Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zapnijcie pasy! I przygotujcie się na niecodzienną dawkę silnych emocji. Michał Śmielak powraca w wyśmienitym stylu i po raz kolejny udowadnia, że konstruowanie pierwszorzędnych thrillerów opanował do perfekcji. Czapki z głów! Małgorzata Tinc, ladymargot.pl
W Warszawie uprowadzonych zostaje sześć dziewczyn z bogatych rodzin. Wszystkie mają po siedemnaście lat i znikają w środku nocy z własnych domów na strzeżonych osiedlach. Porywacz doskonale zaciera ślady, nagrania z monitoringu nie rozpoznają twarzy, zawodzą systemy ochrony. Z domów nic nie ginie, nikt nie żąda okupu. Media nazywają przestępcę Postrachem i napędzają spiralę strachu. Gdy ten wreszcie wpada w ręce policji, uparcie milczy i nie przyznaje się do winy. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że ktoś już wydał na niego wyrok…
Maciej i Borys prowadzą całkiem intratny, choć nie do końca legalny biznes. Dostarczają sprawiedliwości, gdy Temida zbyt mocno przymyka oczy. Pewnego dnia dostają zlecenie, które może okazać się najtrudniejsze w ich karierze – muszą wydostać Postracha z aresztu i oddać w ręce rodziców porwanych dzieci. Ruszają do akcji, okazuje się jednak, że dotychczasowy koszmar był zaledwie preludium do tego, co Postrach przygotował dla swoich ofiar.
Śmierć to dopiero początek koszmaru.
Michał Śmielak powraca w pełnym zaskakujących zwrotów akcji thrillerze. Gdy ktoś porywa twoje dziecko, myślisz, że nic gorszego już cię nie spotka. Przygotuj się jednak na zupełnie nowy wymiar strachu i cierpienia… Wartka akcja, niejednoznaczni bohaterowie oraz doskonałe dialogi trzymają w napięciu do ostatniej strony.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 42 min
Copyright © 2022 MICHAŁ ŚMIELAK
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2022 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: DAGMARA ŚLĘK-PAW
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki oraz DTP: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, BARBARA JARZĄB
Fotografia wykorzystana na okładce:
RUZHA VALCHEVA / ARCANGEL
WYDANIE I
ISBN 978-83-66328-91-4
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
1.
Śmierć puka do drzwi trzykrotnie, z mocą zadzierzgniętych na gardle palców, powoli, równo, metodycznie, głośno. Uderzenia jej kościstej dłoni na dębowej desce rozbrzmiewają jak walenie młota przykuwającego ostatni gwóźdź do trumny.
Mówią, że jak zapuka, to nie należy otwierać, bo musi kogoś zabrać, niekoniecznie ciebie, ale nie odejdzie z pustymi rękami. Tak to już jest, że lubi wracać z kimś pod rękę. Zatem nie otwieraj, jeśli jesteś sama w domu.
Powiadają, że skoro jednak zaprosiłaś ją do siebie, to jeśli nie otworzysz jej drzwi, może zabrać całą twoją rodzinę. Jeden nieroztropny moment, o jedno zdanie za dużo wypowiedziane do lustra, o jedną rozmowę za daleko.
Zaprosiłaś? Ugość!
Mówi się też, że to bzdury, że jeśli staniesz przed lustrem ze świecą w ręku i wypowiesz po trzykroć: „Noc ciemna, śmierć pewna, przyjdź do mnie, przyjmę cię godnie”, to tak naprawdę nic się nie stanie. To wszystko bujdy! Nikt nie przyjdzie, nie zapuka do drzwi, to tylko takie zabawy nastolatek, żeby trochę się bały, a trochę pochichrały.
A jednak ktoś puka.
Powoli.
Równo.
Metodycznie.
Głośno.
Trzy uderzenia, tak poważne i nieuniknione jak ruchy starego wahadła, które odmierza czas od stuleci.
Puk.
Puk.
Puk.
To bujdy. Bajki dla małych dzieci.
Powiadają, że śmierci się nie otwiera.
Ale ty jednak kładziesz dłoń na zimnej klamce.
Mają rację?
2.
Patrzył na swoje sześć kobiet, które związały się z nim na całe życie. Były takie piękne, tak doskonałe, tak cudownie inne, a zarazem podobne do siebie, chyba tą idealną urodą, jakby Bóg obdarował je wszystkim, co miał najlepszego. Przy każdej zaczynało żywiej bić serce, oddech na chwilę wiązł w piersi, motyle w brzuchu zaczynały szaleć na całego, jakby chciały wyrwać się na świat i nieść tę wieść, że się zakochał, skradły mu serce, myśli, oszalał, no po prostu zwariował dla nich. Niektórzy mawiają, że tak kochać można tylko raz, lecz to nieprawda.
Sześć razy się zakochał, sześciokrotnie poczuł tę eksplozję uczuć, tyleż samo razy spotkał się z nimi i zawrócił im w głowie.
Czy były o siebie zazdrosne? Nie powinny. Przecież kochał je tak samo, wiedziały o tym. Mówił im to, gdy tylko nadarzyła się okazja. Dbał, żeby miały wszystkiego po równo, żadna nie czuła się zaniedbana, lepsza czy gorsza od pozostałych pięciu.
Z niektórymi był dłużej, z innymi krócej, to jedyne, czego mogły zazdrościć – tych dni, gdy nie byli razem. Bo czyż nie tak jest właśnie w miłości? To nie tak, że żałujemy każdego oddechu, który poruszył naszą pierś, nim spotkaliśmy swoją wybrankę? Żałujemy – i tylko z tego powodu miał delikatne wyrzuty sumienia.
Porwał je niczym rycerz, pokonując straszliwe mury zamczyska. Wyzwolił je. Rycerskie serce kochliwym jest, stąd nie ma się co dziwić tym zapałom romantyzmu. I nigdy nie pozwoli ich skrzywdzić. Nie należy krzywdzić kobiet.
Ktoś mógłby zarzucić mu, że je bił. No cóż, tylko ktoś nieobeznany z tematem mógłby opowiadać takie brednie… chociaż miał co nieco racji, to fakt.
Nie bił z nienawiści. Nie uderzał, by sprawić im ból, a samemu doznać satysfakcji. Nic z tych rzeczy.
Był na siebie za to zły. Nie chciał ich tak krzywdzić, bo sam był bity i wiedział, jak to boli. Kochał je – i to było najgorsze, bo jego także bili ludzie, którzy powinni go kochać. Matka i ojciec.
Przerażało go, że powinien być innym człowiekiem, kochać, ale nie bić, ale może wpojono mu, że bez bicia nie ma miłości? Czy jego matka uderzyła kiedyś inne dziecko? Nie, nigdy. Biła jego! Za lekkie przewinienia ręką. Za ciężkie pasem. Za wyjątkowo poważne kablem. Kochała go, więc biła. A może biła, więc kochała? Obcych dzieci nie lubiła, więc ich nie biła, no to przecież logiczne.
On kochał dziewczyny i w momencie, kiedy je zdobywał, ręce same zaczynały bić. Nie lubił tego, ale widocznie tak działał świat.
6 czerwca 2021, niedziela
1.
