Seniorzy w natarciu - Catharina Ingelman-Sundberg - ebook + audiobook + książka

Seniorzy w natarciu ebook

Catharina Ingelman-Sundberg

4,1
38,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Co robi grupka emerytów, którzy nudzą się w domu opieki? Którzy nie mogą pogodzić się z jedzeniem bez smaku, z brakiem ruchu, ze złym traktowaniem i z tym, że cały czas się na nich oszczędza. I którzy przypuszczają, że lepiej im będzie w więzieniu. Zakładają Emerycką Szajkę, żeby tak jak Robin Hood zabierać bogatym i rozdawać potrzebującym! Märtha, Geniusz, Stina, Grabi i Anna-Greta zatrzymują się w luksusowym hotelu, żeby okraść kilkoro zamożnych gości. Sprawy nieco się komplikują i wkrótce Emerycka Szajka zostaje wciągnięta w rozgrywki przestępczego światka. I właśnie wtedy seniorzy zaczynają rozkręcać się na dobre! Przezabawna opowieść o tym, że prawdziwe życia zaczyna się około osiemdziesiątki!  „Wspaniała, pełna humoru gawędziarska opowieść o paczce niesfornych emerytów – rozrywka z ostrym pazurem! KATARINA MAZETTI, szwedzka pisarka, autorka książek Grób rodzinny, Facet z grobu obok „Lekka i zabawna komedia kryminalna na poprawę nastroju.” SVENSKA DAGBLADET, Szwecja „Urocza! Zręcznie skonstruowana komedia kryminalna, i to bez krwi czy morderstwa. Nakreślone w książce sytuacje nie tylko bawią, ale także prowokują do zastanowienia się nad sytuacją starszych ludzi w naszym społeczeństwie”. Femme Actuelle, Francja"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 429

Oceny
4,1 (167 ocen)
80
40
30
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lorelei_l

Nie polecam

Nie dałam rady jej dokończyć, mimo kilku podejść. Chyba po prostu nie mój typ bohaterów i humoru.
10
Anna-PLAY-696

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę bardzo dobrze i szybko się czyta. Jest pełna humoru. Idealna na długie jesienne wieczory.
00
Majka888

Całkiem niezła

jako lektor Ten Wspaniały Aktor jest znakomity
00
dorotak-b

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna. Polecam dla chwili rozrywki
00
Ewaale0905

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała komedia
00

Popularność




Tytuł oryginału:

KAFFE MED RÅN

Copyright © Catharina Ingelman-Sundberg 2012 by Agreement with Grand Agency, Sweden and BookLab, Poland.

Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Oliver Winter

Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Iwona Wyrwisz, Anna Just

ISBN: 978-83-7999-540-0

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2016

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dzieciom mojego rodzeństwa: Fredrikowi, Isabelli,

Simonowi, Hannie, Marii, Henrikowi, Catrin,

Hampusowi, Susanne, Christianowi, Catharinie,

Helenie, Fredrice, Annie i Sophii.

„Jeden występek w ciągu dnia

sprawia, że żołądek dobrze się ma”

(Stina, lat 77)

Prolog

Starsza pani chwyciła chodzik, powiesiła laskę obok koszyka i próbowała przybrać zdecydowany wyraz twarzy. Pierwszy napad na bank w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat wymagał władczego zachowania. Wyprostowała plecy, zsunęła rondo kapelusza na czoło i pchnęła drzwi wejściowe. Wsparta na swoim chodziku marki Carl-Oskar, weszła do banku. Do zamknięcia pozostało jedynie pięć minut, trzech klientów wciąż czekało na swoją kolej. Chodzik lekko zaskrzypiał, chociaż nasmarowała go oliwą z oliwek. Odkąd w Domu Seniora zderzyła się z wózkiem do sprzątania, jedno kółko było wykrzywione, ale w taki dzień jak ten to bez znaczenia. Najważniejsze, że chodzik miał duży koszyk z mnóstwem miejsca na pieniądze.

Märtha Anderson z Södermalm szła lekko pochylona. Żeby nie wzbudzać zainteresowania, włożyła zwyczajny płaszcz w nieokreślonym kolorze. Była nieco wyższa niż przeciętna kobieta w jej wieku, dobrze zbudowana, nieco pulchna, na nogach miała solidne ciemne adidasy, które mogły ułatwić ewentualną ucieczkę. Żylaste dłonie ukryła w znoszonych skórzanych rękawiczkach, a krótko obcięte białe włosy schowała pod brązowym kapeluszem z szerokim rondem. Pod szyją zawiązała jaskrawy szal. Gdyby zrobiono jej zdjęcie, lampa błyskowa automatycznie wyeksponowałaby wszystko wokół i rysy jej twarzy byłyby rozmyte. To dodatkowy środek ostrożności – usta i nos i tak zasłaniał kapelusz.

Mały bank przy Götgatan wyglądał tak jak większość tego typu placówek w Szwecji. Tylko jedna kasa, sterylne i nudne ściany, wypolerowana posadzka, a na małym stoliku broszury prezentujące zalety kredytów i podpowiadające, jak się wzbogacić. Cóż, drodzy twórcy broszur – pomyślała Märtha. Słowo daję, znam inne, dużo lepsze sposoby! Usiadła na jednej z sof i udawała, że studiuje plakaty reklamujące szybkie pożyczki i fundusze inwestycyjne, ale ledwo panowała nad drżeniem rąk. Dyskretnie włożyła dłoń do kieszeni w poszukiwaniu swoich niezdrowych drażetek, przed którymi przestrzegali ją lekarze i za które dziękowali jej dentyści. Nazwa Ryk dżungli1brzmiała buntowniczo i pasowała do takiego dnia jak ten. Poza tym musiała się przecież jakoś wzmocnić.

Wyświetlacz numerów zapiszczał i mężczyzna w wieku czterdziestu kilku lat pognał do kasy. Błyskawicznie załatwił sprawę, a nastolatka stojąca za nim została obsłużona niemal równie szybko. Ale potem przyszła kolej na starszego dżentelmena, który mamrocząc pod nosem, nieporadnie szukał czegoś w swoich papierach. Märtha zaczęła się niecierpliwić. Nie miała zbyt wiele czasu. Ktoś mógł zwrócić uwagę na jej zachowanie lub coś innego, co by ją zdradziło. Próbowała wyglądać jak zwyczajna starsza pani, która przyszła do banku, żeby wypłacić pieniądze. Bo taki właśnie miała przecież zamiar, nawet jeśli kasjerkę zaskoczy kwota… Märtha włożyła rękę do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu wycinka z gazety „Dagens Industri”. Pochodził z artykułu mówiącego o stratach ponoszonych przez banki z powodu napadów i był zatytułowany: „To napad”. Właśnie te słowa ją zainspirowały.

Mężczyzna przy okienku prawie skończył, więc Märtha wstała, podpierając się na chodziku. Przez całe życie była porządną osobą, na której wszyscy polegali, w szkole pełniła nawet funkcję przewodniczącej klasy. A teraz niewiele brakuje, żeby została przestępczynią. Ale jak inaczej zabezpieczy swoją starość? Potrzebuje pieniędzy na lokum dla siebie i swoich przyjaciół, nie może się wycofać. Ona i jej przyjaciele z chóru zasłużyli na godną „jesień życia”, krótko mówiąc, mają prawo zabawić się na stare lata. Dżentelmenowi się nie śpieszyło, ale w końcu wyświetlacz zapiszczał i pojawił się jej numerek. Powoli, z godnością ruszyła w kierunku kasy. Wszystko, co budowała przez całe życie, bazując na zaufaniu i dobrej reputacji, miało teraz w jednej chwili legnąć w gruzach. Ale co robić, kiedy się funkcjonuje w złodziejskim społeczeństwie, które źle traktuje swoich staruszków? Człowiek poddaje się albo przystosowuje. Ona wybrała to drugie.

Przemierzając ostatnie metry dzielące ją od okienka, rozejrzała się uważnie, a potem zatrzymała się przy kasie, położyła laskę na kontuarze i przyjaźnie skinęła głową w kierunku kasjerki. Następnie wyjęła i pokazała wycinek z gazety.

„To napad”.

Kasjerka przeczytała nagłówek i z uśmiechem podniosła wzrok.

– W czym mogę pani pomóc?

– Trzy miliony, ale już! – rzuciła Märtha.

Kasjerka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Chce pani wypłacić pieniądze?

– Nie, to pani ma mi je przynieść, NATYCHMIAST!

– Rozumiem, kochanieńka, ale emerytura jeszcze nie przyszła. Wypłacamy je w połowie miesiąca.

Märtha straciła rezon. Sytuacja przybierała niespodziewany obrót. Najlepiej zareagować od razu. Chwyciła laskę, wsunęłą ją w okienko, a następnie pogroziła nią kasjerce.

– Niech się pani pośpieszy! Moje trzy miliony!

– Ale emerytura…

– Rób, co mówię. Trzy miliony. Połóż je na chodziku!

