Snow White - Juszczak Inga - ebook + książka

Snow White ebook

Juszczak Inga

0,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Śnieżko, jesteś taka... niedopasowana

Ava Morris, zwana przez znajomych "Śnieżką", mieszka w niewielkim mieście w stanie Teksas. Córka miejscowego policjanta wydaje się uzależniona od adrenaliny i raz za razem pakuje się w kłopoty. Kradzieże, bójki, nielegalne wyścigi - oto codzienność Śnieżki. Awanturnicze skłonności nie pojawiły się u Avy bez przyczyny. Gdy była dzieckiem, ojciec zdradził jej matkę z opiekunką. Rodzice się rozstali i choć utrzymują dobre relacje, dziewczyna nie potrafi wybaczyć ojcu tego, co zrobił.

Ze względu na pracę, ale także by chronić Avę przed dalszymi problemami, jej matka decyduje, że obie przeprowadzą się do Kalifornii. Na buntowniczą Śnieżkę czeka nowa szkoła, nowe środowisko. Czy skorzysta z szansy - czystej karty, z jaką zaczyna w prywatnym liceum? Niestety, nic na to nie wskazuje...

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 579

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Inga Juszczak

Snow White

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Adrian Matuszkiewicz

Redakcja: Anna Adamczyk Warsztat Słów

Korekta: Anna Smutkiewicz

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

HELION S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://beya.pl/user/opinie/snowhi_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-2274-7

Copyright © Helion S.A. 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Bo życie się nie skończyło, kiedy podjęłam złą decyzję.

Karo – zrobienie screenshota oczami oficjalnie wchodzi w życie!

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak przyjmowanie substancji odurzających, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

1.

Ava

Słońce nad Alton, miastem w stanie Teksas, już dawno nie zdobiło nieba, gdy siedziałam na dachu przypadkowego samochodu. Złomowisko było jednym z moich ulubionych miejsc, kiedy próbowałam zebrać myśli. A w ostatnim czasie nagromadziło się tego naprawdę… sporo. Głowa pękała mi od wiecznych kłótni z matką, krzyków ojca, który udawał, że go obchodzę, i wiecznego przekonania, że jestem złą osobą. Nie potrafiłam być poprawna, jakkolwiek głupio to brzmiało. Pakowanie się w kłopoty to moja specjalność.

Wczoraj zwinęłam z pobliskiego sklepu batonik. Niby nic wielkiego, ale kasjerka wezwała policję. Z uśmiechem na ustach czekałam na ojca, który był gliną. Nie miałam lepkich rąk. Robiłam to, bo… było zabawnie. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała policja i okazywało się, że jestem córką jednego z nich. Może dlatego tak bardzo to wykorzystywałam. Lubiłam widzieć jego zbolałą minę, kiedy tłumaczył mi, jak źle się zachowałam.

Odpaliłam skręta, którego dostałam od Martina – mojego o dziesięć lat starszego przyjaciela. Przywarłam plecami do dachu zardzewiałego auta i spojrzałam w niebo. Zaciągnęłam się mocno, a już po chwili poczułam się błogo i… lekko. Uśmiechnęłam się. Delikatny wiatr musnął moją skórę, kiedy odrzuciłam skręta. Mama chciała ze mną porozmawiać. Denerwowała się, a ja podświadomie czułam, że chodzi o coś ważnego. Inaczej nie zachowywałaby się w taki sposób. Jutro. Jutro się dowiem, choć miałam wrażenie, że to, co usłyszę, niekoniecznie mi się spodoba.

