Raport Kruka - Przemysław Kowalewski - ebook + audiobook

Raport Kruka ebook i audiobook

Kowalewski Przemysław

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

CZY JESTEŚCIE GOTOWI NA PRAWDĘ?

Podczas prac porządkowych w podziemiach starego kościoła dochodzi do odkrycia tajemniczej krypty. Znalezisko wzbudza sensację! Czyżby trafiono na skarby Gryfitów? Po kilku latach spędzonych na emigracji do kraju wraca światowej sławy archeolog Nikita Wajda. Jego celem jest zbadanie historii tajemniczego znaleziska. Okazuje się, że wiele w Polsce od tego czasu się zmieniło. Tymczasem nad odkryciem zapadła kurtyna milczenia. Nikita wraz z zespołem współpracowników wyrusza w podróż prowadzącą w odmęty przeszłości. Do świata przemocy, cierpienia i niezagojonych ran, które pozostawiły po sobie głębokie blizny. Na swej drodze będzie musiał stawić czoła potężnym siłom i ludziom, którzy zrobią wszystko w imię „wyższego dobra”. Czy odkrycie niewygodnej prawdy będzie wyzwoleniem? Czy jest gotowy, by zmierzyć się nie tylko z dramatyczną historią swojego kraju, ale również mroczną prawdą o swoich bliskich?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 295

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 21 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Mariusz Bonaszewski

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przeszłości nie da się traktować wyłącznie jak „martwego ciężaru”, lecz trzeba uwzględnić pamięć, która stanowi ciężar zmarłych i wyrządzonych im krzywd. Stawiają oni wymagania wobec teraźniejszości.

Hannah Arendt, Korzenie totalitaryzmu,

przeł. Daniel Grinberg, Mariola Szawiel

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W książce wykorzystano wspomnienia więźniów obozów pracy przymusowej działających w Polsce po drugiej wojnie światowej. W wypadku innych opisanych sytuacji i postaci wszelkie podobieństwo do prawdziwych zdarzeń i osób jest przypadkowe i niezamierzone.

 

Prolog

Szczecin, grudzień 2015 roku

 

Mężczyzna naciągnął ciepły bezrękawnik na gruby, szary polar i zszedł po omacku po kamiennych schodach do piwnicy kościoła pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła w Szczecinie. Rękoma podtrzymywał się wąskich ścian. Czuł na opuszkach palców zimno bijące od wilgotnych kamieni. Miał na imię Piotr, ale podczas obłóczyn[1] nazwano go Janem, na cześć Świętego Jana z Mathy, który podczas jednej z wypraw krzyżowych założył Zakon Świętej Trójcy od Wykupu Niewolników. W pomieszczeniu czuć było intensywny zapach wilgoci. Gdy mężczyzna upewnił się, że pod stopami ma stabilny grunt, podszedł do bębna z przedłużaczami i włączył reflektory. Jasne światło kilku lamp ustawionych w każdym rogu piwnicy rozlało się po ścianach.

Jan pochylił się, by nie uderzyć o niskie sklepienie. Poruszał się wzdłuż piwnicznych murów, lekko muskając palcami świeżo odsłoniętą elewację. Bracia dobrze się spisali, pomyślał. Skuli prawie wszystkie tynki, odsłaniając cegły. Uśmiechnął się pod nosem. Zakon rycerski Świętej Trójcy zasługuje na tę siedzibę. W końcu znaleźli swoje miejsce na ziemi. Przebiegł wzrokiem po łukowym sklepieniu. Niech Bóg błogosławi księdzu infułatowi, pomyślał. Gdy już skończą zagospodarowanie podziemi świątyni, będą musieli pomyśleć nad jakimś szczególnym prezentem dla księdza Bosego. To on im je wskazał. Przez lata był tu magazyn.

Przeszedł na środek pomieszczenia i zaniósł się kaszlem. Wnętrze bardzo szybko wypełniło się kurzem. Drobinki zaprawy, cementu i ceglanego pyłu tańczyły w świetle rzucanym przez budowlane reflektory. Mężczyzna nabrał powietrza i kichnął. Gdy podniósł głowę, kątem oka zauważył, że coś zwisa ze sklepienia. Podszedł bliżej. To był rodzaj jakiegoś sznurka, na którego końcu znajdowała się pętelka. Spróbował ją chwycić, ale był za niski, nie dosięgał. Podskoczył. Bezskutecznie. Spojrzał z wyrzutem na swój brzuch. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie widzi czubków butów. Po remoncie przejdzie na dietę. Obiecuję, Panie, powiedział w myślach. Zebrał się w sobie, ugiął nogi w kolanach i ponownie podskoczył. Jest! Chwycił sznurek i z całą mocą opadł na posadzkę.