Maciej Biernacki był pewien, że Borys specjalnie umawia spotkania w tak durnych miejscach, żeby go dokumentnie zdenerwować. Wkurwić, można powiedzieć, nie bójmy się użyć tego słowa. Wszystko zaczęło się od momentu, gdy Maciej spełnił jedno ze swoich wielkich marzeń: zakupił przepięknego, amerykańskiego forda mustanga, rocznik dwa tysiące siedemnaście, full opcja, tytanowy wał, lakier w cudownym odcieniu błękitu. Mógł sobie na to pozwolić, został partnerem w kancelarii prawniczej i zarobki miło poszybowały w górę. Niestety, jakkolwiek piękne, nie było to auto na bezdroża, o czym głośno informowało stukami i szuraniem o podłoże, gdy przedzierał się polnymi drogami na dawny poligon wojskowy. Tak, wcześniej jego przyjaciel nie wymyślał takich zapomnianych przez ludzi miejscówek, zaczęło się po zakupie tego samochodu. Maciek wkurwiał się i uśmiechał jednocześnie, bo przecież znał Borysa, ten uwielbiał robić ludziom na złość.
Dotarł na wskazane miejsce, niedaleko porzuconego transportera opancerzonego służącego niegdyś do testowania celności działek i karabinów. Zatrzymał samochód przed kupą żwiru, wysiadł i od razu zaklął, bo wpadł w piach po kostki.
– Aś ty głupi – powitał go Borys, wyłaniając się zza transportera. – Kup sobie jakiegoś SUV-a, stać cię przecież, a tym sobie jeździj po pracy.
– Ja zawsze jestem w pracy – odciął mu się Maciej. – To tobie odwala z tymi miejscami spotkań. Przesadna ostrożność.
– O przepraszam. Ile lat robimy biznesy? Z dziesięć przynajmniej. I co? Była jakaś wpadka przez ten czas?
– Nie było.
– Widzisz, nie było. Wiesz dlaczego? Bo w moim słowniku nie ma takiego zwrotu jak „przesadna ostrożność”.
– Dobra już, dobra. – Maciej machnął ręką, nie było sensu się kłócić.
– Nie, przyjacielu, żadne „dobra”. Ja to robię głównie dla ciebie. Jeśli wszystko się wyda, to ty bekniesz najmocniej. Żonka, trzy córeczki, domek w Wilanowie, mieszkanko w Zakopcu, chałupka na Kaszubach, to wszystko pójdzie się walić. Ja sobie poradzę.
– Wiem.
– Skoro wiesz, to proszę grzeczniej. Kup sobie jakąś dacię na spotkania ze mną i załatwione. Sprawiłeś sobie cipkowóz za gruby hajs, blachary pewnie duszą się w drzwiach, jak gdzieś zajedziesz pod klub nocny, i ja to rozumiem, ale myśl praktycznie.
– Zrozumiałem! – Adwokat podniósł głos. – Już wszystko jasne, nie było tematu.
Borys uniósł ręce, jakby się poddawał. Mięśnie zagrały pod jego koszulką i Maciej z zazdrością spojrzał na wysportowaną sylwetkę kolegi. Po każdym takim spotkaniu mobilizował się, że ruszy na siłownię i zrobi coś z brzuchem, ale mijało mu jakąś godzinę później. Jego przyjaciel zawsze powtarzał, że taki wygląd to część jego pracy, podobnie jak dla adwokata drogi garnitur. Bez tego nie byłby wiarygodny. Dbał o wizerunek i mimo metra osiemdziesięciu wzrostu, przystojnej twarzy i wysportowanej sylwetki nie przyciągał na ulicy wzroku innych. Dobrze zbudowany, ale bez przesady, przystojny, ale w granicach normy, dobrze ubrany, ale nie krzykliwie. Zadbana broda, ale nie za długa, żeby nie rzucała się w oczy. Na głowie czapeczka z daszkiem, czarna, żeby większość kamer nie pozwoliła na identyfikację.
– Co masz? – zapytał Borys.
– Coś do rozważenia – odparł adwokat, ocierając pot z czoła. – Gorąco dzisiaj.
– Do czego?
– Rozważenia. Mam sprawę, która jest ciekawa, intratna, bardzo dobrze płatna, ale niezwykle ciężka.
– Zainteresowany.
– Poczekaj. – Prawnik oparł się delikatnie plecami o bok swojego samochodu. Rozejrzał się, ale nie widział nigdzie środka transportu przyjaciela. Pewnie schował go gdzieś w krzakach albo tu przybiegł. – Najpierw przystawka z dań klasycznych. – Odwrócił się i wyjął z auta dużą kopertę.
– Jakaś więzienna robota?
– Tak. Rok temu zgwałcono i pobito dziewczynę, rozprawa właśnie się zakończyła, wyrok uprawomocnił i sprawcę przeniesiono do Białołęki. Mama tej dziewczyny bardzo się uspokoiła, słysząc wyrok, naoglądała się amerykańskich filmów i już oczami wyobraźni widzi, jak gagatka gwałcą pod prysznicem i uprzykrzają mu życie za kratami.
– Pozbawiłeś ją złudzeń?
– Tak. Jednak od razu poinformowałem, że jest taki jeden bardzo porządny człowiek, który może spełnić jej marzenia i zmienić pobyt osadzonego w bardziej przystający do jej wyobrażeń.
– Jaki mamy na to budżet?
– Bardziej niż wystarczający. Mamusia dla córeczki nie szczędzi środków, miała odłożone pieniądze na wesele, ale obecnie potencjalna panna młoda jest w rozsypce psychicznej i nie zanosi się na rychłe zaręczyny.
– Przykre.
– I to bardzo. Przepiękna dziewczyna, ale mentalnie to wrak. Mamusia jest wielką fanką telewizji, a szczególnie filmów dokumentalnych z gatunku true crime, więc szczególnie doceni jakąś formę uwiecznienia wydarzeń, które będą miały miejsce w Białołęce. Najlepiej w postaci filmu.
– To w bonusie?
– Tak, dopłaci.
– Powinno dać się zrobić.
Maciej powachlował się przez chwilę kopertą, ale nie przyniosło to spodziewanej ulgi. Spojrzał poważnie na przyjaciela, jakby zatroskany.
– Borys, widziałem jej oczy i ona musi zobaczyć coś mocnego, inaczej nie zazna spokoju. Postaraj się.
– Okej. Przecież zawsze się staram. Akurat w Białołęce mam mocnego człowieka, załatwi, co trzeba. Za majty to jest pilnowany przez gadów, ale temat do zrobienia.
– Dobrze, wszystko jak zawsze masz w kopercie, łącznie ze zdjęciem dziewczyny.
– Po co mi jej fota? – zdziwił się Borys.
– Mamusia chciałaby, aby podczas wiadomej sprawy typek na nią patrzył.
– Maciek, wyjdzie i będzie się mścił. Jeszcze mu coś głupiego strzeli do głowy.
– Gwałciciele to tchórze – skwitował z niesmakiem prawnik.
– Nawet tchórz potrafi być groźny. Zobaczę, co da się zrobić.
– Zrób, co w twojej mocy, dobrze?
– Dobra, a ta druga sprawa?
– Igor Grabski – rzucił Maciej i czekał na reakcję przyjaciela. Nie przeliczył się, zauważył, jak pod koszulką drgnęły mięśnie.
– Postrach? – zapytał Borys z delikatnym uśmiechem, jednak było to raczej pytanie retoryczne. Ten kraj od roku nie żył niczym innym, jak właśnie sprawą przestępcy nazwanego przez media Postrachem.
– Tak. Właśnie on.
