Ścigając krzyk. Dzieje wojny z narkotykami - Johann Hari - ebook

Ścigając krzyk. Dzieje wojny z narkotykami ebook

Johann Hari

4,3
33,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Co łączy brooklyńskiego handlarza crackiem, pielęgniarkę z Ciudad Juárez, żydowskie dziecko uratowane z Budapesztu podczas II wojny światowej, heroinistę dowodzącego rewolucją wśród narkomanów w Vancouver i naukowca z Los Angeles karmiącego halucynogenami mangustę? Wieloletnia prohibicja narkotykowa i jej dalekosiężne skutki.

Brytyjski dziennikarz Johann Hari postanawia prześledzić historię walki z narkotykami, której źródła sięgają początków XX wieku. Przemierza m.in. Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Meksyk, Portugalię i Kanadę, korzysta z materiałów archiwalnych i projektów ustaw, rozmawia z ludźmi – od naukowców po głęboko uzależnionych – by dowieść, że kluczem do rozwiązania wieloletnich problemów z narkomanią jest zniesienie prohibicji i ustanowienie kontroli państwa nad nielegalnymi do tej pory substancjami.

„Ścigając krzyk” demaskuje narkotykową wojnę i obnaża rządzące nią sprzeczności. Tą książką Hari rzuca wyzwanie panującym przekonaniom, a głos autora zajmuje istotne miejsce w wieloletniej dyskusji na temat walki z uzależnieniami.

„Hari napisał wyjątkową książkę, która jest zarówno pasjonującą opowieścią o historii wojny z narkotykami, jak również ważnym głosem w dyskusji na temat reform w polityce narkotykowej.” „Publishers Weekly”

„„Ścigając krzyk” to dziennikarstwo najwyższej próby i owoc nadzwyczajnej umiejętności opowiadania historii.” Naomi Klein

„Doskonała książka, od której nie mogłem się oderwać.” Noam Chomsky

„Zapierająca dech w piersiach książka, która porwie każdego czytelnika.” Elton John

„Wnikliwa, pełna humanizmu książka, która na zawsze zmieni wasze zdanie na temat polityki narkotykowej.” „Kirkus Reviews”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 600

Oceny
4,3 (10 ocen)
4
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Johann Hari

Ścigając krzyk

Dzieje wojny z narkotykami

Przełożył Janusz Ochab

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.

Tytuł oryginału angielskiego Chasing the Scream: The First and Last Days of the War on Drugs

Projekt okładki Patryk Mogilnicki

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Copyright © by Johann Hari, 2015

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2018

Copyright © for the Polish translation by Janusz Ochab, 2018

Redakcja Maciej Robert

Korekta Marcin Piątek / d2d.pl, Joanna Bernatowicz / d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Ewa Ostafin / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-712-2

Dla Josha, Aarona, Bena i Erin

Nagrania audio cytatów zamieszczonych w tej książce i wypowiedzianych bezpośrednio podczas rozmowy z autorem dostępne są na stronie http://www.chasingthescream.com – można posłuchać głosów bohaterów książki, jednocześnie ją czytając.

Wstęp

Niemal sto lat po tym, jak rozpoczęła się wojna z narkotykami, sam znalazłem się na polu jednej z pomniejszych jej bitew1. Na przedmieściach północnego Londynu jedna z moich najbliższych krewniaczek staczała się na dno, wracając do kokainy, podczas gdy na wschodzie miasta mój były chłopak kończył długi romans z heroiną i sięgał po fajkę do cracku. Obserwowałem to z pewnym dystansem, po części dlatego, że sam od lat łykałem całymi garściami grube białe tabletki na narkolepsję2. Nie cierpię na narkolepsję. Wiele lat wcześniej przeczytałem, że jeśli się je zażyje, można pisać całymi tygodniami bez przerw i bez odpoczynku. Podziałało – pracowałem jak nakręcony.

Wszystko to było mi dobrze znane. Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień dotyczy sytuacji, kiedy próbowałem wybudzić krewną z narkotykowej zapaści i nie byłem w stanie. Od tamtej pory jakoś dziwnie ciągnie mnie do narkomanów i do ludzi wychodzących z nałogu – czuję z nimi swego rodzaju pokrewieństwo, to moi pobratymcy, moi współplemieńcy, moi rodacy. Lecz wtedy po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy i ja się nie uzależniłem. Przerywałem długie sesje pisania tylko wtedy, gdy padałem ze zmęczenia i nie mogłem się obudzić przez kilka dni. Pewnego ranka zdałem sobie sprawę, że zaczynam pewnie przypominać tę krewną, którą próbowałem wybudzić wiele lat wcześniej3.

Nauczono mnie, jak powinienem reagować – zrobił to mój rząd i moja kultura – kiedy znajdę się w takiej sytuacji. Trzeba przystąpić do wojny. Wszyscy znamy ten scenariusz – jest wpisany w naszą podświadomość, jak kierunek, w którym należy spojrzeć przed przejściem przez ulicę. Traktować narkomanów jak przestępców. Prześladować ich. Zawstydzać. Zmuszać do rzucenia nałogu. To dominujący pogląd w niemal wszystkich krajach świata. Przez lata publicznie krytykowałem to podejście. Pisałem artykuły do gazet i występowałem w telewizji, tłumacząc, że karanie i potępianie narkomanów tylko pogarsza ich sytuację, przysparzając społeczeństwu całej masy innych problemów. Proponowałem inną strategię – stopniową legalizację narkotyków oraz wykorzystanie pieniędzy przeznaczonych obecnie na karanie narkomanów do stworzenia sprawnego systemu opieki.

Gdy jednak w narkotycznym otępieniu patrzyłem na tych bliskich mi ludzi, jakaś cząstka mojej jaźni zastanawiała się, czy naprawdę wierzę w to, co mówię. Głosy w moim umyśle przypominały surowego sierżanta ze starych filmów wojennych o Wietnamie, wrzeszczącego i obrzucającego młodych rekrutów obelgami. Jesteś idiotą, skoro to robisz. To karygodne. Jesteś głupcem, bo nie chcesz przestać. Ktoś powinien cię powstrzymać. Powinieneś zostać ukarany.

Tak więc, choć głośno krytykowałem wojnę z narkotykami, często toczyłem ją we własnej głowie. Nie twierdzę, że byłem rozdarty na pół – mój racjonalny umysł zawsze opowiadał się za zmianami – ale ten wewnętrzny konflikt nie ustawał.

Przez lata szukałem wyjścia z tego skażonego chemicznie impasu, aż pewnego dnia przyszła mi do głowy pewna myśl. Ja i ludzie, których kocham, to maleńkie plamki na znacznie większym płótnie. Jeśli zostanę tam, gdzie jestem – skupiony jedynie na kształcie tych plamek, jak przez wszystkie poprzednie lata – nigdy nie zrozumiem więcej, niż rozumiem teraz. A gdybym tak znalazł jakiś sposób, żeby cofnąć się o kilka kroków i spojrzeć choć raz na cały obraz?

Zapisałem kilka pytań, które intrygowały mnie od lat. Dlaczego zaczęła się wojna z narkotykami i dlaczego trwa? Dlaczego niektórzy ludzie mogą używać narkotyków bez żadnych problemów, a inni nie? Co naprawdę jest przyczyną uzależnienia? Co się stanie, jeśli wybierzesz całkiem odmienną strategię? Postanowiłem wyruszyć w podróż przez linie frontu wojny z narkotykami, by znaleźć odpowiedź.

Wyprowadziłem się więc z mieszkania, wyrzuciłem resztę tabletek do toalety i ruszyłem w drogę. Wiedziałem, że wojna zaczęła się w Stanach Zjednoczonych, chociaż w tamtym momencie nie wiedziałem jeszcze kiedy ani jak. Przyjechałem do Nowego Jorku z listą ekspertów w tej dziedzinie4. Dziś wiem, że podjąłem słuszną decyzję, nie kupując biletu powrotnego, choć nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że podczas tej podróży odwiedzę dziewięć krajów5 i pokonam trzydzieści tysięcy mil, co zajmie mi aż trzy lata.

W trakcie podróży gromadziłem historie ludzi, których istnienia nawet nie podejrzewałem, wyprawiając się w drogę. To właśnie oni uczyli mnie, jak znaleźć odpowiedzi na pytania, z którymi tak długo się zmagałem. Transseksualny handlarz crackiem z Brooklynu, który chciał wiedzieć, kto zabił jego matkę. Pielęgniarka z Ciudad Juárez, która maszerowała przez pustynię, szukając swojej córki. Przemycone w czasie Holokaustu z buda­peszteńskiego getta dziecko, które jako dorosły człowiek odkryło prawdziwe przyczyny uzależnienia. Narkoman dowodzący powstaniem w Vancouver. Seryjny zabójca z więzienia w Teksasie. Portugalski lekarz, który doprowadził do dekryminalizacji wszystkich narkotyków w swoim kraju, od marihuany po crack. Naukowiec z Los Angeles, który karmił halucynogenami mangustę, by zobaczyć, co się z nią stanie.

Oni – i wielu innych – byli moimi nauczycielami.

Byłem zdumiony tym, czego się od nich dowiedziałem. Okazuje się, że wiele naszych poglądów i podstawowych założeń dotyczących tego tematu jest błędnych. Narkotyki nie są tym, za co je uważamy. Uzależnienie od narkotyków nie jest takie, jak się nam wmawia. Wojna z narkotykami nie wygląda tak, jak przedstawiają to od stu lat politycy. Jeśli będziemy na to gotowi, poznamy całkiem inny obraz tego problemu – taki, który powinien napełnić nas nadzieją.

Część I

Mount Rushmore

1

Czarna Ręka

Czekając w sennej, skąpanej w blasku jarzeniówek kolejce do odprawy celnej na lotnisku JFK w Nowym Jorku, próbowałem sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zaczęła się wojna z narkotykami. Wydawało mi się, że miało to miejsce w latach siedem­dziesiątych, za prezydentury Richarda Nixona, kiedy powszechnie używano tego określenia. A może trochę później, w latach osiem­dziesiątych, gdy Ameryką rządził Ronald Reagan, a hasło „Just Say No” [Po prostu powiedz „nie”] stało się drugim hymnem narodowym?

Kiedy jednak zacząłem jeździć po Nowym Jorku i rozmawiać z ekspertami, dotarło do mnie, że ta historia zaczęła się w istocie znacznie wcześniej. Sygnał do „nieustępliwej walki”6 z narkotykami dał w latach trzydziestych minionego wieku człowiek, o którym dziś mało kto pamięta – a jednak to właśnie on ukształtował tę wojnę w stopniu większym niż ktokolwiek inny. Dowiedziałem się, że w bibliotece Pennsylvania State University można znaleźć mnóstwo pozostawionych przez niego dokumentów – jego dziennik, listy i wszystkie dokumenty – więc pojechałem tam i przeczytałem wszystko, co napisał Harry Anslinger i co napisano o nim. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, kim był ten człowiek7 i jaki wpływ wywarł na nas wszystkich.