Wtedy dziewczyna straciła cierpliwość, wstała, przyprowadziła dwóch kolegów, grzecznie uśmiechniętych mężczyzn w sile wieku. Ten stojący bliżej, wyglądający jak Gregory Peck – a może Cary Grant – powiedział:

– Dopilnujemy, żeby dostała pani swoją emeryturę. A mój kolega z przyjemnością zadzwoni po transport dla pani.

Märtha zerknęła przez szybę. Zauważyła, że stojąca z tyłu dziewczyna podniosła słuchawkę.

– W takim razie napadnę na was innym razem – oznajmiła Märtha i szybko przyciągnęła do siebie laskę oraz wycinek z gazety.

Wszyscy pracownicy uśmiechnęli się przyjaźnie, a potem odprowadzili ją do drzwi i wsadzili do taksówki. Mało tego, jeszcze złożyli jej chodzik.

– Dom Seniora Diament – rzuciła do kierowcy Märtha i pomachała na pożegnanie personelowi banku. Ostrożnie włożyła wycinek gazety z powrotem do kieszeni. Wszystko poszło zgodnie z planem. Starsza pani z chodzikiem może pozwolić sobie na więcej aniżeli inni. Sięgnęła do kieszeni po kolejną dawkę Ryku dżungli i zanuciła pod nosem z zadowolenia. Żeby jej plan się powiódł, potrzebowała teraz tylko pomocy przyjaciół z chóru, z którymi spotyka się i śpiewa od ponad dwudziestu lat. Nie może ich oczywiście zapytać wprost, czy chcą zostać przestępcami, musi ich przekonać podstępem. Po wszystkim, była o tym całkowicie przekonana, podziękują jej za to, że zmieniła ich życie na lepsze.

Märthę obudził warkot gdzieś w oddali, po którym nastąpiło pikanie świdrujące uszy. Rozbudziła się, otworzyła oczy i próbowała ustalić, gdzie się znajduje. No jasne, w domu opieki. A to był oczywiście Grabi, Bertil „Grabi” Engström, który jak zwykle wstał w środku nocy, żeby coś przekąsić. Wkłada wtedy jedzenie do mikrofalówki i o nim zapomina. Märtha wstała i wspierając się na chodziku, podreptała do kuchni. Mamrocząc pod nosem, wyjęła z mikrofali gotowe danie w plastiku, makaron z sosem pomidorowym i zrazikami, a następnie popatrzyła zaspanym wzrokiem na domy naprzeciwko. Gdzieniegdzie, choć była noc, paliło się światło. Po drugiej stronie ulicy z pewnością istnieją jeszcze kuchnie – pomyślała. Kiedyś też ją mieli, ale nowi właściciele z niej zrezygnowali, tnąc koszty i redukując personel. Zanim Diament SA przejęła dom opieki, posiłki były najważniejszym punktem dnia, a w jadalni pachniało dobrym jedzeniem. A teraz? Märtha ziewnęła i oparła się o zlew. No cóż, prawie wszystko zmieniło się na gorsze, a obecnie jest aż tak źle, że często marzy o tym, by stąd zniknąć. Ależ miała piękny sen… Wydawało jej się, że naprawdę jest w tamtym banku, jakby podświadomość doszła do głosu i próbowała jej coś przekazać. W szkole zawsze protestowała przeciwko temu, co złe. Również będąc nauczycielką, sprzeciwiała się absurdalnym przepisom i bzdurnym zarządzeniom. Lecz tutaj, w domu opieki, o dziwo, po prostu egzystowała. Jak mogła stać się taka apatyczna? Jeśli ludziom w jakimś kraju nie podobają się rządy, to po prostu robią rewolucję. Tutaj też powinno się udać, pod warunkiem, że pociągnie za sobą pozostałych. Ale żeby od razu napad na bank? Roześmiała się nieco nerwowo. Bo właśnie to jest trochę przerażające – jej sny prawie zawsze się spełniały.

1

Następnego dnia, gdy mieszkańcy Diamentu (lub klienci, jak się teraz mówiło) pili w jadalni poranną kawę, Märtha zastanawiała się, co powinna zrobić. W jej rodzinnym domu w Österlenie nikt nie oglądał się na pozostałych; jeśli trzeba było zwieźć siano albo nakarmić klacz, brano się do roboty. Märtha uniosła dłonie. Przyjrzała im się z dumą, były silne i świadczyły o tym, że zakasywała rękawy, kiedy było trzeba. Gwar wkoło to nasilał się, to przycichał. Omiotła spojrzeniem zaniedbaną jadalnię. Na odległość wyczuwało się tutaj Stadsmission2, a meble wyglądały, jakby przyniesiono je wprost ze śmietnika. Wszystko w tym archaicznym, szarym, azbestowym budynku z końca lat czterdziestych przywodzi na myśl połączenie starej szkoły z poczekalnią u dentysty – pomyślała. Czy to tutaj, z kawą z automatu w ręku i plastikowym jedzeniem w żołądku, chce doczekać kresu swoich dni? Nie, za żadne skarby! Märtha zaczerpnęła głęboko powietrza, odstawiła kubek z kawą i pochyliła się do przodu.

– Co powiecie na jeszcze jedną filiżankę kawy w moim pokoju? – zaproponowała i gestem ręki zaprosiła ich do siebie. – Zdaje się, że musimy pogadać.

A ponieważ wszyscy wiedzieli, że ukrywa w pokoju nalewkę z moroszek, przytaknęli z zadowoleniem i szybko wstali od stołu. Elegancki, lecz podjadający nocą Grabi, ruszył na czele pochodu, za nim szli Geniusz, wynalazca, i dwie przyjaciółki Märthy, Stina, miłośniczka belgijskiej czekolady, i Anna-Greta, starsza pani wzbudzająca zazdrość innych starszych pań. Spojrzeli na siebie. Märtha zapraszała na nalewkę, gdy miała coś ważnego do powiedzenia. Dawno już tego nie robiła, więc najwyraźniej nadeszła pora.

Kiedy już weszli do pokoju, Märtha przyniosła butelkę, sprzątnęła z sofy niedokończoną robótkę i poprosiła przyjaciół, żeby usiedli. Rzuciła okiem na mahoniowy stół, na którym leżał świeżo wyprasowany kwiecisty obrus. Od dawna planowała kupić jakiś nowy mebel, lecz stary stół był duży i stabilny, i wszyscy się przy nim mieścili. Na razie musiał wystarczyć. Postawiwszy na nim butelkę, powędrowała wzrokiem na komodę z rodzinnymi fotografiami z Österlenu. Zza szybek w ramkach uśmiechali się do niej rodzice i siostra stojący przed rodzinnym domem w Brantevik. Byli abstynentami. Demonstracyjnie postawiła na stole kieliszki do nalewki i wypełniła je po brzegi.

– Chluśniem, bo uśniem! – wzniosła toast.

– Pierdykniem, bo odwykniem! – radośnie odpowiedzieli przyjaciele.

– A teraz Cały wchodzi3 – poprosiła Märtha, po czym odśpiewali po cichu biesiadną piosenkę. (Tutaj, w domu opieki, chodziło o to, żeby nie hałasować i nie dać się przyłapać na piciu alkoholu). Märtha jeszcze raz szeptem zaśpiewała refren i wszyscy parsknęli śmiechem. Dotąd nikt ich nie nakrył i za każdym razem mieli z tego taki sam ubaw. Märtha sprzątnęła kieliszki i zerknęła na pozostałych. Czy powinna im opowiedzieć swój sen? Nie, najpierw musi sprawić, żeby zaczęli myśleć tak jak ona. Wtedy, być może, wszyscy się do niej przyłączą. Stanowili zgraną paczkę – skończywszy pięćdziesiąt lat, zdecydowali, że na starość zamieszkają razem. Chyba mogą podjąć kolejną wspólną decyzję? Tyle ich przecież łączy. Po przejściu na emeryturę występowali ze swoim chórem „Struny Głosowe” w szpitalach i domach parafialnych, a kilka lat temu wszyscy wprowadzili się do tego domu opieki. Długo ich przekonywała, żeby zamiast tego zrzucić się na jakiś pałacyk w Skåne, co byłoby bardziej ekscytujące. Czytała w „Ystad Allehanda”, że te stare dworki są naprawdę tanie, a w dodatku niektóre z nich otacza fosa.

„Jeśli pojawi się jakiś niemile widziany urzędnik lub dziecko żądające spadku jeszcze za naszego życia, po prostu podniesiemy most zwodzony” – żartowała, próbując ich przekonać. Lecz uświadomiwszy sobie, jak wysokie są koszty utrzymania takiego pałacyku, i że trzeba mieć służbę, zdecydowali się na Dom Seniora Konwalia, ośrodek, który nowi właściciele przechrzcili na Diament.

– Smakowała ci późna kolacja? – zapytała Märtha, kiedy Grabi wylizał z kieliszka ostatnią kroplę nalewki. Wyglądał na zaspanego, ale zdążył oczywiście włożyć różę do butonierki, a wokół szyi zawiązać świeżo wyprasowaną apaszkę. Był podstarzałym dżentelmenem, ale zachował swój wdzięk i miał w sobie tyle elegancji, że oglądały się za nim także młodsze kobiety.

