Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Prawda nie jest tym, w co chcemy wierzyć.
Ukryty dom w Beskidach, łowca serc i trop, który wciągnie detektywa Krzyża w szpony sekretnej organizacji.
Prywatny detektyw Norbert Krzyż ma pecha. Klient, który chciał mu przekazać poufne informacje, został bestialsko zamordowany. Chłopak był zamieszany w handel narkotykami. I opowiadał Krzyżowi o Czarnym Domu, w którym giną ludzie.
Pogrążony w osobistych problemach detektyw nie ma ochoty zadzierać z policją i gangsterami. Jednak na prośbę siostry zamordowanego rozpoczyna nieoficjalne śledztwo. Krzyż będzie musiał stawić czoła tajemnicom z przeszłości i ludziom, którzy nie cofną się przed niczym, żeby ich sekrety nie wyszły na jaw.
Co kryją mroczne zbocza Pilska?
W drugiej części serii kryminalnej osadzonej w Beskidzie Żywieckim autor świetnie przyjętego „Strażnika jeziora” z jeszcze większą finezją wciąga nas w świat powieści noir.
Z każdą stroną coraz mocniej kibicujemy głównemu bohaterowi serii, detektywowi Norbertowi Krzyżowi. Niepokornemu, działającemu na nerwy policji i obdarzonemu specyficznym poczuciem humoru. Przede wszystkim jednak nieugiętemu.
„W tej historii autor serwuje wszystko co lubię: jest nieustępliwy detektyw, mroczna tajemnica, osadzona w przeszłości, napięcie, ciekawe dialogi i satysfakcjonujące rozwiązanie zagadki. Trudno oderwać się od lektury”. Poleca Mieczysław Gorzka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Paweł Sajewicz
Korekta: Jolanta Gomółka
Projekt okładki: Tomek Majewski
Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki
Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
Copyright © by Agora Książka i Muzyka Sp. z o.o., 2024
Copyright © Michał Zgajewski, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2024
ISBN: 978-83-8380-093-6
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Poniedziałek, dwudziesty trzeci kwietnia, dwudziesta trzecia piętnaście, Żywiec. Pierwsza burza w tym sezonie. I od razu pożar fabryki chemikaliów. Największy w mieście od lat. Podobno w budynek uderzył piorun. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie wiedziałem też, że w akcji gaśniczej brało udział dwadzieścia osiem zastępów straży pożarnej. Ludzie transmitowali katastrofę na żywo na Facebooku, gapie pstrykali zdjęcia fali ognia. W trakcie akcji został ranny jeden ze strażaków. Do położonego w kotlinie górskiej miasta zjechały wszystkie pierwszoligowe media: TVN, Polsat, telewizja publiczna. Byli także pomniejsi gracze. To świadczyło o randze wydarzenia... Albo o sezonie ogórkowym w polityce. No bo ile można gadać o Trybunale Konstytucyjnym, o nowej ustawie o IPN i o tym, że Polakom żyje się coraz lepiej?
Byłem w innej części miasta, w domu Elfa. Krople deszczu waliły o parapet. Błysk pioruna od czasu do czasu oświetlał ciemny pokój. W oddali słyszałem syreny wozów strażackich. Patrzyłem na Elfa, a właściwie na to, co z niego zostało, i żałowałem, że nie zdążyłem przyjechać wcześniej. Chłopak handlował prochami. Musiał zdawać sobie sprawę, z jakim ryzykiem wiąże się dilerka. Albo był tak głupi, że w ogóle o tym nie myślał. Trudno powiedzieć, bo nie znałem go prawie wcale.
Zjawił się w moim biurze w piątek w południe. Kończyłem raport dla klienta, gdy chudy jak tyczka młodzieniec otworzył skrzypiące drzwi. W sypiącej się kamienicy wszystko wymagało remontu, również stare zawiasy pamiętające wczesnego Gierka, a może nawet Gomułkę.
– Pan detektyw Krzyż? – zapytał w progu.
Popatrzyłem na wysokiego interesanta. Ni mężczyzna, ni dzieciak, coś pomiędzy. Szerokie spodnie, T-shirt z nadrukiem i czapka z daszkiem. Czarna z białym napisem BRONX. Na ramieniu plecak.
– Zgadza się – mruknąłem pod nosem.
Podszedł szybko do biurka. Oparł się dłońmi o blat, jakby prawie dwa metry wzrostu ciążyły mu niemiłosiernie.
– Mam prawdziwą bombę.
– Gdzie? W plecaku? Jesteś z Państwa Islamskiego? Chcesz się tutaj wysadzić w powietrze? – wykpiłem go w swoim stylu.
– No co pan? – Popatrzył na mnie rozczarowany.
– Chłopcze, nie mam czasu na głupoty.
Fatalne podejście do klienta, wiem, walczę z tym od lat. W firmie handlowej wywaliliby mnie na zbity pysk. Po godzinie pracy. Dlatego zostałem prywatnym detektywem. A może dlatego, że naczytałem się za dużo Chandlera i Macdonalda? Pewnie jedno i drugie. W każdym razie brak szefa idioty uważałem za spory plus w tej robocie.
Lekko pomasowałem skronie. Usta wykrzywiłem w taki sposób, żeby choć trochę przypominały uśmiech, i zapytałem:
– O co chodzi?
– Mówiłem przecież... – Zawahał się i klapnął na fotel dla interesantów.
Natychmiast pozbyłem się sztucznego uśmiechu i odburknąłem:
– A ja mówiłem, że bomba mnie nie interesuje.
Miałem kaca, poza tym doskwierał mi upał. Tym tłumaczyłbym swoją złośliwość, gdyby mi się chciało. Na szczęście prowadziłem jednoosobową działalność i nie musiałem tłumaczyć się przed nikim. No, chyba że przed fiskusem.
– Dziwny pan jest. W telewizji wyglądał pan na faceta, który nie boi się żadnego wyzwania. Odnalazł pan tego chłopca w górach...
Uśmiechnąłem się, tym razem szczerze. Nawet takie gbury jak ja lubią usłyszeć coś miłego na swój temat.
