Pożyczanie jest srebrem, a rabowanie złotem - Catharina Ingelman-Sundberg - ebook + audiobook + książka

Pożyczanie jest srebrem, a rabowanie złotem ebook

Catharina Ingelman-Sundberg

4,3
38,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Emerycka Szajka powraca – ze zdwojoną siłą! Kontynuacja przezabawnej i zwariowanej czarnej komedii Seniorzy w natarciu! Märtha i jej przyjaciele przebywają w Las Vegas. Wyposażeni w elektryczne wózki inwalidzkie i sztuczne szczęki napadają na kasyno, żeby tak jak Robin Hood zdobyć pieniądze dla biednych. Po napadzie wracają do Szwecji z policją depczącą im po piętach i wpadają prosto w ramiona przestępczego gangu motocyklowego. Ale Märtha nie daje się zastraszyć, zaprasza członków gangu na wafelki i nalewkę z moroszek, a w międzyczasie dopracowuje plan kolejnego skoku. Może wykorzysta chłopaków z gangu? Tylko, czy aby nie będą chcieli oszukać Emeryckiej Szajki…? Märtha, Geniusz, Grabi, Anna-Greta i Stina stają przed dużym wyzwaniem, lecz nie dają za wygraną i walczą o to, żeby wszystkim, także tym gorzej sytuowanym, żyło się lepiej. „Niesamowicie zabawna książka, która równocześnie boleśnie krytykuje społeczeństwo w którym krótkotrwałe zyski są ważniejsze i bardziej prestiżowe niż opieka nad ludźmi.” SMÅLANDSPOSTEN „Z przyjemnością śledziłem wyczyny Emeryckiej Szajki… Na starość chcę zostać jej członkiem.” SVENSKA YLE, FINLANDIA „To naprawdę wciągająca lektura, którą należy się rozkoszować w wygodnym fotelu.” ÖLANDSBLADET

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 409

Oceny
4,3 (69 ocen)
36
23
2
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joannabalbina

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
teresa1805

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna,Polecam.
00
630gosia

Nie oderwiesz się od lektury

Juz dawno tak bardzo się nie ubawiłam czytając ksiazke a w szczególności kryminal.
00
Mfikus

Nie oderwiesz się od lektury

Idealna lektura na obecny czas. Relaks i poprawa humoru gwarantowane.
00
w_chrzan

Nie oderwiesz się od lektury

👍🏻dobra na urlop
00

Popularność




Tytuł oryginału:

LÅNA ÄR SILVER, RÅNA ÄR GULD

Copyright © Catharina Ingelman-Sundberg 2014 by Agreement with Grand Agency, Sweden and BookLab, Poland.

Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: © Oliver Winter

Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Anna Just, Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-7999-879-1

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2016

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Lenie Sanfridsson, Barbro von Schönberg

i Inger Sjöholm-Larsson z gorącym i serdecznym

podziękowaniem za niezapomniany wkład

w powstanie niniejszej książki!

Szampan zaraz po napadzie na bank

nieco przytępia intelekt

(Märtha, 79 lat)

Prolog

Chwila, w której poszukiwana listem gończym siedemdziesięciodziewięcioletnia emerytka Märtha włożyła do swojej dużej materiałowej torby w kwiaty żółty ser, argentyńską kiełbasę i wykwintny pasztet z owoców morza, była początkiem nowego życia.

Szumiała klimatyzacja, brzdękały koszyki, męczył ją sklepowy gwar. Najwyższa pora wrócić do apartamentu w Hotelu Orleans, w którym mieszkała razem ze swoimi przyjaciółmi. Drink i małe co nieco będzie jak znalazł przed wieczorną rundką po kasynach. Przecież są w Las Vegas. Märtha z zadowoleniem zanuciła pod nosem. Tutaj łatwiej przemycić odrobinę nalewki z moroszek pod kamizelką.

– Kochani, czas wrócić do hotelu na odpoczynek – zarządziła i ułożyła swoje krótko obcięte białe włosy pod przeciwsłonecznym kapeluszem z szerokim rondem. Jej zadbane dłonie mocno ścisnęły torbę, a czarne buty Ecco zastukały na chodniku.

Emerytowani przyjaciele Märthy: Geniusz, Grabi, Anna-Greta i Stina, przytaknęli, grzecznie zapłacili przy kasie za swoje sprawunki, a potem ruszyli za nią. Minęło ponad pół roku, odkąd opuścili Szwecję po ostatnim skoku à la Robin Hood i od tamtego czasu starali się nie zwracać na siebie uwagi. Ale mieli już dość. Nuda zabija. Najwyższy czas coś zrobić.

Pod sklepem czekał na nich pies, a obok niego stały chodziki. Cocker-spaniel zaszczekał radośnie i skoczył na smakowicie pachnącą torbę Märthy. Tych pięcioro emerytów lub Emerycka Szajka, jak czasem nazywali samych siebie, wychodziło na spacery z psem hotelowego portiera. Teraz, pogłaskawszy suczkę, Märtha przyjaźnie, ale stanowczo odsunęła ją od torby. Następnie odwróciła głowę i zobaczywszy, że wszyscy są gotowi, ruszyła przed siebie. Pozostali pospieszyli za nią.

Ponad ich głowami wyrastały białe hotelowe budynki, wokół lśnił asfalt. Migotały neonowe szyldy, upał dawał się we znaki. Jakiś policyjny radiowóz minął ich z zawrotną prędkością. Po zaledwie kilku krokach Märtha była już zlana potem. Sapiąc, skręciła w Hayes Street, wyjęła swój wachlarz i zaczęła nucić Wędrujemy po górach pachnących rosą. Niebawem Emerycka Szajka miała się zapisać na kartach historii Las Vegas. Tutaj także.

1

Być może personel usytuowanego nieco dalej sklepu z diamentami de Beers powinien był inaczej zareagować, ale śluza antynapadowa od razu się otworzyła, a ochroniarze grzecznie się rozstąpili, kiedy trzej brodaci młodzi mężczyźni w ciemnych okularach pospiesznie wkroczyli do środka. Dwóch z nich prowadziły psy przewodniki, trzeci pomógł im podejść do lady. Ekspedientka powitała ich uśmiechem, a w jej oczach pojawiło się współczucie. Mężczyźni grzecznie się przywitali i zapytali, czy mogą popatrzeć na oszlifowane diamenty. Po chwili wyciągnęli broń.

– Dawaj diamenty!

Ekspedientka i jej koleżanki odruchowo się cofnęły. Próbowały wymacać przycisk alarmu i równocześnie wysuwały szuflady z mieniącymi się kamieniami szlachetnymi. Trzęsącymi się rękoma wykładały kamienie na ladę. Dwóch napastników przycisnęło ochroniarzy do ściany i ich rozbroiło, a trzeci szybko wkładał diamenty do specjalnie uszytych psich obroży. Do brylantów dołożył granatowy szafir i kilka jeszcze nieoszlifowanych kamieni. Jednej z ekspedientek udało się w końcu wdusić przycisk alarmu – gdy zawył, rabusie umieścili ostatnie kamienie w psich obrożach, zasunęli zamki błyskawiczne i szybko ruszyli do wyjścia. Ostatni z nich zrobił zwarcie i drzwi antywłamaniowe zatrzasnęły się za nimi.

Już na ulicy trzej mężczyźni ściągnęli peruki, ale nie zdjęli okularów przeciwsłonecznych. Potem, jakby nigdy nic, spokojnie ruszyli w dół ulicy. Już wcześniej stosowali trik z psami. Działało, usypiało czujność.

Mężczyźni wyglądali jak zwykli przechodnie. Bez pośpiechu skręcili za róg w Hayes Street, gdzie wcześniej zaparkowali samochód. Przeszedłszy jakieś sto metrów, odwrócili się, żeby sprawdzić, czy nie są śledzeni, i wpadli na grupkę emerytów tarasującą prawie cały chodnik. Pięcioro staruszków śpiewało na całe gardło i pląsało za swoimi chodzikami. Rabusie wytrzeszczyli oczy.

– See you för – nie przestając śpiewać, rzuciła Märtha. Trzydzieści lat udzielali się w chórze, lubili głośny, donośny śpiew.

– Wędrujemy po górach pachnących rosą – podśpiewywali sobie na głosy. Jak zawsze, gdy wykonywali ten kawałek, robili się trochę sentymentalni i zaczynali tęsknić za domem. Byli w swoim świecie, nieświadomi, co się stało, i nie spieszyło im się, ponieważ Barbie miała dużo interesujących rzeczy do obwąchania. Idąc spacerkiem, mijali restauracje, kasyna i sklepy jubilerskie. Märtha uśmiechała się z zadowoleniem. Las Vegas to miasto poszukiwaczy przygód, w którym ona i jej przyjaciele czuli się jak ryby w wodzie.