Nagle potężny huk wstrząsnął kaplicą. Jan poczuł, że spada w ciemność. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Dopiero silny, promieniujący przez cały bark ból ręki oraz intensywny smród zgnilizny postawiły go na nogi. Przełknął ślinę, kucnął i wtedy uświadomił sobie, że w kieszeni ma przecież telefon. Sięgnął po niego i włączył latarkę. Punktowe światło zabujało po ścianach ciemnego pomieszczenia. Zakonnik zadarł głowę. Nad sobą miał dziurę, przez którą do środka wpadało blade światło budowlanych reflektorów. Zdał sobie sprawę, że znajduje się jakieś półtora metra pod podłogą piwnicy. To jakieś stare, nieodkryte pomieszczenie, przemknęło mu przez myśl. Zaschło mu w ustach. Z trudem przełknął ślinę. Podniósł się i pochylony zaczął penetrować miejsce, do którego trafił.

Wnętrze było o połowę mniejsze aniżeli krypta na górze. Mężczyzna skierował jasny snop światła latarki przed siebie i nagle po kręgosłupie przebiegł mu dreszcz, a na opuszkach palców pojawiła się wilgoć. Przetarł je i ścisnął dłoń w pięść. Przed nim ukazały się wykute w ścianie wnęki. W środku, na cokołach, stały zdobione sarkofagi. Podszedł bliżej. Do cokołów przymocowano kamienne tablice, a na nich wyryto łacińskie nazwy. Jan odgarnął kurz i przebiegł wzrokiem po zdobionych literach. SEPULCHRUM ILLUSTRISSIMORUM DUCUM AC PRINCIPUM POMERANIAE. „Grobowiec najjaśniejszych książąt Pomorza”, przetłumaczył inskrypcję w myślach.

– Jezusie przenajświętszy – wyszeptał.

To musi być grobowiec pierwszych władców tego regionu, przeszło mu przez myśl. Zakonnik zadarł głowę i spojrzał na płaskorzeźbę znajdującą się nad jednym z sarkofagów. Przedstawiała rycerza w tunice. Lewą ręką przytrzymywał krótki miecz, w prawej dzierżył tarczę z głową gryfa. Na bocznych ścianach tumby znajdowała się rycina z pogrzebem księcia. Czyżby to był…?

Nagle do Jana dotarło, że nie powinien tutaj niczego ruszać. Cofał się, aż poczuł za plecami zimną ścianę. Odwrócił się i poświecił latarką. Dziwne, pomyślał. Gładź nie wyglądała na wiekową. Położył dłoń na wyraźnych wybrzuszeniach. Cement kruszył się w palcach. Wtem naruszony płat spadł na kamienną podłogę i rozpadł się na mniejsze kawałki. Mężczyzna powędrował wzrokiem do miejsca, z którego odkleił się tynk. Stare cegły. Zapewne te same, z których wybudowano kościół. Ścianę postawiono prawdopodobnie dużo później, pomyślał, po wojnie, a może jeszcze później. Jan położył dłoń na odsłoniętej części muru. Była wilgotna. Nie to jednak było dziwne. Na opuszkach palców poczuł zimny podmuch wiatru. To ze szczelin. Tam musiało znajdować się jeszcze jedno pomieszczenie. Bez trudu udało mu się pchnąć jedną z cegieł, która z łoskotem spadła na ziemię. Zakonnik drżącą dłonią odgarnął pył i skierował światło latarki na odkryte wnętrze. Jasny snop wdarł się do niewielkiego pomieszczenia. Żółty okrąg przez chwilę błądził po ciemnych ścianach, aż zatrzymał się na pokaźnej konstrukcji. Mężczyzna dopiero po chwili zrozumiał, że były to drewniane skrzynie, stojące jedna na drugiej. Na każdej z nich znajdowały się jakieś litery namalowane białą farbą. Brat Jan zmrużył oczy i odczytał na głos:

– UNRRA[2].

 

 

 

[1] Uroczystość przyznania alumnom seminarium duchownego sutann lub zakonnikom habitu. W polskich seminariach sutanny przyznaje się alumnom trzeciego roku, a w zakonach najczęściej po postulacie.

[2] United Nations Relief and Rehabilitation Administration – Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy, utworzona 9 listopada 1943 roku w Waszyngtonie w celu udzielenia pomocy obszarom wyzwolonym w Europie i Azji po zakończeniu drugiej wojny światowej.

 

Rozdział 1. Krypta Gryfitów

Szczecin, grudzień 2015 roku

 

– Jak wiecie, spotykamy się dziś po raz ostatni. – Czterdziestoparoletni mężczyzna poprawił marchewkową grzywkę, która opadła mu na wysokie czoło.

Siedzące w pierwszym rzędzie studentki westchnęły z przejęciem. Był jedynym wykładowcą, którego zajęcia z archeologii śmierci potrafiły wypełnić wszystkie miejsca na auli. Od roku dwa tysiące piątego, gdy na Uniwersytecie Szczecińskim powstała Katedra Archeologii Instytutu Historycznego, to właśnie profesor Nikita Wajda gromadził tłumy. Prowadzone przez niego zajęcia były wizytówką tego elitarnego kierunku studiów. Nie tylko jego nieprzeciętna uroda przyciągała młodych ludzi, lecz także pasja, z jaką snuł opowieści o zamierzchłych czasach. Każde spotkanie z profesorem gwarantowało niecodzienne doświadczenia.