– To było parę lat temu. – Oderwałem wzrok od monitora. Popatrzyłem na jego przestraszoną twarz. Mógł mieć dwadzieścia kilka lat. Nie więcej. – Powiesz, o co chodzi?
– Słyszał pan o czarnym domu?
– Nie.
– Szkoda. – Ściągnął brwi w dziwnym grymasie. – Tam w górach – pokazał palcem w stronę okna – jest dom.
Teraz to ja ściągnąłem brwi. Ktoś obserwujący nas z boku mógłby powiedzieć, że toczymy pojedynek na najgłupsze miny.
– Jest dom – powtórzyłem. – I?
– I dzieją się tam różne rzeczy.
– Jakie?
– Giną ludzie.
– Powoli zbliżamy się do celu. Zgłosiłeś to na policję?
Odpowiedział szybko i zdecydowanie:
– Z psami nie rozmawiam.
– To będziesz musiał zacząć.
Poruszył się nerwowo na fotelu.
– Pan nie rozumie...
– Zgadza się. Nie rozumiem i nie wiem, czy chcę zrozumieć.
– Tam dzieją się straszne rzeczy.
– Potrafisz czytać? – Skinął głową. – Na drzwiach zawiesiłem tabliczkę z napisem USŁUGI DETEKTYWISTYCZNE KRZYŻ. Na pewno ją widziałeś. A wiesz, co robi prywatny detektyw? Wykonuje zlecenia za pieniądze. Zdrady małżeńskie, zaginięcia, wymuszanie ubezpieczeń i w końcu sprawdzanie wiarygodności partnerów biznesowych. To jest zakres moich usług. Ściganiem przestępców zajmuje się policja. I to do nich powinieneś się zgłosić. No chyba, że dom jest nawiedzony, to może warto spróbować u egzorcysty.
Ściągnął czapkę i wierzchem dłoni starł pot z czoła.
– W takim razie chcę pana wynająć.
– Zdradza cię dziewczyna?
– Niech pan przestanie w końcu robić sobie jaja! – wykrzyczał piskliwym głosem. – Chcę dać panu zarobić. W czym problem?
Podniosłem ręce w obronnym geście.
– W niczym. Mów, o co chodzi.
– O ten pierdolony dom.
– Okej. Gdzie on jest?
– Gdzieś w górach. Tu w okolicy. Tak, wiem. W okolicy jest wiele domów. Jutro będę wiedział więcej. Dzisiaj chciałem przyjść i zobaczyć, czy jest pan godny zaufania.
– I co? Słabo wypadłem?
Wstał.
– Nie. Nadaje się pan do tego idealnie. Zadzwonię po weekendzie. A jeśli chodzi o stawkę, jak to się mówi – zarzucił plecak na ramię – będzie pan zadowolony.
– Czekaj. Jak się nazywasz?
Złapał się za lewe ucho.
– Nazywam się... – Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. – Mówią na mnie Elf. Tyle wystarczy.
Wyszedł. Wentylator kręcił się na najwyższych obrotach. Na chwilę wyłączyłem upierdliwe urządzenie.
Dziwni klienci w tej branży to norma, ale zawsze starannie ich odsiewam. Nie przyjmuję zleceń od znerwicowanych przestępców ani od tych, którzy mogą mieć nierówno pod sufitem. Nie mam kwalifikacji psychiatrycznych, więc unikam tematu jak ognia. Moją specjalizacją są zdrady małżeńskie. Plusy to łatwy pieniądz i opinia rycerza na białym koniu, którego widzą we mnie klientki. Minusy to krewcy mężulkowie złapani na zdradzie. W szale są gotowi zaciukać człowieka łyżką do opon. Trzeba uważać i tyle.
Powinienem czym prędzej zapomnieć o Elfie. Ale tego nie zrobiłem. Wybrałem numer do zaufanego człowieka.
Chłopak, który przedstawił się jako Elf, zadzwonił na firmowy numer w poniedziałek parę minut po siódmej wieczorem. Zadzwonił nie w porę. Siedziałem w samochodzie przed motelem położonym przy drodze S1 gdzieś za Pszczyną. Obserwowałem niebo, na którym powoli zbierały się deszczowe chmury. Z pobliskiej drogi szybkiego ruchu dochodził nieustanny szum samochodów. W oddali rozlegały się pierwsze grzmoty zwiastujące nawałnicę. Na dźwięk dzwonka z westernową melodyjką Ennia Morricone o mało nie podskoczyłem.
– Pan Krzyż? – zapytał na powitanie. – Byłem u pana w piątek w biurze. Pamięta mnie pan?
Jasne, że pamiętałem. To była jedyna wizyta tamtego dnia.
– Elf – potwierdziłem.
– Tak. Wiem już wszystko. Musimy to obgadać.
– Co konkretnie?
– Sprawę tego domu. Zobaczy pan, będzie pan sławny. Znowu pokażą pana w telewizji.
– Nie potrzebuję sławy.
– No to nieźle pan zarobi. Proszę mi nie odmawiać.
– Okej – odparłem niechętnie. – Pogadamy jutro.
– Nie. Jutro będzie za późno.
– Dzisiaj jestem zajęty. Prowadzę obserwację. Prywatny detektyw ma nienormowane godziny pracy, a... poza tym nie wiem, dlaczego ci się tłumaczę.
– Dwadzieścia tysięcy – powiedział jakby od niechcenia. – Dziś. Drugie tyle po robocie.
Wystawiłem rękę przez okno. Na dłoni poczułem pierwsze krople deszczu.
– Czy to coś nielegalnego? – zapytałem.
– Nie. I nie ściemniam. Mam te pieniądze. Robiłem w życiu różne rzeczy, ale przyszedł czas, żeby się zrehabilitować.
– Jesteś młody. Jeszcze zdążysz naprawić to, co spieprzyłeś.
– Nie mogę z tym czekać. Proszę mi nie odmawiać.
– Dlaczego ja? – Podniosłem szybę. Ze zdumieniem zauważyłem, że korbka się zacina.