– Give way! – ryknęli mężczyźni z psami przewodnikami.

– Sami give me awaya, idioci – odpowiedziała Märtha, ale zrobiła krok w tył, kiedy jeden z psów pokazał kły. „Lepiej być miłą” – pomyślała szybko i zaczęła szukać w torbie argentyńskiej kiełbasy, a tymczasem Geniusz wyciągnął pasztet. Duży owczarek zlekceważył przysmak, groźnie zawarczał i chcąc ugryźć Märthę, rzucił się do jej nogi. Na szczęście Geniusz zasłonił ją chodzikiem – pies zaczepił obrożą o koszyk. Wtedy zareagowała Barbie.

Mała suczka wpadła w panikę na widok ogromnego owczarka, żałośnie zaszczekała i tak mocno pociągnęła smycz, że Stina straciła równowagę. Barbie rzuciła się do ucieczki, a drugi pies przewodnik, czarny labrador, zerwał się ze smyczy i pomknął za nią. Barbie była bardzo słodką suczką i na domiar złego właśnie miała cieczkę.

– Fuck, fuck, obroża! – wrzasnęli mężczyźni, widząc, jak labrador znika razem z diamentami. Dwóch złodziei rzuciło się za nim w pościg. Trzeci rabuś nerwowo próbował uwolnić owczarka sczepionego z chodzikiem.

– I am straszniesorry– powiedziała Märtha.

– Fuck you – odpowiedział mężczyzna.

– If you take it easy, pójdzie łatwiej – dodała Märtha, pochyliła się i udzieliła mu kilku swoich najlepszych rad.

Jednak facet nadal ciągnął psa, szarpał koszyk i nie udawało mu się odczepić obroży. Nagle zawyły syreny kilku policyjnych radiowozów. Rabuś zamarł w bezruchu, a po chwili tak mocno szarpnął smycz owczarka, że obroża pękła i zawisła na chodziku. Spanikowany mężczyzna puścił się biegiem w dół ulicy, ciągnąc za sobą psa.

– Hey, stop! You forgot your dogband in the chodzik – krzyknęła Märtha, wymachując rękoma, lecz mężczyzna, zamiast się zatrzymać, biegł w kierunku swojego samochodu. Jego kompani też usłyszeli syreny, zrezygnowali z pościgu za czarnym labradorem i rzucili się w stronę auta. Otworzyli pojazd pilotem, wskoczyli do środka i ostro ruszyli, zapominając o psach. Po chwili z piskiem opon zniknęli za rogiem.

– Dziwni ludzie! Zdaje się, że wcale nie potrzebują swoich psów przewodników – wymamrotała pod nosem Märtha, a następnie wyjęła obrożę w taki sposób, jaki doradzała tamtemu mężczyźnie. Odetchnęła, wolno pokręciła głową i bąknęła: – Mężczyźni rzadko słuchają dobrych rad.

Serdeczny przyjaciel Märthy, Geniusz, rzucił okiem na obrożę.

– Włóż ją do koszyka, później zadzwonimy do właścicieli. Ich nazwisko na pewno znajdziemy po jej wewnętrznej stronie.

Wszyscy uznali, że to dobry pomysł. Gdy tylko wróciła Barbie, ruszyli w kierunku hotelu. Teraz wlókł się za nimi czarny labrador. Doszedłszy do hotelu, Märtha zrozumiała, że będą jeszcze musieli znaleźć jego właściciela. Zdjęła psu obrożę i włożyła ją do koszyka chodzika w chwili, kiedy podszedł do nich portier.

– Thank you so much – zawołał wylewnie, podniósł swoją ukochaną suczkę i z nią w ramionach szybko zniknął w holu.

Labrador zaszczekał i pobiegł za nimi, ale nie zdążył się wślizgnąć do środka i duże szklane drzwi zamknęły mu się tuż przed nosem. Przez dłuższą chwilę patrzył przez szybę, a potem przybity odczłapał ze spuszczonymi uszami.

W ten sposób Emerycka Szajka weszła w posiadanie dwóch obroży.

– Mam w pokoju szkło powiększające. Na skórzanym pasku na pewno jest coś wygrawerowane albo w środku jest jakaś karteczka z nazwiskiem – stwierdziła Märtha.

Wsiedli do windy i wjechali na ósme piętro, do apartamentu numer osiemset trzydzieści jeden.

– Życie potrafi zaskoczyć, nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, prawda? – zaświergotała chwilę później Märtha, podawszy drinki i coś na ząb. Położyła na stole szkło powiększające. – Zobaczmy, co tu jest napisane.

Bacznie przyjrzała się wewnętrznej stronie obroży, ale mimo usilnych starań, nie znalazła ani liter, ani inicjałów. Zrezygnowana pociągnęła za zamek błyskawiczny, żeby sprawdzić, czy w środku nie ma karteczki z nazwiskiem. Wtedy nagle coś spadło na parkiet. Grabi pochylił się, podniósł kilka drobin i położył je na talerzu.

– Psie przysmaki w obroży, ale praktyczne!

2

– Psie przysmaki, no nie wiem – powiedziała Märtha i wzięła do ręki jeden z podniesionych przez Grabiego kawałeczków. – Psy w Las Vegas straciłyby wszystkie zęby. Dotknijcie, są twarde jak kamień.

Wszyscy się pochylili, zaczęli gmerać w kamykach, brać je do rąk i przyglądać się im pod światło. Zrobiło się cicho jak makiem zasiał, a potem rozległo się głośne sapanie.

– Rany boskie, wyglądają jak diamenty. Prawdziwe diamenty!

Za hotelowym oknem migotało miasto. Błyszczały szyldy reklamowe, pulsowały światła i kolorowe neony. A Emerycka Szajka właśnie znalazła diamenty.

Pięcioro emerytów wpatrywało się w szlachetne kamienie. Niektóre brali do ręki, a potem głaskali delikatnie i ostrożnie. Niechętnie odkładali je z powrotem na ławę.

– Nie wiemy, ani jak się tu znalazły, ani kto jest ich właścicielem. Mamy do wyboru, albo iść na policję, albo przekazać je na nasz fundusz – oświadczyła Märtha, która zarządzała ich wspólnym Złodziejskim Funduszem Moneta. To na nim trzymali skradzione pieniądze i z niego wypłacali środki dla potrzebujących instytucji i osób.

– A co, jeśli policja oskarży nas o kradzież diamentów? – zastanawiała się Stina, najmłodsza z całej paczki.

– I wylądujemy w amerykańskim więzieniu. Nie, lepiej sami zaopiekujmy się tymi szlachetnymi kamieniami – stwierdziła Anna-Greta, która całe życie pracowała w banku. – Sprzedamy je i pieniądze ulokujemy na koncie Złodziejskiego Funduszu Moneta. Każdy dodatkowy pieniądz się przyda.

Wszyscy z powagą pokiwali głowami. Chociaż zbliżali się do osiemdziesiątki, pracowali ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. Równie dobrze mogli nazwać złodziejski fundusz Drzwi Obrotowe, bo pieniądze, które do niego wpływały, prawie natychmiast znikały. Gdy tylko starzy przyjaciele coś ukradli, od razu kogoś obdarowywali. W samym Las Vegas było blisko siedem tysięcy bezdomnych, także w Szwecji mnóstwo ludzi potrzebowało pieniędzy. Zaczęli więc oszczędzać i postawili sobie za cel uzbieranie co najmniej pięciuset milionów szwedzkich koron – w przyszłości miały one na nich pracować. Zyski planowali przeznaczać na domy opieki, kulturę i inne instytucje w ojczyźnie, także po zakończeniu przestępczej działalności. Nie mogli przecież kraść do końca życia.

Minął tydzień od tamtego dziwnego zdarzenia na Hayes Street. Märtha i jej przyjaciele popijali kawę w jej apartamencie i ze smakiem zajadali kruche ciasteczka oraz czekoladowe wafelki. Od spotkania ze złodziejami diamentów starali się nie zwracać na siebie uwagi. Na dobrą sprawę nie ruszali się z hotelu i portier sam musiał wyprowadzać swoją małą Barbie. Domyślili się, że diamenty w psich obrożach były kradzione, a rabusie pewnie ich szukają. O ile oczywiście nie zgarnęła ich policja.

– To co, przejmujemy diamenty i od teraz traktujemy je jak naszą własność? – zapytała Märtha po kawie.

– Oczywiście! Diamenty są nasze – zawołali staruszkowie i wznieśli okrzyk radości, gdyż kradzież czegoś, co już zostało ukradzione, uznawali za najlepsze, co im się mogło przytrafić. Za prezent, który sprawia ogromną radość.