Nie zdziwiło mnie, gdy w oddali dostrzegłam policyjne auto. George Morris we własnej osobie. Nie wysiliłam się, by zejść z pojazdu. Miałam prawo przebywać, gdzie tylko chciałam. Po chwili samochód zatrzymał się tuż przed zamkniętą bramą złomowiska. No dobra, nie miałam prawa tu być, ale przeskoczenie przez płot okazało się banalnie proste. Z dłońmi położonymi na brzuchu i z nogami skrzyżowanymi na wysokości kostek czekałam na nieuniknione. Niedaleko usłyszałam ciężkie kroki, więc wyjrzałam, aby oszacować, ile zostało mi czasu. W zasadzie nie miałam go wcale. Uśmiechnęłam się głupio, dostrzegłszy sylwetkę ojca. Właśnie gdzieś dzwonił, najpewniej do matki, by powiedzieć jej, że mnie znalazł. Wyłączyłam telefon, kiedy po raz kolejny się pokłóciłyśmy i po prostu wyszłam z domu, nie zdradzając jej, dokąd idę.

Zwróciłam się ciałem do niego i podparłam głowę dłonią. Ojciec był szczupły, ale piekielnie wysoki. Miałam jedynie metr sześćdziesiąt wzrostu, więc zawsze musiałam się nieźle natrudzić, aby ujrzeć jego oblicze. Rysy twarzy mieliśmy podobne: ostre, wystające kości policzkowe, zadarte nosy, pełne usta i duże, brązowe oczy. Moje włosy były czarne niczym heban, przez co znajomi nazywali mnie Śnieżką.

Teraz widziałam George’a idealnie. To ja byłam górą, choć przez chwilę.

– Co tam, tatusiu? – zapytałam.

Ojciec schował telefon do kieszeni spodni i pokręcił głową z niedowierzaniem. Utkwił spojrzenie w miejscu, gdzie wyrzuciłam peta. Schylił się i wziął niedopałek. Powoli się podniósł, po czym wycelował we mnie znaleziskiem. Zagryzłam wargę i wzięłam głęboki wdech.

– Teraz narkotyki, Ava? Serio?

Przewróciłam oczami, odchylając głowę do tyłu.

– To nie są narkotyki. To zioło, drogi ojcze – rzuciłam sarkastycznie.

Wyrzucił niedopałek i położył dłonie na biodrach. Spojrzał na mnie z rezygnacją. Kolejny raz z rzędu. Powinno być mi głupio, ale potrafiłam się jedynie uśmiechać. Tak bardzo chciało mi się śmiać, że usta rozbolały mnie od ich zaciskania.

– Złaź na dół. Nie mam zamiaru się z tobą szamotać.

– Jezu, już nie można sobie poleżeć? – jęknęłam żałośnie.

– Przebywasz tutaj nielegalnie. Schodź. Odwiozę cię do domu – stwierdził.

Westchnęłam, po czym zeskoczyłam z pojazdu. Nie miałam dużego wyboru. Oboje doskonale wiedzieliśmy, jak to się skończy. Kiedy stanęłam przed ojcem, uniosłam brodę, by lepiej go widzieć, i posłałam mu leniwy uśmiech.

– Nie rozumiem, dlaczego nie łapiesz prawdziwych przestępców.

– Jak tak dalej pójdzie, moja córka zostanie jednym z nich – mruknął.

Serce zadudniło mi o żebra, gdy usłyszałam jego słowa. To tylko głupia gadka, nic takiego. Dodatkowo przez zielsko czułam wszystko bardziej.

– Kradzieże, bójki, nielegalne wyścigi… Mam wymieniać dalej?

– Dobra, dobra. – Spojrzałam w dół, na swoje czarne glany.

Kilka sekund wpatrywałam się w błoto, które pokrywało część buta, po czym kolejny raz zerknęłam w oczy ojca. Był gównianym rodzicem. Zgotował mi traumę na całe życie, kiedy w wieku sześciu lat nakryłam go w niedwuznacznej sytuacji z moją opiekunką. Potem okazało się, że mieli romans. Nie rozumiałam, dlaczego mama po rozwodzie nadal utrzymywała z nim kontakt. Ja nienawidziłam go za to, co zrobił. Dla dziewczynki, która kochała swojego tatusia całym sercem, to był cios poniżej pasa. Później próbował wszystko naprawić, ale to nic nie dało. Minęły lata, a ja nadal miałam ten obraz przed oczami. Nie rozumiałam, czemu tak po prostu odpuścił sobie mamę. Była naprawdę piękna i bardzo się starała. Przynajmniej tyle pamiętałam z okresu dzieciństwa. Ale kiedy dowiedziała się o zdradzie, nie dała ojcu drugiej szansy. I dobrze, takich rzeczy się nie wybacza.