– W tym wywiadzie dla telewizji mówił pan, że działa sam.
Jęknąłem.
– To było ponad dwa lata temu. Nie pamiętam, co mówiłem.
– Ten wywiad jest na stronie TVŻywiec. Wczoraj znowu obejrzałem. Dla pewności, że się nie mylę. Dziennikarka nazwała pana samotnym wilkiem.
– Przed kamerami mówi się różne rzeczy. Nie wierz we wszystko, co usłyszysz w telewizji.
– Musimy się dziś spotkać. Najlepiej niech pan przyjedzie do mnie do domu. Ja wolę nie wychodzić.
W telefonie usłyszałem dźwięk syreny alarmowej.
– Boisz się burzy?
– Nie. Boję się czegoś innego. Niech pan do mnie przyjedzie.
Popatrzyłem na motel położony w szczerym polu. Wyglądał upiornie na tle granatowego nieba.
Do domu Elfa dotarłem po ponad czterech godzinach, gdy skończyłem śledzić Włodzimierza Miętusa, właściciela hurtowni budowlanej. Miałem kilka jego zdjęć w towarzystwie kobiety, z którą się spotykał. Elf wiedział, że przyjadę do niego o późnej porze. Powiedział, że i tak nie zaśnie. Nie z tym, co chował w plecaku.
Gdybym uwierzył, że naprawdę coś mu grozi, przerwałbym obserwację i pognał do chłopaka na łeb, na szyję. Albo od razu wybrałbym 997. Ale podświadomie najwyraźniej się do niego nie spieszyłem. Nauczony doświadczeniem, wiedziałem, że gdy w grę wchodzą łatwe pieniądze i tajemnica, nic dobrego z tego nie wyniknie.
Stałem nad rozbebeszonymi zwłokami i próbowałem wyobrazić sobie, co tutaj zaszło. Po co zabijać biednego gnojka w tak okrutny sposób? Elf był dilerem, o czym dowiedziałem się już w piątek od mojego informatora. Mogło chodzić o konflikt interesów, tylko że takie rzeczy załatwiało się dużo prościej. Chłopaki robili najazd na miejscówkę delikwenta i dawali mu do zrozumienia, że ma wypierdalać z ich terenu. Morderstwa zdarzały się niezwykle rzadko, a na pewno nie były tak spektakularne. Dlaczego napastnik rozciął go od klatki piersiowej aż do brzucha? Po co wyciągnął wnętrzności?
Podłoga i ściany były umazane krwią Elfa. Na brudnym gumolicie walały się jego flaki. Chryste, nie przypuszczałem, że jelita mogą być tak długie. Zjedzone kilka godzin wcześniej frytki podeszły mi do gardła. Przyłożyłem do nosa chusteczkę higieniczną i pochyliłem się nad chłopakiem, a raczej nad tym, co z niego zostało. Jego twarz wykrzywiał grymas cierpienia. Niewyobrażalnego cierpienia.
Zastanawiałem się, czy morderca działał sam i czy ofiara była świadoma tego, co się z nią działo. Z lekko odchylonej głowy odstawało spiczaste ucho. No tak, mówili na niego Elf. Nie miałem pojęcia, jak nazywał się naprawdę. W środowisku znany był pod tą ksywą. Wszyscy wiedzieli, że chudy jak tyczka chłopak załatwi towar w dobrej cenie. Tak twierdził człowiek, który sam robił u niego zakupy.
Rozejrzałem się po salonie jednorodzinnego domu. W piątek podczas naszej rozmowy Elf miał na ramieniu sportowy plecak. Teraz go nie widziałem. Nie było też ubrań. Trup leżał nagi. Miał na sobie jedynie skarpety, które przesiąknęły krwią.
Ostrożnie stawiałem kroki, żeby nie wdepnąć w to, co po nim pozostało. Na szybko przepatrzyłem półki w salonie. Nie znalazłem tam nic ciekawego. W skromnej i zapuszczonej kuchni brudne naczynia piętrzyły się w zlewie. Zajrzałem do szafek zawieszonych pod sufitem, ale nic nie przykuło mojej uwagi.
W drugim pokoju stały starodawna szafa na ubrania i szerokie łóżko. Uklęknąłem i wsunąłem pod nie głowę. Gruba warstwa kurzu, nic poza tym. Z pokoju skierowałem się na poddasze. Odchyliłem wiszące na jednym zawiasie drzwi i potknąłem się o stary rower, który grzmotnął w ciemności. Poświeciłem latarką w telefonie. Pod nogami zobaczyłem gramofon Unitry i stertę płyt winylowych. W pierwszej chwili spłynęło na mnie uczucie, które zrozumie tylko ktoś, kto też zbiera stare płyty. Coś jakby zaćmienie. Nic więcej się wtedy nie liczy. Teraz jednak było inaczej. Szybko przypomniałem sobie, że na dole mam trupa w paskudnym stanie.
Na regałach wzdłuż ściany stały słoiki z przetworami oplecione pajęczyną kurzu. Zaraz obok – zestaw do pędzenia bimbru. Również solidnie zakurzony. I jeszcze parę szpargałów: koszyk rowerowy, dmuchany basen, sflaczała piłka do koszykówki, przedmioty, których przeznaczenia nie potrafiłem określić.
Z ociąganiem zszedłem do salonu. Okna w całym domu były szczelnie pozamykane. Miałem wrażenie, że smród otwartego ciała przybrał na intensywności. Pomyślałem, że teraz już wiem, co czuł wujek mojej matki, który w okrutny sposób targnął się na życie.