Obok dzbanka z kawą połyskiwała kupka diamentów i kiedy przez panoramiczne okno do apartamentu wpadło słońce, kamienie zaczęły mienić się kolorami. Brylanty w kształcie kropli, o okrągłym szlifie… Należały do kogoś, tylko do kogo? W Las Vegas było tyle sklepów z diamentami, co w Szwecji budek sprzedających hot dogi, więc odnalezienie właścicieli graniczyło z cudem. Doszli do wniosku, że najlepiej będze zabrać je do Szwecji i tam sprzedać, a pieniądze ulokować na koncie Złodziejskiego Funduszu Moneta.

Należało uczcić tę decyzję! Grabi wstał i przyniósł butelkę szampana oraz pięć kieliszków. Kiedyś pracował jako kelner na liniowcu pasażerskim M/S „Kungsholmen”, więc wprawnie i elegancko otworzył trunek, bez wystrzału i tak, że korek nie uderzył ani w żadne z nich, ani w kryształowy żyrandol. Nie polał też kieliszków. Był profesjonalistą i nie zmarnował ani jednej kropli.

– Wasze zdrowie, łotry – Märtha wzniosła toast.

Zanim wychylili kieliszki, wesoło zaśpiewali kilka taktów Szampańskiego galopu. W pokoju zapanował miły nastrój. Wszyscy pięcioro byli rozczulająco zgodni co do tego, że diamenty należy przeszmuglować do Szwecji. W gruncie rzeczy Märtha i Geniusz już poczynili pewne przygotowania. Rączki ich chodzików były odkręcone.

– Naprawdę tutaj ukryjemy diamenty? – zapytała Stina i włożyła kilka brylantów do jednego z uchwytów, i tak nim potrząsnęła, że jego zawartość zagrzechotała. – Sami posłuchajcie, zostaniemy zdemaskowani!

– E tam, włożymy tyle diamentów, żeby nie klekotały. Albo schowamy je w laskach – oznajmił Geniusz, inżynier i wynalazca, i pomachał swoją spacerową laską.

– Tak, laski chyba będą lepsze – stwierdziła Märtha.

– Okej, w jednej z rączek wymieszamy małe kamyki i diamenty, a pozostałe wypchamy samymi kamykami. Tak je ubijemy, żeby nie grzechotały. A potem włożymy laski do torby na kije golfowe. Powinno się udać – przedstawił swój plan Geniusz.

– Sprytnie – podsumowała Märtha. – Zawsze masz takie świetne pomysły.

– Martwią mnie te diamenty – wyraziła zaniepokojenie Stina. – Uważam, że powinniśmy wyruszyć do Szwecji już jutro.

– Nie przed skokiem – zaprotestowała Märtha. – Nie zapominajcie, po co tu jesteśmy. Nie możemy zrezygnować z naszych planów tylko dlatego, że przypadkowo weszliśmy w posiadanie kilku kamieni szlachetnych. Nawet jeśli je uwzględnić, to i tak na Monecie brakuje paru milionów. Pomyślcie o tym, że opieka nad starszymi osobami ciągle jest niedoinwestowana.

– Tak, dziś większość ludzi potrzebuje wsparcia, żeby normalnie funkcjonować – zgodziła się Anna-Greta.

Zapadła cisza. Kiedy państwo przestaje działać tak, jak powinno, muszą wkroczyć inni. Emerycka Szajka wzięła to na siebie. Czuli, że w świecie, w którym bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi, muszą łamać prawo, żeby wesprzeć tych w potrzebie. Dlatego od miesiąca planowali napad na kasyno w Las Vegas, skok, który miał im zapewnić furę pieniędzy, więc nie mogli się wycofać z powodu kilku diamentów.

– Tak, wcielimy w życie nasz plan – nieśmiało odezwał się Geniusz. Jutro wieczorem, tak powiedziała Märtha. Wciąż coś wymyślała i trudno było za nią nadążyć. Rozejrzał się po pokoju, który niebawem mieli opuścić.

Przez wiele miesięcy grali w ruletkę i wzbogacili się o ponad sto tysięcy, ale nadszedł czas, żeby z tym skończyć. Czuli na sobie spojrzenia ochroniarzy. Mężczyźni ze słuchawkami w uszach mruczeli coś do krótkofalówek i kręcili się przy stołach do gry za każdym razem, gdy tylko ich piątka pojawiała się wieczorem w kasynie. Zaczynało się robić nerwowo. Nie powinni zbyt długo tego ciągnąć ani mierzyć zbyt wysoko.

Geniusz zrobił szybki bilans. W ciągu ostatniego roku dzięki różnym kradzieżom i szulerce zebrali na koncie Złodziejskiego Funduszu Moneta dwieście czterdzieści milionów koron. Z diamentami kwota ta z pewnością wzrosła do trzystu czterdziestu milionów. Brakowało jakichś stu sześćdziesięciu milionów do sumy, z której zysk pozwoli im sfinansować opiekę nad starszymi osobami i wszystkimi innymi zaniedbywanymi przez państwo. To dlatego Märtha przystała na pomysł Stiny, żeby dokonać napadu na kasyno. Doszła do wniosku, że szybciej się kradnie, aniżeli wygrywa w ruletkę. Cierpliwość nie była jej mocną stroną.

– Okej, dziś wieczorem się pakujemy, jutro robimy skok, a potem wracamy do Szwecji – zarządziła.

– Ale po co ten wielki skok? Czy nie bezpieczniej kraść w Szwecji? – nagle zapytał Geniusz. Dorastał w Sundbybergu i co prawda znał pięć języków, lecz nigdy nie mieszkał za granicą i tak daleko od domu czuł się niepewnie.

– Mój drogi, potrzebujemy tych stu sześćdziesięciu milionów. Pomyśl, co się stanie, jak będziemy już za starzy na popełnianie przestępstw? – zapytała Märtha. – Napad na kasyno zapewni nam mnóstwo forsy. Przejdziemy na emeryturę dopiero wtedy, gdy następne pokolenie będzie mogło żyć z procentów od skradzionych przez nas pieniędzy.

– Najdroższa, to ambitny plan – westchnął Geniusz.

– To oczywiste, że musimy jeszcze kraść. W dzisiejszych czasach banki oferują takie kiepskie oprocentowanie – wtrąciła Anna-Greta.

– No tak, cóż – bąknął Geniusz, który nie za bardzo znał się na finansach.

– Wypijmy za Złodziejski Fundusz Moneta all inclusive – z uśmiechem zaproponowała Märtha.

– All inclusive? – Grabi wyglądał na zaskoczonego.

– Dokładnie tak. Złodziejski Fundusz trzeba poszerzyć. Dzisiaj, kiedy skończył się dobrobyt w Europie, Złodziejski Fundusz Moneta powinien też objąć służbę zdrowia, szkolnictwo, opiekę społeczną i…

– Ale, Märtho, to strasznie dużo. Nie wolno nam stracić nad tym kontroli – stwierdził Geniusz, któremu trochę zakręciło się w głowie. – Wszystko po kolei!

– Zgadzam się z Geniuszem – powiedziała Anna-Greta. – Nie możemy zacząć rozdawać pieniędzy, których nie mamy.

– Owszem, wiele państw tak robi. Skoro one mogą, to my także. Poza tym plan napadu na kasyno jest dopracowany. Zdobędziemy mnóstwo pieniędzy – oświadczyła Märtha i wykonała ręką zamaszysty gest. Poczuła przeszywający ból i na jej twarzy pojawił się grymas cierpienia. Całkiem zapomniała, że nadwyrężyła ramię, spędzając pół nocy przed jedną z maszyn do gry.

Czy plan napadu na kasyno naprawdę jest dopracowany? Pozostali spojrzeli po sobie niepewnie, ale głównie zerkali na Stinę. Martwiła się o wszystko i więcej niż raz uświadomiła im, w jakim są położeniu. Pochodziła z Jönköping, odebrała surowe, religijne wychowanie i zawsze się wahała, zanim odważyła się na coś nowego. W czasie pobytu w Las Vegas przyjaciele zrobili wszystko, aby wzmocnić jej poczucie własnej wartości, i udało im się to aż za bardzo. Stina pozbyła się wszelkich oporów.

Märtha wstała i przyniosła z barku wiaderko pełne żwiru i piachu, które zebrała wcześniej w ciągu dnia. Rezolutnie odkręciła rączkę swojej spacerowej laski.

– À propos napadu… cóż, minął już jakiś czas od naszego ostatniego skoku – ponownie odezwał się Geniusz i odchrząknął. – Nieco wyszliśmy z wprawy. Czy przypadkiem nas nie przeceniasz, moja droga Märtho? Chodzi mi o to, że to nie jest zwykły napad na szwedzki bank. Chcesz, żebyśmy zrobili skok na najlepiej chronione kasyno na świecie. Mają uzbrojonych ochroniarzy, kamery i…

– Ależ Geniuszu, to fantastyczne wyzwanie! – oświadczyła Märtha i zaczęła napełniać laskę żwirem i diamentami. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – dodała i poklepała go krzepiąco po policzku. – Założę się o sto tysięcy dolarów, że nam się uda.

