Potwór ze Świętej Heleny - Albert Sánchez Piñol - ebook

Potwór ze Świętej Heleny ebook

Albert Sánchez Piñol

0,0
44,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Święta Helena: skalista wysepka oddalona o tysiące mil od najbliższego wybrzeża, pilnie strzeżona przez brytyjską marynarkę wojenną. Nigdy nikt nie został zamknięty w bardziej odległym i niedostępnym więzieniu niż Napoleon Bonaparte po swojej klęsce pod Waterloo. W roku 1819 Markiza Delfina de Sabran i jej kochanek, znakomity pisarz François-René de Chateaubriand, odwiedzają cesarza na wyspie na krańcu świata, gdzie cesarz ostatnie lata swojego życia spędza w angielskim areszcie. Delfina, słynna kurtyzana, pragnie spotkać najwspanialszego mężczyznę swoich czasów, ale cesarz w niczym nie przypomina wyidealizowanego bohatera, którego spodziewała się spotkać, a wyspa okazuje się szara i brzydka, roi się od szczurów. Klątwa ostatecznej klęski Napoleona wydaje się przenikać ląd i powietrze, a legenda opowiedziana przez marynarza ostrzega odwiedzających, że „potwór z Korsyki” nie jest jedynym monstrum, które zamieszkuje to miejsce.

Z jakim groźniejszym przeciwnikiem niż Napoleon będą musiały zmierzyć się ocalałe dzieci francuskiej arystokracji po miesiącach żeglugi? Podczas spotkania z cesarzem, który podbił całą Europę, wojskowym, którego szanowali nawet wrogowie, mężczyzną, przed którym ulegały kobiety, Chateaubriand i Delfina odkryją ku swemu przerażeniu, że potwory mogą mieć wiele twarzy.

„Alegoryczna opowieść ukazująca siły napędowe naszej cywilizacji – strach, władze i próżność””. El Periódico

„Narracyjna sieć intryg i pełna napięcia opowieść o władzy, złu i tyranii”. El País

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 281

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: El mon­stre de Santa He­lena
Opieka re­dak­cyjna: MA­RIA RACZ­KIE­WICZ-ŚLE­DZIEW­SKA
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: ANNA BRZE­ZIŃ­SKA
Ko­rekta: EL­WIRA WY­SZYŃ­SKA, JU­LIA MŁO­DZIŃ­SKA
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © Al­bert Sán­chez Pi­ñol, 2022 For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2024, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-7392-929-6
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1 marca 1819 roku

A gdyby tak w jed­nej izbie ze­brały się Mi­łość, Kul­tura i Wła­dza? Cóż by się wów­czas wy­da­rzyło? My­ślę, Mój Pa­mięt­niku, iż wszystko za­częło się dla­tego, że pew­nego dnia za­da­łam so­bie to py­ta­nie, tak prze­cież ba­nalne i błahe.

Wła­dza: ni­gdy jesz­cze żad­nego czło­wieka nie za­mknięto w wię­zie­niu pew­niej­szym i bar­dziej od­osob­nio­nym niż Na­po­le­ona Bo­na­par­tego. Wiemy wszy­scy, co się z nim stało – oto lu­dzie, ma­jąc dość jego nie­zmie­rzo­nych am­bi­cji i nie­ustan­nego roz­lewu krwi, obe­szli się z nim tak, jak na to za­słu­żył ów ge­niusz Zła, gdyż tym w isto­cie jest. A lampa, w któ­rej po­sta­no­wili za­mknąć tego dżina, nosi imię Świę­tej He­leny.

Mi­łość: przez całe ży­cie in­te­re­so­wał mnie tylko je­den prze­jaw czło­wie­czeń­stwa, owe ta­jem­ni­cze ema­na­cje du­szy, za sprawą któ­rych jedna istota ludzka czuje po­ciąg do dru­giej. Ko­cham mi­łość, wiel­bię i czczę mi­łość, i szczycę się tym, że li­sta mo­ich ko­chan­ków jest dłuż­sza niż słynne rzym­skie trakty. Ostat­nim z nich i naj­uko­chań­szym ze wszyst­kich zo­stał Fra­nçois-René de Cha­te­au­briand. Czy bar­dziej ko­cham René, czy samą mi­łość? Tego nie wiem na­wet ja. Wiem je­dy­nie, że chcia­ła­bym wy­sta­wić na próbę ową naj­wyż­szą cnotę, prze­ko­nać się, czy ist­nieją gra­nice, któ­rych mi­łość ludzka nie zdoła prze­kro­czyć.

