Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Idziecie jak barany na rzeź” – ostrzegał dziennikarzy pewien polityk Prawa i Sprawiedliwości przed zakusami… Prawa i Sprawiedliwości. W 2016 r. Jarosław Kaczyński miał bowiem plan: pozbyć się dziennikarzy i wolnych mediów z Sejmu. Nie wyszła mu ta wojna błyskawiczna, ale obóz władzy wcale nie porzucił swoich zamierzeń. Radomir Wit przedstawia kulisy zamachu na niezależność mediów. Jeżeli wam się wydaje, że największym zagrożeniem dla polityka obozu władzy jest opozycja, to musicie poznać historie, jak przedstawiciele tej samej partii potrafią nawzajem podstawiać sobie nogę. Ile politycy są w stanie poświęcić za gabinet, asystenta i służbowy samochód? Czy są gotowi zrezygnować z własnych korzyści, by zadbać o sprawy wyborców? Kiedy kłamią i czy kiedykolwiek mówią prawdę? No i dlaczego dziennikarze rozmawiają w Sejmie z plecami? A ponadto: gdzie można wypić kawę za 1,27 zł, a gdzie przespać się w centrum Warszawy za 116 zł za dobę? Czy poseł, który przegrywa wybory, może liczyć na finansową nagrodę pocieszenia? Kto jeździ służbową limuzyną i jednocześnie bez wstydu wykorzystuje kilometrówkę? Ile zarabiają parlamentarzyści i parlamentarzystki i za co nie muszą płacić? Z którego muzeum pochodzą obrazy wiszące w gabinetach najważniejszych polityków w Sejmie? W tej książce znajdziecie wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Sejmie, ale dotychczas nie mieliście o to kogo zapytać.
O kulisach Sejmu i pracy dziennikarzy i dziennikarek politycznych opowiadają także: Justyna Dobrosz-Oracz, „Gazeta Wyborcza” Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty TVN” Roch Kowalski, RMF FM Patryk Michalski, Wirtualna Polska Karolina Lewicka, TOK FM
Radomir Wit, dziennikarz polityczny, od 2016 r. związany z TVN24. Korespondent sejmowy, autor i prowadzący programu „Kampania #BezKitu”, a także cyklu „Sejm Wita” na platformie TVN24GO. Pierwsze polityczne rozmowy przeprowadzał jako licealista w Akademickim Radiu LUZ 91.6 FM we Wrocławiu. Po drodze zajmował się kulturą, muzyką i rozrywką, między innymi w Radiu Traffic, Radiu ZET, TVP2 czy Polskim Radiu. Później zrozumiał, że polityka jest jednak ciekawsza niż nawet najlepsze piosenki z listy 500 utworów wszech czasów magazynu „Rolling Stone”. I tak od 2015 r. zajmuje się śledzeniem i relacjonowaniem polskiego życia politycznego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Copyright © Radomir Wit, 2023
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcia na okładce
Andrzej Wiktor
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8352-610-2
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
CO POLITYCY MÓWIĄ, A CO SŁYSZYCIE
Zdarzyło się tak, że pewna posłanka obozu władzy z pełnym zaangażowaniem broniła propagandy w rządowych mediach i jednocześnie żaliła się dziennikarzom, że nie ma dla niej w tych mediach miejsca, bo jej konkurentka z okręgu ma w nich większe wpływy. Czy dodawała, że przez to tamta koleżanka pojawia się na ekranie częściej, podczas gdy ona jest wycinana z materiałów i nikt jej nie zaprasza do telewizji? Możliwe… Czy w związku z tym obawiała się, że niechybnie doprowadzi to do jej porażki w wyborach do Parlamentu Europejskiego, na których jej bardzo zależy, bo koleżanka startuje w tym samym okręgu, a więc jest ryzyko, że zgarnie jej głosy? Czy w związku z tym bardzo emocjonalnie prosiła, że może by tak częściej ją nagrywać, bo przecież gdzieś musi być widoczna? Zgadnijcie, czy rzucenie takiej prośby kłóciło jej się z tym, że publicznie deprecjonowała niezależne media i rzucała na dziennikarzy oskarżenia bez pokrycia? Oczywiście, że nie. Bez problemu poradziła sobie z tym dylematem moralnym.