– Posłuchaj, co ty wygadujesz! Opętał cię demon hazardu – jęknął Geniusz i z posępną miną spojrzał na swoje poobgryzane paznokcie.

– Kawy? – próbowała odwrócić uwagę pozostałych Märtha. – Przyniosę jeszcze po filiżance, a wy w tym czasie zorganizujcie wafelki – powiedziała, wstając.

Napełniwszy filiżanki, Märtha przykręciła rączkę swojej laski. Następnie przejrzała plany kasyna. Musi zmobilizować pozostałych. Napad na kasyno w Las Vegas to nie jakiś tam pierwszy lepszy skok, co do tego przyjaciele mają rację. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jej obowiązkiem jest ich wspierać i dopingować.

– Wiem, że oglądaliśmy je z tysiąc razy, ale uważam, że powinniśmy się ich nauczyć na pamięć. Nikomu nie wolno pomylić żadnych drzwi ani korytarza – oznajmiła, kładąc plany na stole.

– Nigdy się nie poddajesz – westchnął Grabi. – Może po kawie mamy jeszcze zrobić gimnastykę?

Märtha udała, że tego nie słyszy. Co prawda przykładała wagę do tego, aby byli w formie, lecz to nie był odpowiedni moment na ćwiczenia. Musieli się całkowicie skoncentrować na napadzie. Ostatnim, ale koniecznym skoku przed opuszczeniem Ameryki. Bo pieniądze z ich przestępczej działalności były bardzo potrzebne. Jeśli Emerycka Szajka mogła przyczynić się do poprawy życia ludzi w potrzebie, to gra była warta świeczki. Potem porzucą przestępczą działalność i do końca swoich dni będą wieść spokojne życie.

Następnego dnia spakowali rzeczy, przygotowali się do podróży i ucięli sobie zwyczajową popołudniową drzemkę. Podczas kolacji wszyscy czuli napięcie, ale starali się robić dobrą minę do złej gry. Po sycącym posiłku, homarze i szampanie byli gotowi na wieczorną przygodę.

Geniusz i Grabi włożyli stylowe czarne garnitury, a Märtha, Stina i Anna-Greta wystroiły się w jedwab i tiul oraz udrapowały na sobie długie, szerokie szale. W apartamencie osiemset trzydzieści jeden unosił się zapach perfum i wody po goleniu. Gdy paniom trzeba było zasunąć zamki błyskawiczne wieczorowych sukni, Geniusz i Grabi pospieszyli na pomoc.

Geniusz wyglądał na zagubionego, lecz zawsze tak było, gdy nie mógł włożyć swoich znoszonych spodni rodem z lat pięćdziesiątych i flanelowej koszuli w kratkę. W ciemnym garniturze i z białą poszetką czuł się niekomfortowo. Przez nieuwagę w chusteczkę wysmarkał nos i włożył ją z powrotem do kieszonki. Widząc to, Märtha szybko poszukała nowej. Dla odmiany kobieciarz Grabi czuł się w swoim eleganckim stroju jak ryba w wodzie. Stał wyprostowany z uśmiechem wyrażającym pewność siebie. Stina miała na sobie błękitną sukienkę na ramiączkach i duży różowy kapelusz, a Anna-Greta sunęła po parkiecie w szeleszczącej wieczorowej sukni, tak staromodnej, że aż trudno było ustalić, z którego wieku pochodzi. Na co dzień nie interesowała się modą i gdyby tylko mogła, założyłaby powyciągany, wygodny dres, nieważne jaki. Albo jeszcze lepiej, byłaby przeszczęśliwa, gdyby ktoś wymyślił ubrania w sprayu.

Kiedy wszyscy już się wystroili i wzmocnili filiżanką kawy, Märtha znowu wyjęła plany.

– Pokój personelu znajduje się po skosie za toaletami, przy wyjściu ewakuacyjnym, na końcu korytarza. To powinien być szybki skok grab-and-run – powiedziała i wolno przejechała palcem po papierze.

– Grab-and-run, dobre sobie! Widziałaś kiedyś biegające wózki inwalidzkie? – wymamrotał pod nosem Grabi, który miał skłonność do sarkazmu. Tego wieczoru zamiast ze swoimi zwykłymi chodzikami, planowali poruszać się elektrycznymi wózkami inwalidzkimi.

– Tak czy owak, trzeba to zrobić szybko! – z zadowoleniem i filuternym błyskiem w oku oświadczył Geniusz.

Märtha przez chwilę się zaniepokoiła, gdyż widziała, jak całe popołudnie majstrował coś przy wózkach. Ale na pewno zrobił wszystko, jak należy. Geniusza cechował duży talent techniczny i do tej pory nigdy jej nie zawiódł. Zdecydowała, że mu zaufa.

– Nie sprzeczajcie się, chłopcy, tylko próbujcie to zapamiętać – powiedziała Märtha, podnosząc pokryty różnokolorowymi kreskami plan. Duży krzyżyk widniał obok pokoju personelu, a kilka mniejszych przy drogach ewakuacyjnych. Pięcioro emerytów po raz ostatni wpatrywało się w plan. Rozległo się parę chrząknięć, od czasu do czasu ktoś bąknął coś pod nosem. Grabi bawił się apaszką.

– Podobno w Las Vegas nie da się popełnić przestępstwa, ale ty, Märtho, sądzisz, że uda nam się wszystkich przechytrzyć.

– Prawda, że próbowanie jest fascynujące? – szybko odpowiedziała Märtha, chociaż w głębi duszy wiedziała, że coś może pójść nie tak. Ale nie powiedziała tego głośno. To mogłoby destrukcyjnie wpłynąć na całą grupę.

– Skoro już się zdecydowaliśmy, nie zaczynajmy teraz wątpić – wyjmując szminkę, odezwała się Stina. Jasne, martwiła się i bała nawet pomyśleć, że mogliby wylądować w amerykańskim więzieniu, ale to był jej pomysł i chciała zrobić ten skok.

Pewnego dnia, idąc do toalety, żeby poprawić makijaż, zauważyła, że drzwi do pokoju personelu są otwarte na oścież. Zajrzała do środka i zobaczyła żetony do gry kompletnie bez nadzoru. Wielkie nieba!

Opowiedziała o tym swoim przyjaciołom.

– Gdyby udało nam się wejść w posiadanie tych żetonów… cóż, sami rozumiecie.

To wystarczyło, żeby rozbudzić w Emeryckiej Szajce żądzę przygody. Pięcioro przyjaciół spojrzało sobie w oczy i zobaczyło w nich błysk. W końcu nadszedł czas!

– A więc kolej na kasyno – oświadczyła Märtha, kładąc plan na stole. – Powodzenia. Po wszystkim spotykamy się na parkingu, okej?

Rozległ się pomruk akceptacji.

– Macie bilety?

– Nie traktuj nas jak dzieci – odparł Grabi. – Na lotnisko też trafimy.

Märtha spłonęła rumieńcem. Trudno było wszystkich i wszystko kontrolować, a równocześnie się nie szarogęsić. Ale jakkolwiek było, to ona sprowadziła swoich przyjaciół na przestępczą ścieżkę i nie chciała, żeby wpakowali się w tarapaty.

– Ostatnia rzecz. Nie zapomnijcie balonów.

– Ma się rozumieć, kamery – bąknął Grabi.

– I nie pijcie za dużo w trakcie wieczoru – dodała Anna-Greta.

– Tylko tyle, żebyśmy sprawiali wrażenie naturalnie zagubionych – zachichotała Stina.

– Zawsze sprawiamy takie wrażenie – skwitował Geniusz.

Märtha wstała, wzięła plan i włożyła go do niszczarki.

– Miejmy nadzieję, że wszystko pamiętamy – zaniepokoiła się Stina ze wzrokiem utkwionym w paski wychodzące po drugiej stronie urządzenia. – A co, jeśli o czymś zapomnimy!

– Nie zapomnimy – uspokoił ją Grabi i pokrzepiająco uścisnął jej dłoń.

– Nie możemy przecież chodzić z mapą kasyna, skoro planujemy je okraść – stwierdziła Anna-Greta, przesuwając na czoło swoje okulary z lat pięćdziesiątych.

– Prawda? – zgodziła się z nią Märtha, zebrała paski papieru i spuściła je w toalecie.

3

Stłumiony gwar otulał pomieszczenie niczym koc. W sali gier z czerwonymi miękkimi dywanami nie było okien ani zegarów. Wysokie ciemne stoły z zielonymi planszami do gry i kołami ruletek przyciągały tabuny poszukiwaczy szczęścia. Demona hazardu nie było widać, ale unosił się wśród nich.