– Kolacja? Nazwałbym to raczej zapychaczem żołądka. Już lepiej byłoby go wypełnić czymś mocniejszym. To coś było gorsze od sucharów – oznajmił Grabi. Młodość spędził na morzu, a kiedy rzucił pracę na statku, został ogrodnikiem. Teraz wystarczała mu hodowla kwiatów i ziół na balkonie. Nigdy nie zaakceptował swojej ksywki. Uważał, że zamiłowanie do prac w ogrodzie i fakt, że potknął się o grabie, nie powinny go naznaczać na całe życie. Niestety gdy proponował takie przydomki jak „Kwiatek” albo „Liść”, nikt nie chciał go słuchać.

– Nie możesz przerzucić się na kanapki? Coś, co nie pika? – wymamrotała pod nosem Anna-Greta, która także obudziła się w środku nocy, a potem miała problemy z ponownym zaśnięciem. Była kąśliwą kobietą, zasadniczą i akuratną, a do tego wysoką i szczupłą. Wybujałą jak dzikie ziele, jak to mawiał Grabi.

– Ech, z piętra dochodzą zapachy jedzenia i przypraw. Nie dziwota, że robię się głodny – tłumaczył się Grabi.

– Masz rację. Personel powinien dzielić się z nami swoim jedzeniem. Gotowe dania w plastikowych opakowaniach nie zaspokajają głodu – dyskretnie piłując paznokcie, skwitowała Stina Åkerblom. Emerytowana modystka, która w młodości marzyła o tym, żeby zostać bibliotekarką, najmłodsza z nich wszystkich, miała tylko siedemdziesiąt siedem lat. Chciała wieść spokojne i przyjemne życie, jadać wykwintne posiłki i malować akwarele. Śmieciowe jedzenie, którym ją tutaj raczono, nie wpisywało się w ten obraz. Spędziwszy życie na Östermalm, przyzwyczaiła się do pewnego standardu.

– Personel je to, co my – wyjaśniła Märtha. – Na piętrze mają swoje biuro i kuchnię nowi właściciele Diamentu.

– Trzeba zainstalować windę, która będzie nam przywoziła ich jedzenie – zaproponował Oscar „Geniusz” Krupp, animator ich paczki, rok starszy od Stiny. Był wynalazcą i posiadał warsztat w Sundbybergu. On także kochał dobre jedzenie, miał trochę tłuszczyku tu i ówdzie, a sport uważał za zajęcie dla ludzi, którzy nie mają nic lepszego do roboty.

– Pamiętacie ten folder, który dostaliśmy, kiedy się tu pojawiliśmy parę lat temu? – zapytała Märtha. – „Dobre jedzenie z restauracji”, tak tam napisano. Poza tym miały być codzienne spacery, odwiedziny artystów, pedicure i fryzjer. Z nowymi właścicielami nic nie jest takie, jak powinno. Najwyższy czas, żeby się zbuntować.

– Powstanie w domu opieki! – zawołała Stina najbardziej melodramatycznym głosem, na jaki było ją stać, i rozłożyła ręce tak, że pilniczek spadł na podłogę.

– Dokładnie, mały bunt na pokładzie – rzuciła Märtha.

– No raczej nie jesteśmy na morzu – zachichotał Grabi.

– A może nowi właściciele mają problemy finansowe. Zobaczycie, z czasem będzie lepiej – zasugerowała Anna-Greta i poprawiła swoje okulary z wczesnych lat pięćdziesiątych. Przez całe życie pracowała w banku i rozumiała, że przedsiębiorca musi mieć zysk.

– Lepiej? Niedoczekanie! – wymamrotał pod nosem Grabi. – Te świnie cały czas podnoszą opłatę, a my nic z tego nie mamy.

– Nie bądź taki negatywny – upomniała go Anna-Greta i znowu poprawiła okulary. Były stare, zniszczone i ciągle zjeżdżały jej z nosa. Wymieniała tylko szkła, oprawek nigdy, gdyż uważała je za ponadczasowe.

– Negatywny? Dobre sobie. Trzeba zażądać kompleksowych zmian, ale zaczniemy od posiłków – zasugerowała Märtha. – Słuchajcie, oni na pewno mają coś do jedzenia w kuchni na górze. Kiedy personel pójdzie do domu…

Märtha snuła swoją opowieść, a wokół stołu robiło się coraz weselej. Po chwili oczy staruszków lśniły równie intensywnie jak woda przy plaży w letni, słoneczny dzień. Spojrzeli na siebie i podnieśli kciuki do góry.

Po ich wyjściu Märtha schowała nalewkę z moroszek głęboko do szafy i zanuciła pod nosem z zadowolenia. Zdaje się, że ten sen dał jej nową siłę. Nie ma rzeczy niemożliwych – pomyślała. Jednak żeby zmiana się powiodła, należało nakreślić możliwości. Na tym powinna się teraz skupić. Potem przyjaciele uwierzą w to, że to była ich decyzja.

2

Kiedy wyszli z windy i stanęli przed biurem spółki Diament, Märtha podniosła rękę i uciszyła pozostałych. Przeglądając wcześniej zawartość szafki na klucze, zwróciła uwagę na ten z trójkątną główką, taki, którego nie można dorobić. Teraz wsadziła go do zamka, przekręciła i drzwi się otworzyły.

– Tak jak myślałam. Klucz uniwersalny. Wspaniale, wchodzimy, tylko pamiętajcie, żeby być cicho.

– Jasna sprawa – wymamrotał pod nosem Grabi, który uważał, że Märtha za dużo mówi.

– A co, jeśli nas nakryją? – zaniepokoiła się Stina.

– Bez obaw, wejdziemy ukradkiem – głośno zapewniła Anna-Greta. Jak wszyscy niedosłyszący miała dźwięczny głos – nie była jednak tego świadoma.

Chodziki zaskrzypiały nie do taktu, gdy cała piątka wolno i ostrożnie wchodziła do pomieszczenia, w którym unosił się zapach biura i środka do polerowania mebli, a na biurku leżały równiutko ułożone skoroszyty.

– Hm, tutaj wygląda jak w biurze, kuchnia jest chyba tam dalej – wskazując palcem, oznajmiła Märtha. Ruszyła przodem i zaciągnęła zasłonki w kuchennych oknach.

– Teraz możecie włączyć światło!

Sufitowe lampy zamigotały, a ich oczom ukazało się duże pomieszczenie z lodówką, zamrażarką i wysokimi wiszącymi szafkami. Na środku znajdowała się wyspa kuchenna na kółkach, a pod oknem stał duży stół z sześcioma krzesłami.

– Prawdziwa kuchnia – gładząc drzwiczki lodówki, westchnął Geniusz.

– Tutaj z pewnością jest dobre jedzenie – powiedziała Märtha i otworzyła lodówkę.

Półki uginały się pod kurczakiem, polędwicą wołową, pieczenią jagnięcą i różnymi gatunkami żółtego sera. W szufladach leżały główki sałaty, pomidory, buraki i owoce. Drzwiczki zamrażarki stawiły mały opór, lecz w końcu puściły.

– Pieczeń z łosia i homar. Wielkie nieba! – wykrzyknęła Märtha i szeroko otworzyła drzwiczki, żeby wszyscy mogli zobaczyć, co jest w środku. – Mają wszystko z wyjątkiem spettekaka4. Wygląda na to, że często tutaj na górze imprezują.

Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w zawartość zamrażarki, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Geniusz przeczesał dłonią swoje krótko ostrzyżone włosy, Grabi złapał się za serce i westchnął, Stina sapnęła, a Anna-Greta zaczęła gderać.

– To musiało kosztować fortunę! – wymamrotała pod nosem.

– Nikt nie zauważy, jeśli trochę sobie weźmiemy – zasugerowała Märtha.

– Przecież nie możemy ich okraść? – powiedziała Stina.

– To nie kradzież. A jak myślisz, za czyje pieniądze kupili to wszystko? Weźmiemy tylko to, za co zapłaciliśmy. Proszę, bierzcie.

Märtha wyjęła kurczaka, a Grabi, którego dopadł wieczorny głód, pierwszy się do niego rzucił.

– Potrzebujemy też ryżu oraz przypraw i mąki do sosu – zasugerował Geniusz, który nagle się ożywił. Miał warsztat, ale był również świetnym kucharzem. Ponieważ jego żona fatalnie gotowała, sam musiał się tym zająć. Kiedy później sobie uświadomił, że jego żona nie tylko ma dwie lewe ręce w kuchni, ale także postrzega życie jako jeden wielki problem, rozwiódł się. Do dzisiaj miewa senne koszmary, w których była żona stoi przy jego łóżku z wałkiem do ciasta i zrzędzi. Niemniej jednak urodziła mu syna, z czego był zadowolony. – Do sosu potrzebujemy jeszcze dobrego wina – rozejrzał się i zauważył na ścianie uchwyt na wino. – Spójrzcie na te butelki. O mój Boże…

– Nie możemy ich wziąć. Nakryją nas – zaprotestowała Märtha. – Jeśli nas nie przyłapią, będziemy tu mogli przychodzić częściej.