Czy to możliwe, że ci sami politycy PiS, którzy publicznie wychwalali działalność Antoniego Macierewicza i entuzjastycznie dziękowali mu za jego zasługi w kwestii „badania” katastrofy smoleńskiej, jednocześnie za jego plecami żartowali sobie z polityka i chwalili się dziennikarzom, że dla podkreślenia jego zasług siedzibę podkomisji Macierewicza przeniesiono z prestiżowej ulicy Klonowej na Kolską? Owszem, tak się zdarzyło. Czy przyznawali, że koniec jego ery w Ministerstwie Obrony Narodowej to jedna z lepszych rzeczy, jakie przydarzyły się temu resortowi? Tak, przyznawali. I jednocześnie publicznie przekonywali, że jego zasługi są wielkie, a dymisja wcale nie była spowodowana tym, że mało kto był w stanie porozumieć się z Antonim Macierewiczem w roli ministra. A już najmniej nasi najważniejsi sojusznicy.
Czy politycy wtedy Solidarnej, a dziś Suwerennej Polski nie cieszyli się, gdy jeden z ich kolegów, poseł Janusz Kowalski, poległ w starciu z tekstem polskiego hymnu? Pytałem go o sens zmian kolejności zwrotek (była taka dyskusja w 2021 roku) i przekonywał, że to konieczne, skoro Ministerstwo Kultury sugeruje taką zamianę. I jak dodawał, żałuje, że Polacy nie śpiewają Roty, a już najbardziej żałuje, że częściej nie wybrzmiewa fragment „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Gdy zapytałem go pod wpływem tych wszystkich jego refleksji, którymi się ze mną dzielił, jaka jest kolejność zwrotek polskiego hymnu, nie był w stanie odpowiedzieć, twierdził, że się zestresował. No zdarza się. Nawet najlepszym. I rzecz nie w tym, żeby wszystko pamiętać od A do Z, lecz w tym, żeby kreując się na patriotę największego z wielkich, mieć w sercu i umyśle słowa Mazurka Dąbrowskiego. Patriotyzm okazał się więc kruchy w przypadku pana posła. A muszę zdradzić, że nie przypuszczałem, że poseł może nie znać słów naszego hymnu. Byłem przekonany, że z zadaniem poradzi sobie bez problemu, skoro tyle mówi o swojej miłości do ojczyzny, tymczasem wyszło tak:
– Jak brzmi druga zwrotka hymnu?
– Ale którego?
– Naszego, polskiego.
– Musiałbym w tej chwili…
– Pierwsza, no to wszyscy wiemy, jak się zaczyna: „Jeszcze Polska nie zginęła”…
– „Póki my żyjemy”.
– „Kiedy my żyjemy”.
– No, w niektórych…
– Nie, „kiedy”.
– I teraz ma być, rozumiem, z częścią…
– Drugą z trzecią się zamienia.
– Czyli ma być zamieniane… Ja nie jestem dobry, zawsze…
– „Przejdziem Wisłę…”
– „Przejdziem Wartę…”
– „Będziem Polakami”.
– I to wędruje na trzecie miejsce, a z trzeciego…
– Trzecia, trzecia…
– „Poznania”, podpowiem.
– „Dał nam przykład Bonaparte”.
– To jest druga.
– No, proszę mnie w tej chwili…
– No dobra, zdarza się.
– W tej chwili się trochę zestresowałem1.
Pewnie się zdziwicie, ale wpadka polityka obozu władzy najbardziej ucieszyła polityków… Solidarnej Polski. Czyli jego własnego ugrupowania. Niektórzy z nich zaczepiali mnie później w Sejmie i mówili, że to dobrze, że Januszowi trochę dzięki temu zeszło powietrza, bo stawał się już nieznośny. Swoją drogą, wspomniany poseł Kowalski w geście sprzeciwu wobec moich pytań i tego, jak się nasza rozmowa dla niego skończyła, postanowił mnie unfollować w mediach społecznościowych. Na szczęście czas leczy polityczne rany i wróciliśmy do wzajemnej obserwacji. Przynajmniej na Twitterze.
Świat przed kamerami bardzo się niekiedy różni od świata poza nimi. Politycy sztukę funkcjonowania w tych dwóch rzeczywistościach opanowali do perfekcji. Przed obiektywem aparatu złapana przeze mnie na sejmowym korytarzu posłanka Paulina Hennig-Kloska przekonywała o swoich dobrych relacjach z szefem jej ówczesnego ugrupowania, czyli partii Nowoczesna. Z przewodniczącym Adamem Szłapką, który akurat przechodził korytarzem, dali sobie nawet zrobić wspólne zdjęcie w serdecznym uścisku. Nie minęło kilka godzin, a okazało się, że posłanka postanowiła zmienić barwy partyjne i wbrew temu, co publicznie i niepublicznie deklarowała, stać się częścią Polski 2050 Szymona Hołowni.