Dowiedziałem się z tych dokumentów, że wojna z narkotykami rozpętała się dzięki trzem postaciom, które można potraktować jako jej ojców założycieli. Gdyby gdziekolwiek istniał powiązany z delegalizacją narkotyków odpowiednik góry Rushmore, to właśnie ich kamienne twarze spoglądałyby tam w dal, niszczejąc powoli w słońcu i deszczu. Szukałem informacji na ich temat w wielu archiwach, wypytywałem ludzi, którzy mogli ich jeszcze pamiętać. Teraz, trzy lata później, kiedy dysponuję już tą wiedzą, postrzegam tych ojców założycieli jako ludzi, którymi byli jeszcze przed początkiem tej wojny – jako dzieciaki rozproszone po całych Stanach Zjednoczonych, które nie wiedziały, co ma je wkrótce spotkać ani co później osiągną. Moim zdaniem właśnie w tym punkcie zaczyna się ta historia.

W 1904 roku dwunastoletni chłopiec wybrał się z wizytą do swojego sąsiada8. Kiedy wszedł do jego domu, stojącego pośród pól kukurydzy w zachodniej Pensylwanii, usłyszał krzyk. Głos dochodził gdzieś z góry. Ten dźwięk – rozpaczliwy, pełen bólu – zdumiał go i przeraził. Co się tu działo? Dlaczego dorosła kobieta wyła jak zwierzę9?

Jej mąż zbiegł po schodach i wydał chłopcu kilka krótkich poleceń: Weź mojego konia i gnaj do miasta najszybciej, jak tylko możesz. Zabierz paczkę z apteki. Przywieź ją tutaj. Natychmiast.

Chłopiec smagnął konie batem, przekonany, że jeśli nie zdąży, po powrocie na miejsce zastanie trupa. Gdy tylko wpadł do budynku i przekazał farmerowi torebkę ze specyfikami, ten podbiegł do swej żony. Jej krzyki ucichły, znów była spokojna. Chłopiec jednak nie odzyskał spokoju ducha – ani wtedy, ani nigdy potem.

„Nigdy nie zapomniałem tych krzyków”10 – pisał wiele lat później. Od tego momentu nabrał przekonania, że wśród zwykłych ludzi ukrywają się tacy, którzy wyglądają na całkiem normalnych, ale w każdej chwili mogą „ulec emocjom i histerii, stracić panowanie nad sobą, zapomnieć o rozsądku i dać się ponieść okrucieństwu”11, jeśli tylko uzyskają dostęp do potężnego, wyzwalającego środka, czyli narkotyków.

Gdy chłopiec stał się mężczyzną, zebrał niektóre z największych lęków amerykańskiej kultury – przed mniejszościami rasowymi, przed zatruciem narkotykowym oraz przed utratą kontroli – i przekuł je w globalną wojnę, która miała zapobiec takim krzykom. Ta wojna wywołała z kolei wiele innych krzyków. Można je usłyszeć każdego wieczora niemal we wszystkich miastach świata.

Tak właśnie Harry Anslinger przystąpił do wojny z narko­tykami.

Innego popołudnia, kilka lat wcześniej, w dzielnicy Upper East Side na Manhattanie pewien bogaty kupiec, ortodoksyjny Żyd, natknął się we własnym domu na scenę, której nie mógł pojąć. Jego trzyletni syn stał nad swoim pogrążonym w głębokim śnie starszym bratem12 i trzymał w ręce nóż, gotów do uderzenia. „Dlaczego, mój synu, dlaczego?” – spytał kupiec. Chłopczyk odpowiedział, że nienawidzi swojego brata.

Potem nienawidził jeszcze wielu ludzi13 – w zasadzie niemal wszystkich. Twierdził, że „większość rasy ludzkiej to nieudacznicy i idioci o wypaczonych poglądach i ptasich móżdżkach”. Gdy tylko miał dość władzy i pieniędzy, by uczynić to rękami innych, wbił nóż w setki innych osób. W innych okolicznościach człowiek o tego rodzaju osobowości skończyłby w więzieniu, ale losy tego chłopca potoczyły się inaczej. Powierzono mu biznes, w którym jego skłonność do przemocy była nie tylko mile widziana, ale wręcz konieczna – nowo powstały rynek nielegalnych narkotyków w Ameryce Północnej. Gdy w końcu go zastrzelono – od tamtej nocy i miejsca, w którym stał nad śpiącym bratem, dzieliło go wówczas dwadzieścia przecznic, niezliczone morderstwa i wiele milionów dolarów – zginął jako wolny człowiek.

Tak właśnie Arnold Rothstein przystąpił do wojny narkotykowej.

Jeszcze innego popołudnia, w 1920 roku, sześcioletnia dziewczynka leżała na podłodze burdelu w Baltimore i słuchała jazzu. Jej matka uważała, że tego rodzaju muzyka to dzieło szatana i nie tolerowała jej w swoim domu14, więc dziewczynka zaproponowała burdelmamie z miejscowego domu rozpusty, że będzie wykonywała u niej pomniejsze prace porządkowe, ale pod jednym warunkiem: zamiast pobierać w zamian drobne sumy, jak inne dzieciaki, będzie mogła posłuchać muzyki w samotności. Jazz budził w niej uczucia, jakich nie potrafiła nawet opisać15 – i postanowiła, że pewnego dnia sama będzie wywoływać podobne emocje u innych ludzi.

Nawet po tym, jak została zgwałcona, i po tym, jak zmuszono ją do prostytucji, i po tym, jak zaczęła wstrzykiwać sobie heroinę, by zapomnieć o bólu, wciąż znajdowała ukojenie w muzyce.

Tak właśnie Billie Holiday dołączyła do wojny narkotykowej.

W czasach, gdy Harry, Arnold i Billie przyszli na świat, narkotyki były na całym świecie łatwo dostępne. W amerykańskich aptekach można było bez problemu kupić produkty przygotowane z takich samych składników jak heroina i kokaina. Najpopularniejsze środki na kaszel sprzedawane w Stanach Zjednoczonych zawierały opioidy, nowy napój o nazwie Coca-Cola wytwarzano z tej samej rośliny, z której wyrabiano wciąganą przez nos kokainę, zaś w Wielkiej Brytanii najmodniejsze domy towarowe rozprowadzały eleganckie pudełeczka na heroinę przeznaczone dla dam z towarzystwa16.

Żyli jednak w czasach, gdy amerykańska kultura szukała ujścia dla rosnącego niepokoju – jakiegoś rzeczywistego, fizycznego obiektu, który mogłaby zniszczyć w nadziei, że zniszczy tym samym coraz silniejszy strach przed światem zmieniającym się szybciej, niż ich rodzice czy dziadkowie mogliby sobie wyobrazić. Wybór padł właśnie na te specyfiki. W 1914 roku – ponad wiek temu – postanowiono: trzeba je zniszczyć. Zetrzeć z powierzchni ziemi. Uwolnić się.

Kiedy podjęto tę decyzję, Harry, Arnold i Billie znaleźli się na polu pierwszej bitwy i zmuszeni byli przystąpić do walki.

Kiedy Billie Holiday stała na scenie, jej włosy ściągnięte były mocno do tyłu, okrągła twarz lśniła w blasku reflektorów, a głos przenikało cierpienie17. Pewnego wieczora w 1939 roku18 zaczęła śpiewać piosenkę, która później nabrała symbolicznego znaczenia:

Drzewa na Południu rodzą dziwne owoce,

Krew na liściach i krew na korzeniach19.

Do tej pory czarnoskóre kobiety – z bardzo nielicznymi wyjątkami20 – mogły występować na scenie tylko jako rozpromienione w sztucznych uśmiechach karykatury, pozbawione wszelkich prawdziwych uczuć. Lecz oto pojawiła się ona, Lady Day, czarno­skóra kobieta, która otwarcie wyrażała gniew i wściekłość wywołane masowymi mordami jej pobratymców21 na Południu, widokiem ich ciał zawieszonych na drzewach.

„Dopiero teraz widać, że to było naprawdę bardzo odważne” – powiedziała mi chrzestna córka artystki, Lorraine Feather. W tym czasie „wszystkie piosenki były o miłości. Po prostu nie śpiewano o zabijaniu ludzi – o takich wstrętnych i okrutnych czynach. Tego się nie robiło. Nigdy”. A jeśli wyobrazimy sobie jeszcze, że to Afroamerykanka wykonywała taką piosenkę? O linczu? Billie zdecydowała się na to, bo uważała, że „opowiada o tym, co zabiło jej ojca”22, Clarence’a, na południu Stanów Zjednoczonych.

Publiczność słuchała jej w ciszy i skupieniu. Wiele lat później ten moment zostanie opisany jako „początek ruchu w obronie praw obywatelskich”23. Władze zabroniły Lady Day śpiewać tę piosenkę. Odmówiła.

Nazajutrz zaczęło ją prześladować Federalne Biuro ds. Narkotyków24, kierowane przez Harry’ego. Wkrótce on sam miał odegrać kluczową rolę w zabójstwie piosenkarki.

Już pierwszego dnia pracy Harry Anslinger stanął w obliczu problemu, o którym wszyscy wiedzieli. Został właśnie szefem Federalnego Biura ds. Narkotyków25 – maleńkiej agencji, ukrytej gdzieś głęboko we wnętrzu Ministerstwa Finansów w Waszyngtonie – wydawało się jednak, że ta instytucja zostanie lada dzień rozwiązana. Wcześniej był to Departament ds. Prohibicji, ale prohibicja została właśnie zniesiona, a ludzie Harry’ego potrzebowali jakiegoś nowego celu, i to szybko. Kiedy nowy szef dokonał przeglądu swojego personelu26, zaledwie na kilka lat przed konfliktem z Billie, zobaczył przygnębioną armię, która przez czternaście lat prowadziła wojnę z alkoholem tylko po to, by ostatecznie ujrzeć zwycięstwo alkoholu, i to ­przytłaczające. Ludzie ci uchodzili powszechnie za skorumpowanych i nieuczciwych27, a mimo to Harry miał uczynić z nich siłę, która na zawsze uwolni Stany Zjednoczone od narkotyków.

A była to tylko jedna z licznych przeszkód. Wiele środków psychoaktywnych, w tym marihuana, znajdowało się w legalnym obrocie28, a Sąd Najwyższy uznał niedawno, że ludzie uzależnieni od twardych narkotyków powinni być poddawani leczeniu, a nie prześladowani przez ludzi pokroju Harry’ego. Wtedy też – krótko przed mianowaniem go nowym szefem29 – budżet agencji obcięto o siedemset tysięcy dolarów. Jaki sens miało istnienie tego departamentu i tego stanowiska? Wydawało się, że jego nowe królestwo, oparte na walce z narkotykami, lada moment upadnie i przejdzie do historii biurokracji.

W ciągu kilku lat stres związany z utrzymaniem tej instytucji przy życiu i stworzeniem odpowiedniej roli dla samego siebie pozbawił Harry’ego wszystkich włosów30 i upodobnił go, jak mówili jego podwładni, do przedstawionego w najprostszych barwach wizerunku zapaśnika na wyblakłym plakacie31.

Harry uważał, że w sytuacji, gdy los przydziela mu słabe karty, należy zawsze odważnie podnieść stawkę32. Oznajmił, że wypleni wszystkie narkotyki, wszędzie – i w ciągu trzydziestu lat zdołał zamienić ten upadający departament pełen rozgoryczonych ludzi w kwaterę główną globalnej wojny, która trwa już od ponad stu lat. Dokonał tego, bo był biurokratycznym geniuszem oraz – co istotniejsze – dlatego że amerykańska kultura pełna była ukrytych napięć, które rozładować mógł człowiek taki jak on, skłonny bez wahania i z pełną stanowczością odpowiedzieć na wszystkie pytania dotyczące narkotyków.