Wujek mieszkał w wiosce w zachodniopomorskim. Nieopodal wsi wybudowano świńską fermę. Fetor zmusił wielu mieszkańców do wyprowadzki. Wujek był uparty i nie chciał opuścić ojcowizny. Pamiętam, jak mama mówiła, że wujek nasiąkł tym smrodem. Świnie było czuć na jego swetrze, w jego samochodzie i pewnie na skórze, a on nie mógł się z tym pogodzić. Walczył z właścicielem świniarni w sądzie. Twierdził, że ferma zatruwa życie mieszkańców wioski. Proces toczył się latami. Biznesmen korumpował albo zastraszał mieszkańców, ale wujek nie dawał za wygraną. Słał kolejne pozwy, wynajmował nowych prawników ze Szczecina. Walczył do końca, jednak procesy go zrujnowały. Był zdesperowany. Pewnej nocy zakradł się do świniarni. Najpierw oblał benzyną część zwierząt, a potem siebie. Następnie podpalił kałużę pod stopami. Miałem wtedy czternaście lat i do dziś nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Świeć Panie nad jego duszą. I nad duszą Elfa też.
Rozejrzałem się po domu ostatni raz, licząc, że coś znajdę. Żadnego telefonu, żadnego komputera. Zabójca posprzątał po sobie. Wyszedłem na zewnątrz. Z oddali dobiegał ryk syren. Łuna ognia oświetlała miasto.
Zadzwoniłem na policję. Potem zwymiotowałem.
Podkomisarz Seweryn Marek minę miał nietęgą. Prawie dwumetrowy rudzielec patrzył na mnie jak na kochanka panny młodej na weselu. W domu Elfa spędził może ze trzy minuty. Zapalił papierosa. Ręka mu drżała.
– Nadal nie palisz? – zapytał.
– Nie.
– Podziwiam. Niezły syf. Ktoś wybebeszył tego skurwiela.
– Znasz go? – zapytałem.
– Tak. Wiktor Skórka, ksywa Elf. Dom odziedziczył po zmarłej babci. Handlował prochami w okolicy.
– Działał na własną rękę?
Rudy pokręcił głową.
– Nie. To była płotka. Zwykły śmieć.
– Nie taki zwykły. Po co ktoś zadał sobie tyle trudu?
Wydmuchnął obłok siwego dymu. W oddali syreny alarmowe nie przestawały grać swojego mrocznego hymnu.
– Co za noc – powiedział Rudy. – I jeszcze ten pożar, jakby tego było mało. – Popatrzył mi prosto w oczy. – Ostatni raz sprawę ze sztywniakami miałem w listopadzie. I dziwnym zbiegiem okoliczności też brałeś w tym udział. A teraz dzwonisz do mnie i mówisz, że twój niedoszły klient postanowił wyciągnąć sobie jelita na wierzch.
– Skontaktował się ze mną koło siódmej. W słuchawce usłyszałem syreny alarmowe. Chciałem umówić go na jutro, ale nalegał. Wyglądało na to, że czegoś się obawia.
Popatrzył na zegarek.
– Trochę ci zajęło, żeby pokonać cztery kilometry...
– Byłem w Pszczynie. Obserwowałem jednego frajera. Nie wiedziałem, że tak wyjdzie.
– Podobnie było z Topielicą. – Zaciągnął się mocno.
Stałem zawstydzony i przypominałem sobie tamtą sprawę.
W listopadzie zaginęła szesnastolatka Emilia Płaza. Jej dziadek poruszył niebo i ziemię, żeby znaleźć dziewczynę. Jako pierwszy wpadłem na tak zwany trop słowiański. Poinformowałem o tym Rudego. Ten zignorował sprawę. Ja trochę też. Gdyby któryś z nas wziął się za to na poważnie, dałoby się uniknąć paru tragedii...
Nawet nie zauważyłem, kiedy skończyła się nawałnica. Z chmur spadały ostatnie krople. Przed domem kręciło się kilku mundurowych. Lekarz obejrzał to, co zostało z Elfa, i dał znak, że można pakować go do worka.
Poczułem, jak po moich plecach przechodzi dreszcz. Pociągnąłem nosem. Miałem wrażenie, że czuję na sobie smród wydobywający się z chłopaka.
– Przyjedzie Paula? – zapytałem.
– Tak. Zaraz będzie, ale nie rób sobie nadziei.
Popatrzyłem na niego zdziwiony.
– Zdaje się, że kręci z jakimś notariuszem z Bielska. Zapomnij o niej.
– O czym mówicie, panowie?
Odwróciłem się gwałtownie. To była ona. Paula Błaszyk z prokuratury rejonowej w Żywcu. Drobna szatynka w ciemnym urzędowym stroju. Uśmiechnąłem się szeroko. Zbyt szeroko jak na okoliczności, w których przyszło nam się spotkać.
– Co pana tak bawi? – zapytała.
Odpowiedział za mnie podkomisarz:
– Norbert umówił się ze Skórką na fuchę. Tutaj. W jego domu. Nasz pan detektyw załapał parę godzin poślizgu. W tym czasie Skórka nie próżnował. Pozwolił rozciąć sobie brzuch. Ale to nie wszystko.
Paula posłała mu badawcze spojrzenie. A ja zrobiłem minę zbitego psa. Miałem pecha. Znalazłem zwłoki i to mnie będą maglować z tego powodu.
– Morderca musiał grzebać w jamie brzusznej – ciągnął Rudy. – Świadczą o tym jelita rozciągnięte na dywanie. Zakładam, że sam Skórka nie bawiłby się swoimi flakami. Aż taki głupi nie był.
– To nie jest śmieszne, Seweryn – upomniała go Paula.
– Ano nie. Zwłaszcza, że jest druga paskudna rana. Ciągnie się od przepony w górę. I tam też się działo... Brakuje jednej rzeczy. – Podkomisarz wbił we mnie wzrok. – Zauważyłeś Norbert?
– Szczerze mówiąc, nie przyglądałem się za bardzo.
– Brakuje serca. Ktoś zajebał mu serce – wycedził przez zęby Rudy. – Na szczęście technik znalazł je za wersalką.
Paula pobladła.
– Idę do środka – powiedziała twardo.
– Jak chcesz. Ja tam nie wchodzę. – Podkomisarz wyciągnął kolejnego papierosa. – Kurwa, nie jesteśmy w pierdolonym Nowym Jorku! Takie rzeczy się tu nie zdarzają. – Popatrzył na mnie podejrzliwie. – Czego chciał od ciebie Skórka?