Kul­tura: do tak śmia­łego przed­się­wzię­cia po­trze­buję sprzy­mie­rzeń­ców, któ­rzy uwznio­ślą je i spra­wią, że wyda ob­fity owoc. I ta­kie wła­śnie święte przy­mie­rze, w naj­szer­szym zna­cze­niu tego słowa, łą­czy mnie z Cha­te­au­brian­dem, naj­więk­szym pi­sa­rzem na­szego stu­le­cia (i za­pewne nie tylko na­szego). Je­śli się do­brze nad tym za­sta­no­wić, to zwią­zek ów był prak­tycz­nie nie­unik­niony. Przy­szli­śmy na świat w tym sa­mym roku, oboje mamy du­sze wraż­liwe, roz­mi­ło­wane w sztu­kach pięk­nych, i oboje je­ste­śmy dziećmi fran­cu­skiej ary­sto­kra­cji. Re­wo­lu­cja, Ter­ror, Kon­su­lat, Dy­rek­to­riat, Ce­sar­stwo, wszyst­kie te re­żimy i okrop­no­ści na­szej epoki do tego stop­nia zdzie­siąt­ko­wały na­sze sze­regi i tak nie­wiele zo­stało z ga­lij­skiej szlachty, że było w za­sa­dzie nie­moż­liwe, by­śmy się ze sobą nie ze­tknęli.

A co do Cha­te­au­brianda... Czy można o nim po­wie­dzieć coś, co jesz­cze nie by­łoby po­wszech­nie wia­dome? To naj­le­piej wy­ostrzone i naj­po­czyt­niej­sze pióro na­szej ery. Naj­bar­dziej ar­ty­styczne i wo­jow­ni­cze. Naj­wznio­ślej­sze, naj­bar­dziej po­ucza­jące, a za­ra­zem uro­kliwe. Jego styl jest nie­zrów­nany: jest tam za­mysł i na­mysł, smak i do­bry smak, ton i bon ton. Cze­góż wię­cej można wy­ma­gać od pi­sa­rza? Ach, tak: żeby wal­czył, żeby po­dró­żo­wał, żeby edu­ko­wał i ga­nił. On to czy­nił i czyni, a na­wet wię­cej. I to do­sko­nale. Już za ży­cia stał się nie­śmier­telny. A ja lu­bię dzie­lić łoże z nie­śmier­tel­no­ścią. Ko­cham go, po pro­stu. Nie je­stem tylko pewna, czy jego mi­łość do­rów­nuje mo­jej.

Tak więc dzi­siaj, Ko­chany Pa­mięt­niku, gdy do­bie­gło końca przy­ję­cie, ja­kie co dwa ty­go­dnie wy­daję w swoim zamku, a go­ście zo­sta­wili nas sa­mych, sta­nę­łam przed René i rze­kłam doń:

– Uko­chany mój, ty, który roz­my­ślasz tak wiele, w czym wy­prze­dzasz i prze­wyż­szasz całą resztę ro­dzaju ludz­kiego, do­strze­głeś za­pewne ów aspekt ży­cia, który w sztuce od­bija się jak w zwier­cia­dle... oto wielcy ko­chan­ko­wie, za­równo w hi­sto­rii, jak i w li­te­ra­tu­rze, wy­sta­wiają na próbę swoją mi­łość, by prze­zwy­cię­żyć dwie wiel­kie prze­szkody: od­da­le­nie i groź­nego ry­wala.