Otyli mężczyźni w garniturach lub hawajskich koszulach krążyli między stołami i nerwowo stąpali po czerwonych dywanach. Kobiety w długich sukniach i biżuterii pochylały się nad stołami do gry, przesuwały kupki żetonów i dłubały przy swoich paznokciach. W tle rozbrzmiewał chrobot automatów do gry.

– Dzisiaj obstawiamy jak najwyżej – odezwała się Märtha i nieomal zderzyła się z Anną-Gretą, skręcając swoim wózkiem elektrycznym tuż przed stołem do gry.

Wysoka jak topola i podobna do Mary Poppins (brakowało tylko parasolki) przyjaciółka wyminęła ją w ostatniej chwili. Anna-Greta posłała Märcie poirytowane spojrzenie.

– Uważaj! Przecież wczoraj ćwiczyliśmy skręty. I na miłość boską, nie wjedź w kogoś, bo wtedy zjawią się ochroniarze.

– Nie, nie. Żadnych kraks – zaczęła Märtha, lecz natychmiast zamilkła. Ochroniarze właśnie wchodzili do pomieszczenia dla personelu. Zerknęła w stronę otwartych drzwi. Zgodzili się co do tego, że trzeba zaatakować jak najwcześniej, gdy w kasynie będzie dużo żetonów, ale żeby tak szybko… przecież ledwo zdążyli podejść do ruletki.

– Dziwna lampa. Wczoraj jej nie widziałem – zauważył Grabi, zaparkowawszy przy dłuższej krawędzi stołu. Spojrzał do góry na połyskujący wypukły wihajster wiszący tuż nad stołem.

– Kolejna kamera, ot co – siląc się na odwagę, skwitowała Märtha. – Nie przejmuj się tym. W pokoju ochrony na pewno jest mnóstwo monitorów i jedna kamera w tę czy w tamtą nie zrobi różnicy. Prawdopodobnie właśnie na nas patrzą.

Grabi wyjął swój metalowy grzebień i poprawił fryzurę. To był odruch. Zawsze chciał elegancko wyglądać i cieszyło go, że inni patrzą na niego z podziwem. Przyjaciele twierdzili, że przed kontrolą bezpieczeństwa na lotnisku z premedytacją wypycha kieszenie spodni monetami, bo chce, żeby kobiety zrobiły mu kontrolę osobistą. Schował grzebień z powrotem do kieszeni, wygładził grzywkę i założył słomkowy kapelusz. Niezbyt piękny, ale tego wieczoru konieczny.

– Nie martwcie się kamerami. Zanim ochroniarze zdążą zareagować, już będziemy przy drzwiach – dziarsko dodała Märtha. Udawała pewną siebie, lecz serce waliło jej jak oszalałe. Zwilżyła usta, skinęła głową w stronę pozostałych i dla niepoznaki przesunęła kupkę żetonów na stole do gry. – Nie wolno nam zapomnieć o grze, słyszycie!

Märtha zawsze chciała wygrywać, lecz zdecydowali, że dziś wieczorem przegrają, ile tylko się da, aby nie ściągnąć na siebie spojrzeń ochroniarzy. Krupier zakręcił kołem ruletki i rzucił kulkę. Märtha z przyzwyczajenia obstawiła jeden z kolorów. Dzisiaj może być ciężko. A potem sobie przypomniała, że tego wieczoru mieli nie podwajać wygranych, tylko przegrywać. Szybko umieściła duży stos żetonów na podwójnym zerze. Kulka zazwyczaj tam nie ląduje.

– Koniec obstawiania! – oznajmił krupier, omiatając spojrzeniem stół. Na sekundę zatrzymał wzrok na Märcie, jakby ją o coś podejrzewał. Kulka odbiła się kilka razy, zanim się zatrzymała z brzdękiem na podwójnym zerze.

– A niech mnie! – rzuciła Stina i uniosła wyżej kapelusz.

Wygrana nie była zgodna z planem. Märtha znowu spojrzała w sufit. Lampa zdawała się poruszać. W tej sytuacji najlepiej wszystko przegrać – pomyślała i kolejny raz umieściła żetony na podwójnym zerze. W tej samej chwili zauważyła, że otworzyły się drzwi do pokoju personelu i jeden z ochroniarzy wszedł do środka. Märtha położyła rękę na dżojstiku wózka.

– Geniuszu, już czas – syknęła, lecz nie zdążyła nic dodać, bo drzwi znowu się zamknęły.

W tym samym momencie kulka się odbiła i ponownie zatrzymała na podwójnym zerze.

– Co u diabła, nigdy nie przydarzyło mi się coś takiego! – wyjąkała Märtha i z głupią miną spojrzała na krupiera przesuwającego w jej stronę kupkę żetonów.

Kilku mężczyzn ze słuchawkami w uszach podeszło do stołu. Zatrzymali się i stanęli tuż za Emerycką Szajką. Teraz muszę przegrać – pomyślała Märtha i wszystko, co miała, postawiła na czarny kolor.

– Skuś baba na dziada! – wymamrotała pod nosem.

W tym momencie, właśnie wtedy, otworzyły się drzwi pokoju dla personelu, błysnęło pod sufitem i kulka z brzdękiem zatrzymała się na czarnym polu. Jeden z ochroniarzy wyjął telefon komórkowy.

– Co do… – Märtha zaczerpnęła powietrza.

– Widzieliście, ta paczka staruszków znowu tu jest. – Stewart, inspektor w średnim wieku, spojrzał na najbliższy monitor. – A niech mnie, ależ wygrywają. Najpierw było podwójne zero, a teraz czarny kolor. Oni nas zrujnują. Założę się, że coś kombinują.

Pokój ochrony nad kasynem wyglądał jak sklep RTV, w którym są włączone wszystkie telewizory naraz. Wzdłuż ścian migał podwójny rząd monitorów pokazujących obrazy z różnych pomieszczeń i stołów do gry. Środek pomieszczenia zajmował duży stół w kształcie elipsy, przy którym siedzieli ochroniarze. Od czasu do czasu na którymś ekranie pojawiało się zbliżenie podejrzanie zachowującej się osoby.

– Bo mają trochę szczęścia? Oj tam, daj spokój. Zaraz wszystko przerżną – stwierdził jego kumpel o ksywce Bush. Miał kędzierzawe włosy jak eksprezydent i był co najmniej tak samo pewny siebie jak on, ale różnił się tym, że nie wszczynał wojen.

– Szczęście? Mówisz to codziennie i zawsze się mylisz. Nie, idziemy po nich! – Stewart uderzył ręką w stół z taką siłą, że aż podskoczyła leżąca na nim komórka.

– Uspokój się. Pozwól im jeszcze trochę pograć, mamy przecież niezły ubaw.

– A co z tymi balonami przy wózkach? To przecież, do cholery, nie jest Święto Dziękczynienia. I popatrzcie na te słomkowe kapelusze. Muszą być zdrowo porąbani.

– Niezły ubaw! I widziałeś? Dzisiaj mają wózki elektryczne. Może będzie jakaś kraksa.

– Nie po to wziąłem ochronę tego obiektu, żeby uganiać się za jakimiś starcami na wózkach. Dość tego. Mam ich po dziurki w nosie. Przyjrzyjmy się lepiej temu facetowi przy stole do blackjacka. Zawodowiec. Okulary przeciwsłoneczne, a w nich być może nadajnik.

– Podejrzewasz go tylko dlatego, że wygrywa kilka dni z rzędu? Stewart, wyluzuj. – Kolega Stewarta ziewnął. – Nawiasem mówiąc, staruszkowie ruszyli do baru. Widziałeś? Mają koszyki wypchane żetonami. Miejmy nadzieję, że wszystko wydadzą.

Stewart pochylił się w stronę monitora i zrobił zbliżenie.

– Nie, nie idą do baru, tylko do toalety.

– Niedoczekanie twoje, żebym miał ich tam gonić.

– Ale pięć osób w jednym momencie? Powiadomię ochronę – Stewart sięgnął po telefon komórkowy i wybrał numer.

Märtha wpatrywała się przez moment w kupkę żetonów, którą postawił przed nią krupier, a następnie wrzuciła je do koszyka. Ponownie zerknęła w stronę wejścia dla personelu. Drzwi były otwarte na oścież; przypuszczalnie w środku znajdował się ochroniarz. Nie mogli czekać zbyt długo. Założyła słomkowy kapelusz i kuksnęła Geniusza w bok.

– Action! – szepnęła i uniosła kapelusz, dając znak pozostałym. Stina, Anna-Greta i Grabi założyli swoje słomkowe kapelusze, przypomnieli sobie, co mają robić, i ruszyli za Märthą.

