Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Bo wszystko pochodzi z języka. Bo wszystko od niego zależy. Bo, jak powiada Pismo, na początku jest Słowo"
Antoni Libera, Madame
Słowa potrafią ranić i zagrzewać do walki, mogą zabić, ale też dać nadzieję. W polityce i historii narodów słowa miały i mają wielką moc sprawczą.
Ta książka składa się ze słów w naszych dziejach najważniejszych. Ze słów, rzuconych w przemowie, odezwie czy kazaniu, które mimo ulotnego charakteru przeobraziły i odmieniły na zawsze „oblicze tej ziemi”.
Wybraliśmy 32 teksty źródłowe. Wraz z profesjonalnymi komentarzami współczesnych historyków tworzą one przewodnik po meandrach dziejów Polski. Warto, zwłaszcza w jubileuszowym roku obchodów 100-lecia niepodległości, poznać, jakie słowa miały i mają dla nas doniosłe znaczenie. I kto te słowa wypowiedział.
"Znakomity zbiór przemówień, które wpłynęły na historię Polski. O wielu z nich słyszeliśmy, ale mało kto zna ich pełną treść"
Piotr Gursztyn, dziennikarz, historyk, publicysta, autor książki "Ribbentrop–Beck. Czy Pakt Polska–Niemcy był możliwy?"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
Publicat S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00
e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail: [email protected]
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Pojedyncze słowa niosą ze sobą określone znaczenia. Słowa układają się w zdania, a te – zapisywane, a wcześniej jedynie wypowiadane – powodują określone reakcje: dostarczają wiedzy, wywołują emocje, zmieniają sposoby myślenia. Mowa bowiem jest pierwotnym sposobem międzyludzkiej komunikacji. Dawniej przemowy służyły konsolidacji grupy, wyznaczaniu wspólnych celów i zadań do wykonania, komentowały bieżące wydarzenia, mobilizowały lub dodawały otuchy. Najstarsze giną w pomrokach dziejów, te trochę młodsze znamy z późniejszych streszczeń, najpierw bowiem były wygłaszane, a dopiero potem – jeśli w ogóle – spisywane. Mimo ulotnej ustnej formy niektóre z nich miały potężną siłę oddziaływania – dość wspomnieć mowę papieża Urbana II na soborze w Clermont w 1095 roku, która zapoczątkowała ruch krucjatowy w Europie, doprowadzając w ciągu kolejnych 200 lat do siedmiu największych i wielu pomniejszych wypraw krzyżowych, których przebieg, a zwłaszcza skutki, można by opisać w opasłych tomach.
Pierwsze dokumenty z dziejów Polski są tak skrótowe, że możemy jedynie spekulować, iż przy okazji niektórych wydarzeń mogły być wygłaszane przemowy. Nie wiemy niczego o ich języku, formie czy zabiegach oratorskich. Nawet jeśli niektóre wzmiankowano na przykład w kronikach, to zapiski te są na tyle odległe w czasie, że należy je traktować raczej jako literackie wizje średniowiecznych historyków niż odzwierciedlenie rzeczywistości. To dlatego pierwsza mowa w niniejszym zbiorze pochodzi dopiero z XV wieku. W czasach nowożytnych, wraz z upowszechnieniem się pisma, pojawił się inny problem. Otóż mowy, czy też „kazania”, stały się jedną z form literackich przeznaczonych do samodzielnej lektury, a nie publicznego słuchania. Słynne Kazania sejmowe księdza Piotra Skargi są tak długie i zawiłe, że z pewnością nie nadawały się do wygłoszenia w rozsądnym czasie. Ponieważ jednak w kulturze i świadomości Polaków funkcjonują jako mowy, fragment jednego z nich znalazł się z niniejszym zbiorze.
Od momentu, gdy ludzkość nauczyła się utrwalać dźwięk oraz obraz ruchomy, jesteśmy w stanie dość dokładnie po wielekroć odtwarzać niemal wszystkie aspekty wygłoszonych niegdyś mów. Na stronie internetowej amerykańskich archiwów państwowych znajdują się propozycje zadań do nauczania historii w szkołach, polegające na porównaniu zapisu audio lub wideo danego przemówienia z jego tekstem z kartek, z których zostało odczytane, gdzie widać zarówno pierwotny maszynopis, jak i późniejsze odręczne poprawki. Pokazuje to, czym różni się mowa wygłoszona od „suchego” zapisu, pozwala (zwłaszcza w zapisie wideo) dostrzec elementy pozawerbalne i przyjrzeć się, jak tekst „żyje” i do chwili wygłoszenia jest wciąż twórczo przetwarzany przez mówcę.