– Niestety nie zobaczymy się już w nowym semestrze. W Bazylei zespół badaczy wciąż pracuje nad Kodeksem Tchacos. Ktoś z was wie coś na ten temat? – Profesor nie podnosił wzroku, czekał. Nagle z końca sali dobiegł go męski donośny głos.

– Ewangelia Judasza.

Wajda nie musiał sprawdzać, kto to powiedział. Franek Hebel był jego ulubieńcem. Łysy, z potężnymi łapami niepasującymi do reszty ciała, które zawsze zwisały wzdłuż ciała jak niepotrzebne rekwizyty, i nieodłącznymi okularami ze szkłami jak denka od słoika, w których źrenice wyglądały jak orzechy włoskie.

– W latach siedemdziesiątych egipscy wieśniacy z muhafazy Al-Minja odkryli jaskinię w pobliżu Nilu. – Wykładowca oparł się biodrami o blat biurka i skrzyżował ręce na piersi. – Wiedzieli, że w starożytności w takich miejscach grzebano zmarłych. W oczach pojawiły im się złote monety. Wierzyli, że to był ich dzień. W środku natknęli się na ludzkie kości i kamienny pojemnik, w którym znajdował się papirus w skórze. Zabrali znalezisko i sprzedali za kilka funtów u lokalnego antykwariusza. Nie tylko oni tego dnia mieli dobrą imprezę. Antykwariusz wiedział, że trafił na coś wyjątkowego. Manuskrypt okazał się poszukiwanym przez setki lat apokryfem. Była to Ewangelia Judasza. – Wajda ruszył przez środek sali na samą górę. Trudno było stwierdzić, czy mówi teraz do siebie, czy do audytorium. – Przez kilkanaście lat manuskrypt wędrował z rąk do rąk. Trafił do Nowego Jorku, a stamtąd do Zurychu. Próba sprzedania go w Genewie w roku osiemdziesiątym trzecim za trzy miliony dolarów nie powiodła się, gdyż nikt nie chciał potwierdzić jego autentyczności. Diabelska ewangelia parzyła. – Studenci z wypiekami na twarzach wsłuchiwali się w każdy dźwięk, który wydawał profesor. – W końcu manuskrypt znalazł się w Bazylei. Specjalny zespół naukowców siedzi nad nim od kilku lat. Badania za pomocą izotopu węgla wskazały, że materiał, na którym spisano tekst, pochodzi z trzeciego lub pierwszej połowy czwartego wieku. Jak wiecie, manuskrypt zredagowany jest po koptyjsku. Potrzebują kogoś, kto zna ten język… – Nikita usiadł na szczycie schodów i przebiegł wzrokiem po twarzach studentów. – Zatem jadę.

Wstał, przetarł dżinsy na kolanach i poprawił grzywkę. Już miał schodzić, gdy z ostatniego rzędu sali dobiegł go znajomy głos:

– Wyjedzie pan profesor tak po prostu, nie badając sprawy znaleziska w kościele Świętych Piotra i Pawła w naszym mieście?

Wajda zatrzymał się. Wbił wzrok w swoje martensy i włożył dłonie do tylnych kieszeni spodni.

– Jakie odkrycie, Hebel?

Chłopak był wyraźnie zadowolony z efektu, jakie jego słowa zrobiły na profesorze.

– A tego, o którym piszą dzisiejsze gazety… – Student pomachał złożonym w rulon dziennikiem.

– Pokaż! – Wykładowca wyciągnął dłoń i nie patrząc chłopakowi w twarz, sięgnął po pismo. Ponownie usiadł na schodku i drżącymi rękoma je rozłożył.

To było „Nasze Miasto”. Z okładki krzyczał wielki tytuł: Czy odnaleźliśmy kryptę Gryfitów? Nikita przebiegł wzrokiem po wyboldowanym zdaniu: Fragment buta, guziki, czaszka, materiał przypominający aksamit – to przedmioty odnalezione podczas porządkowania podziemi w kościele św. Piotra i św. Pawła. Przełknął ślinę. Sensacyjne odkrycie zaczęło się prozaicznie, od prac porządkowych podziemi kościoła. Tutaj miał znaleźć swoją siedzibę zakon rycerski Trójcy Świętej, działający przy parafii. – Prace rozpoczęliśmy w porozumieniu z miejskim konserwatorem zabytków panią Małgorzatą Gwiazdowską, byliśmy przekonani, że podziemia kryją tajemnicę – mówi Robert Kreft, regent zakonu.

Wajda sięgnął po długopis leżący na ławce przed zaskoczonym studentem. Otworzył dłoń i napisał: Robert Kreft. Odłożył długopis i wrócił do czytania. Od kiedy pracuję w parafii, nie miałem pojęcia, że świątynia kryje aż takie tajemnice – mówi ks. infułat Stanisław Bosy, proboszcz parafii. – W pomieszczeniu jest sześć nisz, ale to nie koniec niespodzianek. Jeden z członków zakonu, pracując w niszy, w pewnym momencie zapadł się.