– Grubo, Maciuś, bardzo grubo, faktycznie. Ale rozprawa dopiero się zaczyna, jeszcze nie siedzi i długo chyba nie pójdzie siedzieć.
– Otóż to!
– Co?
– Reprezentuję jako oskarżyciel posiłkowy jedną z pokrzywdzonych rodzin.
– Z tego, co pamiętam, to ofiar było sześć.
– Dokładnie. Materiał dowodowy jest bardzo mocny, gość pójdzie siedzieć.
– Wiwat sprawiedliwość, niech żyje Temida!
– Borys, przestań pajacować. Przecież zdajesz sobie sprawę, że dla rodzin ofiar to nie jest żadna sprawiedliwość.
– Dura lex, sed lex.
– Mnie łaciną nie zaimponujesz.
– A czym ci zaimponuję? Mam wysłać do aresztu seryjnego samobójcę? Nie do zrobienia. Jest tam w jedynce, pod kamerą, dbają, żeby nawet kataru nie złapał.
Maciej spojrzał na niego z uśmiechem zakłopotania, rozpiął guzik pod szyją, co i tak przy obecnej pogodzie niewiele pomogło, pocił się okrutnie.
– Sprawa jest dość skomplikowana i nietypowa.
– Laboga, nawet powiem mocniej, ja pierdolę, długo będziesz się skradał? – nie wytrzymał Borys. – Do rzeczy, przyjacielu, bo mi tu zaraz z tego upału zejdziesz.
Prawnik pokiwał głową, przetarł ponownie czoło chusteczką, co przypominało walkę wycieraczek samochodowych z ulewnym deszczem.
– Sprawa ma się tak – powiedział ściszonym głosem, jakby miał ich ktoś podsłuchiwać. – Otóż powstała taka mała spółdzielnia rodzin, których dzieci zostały przez Postracha zamordowane.
– Nie wiadomo, czy zamordowane, ciał nie znaleziono – wtrącił Borys.
– O tym zaraz pogadamy. – Prawnik machnął ręką, dając znak, aby mu nie przerywać.
– Ta spółdzielnia to tak całkiem samoistnie powstała?
– Może ktoś ich delikatnie nakierował na taki tok myślenia, teraz do tego nie dojdziesz. Daj mi skończyć – rzucił Maciej szybko, zniecierpliwiony, że przyjaciel znowu mu przerywa.
– Ależ kończ, gdzie chcesz. – Borys rozłożył ręce.
– Ale ty jesteś jebnięty. Zamknij się i słuchaj!
– Dobra, już, morda w kubeł.
– Otóż rodzice dysponują niebagatelnym budżetem. Jak wiesz, Postrach wybierał na ofiary dzieci prominentnych osób, z dobrych domów, ze strzeżonych osiedli i tak dalej.
– Wiem, cała Polska to wie. O ile dziećmi można nazywać dość wyzwolone i zepsute przez bogatych starych siedemnastolatki.
– Borys!
– Dobra, no comments.
– Ta spółdzielnia zebrała się do kupy, jedni dali więcej, inni mniej, ale uzbierało się jakieś półtora miliona.
– Nie – rzucił ostro Borys.
– Co?
– Aś ty gupi, Maciek, oj, gupi. W dawnych czasach zwano by cię Gupi Maćko i rzucano w ciebie krowimi plackami. Istniała wtedy zacna tradycja głupka wioskowego i właśnie udowodniłeś, że idealnie się nadajesz do roli. Masz wrodzone predyspozycje lub tępotę nabyłeś z wiekiem, może cię z tego szkolono w tej korpodziurze? – Borys złożył otrzymaną wcześniej kopertę na pół i ewidentnie szykował się do drogi.
– Czekaj, nie skończyłem! – zaprotestował prawnik.
– Właśnie skończyłeś.
– O co ci chodzi, co?
– O kobyle caco! Pojebało cię? W łeb się puknij. Niby taki pan mądry, a nie widzisz tego? Sześć rodzin? Człowieku, już przy dwóch szansa, że ktoś się wysypie, jest niemal stuprocentowa, a co dopiero przy sześciu.
– Mam swoje sposoby na zachowanie tego w tajemnicy – protestował Maciej.
– Benjamin Franklin. Kojarzysz typa?
– Tak.
– Głupie pytanie, jest na banknocie studolarowym, jakby prawnik mógł tego nie kojarzyć. Mówi się o nim, że był mądry. Wiesz dlaczego?
– Bo był prezydentem Stanów Zjednoczonych?
– Nie, Maciusiu, prezydentem to może nawet debil zostać. Stary Benjamin mówił mądre rzeczy, to był niegdyś wyznacznik mądrości. I wiesz, co powiedział? Skąd niby masz wiedzieć. Otóż znany jest z pewnej stałej kosmicznej, ja lubię nazywać ją Pierwszą Zasadą Zachowania Tajemnicy Franklina.
– I jak brzmi? – zapytał z rezygnacją Maciej, widząc, że Borys zawiesił głos.
– Trzy osoby mogą dochować tajemnicy tylko pod warunkiem, że dwie z nich nie żyją.
– Nie przesadzajmy.
– To po prostu musi się wysypać – oznajmił Borys, rozkładając ręce.
– Po pierwsze, to oni nawet nie będą wiedzieli, że to moja sprężyna. Kontaktuję się z nimi przez komunikator z anonimowego konta. Jeśli coś się wydarzy, zostają na lodzie.
– Oho, pan haker się znalazł. Człowieku, przecież ty nie jesteś żaden magik technologii, nawet radia nie umiałeś w tym cipkowozie ustawić.
– Komunikatory ogarniam. Mamy w kancelarii odpowiednie zabezpieczenia, chodzi o prywatność klientów.
– Nie podoba mi się to.
– Ale jeszcze nawet nie wiesz, o co chodzi.
– To nie jest dobra interes, panie Biernacki. – Borys idealnie zagrał żydowskiego kupca. – My ten interes gorzkimi łzy opłacić.
– Nie drwij, daj mi dokończyć.
– Ale nie ma czego kończyć. Nie i już.
– Borys!
Mężczyzna wyjął z bocznej kieszeni bojówek płaski bidon z wodą, wypił spory łyk, schował butelkę.
– Dobra, mów – rzucił krótko i bardzo poważnie.
Maciej zdjął marynarkę i rzucił ją do wnętrza samochodu, podkasał rękawy, jakby miał zaraz sam podjąć się wykonania zadania.
– Rozprawa będzie trwała ze dwa lata – powiedział. – Biegli, świadkowie, ekspertyzy i tak dalej. Prokuratura ma mocne dowody, ale adwokaci będą próbowali obalić je krok po kroku i potrwa to wieki.
– Kto go broni?
– Kancelaria Mesmer & Mesmer.
– Stać go?
– Pro bono.
– Pro gówno – skwitował Borys. – Ci jebańcy za darmo to nawet by się nie wysrali w sądzie.
– Wiesz, jaka to reklama dla kancelarii, nawet jeśli przegrają?
– Wiem.
– Więc nie ma co liczyć na ugodę czy szybki wyrok, o nie. Na każdą rozprawę przybędą piękni panowie w garniturach i śliczne panie w garsonkach w towarzystwie kamer i fotografów. Zadbają o to, żeby proces ciągnął się w nieskończoność, a każde posiedzenie zbierało więcej kibiców niż kolejny mecz o wszystko naszej kadry.
– Zrozumiałe – zgodził się Borys.