Od pamiętnej wizyty w domu sąsiada na wsi Harry wiedział, że chce doprowadzić do starcia narkotyków z powierzchni ziemi – nikt jednak nie przypuszczał, że zdoła wcielić swoje pragnienia w czyn, i to tak szybko. Jego ojciec był szwajcarskim fryzjerem33, który uciekł z domu w górach, by uniknąć służby wojskowej, i ostatecznie trafił do Pensylwanii, gdzie spłodził dziewięcioro dzieci. Nie był w stanie zapewnić im wszystkim wykształcenia, więc kiedy Harry, który był ósmym dzieckiem, miał czternaście lat, musiał rozpocząć pracę na kolei34. Był bardzo ambitnym chłopcem35 – postanowił, że będzie pracował popołudniami i wieczorami, by rankiem móc chodzić do szkoły.

Ale to właśnie praca zarobkowa stała się dla niego najlepszą szkołą. Tam bowiem, układając tory w Pensylwanii, po raz pierwszy spotkał się z czymś mrocznym i skrytym – czymś, co stało się jego drugą obsesją. Jego zadaniem było nadzorowanie dużej grupy sycylijskich imigrantów36. Jak później wspominał, czasami słyszał, że z ponurymi minami rozmawiali półgłosem o czymś, co nazywali „Czarną Ręką”37.

Harry opisywał ich rozmowy w stylu typowym dla tanich thrillerów, których był wielbicielem. O takich rzeczach nie mówiło się przy obcych. Nie mówiło się o nich nawet przy członkach rodziny, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Ale to coś mogło cię zniszczyć jednym uderzeniem. Czym mogła być ta Czarna Ręka?38 Nikt nie chciał mu powiedzieć.

Lecz pewnego ranka Harry znalazł jednego ze swoich podwładnych39 – Włocha o imieniu Giovanni – leżącego w rowie i broczącego krwią. Mężczyzna został wielokrotnie postrzelony. Kiedy ocknął się w szpitalu, Harry czuwał przy łóżku, gotów wysłuchać jego opowieści, ale Giovanni był zbyt przerażony, by z nim rozmawiać. Anslinger przez kilka godzin zapewniał go, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo jemu oraz jego rodzinie.

W końcu Giovanni zaczął mówić. Wyznał, że został zastraszony i zmuszony do płacenia haraczu człowiekowi nazywanemu Big Mouth Sam, jednemu z oprychów należących do grupy o nazwie Mafia, która przybyła do Stanów Zjednoczonych z Sycylii i ukrywała się wśród sycylijskich imigrantów. Giovanni opowiadał, że zajmuje się ona różnego rodzaju przestępstwami, a ludzie pracujący na kolei muszą jej płacić „terror tax” [podatek od strachu] – albo dawałeś mafii pieniądze, albo trafiałeś do szpitala w stanie takim jak on lub jeszcze gorszym40.

Anslinger spotkał się z Big Mouth Samem – „przysadzistym, czarnowłosym imigrantem o potężnych ramionach” – i powiedział: „Jeśli Giovanni umrze, dopilnuję, żebyś trafił na szubienicę. Rozumiesz?”41. Big Mouth próbował się bronić, ale Harry dodał: „Jeśli przeżyje, a ty kiedykolwiek będziesz robił problemy jemu albo któremukolwiek z moich ludzi, albo będziesz znów próbował ich zastraszać, własnoręcznie cię zabiję”.

Po tym wydarzeniu Anslinger zaczął mieć obsesję na punkcie mafii, a działo się to w czasach, gdy większość Amerykanów w ogóle nie chciała wierzyć w jej istnienie. Choć trudno nam dzisiaj w to uwierzyć, aż do lat sześćdziesiątych – i rządów J. Edgara Hoovera – wszyscy kolejni przedstawiciele organów ochrony porządku publicznego uważali mafię za niedorzeczną teorię spiskową, równie nierealną jak potwór z Loch Ness42. Doniesienia o działalności syndykatu zbrodni traktowano tak samo, jak dziś traktuje się rewelacje na temat miejsca narodzin prezydenta Obamy lub przekonanie, że losami świata kierują masoni – z niedowierzaniem, że ktokolwiek może myśleć poważnie o czymś tak niedorzecznym43.

Harry jednak zetknął się z mafią osobiście i był przekonany, że jeśli pójdzie śladem prowadzącym od Big Mouth Sama do zbirów stojących ponad nim, a potem do tych jeszcze wyżej, dotrze w końcu do ogromnej ogólnoświatowej sieci, a być może nawet do „tajnego rządu światowego”44, który z ukrycia kieruje wydarzeniami na Ziemi. Wkrótce zaczął gromadzić wszystkie informacje dotyczące mafii, bez względu na to, jak trywialne bądź mało wiarygodne było ich źródło. Wycinał sensacyjne historie z kolorowych czasopism i przechowywał je w przekonaniu, że kiedyś wykorzysta te informacje45.

Gdy rozpoczęła się I wojna światowa, Harry próbował zaciągnąć się do wojska, ale ponieważ nie widział na jedno oko – w dzieciństwie brat trafił go w twarz kamieniem – nie został przyjęty. Ponieważ jednak mówił płynnie po niemiecku, został amerykańskim przedstawicielem dyplomatycznym w Europie. Wkrótce popłynął do Wielkiej Brytanii, okrytej nieprzeniknioną, gęstą mgłą. Stamtąd udał się do Hamburga46 i do Hagi47, gdzie miał wyciągać cenne informacje od miejscowych dyplomatów oraz pomagać Amerykanom w trudnej sytuacji. Trafiło do niego kilku zwolnionych ze służby marynarzy, którzy musieli wrócić do domu, ponieważ uzależnili się od heroiny. Patrząc na ich wymizerowane twarze48, Harry zrozumiał, że nienawiść do narkotyków, którą odczuwał jako mały chłopiec, tylko przybiera na sile. Obiecał sobie, że położy temu kres.

Pod koniec wojny, gdy dla wszystkich stawało się jasne, że Niemcy przegrali, Harry otrzymał najważniejszą jak dotąd misję w swej karierze: miał przekazać tajną wiadomość pokonanemu niemieckiemu dyktatorowi. Zgodnie z tym, jak sam przedstawiał później tę historię, został odesłany do małego holenderskiego miasteczka Amerongen, gdzie w miejscowym zamku niemiec­ki cesarz przygotowywał się do abdykacji. Anslinger miał za zadanie udawać niemieckiego oficjela i przekazać wiadomość od prezydenta Woodrowa Wilsona, która brzmiała: „Nie rób tego”. Stany Zjednoczone chciały, by cesarz pozostał na tronie i zapobiegł w ten sposób „rewolucji, strajkom i chaosowi”49, które, zdaniem Amerykanów, byłyby efektem jego ustąpienia.

Strzegący bramy zamku holenderscy strażnicy kazali Harry’emu pokazać dokumenty potwierdzające jego tożsamość. „Pokażcie mi wasze dokumenty” – warknął po niemiecku Harry. Wystraszeni i przekonani, że to jeden z ludzi cesarza50, wpuścili Amerykanina do środka.

Anslinger zdołał przekazać wiadomość, ale było już za późno. Decyzja została podjęta51. Cesarz abdykował. Do końca życia Harry był przekonany, że gdyby przekazał prośbę prezydenta odrobinę wcześniej, „zawarty zostałby pokój satysfakcjonujący obie strony, dzięki czemu Hitler nie przejąłby władzy i nie doszłoby do wybuchu II wojny światowej”52. Anslinger nabrał przekonania, że losy ludzkości zależały wtedy od jego działań – po raz pierwszy, ale nie ostatni.

Przez jakiś czas podróżował po zrujnowanej Europie. „Trudno opisać uczucia, jakie wywołuje widok dużego miasta obróconego w perzynę, gdzie nie pozostał ani jeden budynek”53 – pisał w swoim dzienniku. Zbombardowane mosty przywodziły mu na myśl wraki statków54. Fabryki albo zostały kompletnie zniszczone, albo wyprowadzono z nich cały sprzęt, który leżał później porzucony wzdłuż dróg, uszkodzony i bezużyteczny niczym metalowe upiory przeszłości. Wszędzie straszyły olbrzymie leje po bombach i zasieki z drutu kolczastego. Wszelkie wcześniejsze wyobrażenia, jak pisał, „trzeba pomnożyć przez dwadzieścia”.

Tym jednak, co najbardziej wstrząsnęło Harrym, nie był wpływ wojny na budynki, ale na ludzi. Wydawało się, że stracili wszelkie poczucie przyzwoitości. Wygłodniali, zaczęli się buntować; wysyłano przeciw nim konne oddziały, znów płonęły całe ulice. Harry stał pewnego dnia w hotelowym holu w Berlinie55, gdy rewolucjoniści z ruchu socjalistycznego otworzyli ogień w kierunku budynku, a krew stojącego obok człowieka trysnęła na jego ręce. Anslinger zaczynał dochodzić do wniosku, że cywilizacja jest równie krucha jak osobowość zapamiętanej z dzieciństwa żony farmera z Altoony. Łatwo ją zniszczyć. Od tamtej pory aż do końca życia Harry żył w głębokim przekonaniu, że amerykańskie społeczeństwo może ulec zapaści równie łatwo jak narody Europy56.

W 1926 roku został przeniesiony z ponurego gruzowiska Europy na oblane błękitną wodą wyspy Bahama57. Harry nie należał jednak do ludzi, którzy szukają pretekstu do wypoczynku. Był to szczytowy okres amerykańskiej prohibicji58: Amerykanie chcieli pić, a przemytnicy chcieli sprzedawać im swój towar, więc whisky lała się na Bahamach strumieniami. Harry był wściekły. Przemytnicy wywodzili się głównie z Antyli i Ameryki Środkowej, a Anslinger uważał, że roznoszą „obrzydliwe i zakaźne choroby”59, a każdy, kto będzie na tyle głupi, by kupować od nich alkohol, może się zarazić tymi chorobami.

„Dajcie mi naładowaną strzelbę, a rozprawię się z tymi gnojkami”60 – powiedział jeden ze współpracowników Harry’ego, ten zaś, będąc zwolennikiem podobnej postawy, poinformował swoich szefów, że wie, jak skutecznie wcielić w życie prohibicję. Należy zastosować podejście siłowe. Wysłać okręty wojenne do patrolowania wybrzeży Ameryki i wyłapywania przemytników. Zakazać sprzedaży alkoholu do celów medycznych. Znacząco zwiększyć kary więzienia dla handlarzy, aż wszyscy trafią do ­więzienia61. Prowadzić bezlitosną walkę z alkoholem, aż ten stanie się tylko wspomnieniem.

W ciągu kilku lat Harry zrobił błyskawiczną karierę – od kompetentnego, choć sfrustrowanego agenta walczącego z alkoholem na Bahamach, do kierownika departamentu w Waszyngtonie. Jak tego dokonał? Trudno powiedzieć, lecz z pewnością nie bez znaczenia był fakt, że Anslinger poślubił niejaką Marthę Denniston, młodą kobietę należącą do jednej z najbogatszych rodzin Ameryki, Mellonów. Minister finansów, Andrew Mellon, był teraz bliskim krewnym Harry’ego, a Departament Prohibicji podlegał właśnie Ministerstwu Finansów.