Nikita obok wcześniejszej notatki dopisał kolejne imię i nazwisko. Przejrzał tekst do końca, zamknął gazetę, nabrał powietrza i spojrzał na swoje buty. Przez chwilę nie spuszczał z nich wzroku, szepcząc coś do siebie.

– Panie profesorze? – zagaił Hebel.

Wajda odwrócił się i spojrzał na chłopaka tak, jak nigdy tego nie robił. Dopiero po chwili student zdał sobie sprawę, że wykładowca patrzył na niego, ale go nie widział. Myślami odpłynął w jakieś inne miejsca. Nikita spuścił głowę i oddając Frankowi gazetę, wyszeptał:

– Pilnuj tej sprawy, kiedy mnie nie będzie.

 

Rozdział 2. Mężczyzna z cygarem

Szczecin, jesień 2016 roku

 

Stał tuż przy oknie, obrócony tyłem do drzwi. Ręce miał założone za plecami. Ciemne, gęste włosy opadały mu na tweedową marynarkę. Wpatrywał się w jakiś punkt na zewnątrz. Pękate krople deszczu uderzały o szyby, rozmazując na nich granat nabrzmiałych chmur wiszących nad Szczecinem z błękitem neonu Cukierni Kocha i ciepłymi, szkarłatnymi refleksami z witryny kina Pionier. Jakaś para, trzymając się za ręce, przebiegła po pasach na czerwonym świetle. Mężczyzna wciągnął dym do ust i powoli wypuścił go przed siebie.

– Wiecie, co by się stało, gdyby ta informacja wyszła? – wypowiedział głębokim i spokojnym głosem. – To byłby początek lawiny.

Dwóch mężczyzn i kobieta pokiwali ze zrozumieniem głowami. Siedzieli za stołem i wbijali wzrok w plecy mówiącego. Ten niższy, bez ani jednego włosa na głowie, za to z wypielęgnowaną skórą, w modnej marynarce podkreślającej potężne barki i dobrze umięśnione ramiona, zacisnął wyrazistą, kwadratową szczękę, uniósł obie ręce jak do modlitwy i przysunął dłonie do ust, jakby chciał zasygnalizować szczególne zainteresowanie słowami mężczyzny. Wokół jego nadgarstka wił się różaniec ze złotym krzyżem.

Drugi mężczyzna, szarymi, bystrymi oczyma wpatrujący się w człowieka przed sobą, był wyjątkowo szczupły, wręcz chorobliwie chudy. Siedział wyprostowany z założonymi dłońmi na kolanach, jakby nie był żyjącą istotą, tylko dziełem wyjątkowo zdolnego lalkarza. Od całej reszty odróżniała go uderzająca biel twarzy, włosów i brwi. Organizm mężczyzny cierpiał na brak melaniny. Spod mankietu jego czarnej koszuli wystawał fragment złotego krzyża, wiszącego na różańcu otaczającym jego chude przedramię.

Wysoka, ładna blondynka poprawiła długi warkocz i założyła jedną nogę na drugą. Była ubrana w obcisłą spódnicę oraz białą koszulę podkreślającą jej zgrabny biust. Przy kołnierzyku zwisał wąski, czarny krawat. Miała na oko jakieś czterdzieści parę lat.

– Nieważne, co zrobimy i co powiemy. Świat tego nie zrozumie – kontynuował. – A my dopiero rozpoczęliśmy rewolucję.

Ponownie skierował do ust cygaro.

– Musimy to ukryć i dotrzeć do świadków, którzy mogliby coś o tym opowiedzieć. Miejsce należy zabezpieczyć i oddać w bezpośrednią opiekę organizacji. Załatwcie wszystkie dokumenty. Z tym kościołem narodowym też nie będzie problemu, już wydałem instrukcje. Tego brata, który był tak ciekawski, wysłaliśmy bardzo daleko stąd. To był humanitarny gest. Musieliśmy to zrobić, zanim odszukaliby go ci, którzy źle życzą naszej ojczyźnie…

Siedzący ponownie pokiwali głowami.

– Macie do dyspozycji ludzi w każdej instytucji i w większości mediów w tym kraju. Kościół również nie odmówi pomocy. Każdy dobry patriota musi stanąć na wysokości zadania. – Mężczyzna zaniósł się kaszlem. Przez chwilę łapał oddech i uspokajał organizm. Przetarł oczy. – Trzeba też dotrzeć do tego księdza, o którym mówił regent zakonu. Jeżeli w ogóle żyje. Musimy się dowiedzieć, ile jeszcze pamięta i czy chce się dzielić tą wiedzą.

Odwrócił się. Dopiero teraz można było stwierdzić, jak wysokim i tęgim jest człowiekiem. Kruczoczarne włosy komponowały się z gęstą brodą. Gdy podniósł dłoń, by wyciągnąć z ust cygaro, błysnęła srebrna bransoleta zegarka. Spojrzał na cyferblat. Wskazówki klasycznego tag heuer wskazywały godzinę dziewiątą. Mężczyzna zgasił cygaro w kryształowej popielnicy i uśmiechnął się do siedzących za stołem.