– Nie wiem. Wszystkiego miałem dowiedzieć się na miejscu. Mówił coś o jakimś domu w górach.
– Niczego nie dotykałeś?
– Nie, no co ty.
Nie chciałem mówić, że noszę przy sobie lateksowe rękawiczki. I że starałem się nie nabrudzić. Nie było sensu go drażnić. Zmieniłem temat:
– Jak tam córeczka? Urodziła się już?
– Tak, miesiąc temu.
– Też taka ruda?
– Też. – Uśmiechnął się. – I wiesz co? Gdy myślę o niej, chcę rzucić to wszystko w cholerę. Przynajmniej nie musiałbym użerać się z prywatnymi detektywami krętaczami. Wiem, że tam myszkowałeś. Znam cię, Krzyż. Wiem też, że wszystkiego nie powiedziałeś. Tym razem nie będę miał oporów. Jak zaczniesz mataczyć, to wsadzę cię za utrudnianie śledztwa. I maślane oczy, które robisz na widok Pauli, niewiele ci pomogą.
– Słuchaj, Seweryn... Dla mnie ta sprawa się skończyła, zanim na dobre się zaczęła. Elf wpadł w jakieś tarapaty. Nie chciał z tym iść na policję. Jego sprawa. Teraz nie żyje. Ryzyko zawodowe. Nie zamierzam w to wściubiać nosa. Mam zasadę. Tam, gdzie są trupy, nie warto szukać pieniędzy.
– Uczysz się na błędach.
– Chyba tak.
Paula wybiegła z domu jak oparzona. Oparła się o maskę radiowozu i ciężko oddychała. W końcu nie codziennie ogląda się taką masakrę. Widok wybebeszonego chłopaka zostanie z nią do końca życia. Tak jak ze mną i funkcjonariuszami, którzy musieli wejść do budynku. Wcale mnie to nie cieszyło. Nie chciałem, żeby rozpruty Elf odwiedzał mnie w snach. Już bez niego kiepsko sypiałem.
Do mieszkania wróciłem prawie nad ranem. Wziąłem prysznic, żeby zmyć z siebie doświadczenia ostatnich godzin. Musiałem złożyć zeznania na komendzie. Wszystko się przeciągało. Miałem wrażenie, że nigdy stamtąd nie wyjdę.
Zrobiłem sobie drinka ze szkockiej doprawionej kilkoma kroplami wody i klapnąłem na kanapie. W telewizji pojawiły się pierwsze doniesienia o pożarze w Żywcu. Po chwili tępego gapienia się w ekran wcisnąłem wyłącznik. Odstawiłem szklankę na stolik kawowy obok. Wyciągnąłem wygodnie nogi i zamknąłem oczy. Obróciłem się na bok. Zegar w kuchni wydawał się tykać głośniej niż zawsze. Od dawna obiecuję sobie, że wyrzucę skurwiela przez okno.
Oczywiście nie mogłem zasnąć. Przed oczami miałem Elfa w kałuży krwi. Z chłopaka wylewały się wnętrzności. Najgorsze były te obślizgłe jelita... Widziałem w życiu kilka trupów, ale ten widok mnie zmroził. I jeszcze to serce... Dlaczego ktoś je wykroił? Czy to było ostrzeżenie? Symbol? Rodzaj podpisu? Sprawca wzorował się na jakiejś książce, filmie? W każdym razie potrafił posługiwać się nożem. To na pewno. I miał nierówno pod kopułą.
Wymacałem na stoliku smartfona. Przecież musieli być ludzie, których spotkało to samo co Elfa. Po kilku minutach przeglądania stron o najwymyślniejszych zbrodniach upewniłem się, że byli. Głównie w USA albo w Rosji, ofiary kanibali i psychopatów, i to w większej liczbie, niż sądziłem. Ale najbardziej znane rytuały kończące się wyrywaniem serca były odprawiane w kulturze Azteków. Oczywiście te praktyki średnio pasowały do realiów życia w małym mieście na południu Polski, znanym z piwa i góralskiego folkloru. Nasuwały się dwa wnioski. Chłopak miał cholernego pecha. I trafił na wyjątkowego degenerata.
Minęło kilkadziesiąt minut, zanim zasnąłem. Przyśniła mi się Paula Błaszyk. Stała w drzwiach i uśmiechała się tajemniczo. Czekałem, aż wejdzie do środka. Nie miała jednak takiego zamiaru.
Zajrzała do torebki. Przyglądałem się jej zaintrygowany. Szukała czegoś w środku. W końcu wyciągnęła okrągły przedmiot. Ociekał krwią.
– Co to jest? – zapytałem.
– Serce Wiktora Skórki – odparła ze spokojem. – Przyniosłam je dla ciebie.
Chciałem powiedzieć, że nie potrzebuję żadnego cholernego serca. Nie zdążyłem. Obudził mnie dźwięk opróżnianych kontenerów. Wyglądało na to, że śmieciarka przyjechała wcześniej niż zwykle. Śmieciarze robili tyle hałasu, jakby chcieli obudzić cały blok. Nasunąłem kołdrę na głowę.
Środa, drugi maja. Od pożaru fabryki i śmierci Elfa minął tydzień. Siedziałem w biurze i wykonywałem zaległą robotę. Nie pojechałem na majówkę jak reszta Polski. Postanowiłem, że nie będę jeździł na urlop sam. Wypoczynek w pojedynkę wydawał mi się okropnie upokarzający. Gdy jesteś sam, wszędzie widzisz pary. Nie dostrzegasz samotnych ludzi. Masz wrażenie, że wszyscy kogoś mają. Tylko nie ty. Poza tym czekał na mnie zaległy raport dla klientki, a właściwie krótka relacja z tego, co zobaczyłem w motelu pod Pszczyną. Podrapałem się po czubku głowy. Trochę martwiło mnie to, jak Grażyna Miętus przyjmie do wiadomości fakt, że mąż zdradza ją z kobietą, którą uważała za najlepszą przyjaciółkę.