Niniejszy zbiór nie został przygotowany jako pomoc dydaktyczna i nie zawiera gotowych poleceń czy sugestii co do sposobów analizy tekstów źródłowych. Liczymy jednak na to, że może zainteresować i zainspirować nauczycieli i uczniów, a także studentów, dziennikarzy i wszystkich innych zainteresowanych historią Polski i historią polskiej retoryki. Dokonując wyboru, staraliśmy się uwzględnić te mowy, które funkcjonują w powszechnej świadomości Polaków, i są wręcz „hakami” czy „miejscami” pamięci w rozumieniu francuskiego historyka Pierre’a Nora, ikonami wywołującymi określone skojarzenia – jak na przykład balkon hotelu Bazar w Poznaniu, z którego przemawiał do zgromadzonego tłumu Polaków Ignacy Paderewski w grudniu 1918 roku, studio Telewizji Polskiej, w którym 13 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny, albo nagranie Stefana Starzyńskiego z września 1939 roku zawierające słowa „Widzę Warszawę wielką”. Naturalnym miejscem wygłaszania przemówień jest parlament. Różne izby parlamentarne przywoływane są wielokrotnie w niniejszym zbiorze: od Rzeczypospolitej szlacheckiej, przez sejmy okresu zaborów, II Rzeczpospolitą, po Sejm „kontraktowy” po wyborach 1989 roku, wreszcie Kongres Stanów Zjednoczonych, a w nim związane z Polską orędzie prezydenta Wilsona z 1918 roku i „My, naród” Lecha Wałęsy wygłoszone z górą siedemdziesiąt lat później. Niektóre mowy miały wręcz moc sprawczą, jak przemówienie Paderewskiego, uważane za inspirację do powstania wielkopolskiego, albo homilia papieża Jana Pawła II na placu Zwycięstwa w Warszawie z 1979 roku jako wstęp do wydarzeń z lata następnego roku i powołania NSZZ „Solidarność”. Kazanie kardynała Stefana Wyszyńskiego podczas procesji Bożego Ciała w Warszawie w 1953 roku poskutkowało aresztowaniem prymasa. Przemówienie sejmowe Józefa Becka oznaczało wejście Polski w otwarty konflikt z III Rzeszą. W innych przypadkach o wyborze zadecydowała nie tyle pamięć o wybitnych mowach, ile o osobach je wygłaszających (takich jak np. Maria Skłodowska-Curie, Józef Piłsudski albo ksiądz Jerzy Popiełuszko) albo wydarzeniach, których dotyczyły (np. hołd pruski, insurekcja kościuszkowska, strajk dzieci we Wrześni, start Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa albo wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej).
Staraliśmy się, by wybrane mowy zachowały zbliżoną długość, dlatego w niektórych przypadkach konieczne było dokonanie skrótów, wyraźnie zaznaczonych w tekście. W kilku innych zrezygnowaliśmy z doniosłych, ale zbyt krótkich wygłoszonych publicznie kwestii, takich jak „Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm” Joanny Szczepkowskiej w Dzienniku Telewizyjnym z 28 października 1989 roku, gdzie całe nagranie trwało zaledwie nieco ponad minutę. Każda z mów poprzedzona została krótkim wstępem, osadzającym ją w kontekście historycznym. W odniesieniu do starszych tekstów niezbędne okazały się także wyjaśnienia niezrozumiałych dla współczesnego czytelnika słów, sformułowań czy odniesień kulturowych. Wszystkie przemówienia występują w polskim przekładzie, niezależnie od tego, w jakim języku zostały pierwotnie wygłoszone.