Geniusz pomknął swoim flexmobilem classikiem w kierunku toalet i akurat kiedy mijał drzwi pomieszczenia dla personelu, dopadł go gwałtowny atak kaszlu. Kiedy ochroniarz wyszedł na zewnątrz, Geniusz pochylił się do przodu i wykaszlał sztuczną szczękę. Ochroniarz posłał pochylonemu staruszkowi roztargnione spojrzenie i ruszył w kierunku sali gier z walizką kasjerską w ręku. Geniusz spojrzał w górę z łobuzerskim uśmieszkiem i podniósł kciuk, dając sygnał swoim przyjaciołom. Dobrze wycelował. Sztuczna szczęka leżała na progu, a drzwi były niedomknięte.

– Muszę przypudrować nos! – oznajmiła Stina ze słomkowym kapeluszem naciągniętym nieomal na oczy.

Udała, że rusza w kierunku damskiej toalety, ale przed pomieszczeniem dla personelu zasymulowała usterkę elektrycznego wózka. Zdecydowanym ruchem poruszyła dżojstikiem w przód i w tył, wózek zrobił kilka kółek, a tymczasem Geniusz otworzył drzwi. Wtedy Stina rozpędziła wózek i z maksymalną prędkością przejechała tyłem przez próg. Tuż za nią wjechali Grabi, Märtha i Anna-Greta. Geniusz rozejrzał się, poprawił słomkowy kapelusz i ruszył w ich ślady.

– Balony! – przypomniała Märtha, a Geniusz je odwiązał. Z gracją poleciały w stronę sufitu.

Oby porządnie zasłoniły soczewkę kamery – pomyślała Märtha, lecz zamiast tego powiedziała:

– Okej, do roboty!

Stina szybko wyjęła z wózków poduszki pod plecy, w które włożyła takie same cashboxy, jak te do przechowywania żetonów. Powąchała je. Niestety wciąż śmierdziały winem, ale było za późno, żeby coś z tym zrobić. Geniusz nieźle się natrudził, żeby przerobić opakowania typu Bag-in-box na podrabiane cashboxy – wykorzystał folię i srebrną farbę. Poza tym wino było wyborne, więc dobrze się przy tym bawili. Geniusz i Märtha otworzyli schowek, w którym kasyno przechowywało aluminiowe walizki z cashboxami pełnymi żetonów.

Geniusz musiał trochę podłubać, zanim udało mu się wytrychem otworzyć skomplikowane zamki walizek. W końcu pojaśniał. Rozległo się głośne kliknięcie. Zaczęli gorączkowo podmieniać cashboxy kasyna na swoje i gdy byli gotowi, Stina umieściła te z żetonami w poduszkach pod plecy, szybko zasunęła zamki błyskawiczne i z powrotem włożyła je do wózków. Następnie Geniusz odstawił aluminiowe walizki do schowka i zamknął drzwi.

– Miejmy nadzieję, że ochroniarze tego nie widzieli – wymamrotała pod nosem Märtha, z nadzieją spoglądając na balony lewitujące pod sufitem. – Przecież mogła się znaleźć jakaś szczelina.

– Dlatego wzięliśmy słomkowe kapelusze, zapomniałaś? – zapytał Geniusz. – Spadamy.

– A balony? – przypomniała Stina.

– I sztuczna szczęka – dodała Märtha.

Na chwilę zapanował chaos, lecz zaraz wszystko było pod kontrolą i znowu w pełnej gotowości zasiedli na swoich wózkach elektrycznych. Nieco spięci, chwycili dżojstiki i ruszyli na pełnym gazie – Geniusz majstrował wcześniej przy silnikach, więc wystrzelili jak sylwestrowe fajerwerki.

– Co do…! – zawołała Anna-Greta. Prawie zgubiła kapelusz.

– Przecież mówiłem, że trochę je podrasowałem – wysapał Geniusz.

Ale za progiem, na korytarzu, musieli gwałtownie zahamować. Stało tam dwóch ochroniarzy.

– Co wy wyprawiacie? Nie wolno tutaj wchodzić! – wydarł się na nich wyższy i potężniejszy z mężczyzn i zagrodził im drogę.

– Toalety? Przecież jeszcze wczoraj tu były – błyskawicznie zareagowała Märtha.

– Znajdują się na końcu korytarza – młodszy ochroniarz wskazał palcem kierunek.

– Nie, wczoraj na pewno tu były – upierała się Märtha.

– Jeśli skręci pani w prawo, przy wejściu…

– Nie, tam są stoły do gry, mnie pan nie oszuka.

Dobrze zbudowany ochroniarz złapał za jej wózek i odwrócił go w stronę korytarza.

– Tam! Powiedziałem!

– Aha – rzuciła Märtha i docisnęła dżojstik. – A więc to tam. Ależ mam przyspieszenie – zdążyła dodać, zanim gwałtownie ruszyła do damskiej toalety. Tuż za nią podążyli pozostali.

Geniusz i Grabi udali się do męskiej toalety i chwilę później pojechali na umówione miejsce spotkania na parkingu.

– Jak poszło? – zapytała Märtha. – Zamontowałeś nadajnik radiowy?

– Jasne. Przymocowałem go w toalecie za lustrem – odparł Geniusz.

– Świetnie, w takim razie możemy wysłać ochroniarzom wiadomość, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dobrze się spisałeś, Geniuszu – powiedziała.

Uśmiechnęli się do siebie, skinęli głowami i zgodnie z umową pojechali dalej, do hotelu. W holu zatrzymali się przed windą.

– Ósme piętro, byle szybko! – odezwała się Märtha.

– Tylko nie mów, że Geniusz podrasował też windy – westchnęła Anna-Greta.

Na ósmym piętrze nie było czasu ani na sherry, ani na szampana. Gdy tylko wjechali do pokoju Märthy, wyszarpali z poduszek cashboxy.

– Jaka ulga, nie zniósłbym tego twardego metalu wbijającego się w plecy ani sekundy dłużej – oznajmił Grabi, pomasował się po lędźwiach i podał swoje kasetki Geniuszowi.

Geniusz otworzył zamki, wyjął żetony i włożył je do koszyków.

– Prawdziwy towar, który można wymienić – zarżała Anna-Greta i w zachwycie nad kolorowymi sztonami wzniosła oczy ku niebu.

Opróżniali cashboxy i napełniali koszyki trochę bez ładu i składu, lecz w końcu przesypali żetony, a potem przykryli je szalami i słomkowymi kapeluszami.

– Zostało najtrudniejsze – powiedziała Märtha. – Musimy udawać, że to zwykła wygrana i wieczór jak każdy inny, że po prostu udało nam się sporo wygrać.

– To dlaczego próbowaliśmy dziś przegrać? – zapytał Grabi.

– Żeby nie przyciągać uwagi, zapomniałeś? – zripostowała Märtha, choć musiała przyznać, że jakoś pokrętnie myślała. Bo oczywiście byłoby podejrzane, gdyby przez cały wieczór nic nie wygrali, a potem przyszli do kasy i chcieli wymienić na gotówkę żetony warte kilka milionów. Bycie kryminalistą wymaga dużo więcej niż zwykłego główkowania. To lepsze od sudoku, krzyżówek i poradników.

– A co, jeśli personel zacznie coś podejrzewać? – zaniepokoiła się Stina i wskazała palcem wypchany koszyk.

– Oj tam, po prostu będziemy udawać zdezorientowanych – odpowiedziała Märtha. – Idziemy. Pora na kolejną przygodę!

Emerycka Szajka na wózkach elektrycznych zjechała windą, opuściła hotel i wróciła do kasyna. Na wszelki wypadek bardzo dokładnie przykryli żetony, a mimo to podchodząc do kasy, Märtha odniosła wrażenie, że ochroniarze przyglądają im się podejrzliwie. I miała rację – jeden z nich poprawił słuchawkę w uchu i razem z kolegą ich zatrzymał.

– Przepraszam panią, czy zechciałaby pani udać się z nami? Musimy coś sprawdzić – ochroniarz miał surową minę.

– Ojejku! – wyjąkała Anna-Greta.

– Po prostu zapomnieliśmy wymienić nasze żetony – nonszalancko poinformowała Märtha. – Cóż za bezmyślność.

– Tak, chyba wypiliśmy za dużo szampana – z nerwowym chichotem dodała Stina.

Ochroniarz wyjął jeden z żetonów z jej koszyka, podniósł go i oglądał pod światło.

– Hm – mruknął.

– Tak, gdzie mieliśmy głowę. Wszystko przez te elektryczne wózki – powiedział Geniusz.

– Wie pan, nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni, całkowicie nas pochłaniają – dorzuciła Anna-Greta i z takim impetem wjechała prosto w ścianę, że aż spadł jej z głowy słomkowy kapelusz. Ochroniarze go podnieśli. – Thank you, darling – zarżała Anna-Greta. – To swing zawsze jest trudno.