– Późno już. Pora na apel jasnogórski – wyszeptał i wyszedł z pomieszczenia.

 

Rozdział 3. Poranek w Bazylei

Bazylea, wiosna 2023 roku

 

Był nagi. Przez ogromne okna sięgające podłogi zerkała do środka budząca się do życia Bazylea. W ciepłych promieniach leniwego słońca jego ciało przypominało wyrzeźbionego przez Myrona Dyskobola. Harmonijnie ukształtowane mięśnie ramion, pleców i barków komponowały się z wyraźnymi mięśniami pośladków, ud i łydek. Stał pośrodku salonu z szeroko rozstawionymi nogami i zamkniętymi oczami. W pewnej chwili je otworzył. W ledwie okrytym jasnością pokoju jego zielone tęczówki zajaśniały ciepłym żarem. Naprężył wszystkie mięśnie jak kot szykujący się do skoku i rozpoczął przedziwny taniec. Dla niewprawnego oka mógł wyglądać jak szereg następujących po sobie figur. W rzeczywistości Nikita prezentował układ yul gok, jeden z najbardziej wymagających w koreańskiej sztuce walki taekwondo. W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana od czasu do czasu sykiem powietrza energicznie wypuszczanego z płuc. Mężczyzna poruszał się z gracją baletmistrza i energią tajskiego boksera.

Każdy dzień zaczynał od tego samego układu. Oczyszczał umysł. Przygotowywał mózg do wytężonych procesów, które na niego czekały. Później były jeszcze ćwiczenia siłowe i szybki prysznic. Śniadanie w zasadzie zawsze jadał podobne. Miseczka owsianki, następnie owoce. Nieraz owsiankę zastępowało jajko na miękko, przygotowane po wiedeńsku. Do tego dwie kromki ciemnego, wieloziarnistego chleba. Na koniec obowiązkowe espresso. Przy posiłku milczał. Nawet jak w hotelowych restauracjach przysiadali się do niego inni goście i próbowali jakiegoś small talku, nie odpowiadał. W ogóle na nich nie patrzył. Pewnie uważali go za gbura. Nie przejmował się tym. Nie przejmował się wieloma rzeczami. Choć od czasu, gdy lekarze ze szpitala klinicznego w Bazylei przestali się spierać na konsyliach, czy dobrą diagnozą jest lekki zespół Aspergera, czy jego stan jest raczej efektem traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, zaczął uczyć się komunikowania. Nie rozumiał tego, ale wiedział, że z jakiegoś powodu powinien zachować się tak, by nie oceniano go jak dziwaka. Przecież potrafił być otwarty i komunikatywny. Tak było na wykopaliskach czy podczas zajęć, gdy opowiadał z pasją o niesamowitych odkryciach. Wtedy stawał się kimś zupełnie innym. To właśnie takiego Nikitę ludzie kochali, dla niego studenci przyjeżdżali z najdalszych części kraju. Wystarczyło jednak, by zamknął drzwi od sali wykładowej, a wtedy wszystko się kończyło. Znikał w ciemnej, przeraźliwej pustce.

Po śniadaniu zapakował ostatnie rzeczy z łazienki do kosmetyczki i wrzucił ją do walizki. Spojrzał na nocną szafkę. Zdjęcie rodziców. Przeszedł przez sypialnię i podniósł fotografię w drewnianej ramce. Dwoje roześmianych starszych ludzi na spacerze w parku. Ścieżka, po której szli, była zasłana czerwono-żółtymi liśćmi. Brodaty mężczyzna w okularach miał na sobie szary prochowiec, a kobieta kolorowe ponczo. Trzymali się za ręce. Pamiętał wszystko. Każdy dzień, od kiedy zdiagnozowali u niej chorobę nowotworową. Trasę Bazylea – Berlin – Szczecin znał na pamięć. Jednak to nie lotniska, odprawy, dworce najbardziej utkwiły mu w głowie, ale godziny spędzone na korytarzach Oddziału Klinicznego Onkologii, Chemioterapii i Immunoterapii Nowotworów Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego. Godziny wpatrywania się w twarz ojca. Uśmiechał się. W ten sposób chciał synowi dać znać, że wszystko jest w porządku. Będzie nadal tak, jak było. Nikita nie rozumiał tego. Ciągle uczył się interpretacji tych gestów, uśmiechów, mowy ciała. Do dziś nie rozumie, dlaczego on się wtedy uśmiechał. Dlaczego mu nie powiedział, tylko się ciągle uśmiechał…

Nikita przez chwilę patrzył na fotografię, po czym wrzucił ją do walizki i zapiął zamek. Spojrzał na zegarek. Na lotnisku będzie za dwie godziny. W Berlinie za cztery. Z lotniska ma go odebrać Hebel. Chłopak zrobił niezłą karierę naukową na uniwersytecie podczas jego nieobecności. Dobrze, że został. Jeżeli nic się nie wydarzy po drodze, w domu będzie po siedemnastej. Wyprostował się. Z odbicia w lustrze spoglądał na niego wysoki mężczyzna ubrany w bojówki, koszulę khaki z podwiniętymi rękawami, spod której wystawał biały podkoszulek. Delikatny zarost pokrywał trójkątną twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi.