Joanna Wojdon
Książę Zbigniew
Historia Polonica, czyli Kronika polska, z której pochodzą trzy pierwsze mowy w tym zbiorze, została napisana na przełomie XII i XIII wieku na polecenie księcia Kazimierza Sprawiedliwego przez krakowskiego uczonego i późniejszego biskupa Wincentego zwanego Kadłubkiem (o samym mistrzu Wincentym i jego Kronice więcej we wprowadzeniu do kolejnych mów). To składające się z czterech ksiąg dzieło zostało spisane po łacinie i uważane jest za jeden z pomników polskiej literatury. I choć badacze dostrzegają, że historyczna rzetelność opowiadanych dziejów aż nazbyt często ustępuje skłonności do politycznego moralizatorstwa i mitologizacji, to przedstawione przez Kadłubka początki polskiej państwowości i bajeczne podania sięgające starożytności (na przykład te o legendarnym pochodzeniu polskiego narodu) przez wiele stuleci kształtowały świadomość i wyobraźnię pokoleń. Tutaj można też znaleźć najstarsze zanotowane przykłady polskich mów, wkładanych przez kronikarza w usta jego bohaterów, jak ta będąca częścią sądu nad zbuntowanym przeciw władzy ojca i brata księciem Zbigniewem.
W poczcie królów i książąt polskich Zbigniew pozostaje w cieniu swego młodszego brata, Bolesława Krzywoustego, i jest od początku postacią tragiczną. Jedną z przyczyn miało być nieprawe pochodzenie tego starszego syna Władysława Hermana, urodzonego około 1070 roku, choć do narodzin Bolesława Krzywoustego (w 1085 roku) miał on całkiem realne szanse na objęcie po ojcu tronu książęcego. Wtedy jednak został wysłany na naukę do Krakowa, a niedługo później – do saksońskiego klasztoru, co było w praktyce zesłaniem młodego rycerza. Stał się wówczas ofiarą gry politycznej, jaką księżna Judyta Maria, matka Bolesława Krzywoustego, rozgrywała w tym czasie wespół z bardzo wpływowym możnowładcą, palatynem Sieciechem. Zbigniewowi udało się powrócić do Polski dzięki wsparciu możnych, którzy uciekali przed uciskiem Sieciecha do Czech – około 1093 roku poprosili oni o interwencję wrocławskiego komesa Magnusa, w wyniku której Władysław Herman uznał Zbigniewa za swego pełnoprawnego następcę i przydzielił mu własną dzielnicę. Po objęciu władzy we Wrocławiu Zbigniew wciąż stał na czele opozycji przeciwko swemu ojcu, który w opinii wielu nadal ulegał wpływom Sieciecha. Aby więc zapobiec przewrotowi, Władysław Herman ruszył zbrojnie na Wrocław, zmuszając młodego księcia do ucieczki na Kujawy. Tam Zbigniew, wspierany przez pogan (najpewniej Pomorzan), stoczył krwawą, przegraną bitwę z ojcem, który go uwięził na Mazowszu, a wyzwolił dopiero kilka lat później, na okoliczność konsekracji gnieźnieńskiej katedry. Przywrócony do łask Zbigniew szybko znalazł sprzymierzeńca w swoim młodszym bracie, co skłoniło Władysława Hermana do podzielenia się władzą i dzielnicami z synami. Wkrótce jednak doszło do kolejnej konfrontacji zbrojnej synów z ojcem, zwieńczonej wygnaniem Sieciecha, a Władysław zachował władzę tylko na Mazowszu. Po jego śmierci w 1102 roku dzielnica ta przypadła Zbigniewowi, a krótki sojusz obu braci natychmiast się załamał, tak że obaj nie wahali się szukać zbrojnej pomocy za granicą przeciwko sobie nawzajem. Kolejne wątłe porozumienie zakończyło się klęską Zbigniewa. Książę nie stawiał się ze wsparciem na wyprawy wojenne brata, przez którego został najpierw sprowadzony do rangi wasala, a później w ogóle wypędzony poza granice władztwa. Zbigniew sprzymierzył się wówczas z przyszłym cesarzem Henrykiem V, który najechał na Polskę i poniósł porażkę. Po kolejnych próbach odzyskania władzy przez Zbigniewa – tym razem w przymierzu z Czechami – Krzywousty zgodził się przyjąć go ponownie jako wasala, ale Zbigniew nie chciał okazać młodszemu bratu obiecanego poddaństwa. Krzywousty, choć później miał tego żałować, uwięził wówczas i oślepił Zbigniewa, który niedługo potem zmarł.