– Ludzie chcą sprawiedliwości, nie tylko te sześć rodzin, ale całe społeczeństwo.
– Maciek, przestań mi tutaj urządzać wiec Morawieckiego. Do brzegu!
– Trzeba wyciągnąć klienta z aresztu i przekazać w ręce tatusiów. Pół bańki dostaniemy jako zaliczkę, drugie pół po opuszczeniu aresztu, reszta po przekazaniu Postracha we wskazane miejsce.
– Opuszczeniu aresztu? Mówisz o zorganizowaniu ucieczki.
– Najpewniej tak.
– Nierealne.
– Borys, dla ciebie coś jest nierealne? Przecież już to robiłeś.
– Zgadza się, ale co innego zorganizować wydobycie gwałciciela pilnowanego przed dwóch krawężników, a co innego odbić największego bandytę ostatnich lat. Maciek, kurwa, czy ty tego nie widzisz? Kasa ci przesłoniła widok?
– Wiesz, że w naszej działalności pieniądze nie są najważniejsze. Uprzykrzamy życie i wyrównujemy rachunki tylko z tymi, którzy są winni.
– On jeszcze nie jest winny.
– Jest winny, nie jest skazany.
– Maciek, zlituj się, bez demagogii.
– Chcemy to zrobić, Borys. Chcemy.
– My?
– Tak. Widzę już po tobie, że chcesz. Dodam, że plan nie będzie leżał wyłącznie na twoich barkach. W spółdzielni są osoby, które sporo mogą pomóc, załatwić i tak dalej. Chcą tylko jednego: dostać tego bydlaka w swoje ręce.
– Ja to wszystko rozumiem.
– Zadeklarowali także, że jeśli w trakcie akcji coś pójdzie nie tak i przypadkowo klient nie doczeka dostarczenia w umówione miejsce, to płacą za martwego tyle samo, co za żywego.
– Czyli najłatwiej byłoby go sprzątnąć z odległości.
– Nie o to chodzi.
– Wiem, Maćku.
– Jeśli w jakikolwiek sposób pomożemy im zmusić Postracha do ujawnienia miejsca ukrycia zwłok ich córek, zapłacą bonusowo.
– Nie ma nic gorszego, niż nie znać losów swego dziecka, co? – powiedział Borys.
– Dokładnie. Istnieje iluzoryczna szansa, taki mały cień szansy, że te dzieciaki żyją, zostały sprzedane na Zachód czy też Wschód, kto wie. Może jego wspólnik gdzieś je przetrzymuje?
– Naprawdę wierzysz, że te dziewczyny żyją?
– Wiesz, umysł mówi co innego, serce…
– Gadanie takie. – Borys lekceważąco machnął ręką, ale zaczął ryć czubkiem buta w piachu, a to dla jego przyjaciela był jasny znak, że już podjął decyzję, niezbyt wygodną, nie jest do niej przekonany, ale ją podjął.
– Wyrywasz gościa z łap systemu penitencjarnego, potem dostarczasz we wskazane przez siebie miejsce i po robocie. Dodatkowo bierzesz jakiegoś speca od wyciągania prawdy z ludzi i zamówienie zrealizowane z bonusem. Wiesz, że ci wszyscy seryjni to tchórzliwe dupki, złamiemy mu jeden palec i wszystko wyśpiewa.
– Nic trudnego, co nie? – westchnął z rezygnacją Borys.
– Robota jak robota. Dla ciebie nic specjalnego. Najtrudniejsza, jaką mieliśmy, ale technicznie do zrobienia.
Borys założył ręce za głowę i odszedł kilka kroków, zamknął oczy, skierował twarz w stronę słońca. W końcu odwrócił się i podszedł do swojego przyjaciela.
– Dobra, robimy, ale najpierw zbadam temat.
Adwokat uśmiechnął się szeroko i wyjął z samochodu grubą teczkę na dokumenty.
– Masz.
– Pamiętaj, najpierw robię rozpoznanie. Nic tej całej spółdzielni nie obiecuj, powiedz, że sprawa w toku, muszę się rozeznać, kto, z kim i dlaczego. Jeśli będą go dokądkolwiek przewozić, to pewnie dopiero na rozprawę. Jest termin?
– Tak, szósty sierpnia.
– Mamy dwa miesiące. – Borys wyjął telefon i spojrzał na wyświetlacz. – Szósty sierpnia to piątek.
– No i co z tego?
– Piątek zły początek.
– Przestań – prychnął Maciej. – Od kiedy ty taki przesądny?
– Zdzwonimy się – rzucił tylko Borys i ruszył w głąb poligonu.
Maciej uśmiechnął się. Udało się. Wsiadł do samochodu, wnętrze dzięki klimatyzacji postojowej było przyjemnie chłodne. Oby tylko nie zakopać się w tym piachu.
2.
Borys zajął się w pierwszej kolejności sprawą gwałciciela i zrobił to z czystą, niekłamaną przyjemnością. Sprawdził grafik dyżurów zaprzyjaźnionego klawisza, umówił się z nim w parku i uzgodnił kwotę oraz zakres działania.
– Film nie będzie problemem, ale może nieco dłużej zejść – powiedział mężczyzna. – Nie zrobimy tego od ręki, musi trochę posiedzieć, najlepiej z miesiąc, żeby atmosfera wokół niego się uspokoiła. Potem zrobimy mu małe Hollywood.
– Foto dziewczyny?
– Tak. Ogarniemy to.
Tyle. Krótkie spotkanie, szybko ustalone warunki, większość w domyśle, bo przecież współpracowali ze sobą od trzech lat. Co ciekawe, Borys miał w tym więzieniu jeszcze dwóch znajomych pracowników: kucharza oraz dyrektora zakładu karnego i żaden z nich nie miał pojęcia o pozostałych wtykach. Grunt to dyskrecja.
Po spotkaniu wrócił do swojego mieszkania, żeby usiąść do poważniejszego zadania.
Puścił na drukarkę wszystkie dokumenty dostarczone mu na pendrivie przez Maćka, wolał przeglądać akta w tradycyjnej formie.
Zgarnął stertę kartek i klapnął na kanapie, postawił na stoliku obok kawę i zabrał się do wertowania papierzysk. Po godzinie przebił się zaledwie przez jakąś dziesiątą część materiałów, ale już wiedział, że prawnik nie kłamał: materiał dowodowy był bardzo mocny. Prokurator pewnie już zacierał ręce na tak łatwą i medialną sprawę. Przecież będzie się im przyglądała cała Polska, wszyscy pismacy, media nie tylko krajowe, ale i zagraniczne, bo postać Postracha była szeroko komentowana na całym świecie.
Wziął telefon i zadzwonił do Maćka.
– Bandziorno – powitał go prawnik. – Co tam?
– Sprawa tego wsadzonego za majty załatwiona. Dzieje się – zameldował Borys.
– Allach jest wielki.
– Natomiast co do Grabskiego vel Postracha to faktycznie macie mocne kwity.
– Mówiłem.
– Nie boisz się, że za mocne?
– Nie rozumiem.
– Wyglądają w większości na zrobione.
– Sugerujesz, że ktoś sfabrykował dowody? – zapytał Maciek i w jego głosie dało się wyłapać nutę szczerego zdziwienia.
– Tak to wygląda – potwierdził Borys. – Wiem, ujma na honorze i tak dalej, że to ja wyłapałem, a nie wielki pan prawnik, ale to aż kłuje w oczy.