Wariant pierwszy: z godnością wysłucha moich ustaleń. Potem popatrzy na raport i odetchnie z ulgą. Jej przeczucia się sprawdziły. Ureguluje płatność i wtedy ja odetchnę z ulgą. Wariant drugi: nie uwierzy, że Włodek zdradzą ją z Izą, nie, z Izunią, z którą siedziała w szkolnej ławce. Wpadnie w histerię. Nie będzie chciała zapłacić. Podskórnie czułem, że należy nastawiać się na ten drugi scenariusz. Czterdziestotrzyletnia kobieta, osobowość emocjonalna, chaotyczna. Dużo mówi, nie potrafi słuchać. Wszystko wie lepiej. Takich klientów należy unikać jak ognia, ale głównie tacy przychodzą do mojego biura.
Patrzyłem w pusty ekran monitora. Podświadomie odwlekałem moment wysłania sprawozdania. Nie chciałem zakłócać jej weekendu majowego. Może pojechała gdzieś z mężem? Może zabrali przyjaciółkę? Na złe wieści zawsze przyjdzie pora.
Moje rozterki przerwało nieśmiałe pukanie do drzwi. Pierwszy odruch: pewnie ktoś się pomylił. Za ścianą urzędował znachor, który nie narzekał na brak klientów. Czasem kandydat do cudownego uleczenia z rozpędu trafiał do mnie. Wtedy posyłałem biedakowi złowrogie spojrzenie i ten, skruszony, robił krok w tył. Klienci znachora niewiele różnili się od moich. Byli tak samo szurnięci i liczyli, że pieniędzmi uda się rozwiązać trapiące ich problemy.
Drzwi lekko skrzypnęły, a ja ujrzałem wysoką, szczupłą blondynkę. Miała na sobie czarną sukienkę, która odsłaniała smukłe nogi. W wypielęgnowanych dłoniach trzymała małą torebkę, również czarną.
Przełknąłem ślinę.
– Pan Krzyż? – zapytała.
– Tak.
– Jestem siostrą Wiktora Skórki. Właśnie wracam z jego pogrzebu.
Myślałem, że sprawę Elfa mam z głowy. Jednak nie.
Rozejrzała się niepewne po biurze.
Wstałem i poprosiłem, żeby usiadła. Sam się zdziwiłem swoim zachowaniem. Dziewczyna nie pasowała do tego obskurnego miejsca ani do dziwaków, którzy tutaj przychodzili.
Usiadła na fotelu dla interesantów. Na złączonych kolanach położyła torebkę, która musiała kosztować więcej niż miesięczny czynsz za dwupokojowe mieszkanie w bloku. Mogła mieć koło trzydziestki. Długie pasma jasnych, pszenicznych włosów swobodnie opadały na szczupłe ramiona. Jej skóra była lekko opalona. Ten rodzaj opalenizny przywozi się z egzotycznych wakacji, a nie z solarium u pani Hani za rogiem. Było w niej coś zmysłowego. Łączyła elegancję z powściągliwością, rzadki zestaw u kobiet, z którymi zwykle miałem do czynienia.
Byliśmy w podobnym wieku, no, dość podobnym, co przez chwilę dało mi nadzieję. Obrączka na palcu wskazującym dziewczyny szybko ją jednak rozwiała.
Jeszcze raz przełknąłem ślinę i wydukałem:
– Proszę przyjąć najszczersze kondolencje.
Przygryzła wargę.
– Może wody? – zaproponowałem.
Wysłużony wentylator warczał jak wściekły pies, ale jego heroiczne wysiłki na niewiele się zdawały. W biurze brakowało powietrza, a ja miałem wrażenie, że strużki potu spływają mi do oczu.
– Chętnie się napiję – powiedziała. – Trudno przyzwyczaić się do tych skoków temperatur.
Nalałem wody z dystrybutora. Drżącą ręką podałem jej kubek. Pomyślałem o biednym Elfie ze śmiesznymi uszami. W ogóle nie przypominał siostry. Jedyne, co ich łączyło, to kolor włosów.
– Tak, to prawda. Sam ciężko znoszę upały. – Wykrzywiłem usta. Nie wiem, co chciałem osiągnąć tym grymasem. Chyba próbowałem się uśmiechnąć, ale wyszło jak zwykle. Czekałem, aż zacznie mówić. Nie chciałem naciskać.
Wzięła łyk wody i odstawiła kubek na stół.
– Wiktor odwiedził mnie w niedzielę wieczorem. Byłam zdziwiona, bo rzadko się spotykamy. Od śmierci babci prawie w ogóle. Mieszkamy w Bielsku-Białej... – Popatrzyła na podłogę, jakby tam czegoś szukała. – Andrzej, mój mąż, go nie znosił.
Posłałem jej pytające spojrzenie.
– Wiktor zajmował się różnymi interesami, nie zawsze legalnymi, ale... rodziny się przecież nie wybiera. Andrzej chciał, żebym się od niego odcięła.
– A rodzice?
– Tata umarł dziesięć lat temu na nowotwór mózgu. Po jego śmierci mama wyjechała do pracy do Niemiec. Tam poznała nowego partnera. Rzadko tu przyjeżdżają. Gdy babcia żyła, starałam się ją regularnie odwiedzać, mimo że Andrzej... – Machnęła dłonią. – Pomagałam Wiktorowi w sprzątaniu i gotowaniu. Po jej śmierci nasz kontakt się urwał.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
– Wtedy w niedzielę Wiktor mówił, że może liczyć tylko na pana.
– Rozmawialiśmy zaledwie parę minut. – Poruszyłem się na fotelu. – Był u mnie w piątek. W poniedziałek mieliśmy spotkać się u niego. Gdy przyjechałem...
Znów przygryzła dolną wargę. Jak małe dziecko.
– Ten policjant mówił, że gdyby dotarł pan wcześniej...
Cholerny Seweryn Marek musiał wtrącić swoje trzy grosze.
– Tak. Dziwny zbieg okoliczności. Byłem poza miastem. Prowadziłem obserwację. – Potarłem nieogolony podbródek.