– Jedzenie bez wina jest jak samochód bez kół – stwierdził Geniusz.

Podszedł do ściennego uchwytu i wziął dwa najlepsze wina. Zobaczywszy minę Märthy, położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu.

– Wypijemy wino, a potem napełnimy butelki sokiem z buraków – wyjaśnił.

Märtha spojrzała na niego z podziwem. Zawsze miał na wszystko sposób i był wiecznym optymistą uważającym, że problemy są po to, żeby je rozwiązywać. Przypominał jej rodziców. Gdy razem z siostrą przebierały się w ich ubrania i wszędzie robiły bałagan, tata i mama wprawdzie je karcili, ale potem się śmiali. Lepszy rozgardiasz w domu i szczęśliwe dzieci niż idealny porządek i zblokowane dzieciaki, twierdzili. A ich życiowym mottem było: „Wszystko się jakoś ułoży”. Märtha się z nimi zgadzała. Zawsze się jakoś układało.

W mig na stół wyjechały deska do krojenia, patelnie oraz garnki i wszyscy wzięli się do roboty. Märtha wsadziła kurczaka do piekarnika, Geniusz przyrządził wyśmienity sos, Grabi zrobił wspaniałą sałatkę, a Stina próbowała im dotrzymać kroku. Wprawdzie w młodości uczęszczała do Szkoły Gospodyń, lecz przez całe życie miała pomoc kuchenną i zapomniała wszystkiego, czego się kiedyś nauczyła. Pewnie czuła się jedynie podczas szatkowania ogórka.

Anna-Greta zajęła się nakrywaniem do stołu i ryżem.

– Dobrze jej idzie wykonywanie poleceń – wyszeptała Märtha i skinęła głową w kierunku przyjaciółki. – Choć jest niesamowicie powolna i zawsze głośno liczy talerze.

– Byleby nie zaczęła liczyć ziarenek ryżu – zażartował Geniusz.

Wnet po kuchni rozniósł się smakowity zapach, a Grabi w swojej niebieskiej marynarce i świeżo wypranej apaszce zawiązanej pod szyją nalał im wina. Widać było, że dopiero co się uczesał i ładnie pachniał wodą po goleniu. Stina zauważyła, że się wystroił, i dyskretnie wyjęła puderniczkę oraz szminkę. Gdy nikt nie patrzył, pomalowała usta, a nos leciutko przypudrowała gąbeczką.

Rozmowa i śmiech mieszały się z brzękiem talerzy i garnków. Bezsprzecznie minęła dłuższa chwila, zanim jedzenie było gotowe, lecz jakie to miało znaczenie, skoro w międzyczasie sączyli dobre wino? W końcu zasiedli do stołu, zadowoleni i pełni wigoru niczym nastolatki.

– Jeszcze kieliszeczek?

Grabi dolał wina i było jak za dawnych dobrych czasów, kiedy pracował jako kelner na liniowcu pasażerskim na Morzu Śródziemnym. Niewątpliwie trochę wolniej mu szło, mimo to zachowywał się dostojnie i kłaniał w odpowiednich momentach. Między jednym a drugim kęsem wznosili toasty i głośno śpiewali piosenki z chóralnego repertuaru, a gdy Geniusz znalazł wykwintny szampan rocznikowy, ten również puścili w obieg. Stina podniosła kieliszek, odchyliła głowę do tyłu i wypiła szampana duszkiem.

– Siadło mi – zakomunikowała wesoło, używając powiedzonka, którego niedawno nauczyła się od swoich dzieci. Była modystka stale próbowała nadążać za trendami, nie chciała stetryczeć. Odstawiła kieliszek i rozejrzała się wokół. – Kochani, musimy zatańczyć!

– Proszę bardzo – powiedział Geniusz, kładąc ręce na brzuchu.

– Tak, zatańczmy – wstając od stołu, rzucił Grabi, lecz trochę nim zarzuciło, więc Stina była zmuszona sama ruszyć do tańca.

– „Mężniej rzucić kości przeznaczeniu, niźli sczez­nąć przy dogasającym płomieniu”5 – wydeklamowała, rozkładając ramiona. Pomimo że nie udało jej się zostać bibliotekarką, o czym zawsze marzyła, rozwijała swą literacką pasję. To, czego nie wiedziała o Heidenstamie, Selmie i Tegnérze, nie było warte zainteresowania.

– Teraz znowu będzie cytować klasyków. Oby tylko nie zaczęła czytać na głos Iliady – wymamrotała pod nosem Märtha.

– Albo rozwodzić się nadGösta Berling6 – dorzucił Geniusz.

– „Milszy uchu dźwięk zerwanej cięciwy niźli nigdy nienapięty łuk”7 – ciągnęła Stina.

– Dobre. Może nadawałoby się na nasz slogan reklamowy? – głośno zastanowiła się Märtha.

– Dźwięk zerwanej cięciwy? – przerwał jej Grabi. – E tam, lepszy dźwięk zarwanego łóżka niźli samotne noce.

Stina się zaczerwieniła i przerwała w pół zdania.

– Grabi! Musisz zawsze być taki grubiański? Uspokój się! – powiedziała Anna-Greta i ściągnęła usta.

– No to naciągnęliśmy cięciwę, nieprawdaż? – stwierdziła Stina. – Odtąd będziemy tu przychodzić co najmniej raz w tygodniu.

Sięgnęła po swój kieliszek i uniosła go do góry.

– Na zdrowie! Musimy to powtórzyć!

Wznieśli toast, a potem kolejny i kolejny, aż w końcu zaczęli przymykać powieki i nieco bełkotać. Märtha mówiła południowym dialektem, a zdarzało jej się to tylko w przypadku dużego zmęczenia. To był znak ostrzegawczy – rozpoznała niebezpieczeństwo.

– Kochani, pozmywajmy i posprzątajmy, zanim zejdziemy do siebie – zarządziła.

– Proszę bardzo, zmywaj – rzucił Grabi i napełnił kieliszek Märthy.

– Nie, musimy tu ogarnąć i powkładać wszystko do szafek, żeby nikt się nie zorientował, że tutaj byliśmy – odsuwając kieliszek, nalegała Märtha.

– Odpocznij na moim ramieniu, jeśli jesteś zmęczona – zaproponował Geniusz i pogłaskał ją przyjaźnie po policzku.

I jak do tego doszło, tego nie wiedziała nawet Märtha, po prostu oparła głowę na jego ramieniu i zasnęła.

Następnego ranka po przyjściu do pracy dyrektor Diamentu SA Ingmar Mattson usłyszał osobliwe dźwięki dobiegające z biura. Ciężkie pomrukiwanie brzmiało tak, jakby znajdowało się tam stado niedźwiedzi zbieg­łe ze skansenu. Mattson wszedł i omiótł spojrzeniem biuro. Niczego dziwnego nie dostrzegł, ale zauważył, że drzwi do kuchni są otwarte.

– Co, u diabła! – rzucił pod nosem, potknął się o chodzik i upadł. Klnąc, stanął na nogi i rozejrzał się skonsternowany. Okap był włączony, a przy kuchennym stole spało w ubraniach pięcioro staruszków z Diamentu. Na stole stały talerze z resztkami jedzenia i puste kieliszki po winie, a drzwi do lodówki były otwarte na oścież. Dyrektor Mattson przyjrzał się temu pobojowisku. Klientela Domu Seniora najwyraźniej wymaga większego nadzoru, niż myślał. Musi poprosić siostrę Barbro, żeby się tym zajęła.

3

Na ulicy wył alarm samochodowy, a w oddali szumiał wiatrak. Märtha zamrugała powiekami i je otworzyła. Promienie słońca wpadały przez okno, jej oczy powoli przyzwyczajały się do światła. Okna były brudne i należało je umyć, a wiszące w nich dla dekoracji jasne, kwieciste zasłony uprać. Najwyraźniej w dzisiejszych czasach nikomu nie zależy na utrzymywaniu czystości, a ona nie miała już na to siły. Szeroko ziewnęła, jej myśli wirowały i nie chciały nabrać konkretnego kształtu. Psiakostka, ależ jest ospała. Jakby miała w głowie pierzaste chmury. Ale świetnie się bawili. Gdyby tylko zdążyli posprzątać i wrócić do swoich pokoi… Tak, gdyby nie zasnęli…

Usiadła na krawędzi łóżka i włożyła kapcie. Boże, ależ to było żenujące, dyrektor Mattson darł się wniebogłosy. Cóż, wino i te wszystkie tabletki, które codziennie dostają, najwyraźniej ze sobą kolidują. Jej wzrok powędrował na stolik nocny. Leżał na nim korkociąg, który dostała od Geniusza „na poczet kolejnych imprez”, jak to ujął. Lecz teraz z tym już koniec. Po ostatniej balandze siostra Barbro trzyma ich pod kluczem i mogą wychodzić tylko w towarzystwie kogoś z personelu. Rany, co za nuda!