Dystans, jaki przemierzyła, zmieniając partyjne barwy, nie był jednak tak ogromny, jak przy okazji przejścia posłanki Moniki Pawłowskiej z Lewicy do obozu Zjednoczonej Prawicy. W 2021 roku zaskoczyła wszystkich bardzo nieoczywistym – zważywszy na prezentowane przez nią wcześniej poglądy – transferem. Wspomniana posłanka aktywnie angażowała się między innymi w protesty, które wybuchły po tym, jak PiS rękami Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej zaostrzyło prawo antyaborcyjne. Wtedy posłanka Pawłowska – jeszcze z Lewicy – pojawiała się na protestach w otoczeniu takich haseł jak „Legalna aborcja bez kompromisów”, „Wybór, nie zakaz” czy w koszulce z napisem „Żądamy legalnej aborcji”. Nie stanęło jej to na przeszkodzie, by dołączyć wkrótce do obozu politycznego, który doprowadził do tego, w związku z czym sama protestowała. Ale to nie koniec zdziwień.
Później zaskoczyła mnie jeszcze raz w trakcie wywiadu, którego udzieliła mi do TVN24GO. Było to krótko po przejściu na stronę Zjednoczonej Prawicy. Pytałem ją o wybory prezydenckie i o to, czy dorobek Andrzeja Dudy i bezprecedensowe, agresywne i dehumanizujące działania kampanijne wymierzone w społeczności LGBT nie stoją w sprzeczności z hasłami, jakie prezentowała jako posłanka Lewicy. W czasie kampanii w 2020 roku mówiła między innymi, że nie dziwi się, że społeczność LGBT+ protestuje w związku z wypowiedziami Andrzeja Dudy. Pawłowska była związana z Wiosną Roberta Biedronia. Podczas wyborów prezydenckich w 2020 roku stała na czele wojewódzkiego sztabu Lewicy. Ale już w 2021 roku ta sama posłanka dołączyła do obozu politycznego, który wspierał i nadal wspiera Andrzeja Dudę. Tego samego, którego słowa jeszcze kilka miesięcy temu uznawała za bulwersujące. Pytana przeze mnie o tę sprzeczność, wyznała, że w drugiej turze wyborów zagłosowała na… Andrzeja Dudę. Tak, dobrze przeczytaliście. Proszę nie przecierać oczu ze zdziwienia.
Tamten wywiad był dla mnie historią z cyklu: poznajesz człowieka, który ma dwie twarze. Z jednej strony, gdy umawialiśmy się na rozmowę – serdeczna, miła posłanka. Znaliśmy się z korytarzy, zawsze jakieś „dzień dobry”, uśmiech. Po rozmowie nagle stała się kimś innym. Obrażona, z pretensjami, że tak szczegółowo pytałem, że jak ja sobie wyobrażam robić w ten sposób wywiad. Oddaliła się pospiesznie z miejsca naszego spotkania.
To jeszcze jedna zagadka na początek tej książki. Pamiętacie pewnie obniżki uposażeń dla wszystkich polityków na fali skandalu z nagrodami dla ministrów w rządzie Beaty Szydło. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił, że parlamentarzyści będą zarabiać mniej. Chwilę po tej decyzji w relacjach z Sejmu mogliście usłyszeć od polityków obozu władzy, że to decyzja słuszna, że jak mówi prezes PiS, skoro lud tak chce, to politycy muszą sobie poobcinać pensje. Z ekranów telewizyjnych wylewały się pełne zrozumienie i szacunek dla słów Kaczyńskiego ze strony polityków obozu władzy. Zupełnie inne opinie wylewały się poza ekranami.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka furia ogarnęła szeregowych polityków PiS. Oczywiście po stronie opozycji też wściekłość, ale innego rodzaju, bo opozycja nie ma wpływu na to, co zrobi większość rządząca. Za to posłowie i posłanki, senatorowie i senatorki PiS mogliby stanąć na przeszkodzie tym obniżkom. Pamiętam, jak złorzeczyli na nas, dziennikarzy, że to nasza wina; że owszem, nagrody ujawnił poseł PO Krzysztof Brejza, bo dostał odpowiedź na swoją interpelację, a w niej wykaz ministerialnych nazwisk i kwoty nagród, ale później to dziennikarze ośmielali się pytać rządzących o stworzenie systemu podwójnych pensji. Tak więc to wina dziennikarzy. Zresztą według polityków polityczne niepowodzenia zawsze są winą dziennikarzy. Były marszałek Senatu Stanisław Karczewski po dziś dzień uważa, że jego porażki i utraty stanowisk to nie wynik tego, jaki jest, ale w oczywisty sposób owoc działalności tych przyczepiających się do wszystkiego przedstawicieli mediów. I tak to właśnie przedstawia przy okazji różnych kuluarowych rozmów.