Przedstawiona poniżej fikcyjna przemowa Zbigniewa jest częścią opisanego w Kronice polskiej procesu – sądu nad Zbigniewem, mającego rozstrzygnąć konflikt pomiędzy braćmi. W starciu tym, opisanym przez Wincentego Kadłubka blisko sto lat później, jednak z prawdziwym znawstwem rzymskiego prawa i jego interpretacji, Zbigniew mierzył się z oskarżeniem o wywołanie bratobójczej, a więc najbardziej haniebnej z wojen. Postawionemu przed sądem Zbigniewowi Kadłubek wkłada w usta wywód pełen kwiecistych odwołań do mądrości starożytnej i biblijnej oraz do prawa naturalnego, co ma przekonać nie tylko o niewinności księcia, ale wręcz o jego działaniu dla dobra państwa i rodu. W mowie tej widać retoryczne przygotowanie kronikarza, który każe Zbigniewowi odwoływać się do autorytetu przodków i posługiwać się odpowiednio dobranymi cytatami, np. z Wergiliusza czy Owidiusza.
W przeciwieństwie do Galla Anonima, który w swojej kronice piętnował obu braci za wystąpienie przeciwko ojcu, w opowieści Wincentego Kadłubka to Zbigniew jest czarnym charakterem, podczas gdy jego młodszy brat wyrasta nawet na obrońcę Władysława Hermana. Antyczne exempla (przykłady), jakimi Kadłubek podpiera opowieść o losie Zbigniewa, jednoznacznie zaś wskazują, że według dziejopisa spotkała go zasłużona kara, należna wszystkim synom występującym przeciwko swoim ojcom. Wyrokiem „za jego zbrodnicze czyny” stało się zatem „wieczyste wygnanie”, a w rzeczywistości rychła śmierć.
Katarzyna Bock-Matuszyk
Na sprawę, dostojni panowie, patrzeć trzeba, nie na człowieka, ponieważ czynu pobudki zważyć wypada, nie człowieka naturę roztrząsać. Na rozkaz bowiem księcia[1] wyruszywszy przeciw wspólnemu wrogowi, trafem wpadłem w potężnych wrogów zasadzkę. Staję, zboczyć nie sposób, cofnąć się niepodobna, sił [własnych] próbować nierówność sił nie pozwala. Cóż bowiem, myślisz, poradzi winne grono pod prasy tłokiem? Cóż tedy? Wnet z natchnienia nocy i [mojej] zmyślności rzucam broń, udaję ich towarzysza; przeczuwam, że was napadną i nieznacznie wślizguję się nieprzyjaciołom, aby rzecz wyjawić obywatelom, uprzedzam nieprzyjaciół w ślad za mną postępujących, wołam, że grozi walka. Jednakże na samym wstępie do obozu zostałem otoczony z jednej strony przez nieprzyjaciół, z drugiej przez obywateli jako wróg. Któż zaś chciałby zaprzeczyć, że obywatelowi wolno uciec się do współobywateli i że nie powinien taić grożącego państwu niebezpieczeństwa? Atoli najpierw wypada wykazać, że nie było tu woli czynienia zła, po wtóre, że nic innego nie należało czynić niż to, co uczyniłem; wreszcie udowodnię najoczywiściej, że to, na czym strona przeciwna buduje i opiera swoje zarzuty, nie ma żadnej mocy. Nie ma bowiem powodu, który mógłby nas popchnąć przeciw sobie samym i na zgubę naszej rzeczypospolitej; gadzinowa to bowiem rzecz, nie ludzka, macierzyńskie targać łono. Ani też, prawdopodobniejszy zda się, wzgląd na dążenie do władzy, który przytacza przeciwnik, nie może się ostać. Bowiem jeżeli jest – a raczej ponieważ dążenie do władzy jest [równoznaczne z] niepohamowaną żądzą zaszczytów, kto do tego dąży, to z musu ulega żądzy, a jeżeli żądzy ulega, to i namiętnie pragnie. Jakimże więc sposobem ktoś rozsądny mógłby wzdychać do zagłady tego, co [sam] pragnąłby posiąść na zawsze? Wszystko bowiem, co choćby niewielką nęci człowieka przyjemnością, w najczulszych