A właśnie, tabletki. Dlaczego są nimi faszerowani? Dostają więcej pigułek niż jedzenia. Może to one sprawiają, że są tacy skapcaniali? Kiedyś na okrągło grali w karty i cichaczem odwiedzali się w pokojach po ósmej wieczorem. Ale to się skończyło, odkąd przejął ich Diament. Tak, teraz prawie nic nie robili, a jak tylko zaczynali partyjkę, to albo zasypiali, albo zapominali, jakie wyłożyli karty. Stina, miłośniczka Selmy Lagerlöf i Hei­denstama, nie miała nawet siły przeglądać kolorowych magazynów, a Anna-Greta, która zazwyczaj puszczała muzykę dętą i Jokkmokksa-Jokkego, teraz wpatrywała się pustym wzrokiem w gramofon i nie miała dość siły, by wyciągnąć płyty. Geniusz od dawna niczego nie wynalazł, a Grabi zaniedbywał swoje kwiaty. Głównie oglądali telewizję i nikt nic nie robił. Nie, coś jest nie tak, zdecydowanie nie tak.

Märtha wstała i wspierając się na chodziku, poszła do łazienki. W zamyśleniu opłukała twarz i wykonała poranną toaletę. Czy to nie ona miała zamiar protestować i robić rewolucję?! A tymczasem pałęta się bez celu, nie ma z niej żadnego pożytku. Przyjrzała się sobie w lustrze i doszła do wniosku, że wygląda na wyczerpaną. Twarz miała bladą, a jej białe włosy sterczały we wszystkie strony. Z westchnieniem sięgnęła po szczotkę i w tej samej chwili niechcący potrąciła słoiczek z czerwonymi pigułkami. Rozsypały się na podłogę w łazience i leżały u jej stóp niczym czerwone, wściekłe punkty. Nie miała ochoty ich zbierać. Prychnęła i zdecydowanym szurnięciem nogi wysłała je wszystkie do kratki ściekowej.

Zrobiła także czystki wśród pozostałych tabletek i już kilka dni później miała więcej energii. Wróciła do robienia na drutach i jako zapamiętała miłośniczka kryminałów, zabrała się z powrotem za stos sfatygowanych książek leżących na nocnym stoliku. Powróciła chęć na rewolucję.

Gdy Geniusz usłyszał pukanie do drzwi, wiedział, że to Märtha. Trzy zdecydowane uderzenia tuż przy klamce, a później cisza. Naturalnie to była ona. Z uśmiechem zwlókł się z sofy i naciągnął sweter na okrągły brzuch. Dawno już u niego nie była, co go zastanawiało. Codziennie planował ją odwiedzić, lecz zamiast tego zasypiał przed telewizorem. Rozejrzał się za jakimś pudłem i w pośpiechu zgarnął do niego górę notatek, śrubokrętów i śrubek leżących na ławie, a następnie wsunął wszystko pod łóżko. Dwie niebieskie koszule i kilka dziurawych skarpetek ukrył za poduszkami na sofie, a okruchy zdmuchnął na podłogę. Kiedy był gotowy, wyłączył telewizor i otworzył drzwi.

– Ach, to ty, wchodź!

– Musimy pogadać – oświadczyła Märtha i weszła długim, posuwistym krokiem.

Geniusz skinął głową i nastawił wodę w czajniku. Zanim znalazł kawę rozpuszczalną, natrafił w szafce na dwa obwody drukowane, młotek i kilka kabli. Za słoikiem z kawą stały dwie filiżanki. Po zagotowaniu się wody napełnił je i nasypał trochę kawowego proszku.

– Niestety nie mam ciastek, ale…

– Nic nie szkodzi – powiedziała Märtha, sięgnęła po filiżankę i opadła na sofę. – Wiesz, to chore. Wygląda na to, że otumaniają nas tabletkami. Dostajemy za dużo leków. To dlatego jesteśmy tacy skapcaniali.

– Co ty mówisz? A więc uważasz, że… – dyskretnie wsunął pod fotel rozłożony na czynniki pierwsze radioodbiornik Grundig, mając nadzieję, że Märtha tego nie widzi.

– Tak dłużej nie może być.

– No właśnie. Przecież mieliśmy protestować.

Chwycił ją za rękę i delikatnie pogłaskał po wierzchu dłoni.

– Ależ moja droga, jeszcze nie jest za późno.

W oczach Märthy pojawił się błysk, a jej twarz nabrała kolorów.

– Wiesz, coś mi przyszło do głowy. Więźniowie codziennie spacerują na świeżym powietrzu, a my tutaj prawie nie wychodzimy.

– Fakt, świeżym powietrzem raczej bym tego nie nazwał.

– Więźniowie wychodzą na zewnątrz, dostają gotowane, pożywne jedzenie i pracują w warsztacie. Jakkolwiek by patrzeć, mają lepiej od nas.

– Pracują w warsztacie? – ożywił się Geniusz.

– Wyobrażasz sobie? Chcę umrzeć młodo, możliwie jak najpóźniej – i do ostatniej chwili cieszyć się pełnią życia – pochyliła się do przodu i wyszeptała mu coś do ucha.

Geniusz zrobił wielkie oczy i pokręcił głową. Jednak Märtha nie dawała za wygraną.

– Słuchaj, dobrze to przemyślałam…

– Okej, w sumie czemu nie – powiedział Geniusz, opadł na oparcie fotela i wybuchnął śmiechem.

4

Obcasy mocno uderzały w podłogę, kiedy siostra Barbro pędziła korytarzem. Otworzyła drzwi do schowka, wyjechała wózkiem i ułożyła leki na tacy. Każdy z dwudziestu dwóch mieszkańców Domu Seniora miał swoją listę z pigułkami, której musiała się trzymać. Dyrektor Mattson przykładał dużą wagę do leków i każdy staruszek miał odrębne zalecenia. Niektóre tabletki, jak te czerwone, dostawali wszyscy, a ostatnio doszły jeszcze jasnoniebieskie. Sprawiały, że podopieczni Domu Seniora tracili apetyt.

– Będą mniej jeść, a my nie będziemy musieli kupować tyle jedzenia – powiedział Mattson.

Siostra Barbro nie była przekonana, czy to takie dobre, ale nie miała odwagi, żeby porozmawiać o tym z dyrektorem, ponieważ zależało jej na dobrych stosunkach z nim. Chciała czegoś od życia. Jej matka była samotna, pracowała jako pomoc domowa w Djursholmie. W domu im się nie przelewało. Pewnego dnia, gdy poszła z matką do pracy, zobaczyła piękne obrazy, lśniące srebra i parkiet mozaikowy. Spotkała ludzi z wyższych sfer ubranych w futra i eleganckie stroje. Tamtego powiewu innego, lepszego życia nie zapomni nigdy. Dyrektor Mattson też należał do ludzi, którym się w życiu powiodło. Był starszy od niej o dwadzieścia lat, ale tryskał energią, był bystry i mógł się pochwalić wieloletnim doświadczeniem w biznesie. A przede wszystkim miał duże wpływy oraz władzę, a tym samym mógł jej w życiu pomóc. Gorliwie, niczym córka posłuszna ojcu, wykonywała wszystkie jego polecenia i go podziwiała. Może i miał parę kilo nadwagi i za dużo pracował, lecz był bogaty i ze swoimi brązowymi oczami, ciemnymi włosami oraz ujmującym urokiem osobistym przypominał Włocha. Nie minęło dużo czasu, a zakochała się w nim. Wiedziała, że jest żonaty, jednak liczyła, iż coś z tego wyjdzie i szybko wdała się w romans. Teraz obiecał jej wspólne wakacje.

Ruszyła korytarzem i rozdała staruszkom tabletki. Później wstawiła wózek do schowka i wróciła do biura. Zostało jej jeszcze uporządkowanie papierów na biurku, żeby Katja, która miała przyjść na zastępstwo, zastała czysty stół. Siostra Barbro zasiadła przed komputerem, a w jej oczach pojawiło się rozmarzenie. Jutro, pomyślała, jutro. W końcu oboje z Ingmarem będą mogli się zająć tylko sobą nawzajem.

Następnego dnia Märtha zobaczyła, jak dyrektor Mattson wsiada z siostrą Barbro do swojego auta. Takie buty – pomyślała, gdyż od dawna podejrzewała, że coś ich ze sobą łączy. Dyrektor jedzie na konferencję i bierze ją ze sobą. Dobrze. Świetnie się składa. Ledwo samochód wyjechał z posesji, a Märtha już robiła rundkę po pokojach i opowiadała o pigułkach. Szybko się ich pozbyli.

Kilka dni później w jadalni słychać było rozmowy i śmiech. Geniusz i Grabi grali w planszówki, Stina malowała akwarele, a Anna-Greta słuchała gramofonu lub układała pasjansa.