Od momentu objęcia kierownictwa biura Harry był świadom, że jego pozycja jest bardzo słaba. Wojna z narkotykami – kokainą i heroiną, które zdelegalizowano w 1914 roku – nie dawała wystarczającej podstawy do funkcjonowania tej instytucji. Tylko drobny ułamek społeczeństwa sięgał po te substancje, nie należało więc oczekiwać, że ze względu na nich państwo będzie utrzymywało cały departament. Anslinger potrzebował czegoś więcej.

Z tego powodu zaczął zwracać uwagę na intrygujące incydenty opisywane w gazetach. Opatrywano je tytułami podobnymi do tego z „New York Timesa” z szóstego lipca 1927 roku: Meksykańska rodzina oszalała62. Poniżej wyjaśniano: „Wdowa i jej czworo dzieci popadli w obłęd po zjedzeniu liści marihuany. Zdaniem lekarzy nie ma szans na uratowanie życia dzieci, a ich matka do końca życia pozostanie obłąkana”. Matka nie miała pieniędzy na jedzenie, postanowiła więc zjeść liście rosnącej w ogrodzie marihuany. Wkrótce potem „zaniepokojeni wybuchami szaleńczego śmiechu sąsiedzi wbiegli do domu i ujrzeli całą rodzinę pogrążoną w szaleństwie”.

Harry już znacznie wcześniej uznał, że marihuana czy haszysz to pozbawione większego znaczenia środki63, które tylko odciągałyby go od walki z naprawdę groźnymi narkotykami. Utrzymywał, że środki te nie uzależniają i że „nie ma chyba większej bzdury” niż twierdzenie, że mogą być przyczyną ciężkich przestępstw64.

Niemal z dnia na dzień zaczął jednak głosić całkiem odmienne poglądy. Dlaczego? Uważał, że dwie grupy etniczne budzące największy strach w Stanach Zjednoczonych65 – meksykańscy imigranci i Afroamerykanie – korzystają z tych substancji znacznie częściej niż biali. Przedstawił komisji budżetowej Kongresu koszmarny scenariusz wydarzeń, do których mogło to doprowadzić. Przytaczał historie o „kolorowych studentach z University of Minnesota, którzy bawili się na przyjęciach z (białymi) studentkami i zdobywali ich współczucie opowieściami o prześladowaniu rasowym. Skutek: ciąża”66. Była to zaledwie pierwsza zapowiedź tego, co wkrótce miało się rozpętać.

Anslinger napisał do trzydziestu ekspertów naukowych, prosząc ich o odpowiedzi na serię pytań dotyczących marihuany. Dwudziestu dziewięciu z nich odpisało, że delegalizacja tej substancji będzie błędem i że prasa przedstawia ją w fałszywym świetle67. Harry postanowił ich zignorować i zacytował jedynego eksperta, którego zdaniem marihuana to samo zło i należy ją wyplenić.

Na tej podstawie Anslinger ostrzegł społeczeństwo przed skutkami palenia marihuany. Jego zdaniem palacz wpada najpierw w „deliryczną wściekłość”. Potem zostaje opętany „snami […] o erotycznej treści”. Następnie „traci zdolność logicznego myś­lenia”, a na koniec dociera do tego, co nieuniknione: „obłędu”68. Taka osoba może się po prostu upalić, wyjść na ulicę i kogoś zabić69, zanim się zorientuje, że w ogóle opuściła pokój, bo marihuana „zamienia człowieka w dziką bestię”70. W istocie, „gdyby odrażający potwór doktora Frankensteina stanął twarzą w twarz z potworem Marijuana, padłby trupem z przerażenia”71.

Z Harrym skontaktował się doktor Michael V. Ball, który nie zgadzał się z tymi poglądami. Twierdził, że używał wyciągu z konopi indyjskich na studiach i że czuł wtedy jedynie senność. Uważał również, że opowieści o dramatycznych skutkach korzystania z tego narkotyku nie mogą być prawdą. Być może marihuana i haszysz w nielicznych przypadkach doprowadzają ludzi do obłędu, ale każdy, kto reaguje na nie w ten sposób, prawdo­podobnie już wcześniej miał problemy ze zdrowiem psychicznym. Ball błagał Anslingera, by ten sfinansował rzetelne badania laboratoryjne, które pozwoliłyby im poznać prawdę.

Odpowiedź Anslingera była stanowcza. „Nie można dłużej tolerować zła, jakim jest marihuana”72 – wyjaśniał, dodając, że nie będzie finansował żadnych niezależnych badań, ani wtedy, ani potem.

Przez lata lekarze przedstawiali Anslingerowi dowody na to, że się myli, a on zaczął odnosić się do nich z wrogością, mówiąc, że „stąpają po cienkim lodzie”73 i powinni trzymać język za zębami. Jednocześnie rozesłał listy do policjantów w całym kraju, nakazując im, by wyszukiwali sprawy, w których marihuana doprowadziła ludzi do zabójstwa – i takie historie zaczęły do niego spływać74.

Decydujące znaczenie, zarówno dla Harry’ego, jak i dla Ameryki, miała sprawa pewnego młodego człowieka, Victora Lacaty. Był to dwudziestojednoletni mężczyzna z Florydy, uchodzący wśród sąsiadów za „rozsądnego, raczej cichego młodzieńca”75, aż do dnia, w którym – jak mówiono – zaczął palić marihuanę. Owładnięty „narkotycznymi urojeniami”76 nabrał przekonania, że atakują go ludzie, którzy chcą odciąć mu ręce, przeszedł więc do kontrataku, chwycił siekierę i porąbał na kawałki matkę, ojca, dwóch braci i siostrę.

Za namową Harry’ego prasa nagłośniła historię Lacaty77. Ludzie zaczęli wierzyć, że jeśli ich synowie zaczną palić ­marihuanę, również mogą porąbać ich na kawałki. Anslinger nie był autorem tych rewelacji – już pod koniec XIX wieku w Meksyku powszechnie uważano, że po marihuanie człowiek staje się „loco” [szalony]78. Nie tylko on rozpowszechniał takie opowieści w Stanach Zjednoczonych – prasa również je uwielbiała, szczególnie media należące do Williama Randolpha ­Hearsta. Jednak Anslinger jako pierwszy wsparł je autorytetem rządowego departamentu, odpowiednio nagłośnił i uwiarygodnił stemplem rządowej powagi. Ostrzegał, że z obłoków narkotycznego dymu wynurzają się całe zastępy Victorów Lacatów.

Ostrzeżenia odniosły zamierzony skutek. Ludzie zaczęli się domagać, by Biuro ds. Narkotyków dostało więcej pieniędzy i uwolniło ich od tego straszliwego zagrożenia79. Problem Harry’ego – kruchość jego nowego imperium – powoli odchodził w przeszłość.

Wiele lat później profesor prawa John Kaplan przeanalizował sprawę Victora Lacaty i sprawdził jego dokumentację ­medyczną80. Okazało się, że zdaniem psychiatrów badających Lacatę młodzieniec cierpiał na „trwałe i głębokie” zaburzenia psychiczne81. Wielu członków jego rodziny miało podobne, równie poważne problemy ze zdrowiem psychicznym – troje z nich trafiło do zakładu dla obłąkanych – a nim doszło do tragedii, miejscowa policja przez wiele lat próbowała skierować Lacatę do szpitala psychiatrycznego. Sprzeciwiali się temu jego rodzice, twierdząc, że wolą opiekować się nim w domu. Psychiatrzy prawdopodobnie nie przykładali żadnej wagi do faktu, że młodzieniec palił marihuanę, ponieważ nawet nie wspomnieli o tym w jego dokumentacji.

Lecz Anslinger miał już swoją wymarzoną historię. Podczas słynnego wystąpienia w radiu mówił: „Rodzice, miejcie się na baczności! Waszym dzieciom […] grozi nowe niebezpieczeństwo w postaci odurzającego papierosa, marihuany. Młodzi stają się niewolnikami tego narkotyku, pozostają w szponach nałogu, podkopują swoje zdrowie psychiczne, aż wpadają w obłęd i dopuszczają się aktów przemocy i morderstw”82.

Harry trzymał się tego poglądu bez względu na to, co mówiono mu na ten temat – po części dlatego, że zderzając się ze ścianą sceptycyzmu dotyczącego zgubnych skutków palenia marihuany, odkrywał coś nieprawdopodobnego. Wszyscy z niego szydzili, gdy twierdził, że mafia istnieje. „Gdzie masz dowody?” – pytali z pogardą. Lecz teraz, dzięki swoimi agentom, Anslinger zdobywał materiały dowodzące, że mafia nie tylko istnieje, ale jest większa, niż ktokolwiek przypuszczał. Tworzył kartotekę, która zawierała szczegółowe dane dotyczące ośmiuset mafiosów działających na terenie kontynentalnych Stanów Zjednoczonych83. Prowadzone przez Anslingera akcje dowodziły, że się nie myli84, lecz władze wciąż nie chciały mu uwierzyć i starały się nie zajmować tym tematem. Niektórzy przedstawiciele władzy byli skorumpowani85, inni nie chcieli sobie psuć statystyk i stuprocentowej skuteczności86, podejmując się tak trudnej i niebezpiecznej krucjaty, jeszcze inni po prostu się bali. Kiedy szef policji w Nowym Orleanie87, David Hennessy, zaczął nazbyt interesować się mafią, został zamordowany.

Anslinger zaczął wierzyć, że wszystkie jego przeczucia okażą się równie trafne. Musiał tylko przeciwstawić się „ekspertom” i zaufać instynktowi. W końcu odkryje więcej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

Po jakimś czasie zintensyfikował kampanię. Zaczął ostrzegać, że najbardziej przerażające są skutki oddziaływania marihuany na czarnoskórych. Zapominają wtedy o właściwych barierach rasowych88 i dają upust swoim żądzom skierowanym ku białym kobietom. Oczywiście w latach trzydziestych inaczej mówiło się o kwestiach rasowych, ale radykalizm poglądów Harry’ego szokował nawet wtedy. Gdy ujawniono, że w oficjalnej notatce służbowej nazywał podejrzanego „czarnuchem”, senator Joseph P. Guffey z rodzinnego stanu Anslingera, Pensylwanii, zażądał jego rezygnacji. Później, gdy jeden z bardzo nielicznych czarno­skórych agentów departamentu89, William B. Davis, skarżył się, że ludzie Harry’ego nazywają go „czarnuchem”, ten wyrzucił go z pracy.

Wkrótce Harry zaczął traktować w ten sposób wszystkich swoich krytyków. Kiedy Amerykańskie Towarzystwo Medyczne wydało raport podważający niektóre spośród głoszonych przez niego tez90, Anslinger ogłosił, że każdy z jego agentów przyłapany z egzemplarzem tego raportu w ręce będzie natychmiast zwolniony. Gdy dowiedział się, że pewien wykładowca akademic­ki, Alfred Lindesmith, namawia do traktowania narkomanów ze współczuciem i troską, kazał swoim agentom wystosować przeciwko niemu fałszywe oskarżenie91 i obwinić go przed władzami uniwersytetu o współpracę z „organizacją przestępczą”92. Ponadto założył mu podsłuch93 i wysłał do Lindesmitha oddział swoich ludzi, którzy kazali mu się zamknąć94. Harry nie mógł kontrolować przepływu narkotyków95, odkrył jednak, że może kontrolować przepływ idei – i uważał, że powinien zamknąć usta nie tylko naukowcom.