– Może się spotkamy i mi pokażesz?
– Świntuch!
– Ja pierdolę, Borys, sprawa jest poważna.
– Wiem, dlatego dzwonię. Przejrzę komplet, to możemy się spotkać, chciałem tylko sprawdzić, czy mnie nie podpuszczasz, żebym sam wyłapał nieścisłości.
– Zero podpuchy.
– To w kontakcie – rzucił Borys i się rozłączył.
Dolał sobie kawy i spojrzał ponownie na pierwszą sprawę, która ze wszystkich sześciu była najlepiej udokumentowana. Na samym początku media nazwały ją „sprawą Kupidyna”, bo ofiarą była córka Jana Kupidyna, znanego warszawskiego dewelopera. Gość był mocno umoczony w kwestie odzyskiwania kamienic, budowania wieżowców w miejscach, gdzie nie było pozwolenia nawet na postawienie budki z lodami, i cały ten szajs, na który można sobie pozwolić, gdy współpracujesz blisko z ekipą rządzącą.
Jego córka została uprowadzona z własnego domu, strzeżonego przez wymyślne systemy alarmowe i monitoring. Akta były pełne zdjęć willi i pokoju, w którym akurat przygotowywała się do olimpiady polonistycznej. Fotograf policyjny był bardzo dobrym fachowcem, idealnie uchwycił krwawe ślady na drzwiach, zakrwawione biurko i rozłożoną na nim Biblię. Kolejna fotografia ukazywała Pismo Święte otwarte na Księdze Przysłów Starego Testamentu. Krwawy ślad palca dziewczyny zaznaczył jeden z fragmentów, wers piętnasty: „Cieszy się prawy z czynów uczciwych, są one postrachem dla nieprawych”.
Borys uśmiechnął się do siebie, bo od tej słynnej strony wziął swój przydomek osławiony morderca. Postrach.
Iluż teorii dopatrywano się w tej symbolice, chociaż wyjaśnienie było proste: dziewczyna akurat uczyła się do konkursu, którego pierwszym etapem była starożytność, więc również Biblia. Ten motyw nie powtórzył się już przy żadnym z kolejnych porwań, jednak brukowce snuły najróżniejsze wizje, zwiastując niemal nadejście apokalipsy. Wszelcy znawcy Biblii i innych świętych ksiąg przewijali się przez okładki tabloidów, wygniatali kanapy telewizji śniadaniowych, pisali niemal samozwańcze doktoraty.
Fotografie z miejsca zdarzenia jasno pokazywały, że sprawca był brutalny i nie dbał o ofiarę. Według wniosków wyciągniętych przez policjantów specjalnie bił dziewczyny, a dopiero potem pozbawiał je przytomności i uprowadzał.
Nigdy nie przyszedł żaden list z żądaniem okupu. Sprawca po prostu dostawał się do domu, zawsze było to o północy, bił dziewczynę i porywał. Z domu nic nie ginęło, a Postrach znikał przed przyjazdem ochrony lub policji.
Zapalenie się czerwonej lampki przy stoliku przerwało mu pracę. Ktoś otworzył furtkę. Borys wstał spokojnie i podszedł do okna. Zobaczył skradającego się podjazdem Maćka. Co za idiota, tyle razy mówił mu, żeby nie spotykali się służbowo w domu. Jeśli już, to tylko prywatnie i nie częściej niż raz na dwa miesiące. Mogli być przecież obserwowani, chociażby przez ludzi konkurencyjnej kancelarii prawniczej.
Wziął smartfon i zdalnie otworzył mu drzwi, po chwili prawnik już stał w jego salonie. Borys pokiwał głową z dezaprobatą, wyjął detektor podsłuchu i podszedł do gościa.
– Daj spokój, przecież nie mam kabli, myślisz, że mnie psiarnia okleiła? – obruszył się prawnik.
– Aś ty gupi, Maciek, oj, gupi. – Przejechał mu wykrywaczem po ubraniu. – Mikrofony i nadajniki GPS obecnie są tak małe, że mógłbym ci przypiąć kilkanaście, a żadnego byś nie znalazł. Siadaj. – Wskazał mu ręką kanapę. – Chyba że wody chcesz albo kawy, to sobie zrób.
– Nie, nie chcę, ja tylko na chwilę.
– Gdzie zaparkowałeś ten swój rydwan rozkoszy?
– Uberem przyjechałem, wysiadłem dwie ulice dalej.
– Brawo, panie Bond! – pogratulował mu Borys.
– Przestań kpić. Mów, co ci nie gra w papierach.
– To aż tak ważne?
– Bardzo, bo zbieramy się jutro w kancelarii, żeby przygotować taktykę na sprawę, podzielić obowiązki i tak dalej. Musimy zlecić naszemu detektywowi zbadanie wszelkich nieścisłości.
– Maciuś, ten wasz detektyw nie jest w stanie znaleźć nawet własnych jaj.
– Mamy nowego.
– O proszę, nareszcie.
– A właściwie nową.
– Zainteresowany!
– Za twarda babeczka dla ciebie – zaśmiał się Maciek. – Ty lubisz potulne blondyneczki, a to twarda brunetka, ćwiczy sztuki walki i ogólnie jest stworzona do wpierdolu. Straszna żyleta. Od samego początku mówią na nią u nas Hogata.
– Jak ta wiedźma ze smerfów?
– No ta, co chciała usidlić Gargamela. Ale przy niej nikt tak nie mówi, bo każdy się jej boi. Jeden stażysta zagadał coś do niej, że co to za gorący towar na pokładzie czy coś, to wcisnęła mu głowę do kibla, a potem spuściła wodę.
– Zakochałem się!
– Potem na nim siadła i powiedziała, że musi sobie pomalować paznokcie i jak drgnie, to wsadzi mu jego własnego kutasa do dupy. Pół godziny chłopak klęczał przed kiblem z głową w muszli, a ta malowała paznokcie, dzwoniła do mamy i takie tam.
– Musisz mnie z nią poznać. Jak się nazywa?
– To tajemnica, żeby było jasne. Dagmara Chałata.
– Stąd też ta Hogata?
– No jakoś tak się zrymowało.
– Masz jej foto?
– Borys! Skup się. Mnie naprawdę zależy na tych materiałach.
– To masz czy nie masz?
Maciek wyjął telefon i po kilku sekundach pokazał mu fotografię pięknej brunetki z krótkimi włosami uczesanymi w lekkim nieładzie.
– Serio? – zapytał Borys.
– Co?
– Nie wygląda na groźną.
– Ty też na takiego nie wyglądasz. Możemy wracać do sprawy?
– Wyślij mi foto i lecimy. Tylko powiedz mi jedno: na cholerę ci te informacje, skoro i tak nie dojdzie do rozprawy?
– Dojdzie czy nie dojdzie, kto to wie.
– Nie wierzysz we mnie? Rano twoja wiara była niezachwiana, byłeś jak skała, na której zbuduję swój kościół, a teraz co?
– Borys, wierzę w ciebie bezgranicznie, ale wiesz, jak to jest. Ufaj Allachowi, ale przywiązuj wielbłąda do płotu. Może coś po drodze nie wyjdzie, będziemy mieli fakap czy coś. Jestem profesjonalistą. Jeśli nasz plan nie wypali, to gość ma iść siedzieć minimum na ćwiarę.
– Zdrajca. Niewierny Tomasz. Prawnik.