tuli on objęciach. A cóż dopiero to, co wespół z mlekiem wyssane, z którego słodyczą natura nas poczęła, zrodziła, wykarmiła, pielęgnowała, wychowała. Jeżeli bowiem jaskółka kota do gniazda nie dopuszcza, jeśli owad miodorodny trutnia od ula oddala, jeśli wreszcie mrówka chroni mrowisko od pożaru, z jakimże sercem mógłby syn bądź pożar w łonie matki wzniecić, bądź na czcigodne ojców piersi okrutne nieprzyjaciół miecze wyostrzyć? Pewnie, nieludzka to rzecz najsroższemu nawet człowiekowi przypisywać taką dzikość, wszak człowiek jest z natury stworzeniem łagodnym. Jeżeli więc obiecałem wykazać, że nie było powodu, dla którego miałbym knować zgubę rzeczypospolitej, i jeżeli wyjaśniłem, że ani dążenie do władzy, które oni nam przypisują jako szczególny powód [działania], ani sama istota rzeczy, ani ludzkie uczucia nie mogły przyzwolić na czynienie zła – ani wątpić, by nie przyznali, iż nie było tu miejsca na przestępstwo. I zaiste, nie godziło się, ani nie należało postąpić inaczej, niż postąpiliśmy. Cóż przystoi bardziej niż to, co dla powinności [naj]właściwsze? Cóż właściwsze dla powinności niż to, czego koniecznie wymagało dobro ogółu? Należało zapewne albo przewidzianą napaść nieprzyjaciół zataić, albo wyjawić. Skoro zataić, słusznie uważałem, że trzeba zmienić odzienie, aby nieprzyjaciele nie schwytali mnie jako donosiciela; skoro wyjawić – [to] jak najusłużeniej ubiec nieprzyjaciół, aby niespodziewany nieprzyjaciel nieuleczalnej rany nie zadał. Pociski bowiem, które się przewidziało, nie tak ostro uderzają. Nie mogłem wszak obojętnie znosić pożaru nie tyle sąsiedniego, lecz własnego domu. Zaniedbać zaś pomieszania szyków [ludzi] przewrotnych nie znaczyłoby nic innego, jak im sprzyjać. Podstępem [więc] walczę z nimi, ponieważ siłą nie mogę, bo
Kto u wroga pyta: moc czy zdrada[2]?
Nic wszakże nie jest zgodniejsze z rozumem, nic bardziej odpowiadające prawu, jak siłą siłę odpierać i podstępem wywinąć się z pułapki, skoro tak prawa boskie jak ludzkie dopuszczają godziwy podstęp. Jednakże ta okoliczność, zdaje się, ściąga na nas podejrzenie, że niemal równocześnie z nieprzyjacielem wkroczyliśmy do obozu. Nikogo jednak nie godzi się sądzić na podstawie dowolnego podejrzenia, bowiem to wypada przypisać częściowo nieroztropności, częściowo niemożności. Nic bowiem nie przeczuwając – przez nieprzyjaciół zaskoczeni – nie mogliśmy szybszym biegiem ich uprzedzić. Jest wszak zastrzeżone prawem: Kto bez osobnej umowy zajmuje się cudzą sprawą, nie jest obowiązany odpowiadać za niespodziany przypadek. To bowiem, czego oni usiłują dowieść, że nasza natura nie ma nic wspólnego z cnotą, nie należy do sprawy, bo nie o naturę toczy się nasz spór, lecz o jakość czynu. Tymczasem towarzysze Likofrona[3] sofistycznym sposobem tam się sprytnie uciekają, gdzie, jak im się zdaje, znajdują stosowne argumenty. Widzisz jednak, jak oni sami giną od własnego miecza. Albowiem jeśli przyjrzymy się naturze szczepienia, wszystko idzie za szlachetnością latorośli, nie za dziką naturą pnia albo korzenia. A gdy nie mają co przytoczyć, spośród osobliwych darów natury te winią, [a] tamte skazują na zdziczenie sposobem dziczek; swój zaś jad, który sami może w sobie noszą, wszczepiają w innych. Ośmiela się – o wstydzie! – bezczelny bezwstyd, zuchwałość bezwstydnego języka mącić najczystsze źródło uczciwości.