Z notatek pozostawionych przez Harry’ego wynika jasno, że miał obsesję na punkcie Billie Holiday, ja zaś odniosłem wrażenie, że historia tej obsesji ma drugie dno. Odszukałem więc wszystkich żyjących jeszcze ludzi, którzy znali Billie96, by ich o to wypytać. Jeden z nich – jej syn chrzestny Bevan Dufty – wyjaśnił mi, że jego matka była najlepszą przyjaciółką Billie i że jej zdaniem piosenkarka została w gruncie rzeczy zabita przez amerykańskie władze. Przechowywał na strychu jej pisma, do których nikt nie miał dostępu od wielu lat. Spytał, czy chciałbym je zobaczyć. Gdy zestawiłem je z dokumentami pozostawionymi przez Harry’ego, z opowieściami przyjaciół Billie i z dziełami jej biografów, zacząłem lepiej pojmować całą tę historię.

Jazz był przeciwieństwem wszystkiego, w co wierzył Harry Anslinger. To muzyka improwizowana, swobodna, pozbawiona sztywnych ograniczeń. Kieruje się własnym rytmem. Co najgorsze, zrodziła się z mieszanki inspiracji europejskich, karaibskich i afrykańskich, które połączyły się ze sobą na wybrzeżach Ameryki. Dla Anslingera była to muzyczna anarchia, świadec­two nawrotu prymitywnych impulsów, które kryją się w czarno­skórych, gotowe do ujawnienia się w sprzyjających okolicznościach. „Brzmiało to jak odgłosy dżungli w samym środku nocy”97 – pisał w notatkach. Ostrzegał, że w tej czarnej muzyce „zostają wskrzeszone bardzo stare, bezwstydne obrzędy Zachodnich Indii”98. Życie jazzmanów „cuchnie zepsuciem”99 – podsumowywał.

Agenci Harry’ego donosili: „Wielu jazzmanów jest przeświadczonych, że pod wpływem marihuany grają wyjątkowo pięknie, podczas gdy w rzeczywistości wszystko im się wtedy miesza, a ich muzyka jest okropna”100.

W Biurze uważano, że marihuana drastycznie ogranicza poczucie czasu101 i dlatego jazz brzmi tak dziwacznie – muzycy żyli dosłownie innym, nieludzkim rytmem. „Muzyka jest pełna wdzięku – pisano w notatkach służbowych – ale nie ta muzyka”102. Harry traktował jazz jako jeszcze jeden dowód, że marihuana doprowadza ludzi do szaleństwa. Na przykład tekst piosenki That Funny Reefer Man zawiera wers „Gdy tylko przyjdzie mu to do głowy, może chodzić po oceanie”103. Agenci Harry’ego ostrzegali: „On naprawdę tak myśli”.

Anslinger obserwował ówczesną scenę muzyczną, wypełnioną ludźmi takimi jak Charlie Parker104, Louis Armstrong105 czy Thelonious Monk106, i – jak ujął to dziennikarz Larry Sloman – pragnął ujrzeć ich wszystkich za kratkami107. W instrukcjach skierowanych do wszystkich agentów, którzy mieli śledzić muzyków, pisał: „Przygotujcie wszystkie sprawy dotyczące muzyków z waszych okręgów, którzy łamią prawo związane z używaniem marihuany. Kiedyś zorganizujemy wielki nalot i zgarniemy ich wszystkich jednego dnia, na terenie całego kraju. Dam wam znać, kiedy nastąpi ten dzień”108. Wszystkim agentom przeprowadzającym naloty radził zawsze: „Najpierw strzelajcie”109.

Zapewniał kongresmenów, że ta kampania nie dotknie „dobrych muzyków, tylko jazzowych”110. Jednak gdy Harry przeszedł do ataku, świat jazzu uratowała jedyna skuteczna w tej sytuacji broń: pełna solidarność. Ludzie Anslingera nie mogli znaleźć wśród muzyków jazzowych nikogo, kto chciałby donosić na innych111, a jeśli już któryś z nich trafił do więzienia, pozostali zrzucali się na kaucję112.

W końcu Ministerstwo Finansów powiadomiło Anslingera, że marnuje tylko czas113, walcząc ze społecznością, której nie da się rozbić. Harry postanowił więc zrealizować plan na mniejszą skalę i skupił całą uwagę na jednej osobie – być może najwybitniejszej piosenkarce w historii jazzu.

Billie Holiday urodziła się kilka miesięcy po uchwaleniu ustawy Harrisona114, pierwszego aktu prawnego delegalizującego kokainę i heroinę, i już do końca swych dni miała żyć w jej cieniu115. Wkrótce po narodzinach Billie jej dziewiętnastoletnia matka, Sadie, została prostytutką116, a jej siedemnastoletni ojciec zniknął. Później umarł na zapalenie płuc na Południu, ponieważ nie mógł znaleźć szpitala, który podjąłby się leczenia osoby czarnoskórej117.

Dziewczynka wychowywała się na ulicach Baltimore – samotna i zbuntowana. Było to ostatnie duże amerykańskie miasto pozbawione kanalizacji118, więc Billie spędziła dzieciństwo w cuchnących oparach fermentujących odchodów119. Mieszkała w Pigtown, nędznej dzielnicy baraków i ruder. Codziennie mała Billie myła i pielęgnowała swoją prababcię, słuchając jej opowieści z czasów, gdy była niewolnicą na plantacji w Wirginii120.

Billie szybko pojęła, że nie ma wstępu do wielu miejsc tylko dlatego, że jest czarnoskóra. Obsługa pewnego baru z hot dogami wpuszczała ją do środka, jeśli nikt nie patrzył121, ale robiła jej awanturę, gdy próbowała jeść wewnątrz w obecności innych klientów. Billie czuła, że to niesprawiedliwe i że musi się zmienić, więc złożyła sobie samej obietnicę: „Jak miałam trzynaście lat, strasznie się pewnego razu wściekłam i poustawiałam wszystko po swojemu. Postanowiłam, że od tej pory robię i mówię tylko to, w co naprawdę wierzę. Żadnego »tak, proszę pana«, »dziękuję, proszę pani«. Nic z tych rzeczy. Chyba że sama chciałam tak powiedzieć. Trzeba być czarnym, biednym i oberwać setki razy po głowie, żeby wiedzieć, jak trudno osiągnąć coś tak prostego”122. Ta obietnica miała zmienić jej życie – i jej stosunek do Harry’ego.

Gdy miała dziesięć lat, w domu Billie pojawił się jeden z jej sąsiadów – czterdziestokilkuletni mężczyzna Wilbur Rich123 – i oznajmił, że zaprowadzi dziewczynkę do jej matki, która poprosiła go o tę przysługę. Zabrał Billie do swojego domu i kazał jej tam czekać. Dziewczynka posłusznie siedziała i czekała, ale jej matka nie przychodziła. W końcu zapadła noc, Billie powiedziała mężczyźnie, że chce jej się spać. Ten zaoferował jej swoje łóżko. Gdy się położyła, obezwładnił ją i zgwałcił.

Dziewczynka krzyczała, próbowała drapać mężczyznę i mu się wyrywać124, wołała o pomoc. Ktoś musiał ją usłyszeć, ponieważ wkrótce przyjechała policja. Gdy funkcjonariusze wpadli do środka, od razu jednoznacznie ocenili sytuację. Stwierdzili, że Billie to dziwka, która próbuje wrobić tego biednego mężczyznę. Zamknięto ją na dwa dni w areszcie. Kilka miesięcy później Wilbur Rich został skazany na trzy miesiące więzienia, zaś Billie na rok pobytu w domu poprawczym125.

Zakonnice prowadzące zamknięty, ogrodzony murem ośrodek przyjrzały się jej uważnie, po czym uznały, że jest zepsuta i że przydałoby się jej trochę dyscypliny. Billie nie pozwalała się w żaden sposób kontrolować, więc postanowiły „dać jej nauczkę”126. Zaprowadziły ją do pokoju, w którym leżały ludzkie zwłoki, zamknęły ją tam i przetrzymały przez całą noc. Billie waliła w drzwi, aż jej pięści pokryły się krwią, ale nikt nie przyszedł jej z pomocą127.

Kiedy uciekła – z zakładu poprawczego i z Baltimore – chciała przede wszystkim odszukać swoją matkę128, którą ostatnio widziano w Harlemie. Gdy przyjechała tam autobusem129 w środku mroźnej zimy i odszukała podany jej adres, okazało się, że to burdel. Jej matka pracowała tam za nędzne grosze i nie była w stanie jej utrzymać. Wkrótce Billie została wyrzucona na bruk. Była tak głodna, że nawet oddychanie sprawiało jej ból. Uznała w końcu, że zostało jej tylko jedno wyjście. Burdelmama oferowała jej pięćdziesiąt procent zarobku za seks z nieznajomymi130. Billie miała wtedy czternaście lat.

Wkrótce dziewczyna miała własnego alfonsa. Był to brutalny, nieokrzesany bandyta, niejaki Louis McKay, który później połamał jej żebra i pobił niemal do nieprzytomności. Co istotniejsze, wiele lat później poznał Harry’ego Anslingera i współpracował z nim. Po kilku latach matka Billie zaczęła ją namawiać, by wyszła za Louisa131 – mówiła, że to przecież wyjątkowo miły mężczyzna.

Policja przyłapała Billie na prostytucji132 i znów, zamiast ratować ją przed gwałtami i brutalnością alfonsów, postanowiła ją ukarać133. Dziewczyna trafiła do więzienia na Welfare Island, a kiedy stamtąd wyszła, zaczęła szukać najmocniejszych, najbardziej odurzających środków, jakie można było wtedy zdobyć. Najpierw sięgała najchętniej po „Białą Błyskawicę”134, toksyczną mieszankę zawierającą trzydziestopięcioprocentowy alkohol. Im była starsza, tym bardziej starała się zagłuszyć swój smutek coraz silniejszymi substancjami. Pewnego wieczora biały chłopak z Dallas nazywany Speck pokazał jej, jak wstrzykiwać sobie heroinę135. Wystarczy podgrzać ją na łyżce i wstrzyknąć prosto do żyły136. Kiedy nie odurzała się narkotykami ani alkoholem, wpadała w głęboką depresję137 i była tak nieśmiała, że prawie się nie odzywała138. Wciąż zdarzało jej się budzić w nocy z krzykiem, gdy powracały do niej obrazy gwałtu i uwięzienia139. „Wpadłam w nałóg i wiem, że to nie jest dobre – wyznała kiedyś przyjaciółce – ale to jedyna rzecz, dzięki której wiem, że istnieje ktoś taki jak Billie Holiday. Ja jestem Billie Holiday”140.

Później jednak odkryła coś innego. Pewnego dnia szła wygłodniała wzdłuż Harlemu, wypytując we wszystkich barach po drodze, czy nie mają dla niej jakiejś pracy, ale wszędzie ją odrzucano. W końcu trafiła do lokalu o nazwie Log Cabin, gdzie powiedziała, że mogłaby pracować jako tancerka. Już po kilku ruchach stało się jednak oczywiste, że nie ma do tego talentu. Zdesperowana, zaproponowała właścicielowi, że coś zaśpiewa. Wskazał na starego pianistę siedzącego przy swoim instrumencie w rogu lokalu i powiedział jej, żeby podała mu melodię141. Gdy zaśpiewała Trav’lin’ All Alone, klienci odstawili drinki i zaczęli uważniej słuchać. Nim skończyła następny utwór142, Body and Soul, po ich policzkach płynęły łzy.