Ale ochroniarze nie dali się wywieść w pole.

– Proszę się przesunąć! Chcemy sprawdzić koszyki.

W tym momencie zareagowała kasjerka, wystawiła głowę i powiedziała głośno:

– Ręczę za nich! To doświadczeni gracze, którzy zawsze wygrywają. Już tutaj wcześniej przychodzili z żetonami.

Ochroniarze wyglądali na skonsternowanych i spuścili z tonu. Grabi mrugnął z wdzięcznością do kasjerki, która zaczęła liczyć żetony. Ochroniarze przypatrywali się temu podejrzliwie. Geniusz zauważył, że nie dają za wygraną, i spojrzał pytająco na Märthę.

– Już?

Märtha skinęła głową i wtedy Geniusz dyskretnie włączył pilotem radiowy nadajnik znajdujący się w toalecie. Nagrana wcześniej wiadomość zaczęła się odtwarzać i starszy z ochroniarzy wcisnął słuchawkę trochę głębiej w ucho. Wytrzeszczył oczy i pociągnął kumpla za ramię.

– Alarm! Let’s run!

Pobiegli w kierunku sali gier, co Geniusza niezmiernie ucieszyło.

– Radiowy nadajnik zadziałał bez zarzutu. Rozkaz sprawia, że ludzie tracą zdrowy rozsądek!

Märtha się uśmiechnęła. Nagranie tego rozkazu dla ochroniarzy było dość skomplikowane i przecież nie mieli gwarancji, czy ktoś nie znajdzie nadajnika w toalecie. Mimo to wszystko poszło zgodnie z planem. Puściła oko do Geniusza.

– Geniuszu, jesteś geniuszem. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię lubię!

I chociaż właśnie przeprowadzali skomplikowany skok, Geniusz zaczerwienił się po same uszy.

Kasjerka wymieniała żetony, a Märtha i jej przyjaciele sukcesywnie wkładali pliki dolarów do koszyków przy wózkach, owijali je szalami, obwiązywali i szczelnie przykrywali. Następnie Grabi nisko się ukłonił, posłał kasjerce jeden ze swoich najbardziej szarmanckich uśmiechów i podziękował jej za pomoc, a tymczasem Märtha i reszta jak najszybciej opuścili budynek. Na zewnątrz przyspieszyli i pomknęli po asfalcie. Wiatr rozwiewał im włosy we wszystkie strony, gdy wprawnymi ruchami dociskali dżojstiki i pędzili do hotelu na swoich podrasowanych wózkach inwalidzkich. Geniusz i Grabi ukryli cashboxy, a panie wpłaciły pieniądze do banku, żeby Anna-Greta jak zwykle mogła przelać pieniądze z rachunku Emeryckiej Szajki na konta szwedzkich odbiorców. Gdy tylko się z tym uporali, wsiedli w taksówkę i pojechali prosto na lotnisko.

Kolejny dzień był nadzwyczaj upalny. Śmierdzący dym buchał z podgrzewacza do asfaltu, kiedy czterech robotników wyrównywało nawierzchnię. Kładli żwir i asfalt cały dzień i zaczynali czuć zmęczenie. Niektórzy z nich zawiązali sobie chustki wokół głowy, żeby pot nie zalewał im oczu, inni naciągnęli czapki z daszkiem głęboko na czoło. Kawałek dalej walec z ogromnymi kołami jeździł tam i z powrotem po czarnej, klejącej się jezdni. Robotnicy zdążyli już położyć asfalt na sporym odcinku, ale jeszcze nie skończyli pracy. Droga do Hotelu Orleans miała być gotowa do wieczora, a do zrobienia została im jeszcze jedna trzecia. Nagle rozległ się dziwny dźwięk. Najpierw nikt nie zwrócił na to uwagi, lecz po chwili kierowca walca zaciągnął hamulec i zeskoczył ze swojej kabiny. Udało mu się nie ubrudzić butów asfaltem, gdyż wycelował w dziurę, którą właśnie zasypywali. Pochylił się i zaczął grzebać w żwirze. Na krawędzi asfaltu dostrzegł szarą metalową płytkę. Odgarnął kilka małych kamyków i zobaczył, że przy krawędzi metalu znajduje się mały zamek. Zaciekawiony zaczął odgarniać żwir i po chwili wyjął wybrzuszony kawałek złomu przypominający małą skrzyneczkę. Obejrzał go ze wszystkich stron, a następnie podniósł do góry, żeby wszyscy mogli zobaczyć, co znalazł.

– A niech mnie kule biją! Resztki cashboxa. Co on tu, u diabła, robi?

4

W Kronobergu, sztokholmskim komisariacie mieszczącym się w budynku z czerwonej cegły, z założonymi za kark dłońmi i nogami na biurku siedział inspektor Ernst Blomberg. Monitor komputera świecił wyzywająco, lecz Blomberg nie miał ochoty zostawać po godzinach. Niedługo przechodził na emeryturę i nadeszła pora, żeby zwolnić. A właśnie, emerytura… Opuścił nogi, wstukał hasło i wszedł na wewnętrzną stronę informacyjną policji. Tak, policyjny fundusz emerytalny. Lepiej policzyć, ile dostanie po przejściu na emeryturę. Miał duże zaległości podatkowe z czasów, kiedy prowadził własną firmę i robił maziste kremy w garażu. Interes szedł fantastycznie, ale zaniedbał księgowość. I płaci za to aż do dziś, cóż, emerytura musi wystarczyć! Wpisał swój kod i wyświetliły mu się tabelki konta emerytalnego. To była prywatna sprawa, ale co tam… Ileż to weekendów spędził w pracy, gdy jego koledzy odmawiali? Poklikał na różne tabelki i znalazł całą kwotę. Rany boskie, co za nędzne pieniądze! Kto właściwie dokonywał wpłat na to konto i ile z niego wypłacono? Policja zafundowała mu szkolenie informatyczne, więc powinien być w stanie to sprawdzić. Sięgnął po cukierki w miseczce i wziął ich całą garść. W tej samej chwili monitor zamigotał. Kapitał zgromadzony w funduszu wzrósł. Dziwne, o tej porze w banku chyba nikt już nie pracuje? Ale świetnie, że pojawiły się pieniądze dla emerytowanych inspektorów. Mogą być potrzebne. Dla niego liczyło się każde öre. Horrendalnie podnieśli mu czynsz, no i jeszcze te zaległości podatkowe… Pomyślał o przestępcach gospodarczych, którymi zajmował się w pracy. Mieli luksusowe mieszkania, łodzie, porsche i tym podobne, a tymczasem on, wielki specjalista IT, dostanie kilka nędznych tysiaków miesięcznie. Nikt poza nim nie wiedział, jak dostać się na konto e-mailowe i bankowe tak, żeby jego właściciel tego nie zauważył. Mimo to nie dostał żadnej podwyżki. Blomberg bąknął coś pod nosem i właśnie miał sięgnąć po kolejne słodycze, gdy monitor ponownie zamigotał. Kapitał zgromadzony w funduszu emerytalnym wzrósł o następne kilka tysięcy. Kto, u diabła, chciał wesprzeć byłych policjantów kwotą prawie pół miliona koron? Musi zidentyfikować darczyńcę. Skoro ktoś tak chętnie daje, to może zechciałby podarować jeszcze więcej? Tak, może mógłby… cóż, a może by tak założyć jakąś fundację? Przekierować to wszystko na… Nie, nie, nie wolno mu tak myśleć. To byłoby równoznaczne z popełnieniem przestępstwa!

Nagle się przestraszył, wstał z krzesła i wyłączył komputer. Lepiej pójdzie do domu i nakarmi kota. Poza tym przecież kupił piwo i chipsy na wieczorny mecz hokeja.

Następnego wieczoru został dłużej w pracy, powiedział, że ma nadgodziny. O dziewiątej, gdy wszyscy poszli już do domu, ponownie wszedł na stronę funduszu emerytalnego i zobaczył wpłatę w wysokości czterystu tysięcy koron. Skąd wzięły się te pieniądze? Jego palce szybko przebiegały po klawiaturze, lecz po chwili się zmitygował, zakołysał na krześle w przód i w tył i spróbował przetrawić tę informację. Na policyjne konto emerytalne wpłynęły pieniądze z banku w Las Vegas. Tylko że szwedzka policja nie ma tam chyba żadnego oddziału. Inspektor Blomberg wstał i przyniósł sobie filiżankę kawy. Podwójne espresso. Bo z tego, co zobaczył, wynikało, że spędzi wiele godzin przed komputerem. Wklepał swój login i jeszcze raz wszedł na konto emerytalne. Stąd powinien dość łatwo namierzyć konto w Las Vegas, z którego przelano pieniądze. A może by tak założyć konto fikcyjnej fundacji i przelać na nie pieniądze? Nikt tego nie sprawdzi. Uśmiechnął się pod nosem i od razu poczuł się bardzo zamożny. W końcu zrobi użytek ze swojej komputerowej wiedzy. I przy odrobinie szczęścia może w nocy na konto wpłyną kolejne pieniądze z Las Vegas.