– Istot­nie, jest to spo­strze­że­nie nie­zwy­kle trafne i praw­dziwe – przy­znał. – Ma­rek An­to­niusz za mi­ło­ścią po­dąża aż do Egiptu, musi też zmie­rzyć się z po­tęż­nym Au­gu­stem. Albo Ro­meo i Ju­lia, któ­rzy sprze­ci­wili się swoim ro­dzi­nom, naj­bar­dziej wpły­wo­wym w We­ro­nie. Przy czym Ro­meo po­ko­nuje od­le­głość na­wet więk­szą, niż zro­bił to Ma­rek An­to­niusz, bo jako wy­gna­niec z po­lis bę­dzie mu­siał zła­mać prawo, je­śli wróci. On zaj­dzie naj­da­lej: prze­kro­czy gra­nicę uświę­co­nych za­sad.

– Nie za­po­mi­naj o kró­lo­wej Saby, która chcąc się po­łą­czyć z Sa­lo­mo­nem, prze­dziera się przez arab­skie pu­sty­nie dzie­lące Put od Izra­ela, a gdy już do­trze do Je­ro­zo­limy, do­sta­nie się pod wła­dzę fa­ry­ze­uszy.

– Albo Hen­ryk VIII – do­dał Cha­te­au­briand – który z mi­ło­ści do Anny Bo­leyn sta­wił czoło Rzy­mowi, pa­pie­żowi i ca­łemu chrze­ści­jań­stwu. A jaką drogę prze­był! Od jed­no­ści do schi­zmy, od or­to­dok­sji do he­re­zji. Od zba­wie­nia do pie­kła.

Wy­chy­lił do dna swój kie­lich i zmie­nił ton.

– A te­raz po­wiedz mi, bo chyba Bóg je­den to wie – wes­tchnął – dla­czego przez całe dwie go­dziny wie­czorku li­te­rac­kiego, który spę­dzi­li­śmy z go­śćmi i przy­ja­ciółmi, ani razu o tym nie wspo­mnia­łaś, a pod­ję­łaś ów te­mat, do­piero gdy wszy­scy się ro­ze­szli i nikt nas nie sły­szy. Z czego wnio­skuję, że za chwilę za­żą­dasz ode mnie ja­kie­goś mi­ło­snego wy­czynu.

– Cóż za bły­sko­tli­wość in­te­lektu i du­cha, sku­piona w jed­nym czło­wieku! – Ro­ze­śmia­łam się. – Al­bo­wiem nie mogę ci od­mó­wić ra­cji.

Ja rów­nież wy­pi­łam łyk z kie­liszka, po czym do­da­łam:

– Je­stem twoją przy­ja­ciółką i ko­chanką i cie­szę się, że ni­kim wię­cej: try­wial­no­ści mał­żeń­stwa zrze­kam się bez żalu, po­zo­sta­wiam ją ko­bie­tom prze­cięt­nym. Ale są­dzę, że mam prawo po­pro­sić cię o dwa do­wody twej mi­ło­ści.

Kiedy Cha­te­au­briand jest za­kło­po­tany, co zda­rza się rów­nie rzadko jak deszcz na pu­styni, wznosi wów­czas oczy ku niebu albo do­lewa so­bie wina, żeby zy­skać na cza­sie. A mu­siał być bar­dzo, ale to bar­dzo za­kło­po­tany, gdyż uczy­nił obie te rze­czy w tej sa­mej chwili: spoj­rzał w su­fit i na­peł­nił kie­lich (Cha­te­au­briand, Mój Pa­mięt­niku, lubi, jakże dzie­cin­nie i po mę­sku za­ra­zem, po­pi­sy­wać się ta­kimi umie­jęt­no­ściami jak na­peł­nia­nie szklanki po brzegi, pa­trząc w inną stronę i nie ro­niąc przy tym ani kro­pli).

– Ależ, uko­chana moja – ode­zwał się bła­gal­nym to­nem – ja­kiż to do­wód uczu­cia mogę ci dać więk­szy niż moja nie­ustanna i li­ber­tyń­ska obec­ność tu­taj, choć wloką się za mną mał­żeń­skie kaj­dany?

– Cho­dzi o dwa wy­zwa­nia, o któ­rych wła­śnie mó­wi­li­śmy – prze­rwa­łam mu szorstko. – Że­byś z mi­ło­ści do mnie prze­był drogę naj­dłuż­szą i sta­wił czoło naj­groź­niej­szemu ry­wa­lowi.