Wajda przez szyję przewiesił torbę, do której wrzucił laptop i nikon z wymiennym obiektywem. Nie wyobrażał sobie, że może wyjść na zewnątrz i nie mieć przy sobie czegoś, dzięki czemu zapamięta jakąś wyjątkowo ulotną chwilę, niezwykłe miejsce lub szczególne zdarzenie. Nie uznawał aparatów w telefonach. Te służyły mu tylko do rozmów. A zdjęcia musiały być doskonałe. Liczył się każdy szczegół. Jego życie było naznaczone drobiazgami.

 

Rozdział 4. Agne i Bear

Berlin, wiosna 2023 roku

 

Nikita sięgnął po niewielką walizkę, która kołysząc się na boki, zaliczyła kolejną rundę na taśmie transportującej bagaże, by w końcu trafić w jego ręce. Była jedną z ostatnich, które nie wróciły do swych właścicieli. Wajda przeczekał największy tłok. Oparty o filar, w bezpiecznej odległości, przyglądał się dygoczącej masie pasażerów, która otoczyła podajnik taśmowy i w rytmicznym pulsowaniu wypatrywała swojej własności. Gdy pojawiły się pierwsze walizki, plecaki i torby, tłum rozdarł się na małe energiczne elektrony, które przepychając się, docierały do maszyny wypluwającej bagaże i z entuzjazmem wyrywały swoje drogocenne tobołki. Tak to widział. A może tak to sobie tylko wyobrażał? Może jego umysł szukał uzasadnienia irracjonalnego strachu przed ludźmi i to wszystko wyolbrzymił? Profesor potrzebował tego obrazu, by jego mózg zaakceptował decyzję o wycofaniu. O uniknięciu tego całego ocierania, przeciskania, dotykania i bycia dotykanym, przepraszania i uśmiechania się bez przyczyny. Wzdrygnął się na samą myśl o tym, że mógłby zostać popchnięty. Bał się swojej reakcji.

Wreszcie postawił walizkę na posadzce. Wyciągnął rączkę i ruszył przed siebie. Na zewnątrz czekał na niego Franek z jakąś dziewczyną. Hebel rzucił mu się w objęcia, ale widząc jego chłodną reakcję, cofnął się i zmieszany schował dłonie w tylnych kieszeniach spodni.

– Witam, szefie.

Młodszy mężczyzna skinął głową w kierunku stojącej obok dziewczyny, która wyciągnęła dłoń w stronę Nikity. Wyglądała bardzo młodo, ale pierwsze wrażenie mogło być mylące. Miała kolczyk w nosie i krótkie różowe włosy. Tego samego koloru były jej flyers oraz martensy. Jedynie bojówki wyróżniało khaki. Wajda lubił taki styl. Dziewczyna w ustach trzymała lizaka i spoglądała na niego z uśmiechem, prezentując jednocześnie aparat na zębach. Była ładna.

– Cześć, jestem Agne Vitkus. – Dziewczyna sięgnęła po jego dłoń, z którą nie bardzo wiedział, co ma zrobić, i ścisnęła ją mocno. – Siora Beara.

– Kogo? – zapytał zdziwiony.

– No Franka. Wszyscy nazywają go Bearem od tego podróżnika, który pije swój mocz… To znaczy Franek nie pije swojego moczu, tylko jest w stanie przetrwać w każdych…

Nikita patrzył na nią wielkimi zielonymi oczyma i zastanawiał się, czy to, co mówi, ma być zabawne. Na wszelki wypadek się skrzywił, ale grymas nie przypominał uśmiechu. Kiwnął głową i ruszył w stronę stojącej w zatoczce toyoty avensis. Wiedział, że to wóz Hebla. Wysyłał mu na Messengerze fotki tego auta, zanim je kupił.

Franek zmierzył wzrokiem Agne, po czym ruszył za profesorem. Gdy już byli w samochodzie, podłączył swój telefon do Apple Car, wybrał Spotify i włączył playlistę. Wiedział, co lubi jego szef. Po chwili w kabinie rozległy się dźwięki gitar oraz miękki głos Eddiego Veddera. Kierowca zerknął we wsteczne lusterko. Nikita już siedział na tylnej kanapie i gdy popłynęły pierwsze dźwięki, całe napięcie zniknęło z jego twarzy. Hebel przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Jak podróż? – zagaił.

– Krótka. – Profesor zapiął pasy. – Nie mówiłeś, że masz siostrę…

Agne, która położyła właśnie obie nogi na desce rozdzielczej toyoty, spojrzała na Franka.

– Nie mówiłeś?

Kierowca uciekł wzrokiem w stronę bocznego lusterka.

– No jakoś nie było okazji…

Wajdzie przemknęła przez myśl pewna wątpliwość. Rodzeństwo o różnych nazwiskach? Jednak gdy tylko zadał sobie to pytanie, w głowie pojawiło mu się przynajmniej kilka racjonalnych odpowiedzi. Nie roztrząsał. Zdecydował, że nie będzie dopytywać.