– To nie pana wina. Brat robił interesy z różnymi ludźmi. To właśnie w trosce o bezpieczeństwo dzieci Andrzej zabronił mi się z nim spotykać. No i chodziło też o jego reputację, może nawet bardziej o nią niż o nas. Andrzej jest lekarzem. Prowadzi własną praktykę. Publikuje artykuły, udziela się publicznie. Taki szwagier jak Wiktor był dla niego obciążeniem.
– To zrozumiałe. Każdy z jego pozycją zachowałby się tak samo. – Sam w to nie wierzyłem, ale żal mi było dziewczyny. Chciałem ją pocieszyć chociaż w minimalnym stopniu.
– Wiktor przyjechał do nas w niedzielę wieczorem. Wiedział, że nie zastanie Andrzeja. Mąż grywa wtedy w squasha. Dziewczynki ucieszyły się na widok wujka. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Wiktor przywiózł im pluszowe angry birdsy. Najpierw się z nimi pobawił, jak to miał w zwyczaju, a ja przygotowałam coś do picia. Było już późno, ale wciąż bardzo gorąco, prawie tak jak teraz. Brat wyznał, że jest w poważnych kłopotach. „Ale nie martw się, siostra, pomoże mi prywatny detektyw. Norbert Krzyż. Wygląda na uczciwego”. – Uśmiechnęła się. – Dokładnie tak powiedział. Zapamiętałam pana nazwisko, bo jest takie nietypowe. Skojarzyło mi się z kościołem.
– Nic nowego. – Teraz ja się uśmiechnąłem.
– Zostawił mi sporo gotówki. Powiedział, że to dla dziewczynek na przyszłość, na studia. Cały Wiktor. Nie narzekamy na brak pieniędzy, ale on i tak chciał się dołożyć. Jak prawdziwy wujek. – Westchnęła. – Kazał wpłacić pieniądze na jakiś fundusz. Dla pana zostawił przenośny dysk. Powiedział, że gdyby coś mu się stało, mam go panu przekazać. I nie rozmawiać z policją.
– Pani brat nie przepadał za policją.
– Nic dziwnego. Kilka razy był zatrzymany do przesłuchania. Policja regularnie przeszukiwała jego dom. Babcia była przerażona. W głowie jej się to nie mieściło. Sam pan rozumie.
– Tak. To nic przyjemnego. Nie rozumiem tylko, dlaczego pani brat uparł się, że to właśnie ja mogę mu pomóc. Tłumaczyłem mu, że zajmuję się innymi rzeczami. Rozumiem jego niechęć do policji, ale tylko oni byliby w stanie coś tu wskórać. Przestępczość zorganizowana to nie działka prywatnych detektywów. Jechałem do pani brata, żeby mu to powiedzieć.
Zaśmiała się cicho.
– To właśnie cały Wiktor. On wierzył w ludzi. Mówił, że sprawdził pana w internecie, że ma pan dużo pozytywnych opinii. Niech pan zrozumie... – Pochyliła się w moją stronę. – Ojciec zmarł, gdy Wiktor skończył trzynaście lat. W dniu urodzin dziecka umiera ukochany rodzic. Nie chciałabym, żeby moje dziewczynki tego doświadczyły. Nigdy w życiu. – Pokręciła głową. – Brat stracił największy autorytet. Ojca... My z mamą nie byłyśmy w stanie go wychować. W szkole średniej zaczął zadawać się z szemranymi typami. I potem już poszło. Wciągnął się w narkotyki na poważnie. Nie brał, ale sprzedawał. Niedawno zrozumiał, że źle postępuje, że poniósł porażkę. Było mu z tym ciężko, więc znalazł sposób na odkupienie win. Potrzebował tylko pomocy. Potrzebował autorytetu i zwrócił się do pana. Wiem, że to naiwne, ale taki był mój brat. Potrafił dać serce na tacy... – Zamilkła, gdy zdała sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Podjęła wątek po chwili, zaciskając drobne piąstki: – Nie zasłużył na taki los. Każdy z nas ma prawo do wyjścia na prostą.
Nie podobało mi się, dokąd zmierza ta rozmowa. Kobieta była rozgoryczona. Targały nią emocje. I w jakimś stopniu obwiniała się za śmierć brata.
– Co jest na tym dysku? – zapytałem.
– Nie wiem. – Popatrzyła w bok.
Spojrzałem w to samo miejsce. Zobaczyłem prosty regał z segregatorami.
– Ma go pani przy sobie?
Nie odpowiedziała. Lekko zmarszczyła brwi i wbiła wzrok w dłonie splecione na torebce.
– Oddała pani dysk policji? Nic się nie stało. Mój znajomy zajmuje się tą sprawą. Zapytam, co zawierał.
– Nie policji – szepnęła.
Miałem wrażenie, że w pomieszczeniu zapadła dziwna cisza. Nawet wiatrak chodził bezgłośnie.
– Kto to był?
– Też brunet jak pan, ale w innym typie, taki, jak by to powiedzieć, władczy. Miał na sobie dość drogi garnitur. Znam się na tym, bo zanim poznałam Andrzeja, pracowałam w sklepie z markową odzieżą. Musiał kosztować około trzech, czterech tysięcy.
– Przedstawił się?
– Tak. Jakiś Kowalski z Prokuratury Rejonowej w Żywcu. Mówił, że zajmuje się sprawą Wiktora. Złożył mi kondolencje. Powiedział, że Wiktor zostawił u mnie ważny materiał dowodowy. Że dzięki zawartym na nim informacjom uda się ocalić innych ludzi.
– Dała mu pani dysk?
Rozłożyła ręce.
– Co miałam zrobić? Mąż nalegał. Myślałam, że ten prokurator zapyta o pieniądze, które Wiktor zostawił dla dziewczynek. On jednak nie zająknął się o nich ani słowem. Ale gdy dostał dysk, od razu się zmienił.
– Zmienił się?
Uśmiechnęła się smutno.