– Nie mam czasem do ciebie siły. Mów, co masz.
– Jeszcze niewiele, szczegółowo zapoznałem się tylko ze sprawą Kupidyna, no i z wiadomych względów z ostatnią, resztę przejrzałem pobieżnie.
– Ale coś ci nie gra.
– No nie gra. Ta pierwsza taka modelowa jest, od strony pracy policji bez zarzutu, ale potem to wszystko jakby naciągane. Gość nie zostawia żadnych śladów DNA, brak paluchów, no nie ma nic, żeby połączyć to z Igorem Grabskim, i tak przez wszystkie pięć spraw. Oprócz oczywiście ostatniego porwania.
– To może tak, ja ci zadam kilka pytań, co?
– Pytaj.
– Każdy z domów, do których się włamał, miał ochronę, systemy alarmowe, monitoring. Nie bał się, że przyjedzie ochrona na interwencję?
– Czas reakcji obiecywany w folderach reklamowych agencji ochrony to pięć do siedmiu minut w nocy, do piętnastu w dzień. Jest to czas nawet realny, o ile patrol interwencyjny akurat nie ma innej roboty. Z notatek policjantów wynika, że za każdym razem czas przyjazdu na miejsce wynosił ponad dwadzieścia minut, a to dlatego, że byli na innym zdarzeniu, widziałeś to w aktach.
– Tak.
– No to jasna sprawa. Sprawdzał, jakie rejony obsługuje dany patrol z agencji ochrony, po czym zdalnie uruchamiał alarm za pomocą ładunku pirotechnicznego, zawsze na budowie domku jednorodzinnego. To są najczęściej okradane obiekty, więc ochrona traktuje każde takie zgłoszenie poważnie, a nasz klient wybierał budowę najbardziej oddaloną od swojego celu. I już. Wiesz, wejść do domu, dać w łeb dziewczynie i wyjść to raptem pięć minut, nawet jak wszystkie alarmy wyją.
– Monitoring jednak go łapał.
– Tak, ale bez możliwości identyfikacji twarzy, znaków szczególnych. Za każdym razem miał na sobie inne ubranie, kominiarkę, zmieniał nawet buty. Podejrzewam, że po każdej akcji palił komplet ciuchów. Oczywiście wyjątkiem jest ostatnie nagranie.
– No tak. Mamy tatuaż.
– Tak. Gość wbija do domu jak zawsze, pewnie spece od nagrań potwierdzą na podstawie tylko im znanej wiedzy tajemnej, że to jedna i ta sama osoba.
– Dziewczyna broni się i odsłania mu nadgarstek, widać tatuaż. – Maciej pokazał na zdjęcie wydrukowane wcześniej przez Borysa. Klatka z filmu pozyskanego z monitoringu domowego.
– Tak.
– Taki sam tatuaż ma Igor Grabski.
– Dokładnie taki sam.
– Mocny dowód.
– Dopóki obrońcy nie zrobią sobie takiego tatuażu z kalkomanii i nie zaprezentują na sali sądowej, podciągając mankiety bardzo drogich koszul.
– Bez jaj.
– Maciek, według mnie taką właśnie taktykę przyjmą, bo innej nie mają, i tu jest wasza, że się tak szumnie wyrażę, pięta achillesowa. Wszystkie dowody można pod to podciągnąć.
Maciek opadł na oparcie kanapy i zakrył twarz dłońmi. Borys znał ten stan, prawnik myślał, obracał teraz w głowie każdy dowód, analizował jego przydatność i możliwość obalenia, jeśli prawnicy kancelarii Mesmer & Mesmer przyjmą właśnie taką taktykę.
W końcu Maciek usiadł prosto i spojrzał mu w oczy.
– Linia obrony polegająca na wrobieniu Igora Grabskiego – powiedział. – Czyli morderca z premedytacją przygotowuje swój ostatni wyskok pod publiczkę, aby wrobić pewnego recydywistę.
– Tak – zgodził się Borys.
– Wiadomo, recydywista, więc dla policji i sądu ma punkty za pochodzenie.
– Tak, kartotekę ma bogatą jak oferta spa w Międzyzdrojach: pobicie parki spacerowiczów na plaży w Sopocie, czyli przemoc nie jest mu obca, szczególnie w stosunku do kobiet, włamania do bogatych domów jednorodzinnych. Ma za sobą bidul, więc brak rodziny, która stanie za nim murem. Cudowny gotowiec.
– Czyli Postrach znajduje zawodnika, robi sobie kalkomanię na nadgarstku, podrzuca na miejsce zdarzenia włos Grabskiego. W dodatku załatwia to tak, żeby facet nie miał alibi. – Prawnik wyliczał kolejne elementy, zaginając palce.
– Nie inaczej, kochany – potwierdził Borys. – Grabski twierdzi, że w trakcie ostatniego zdarzenia spotkał jakąś obcą laskę, z którą bujał się cały weekend, sporo pił, wciągał koks i ruchał się na okrągło, po czym grzecznie się rozstali. Ale kto to był? Czy w ogóle był?
– Zatem alibi zerowe – podsumowałem Maciej. – Obrona jest w stanie podważyć tatuaż i ślad DNA.
– Tak – odpowiedział Borys. – No i najważniejsze: nie ma ciał, więc nie można przeprowadzić porządnej wizji lokalnej, tym bardziej że facet się nie przyznaje i nie chce współpracować.
– No to mają czym walczyć.
– Mają, chociaż szczerze wątpię, by to im pomogło w końcowym rozrachunku. Grabskiego skażą, jednak przygotujcie się na nie lada batalię. Jeśli faktycznie chcesz się uzbroić na tę bitwę, to przeanalizujcie wszystkie dowody z ostatniego zdarzenia. Niech ta wasza Hogata podziała w tym kierunku. Sam wiesz, że jeśli obronicie ostatnie porwanie, to wyrok pójdzie za wszystkie sześć. Ja bym się czepił koszulki.
– No tak, koszulka? – Uśmiechnął się Maciej. – To będzie najtrudniej zbić obronie.
– Otóż to – zgodził się Borys. – To swoją drogą intrygujące poczucie humoru, zakładać od drugiego zdarzenia koszulkę z napisem „Postrach” na plecach, i to jeszcze wykonanym fontem używanym przez policję, i ładnie ustawiać się przed kamerami. Jednak śledczy postanowili to zataić i, o dziwo, nie wypłynęło. Tutaj musicie się okopać i ustawić ogień zaporowy.
– Okej.
– No trafiła ci się ciekawa sprawa. Na szczęście na waszą korzyść przemawia jeden fakt: od momentu posadzenia gościa za kratkami nie doszło do kolejnego porwania. Mamy dziewięć miesięcy spokoju, a wcześniej gość uderzał w miarę regularnie co jakieś dwa miesiące.
– Dobra, przyjacielu, dziękuję. – Maciej wstał z kanapy i podał Borysowi dłoń. – Jadę prosto do Hogaty.
– Pracuje o tej porze?
– Całodobowo.
– Pamiętaj o fotce.
Maciej machnął ręką na pożegnanie i ruszył do drzwi.
Borys dolał sobie kawy i rozsiadł się na kanapie, spojrzał na stertę papierów. Materiał zdawał się mocny i jeśli Maciej skupi się na wskazanych przez niego słabych punktach, powinno spokojnie dojść do wyroku skazującego. Gdyby nie ta kasa, którą mu oferowano, pewnie nie zgodziłby się na akcję, ale duża bańka zmieniała punkt widzenia. Teraz tylko trzeba było wymyślić sposób, jak wydostać tego dupka zza krat.