– A poza tym to nie siostra, tylko kuzynka – uzupełnił Bear.

Nikita uśmiechnął się pod nosem.

– Czym się zajmujesz? – zapytał, kierując wzrok na dziewczynę.

Agne zmieniła pozycję. Usiadła kolanami na siedzeniu i jedną ręką złapała zagłówek. Nie ukrywając zadowolenia z zainteresowania, jakim obdarzył ją słynny profesor, wyciągnęła lizaka z ust.

– Oficjalnie jestem programistką… – Zawiesiła głos i wbiła wzrok w zielone tęczówki oczu profesora, jakby w oczekiwaniu na komentarz albo kolejne pytanie.

– Oficjalnie?

– Agne – odezwał się z pretensją w głosie Hebel.

– Jestem niezależną konsultantką. – Dziewczyna zignorowała kuzyna. – Pomagam ludziom, którzy potrzebują pomocy…

– Pomocy? – Nikita zdawał się coraz bardziej interesować tym, co mówi dziewczyna.

– No na przykład wtedy, gdy ktoś zapomni hasła do komputera swojego lub swojej żony czy też PIN-u do karty. Albo potrzebuje nagrania dokumentującego jakiś wypadek z kamer miejskich, albo…

– Agne, przestań! – podniósł głos Hebel. – I zapnij pasy!

Toyota minęła znak z napisem Berliner Ring i po chwili wjechała na autostradę A10.

– Czyli jest pani hakerką?

Dziewczyna umościła się ponownie w fotelu, wyciągając swoje długie nogi na tablicę rozdzielczą toyoty.

– White hat.

– White hat?

– Etyczna hakerka. – Hebel wyszczerzył zęby i lekko klepnął dłonią w udo dziewczyny. Agne posłała mu wzrokiem pioruny.

– Testowanie penetracyjne systemów bezpieczeństwa, monitorowanie sieci, identyfikacja i naprawa luk w systemach bezpieczeństwa. Jestem aniołem stróżem. – Wyciągnęła lizaka z ust i sięgnęła do osłony przeciwsłonecznej. Spojrzała w lusterko i ułożyła grzywkę. – Mówił ktoś już panu, że przypomina tego aktora z filmu The Snowman? Nie znam polskiego tytułu, na podstawie książki Jo Nesbø. – Dziewczyna wyciągnęła czarną szminkę i poprawiła sobie usta. – On też jest rudy jak pan. Aua! – Zareagowała na silny uścisk Franka na swoim udzie. – No co ty! – Spojrzała na kuzyna i wróciła do malowania ust. – Ten aktor nazywa się Michael Fassbender. Świetny facet!

Nikita odchrząknął.

– Czytałem jakiś czas temu, że kilku hakerów z Polski, z grupy Anonymous, brało udział w zorganizowanej akcji przejęcia kontroli nad rosyjską agencją kosmiczną Roskosmos. Po tej akcji Rosjanie zostali pozbawieni dostępu i możliwości nadzorowania własnych satelitów szpiegowskich rozlokowanych w przestrzeni kosmicznej. Czy to nie wtedy Ukraińcy odbili Chersoń? – Odchrząknął znacząco. – Na zamkniętych forach mówiło się, że mózgiem całej tej operacji była hakerka ze Szczecina. Zaraz, jak ona miała… – Nikita zawiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiał. – A tak, już sobie przypominam, Nyja. Obił ci się może ten nick o uszy?

Dłoń, w której trzymała szminkę, znieruchomiała. Spojrzała na odbicie w lusterku. Dostrzegła tylko dwa jasnozielone punkciki. Przełknęła ślinę i opadła plecami na oparcie siedzenia.

– Nie wiem, o czym pan mówi. – Dziewczyna założyła ręce na piersi i wbiła wzrok przed siebie.

Nikita wychylił się. Jego twarz nie pokazywała żadnych emocji.

– To była znakomita robota – wyszeptał jej na ucho.

Agne nic nie odpowiedziała, ale jej kąciki ust lekko się uniosły. Światła pozycyjne toyoty włączyły się automatycznie, jakby chciały dać znać kierowcy, że atramentowa scenografia za oknem jest tylko preludium do ulewy, która zapewne niedługo nadciągnie. Jak na zawołanie z głośników popłynął kawałek Oceans.

– Powiedz… – Nikita odchrząknął – …Bear, co się stało z tym tajemniczym odkryciem w kościele pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła. Pamiętasz? To było przed moim wyjazdem…

Franek zerknął we wsteczne lusterko. Profesor wyciągnął z bocznej kieszeni bojówek jakiś notatnik i zaczął wertować strony.

– Pisało o tym „Nasze Miasto” w artykule pod tytułem Czy trafiliśmy na kryptę Gryfitów? Pamiętasz?

Na chwilę ich wzrok spotkał się we wstecznym lusterku.