Śpiewała trochę delikatniej niż inni, lecz żyła ostrzej. Pewnego razu, w Wigilię, jakiś marynarz zobaczył ją przy barze i spytał barmana: „Od kiedy to obsługujesz czarne dziwki?”, a Billie pocięła mu twarz potłuczoną butelką143. Innym razem w innym barze grupa żołnierzy i marynarzy zaczęła gasić papierosy na jej futrze z norek144. Billie poprosiła przyjaciółkę, by potrzymała jej futro, a sama chwyciła za ciężką popielniczkę w kształcie rombu i ogłuszyła nią marynarzy.

Traciła jednak ten instynkt i wolę walki, gdy chodziło o mężczyzn w jej życiu145. Louis McKay awansował z funkcji alfonsa do roli jej „menedżera” i męża: ukradł jej niemal wszystkie pieniądze. Po jej najwspanialszym występie w Carnegie Hall przywitał ją uderzeniem w twarz146 – tak mocnym, że Billie dosłownie poleciała do tyłu. Wkrótce w jej życie miał wkroczyć Harry Anslinger, który – jak się później okazało – przez cały czas uważnie ją obserwował.

Harry słyszał plotki, że ta wschodząca czarna gwiazda sięga po heroinę, polecił więc jednemu ze swych agentów Jimmy’emu Fletcherowi, by śledził każdy jej krok147. Anslinger nie lubił zatrudniać czarnoskórych agentów, ale gdyby wysłał białych do Harlemu i Baltimore, miejscowi natychmiast nabraliby wobec nich podejrzeń148. Jimmy Fletcher był właściwym rozwiązaniem – człowiekiem, który miał działać na szkodę swoich pobratymców. Anslinger wielokrotnie powtarzał, że nie dopuści, by kiedykolwiek w jego biurze czarnoskóry był szefem białego. Jimmy mógł pracować w biurze, ale nie miał najmniejszych szans na awans. Musiał się pogodzić z tym, że zawsze będzie chłopcem na posyłki149 – agentem pracującym na ulicy, który miał za zadanie ustalić, kto sprzedaje, kto dostarcza i kogo należy zgarnąć. Nosił przy sobie duże ilości narkotyków i mógł je sprzedawać, by zdobyć w ten sposób zaufanie ludzi, których zamierzał potem aresztować.

Wielu agentów pełniących podobną funkcję wstrzykiwało sobie heroinę wraz ze swoimi klientami150, by „udowodnić”, że nie pracują dla policji. Nie wiemy, czy Jimmy też tak postępował, wiemy jednak, że nie współczuł narkomanom. „Nie znałem żadnej ofiary narkotyków – mówił. – Sami robicie z siebie ofiary, zostając ćpunami”151.

Jimmy po raz pierwszy spotkał Billie w mieszkaniu jej szwagra152, gdzie piła ogromne ilości alkoholu i wciągała równie porażające ilości kokainy. Następnym razem spotkali się w burdelu w Harlemie, gdzie Billie robiła dokładnie to samo. Miała ogromny talent nie tylko do śpiewania, ale i do przeklinania153 – jeśli nazwała kogoś „skurwysynem”, należało to uznać za komplement154. Nie wiemy, kiedy po raz pierwszy zwróciła się w ten sposób do Jimmy’ego, ale dość szybko zauważyła, że obraca się w jej towarzystwie i obserwuje ją. Polubiła go.

Gdy Jimmy otrzymał rozkaz, by aresztować Billy, zapukał do jej drzwi, udając, że ma dla niej telegram. Biografka piosenkarki Julia Blackburn analizowała niegdyś jedyny zachowany wywiad z Jimmym Fletcherem – który zaginął potem w archiwum, gdzie go przechowywano – i opisała dokładnie to, co udało jej się zapamiętać.

– Włóż go pod drzwi! – krzyknęła Billie.

– Jest za duży, nie zmieści się! – odkrzyknął Jimmy.

Wpuściła go do środka. Była sama. Jimmy czuł się nieswojo.

– Billie, możemy to szybko załatwić. Jeśli coś masz, oddaj nam to od razu, i będzie po wszystkim, zgoda? – powiedział. – Nie będziemy wtedy niczego szukać, wyciągać twoich ubrań i tak dalej. To jak, zgadzasz się?155 – spytał.

Lecz partner Jimmy’ego posłał już po policjantkę, która miała przeprowadzić rewizję osobistą.

– Nie musicie tego robić. Rozbiorę się – powiedziała Billie. – Chcę tylko wiedzieć, czy po przeszukaniu puścicie mnie wolno. Ta policjantka zajrzy mi tylko do cipki, nic więcej.

Rozebrała się i wysikała na ich oczach, oni zaś, chcąc nie chcąc, musieli na to patrzeć.

Śpiewając Loverman, where can you be?, Billie nie domagała się miłości nieznanego kochanka, lecz heroiny156. Kiedy jednak dowiedziała się, że jej przyjaciele ze świata jazzu używają tego samego narkotyku, błagała ich, by przestali157. Nigdy mnie nie naśladujcie, prosiła. Nigdy nie róbcie tego, co ja.

Wiele razy próbowała z tym zerwać. Prosiła przyjaciół, by zamykali ją w swoich domach na wiele dni, podczas gdy ona walczyła z głodem narkotycznym. Wracając do swoich dealerów, przeklinała swoją słabość, nazywała siebie „Holiday bez charakteru”158. Dlaczego nie mogła przestać? „Wyjście z nałogu jest wystarczająco trudne nawet wtedy, gdy otaczają cię ludzie, którym możesz zaufać, ci, którzy cię kochają i w ciebie wierzą. A ja nikogo takiego nie miałam”159 – pisała. Sama dodawała później, że nie do końca było to prawdą, ponieważ miała agentów Anslingera. „Poświęcali swój czas, pieniądze i siły, żeby mnie dopaść. Nikt nie może tak żyć” – mówiła.

Podczas pierwszego nalotu na mieszkanie Billie Jimmy wziął ją na bok i obiecał, że osobiście wstawi się za nią u Anslingera. „Nie chcę, żebyś straciła pracę”160 – mówił.

Wkrótce potem spotkali się w barze, Billie rozmawiała z nim przez kilka godzin, niańcząc swoją suczkę rasy chihuahua ­Moochy161. Pewnego wieczora w klubie Ebony tańczyli ze sobą – Billie Holiday i agent Anslingera, kołysząc się w rytm muzyki.

„Rozmawiałem z nią wiele razy, na wiele tematów” – wspominał po latach. „Należała do ludzi, którzy budzą powszechną sympatię, bo szczerze wszystkich kochała”162. Wyglądało na to, że człowiek, którego Anslinger nasłał na Billie Holiday, zakochał się w niej163. Choć była narkomanką, gdy zetknął się z nią twarzą w twarz, zapomniał o pogardzie, jaką żywił dla takich ludzi.

Pomimo zaskakującej postawy Jimmy’ego Anslinger mógł dopaść Billie, korzystając z pomocy, jakiej nie otrzymał w przypadku żadnej innej gwiazdy jazzu. Billie często przychodziła na występy tak mocno pobita przez Louisa McKaya, że przed wyjściem na scenę trzeba było owijać jej żebra taśmą164. Bała się pójść na policję, w końcu jednak znalazła w sobie dość odwagi, by położyć temu kres.

„Jak to możliwe, żebym miał iść do paki przez tę dziwkę?” – wściekał się McKay. „Przez tę podłą sukę? Jak mam jakąś kurwę, to dostaję od niej kasę albo nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Nie będę się z suką certolił”165. Dowiedział się, że Harry Anslinger szuka informacji na jej temat i natychmiast się tym zainteresował. „Za dużo gówna uchodziło jej na sucho” – mówił, dodając, że chce „zobaczyć dupsko Holiday w ściekach cieśniny East River”. Był to prawdopodobnie moment, w którym rozstrzygnęły się losy Billie. „Wiem dość, żeby ją wykończyć” – odgrażał się McKay. „Dokopię jej tak, że popamięta mnie do końca życia”. Pojechał do Waszyngtonu, by spotkać się z Harrym166, i obiecał, że mu ją wystawi.

Gdy ponownie wpadła w łapy Biura, wytoczono jej proces167. Stała przed sądem blada i zaszokowana. „Sprawa trafiła na wokandę jako »Stany Zjednoczone Ameryki przeciwko Billie Holiday« – wspominała. – Dokładnie tak właśnie się czułam”168. Powstrzymała się od płaczu na sali rozpraw169. Powiedziała sędziemu, że nie chce litości. Chciała tylko, by wysłano ją do szpitala, gdzie mogłaby się wreszcie uwolnić od nałogu. „Chcę się leczyć”170 – tłumaczyła sędziemu.

Skazano ją na rok pobytu w więzieniu w Wirginii Zachodniej171, gdzie musiała z dnia na dzień odstawić narkotyki i pracować w miejscach takich jak chlewnia172. Przez cały ten czas nie zaśpiewała ani jednej nuty173. Wiele lat później, gdy opublikowano jej autobiografię, Billie odszukała Jimmy’ego Fletchera i przesłała mu egzemplarz z dedykacją174. Napisała w niej: „Większość federalnych to mili ludzie. Mają paskudną robotę i robią, co muszą. Co bardziej sympatyczni z nich szczerze się za to nienawidzą […]. Być może wszystko skończyłoby się lepiej, gdyby byli trochę gorsi. Może wtedy tak bardzo bym im nie ufała”175. Miała rację. Jimmy do końca życia miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobił Lady Day. „­Billie spłaciła swój dług wobec społeczeństwa” – napisała jedna z jej przyjaciółek. „Ale społeczeństwo nigdy nie spłaciło swego długu wobec niej”176.

Jako osoba skazana prawomocnym wyrokiem sądu Billie straciła prawo do występów publicznych, gdyż teoretycznie jej śpiew mógł mieć zgubny wpływ na morale publiczności. Oznaczało to, że nie może śpiewać w lokalach, gdzie podaje się alkohol177 – czyli we wszystkich klubach jazzowych na terenie USA.

– Jak zadać komuś najgorszą torturę? – spytała mnie w 2013 roku przyjaciółka Billie, Yolande Bavan. – Zabrać mu to, co dla niego najcenniejsze.

Billie mogła znieść wiele, ale nie coś takiego.

– Rozpaczasz, bo jesteś bezsilny. Nie możesz robić tego, co jest twoją pasją, z czego żyjesz, i co przynosi radość tobie oraz ludziom na całym świecie – mówi Bavan.

Billie została w końcu uciszona. Nie miała dość pieniędzy, by o siebie zadbać czy choćby dobrze się odżywiać. Nie mogła nawet wynająć mieszkania pod własnym nazwiskiem.

Pewnego wieczora Billie upiła się i upadła. Kiedy jej przyjaciółka Greer Johnson weszła do pokoju, piosenkarka leżała na podłodze i szlochała.

– Kochanie, pieprzyć to! Bóg mi świadkiem, już nigdy nie będę śpiewała.