– Pasjans stymuluje pracę mózgu – rozkładając karty na stole, zaćwierkała Anna-Greta. Nie oszukiwała i zawsze ich informowała, jak udało jej się go ułożyć. Jej pociągła twarz i kok na karku sprawiały, że wyglądała jak nauczycielka z przełomu wieków, choć kiedyś była pracownicą banku. Mądre obracanie akcjami uczyniło z niej bogatą kobietę, dumną z tego, że tak szybko liczy w pamięci. Kiedy pewnego razu personel Domu Seniora zaproponował, że poprowadzi jej konto, wpadła w tak zły nastrój, że nikt już nie ponowił tej oferty. Bądź co bądź dorastała w Djursholmie i znała wartość pieniądza. A w szkole zawsze była najlepsza z matmy. Märtha zerknęła na nią ukradkiem i opadły ją wątpliwości, czy osobę tak akuratną da się namówić na małą przygodę. Bo to już zdecydowane. Razem z Geniuszem sporządzili plan i tylko czekali na odpowiedni moment.

Spokój panujący pod nieobecność siostry Barbro był jak cisza przed burzą. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak jak zwykle, ale we wnętrzu każdego z nich coś się działo. Śpiewali Szczęśliwy jak ptak i pierwszą zwrotkę Boga w przebraniu, jak w czasach zanim Diament przejął Dom Seniora, a członkowie personelu bili im brawo i uśmiechali się pierwszy raz od bardzo dawna. Dziewiętnastoletnia Katja Erikson zastępująca siostrę Barbro piekła bułeczki do popołudniowej kawy, przynosiła Geniuszowi narzędzia i pozwalała im zajmować się swoimi sprawami. Samoocena mieszkańców Diamentu wzrosła i gdy nadszedł ten dzień, w którym Katja odjechała rowerem i wróciła siostra Barbro, zaczęło w nich kiełkować harde, buntownicze nasionko.

– Oho, przygotujmy się na najgorsze – z westchnieniem powiedział Geniusz, zauważywszy siostrę Barbro w szklanych drzwiach.

– Teraz będzie racjonalizować kolejne zarządzenia dyrektora Mattsona – stwierdziła Märtha. – Z drugiej strony to może się przysłużyć naszej sprawie – dodała z lekkim mrugnięciem.

– Masz rację – zgodził się z nią Geniusz i odwzajemnił mrugnięcie.

Już po kilku godzinach obecności siostry Barbro w domu opieki wszędzie dało się słyszeć trzaskanie drzwi i stukot jej wysokich obcasów. Po południu wezwała wszystkich do jadalni, odchrząknęła i położyła na stole plik papierów.

– Niestety jesteśmy zmuszeni do wprowadzenia pewnych oszczędności – zaczęła. Miała dopracowaną fryzurę, a na jej nadgarstku połyskiwał nowy złoty zegarek. – Trzeba sobie jakoś radzić w tych niepewnych czasach. Musimy ograniczyć personel, więc od przyszłego tygodnia oprócz mnie będą tu pracowały tylko dwie osoby i dlatego będziecie wychodzić tylko raz w tygodniu.

– Prawda jest taka, że więźniowie codziennie mogą wychodzić na świeże powietrze. Nie możecie nam tego zrobić – głośno zaprotestowała Märtha.

Barbro udała, że tego nie słyszy.

– Ponadto musimy rzecz jasna ograniczyć wydatki na jedzenie – ciągnęła. – Od teraz będzie tylko jeden główny posiłek. Na pozostałe dostaniecie kanapki.

– Nigdy w życiu. Chcemy porządnego jedzenia i więcej owoców oraz warzyw! – wrzasnął Grabi.

– Ciekawe, czy kuchnia na górze jest zamknięta na klucz? – szepnęła Märtha.

– Tylko nie to – powiedziała Stina i upuściła pilniczek.

Późnym wieczorem, gdy personel poszedł już do domu, Märtha wybrała się do kuchni. Grabi ucieszy się z sałatki. Był przybity, ponieważ syn nie odzywał się do niego od dłuższego czasu i należało go nieco rozweselić. Ona też chciałaby mieć rodzinę, lecz mężczyzna jej życia zostawił ją z dwuletnim synkiem. Chłopiec miał urocze dołeczki, gdy się uśmiechał, i kręcone blond włosy. Przez pięć lat był jej największą radością. Ostatniego lata, będąc na wsi, odwiedzali konie w stajni, zbierali jagody i chodzili nad jezioro łowić ryby. Pewnego niedzielnego poranka, kiedy ona jeszcze spała, malec wziął wędkę i poszedł na pomost. Tam go znalazła, przy jednym z palików. Jej życie stanęło w miejscu i gdyby nie rodzice, być może nie miałaby siły dalej go ciągnąć. Potem miała wielu mężczyzn, jednak za każdym razem, gdy zaszła w ciążę, traciła ją. Aż w końcu na dziecko zrobiło się za późno i porzuciła myśl o rodzinie. Fakt, że nie ma dzieci, napawał ją smutkiem, nawet jeśli nie dawała tego po sobie poznać. Ukryła swój ból, śmiechem można wiele zatuszować. Że też ludzie dają się tak łatwo nabrać – pomyślała.

Ocknęła się z rozmyślań, zakradła się do biura siostry Barbro i otworzyła szafeczkę na klucze. Wchodząc na piętro, przypomniała sobie zapach jedzenia i z nadzieją sięgnęła po klucz, a potem stanęła jak wryta. Zamiast dziurki od klucza zobaczyła taki dziwny wihajster na kartę magnetyczną. Spółka Diament zmieniła kuchnię w niedostępny fort! Ogarnęło ją rozczarowanie i minęła dłuższa chwila, zanim była w stanie się ruszyć. Nie dała jednak za wygraną. Przywołała windę, żeby zjechać na dół. Może w piwnicy jest jakaś spiżarnia lub magazyn.

Kiedy drzwi windy się otworzyły, w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest, ale na końcu korytarza dostrzegła słabe światło sączące się przez małe okienko w górnej części starodawnych drzwi. One także były zamknięte, ale pasował do nich klucz uniwersalny. Ostrożnie pchnęła drzwi i uderzyło ją zimne, rześkie powietrze. Wspaniale, to wyjście! Chłód sprawił, że zaczęła trzeźwo myśleć i przypomniał jej się klucz do domu jej rodziców. Miał taką samą trójkątną główkę jak ten do zamków w domu opieki. Jeśli je podmieni, nikt z pewnością tego nie zauważy. Zamknęła drzwi, włączyła światło i ruszyła przed siebie. Na jednych z drzwi widniał napis SIŁOWNIA – TYLKO DLA PERSONELU. Włożyła klucz do dziurki, przekręciła i zajrzała do środka.

Pomieszczenie nie miało okien. Minęła dłuższa chwila, zanim znalazła włącznik światła. Świetlówki zamigotały, a jej oczom ukazały się skakanki, hantle i stacjonarne rowery. Wzdłuż ścian umieszczono ławeczki, bieżnię i inne dziwne przyrządy, których nie potrafiła nazwać. A więc to tak, kierownictwo Diamentu odmawia pensjonariuszom ruchu, a samo ma własną siłownię! Ileż to razy prosili o miejsce do ćwiczeń, a zarząd odmawiał. Märtha miała ochotę kopnąć w drzwi (co w jej wieku było trudne), lecz zamiast tego wyrzuciła z siebie wszystkie przekleństwa, jakie sobie przypomniała, wygięła się w łuk niczym kot i pogroziła pięścią.

– Jeszcze się doigracie, poczekajcie no tylko!

Po powrocie do biura wsunęła pod drzwi klucz od domu rodziców, przygniotła go i wykrzywiła, a następnie powiesiła w szafce. Teraz nikt nie nabierze podejrzeń, gdy nie będzie pasował. Klucz uniwersalny schowała w staniku, wróciła do swojego pokoju, położyła się do łóżka i naciągnęła kołdrę pod samą brodę. Pierwszy krok rewolucji to możliwość przemieszczania się bez ograniczeń. Teraz było to możliwe. Zamknęła oczy i z uśmiechem na ustach zapadła w sen o grupie staruszków, którzy dokonawszy napadu, trafili do więzienia, w którym cieszyli się wielkim poważaniem.

5

Plany na przyszłość Märthy i Geniusza nabierały coraz wyraźniejszych kształtów. Perspektywa czegoś nowego sprawiła, że odżyli, korciło ich nieznane. W międzyczasie w Domu Seniora wprowadzano kolejne oszczędności. Kierownictwo ograniczyło bułeczki do popołudniowej kawy, a także samą kawę – do trzech filiżanek dziennie. Kiedy staruszkowie wzięli się za ubieranie choinki, doznali kolejnego szoku. Okazało się, że kierownictwo obcięło fundusze na ozdoby.

– Założę się, że w więzieniach mają przystrojone choinki – oznajmiła Märtha.

– I nie tylko to. Wychodzą na przepustki i mogą sobie pooglądać świąteczne wystawy na ulicach – dodał Geniusz, wstając.

Po chwili wrócił z gwiazdą, którą zrobił ze srebrnej taśmy.

– Bożonarodzeniowa gwiazda – powiedział, usztyw­nił ją kilkoma przetyczkami do fajek i przykleił taśmą na samym czubku choinki. Wszyscy bili brawo, a na twarzy Märthy pojawił się uśmiech. Geniusz miał ponad osiemdziesiąt lat, a wciąż siedział w nim mały chłopiec.