– No właśnie, panie profesorze. – Franek poprawił się w fotelu. – Od tego czasu nic nie opublikowali. Nawet zadzwoniłem do redakcji i pytałem, czy coś wiadomo. Nic, cisza. Od miejskiego konserwatora usłyszałem, że zgodnie z prawem organizuje on i prowadzi kontrolę w zakresie ochrony zabytków i opieki nad nimi. Kościół był sprawdzany kilka lat temu i nie stwierdzono żadnych nowych okoliczności. Dziwne, bo w drugim artykule, który informował o znalezisku, w „Głosie Szczecińskim”, pani konserwator się wypowiadała i wtedy była zainteresowana znaleziskami. – Bear zaczął mocniej gestykulować. – To nie wszystko. Otóż z materiału prasowego wynikało, że na miejscu odnaleziono ludzkie szczątki. Rozmawiałem z człowiekiem z Zakładu Medycyny Sądowej, bo w materiale wspominali, że będą sprawdzali teren georadarem. Wie pan profesor, co mi odpowiedział? – Nikita zawiesił głos i wpatrywał się w punkt przed sobą. – Że nie było potrzeby badania, ponieważ okazało się, że to były szczątki jakiegoś zwierzęcia. Rozumie szef. Jakiegoś zwierzęcia! Jak można pomylić ludzkie kości z resztkami kota? – Gdy to wypowiedział, poczuł na sobie karcący wzrok Agne. – Przy całym szacunku dla kota oczywiście – dodał. – Wszystko to wyglądało dość dziwnie.

Franek włączył lewy kierunkowskaz i przyśpieszył, by wyprzedzić turlającą się przed nim ciężarówkę na litewskich blachach. Nikita zanotował coś w swoim notesiku i schował go do kieszeni bojówek. Na przedniej szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu.

– Byłeś tam? – zapytał.

Franek docisnął gazu. Wskaźnik szybkościomierza przekroczył sto sześćdziesiąt na godzinę. Samochodem zaczęło lekko trząść.

– Zaraz po ukazaniu się artykułu. Jednak zejście do podziemi było zamknięte, a ksiądz, z którym rozmawiałem, powiedział mi w tajemnicy, że teraz sprawą zajmuje się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

– Abwera?! – wyrzuciła z siebie Agne, która z wrażenia o mało nie zadławiła się lizakiem.

– No tak mi powiedział ten ksiądz…

– A co na to braciszkowie z zakonu? – zapytał Nikita.

– Tego nie wiem. – Franek zjechał na prawy pas i jeszcze przyśpieszył. – Gdy tylko dowiedziałem się, że łapę na wszystkim położyli ludzie z ABW, to wolałem się już nie dopytywać.

Rozpadało się na dobre. Pękate krople deszczu roztrzaskiwały się na przedniej szybie pędzącej toyoty. Nikita przez chwilę podążał wzrokiem za uwijającymi się jak w ukropie wycieraczkami, nienadążającymi ze zbieraniem wody. Sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały się poddać, oderwać od pojazdu i skoczyć w ciemność.

– Przy takiej prędkości uderzenie w barierę autostrady albo w hamujący pojazd przed tobą spowoduje śmierć twoją i Agne. Samochód się złoży i poduszki powietrzne na nic się zdadzą – zaczął powoli i wyraźnie Wajda. – Podejrzewam, że silnik wbije ci się w klatkę piersiową oraz głowę. Na szczęście nie będziesz cierpiał. Zginiesz na miejscu. Agne jedzie bez pasów, więc po uderzeniu poleci do przodu z taką siłą, że natychmiast połamie sobie kręgosłup. Gdyby jakimś cudem z tego wyszła, do końca życia jeździłaby na wózku inwalidzkim…

Samochód zwolnił. Franek i Agne spojrzeli na siebie. Dziewczyna przełknęła ślinę i sięgnęła po pas bezpieczeństwa. Przez chwilę w samochodzie panowała cisza. Kroplom deszczu bębniącym o maskę towarzyszył snujący się z głośników ciepły baryton Eddiego Veddera. Nikita zamknął oczy i przez chwilę wsłuchiwał się w ten wyjątkowy koncert, po czym wycedził jakby od niechcenia:

– To będzie niebezpieczna podróż, nie wiem, czy jesteście na nią gotowi…

Oboje przez chwilę zastanawiali się, co profesor może mieć na myśli – sposób prowadzenia samochodu przez Beara czy znaleziska w krypcie?

– No jasne, szefie. – Franek spojrzał znacząco na Agne, która ponownie położyła nogi na desce rozdzielczej.

– To tylko starocie i opowieści dziadków borowych poubieranych w czarne sukienki. Co w tym może być niebezpiecznego? – zadrwiła dziewczyna i spojrzała we wsteczne lusterko. Jakież było jej zdziwienie, gdy na twarzy Nikity Wajdy po raz pierwszy zobaczyła uśmiech.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Przemysław Kowalewski, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: © Tomasz Majewski

 

Redakcja: Urszula Drabińska

Korekta: RedKor Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & Marketing: Sławomir Wierzbicki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-194-1

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.