5

– Naprawdę mam bezwładnie upaść na taśmę bagażową? To śmieszne – z kwaśną miną oznajmiła Anna-Greta. – Za każdym razem, jak mamy coś przeskrobać, każecie mi upadać. Do niczego innego się nie nadaję?

Emerycka Szajka wylądowała na Arlandzie wczesnym rankiem. Dziwnie się czuli, będąc znowu w domu, długa podróż ich zmęczyła. Mrugnęli do siebie, ale nie mogli się jeszcze zrelaksować. Właśnie wylądował samolot z Kopenhagi i niebawem mieli odebrać walizki przetransportowane z Ameryki. Celnicy chętnie przeszukiwali bagaże z USA, a tym z nordyckiego kraju nie przyglądali się aż tak dokładnie – Emerycka Szajka potrzebowała pasków bagażowych z kopenhaskiego samolotu.

– Anno-Greto, nikt nie przewraca się tak jak ty, lecz jeśli nie chcesz, to ja upadnę, a wy zajmiecie się resztą – zaproponowała Märtha.

– Poradzimy sobie – oznajmił Geniusz.

Märtha skinęła głową i stanęła tuż przy otworze taśmy bagażowej numer trzy. Zaciekawiona zajrzała przez szparę między szerokimi czarnymi gumowymi paskami i zobaczyła, jak bagaże podjeżdżają na wózku i są wyładowywane. Włączono taśmę i w otworze pokazały się walizki. Gdy między kilkoma z nich zrobiła się mała przerwa, Märtha wzięła rozbieg. Teraz – pomyślała. Udała, że się potknęła, i rzuciła się na taśmę. Wylądowała na brzuchu z przekrzywionym kapeluszem i walizkami dookoła. Kości udowe całe – pomyślała z dumą – no ale nie dziwota, przecież należałam do Idlaflickorna. Wierzgając nogami, odpłynęła wśród walizek i toreb podróżnych. Widok był na tyle osobliwy, że nikt nie wpadł na to, by zareagować. Podczas gdy taśma się przesuwała, Geniusz zasłonił wyłącznik bezpieczeństwa, a Grabi, Anna-Greta i Stina szybko odrywali paski bagażowe z mijających ich walizek i toreb. Kiedy udało im się zdobyć pięć pasków, Geniusz dał znak – skinął głową – a Märtha błyskawicznie i zaskakująco sprawnie, bez niczyjej pomocy, zeszła z taśmy. Wystraszeni obserwatorzy mogli odetchnąć z ulgą.

– Na tabliczce jest napisane, żeby nie podchodzić zbyt blisko taśmy. Powinnam była o tym pomyśleć – powiedziała ze znawstwem, wygładziła zwichrzone włosy i pognała za swoimi przyjaciółmi do taśmy numer pięć, na której zaraz miały wjechać bagaże z Chicago. (Na wszelki wypadek lecieli nie bezpośrednio do Sztokholmu, lecz z międzylądowaniem w Chicago – Emerycka Szajka uznała, że trzeba zmylić potencjalny pościg).

W tym samym momencie zapaliła się tabliczka i wyjechały bagaże z Chicago. Märtha z przyjaciółmi podeszła blisko taśmy. Sukcesywnie, w miarę jak pojawiały się ich walizki, personel lotniska pomagał im ładować je na dwa wózki bagażowe. Solidne walizki na kółkach, chodziki marki Carl-Oskar i torba golfowa. Märtha i Anna-Greta wzięły oba wózki i udały się do toalety. Tam szybko podmieniły paski bagażowe na te z Kopenhagi, a chicagowskie spłukały w ubikacji. Następnie wróciły do przyjaciół.

– A torba golfowa, nie musi mieć paska? – zainteresowała się Anna-Greta.

– O kurczę, mamy o jeden pasek za mało. Ale przy tylu bagażach nikt raczej nie zauważy, że go brakuje, prawda? – uspokoiła ją Märtha, starając się brzmieć przekonująco.

– Może zostawmy jedną walizkę? – zaproponował Geniusz.

– Tak, na przykład Anny-Grety? Jej ciuchy nie są przecież… – zaczął Grabi.

– Nigdy w życiu! Mam w niej kapelusz, ubrania i wszystkie moje przyjazne dla stóp buty!

– Rany boskie – jęknął Grabi.

– Dajcie spokój, jedna torba golfowa wśród tylu bagaży. Pewnie nikt nie zwróci na nią uwagi. Spokojnie przejdziemy kontrolę – stwierdziła Märtha.

– Przemytnicy też tak myślą – odezwała się Stina. – I wiesz, co się potem z nimi dzieje?

– I pomyśl o tym, co mamy w naszych laskach – dodał Geniusz.

– O rany, lepiej chodźmy, bo zaczniemy wzbudzać podejrzenia – ponagliła ich Märtha i pierwsza ruszyła w kierunku stanowiska kontroli celnej. Za nią poszli pozostali. Bez problemu po kolei mijali celników. Kiedy Märtha przechodziła przez bramkę, usłyszała:

– Przepraszam, może pani tu podejść? Ta torba golfowa.

Jasnowłosy celnik w średnim wieku machał do niej ręką. Najpierw udała, że tego ani nie widzi, ani nie słyszy, lecz kiedy do niej podszedł i położył jej rękę na ramieniu, nie miała wyboru. Mężczyzna umieścił torbę golfową na stole wyglądającym, jakby był z marmuru, i zaczął ją przetrząsać.

– Daleko im do kijów golfowych – skonstatował, podnosząc ich laski.

Laska Geniusza z odblaskami rzucała się w oczy.

– Tak to bywa! – spłonęła rumieńcem Märtha.

– Jak to się stało, że w torbie golfowej ma pani laski?

Märtha przełknęła ślinę i pomyślała o diamentach.

– Trzymamy je tam, bo nie gramy w golfa.

Celnik podrapał się po karku ze skonsternowaną miną. Ważył co najmniej dziesięć, piętnaście kilogramów za dużo, ale miał modną fryzurę, a jego nadgarstek zdobiła nowoczesna skórzana bransoletka.

– Chyba musimy je przeskanować.

W tym momencie Stina i Anna-Greta zauważyły, że coś jest nie tak, zawróciły i dołączyły do swojej koleżanki. Märtha zobaczyła ich zaniepokojone spojrzenia i wzięła głęboki wdech.

– Przeskanować? Takim aparatem jak u lekarza? Niesamowite! – zaczęła. – Wie pan, miałam problemy z żołądkiem i doktor robił mi rentgena kilka razy. A moje kostki, oj, oj! Musiałby pan zobaczyć zdjęcia rentgenowskie. Kości w stopie wyglądają jak drewniane patyczki mikado. Starość nie jest łatwa, oj, nie. Proszę poświecić na moje diamenty, to je sobie zobaczę. Złoto wiem, jak wygląda, bo już je przemycałam.

– Ach tak, rozumiem – celnik kontynuował przetrząsanie torby golfowej.

– Ale ze złotem w środku laski były zdecydowanie za ciężkie – ciągnęła Märtha. – Dlatego przerzuciłam się na diamenty. A może zielone kamienie to szmaragdy? O ile, rzecz jasna, nie są ze szkła, bo były przeźroczyste, gdy je wkładałam. O ile nie były niebieskie. Oj, oj, znowu mi się pomieszało. Pan, panie celniku, wszystko pamięta? Lekarze radiolodzy są bardzo dobrzy. Mam też zdjęcia moich kamieni żółciowych. Duże były. Chce pan zobaczyć? Tak, to oczywiście było, zanim zaczęłam przemycać w pępku pluton. To też mam na zdjęciach.

Märtha gadała jak nakręcona, Stina z trudem zachowywała powagę, a Anna-Greta parsknęła tak głośnym śmiechem, że celnika prawie zatkało.

– Śmiało, proszę przeskanować nasze spacerowe laski. Będzie miał pan o czym opowiadać kolegom przy porannej kawie – paplała Märtha. – Ale wracając do mojej wizyty u lekarza, to znalazłszy w pępku pluton…

Rżenie Anny-Grety przybierało na sile. Celnik rozejrzał się bezradnie za swoimi kolegami. Niestety byli zajęci innymi podróżnymi, więc nie mógł liczyć na pomoc. Na chwilę zamarł, zastanowił się, a potem z powrotem włożył laski do torby golfowej.

– Dziękuję, to wszystko.

– A co z diamentami w pępku?