Mimo ob­fi­to­ści wina, któ­rym ra­czy­li­śmy się tam­tego wie­czoru, Cha­te­au­briand zbladł jak ściana. Al­bo­wiem jego wy­bitny umysł od­gadł już, do czego zmie­rzam.

– Za pięt­na­ście dni od­bija od brzegu sta­tek wy­pły­wa­jący w rejs do pew­nego szcze­gól­nego portu. Mam już bi­let. I re­zer­wa­cję dla cie­bie, o ile, jak tego ocze­kuję i pra­gnę, ze­chcesz mi to­wa­rzy­szyć.

Wów­czas, Mój Pa­mięt­niku, Cha­te­au­briand wy­dał z sie­bie tylko kilka ję­ków po­dob­nych do sko­wytu bi­tego psa: „Nie... ale... Nie, tylko nie to...”.

– A wła­śnie, że tak – ucię­łam sta­now­czo po raz drugi. – Od dawna pra­gnę po­znać ów fe­no­men hi­sto­ryczny przy­oble­czony w ludzką skórę, to in­dy­wi­duum, które tak bar­dzo za­wa­żyło na ży­ciu moim, twoim i świata ca­łego. Tę kre­aturę, za­mkniętą te­raz ni­czym ja­kaś po­tworna be­stia. Tak, do­brze się do­my­ślasz... Sta­tek pły­nie na Wy­spę Świę­tej He­leny. Wy­bie­raj: uczy­nić za­dość memu ży­cze­niu czy spra­wić mi za­wód, być przy mnie czy po­zwo­lić, bym zna­la­zła się w to­wa­rzy­stwie Na­po­le­ona Bo­na­parte cał­kiem sama.

Sceny obu­rze­nia w wy­ko­na­niu Cha­te­au­brianda za­wsze by­wają me­lo­dra­ma­tyczne. Wstał, wspie­ra­jąc dło­nie na stole, a jego ra­miona wzno­siły się ni­czym dwie ko­lumny. Za­czął krzy­czeć:

– O nie! Ni­gdy, prze­nigdy! My­lisz, pani mar­kizo, mi­łość z zu­chwal­stwem, na­mięt­ność z eks­cen­trycz­no­ścią! Nie! Sły­szysz mnie?! Nie! Ję­zyk fran­cu­ski nie zna dźwięcz­niej­szego i bar­dziej sta­now­czego słowa niż te trzy li­tery: non!

Trwa­łam w nie­wzru­szo­nym mil­cze­niu. Ale ko­bieta nie musi nic mó­wić, gdy jej poza, jej ciało i oczy zgod­nie po­twier­dzają, że nie ustąpi. (Jed­nego tylko, Mój Pa­mięt­niku, nie wolno jej wów­czas pod żad­nym po­zo­rem zro­bić: mru­gnąć).

Cha­te­au­briand zmie­nił tak­tykę. Po­chy­lił się, chwy­cił moje ręce i jął prze­ma­wiać ze sło­dy­czą, zwra­ca­jąc się do mnie po imie­niu, co czy­nił nie­zmier­nie rzadko na­wet w chwi­lach naj­czul­szej in­tym­no­ści: „Del­fino, Del­fino...”, lecz za­raz, na­gle, znów się wy­pro­sto­wał, pod­no­sząc głowę i głos:

– Nie! Ni­gdy! Na­wet mi­łość i po­żą­da­nie mają gra­nice, któ­rych nie wolno prze­kro­czyć. Ten czło­wiek jest wcie­le­niem grozy! Wię­cej, sie­dli­skiem pie­kła! A kie­ruje nim zbrod­ni­cza próż­ność. Przy­kro mi, moja droga, ale moc po­tęż­niej­sza od two­jej każe mi od­mó­wić. Nie mogę tam po­pły­nąć, nie chcę tam po­pły­nąć, nie po­wi­nie­nem tam po­pły­nąć i nie po­płynę. Non! Nie wejdę na po­kład tego statku.

– Je­śli mnie ko­chasz, wej­dziesz.

– Nie! Nie, nie i nie. Ni­gdy!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki