

Beau, który teraz wykorzystywał wojskowe szkolenie, by toczyć wojnę przeciwko mnie. Kurwa, nawet nie miałem szansy się z nim pożegnać, zanim na dobre opuściłem Klan. Po prostu stamtąd odszedłem, a on nigdy nie próbował mnie odnaleźć. Odkąd wrócił, nie odezwał się do mnie ani razu.

Wiedziałem, że on zawsze będzie w Klanie. Wciąż wierzył w tę ideologię. I na pewno już nie postrzegał mnie jako swojego brata, tylko jako zdrajcę rasy.

Teraz na pewno mnie nienawidzi.

Mój własny brat mnie znienawidził.

— Są nieźli — powiedziałem do Tanka. — Naprawdę są cholernie dobrzy. – Wypiłem kolejnego szota i rozejrzałem się, by sprawdzić, czy nikt nas nie podsłuchuje, jednak wszyscy byli zbyt zajęci swoimi problemami związanymi z tą wojną.

Popatrzyłem na pustą szklankę w moich dłoniach.

— Rozumiem to, że Kaci są silni. Ich zasięg jest bezkonkurencyjny. I mają w szeregach bardzo dużo byłych członków armii. Mają psychopatów, którzy zabijają dla zabawy. Ale dzisiaj… — Pokręciłem głową. — Kurwa, Tank. Klan od tygodni daje nam popalić. I za każdym razem okazuje się, że są zorganizowani, zmobilizowani i wyszkoleni do tego, co mają zrobić. – Zaśmiałem się bez humoru. — To jego sprawka. — Tank spojrzał na mnie. Po jego minie widziałem, że domyślił się, co zamierzałem powiedzieć. — Mój ojciec. Jego marzenie się spełniło. Ma teraz armię Klanu. Taką, która robi to, czego on oczekuje — która zaczęła pieprzoną wojnę. — Pokręciłem głową, czując narastające we mnie poczucie winy. — I ja jestem za to odpowiedzialny. — Tank nalał mi kolejnego szota. — Jestem niszczycielem światów.

Tank prychnął.

— Cytujesz Oppenheimera? Jakie to głębokie, bracie. Zwalimy to na whiskey.

— Ale to prawda. To ja stworzyłem dla Klanu bombę nuklearną, a teraz będę siedzieć i patrzeć, jak wybucha. — Ścisnęło mnie w gardle, ale udało mi się wychrypieć: — Teraz będę patrzeć, jak mój brat, mój mały braciszek, wydaje rozkaz.

— Powstrzymamy ich, Tann. — Tank wskazał na braci ze wszystkich południowych oddziałów, którzy zebrali się w pomieszczeniu. — Mamy sporo ludzi. Mamy jaja. — Tank wskazał na siebie, potem na mnie. — I mamy nas. My znamy Klan. Może po prostu musimy znowu zacząć myśleć w ten sposób, żeby odgadnąć, jakie mają plany. — Wypiłem kolejnego szota, po którym w moim ciele rozprzestrzeniło się odrętwienie. Pokręciłem głową, a mięśnie rozluźniły się, bo alkohol podziałał. — A poza tym mamy kogoś wewnątrz, prawda? Ktoś z Klanu nam pomoże?

— Tak. — Miałem kontakt z Wade’em Robertsem. Jego ojciec był jednym z najbliższych przyjaciół Landry’ego, ale kilka lat temu zmarł. Wade był częścią wewnętrznego kręgu, ale chciał się stamtąd wydostać, jednak w przeciwieństwie do mnie brakowało mu motywacji do działania. Stwierdził, że lepiej będzie zniszczyć Klan od środka, niż go opuścić, nie mieć życia i być stale na celowniku. Na początku nie wiedziałem, czy mogę mu ufać. Ale ostatnio niejednokrotnie się sprawdził.

— Ale nie ostrzegł mnie o dzisiejszej akcji.

I zamierzałem dowiedzieć się dlaczego.

Butelka została już niemal opróżniona, kiedy przyszedł do nas Zane i powiedział Tankowi, że Kyler zwołuje braci na kościół.

— Kościół! — krzyknął Tank po tym, jak Zane wyłączył muzykę. Poczekałem, aż bracia wejdą do pomieszczenia, a następnie zjawiłem się tam ostatni. W środku było tłoczno, ale wszyscy mieli miejsce. Styx siedział u szczytu stołu, cichy jak zawsze, jednak w jego oczach płonął ogień.

Właśnie uniósł ręce, by zacząć migać, ale wtedy do środka wpadł prez Arizony i Gulla.

— Powiesili ich na drzewie. Jakby zostali zlinczowani — powiedział. Oczy miał czerwone i przepełnione gniewem.

Zamknąłem na chwilę oczy.

* * *

— Zwiążcie ich — nakazałem. Uśmiechnąłem się, gdy na drzewach zawisły ciała naszych dawnych braci, a silny wiatr kołysał nimi jak wahadłami. Charles wyciągnął puszkę farby w sprayu i wymalował krzyż i koło — nasz symbol białej supremacji.

— Zostawimy ich tutaj — oznajmiłem. — Niech ludzie ich znajdą. Niech wiedzą, że z Klanem się, kurwa, nie zadziera.

* * *

Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że Tank mi się przygląda. Musiał się domyślić, że przypomniałem sobie coś, co kiedyś robiliśmy… Bo kiedyś robił ze mną te wszystkie rzeczy i stał u mojego boku.

Gdy skupiłem się na pokoju, zauważyłem, że bracia gadają jeden przez drugiego i wyglądają na wkurzonych. W pokoju rozległ się głośny gwizd. Styx wstał. Wbił w nas wszystkich spojrzenie mówiące, byśmy się zamknęli, bo inaczej nam w tym pomoże. Kiedy ludzie się uspokoili i zajęli swoje miejsca, Styx się nie ruszył. Skupił na mnie wzrok, uniósł ręce, a Ky mówił za niego.

— Musimy wiedzieć o nich wszystko. O tym, jak są zorganizowani. Jaki trening przeszli. W co wierzą. Musimy wiedzieć, kurwa, wszystko. Musimy znać tych skurwieli na wylot.

W pokoju zapanowała martwa cisza, a potem bracia po kolei zaczęli patrzeć w moją stronę.

— Styx… — zaczął Tank, ale pokręciłem głową w kierunku mojego najlepszego przyjaciela. Musiałem to zrobić. Widywałem spojrzenia, które bracia rzucali mi w ciągu tych ostatnich tygodni. Podejrzewali mnie. Może ci z mojego oddziału nie tak bardzo, ale pozostali zdecydowanie. Za każdym razem, gdy dochodziło do ataku, pytano mnie, skąd tamci wiedzieli, gdzie będziemy. I ilu ich będzie. Wypytywali mnie o wszystko. Na Tanka nigdy tak nie patrzyli. On już się wykazał. Nie był już pokryty nazistowskimi tatuażami, w przeciwieństwie do mnie. I chociaż Tank kiedyś był bardzo zaangażowany, to nigdy nie urodził się w jednym celu — by zostać dziedzicem Ku Klux Klanu. Nie został wychowany tak, by być najlepszym ze swojej rasy. W domu Ayersów oddychaliśmy Klanem i tylko Klanem.

Chciałbym po prostu odciąć się od tego wszystkiego i zostawić to za sobą, ale nie mogłem się wycofać. Bo to wszystko było moją winą. Ja do tego doprowadziłem. I musiałem to zakończyć. A przynajmniej mogłem spróbować uratować tych ludzi.

I nie pozwolę, by widzieli mnie w chwilach słabości. Nigdy tego nie zrobię.

— To się nazywa niewidzialne imperium — powiedziałem i niemal wyczułem zapach palonych krzyży. Atmosfera się zmieniła, ludzie zapragnęli wojny ras. Ci bracia patrzyli teraz na mnie, podobnie jak kiedyś bracia w białych szatach stojący przed płonącymi krzyżami, patrzący na mnie jak na mesjasza. Jednak ci przyglądali mi się bardziej jak podejrzanemu.

— Niewidzialne, bo istniejemy, ale nikt nas nie widzi. Nikt nie wie, kim jesteśmy. Wtapiamy się w społeczeństwo. Żyjemy pośród was.

— Wy wszyscy macie flagi wywieszone na domach, a na skórach wielkie swastyki. Więc nie wiem, jak można to nazwać niewidzialnością — odezwał się Smiler, a bracia parsknęli śmiechem.

— I o tych powinniście się martwić najmniej. — Oparłem się o stół. Palce mi strzyknęły, bo tak miałem napięte ciało. — I jak już wcześniej mówiłem mojemu oddziałowi, wieśniaki i skinheadzi, którzy walczą dla zabawy i protestują przed ratuszami, nie są tymi, których powinniście się obawiać. To tylko pionki, które mają odwrócić waszą uwagę. Macie na nich patrzeć, podczas gdy prawdziwi żołnierze, prawdziwa armia niewidzialnego imperium — gdy oni będą zabijać was po kolei.

— Nie przerażacie mnie, pizdy, nie boję się żadnego z was — odezwał się Crow, prezes oddziału z Nowego Orleanu. Skurwiel się uśmiechał i jak zwykle obracał kości w dłoni.

— A powinieneś.

Crow prychnął. Inni również. Krew się we mnie zagotowała. Klan — ja, mój brat, mój ojciec, mój wujek — całe życie pracowaliśmy na to, by ludzie tak nas postrzegali: jak żałosnych ludzi. Ale w tajemnicy tworzyliśmy imperium, na które składali się ludzie myślący. Kobiety i mężczyźni, którzy pozwolą, by ci żałośni skinheadzi wyważyli twoje drzwi, podczas gdy my, prawdziwe bractwo, zakradniemy się do środka przez okno.

— My? — Spojrzałem na Husha, który się odezwał. Cowboy trzymał rękę na ramieniu przyjaciela. — Cały czas mówisz my.

Naprawdę? Serce zabiło mi szybciej. Nie chciałem powiedzieć my. Już nie myślę o sobie jako o członku klanu. W ogóle.

— Oni — wychrypiałem, czując ucisk w żołądku. — Chodziło mi o nich.

Hush ani razu nie oderwał ode mnie wzroku. I wiedziałem dlaczego. Członkowie klanu, jebane dranie, zabiły mu rodziców. A on patrzył na ich śmierć. Patrzył, jak płonęli.

— Oni — powtórzyłem, czując, że moje ciało opuszczają resztki sił. — Oni są zorganizowaną jednostką… — urwałem, bo nie chciałem im mówić, dlaczego są tak dobrze wytrenowani. Poza tym, jaki byłby w tym cel? Większość tych braci i tak wciąż postrzegała mnie jako nazistę. Jako Białego Księcia, niezależnie od tego, jak bardzo chciałem uciec od tego tytułu.

— Ja ich trenowałem — powiedziałem i poczułem, że Tank sztywnieje obok mnie. On kochał ten klub. Ale przeze mnie również wiele im nie mówił. Nigdy nawet nie powiedział im, kim tak naprawdę byłem, dopóki ktoś z mojego dawnego bractwa nie zabrał kobiety Kylera z powrotem do sekty, z którą kiedyś Klan współpracował. Wiedziałem, że Tank nie chciał, bym mówił Katom, że to przeze mnie stali się takimi ludźmi, jakimi teraz są — wojownikami. I że po moim odejściu to Beau przejął kontrolę, skończył ich trenować i zrobił z nich ludzi niepowstrzymanych.

— Ja ich trenowałem razem z innymi byłymi członkami armii. To przeze mnie są teraz tacy, jacy są.

— Tanner. Chyba będzie lepiej, jeśli teraz opuścisz kościół. — Spojrzałem na Kylera. Nie mówił teraz za Styxa, ale za siebie. Styx po prostu się na mnie gapił.

— Chodźmy, Tann.

Tank wyprowadził mnie na korytarz. Trzymał rękę na moim ramieniu, aż doszliśmy do mojego pokoju i tam padłem na łóżko. Spuściłem głowę i wbiłem wzrok w drewnianą podłogę. Dostrzegłem na niej rysy, widać było, że ten klub wiele przeszedł. Jak wielu braci przeszło po tej podłodze? Jak wielu mężczyzn z popapraną przeszłością, którzy potrzebowali życia wyjętego spod prawa, którzy byli zbyt zjebani, by być normalnymi?

— Nie wiem, co robić — powiedziałem w końcu. Mój głos rozbrzmiał w tym cichym pokoju jak grzmot. Uniosłem głowę i zobaczyłem, że Tank stoi nieruchomo. Przesunął ręką po łysej głowie. Zauważyłem jego bliznę. Przypomniałem sobie, jak czekałem na niego przed więzieniem, gdy z niego wychodził. Tamtego dnia odszedł z Klanu. Byłem wtedy na niego tak cholernie wściekły. Odwrócił się od Landry’ego w więzieniu z powodu jakiegoś chłopaka, z którym dzielił celę, a którego Landry chciał zabić. Byłem tak cholernie zły o to, że zostawił to, co razem stworzyliśmy. Nie mogłem pojąć, dlaczego stracił w nas wiarę. W ten jebany Ku Klux Klan.

W swój dom. W nasz dom.

— Nie wiem, jak raz na zawsze zostawić za sobą przeszłość… Bo ona zawsze jakoś mnie odnajduje. Niezależnie od tego, jak bardzo się, kurwa, staram.

Tank westchnął i skulił ramiona. Wiedziałem, jak odczytywać zachowania przyjaciela. W tej chwili było mu mnie żal. Nie chciałem jego zasranej litości. Chciałem po prostu wiedzieć, jak, kurwa, żyć dalej. I być wolnym.

— Nie znam innej drogi. Urodziłem się, a potem zostałem ukształtowany na idealnego Białego Księcia. Bito mnie, gdy odważyłem się rozmawiać z kimś, kto nie należał do białej rasy. Znasz mnie, Tank. Wszedłem w to cały. Zostałem stworzony do tego, by nawet nie myśleć w inny sposób.