Ale wróćmy do nagród i reakcji na zapowiedź obniżek pensji polityków. Jeden ze wściekłych senatorów obozu władzy zaczął wyliczać, że prezes to sobie może obcinać uposażenie, bo przecież i tak jego otoczenie wyręcza go we wszystkich czynnościach, jakie są związane z utrzymaniem. Inny senator PiS dodawał, że to skandal, że to wszystko pod publiczkę, że nie może być tak, że ci na górze się napchali, a teraz wszyscy będą ponosić konsekwencje. Wtórował im pewien poseł obozu władzy, który zaczął wyliczać, ile osób ma na utrzymaniu w rodzinie i jak zmniejszone o 20 procent zarobki wpłyną teraz na jej funkcjonowanie. Był też gotów podać listę polityków obozu władzy, którzy są radnymi w jego regionie i znaleźli intratne posady w mniejszych lub większych spółkach Skarbu Państwa, w związku z czym teraz zarabiają ogromne pieniądze. A przecież to on jest parlamentarzystą i to on powinien godnie zarabiać, a nie oni w regionach, okupujący państwowe firmy.
Czy ktokolwiek ze wspomnianych wyżej skrytykował publicznie decyzję prezesa PiS? Czy ktoś z polityków PiS zapytał oficjalnie, dlaczego wszyscy mają ponosić konsekwencje tego, że ministrowie w rządzie Beaty Szydło dostali nagrody i w związku z tym powstał system podwójnych pensji? Nie. W kuluarach wyrażano złość i frustrację, ale opinia publiczna była świadkiem jedynie pieśni pochwalnych, jaki to szef obozu władzy uczynił zgrabny krok, by złagodzić kryzys związany z nagrodami, które „im się należały”.
Gdy w 2018 roku Beata Szydło z sejmowej mównicy broniła nagród dla swoich ministrów, nie była już szefową rządu. Zastąpił ją Mateusz Morawiecki. Pamiętam, jak w grudniu 2017 roku Szydło w czasie debaty przed głosowaniem nad konstruktywnym wotum nieufności dla jej rządu krzyczała w stronę opozycji, za co ta chce ją odwołać. Aby uzasadnić swoje pytanie, wyliczała, co w jej ocenie udało się zrobić rządowi i co miało wpłynąć pozytywnie na życie Polek i Polaków. Głosowanie okazało się, rzecz jasna, zwycięskie dla rządu, ale tego samego dnia, w ramach dość specyficznej formy świętowania sukcesu, Szydło postanowiła ogłosić koleżankom i kolegom z partii, że składa rezygnację i podaje rząd do dymisji. Logiczne, prawda? Przed południem bukiet kwiatów i oklaski, bo rząd został obroniony, późnym popołudniem podanie tego samego rządu do dymisji. Co się kryło za tą logiką i odejściem? Ano to, że premier de facto przestała nią być, to znaczy trudno było znaleźć w składzie Rady Ministrów kogoś, kto respektowałby jej zdanie i grał na ustalanych przez nią zasadach. Wykluczające się interesy, podchody polityczne, wewnętrzne stronnictwa – jak się okazało, to zbyt wiele dla Beaty Szydło. A trudno, żeby rząd skutecznie funkcjonował, gdy w środku się kotłuje, no i gdy ktoś inny ma ambicje, by zostać premierem. Tym kimś był Mateusz Morawiecki. O jego politycznych planach wiedzieli wszyscy, łącznie z samą Szydło. Nie przeszkadzało to oczywiście w składaniu publicznych deklaracji ze strony Morawieckiego, że Szydło świetnie kieruje biało-czerwoną drużyną i sugerowanie, że mógłby ją zastąpić, to wierutne bzdury. Premier z kolei publicznie deklarowała, że razem tworzą zgrany duet, który będzie stawiał czoła wyzwaniom gospodarczym. Jej przyszły następca odwdzięczał się, mówiąc, że szefowa w tej konfiguracji jest jedna. Pamiętam, że gdy słuchałem tych słów na konferencji prasowej, na której ówczesna szefowa rządu prezentowała Morawieckiego w roli nowego ministra finansów, to równolegle w samej Zjednoczonej Prawicy pojawiły się już nieoficjalne komentarze, że to początek końca ery premier Beaty Szydło. Później poszło już szybko.