– A co do cholery mogłabyś robić, jeśli nie śpiewać? – spytała Greer (tak opisywała tę scenę Julia Blackburn).

– Gówno mnie to obchodzi!

– Jasne. A co będziesz robić potem, Billie?

– Znów będę śpiewać – mruknęła piosenkarka.

– Właśnie, do ciężkiej cholery, będziesz śpiewać!178

Inna przyjaciółka Billie powtarzała jej, że mogłaby zaoszczędzić dość pieniędzy, by zamieszkać w domu z ogrodem i mieć dzieci.

„Myślisz, że mogę to zrobić? Naprawdę tak myślisz?”179 – pytała Billie z niedowierzaniem. Marzyła o tym, by kupić wielką farmę i urządzić tam sierociniec, w którym sama by gotowała180. Czasami wybierała się z wizytą do swojego malutkiego chrześniaka Bevana Dufty’ego, który mieszkał przy Dziewięćdziesiątej Czwartej Ulicy, i karmiła go piersią. Choć nie miała mleka, ta czynność przynosiła jej ulgę. „Stara, to jest moje dziecko” – mówiła ze śmiechem do jego matki.

Szukała również ukojenia, wracając do zwyczajów z dzieciństwa. Całymi dniami leżała w łóżku, czytała komiksy z Supermanem i chichotała. Pewnego dnia wybrała się z nastoletnią przyjaciółką do Central Parku181. Podały koniom LSD, a potem wybrały się na przejażdżkę dorożką. Woźnica był zdumiony, dlaczego konie nie szły swoją normalną trasą? Billie pokładała się ze śmiechu.

Zmuszona do kontaktów z innymi ludźmi, wpadała jednak w coraz większą paranoję. Skoro Jimmy Fletcher pracował dla Biura, to kto jeszcze mógł to robić? Przypuszczała – słusznie, jak się okazuje – że niektórzy ludzie z jej otoczenia donoszą na nią Anslingerowi.

„Nie wiadomo było, komu ufać – opowiadała mi przyjaciółka Billie Yolande Bavan. – Tak zwanym przyjaciołom? Czy rzeczywiście byli przyjaciółmi? Kim byli naprawdę?” Wszędzie, gdzie się pojawiała, przychodzili również agenci i szczegółowo o nią wypytywali182.

Zaczęła odtrącać nawet tych nielicznych przyjaciół, którzy jeszcze przy niej zostali183. Bała się, że policja podłoży im narkotyki, a nie chciała, by coś takiego spotkało ludzi, których kochała.

Pewnego dnia doniesiono Anslingerowi, że niektóre spośród białych kobiet, nie mniej sławne niż Billie, również mają problem z narkotykami. Harry potraktował je jednak całkiem inaczej. Wezwał do siebie Judy Garland, także uzależnioną od heroiny. Ucięli sobie przyjemną pogawędkę184, podczas której Anslinger poradził aktorce, by robiła sobie dłuższe przerwy między kolejnymi filmami. Wysłał też do jej studia filmowego list z zapewnieniem, że aktorka nie ma żadnych problemów z narkotykami185. Dowiedziawszy się, że jego znajoma z waszyngtońskiego towarzystwa – „piękna, miła dama”, jak sam ją opisał – jest uzależniona od narkotyków, wyjaśnił, że nie może jej aresztować, bo „to zniszczyłoby […] nieskazitelną reputację jednej z najbardziej szanowanych rodzin w kraju”186. Pomógł jej powoli uwolnić się od narkotyków, nie mieszając do tego policji ani swojego biura.

Kiedy siedziałem w jego archiwach i czytałem sterty wyblak­łych dokumentów z czasów początków wojny narkotykowej, uderzyła mnie pewna prawidłowość, której początkowo nie potrafiłem zdefiniować.

Słyszymy dziś, że trzeba walczyć z narkotykami, by chronić młodzież i zapobiegać przypadkom głębokiego uzależnienia. Zakładamy, że właśnie takie argumenty stały za rozpoczęciem wojny narkotykowej. Ale to nieprawda. Pojawiały się tylko czasami, jako dodatkowe uwagi. Głównym powodem, dla którego zakazano używania narkotyków – powodem będącym obsesją ludzi odpowiedzialnych za wzniecenie tej wojny – było przeświadczenie, że Afroamerykanie, Meksykanie i Chińczycy używający tych substancji zapominają o swoim miejscu w społeczeństwie i stanowią zagrożenie dla białych ludzi187.

Potrzebowałem sporo czasu, by zrozumieć, że kontrast między rasizmem skierowanym przeciwko Billie a współczuciem ofiarowanym białym gwiazdom pokroju Judy Garland nie był przypadkowym niedopatrzeniem, lecz częścią fundamentów tej kampanii188.

Harry informował społeczeństwo, że „wzrost [uzależnienia od narkotyków] wynosi sto procent wśród Murzynów”189. Podkreś­lał, że to przerażające, ponieważ „populacja Murzynów […] stanowi obecnie dziesięć procent całej ludności, ale aż sześć­dziesiąt procent narkomanów”190. Mógł prowadzić wojnę z narkotykami – mógł robić to, co robił – tylko dlatego, że była to reakcja na ukryte lęki Amerykanów. Możesz być świetnym surferem, ale i tak potrzebujesz dużej fali. W przypadku Harry’ego tą falą był strach przed ludźmi innych ras.

Po wejściu w życie ustawy Harrisona „New York Times” opublikował typową dla tamtych czasów historię. Artykuł zatytułowany Czarni maniacy kokainy nowym zagrożeniem dla Południa opowiadał o dowódcy policji z Północnej Karoliny, którego „poinformowano, że dobrze mu znany, spokojny dotąd Murzyn »wpadł w amok« po zażyciu kokainy i próbował zadźgać nożem sklepikarza. […] Wiedząc, że musi zabić tego człowieka, bo inaczej sam zginie, policjant wyciągnął rewolwer, przystawił lufę do piersi Murzyna i wystrzelił, chcąc zabić go szybko i bezboleśnie, ale ten nawet się nie zachwiał”191. Ówczesna prasa twierdziła, że kokaina zamienia czarnoskórych w potwory o nadludzkich możliwościach, które nie przejmują się takimi drobiazgami jak strzał prosto w serce. Z tego właśnie powodu, uznanego oficjalnie przez władze, policja na Południu otrzymała broń o większym kalibrze192. Pewien lekarz ujął to w dosadny sposób. „Trudno zabić czarnucha na kokainie” – ostrzegał193.

Wielu białych Amerykanów nie chciało przyjąć do wiadomości, że być może Afroamerykanie czasem się buntują, bo muszą prowadzić życie takie jak niegdyś Billie Holiday – zamknięci w dzielnicach nędzy, bez szans na rozwój swoich talentów. Łatwiej było wierzyć, że przyczyną czarnego gniewu jest biały proszek i że pozbawieni tego proszku Afroamerykanie staną się potulni i znów padną na kolana. (Historia tego zjawiska została wiele lat później opisana w wyśmienitej książce Michelle Alexander The New Jim Crow).

Harry uważał, że podobnie należy traktować inną grupę etniczną194. W połowie XIX wieku do Stanów Zjednoczonych zaczęli napływać imigranci z Chin, którzy rywalizowali z białymi o miejsca pracy i szanse rozwoju195.

Co gorsza, Harry był przekonany, że rywalizują również o białe kobiety. Ostrzegał, że ze względu na swoją „szczególną orientalną bezwzględność”196 Chińczycy „upodobali sobie szczególnie białe dziewczyny […] z dobrych rodzin”. Zwabiali je do palarni opium – przywieźli tradycję palenia opium ze swojej ojczyzny – uzależniali je, a potem zmuszali do aktów „nieopisanej deprawacji seksualnej”, czyniąc z nich niewolnice do końca życia. Anslinger szczegółowo opisywał ich burdele: jak dziewczyny powoli zdejmowały ubrania, jak wyglądały ich „majteczki”197, jak powoli całowały Chińczyków i co działo się potem…

Kiedy już chińscy dealerzy uzależnili kogoś od opioidów, śmiali mu się w twarz, podając prawdziwy powód, dla którego sprzedają narkotyki: w ten sposób starali się dopilnować, by „żółta rasa rządziła światem”198. „Są zbyt mądrzy, by dążyć do otwartej wojny, ale zamierzają wygrać dzięki sprytowi: atakując białą rasę przy pomocy środków odurzających i w odpowiedniej chwili przejmując władzę nad światem”199 – tłumaczył pewien doświadczony sędzia.

Początkowo zwykli obywatele bronili się sami przed „żółtym zagrożeniem”. W Los Angeles tłumy białych zastrzeliły, powiesiły lub spaliły żywcem dwudziestu jeden Chińczyków200, podczas gdy w San Francisco władze próbowały siłą przenieść wszystkich mieszkańców chińskiej dzielnicy na tereny przeznaczone pod hodowlę świń lub inną działalność kojarzoną z brudem i chorobami. Zrezygnowały z tej polityki dopiero wtedy, gdy sąd uznał ją za niekonstytucyjną. Wtedy jednak zdecydowały się na inne rozwiązanie: przeprowadzono zmasowane naloty na chińskie domy i firmy, twierdząc, że już czas rozprawić się z palarniami opium. Agenci zrzucili zarekwirowany sprzęt do palenia opium na jedną wielką stertę i podpalili ją. Płomienie „strzelały na wysokość trzydziestu stóp”, jak zauważył jeden ze świadków. „Duszący dym okrył Chinatown niczym całun ciało zmarłego”201. Wkrótce potem w życie weszła ustawa Harrisona.

Harry Anslinger nie tworzył tych trendów. Jego geniusz polegał na czymś innym: potrafił przedstawić swoich agentów jako siłę, która zapanuje nad tymi kulturowymi wstrząsami. Wiedział, że aby zabezpieczyć przyszłość swego Biura, potrzebuje jakiegoś spektakularnego zwycięstwa nad narkomanią i nad czarno­skórymi, dlatego zwrócił się przeciwko Billie Holiday.

Chcąc ostatecznie zamknąć tę sprawę, sięgnął po swego naj­twardszego agenta – człowieka, który na pewno nie zakochałby się w Billie ani w kimkolwiek innym.

Japończyk nie mógł oddychać. Pułkownik George White – wielki, otyły mężczyzna202 – zaciskał dłonie na jego gardle i nie zamierzał rozluźniać uchwytu. Jego twarz była ostatnią rzeczą, jaką Japończyk widział w życiu. Gdy już było po wszystkim, White powiedział władzom, że udusił tego „Japońca”, bo wziął go za szpiega. Swoim przyjaciołom wyznał jednak, że wcale nie wiedział, czy to rzeczywiście był szpieg i ani trochę go to nie obchodziło. „Mam wielu przyjaciół, którzy są mordercami. I świetnie się bawiłem w ich towarzystwie” – chełpił się wiele lat później203. Chwalił się również przed znajomymi, że na ścianie w jego mieszkaniu wisi zdjęcie człowieka, którego udusił204, i że tamten stale go obserwuje. Kiedy więc rozkazano mu, by zajął się Billie, pułkownik White był zadowolony, że patrzy nań jego ostatnia ofiara.

Był ulubionym agentem Harry’ego Anslingera, a przejrzawszy akta Holiday, stwierdził, że to „bardzo atrakcyjna klientka”205, a ponieważ Biuro „nie wie, co z nią zrobić”, on może skorzystać z okazji i „dokopać jej”206.