— Wiem.

— Teraz nawet nie ma sensu o tym mówić. W ogóle. — Mi amor, zapomnij o tym, co zawsze ci wmawiano, i po prostu czuj… W myślach usłyszałem zachrypnięty głos Adelity, a uczucie odrętwienia, które do tej pory czułem w klatce piersiowej, zniknęło zastąpione ciepłem. I to wszystko na myśl o jej ciemnych oczach, jej długich ciemnych włosach… jej głosie, dłoniach na mojej piersi, gdy potrzebowałem jej najbardziej… — Ja w to, kurwa, nie wierzę.

— Jesteś teraz Katem. Jesteś członkiem tego klubu.

Pokiwałem głową.

— Tylko że to takie, kurwa, trudne. — Przesunąłem dłonią po lekko zarośniętym policzku i mocno zacisnąłem powieki. — Toczę wojnę z moim bratem… I z rodziną, do której należy suka, której pragnę. I, kurwa, kocham… Ale nie widziałem jej od dwóch lat. — Westchnąłem, czując, że gardło mi się zaciska. — Nawet nie wiem, czy ona wciąż pragnie mnie. — Zaśmiałem się, by ukryć ogromną gulę w gardle. — Bo niby dlaczego miałaby mnie chcieć? Ona jest doskonała, mądra, zabawna. Jest wszystkim, co najlepsze. A ja jestem dziedzicem Klanu. Albo ona tak sądzi. Jestem zaledwie, kurwa, brudem na jej butach. Jest jej lepiej beze mnie.

Tank podszedł do mnie i pocałował w głowę.

— Tann. Wiem, że już nie wierzysz w te bzdury Klanu…

— Ale inni bracia sądzą, że w nie wierzę — przerwałem. — Może nie ci z naszego oddziału. Ale musiałbyś widzieć spojrzenia, które mi rzucają.

— Niech się pierdolą. — Usiadł obok mnie. — Kiedy ja się tu zjawiłem, dopiero po jakimś czasie się dogadaliśmy. Na początku też mi nie ufali. Ale z czasem to się zmieni.

Odwróciłem się do Tanka.

— Chyba nie byłbym w stanie go zabić… Gdyby przyszło co do czego.

— Mówisz o Beau?

Pokiwałem głową.

— To on teraz prowadzi Klan. To on nas atakuje. — Wciągnąłem powietrze do płuc. — Kurwa, Tank. To jego trzeba zabić, żeby naprawdę zniszczyć Klan.

Tank położył mi rękę na głowie w pocieszającym geście, ale niczego nie powiedział. Bo niby co jeszcze mógłby dodać? On wiedział, że to wszystko prawda. Mój brat musi zginąć. Tank wstał.

— Muszę wracać na kościół. — Obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem. — Poradzisz sobie? Chcesz zostać ze mną i z Piękną przez parę dni? Uciec od tego miejsca?

— Nie. Skontaktuję się z moim człowiekiem z Klanu i dowiem się, co tam się, kurwa, dzieje.

— Jesteś pewien?

— Tak. Dzięki.

Tak wyszedł z pokoju, a ja podszedłem do komputera stojącego w kącie. Zalogowałem się na pocztę i wysłałem maila do Wade’a.

Co się dzisiaj, kurwa, wydarzyło?

Odpowiedział po paru minutach.

Nie było mnie, tylko wewnętrzny krąg został wtajemniczony. Właśnie wróciłem, nie wiedziałem, że cokolwiek planują. Nowy Smok przejął dowodzenie. To były członek marynarki wojennej. Zna się na rzeczy. Zostanę tu jeszcze przez jakiś czas, chyba że twój stary każe mi wyjechać. Będę miał oczy i uszy szeroko otwarte na wypadek, gdyby wydarzyło się coś nowego. Zjebałem, ale to się już więcej nie powtórzy.

Popatrzyłem na maila i po raz milionowy zastanawiałam się, czy mnie nie robi w chuja. Ale Wade dzielił się ze mną informacjami zbyt często, bym w niego wątpił.

W końcu odpisałem: Oby.

Kaci nieźle ustawili Wade’a w zamian za informacje. Dawali mu tyle pieniędzy, że kiedy nadejdzie pora, będzie mógł stamtąd spierdolić.

Moje dłonie zawisły nad klawiaturą, a potem w końcu je opuściłem i napisałem:

Beau wciąż dowodzi?

Serce biło mi jak młotem, gdy czekałem na odpowiedź.