– Bożonarodzeniowa gwiazda nie kosztuje chyba fortuny? – zapytała Anna-Greta.

– Skąpcy żałują innym wszystkiego. Oszczędzają. Zdaje się, że nie mamy co liczyć na poprawę naszej sytuacji, raczej na odwrót. Razem z Geniuszem spotkaliśmy się wczoraj z kierownictwem i przedstawiliśmy im kilka propozycji usprawnień, ale nie mieli ochoty nas słuchać. Jeśli chcemy zmienić nasz los, sami musimy coś zrobić – poinformowała wszystkich Märtha i wstała tak szybko, że przewróciła krzesło. – Razem z Geniuszem pragniemy coś zmienić. Macie ochotę się przyłączyć? (Celowo użyła słowa zmienić zamiast dokonać przewrotu. Nie chciała nikogo przestraszyć na samym początku).

– Właśnie – podnosząc krzesło, rzucił Geniusz.

– Tak, może spotkajmy się w twoim pokoju i wypijmy po kieliszeczku nalewki z moroszek? – zasugerowała Stina, którą brało przeziębienie i chciała mu zapobiec.

– Nalewka z moroszek? Cóż, alkohol jak każdy inny – wymamrotał pod nosem Grabi.

Chwilę później cała piątka pomaszerowała do Märthy i rozsiadła się na sofie, wszyscy z wyjątkiem Grabiego, który wybrał fotel. Dzień wcześniej nadział się na niedokończoną robótkę Märthy i nie chciał ponownie ryzykować. Gdy Märtha wyjęła nalewkę i napełniła kieliszki, rozgorzała dyskusja. Mówili coraz głośniej, aż w końcu Märtha musiała uderzyć laską w ławę.

– Słuchajcie, pieczone gołąbki nie lecą same do gąbki – oznajmiła. – Żeby mieć siłę, musimy popracować nad kondycją. Oto klucz do siłowni naszego personelu. Wieczorami będziemy się tam zakradać i ćwiczyć – z triumfem uniosła klucz do góry.

– Tak chyba nie wolno – zaoponowała Stina, która wolała się odchudzać aniżeli gimnastykować. – Nakryją nas.

– Jeśli będziemy po sobie sprzątać, to nikt nie zauważy, że tam chodzimy – zapewniła Märtha.

– O kuchni też tak mówiłaś. Od razu połamię sobie paznokcie.

– A myślałem, że w Domu Seniora będę miał spokój – jęknął Grabi. Märtha udała, że tego nie słyszy, i wymieniła z Geniuszem kilka szybkich spojrzeń.

– Po kilku tygodniach treningu będziemy mieć mnóstwo siły i dobry nastrój – podkolorowała trochę, bo na razie nie mogła powiedzieć tego, co naprawdę myśli. Że będąc przestępcą trzeba być silnym, by móc dokonywać przestępstw. Teraz już wiedziała, czego chce. Dzień wcześniej przysnęła przed telewizorem i kiedy ponownie otworzyła oczy, leciał film dokumentalny o więzieniu. Natychmiast oprzytomniała, sięgnęła po pilota i włączyła „nagrywanie”. Z rosnącym zdziwieniem towarzyszyła reporterowi w warsztacie i pralni, zobaczyła pokoje więźniów. W stołówce internowani mogli wybierać między rybą, mięsem a daniem wegetariańskim, dostali nawet frytki. A do tego różne sałatki i owoce. Zobaczywszy to wszystko, Märtha pognała do Geniusza. Razem obejrzeli DVD i choć było późno, rozmawiali aż do północy. Märtha podniosła głos.

– Chcemy zmienić naszą sytuację, prawda? A żeby to zrobić, musimy trenować. Nie możemy tego odkładać na później.

Märtha wiedziała, jak ważne jest dbanie o formę. W latach pięćdziesiątych, po przeprowadzeniu się wraz z rodziną do Sztokholmu, wstąpiła do Idlaflickorna8. Przez wiele lat pracowała nad kondycją, ćwiczyła koordynację, szybkość i siłę – chociaż nigdy nie wyglądała tak uwodzicielsko jak te dziewczęta na plakatach. Potem się zaniedbała, przytyła parę kilogramów i chociaż od czasu do czasu próbowała się odchudzać, zawsze była trochę zbyt pulchna. Trzeba skorzystać z okazji i coś z tym teraz zrobić.

– Trenować? Poganiaczka niewolników! – wyskoczył na nią Grabi i jednym haustem wlał w siebie nalewkę, jakby to była wódka. Zaczął kaszleć, a przy tym ze złością świdrował Märthę wzrokiem. Tymczasem nieco pulchna dama tylko się do niego uśmiechała, wyglądała tak przyjaźnie i sympatycznie, że aż się zawstydził. Nie, Märtha nie jest poganiaczką niewolników, po prostu chce dla nich jak najlepiej. I był przekonany, że nosi tę torebkę na biodro zamiast takiej zwyczajnej, na ramię, z jednego powodu. Żeby mieć wolne ręce i w razie potrzeby móc szybko zareagować.

– Słuchajcie. Uważam, że powinniśmy dać Märcie szansę – wtrącił się Geniusz, bo chociaż nie przepadał za aktywnością fizyczną, to wiedział, że daleko nie zajdą, jeśli trochę nie potrenują. Märtha spojrzała na niego z wdzięcznością.

– No dobrze, to co w takim razie robimy? – chórem zapytali Stina i Grabi.

– Zostajemy najbardziej upierdliwymi staruszkami świata – odparła Märtha. Słowo przewrót jeszcze musiało poczekać.

6

Grabi wyjął snus9 i zaczął kolejną serię z hantlami. Teraz było prościej, no ale ćwiczyli od ponad miesiąca, zarówno wieczorami, jak i w weekendy. Obok niego na rowerze stacjonarnym pedałowała Stina, a trochę dalej na dziwnych przyrządach Anna-Greta i Geniusz trenowali mięśnie klatki piersiowej. Codziennie spacerowali też na bieżni. Chodzili i chodzili, nigdzie nie docierając. To tak jakby mieć sztil na równiku.

– Grabi, jak ci idzie? – Märtha uśmiechnęła się ciepło i poklepała go przyjaźnie po ramieniu.

– Dobrze – sapiąc, odpowiedział czerwony na twarzy Grabi.

Odłożył hantle i posłał jej zmęczone spojrzenie. Siedemdziesięcioletnia Märtha krążyła swobodnie między przyrządami, i to zdaje się bez zadyszki. Tego dnia, gdy nadejdzie jej ostatnia godzina, sama podejdzie do grobu, wślizgnie się do trumny i nałoży wieko, był tego pewien.

– Jeszcze jedna seria, dasz radę – zachęciła Märtha. – Potem spakujemy się i posprzątamy.

Na twarzy Grabiego pojawił się grymas.

– Nie możemy zostawić po sobie żadnych śladów, chyba to rozumiesz, Grabi? I błagam, odstaw czosnek. Ten zapach może nas zdemaskować.

Boże, ależ ona zrzędzi! Przypominała mu ciotkę z Göteborga. Świętej pamięci seniorka z Majorna była nauczycielką i ważyła sto pięćdziesiąt kilo. Do krnąbrnych uczniów zwykła mawiać: „Jeśli zaraz się nie uspokoicie, dobiorę się wam do skóry”.

Najwyraźniej były z Märthą spokrewnione. Choć Märtha miała też inne oblicze. Dbała o nich. Codziennie wymykała się do pobliskiego sklepu, żeby kupić owoce i warzywa dla nich wszystkich. I nie musieli za nie płacić.

– Zielenina pod każdą postacią jest dla was dobra – oświadczyła i posłała im jeden z tych swoich triumfujących uśmiechów z błyskiem w wiewiórczych oczkach.

Z wymykania się z Domu Seniora uczyniła sport i po powrocie zawsze była w świetnym nastroju. Czasami poklepywała ich po policzku i dodawała otuchy. Gdyby Grabi był małym chłopcem i spadłby z roweru, skuliłby się w jej ramionach, szukając pocieszenia.

– Niedługo zobaczycie efekty treningu – zapewniła Märtha. – Do tego nieco witamin oraz węglowodanów, moi przyjaciele, i świat będzie należał do nas.

– Chyba do ciebie – wymamrotał pod nosem Grabi. Węszył w tym jakiś podstęp. W jej głosie słychać było, że ma jakiś cel. Intuicja podpowiadała mu, że Märtha coś planuje. Tylko co?

– Okej, na dzisiaj chyba wystarczy – zawołała Märtha. – Nie zapomnijcie wytrzeć podłogi i przyrządów. Do zobaczenia w moim pokoju.

Chwilę później, po wzięciu prysznica i doprowadzeniu się do porządku, zebrali się u Märthy. Gospodyni postawiła przed nimi kosz z pełnoziarnistym chlebem i owocami, a Geniusz kilka butelek napoju energetycznego. Na stole leżał nowy obrus w biało-czerwone kwiaty.

– Jeszcze jeden miesiąc treningów i powinniśmy być całkiem zdrowi – oznajmił Geniusz.