W latach trzydziestych White był dziennikarzem w San Francisco, potem postanowił zatrudnić się w Federalnym Biurze ds. Narkotyków. Test osobowości, który na polecenie Anslingera wypełniali wszyscy kandydaci, wykazał, że White jest sadystą207. Szybko robił karierę w Biurze. Zdobył sobie rozgłos jako pierwszy i jedyny biały, który zdołał przeniknąć do chińskiego gangu narkotykowego, specjalnie w tym celu nauczył się nawet mandaryńskiego. W wolnym czasie pływał w brudnych wodach rzeki Hudson w Nowym Jorku208, jakby chciał udowodnić, że nawet one mu nie zaszkodzą.

Szczególnie irytował go fakt, że ta czarna kobieta nie znała swojego miejsca. „Obnosiła się ze swoim stylem życia, swoimi drogimi futrami, samochodami, biżuterią i sukniami. Wszędzie, gdzie poszła, udawała wielką damę”209 – narzekał.

Kiedy pewnego deszczowego dnia przyszedł do niej do hotelu Mark Twain w San Francisco bez nakazu rewizji, Billie siedziała w swoim pokoju, ubrana w białą jedwabną piżamę210. Było to jedno z niewielu miejsc, gdzie wciąż mogła występować, a bardzo potrzebowała pieniędzy. Zapewniała policję, że już od ponad roku nie zażywa narkotyków. Ludzie White’a twierdzili z kolei, że znaleźli opium schowane w koszu na śmieci obok sąsiedniego pomieszczenia oraz sprzęt do wstrzykiwania heroiny w jej pokoju, oskarżyli ją więc o posiadanie narkotyków211. Później jednak, po uważniejszej analizie, dopatrzono się w tym raporcie pewnych niekonsekwencji: po pierwsze to mało prawdopodobne, by ktoś przechowywał opium w koszu na śmieci, a po drugie policjanci nie dołączyli do materiału dowodo­wego sprzętu do wstrzykiwania heroiny – tłumaczyli, że zostawili go w hotelu. Gdy dziennikarze spytali o to White’a, zaczął na nich wrzeszczeć; jak zauważyli, jego reakcja „wydawała się dość nerwowa”212.

Tego wieczora White przyszedł na występ Billie w Café Society Uptown, gdzie prosił o swoje ulubione piosenki. Billie nigdy nie przestała wierzyć, że jej muzyka potrafi chwytać za serce i zmieniać ludzi. „Będą mnie pamiętać, kiedy to wszystko się skończy, gdy wreszcie przestaną mnie dręczyć”213 – mówiła. George ­White najwyraźniej nie podzielał tego przekonania. „Nie zachwycił mnie występ pani Holiday”214 – oświadczył jej menedżerowi oschłym tonem.

Billie utrzymywała, że to właśnie White podłożył narkotyki w jej pokoju, i natychmiast zaproponowała, że uda się do szpitala na obserwację. Mówiła, że nie wystąpią u niej żadne objawy odstawienia215, co dowiedzie, że jest czysta i że agenci próbują ją wrobić. Poddała się badaniu wycenionemu na tysiąc dolarów, podczas którego nawet nie drgnęła jej powieka216.

Jak się okazuje, George White wiele razy podkładał narkotyki kobietom. Lubił udawać, że jest artystą i zwabiać kobiety do swojego mieszkania w Greenwich Village217. Tam podawał im drinki z LSD i czekał na efekt218. Jedną z jego ofiar była młoda aktorka219, która mieszkała w tym samym budynku, jeszcze inną – ładna blond kelnerka z baru. Gdy okazało się, że nie interesuje jej seks z White’em, ten oszołomił ją narkotykami w nadziei, że to zmieni jej podejście220. „Pracowałem ciężko w winnicy [Pana], bo to była świetna, naprawdę świetna zabawa” – chwalił się potem. „Gdzie indziej [niż w Biurze ds. Narkotyków] pełnokrwisty amerykański chłopak mógłby kłamać, zabijać, oszukiwać, kraść, gwałcić i rabować z przyzwoleniem i błogosławieństwem tych z samej góry?”221 Całkiem możliwe, że był na haju, gdy przyszedł aresztować Billie za samo posiadanie narkotyków.

Rozpoczęło się postępowanie w sprawie Billie. Jak pisała piosenkarka, „nagonka i stres sprawiły, że zaczęłam myśleć o ostatecznym rozwiązaniu, śmierci”222. Najlepsza przyjaciółka Billie powiedziała, że „przyprawiało ją to o zgryzotę, która zabiłaby konia”223. Podczas procesu ława przysięgłych złożona z dwunastu zwykłych obywateli zapoznała się z materiałem dowodowym i zeznaniami. Ostatecznie przysięgli stanęli po stronie Billie, a przeciwko Anslingerowi i White’owi, uznając ją za niewinną224. Niemniej „nie była już u szczytu sławy” – pisał Harry Anslinger. „Coraz częściej łamał się jej głos”225.

Jeszcze przez kilka lat po procesie Billie wielu innych piosenkarzy i piosenkarek nie wykonywało piosenki Strange Fruit z obawy przed prześladowaniami ze strony władz. Jednak Billie Holiday nie dała się zastraszyć. Bez względu na to, jak ją traktowano, śpiewała ten utwór.

– Była silna, dawała z siebie wszystko – powiedziała mi jej przyjaciółka Annie Ross.

Tym samym Billie dotrzymała obietnicy, którą złożyła sobie samej w Baltimore, jeszcze jako mała dziewczynka. Nie zginała karku przed nikim.

Pewnego dnia młody muzyk Frankie Freedom właśnie podawał Billie owsiankę w jej mieszkaniu, gdy piosenkarka nagle zemdlała226. Miała wówczas czterdzieści cztery lata. Zawieziono ją do szpitala Knickerbocker na Manhattanie, gdzie musiała czekać półtorej godziny, aż ktoś się nią zajmie. Potem pracownicy szpitala orzekli, że Billie jest narkomanką i wyprosili ją227. Na szczęście piosenkarkę rozpoznał jeden z kierowców karetki228, więc ostatecznie trafiła na publiczny oddział szpitala metropolitalnego w Nowym Jorku. Gdy tylko odłączyli ją od tlenu, zapaliła papierosa.

„Zawsze ktoś próbuje zamknąć mi usta, do cholery”229 – powiedziała. Lekarze wyjaśnili jej jednak, że ma poważne problemy ze zdrowiem: była wychudzona, bo za mało jadła, miała marskość wątroby spowodowaną chronicznym piciem, palenie nadwerężyło jej płuca i serce, a na nogach pojawiły się wrzody, na skutek zastrzyków z heroiną, której znów zaczęła używać230. Ostrzegli ją również, że prawdopodobnie nie pożyje już zbyt długo. Ale Harry i tak nie zamierzał dać jej spokoju. „Przekonacie się. Aresztują mnie w tym cholernym łóżku”231 – ostrzegała Billie ze swojego maleńkiego szarego pokoju w szpitalu.

Do szpitala wysłano agentów Biura, którzy donieśli potem, że znaleźli w sali Billie prawie jedną ósmą uncji heroiny ukrytą w kopercie z folii aluminiowej232. Twierdzili, że wisiała na gwoździu wbitym w ścianę233 dwa metry od jej łóżka, w miejscu, do którego Billie nie mogła dosięgnąć. Zwołali ławę przysięg­łych, by postawić piosenkarkę w stan oskarżenia234. Grozili, że jeśli nie ujawni tożsamości swojego dealera, zabiorą ją prosto do więzienia235. Skonfiskowali jej komiksy, radio, gramofon, kwiaty, czekoladki i czasopisma236, przykuli ją kajdankami do łóżka237 i postawili dwóch policjantów przy drzwiach. Nikt nie mógł do niej wejść bez specjalnego pisemnego zezwolenia238, a jej znajomym powiedziano, że nie mogą się z nią widywać239. Przyjaciółka Billie, Maely Dufty, nakrzyczała na policjantów240 i wytknęła im, że nie można aresztować kogoś, kto znajduje się na liście pacjentów w stanie krytycznym. Wyjaśniono jej jednak, że problem został już rozwiązany: usunięto Billie z tej listy.

Dręczona licznymi dolegliwościami Billie musiała na dodatek zmagać się samotnie z głodem narkotycznym i objawami odstawienia. Na żądanie przyjaciół piosenkarki sprowadzono do szpitala lekarza, który przepisał jej metadon. Po dziesięciu dniach leczenia Billie przybrała nieco na wadze i była w coraz lepszej formie. Potem jednak przestano jej podawać metadon241 i znów poczuła się gorzej. Gdy w końcu wpuszczono do niej przyjaciółkę, Billie mówiła z przerażeniem: „Zabiją mnie. Zabiją mnie tutaj. Nie pozwól im na to”. Policjanci wyrzucili przyjaciółkę Billie z pokoju. „Miałam ogromną nadzieję, że wyjdzie z tego cało”242– mówiła stacji BBC inna znajoma Billie, Alice Vrbsky. Jednak to, jak traktowano piosenkarkę w szpitalu, przepełniło czarę.

Pewnego dnia pojawił się u niej Louis McKay – mąż, alfons i donosiciel – który ostentacyjnie przeczytał jej nad łóżkiem Psalm 23. Okazało się, że chciał, by przekazała mu prawa do swojej autobiografii, ostatniej rzeczy, jaką jeszcze kontrolowała. Billie udawała, że jest nieprzytomna. Gdy tylko McKay wyszedł, otworzyła oczy. „Zawsze byłam religijna. Ale jeśli ten wstrętny skurwysyn też wierzy w Boga, będę to musiała przemyśleć”243 – powiedziała.

Na ulicy przed szpitalem zebrali się demonstranci, którym przewodził pastor z Harlemu, wielebny Eugene Callender. Trzymali transparenty z napisem „Pozwólcie Lady żyć”. Callender jakiś czas wcześniej stworzył przy swoim kościele klinikę dla uzależnionych od heroiny244, a teraz prosił władze, by pozwoliły mu przenieść tam Billie i zaopiekować się nią. Jego rozumowanie było bardzo proste: narkomani „to istoty ludzkie, takie jak pan czy ja” – powiedział mi w 2013 roku. Kara tylko pogarsza ich sytuację, a współczucie może ich wyleczyć. Harry i jego ludzie odmówili pastorowi. Mimo że Billie wciąż leżała w szpitalu, zdjęli jej odciski palców i zrobili zdjęcie do kartoteki245. Przesłuchiwali ją na szpitalnym łóżku, nie pozwalając, by skontaktowała się z prawnikiem246.

Billie nie miała żalu do poszczególnych agentów – całą winę składała na karb wojny z narkotykami, bo ta zmuszała policję, by traktowali chorych ludzi jak przestępców. „Trudno sobie wyobrazić, żeby rząd prześladował ludzi chorych na cukrzycę, obłożył insulinę wysokim podatkiem i sprawił, że trafiłaby na czarny rynek; by zabraniał lekarzom leczyć takich ludzi, a potem wysyłał ich do więzienia – pisała w swoim dzienniku. – Gdyby zrobili coś takiego, wszyscy uznaliby ich za wariatów. A przecież dzień w dzień traktuje się praktycznie tak samo chorych ludzi uzależnionych od narkotyków”247.