Skurwiel uparł się, że was zniszczy. Nigdy nie sądziłem, że dożyję dnia, gdy Beau wypowie więcej niż kilka słów i przestanie się ukrywać. A teraz jest jak Hitler na cracku…

Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Ja też nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Beau był twardym draniem. Został wychowany w ten sam sposób co ja. Był bezlitosny, inteligentny, ale bardziej wycofany. Będąc młodszym bratem, mógł sobie na to pozwolić. Był cichy. Zamyślony. Tak cichy, że nigdy nie było wiadomo, co planuje.

On jest niebezpieczny, Tann. Niesie za sobą śmierć. To, co do tej pory w nim drzemało, teraz się rozbudziło.

Czytałem tego maila raz po raz, aż w końcu odepchnąłem krzesło i odszedłem od biurka. Gdy to zrobiłem, naszyjnik, który trzymałem w kieszeni spodni, wbił mi się w nogę. Wyciągnąłem złoty krzyżyk. Zniszczona powierzchnia ledwie odbijała światło. Był stary…

Chcę, żebyś to miał, mi amor. Chcę, żebyś go zatrzymał. Myśl o mnie. Gdy zwątpisz w to, jak bardzo cię kocham, spójrz na ten naszyjnik i wiedz, że ja też o tobie myślę. I też za tobą tęsknię…

Zbyt długo trzymałem się z dala od pewnego programu komputerowego. Byłem jak człowiek na pustyni, który pragnie wody, więc pozwoliłem palcom poruszać się po klawiaturze i po chwili otworzyłem okno. Zacisnąłem powieki i pięści. Wiedziałem, że nie powinienem naciskać „play”. Ale nic nie mogło mnie już powstrzymać przed zobaczeniem jej.

Więc nacisnąłem „play”. Gdy tylko skupiłem wzrok na ekranie, ścisnęło mnie w piersi, a potem poczułem ból, jakby ktoś wbił mi łom w mostek. Moje serce biło szybko, gdy patrzyłem, jak Adelita podchodzi do kamery. Zamarłem, a ona obróciła się z książką w ręce i jej twarz znalazła się w kadrze. Otworzyłem usta, oddech ugrzązł mi w gardle. Adelita uśmiechała się, czytając coś, a ja znowu zacisnąłem pięść. Jej złoty krzyżyk wbijał mi się w dłoń, ale podobał mi się ten ból. Tylko dzięki temu czułem się żywy.

I dzięki niej. Dzięki niej, kurwa, zawsze.

Jej ciemne włosy spływały na plecy, a jej duże brązowe oczy błyszczały. Jej skóra, jej ciało… Wszystko było perfekcyjne.

Wyciągnąłem wolną rękę i przesunąłem palcami po ekranie, po jej twarzy, ustach… Tych ustach. Czułem na języku jej smak, słyszałem, jak się podnieca, gdy je całowałem.

— Adelito — wyszeptałem. Obróciła się, jakby mnie usłyszała. Ale nie mogła. Nie rozmawialiśmy od lat. To byłoby zbyt niebezpieczne, zbyt ryzykowne dla jej. Mimo to ona wciąż miała moje serce. Tylko ona zdołała je posiąść. Bez niej byłem martwy w środku. I tak się czułem od dwóch lat. Dwa pieprzone długie lata nie trzymałem jej w ramionach. Dwa lata się ze sobą nie kontaktowaliśmy. Zastanawiałem się, czy ona wciąż jest moja. Ale z każdym dniem coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie jestem dla niej dobrym wyborem.

Ona nie potrzebowała w swoim życiu kogoś takiego jak ja.

Trwała wojna.

Ona była piękna i zasługiwała na kogoś, kto może dać jej coś więcej.

Ale chociaż o tym wiedziałem, to nie potrafiłem od niej odejść. Takim byłem samolubnym dupkiem.

Nie potrafiłem oderwać wzroku od ekranu. Nawet się nie ruszyłem, kiedy zniknęła. Parzyłem w ciemny ekran, szukając jakiegokolwiek ruchu, aż w końcu zaczęło świtać… I cały czas trzymałem w dłoni jej wisiorek.

Rozdział drugi

Adelita
Meksyk

Dźwięk łyżeczki uderzającej o kieliszek od szampana wyrwał mnie z zamyślenia, bo do tej pory niewidzącym wzrokiem gapiłam się na róże stojące w wazonie pośrodku stołu. Zamrugałam i skupiłam spojrzenie na ogrodzie. Wokół werandy ciągnęły się światełka, a przy długim suto zastawionym stole siedzieli współpracownicy mojego ojca. Spojrzałam na Diega, który właśnie wstał. Diego Medina, zastępca mojego ojca, chłopak, z którym dorastałam.