Komuż jest tajne, że władztwem i sławą, zacności wonią,
Że obyczaju kwiatem Lemanie[4] górują?
Któż to w zawody z zacności stanie? – Czyż nie Prażanie?
Kto znakomitych zasług ma chwałę? – Czyż nie Prażanie?
Kto cnoty, i tylko cnoty pożąda – Tylko Prażanie!
Takich to rzeczy mistrzynią nauka [mi była].
Z kwiatu tak owoc się tworzy, jak kiełek z kłosa wyrasta,
Ciężar na szali wag każdy swój ciężar ma[5].
Wreszcie [przez to], że zarzucają nam ojcowskiej surowości okowy i lochy, kwiat świetlanego o nas mniemania ani nie zostaje naruszony, ani nie więdnie. Bo gdyby nazbyt surowy sędzia ukarał kogoś bez wyroku, nie rzuca nań przez to niesławy; jakimże więc sposobem ojcowskie skarcenie może zniesławić? Słuchaj, co mówi prawo: Bezecność wcale na ciebie nie spada z tego jedynie powodu, że wtrącono cię do więzienia, że z rozkazu prawem ustanowionego sędziego nałożono ci więzy. Znowu, gdy bez zbadania sprawy powiedziano: popełniłeś oszczerstwo, a na żądanie obrońcy odpowiedzią było [tylko] przedstawione orzeczenie sędziego, to bynajmniej ciebie nie zniesławia. Ponadto twój krewny niech się nie obawia zniesławiającej opinii, chociaż po przeprowadzeniu śledztwa za zbrodnie został poddany chłoście, jeżeli nie poprzedził jej wyrok orzekający plamę niesławy.
Resztę w końcu stosowniej pominąć milczeniem niż zbijać. Dziwimy się jednak, iż tak dalece pobłaża się przeciwnikom, że natychmiast nie poddaje się sądowej surowości tych, którzy sądzą, iż więcej przypada w udziale sporom niż prawu, i usiłują przekonać raczej przez zręczne przytaczanie fałszywych zarzutów niż przez wykazanie prawdy. Jeśliby ktoś – mówi prawo – był tak zuchwały, iż uważałby za stosowne walczyć nie dowodami, lecz obelgami, dozna uszczerbku swego dobrego imienia. Nie można bowiem tak dalece być pobłażliwym, żeby ktoś odstąpiwszy od sprawy posuwał się bądź jawnie, bądź podstępnie do znieważenia swego przeciwnika; a jeśli to uczyni, zapłaci dwa funty złota na rzecz skarbu. Jest więc jaśniejsze od słońca na podstawie silniejszych argumentów, że nie było ani powodu, ani śladu występku; i ani sama natura rzeczy, ani natura ludzka nie mogły zezwolić na występek. Również i tego dowiedziono, że czegoś innego ani miłość żądać, ani rozum wymagać nie mógł; co przezornie zatajono, usłużnie [to] zostało ujawnione i sumiennie załatwione. Jednakże i to wykazano, że moment nierozwagi nie powinien szkodzić. Owszem, przeciwnik własnym przebity mieczem ducha wyzionął. I nie zniesławiła nas ojcowska nagana, wszystkie zaś plewy przeciwników do cna rozwiały się w powietrzu, a ów potrójny sznur, przecięty ostrą brzytwą dowodów, zamienił się w spopielałe pakuły. Jeśli więc za nas walczą miłość, dowody prawa, jeśli przeciwników za obelgę i zniesławienie prawo obwinia i domaga się ukarania, nie widzę, jaka przebiegłość, jaki Proteusz mógłby bądź wyrok uwalniający nas zmienić, bądź pętlę kary odciąć im lub rozwiązać. Zmiłować się jednak należy, ponieważ żadna inna zaleta nie jest tak właściwa majestatowi władcy jak ludzkość, gdyż jedynie przez nią naśladujemy Boga. A więc:
Skory niech będzie władca do nagród, niechętny karaniu;
Im sprawiedliwszy chce być, tym więcej dobroci niech ma[6].
[...]