16 lipca 2021, piątek
To był gorący lipiec, woda w rzekach opadła do poziomów dotychczas nienotowanych, co strasznie irytowało aspiranta Arkadiusza Nowaka, prywatnie zapalonego wędkarza. Ryba nie brała, a wyprawy na spinning nie przynosiły tyle radości, bo linia brzegowa pozmieniała się i musiał od nowa uczyć się miejscówek na szczupaka i okonia. W tych niesprzyjających okolicznościach pogodowych miał szczęście i oddelegowano go do szpitala, aby pilnował Igora Grabskiego, który trafił tu po ostrym zatruciu salmonellą. Sielanka miała skończyć się niestety w niedzielę, bo na ten dzień ordynator zaplanował wypis kłopotliwego pacjenta. Do tego czasu mógł spokojnie siedzieć w chłodnym szpitalu i wertować różne grupy poświęcone wędkarstwu w poszukiwaniu porad, jak sobie radzić w tych niecodziennych warunkach.
Właśnie przeglądał na telefonie wpisy na facebookowej grupie „Taaaaaaaaaaaaka ryba”, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Ki chuj… – zaklął pod nosem i wstał z krzesła. Spojrzał na łóżko, na którym Igor Grabski spał spokojnie. Tak naprawdę to pacjent czuł się już bardzo dobrze, ale dawano mu ciągle prochy na sen, żeby zminimalizować ryzyko ucieczki.
Arek podszedł do drzwi, odsunął zasuwkę i uchylił je na szerokość łańcucha. W szparze ukazała się twarz Iwana, Białorusina zatrudnionego do sprzątania w szpitalu. Usta zakrywała mu maseczka, ale widzieli się w ciągu ostatniego tygodnia codziennie, więc już dobrze go poznał. Brązowe oczy, ciemna czupryna, wystająca spod maski broda.
Otworzył drzwi i salowy wjechał ze swoim wózkiem zawierającym płyny, ścierki, mopy i środki odkażające. Osadzony miał oczywiście jedynkę z kratami w oknach. Była to sala przystosowana do leczenia tych pacjentów, dla których pomoc w znajdującym się w areszcie ambulatorium nie była wystarczająca.
Iwan spokojnie zabrał się do swojej roboty, mył podłogi, odkażał wszystkie elementy wyposażenia, opróżniał kosze na śmieci. Robił to w ciszy, nie podśpiewywał, ot, zimny profesjonalista. Na końcu wymienił znajdujący się w sali pojemnik z odświeżaczem powietrza, którego pielęgniarki używały najczęściej po wymianie basenu pacjentowi. Ostra woń dezynfektantów wypełniła pokój, więc Iwan uchylił nieco okno.
– Nie otwieramy! – skarcił go Arek.
– Dobrze – rzucił krótko Iwan z mocnym akcentem, lekko się skulił, jakby spodziewając się ciosu, po czym nerwowo zamknął okno.
I bardzo dobrze, pomyślał Arek, pcha się tutaj ta swołocz za robotą, a pewnie i tak marzy, żeby spierdolić do Niemiec. Niech się cieszy, że nie musi zapierdalać na budowie.
– Wyjdź już! – warknął policjant i otworzył drzwi, na co Iwan szybko spakował swój wózek i wyjechał z sali.
Policjant zamknął zasuwkę, spojrzał na zegarek i stwierdził z satysfakcją, że ma dwie godziny spokoju. Było już po porannym obchodzie, śniadaniu i sprzątaniu. Dopiero o jedenastej zmieni go siedzący na korytarzu kolega, Janek Walaszczyk. Wymieniali się co trzy godziny. Ten pilnujący korytarza miał możliwość swobodnego korzystania z toalety, mógł wyjść na fajkę, wypić kawę. Policjant siedzący w sali nie mógł jej opuścić nawet na chwilę. Dodatkowo przy szlabanie wjazdowym do szpitala stał jeszcze oznakowany wóz. Gdyby pacjent zniknął, mieli możliwość zablokowania wyjazdu wszystkich pojazdów, nawet karetek.
Aspirant Arkadiusz Nowak siadł spokojnie na swoim krześle i zabrał się do przeglądania tematów na grupie. Niestety, niski stan wody sprzyjał kłusownictwu, a prawdziwi wędkarze mieli nieco pod górkę. Upały przyduszały ryby, tylko zbiorniki sztuczne jakoś sobie radziły, chociaż i tam nie było za kolorowo. Podjął decyzję, że w niedzielę wyskoczy na kilka dni na Mazury. Miał do wybrania parę dni zaległego urlopu i szef już obiecał, że po tym siedzeniu w szpitalu da im odpocząć.
Usłyszał pukanie do drzwi. Zerknął odruchowo na zegarek, była już jedenasta. Jak ten czas zapierdala, niesamowite. Uchylił drzwi i tak jak się spodziewał, zobaczył w nich swojego kolegę.
– Właź, Jasiu. – Zdjął łańcuch i wpuścił policjanta do środka, po czym zamknął drzwi. Podeszli do stolika, żeby zrobić odpowiedni wpis w dzienniku, musieli notować każde wyjście, wejście czy niecodzienne zdarzenie.
– Śpi? – zapytał Janek.
– Jak zabity, dali mu jakąś kroplówkę rano i spokój.
– Nie wpisałeś tego Ruska.
– Ta, zapomniałem, o dziewiątej był. – Arek usiadł na drewnianym taborecie, pochylił się nad dziennikiem i zaczął uzupełniać rubrykę. – A na zewnątrz spokój?
– Spokój. Zaraz zaczną się odwiedziny, potem obiad, to będzie trochę ruchu. Dzisiaj w barze mają świeże ruskie, polecam.
W pokoju nagle rozległ się cichy trzask, po czym cichy syk, obydwaj odruchowo spojrzeli w stronę pacjenta, ale ten leżał bez ruchu.
– Co jest? – zapytał Janek, a Arek zostawił długopis i wstał. Poczuł delikatne mrowienie w głowie. Zrobił dwa kroki i musiał przytrzymać się poręczy łóżka.
– Odświeżacz… – wyszeptał Arek, wskazując na plastikowy pojemnik przytwierdzony do ściany. Wydobywała się z niego mgiełka aerozolu, jak z długo przytrzymanego dezodorantu. – Wezwij pomoc.
Jego przyjaciel sięgnął po służbową krótkofalówkę, obydwaj czuli, że coś jest zdecydowanie nie tak. Arek osunął się na łóżko, a potem z cichym stukiem na podłogę. Janek chwycił złożony w nogach pacjenta ręcznik i przyłożył go do twarzy, starał się jednocześnie dotrzeć do drzwi i wyjąć z kabury krótkofalówkę. Udało mu się jedynie ominąć łóżko, po czym padł na kolana i po chwili na podłogę, wciąż z przyciśniętym do twarzy ręcznikiem.
Minutę później otworzyły się drzwi i do środka wszedł salowy. Tym razem zamiast maseczki miał półmaskę ochronną z pochłaniaczem gazowym. Sprzęt wystarczał na ksenon, który wpuścił przed chwilą do sali w dość dużej ilości. Gdyby Arek obudził się z narkotycznego snu, z pewnością zauważyłby, że pomimo identycznych włosów i brody Iwan ma jednak nieco inne oczy, niebieskie i roześmiane, okolone mocniejszymi zmarszczkami.