Diego uśmiechnął się do swoich współpracowników. Jak zwykle miał na sobie garnitur od Armaniego i nieskazitelną białą koszulę kontrastującą z jego jasnobrązową skórą. Błękitny krawat idealnie przylegał do jego klatki piersiowej. Oczywiście moja pokojówka ubrała mnie tak, bym do niego pasowała — zawsze tak robiono, gdy mój ojciec kazał. Miałam więc na sobie błękitną jedwabną suknię od Armaniego, która kończyła się przy kostkach. Moje włosy opadały na plecy luźnymi falami. Spojrzałam na najnowszą dziewczynę taty. Ona również miała na sobie sukienkę pasującą do jego krawata.

Zwalczyłam ochotę, by przewrócić oczami. My, kobiety, siedziałyśmy jak doskonałe laleczki, w które zmienił nas tata… Ten fakt uwierał mnie codziennie. Tylko Charley Bennett, moją najlepszą przyjaciółkę, takie patriarchalne życie irytowało równie mocno co mnie. Jej ojciec współpracował z moim. Pan Bennett rozprowadzał kokainę w Kalifornii. Stamtąd pochodzili. Nigdy nie widywałam się z Charley tak często, jak bym tego chciała. Charley siedziała teraz obok mnie w jasnoróżowej sukience, która idealnie pasowała do jej blond włosów, szarych oczu i delikatnie opalonej skóry.

Przy stole toczyły się rozmowy, gdy nagle Charley delikatnie ujęła moją dłoń pod blatem, a po chwili ją puściła. Dyskretnie rzuciłam jej nerwowe spojrzenie. Miała szeroko otwarte oczy przepełnione paniką. Charley nie wiedziała o Tannerze. Ale wiedziała, że mój ojciec chciał mnie zeswatać z Diegiem. I wiedziała, że go nie kocham ani nie lubię go bardziej niż jako przyjaciela.

Diego odchrząknął, a ja ponownie na niego spojrzałam. Jego ciemne oczy skupiły się na mnie. Zamarłam, czując się niekomfortowo, bo on nie odwrócił wzroku. Rzucił mi taki uśmiech, jakim od lat raczył niezliczone kobiety. Tak samo uśmiechał się do mnie, ale ja zawsze mu się opierałam.

Mocniej ścisnęłam kieliszek szampana, bo poczułam zdenerwowanie.

— Wszyscy znacie mnie jako prawą rękę Alfonsa Quintany. Jako człowieka, który oddałby życie za tę rodzinę. Za nasz biznes. — Zamilkł, a potem odwrócił się w moją stronę. Przelotnie i z niepokojem spojrzałam na swojego ojca, ale on przyglądał mi się z delikatnym i dumnym uśmiechem na ustach.

Krew we mnie zawrzała i popłynęła prosto do serca, które zabiło nierówno, bo właśnie dotarło do mnie, co się zaraz wydarzy… co Diego ma zamiar zrobić.

— Ale wielu z was nie wie, jakim mężczyzną jestem prywatnie.

Diego delikatnie przekrzywił głowę i spojrzał na mnie z uwielbieniem. Czule. Od dziecka patrzył na mnie w ten sam zaborczy sposób. Mocno ścisnęłam kieliszek szampana i tylko to ratowało mnie przed załamaniem się w tej chwili. Przed okazaniem mojego zdenerwowania i strachu. Ale przecież nazywam się Adelita Quintana. Jestem córką mojego ojca i nigdy, przenigdy nie mogę okazywać strachu przy ludziach. I nigdy przy nikim nie okazałam słabości… Poza jednym człowiekiem.

— Nie wiecie, że od lat wielbię i kocham pewną kobietę. Kobietę, którą znam od dziecka. Razem się wychowaliśmy. — Zaśmiał się i pokręcił głową. — Razem się bawiliśmy… A ona nigdy mnie nie zauważała. I tak było, aż pół roku temu w końcu zgodziła się zjeść ze mną kolację, chociaż wcześniej odmawiała mi tysiące razy. I potem już nigdy nie patrzyliśmy w przeszłość.

Całowaliśmy się tylko kilka razy, a mimo to każda sekunda była dla mnie najgorszą torturą. Już nie mogłam opierać się największemu marzeniu mojego ojca i naciskom Diega. A kiedy całowałam się z nim po raz pierwszy, przypominałam sobie ostatni pocałunek, który otrzymałam… Ten, który wciąż czułam, który był wypalony na moich ustach jak znamię. Wciąż czułam ten smak. Silne ramiona i ciało mężczyzny, który leżał nade mną.

Musiałam jednak udawać, bo nikt nie wiedział, kto skradł mi serce. Nikt nie wiedział, z kim moja dusza została złączona… Nawet ja już tego nie wiedziałam. Nie kontaktowaliśmy się przez ponad dwa lata. Nie zamieniliśmy ani słowa. Czułam się pusta w środku. Martwa. Tylko jeden mężczyzna mógł przywrócić mnie do życia.