– Dokładnie tak, a na początku marca stopnieje śnieg. Wtedy ruszymy w rejs – dodała Märtha.

– Jak to ruszymy w rejs? – zapytał Grabi. – Przecież nie jesteśmy na morzu? A tak w ogóle to dokąd się wybieramy? Na miłość boską, mów, co jest grane!

– Chcę, żebyście byli szczęśliwsi i bardziej żywotni, a w dniu, w którym odzyskacie formę…

– No, co?

– Wtedy, ale dopiero wtedy, poznacie Wielką Tajemnicę – odparła Märtha.

Siostra Barbro odłożyła hantle i poprawiła opaskę na czole. Zabawne, w siłowni zaczęło śmierdzieć czosnkiem. Podeszła do bieżni i ją uruchomiła. Najbardziej czuło się czosnek tutaj i w szafce z obciążnikami. Weszła na bieżnię i zaczęła biec. Siłownia nie miała okien, więc zapach raczej nie mógł pochodzić z zewnątrz. O ile oczywiście nie wędrował przewodami wentylacyjnymi.

Na dobrą sprawę nie była fanką gimnastyki, lecz chciała zaimponować nowemu dyrektorowi generalnemu Diamentu, Mattsonowi. Powiedział, że ma ładne ciało, i chciała, żeby rzeczywiście tak było. Jeśli pragnie go zdobyć, nie wystarczy głęboki dekolt, musi być atrakcyjna i mieć jędrne cycki. Na razie wszystko szło dobrze, nawet jeśli ostatnio ciągle musieli się kryć. Spotykali się głównie w pracy, gdyż Mattson ma rodzinę. Ale prędzej czy później zostawi żonę, była o tym przekonana. Przecież mówił, że ich małżeństwo już praktycznie nie istnieje i nie mają o czym ze sobą rozmawiać.

– Najdroższa, odkąd cię spotkałem, pierwszy raz w życiu jestem szczęśliwy – zwykł mawiać.

Na twarzy siostry Barbro pojawił się uśmiech. Dyrektor Mattson, albo Ingmar, jak miała w zwyczaju go nazywać w intymnych sytuacjach, powiedział, że są sobie przeznaczeni. Zeszła z bieżni, poszła po matę i zaczęła się rozciągać. Pomyśleć, że mogłaby jeszcze raz pojechać z nim na wakacje lub co więcej, zamieszkać z nim. Jednak żeby tak było, musi stać się częścią jego życia. A na razie pozostaje cieszyć się tymi skradzionymi wspólnymi chwilami w pracy i podczas konferencji. A może gdyby postarała się o wzrost zysków Diamentu, Mattson uświadomiłby sobie jej wartość i rozwiódłby się? Wyciągnęła się na macie i zapragnęła, żeby leżał teraz obok niej. Ona i on. Para. Musi dopilnować, żeby tak właśnie było.

Wstając z podłogi, coś zauważyła. Biały włos? Dziwne. Żadna osoba z personelu ani z ekipy sprzątającej nie jest siwa. Chyba nikt inny nie korzysta z siłowni?

7

Przyszedłszy następnego dnia do Märthy na kawę, zastali włączony telewizor. Kiedy wszyscy rozsiedli się na sofie z filiżanką kawy, Geniusz włączył DVD.

– Po prostu musicie zobaczyć ten program – oznajmił. – To dokument o więziennictwie – dodał, zaciągając zasłony.

– O rany – rzuciła Anna-Greta.

Popijali kawę z odrobiną nalewki z moroszek. Ledwie program się zaczął, a już pokój wypełnił się złością.

– Pomyśleć, że to w ogóle możliwe – wymachując pilniczkiem, eksplodowała Stina. – Przestępcy mają lepiej od nas!

– I to jeszcze za nasze pieniądze – prychnęła Anna-Greta.

– No, część podatków idzie też na opiekę nad starszymi osobami – zauważył Geniusz.

– Niewiele. Gminy chętniej budują obiekty sportowe niż domy opieki – zaoponowała Anna-Greta.

– Politycy powinni siedzieć w więzieniach – oznajmiła Märtha i opuściła oczko. Trudno jej było jednocześnie oglądać telewizję i robić na drutach.

– W więzieniach? Ale przecież to my się tam wybieramy – odezwał się Geniusz, a wtedy Märtha szybko kopnęła go w piszczel. Ustalili, że nie będą się śpieszyć, bo wtedy nie uda im się przekonać pozostałych.

W trakcie programu padały cierpkie komentarze. W końcu Anna-Greta nie wytrzymała. Poprawiła kok na karku, położyła dłonie na kolanach i rozejrzała się z powagą.

– Skoro więźniowie mają lepiej od nas, to dlaczego w takim razie tutaj tkwimy?

Zapadła grobowa cisza. Märtha spojrzała na nią ze zdumieniem, lecz natychmiast ochłonęła.

– Właśnie. Czemu by nie zrobić małego złodziejskiego tournée i nie wylądować w więzieniu?

– Nie, chyba żartujesz? – zapytała Anna-Greta i osobliwie zachichotała. Bardziej przypominało to rżenie kucyka.

– Złodziejskie tournée. Co takiego? Nigdy w życiu! – wybuchła Stina, gdyż głęboko siedziało w niej religijne wychowanie z Jönköpingu. Nie wolno kraść, amen i koniec, kropka!

– Pomyśl. Czemu nie? – zaczęła Märtha, wstała i wyłączyła telewizor. – Co właściwie mamy do stracenia?

– Oszalałaś?! Najpierw chciałaś z nas zrobić sportowców, a teraz przestępców. Jakiś umiar trzeba zachować – postawił się Grabi.

– Chciałam tylko sprawdzić waszą reakcję – skłamała Märtha.

Rozległy się westchnienia ulgi i rozmowa natychmiast zeszła na inny tor.

Kiedy wszyscy pozostali już opuścili pokój Märthy, Geniusz został jeszcze chwilę.

– Sądzę, że to im dało do myślenia – podsumował. – Zobaczyli, że istnieje jeszcze coś poza domem opieki.

– Tak, to był pierwszy krok. Teraz pewne sprawy muszą dojrzeć – skonstatowała Märtha.

Geniusz pogłaskał ją lekko po policzku.

– Wiesz, niedługo stąd pryśniemy.

– Tak, i nie tylko to – powiedziała Märtha.

Minął tydzień i nikt nie podejmował tematu. Jakby się wystraszyli i nie mieli odwagi o tym porozmawiać. W tym czasie Märtha czytała nowy kryminał, Morderstwo w domu opieki, aGeniusz czynił przygotowania. Zaopatrzył chodziki w chorągiewki sygnalizacyjne, żeby nikt ich nie przejechał na mieście, a poza tym zajmował się wynalazkiem tygodnia.

– Märtha, spójrz na to – powiedział i podał jej czerwoną czapkę z daszkiem z pięcioma małymi dziurkami na przodzie. – Naciśnij daszek, to zobaczysz.

Märtha wzięła od niego czapkę, ścisnęła jej daszek i w następnej chwili przez pokój przemknął jaskrawy stożek światła.

– Lepsze niż czołówka. Dobrze mieć czapkę ze świecącą diodą podczas złodziejskich napadów.

Märtha parsknęła śmiechem.

– Nie ma co, jesteś przewidujący – stwierdziła nie bez czułości w głosie.

– Tylko że teraz potrzebuję więcej takich świecących diod.

– Skoro kupuję owoce i warzywa, to mogę też po kryjomu skoczyć do sklepu ze sprzętem elektronicznym. Ale czyż to nie chore, że musimy takie rzeczy robić w ukryciu – zauważyła. – Pamiętasz to ogłoszenie domu opieki? Było w nim napisane: „Życie zaczyna się po siedemdziesiątce”.

– Jeśli plan się powiedzie, tak właśnie będzie albo jeszcze lepiej – oznajmił Geniusz i założył czapkę z daszkiem. – W więzieniu ze względu na nasz wiek na pewno spotka nas miłe przyjęcie!

– Prawda, że bycie złodziejem wydaje się ekscytujące? Najpierw trzeba zaplanować przestępstwo i go dokonać, a potem czekają jeszcze na człowieka emocjonujące przeżycia w więzieniu.

– Właśnie. Nie mamy formy, żeby skoczyć ze spadochronem albo pojechać dookoła świata, lecz w ten sposób i tak się rozruszamy – Geniusz wyjrzał z rozmarzeniem przez okno.

– Trzeba tylko wymyślić jakiś niewinny występek, który nikomu nie wyrządzi krzywdy – dodała Märtha.

– Przestępstwo ekonomiczne jest wystarczająco poważne, żeby trafić za kratki i pociągnąć za sobą pozostałych – oznajmił Geniusz. – Najlepiej okradnijmy tych naprawdę zamożnych.

– Odpuścimy bogaczom, którzy dają na badania i dobroczynność, a okradniemy tych, którzy nie płacą podatków i wciąż chcą więcej, tym nie przepuścimy.

– Rekinów biznesu, wyzyskiwaczy i…?