Salowy zamknął drzwi, rozłożył stojący pod ścianą wózek inwalidzki i przeniósł na niego pacjenta. Na szczęście żaden z policjantów nie padł tak, aby tarasować dojście do drzwi. Jedynym zagrożeniem był fakt, że Igor Grabski był nieprzytomny, a pacjenta w takim stanie powinno się transportować na łóżku, nie na wózku inwalidzkim, jednak przy obecnym poziomie sfrustrowania personelu medycznego niskimi zarobkami i zapaścią ochrony zdrowia panowała taka znieczulica, że nikt nie powinien się przyczepić.
Założył Igorowi maseczkę, czepek medyczny i wyjechał z nim na korytarz, gdzie zamienił maskę gazową na chirurgiczną. Ruch był coraz większy, ale wbrew pozorom był to sprzymierzeniec. Gorzej, gdyby korytarz był pusty, wtedy rzucałby się w oczy. Teraz, po obchodzie lekarskim, mógł wieźć pacjenta na badania. Znał rozkład piętra szpitala na pamięć, skierował się w stronę windy.
Dojechał do stalowych drzwi i wcisnął strzałkę w dół. Ktoś stanął obok niego i Borys o mało nie stracił panowania nad sobą. Był to ochroniarz szpitalny. Co on tu robił? Rzadko ruszał się zza swojej lady na parterze, gdzie niczym mityczny Cerber strzegł porządku noszenia maseczek i zakładania foliowych ochraniaczy na buty.
– O, a ten co? – zapytał z uśmiechem starszy mężczyzna, plakietka przypięta na piersi informowała, że na chrzcie dano mu Stanisław.
– Do transportu – odpowiedział krótko Borys, imitując wschodni akcent, ale bez przesady. Byle nie przedobrzyć. Oczywiście, ochroniarz Stanisław mógł teraz zapytać, dlaczego wiezie nieprzytomnego pacjenta na wózku, a nie na łóżku, ale pewnie procedury szpitalne były mu obce.
– Nawalił się?
– Tak – rzucił krótko. Z tego, co wiedział, to często przywożono tu pacjentów na odtruwanie alkoholowe, zanim trafili do aresztu.
– Pomogę. – Drzwi windy otworzyły się i weszli do niej wspólnie, ochroniarz wcisnął przycisk „– 1”.
Borys analizował możliwe scenariusze. Na pewno będzie problem na dole, bo tam zaparkował swój samochód, doskonale imitujący klasycznego mercedesa vito służącego do transportu medycznego, a powinien przecież skierować się do rampy dla karetek.
I faktycznie, gdy wyszli z windy i Borys poszedł w lewo, a nie w prawo, jak nakazywała strzałka informująca „Miejsce przyjazdu karetek”, ochroniarz zaprotestował.
– Tędy. – Wskazał w stronę rampy.
– Skazali iści na parking – odpowiedział Borys i nie dając mu czasu na zastanowienie, skierował się w lewo. Usłyszał za sobą kroki, czyli ochroniarz ruszył za nim.
– Posrało ich tam? – zdziwił się Stanisław.
Borys tylko wzruszył ramionami. Do momentu wejścia na parking jego bajeczka jeszcze trzymała się kupy, ale jeśli ochroniarz uprze się na pomoc we wpakowaniu pacjenta do samochodu, wszystko się rozsypie. Mercedes tylko z wierzchu był oklejony, w środku zamiast wyposażenia transportu medycznego miał po prostu nosze wojskowe z pasami do przypięcia ciała. Nie chciał robić krzywdy emerytowi, ale chyba nie będzie wyjścia.
Stanęli przy bocznych drzwiach samochodu, Borys sięgnął do kieszeni, gdzie miał przygotowany mały pojemnik z gazem usypiającym na taką okazję. Oby zadziałał.
– Razem złapiemy – zawołał radośnie Stanisław.
Borys odsunął drzwi boczne, po czym szybko wyjął spod fartucha gaz i prysnął ochroniarzowi prosto w oczy. Na szczęście wszystko zadziałało, jak powinno, mężczyzna złapał się za twarz, a Borys wepchnął go do środka. Poprawił gazem, uważając, żeby samemu nie zaciągnąć się groźną chmurą. Gdy ochroniarz już grzecznie spał, ułożył go pod ścianą boczną na pace, a potem przerzucił do środka Igora, którego umościł na noszach. Taszczenie nieprzytomnego człowieka to nie lada wysiłek, więc Borys kilkanaście razy przećwiczył wszystko na sucho: złapanie pacjenta od przodu, piruet niczym w tańcu, usadzenie na podłodze, przerzucenie nóg na nosze, wyrównanie ciała, przypięcie pasami i kajdankami. Kilkanaście sekund. Złożył wózek i wrzucił go na tył. Zasapał się nieco.
Zamknął drzwi i siadł za kierownicą. Ruszył z parkingu w stronę szlabanów. Istniało drobne zagrożenie, że ktoś wszedł do pokoju i wszczął alarm, chociaż powinno to nastąpić nie wcześniej niż za dziesięć minut. Policjanci ze względów bezpieczeństwa mieli ustalone z personelem szpitala dokładne godziny wizyt i kolejna następowała dopiero o trzynastej, gdy podawano obiad. Dopóki policjanci się nie obudzą, nic nie powinno się wydarzyć. Brak policjanta przed pokojem nie powinien nikogo zaniepokoić, to był jego czas na kawę, przegryzienie czegoś i toaletę.
Wjechał na drogę dla karetek i spokojnie zmierzał w stronę szlabanów. Policyjna kia stała przy kiosku ochroniarzy, którzy sprawdzali bilety wyjazdowe i pobierali opłaty. Nie było żadnego poruszenia. Widząc samochód transportu medycznego, ochroniarz machnął mu ręką i podniósł szlaban. Borys rzucił jeszcze okiem na policjantów w samochodzie. Jeden z nich spał, a drugi bezmyślnie smyrał palcem ekran smartfona.
Wyjechał na drogę główną. Teraz to już z górki. Jedyna rzecz, jakiej nie uwzględniał jego plan, to pomoc ochroniarza. Miał zmienić samochód dopiero za dziesięć minut, jednak Stanisław mógł się do tego czasu ocknąć. Z policjantami nie było takiej obawy, bo mechanizm zamontowany w sali szpitalnej uwalniał świeżą porcję ksenonu co piętnaście minut.
Borys skręcił w boczną uliczkę wiodącą do cmentarza, pustego o tej godzinie i porze roku. W takie upały starsi siedzieli zgodnie z zaleceniami podawanymi w mediach w domach i groby zmarłych odwiedzali ewentualnie wieczorem. Zajechał pod śmietniki, wyskoczył z samochodu, odsunął drzwi i wyciągnął Stanisława. Ułożył go w cieniu rzucanym przez wiecznie przepełnione kontenery.
Wsiadł ponownie do mercedesa i ruszył w trasę zgodnie z planem. Musiał zmienić samochód, bo monitoring szybko wskaże policjantom, jaki samochód akurat wyjeżdżał z parkingu w momencie przeprowadzenia akcji. Wrzucenie numeru rejestracyjnego na bęben szybko da im informację, że mają do czynienia z kradzionymi tablicami. Uśmiechnął się i wcisnął delikatnie gaz.