A ja nawet nie wiedziałam, czy on wciąż mnie pragnie. Nie powinnam go kochać, a on nigdy nie powinien był pokochać mnie. Jednak zakochaliśmy się w sobie… I to mocno.

Diego odetchnął i tym razem postanowił zwrócić się do mnie bezpośrednio. Zwalczyłam gulę w gardle, która urosła na samą myśl o Tannerze. O jego niebieskich oczach i wytatuowanych ramionach.

Kocham cię, księżniczko… Nigdy o tym nie zapominaj, nawet gdy będę daleko stąd… Robię to, żeby cię chronić… Kiedyś znajdę sposób na to, żebyśmy byli razem… Za wszelką cenę…

— Adelito Quintana, kocham cię, odkąd stałem się na tyle duży, by pojąć znaczenie miłości.

Diego podszedł do mnie, odstawiwszy kieliszek szampana na stół. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął pudełeczko z pierścionkiem. Patrzyłam na to czarne aksamitne pudełeczko, jakby miało mi zniszczyć duszę. Czułam, że Charley wbija we mnie palące spojrzenie, ale nie potrafiłam na nią spojrzeć. Gdybym to zrobiła, załamałabym się.

W końcu spojrzałam na Diega. Opadł na jedno kolano, w tle mieniły się ogrodowe lampki, a współpracownicy mojego ojca nam się przyglądali. Poczułam pod powiekami piekące łzy, ale nie martwiło mnie to. Zebrani uznają to za wzruszenie wywołane tą chwilą. I częściowo będą mieli rację. Tylko że to były łzy smutku, frustracji i strachu. Nie szczęścia i zachwytu. Krew zamarzła mi w żyłach, a przebłysk radości, który czasami zdarzyło mi się czuć, zgasł zupełnie. Teraz nie czułam niczego poza bólem wywołanym tym, że Tannera nie było przy mnie od dwóch lat i nie kontaktował się ze mną.

Diego otworzył pudełeczko. Wyciągnął w moim kierunku pierścionek z ogromnym diamentem, który błysnął w światełkach nad nami.

— Adelito Quintana, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Wciągnęłam powietrze do płuc, kiedy usłyszałam to pytanie. Delikatny wiaterek, który mnie owiewał, zatrzymał się, jakby Bóg nacisnął przycisk pauzy na świecie po to, by przedłużyć tę chwilę. Moje serce kazało mi odmówić. Chciałam wstać i wyjść, zostawić Diega z tym pierścionkiem, który tak dumnie mi oferował. Ale jedno dyskretne spojrzenie na mojego ojca wystarczyło, bym zrozumiała, że nigdy nie mogłabym tego zrobić. Nie zrobię mu takiego wstydu.

Puściłam kieliszek szampana, jedyny przedmiot, dzięki któremu zachowywałam kontrolę. To, że go ściskałam, sprawiało, że do tej pory się nie załamałam. Nachyliłam się i ujęłam twarz Diega w dłonie. Nie wiedziałam, czy wyczuł delikatne drżenie moich rąk. Jeśli tak, to tego nie skomentował. Zamknęłam oczy i przysunęłam się do niego wbrew sobie. Kiedy nasze usta się spotkały, nie poczułam niczego poza zimnym i twardym muśnięciem jego warg. Nie chciałam pozwolić na to, by mój mózg zarejestrował jego smak czy zapach. Nie chciałam, by cokolwiek przyćmiło Tannera w moim sercu.

Kiedy się odsunęłam, wyszeptałam, ukrywając drżenie mojego głosu:

— Tak. — Nie chciałam, by goście widzieli, jak pęka mi serce. Zerknęłam na tatę i zauważyłam, że się uśmiecha. Skinął mi dyskretnie głową. Wiedziałam, co to oznaczało: że dobrze sobie poradziłam. Mój tata wiedział, że nie chcę poślubić Diega. A jednak zaplanował to z nim — z synem, którego nigdy nie miał. Kochałam mojego tatę, a on kochał mnie. Był moją jedyną rodziną. Nigdy go nie oszukałam. I nigdy bym się nie odważyła, bo byłam jego córką. Nie miałam złudzeń co do naszego rodzinnego „interesu” — co więcej, obiecałam sobie, że postaram się zrozumieć wszystko, czym się zajmowaliśmy. Byliśmy kartelem. Mój tata był największym narkotykowym szefem w kraju. A te zaręczyny… Tata nie zaakceptowałby upokorzenia.

Diego wsunął pierścionek na mój palec, a potem mocno mnie pocałował. Ludzie przy stole zaczęli klaskać, a mój tata wstał i podszedł do nas. Uścisnął dłoń Diega.