Zapraszam was do świata podwójnych standardów, politycznych gier i wzajemnego podstawiania sobie nogi. Jak się przekonacie, politycy częściej prawdziwych wrogów widzą w tych, z którymi dzielą sejmowe ławy, niż w swoich oponentach. Potrafią mówić o skromności i pokorze, podczas gdy stan ich kont należy do kategorii raczej nieskromnych. Powiedzą wam, jak macie żyć, stworzą przepisy, które wpłyną na waszą codzienność, a gdy się okaże, że wpływają źle i kogoś skrzywdziły, to znikną i będą udawać, że co złego, to nie oni.
Mało kto ma w sobie taką umiejętność, żeby jedno pomyśleć, drugie powiedzieć, gdy nie ma włączonych kamer, a trzecie, gdy lampy rozbłysną i na kamerze zaświeci się czerwona lampka. Przez świat sejmowych i senackich zawiłości przejdziemy się w towarzystwie świetnych dziennikarzy i dziennikarek, dla których parlament i praca w jego gmachu jest codziennością. To ludzie, którzy swoimi pytaniami dotykają sedna problemów, nie dają się zbywać politykom i polityczkom, a co najważniejsze, pilnują przed politykami niezależności mediów. Wiecie przecież, o czym zresztą wam tutaj opowiem, że ostatnie lata i rządy Zjednoczonej Prawicy to nieustanne starania polityków obozu władzy, żeby niezależne media zniszczyć, osłabić, wygumkować albo nastraszyć. Wszyscy mają popierać rząd i nie przeszkadzać. Nic bardziej nie irytuje polityków niż ludzie, którzy chcą pytać o to, co oni robią, jakie podejmują decyzje i jak wydają publiczne pieniądze. Szczególnie gdy hojnie wydają na siebie.
Zaprosiłem do rozmów w tej książce Katarzynę Kolendę-Zaleską z „Faktów” TVN, gospodynię „Faktów po Faktach” w TVN24. Rozmawiałem z Justyną Dobrosz-Oracz z „Gazety Wyborczej”, do 2015 roku pracującą w TVP. Swoimi spostrzeżeniami podzieliła się ze mną Karolina Lewicka z TOK FM, również wcześniej pracująca w TVP (do 2015 roku). Przeczytacie także wywiad z Patrykiem Michalskim z Wirtualnej Polski oraz Rochem Kowalskim z Radia RMF FM. Wszyscy moi rozmówcy Sejm i Senat znają jak własną kieszeń, rozmowy z politykami, docieranie do newsów to ich codzienność, ale jednocześnie mają różne doświadczenia – ze względu na rodzaj mediów, w których pracują, czy na czasy, kiedy przyszło im stawiać pierwsze kroki w zawodzie.
Zapraszam na wycieczkę po tym politycznym świecie, który w ostatnich latach stał się sporym wyzwaniem dla polskiej demokracji.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
CO POLITYCY MÓWIĄ, A CO SŁYSZYCIE
JAK SIĘ POZBYĆ DZIENNIKARZY
ROZMOWA Z JUSTYNĄ DOBROSZ-ORACZ
CHCIEĆ ZNACZY NIE MÓC
ROZMOWA Z KATARZYNĄ KOLENDĄ-ZALESKĄ
ILE ZA TO PŁACICIE
ROZMOWA Z ROCHEM KOWALSKIM
KRĘTE DROGI SEJMOWE
ROZMOWA Z PATRYKIEM MICHALSKIM
JAK ONI TO ROBIĄ
ROZMOWA Z KAROLINĄ LEWICKĄ
1Propozycja zmiany w hymnie. Komentarze polityków i niepewność posła Kowalskiego [materiał wideo], tvn24.pl, https://tvn24.pl/polska/hymn-polski-propozycja-zmiany-kolejnosci-zwrotek-posel-janusz-kowalski-odpowiada-ktora-jest-druga-a-ktora-trzecia-5441657 [dostęp 8.08.2023].