– Wie pan... Kobiety dostrzegają takie rzeczy. Blask w oku. Kąciki ust mu drżały. Jakby chciał się uśmiechnąć, ale uważał, że nie może się zdradzić. Na moje oko nie panował nad mimiką.
– Jest pani spostrzegawcza.
– Studiowałam psychologię. Przez rok. Potem urodziła się Lena i dałam sobie spokój z nauką.
– I myśli pani, że to wcale nie był prokurator, tak?
– Po jego odejściu przeanalizowałam sobie wszystko. I wie pan co? Obawiam się, że to mógł być morderca mojego brata.
– Powiedziała pani o tym policji?
Pokręciła głową.
– Trzeba im to zgłosić. Zrobią portret pamięciowy mężczyzny.
– Sama nie wiem...
– Czego pani nie wie? Sprawdzę tego Kowalskiego, ale dam sobie rękę uciąć, że nie ma nikogo takiego w żywieckiej prokuraturze. Znam prokurator prowadzącą sprawę pani brata. To kobieta. A poza tym tu chodzi o bezpieczeństwo pani i pani rodziny. Trzeba współpracować z policją.
Pomasowała skronie.
– Ma pan jakąś tabletkę przeciwbólową?
– Tak. Coś się znajdzie.
W szufladzie pod biurkiem trzymam całą aptekę. Podałem jej aspirynę. Rozpuściła tabletkę w szklance wody.
– Wiem, że zrobiłam błąd, ale w takich chwilach człowiek nie myśli racjonalnie. Mogłam poprosić tego mężczyznę o jakiś dokument, legitymację. Nie zrobiłam tego. Nie powiedziałam o tym policji, bo brat ich nie znosił. – Westchnęła cicho. – Boże, jestem do bani.
– Była pani w szoku. Miała pani prawo tak postąpić. Tak jak pani zauważyła, ludzie w takich sytuacjach nie myślą racjonalnie. Dobrze, że w porę się pani zorientowała, o co chodzi. Po wyjściu ode mnie powinna pani natychmiast zgłosić się na komendę. Rysopis tego mężczyzny będzie poważną wskazówką w śledztwie.
– Próbuje mnie pan pocieszać. – Obdarzyła mnie smutnym spojrzeniem. – Już teraz rozumiem, dlaczego Wiktor pana wybrał.
– Szczerze mówiąc, nie byłem dla niego zbyt miły.
Nie odpowiedziała. Wentylator wydawał z siebie ostatnie jęki, a ja zapomniałem na moment, gdzie jesteśmy. Gdy patrzyłem na moją rozmówczynię, sam nabierałem ochoty, żeby zostać lepszym człowiekiem, żeby zacząć wszystko od nowa.
– Chciałabym, żeby zorientował się pan w sytuacji.
I cały nastrój szlag trafił. Pokręciłem głową.
– Niestety to niemożliwe.
– Dlaczego?
– Nie będę wchodził w drogę policji. I prokuraturze. Oni tego nie lubią, a na moją osobę mają bardzo ograniczoną tolerancję. Szczerze mówiąc, wolę ich unikać. Zresztą podkomisarz prowadzący sprawę dał mi jasno do zrozumienia, że mam się nie wtrącać.
– Rozumiem – powiedziała powoli. – Problem w tym, że policja nie złapie sprawcy.
– Proszę dać im szansę. Część z nich to naprawdę uczciwi ludzie przykładający się do swojej pracy. Tak jak w każdym zawodzie: znajdą się leserzy, ale na szczęście są też fachowcy.
Mądrości Norberta Krzyża. Może kiedyś opublikuję książkę z sentencjami typu: „Jeśli nie możesz iść do przodu, zrób krok do tyłu”. I tak dalej.
– Proszę pana, mój brat dał mi jasno do zrozumienia: policja nie jest w stanie nic zrobić. Do tego potrzeba kogoś z zewnątrz. Samotnego jeźdźca. Tak właśnie powiedział. Samotnego jeźdźca.
– Proszę pani... – Uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, jak się nazywa. – Nie jestem samotnym jeźdźcem. Mścicielem znikąd też nie jestem. Jestem facetem, który podgląda ludzi i na tym zarabia. Poza tym od narkotyków trzymam się z daleka. Ludzie, którzy nimi handlują, nie mówię tu o pani bracie, ale o jego mocodawcach, nie mają litości. Jeśli ktoś im wejdzie w drogę, marny jego koniec. A ja chcę jeszcze trochę pożyć.
– Dobrze, to może inaczej. Chciałabym, żeby delikatnie zorientował się pan w sprawie.
– Delikatnie?
– Tak. Proszę dyskretnie popytać po ludziach. Może się pan czegoś dowie.
– Potrzebowałbym jakiegoś punktu zaczepienia. Nie wiem, czego chciał ode mnie pani brat. Nic właściwie o nim nie wiem. Chciałaby pani, żebym pytał o niego przypadkowych ludzi?
– Niech pan zacznie od znajomych Wiktora.
– Na przykład?
– Na przykład od jego dziewczyny. Wiem, że byli blisko.
– A wie pani, jak się nazywa?
Pokiwała głową. Zapisałem imię i nazwisko. Dziewczyna mieszkała w pobliżu. Tyle mogłem sprawdzić. Ale ogarnęły mnie wątpliwości.
– A jeśli czegoś rzeczywiście się dowiem? Co pani z tym zrobi?
– Zgłoszę na policję. Dam im dowody na tacy. Wtedy nie będą mogli się wykręcić od znalezienia mordercy. A jak zaczną mataczyć, wezwę superwizjery, interwencje i inne programy. Zrobię im piekło na ziemi.
Wyciągnęła pokaźny plik banknotów.
– To pieniądze mojego brata. Myślę, że jest pan dobrą inwestycją. I żeby było jasne, nie wymagam od pana narażania życia.
– To są brudne pieniądze.
– Zatem proszę je przekazać na cele dobroczynne. Część może pan sobie zostawić. A jeśli pana stać, proszę wszystko rozdać na potrzebujących.
– Chciałbym zapytać panią o jedno.
– Proszę.
– Jak ma pani na imię?
[...]