— Będziemy rodziną — powiedział do swojej prawej ręki. — Syn, którego zawsze pragnąłem, dołączy do mojej rodziny z bożym błogosławieństwem.

Odwrócił się do mnie i otoczył mnie ramionami.

— Adelito — wyszeptał. — Tak się cieszę. — Poklepał mnie po plecach, w ten sposób dając mi znać, że go nie zawiodłam. To było jednocześnie ostrzeżenie i komplement.

Charley otoczyła mnie ramionami za szyję, udając zachwyconą, bo w końcu najlepsza przyjaciółka powinna się cieszyć. Ale potem przysunęła usta do mojego ucha i zapytała tak cicho, że nikt nie mógł jej słyszeć:

— Wszystko w porządku, Lita?

— Proszę… Nie teraz — błagałam ją. Odsunęłam się od niej i uśmiechnęłam szeroko. — Bardzo cię cieszę, dziękuję, Charley. — Doskonale odegrała swoją rolę… ale ja widziałam w jej burzowych oczach współczucie. Podobnie jak ja była córką człowieka, który zajmował się nielegalnymi interesami. Ona i ja prowadziłyśmy podobne życie, tylko w innych krajach. Obie byłyśmy częścią tej samej gry.

Dlatego tak bardzo ceniłam sobie jej przyjaźń. Jednak w tej chwili musiałam trzymać swoje emocje w ryzach i nie mogłam przebywać blisko niej. Zmartwiona Charley sprawi, że się załamię.

Potem goście taty zaczęli mnie przytulać. Uśmiechałam się, z dumą pokazywałam gościom pierścionek z diamentem. Jednak w środku… Moje serce i dusza płakały.

Diego złapał mnie za rękę, a mój tata podszedł do gości, którzy chcieli mu pogratulować.

— Ślub odbędzie się już wkrótce — oznajmił głośno mój tata, niszcząc wszelką siłę, jaka jeszcze we mnie pozostała. Atmosfera spoważniała, kiedy dodał: — Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia dotyczące naszego interesu, najlepiej będzie wyprawić ślub szybko, by uniknąć jakichkolwiek komplikacji.

Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Wojna. Wojna z klubem motocyklowym z Ameryki — z Katami Hadesa. Kartel Quintana zajmował się narkotykami, głównie kokainą. Przejęliśmy biedną wioskę i zmieniliśmy ją w imperium. Ale byłam kobietą i nie dopuszczano mnie do wewnętrznych interesów ojca. Ku mojemu rozdrażnieniu.

Dlatego tak bardzo tata kochał Diega. Ojciec Diega był kiedyś najlepszym przyjacielem mojego ojca. Gdy został zabity przez Farona Valdeza należącego do wrogiego kartelu — Diego był wtedy tylko dzieckiem — tata przyjął go i wychował jak swojego syna. W przeciwieństwie do Diega ja nigdy nie zostałam zaproszona na spotkania wewnętrznego kręgu. Miałam być tylko ładną buzią paradującą przed pracownikami i mieszkańcami wioski. Wiedziałam, że toczymy wojnę. Nigdzie nie mogłam pójść bez ochrony. Stanowiłam łatwy cel. Nie znałam tego klubu motocyklowego, ale z tego, co powiedziała mi Carmen, moja pokojówka, która podsłuchała fragment rozmowy innych pracowników, ten gang był naszym najgorszym wrogiem. To nie pierwszy raz, gdy toczyliśmy wojnę. Jednak za każdym razem nie było to łatwe. Bo ludzie umierali. I obawiałam się, że kiedyś śmierć dosięgnie mojego ojca… albo nawet i mnie. Chciałam więc wiedzieć o Katach Hadesa wszystko, co się da — chciałam poznać ich hierarchię, strukturę, ich słabe punkty, w razie gdyby nikt nie mógł mnie przed nimi kiedyś ochronić.

Chciałam chronić się sama.

Kolacja przeszła z luźnego spotkania znajomych w świętowanie zaręczyn. Nawet nie wiedziałam, co jadłam czy jak smakował deser. Czułam się otępiała, uśmiechałam się i odpowiadałam na pytania, gdy tego ode mnie wymagano, ale zdecydowanie nie byłam tu obecna duchem. Moje ciało działało jak na autopilocie, a umysł próbował wymyślić, jak skontaktować się z Tannerem. Jak mu powiedzieć, że wszystko trafił szlag. Chciałam sprawdzić, czy — zapowietrzyłam się, bo w sercu poczułam bolesne ukłucie — on mnie jeszcze kocha. Czy wciąż pragnie mnie tak bardzo jak ja jego.

Chciałam mu powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek mamy być razem, to kończy nam się czas.