– Jedziemy? – zagadnęłam w końcu.

Zajęłam miejsce w służbowym aucie ojca, po czym ruszyliśmy ciemną ulicą w kierunku domu. Droga minęła w milczeniu. Ojciec próbował mnie zagadywać, ale ja miałam go w dupie, zresztą jak zawsze. Po co się starał? Powinien odpuścić trzynaście lat temu, kiedy zobaczyłam, jak pieprzył moją nianię. Zagryzłam wargę, gdy zaparkował na podjeździe przed domem. Nasza posiadłość była sporych rozmiarów, kręciło się przy niej kilka osób, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić. W końcu byłam córką Sophii Morris – słynnej modelki, która z wiekiem wyglądała coraz lepiej. To nic, że po drodze zrobiła sobie kilka operacji plastycznych, nadal była na topie. A nazwisko ojca zostawiła tylko dlatego, że to właśnie z nim wszyscy ją kojarzyli.

Moja mama urodziła mnie w wieku siedemnastu lat, więc teraz miała niespełna trzydzieści pięć. Wyglądała jak moja starsza siostra i w przeszłości wczuwała się w tę rolę aż za bardzo. Rówieśnicy mi zazdrościli, bo przy nich była wyluzowana i często na wiele mi pozwalała, ale jeśli miałabym być szczera, niekiedy mi to ciążyło. To nadal była moja mama, a nie jakaś koleżanka. Niestety ona miała inne zdanie. Jednak z czasem pojawiło się kilka kwestii, w których niekoniecznie się zgadzałyśmy. Odkąd poznałam mojego przyjaciela Martina i jego znajomych, mama przestała się zachowywać jak kiedyś. Nadal mogłam wiele, ale bardziej mnie pilnowała i… nie lubiła mojego nowego towarzystwa. I była jeszcze jedna, najważniejsza rzecz: nauka. Sophia uważała, że powinnam zostać prawniczką lub lekarką, bylebym tylko nie szła w jej ślady. Nie wiem, dlaczego była przeciwna wszystkiemu, co dla mnie stanowiło zwykłe hobby. Mówiła, że to są bzdury, a ja mam się skupić na poważnych rzeczach, które w przyszłości zapewnią mi dobre pieniądze, chociaż sama zarabiała krocie w modelingu.

Mama wybiegła z domu, kiedy tylko nas zobaczyła. W wysokich szpilkach przemierzała kostkę brukową, a drogę do nas rozświetlały jej wbite w ziemię lampki. Miała na sobie szlafrok, co wyglądało dość dziwnie w połączeniu z butami. Westchnęłam, wysiadając z samochodu. Objęła mnie i ścisnęła mocno. Niemal jęknęłam, ponieważ miażdżyła mi płuca.

– Możesz… możesz mnie puścić? – zapytałam z trudem.

Mama odsunęła się ode mnie i z przerażeniem wymalowanym na twarzy zaczęła mi się przyglądać.

– Ava, co z tobą? Sądziłam, że kolejny raz wpadłaś w kłopoty.

Przewróciłam oczami, gdy położyła dłonie na moich ramionach. Mama była wysoką blondynką o niebieskich oczach. Cholernie się od siebie różniłyśmy. W zasadzie nie wyglądałam jak jej córka.

– Bo wpadła – mruknął ojciec za moimi plecami. Nie no, on tutaj jeszcze stał? – Znalazłem ją na złomowisku. Miała przy sobie narkotyki.

– Jezu… – Odwróciłam się i spojrzałam na niego ze zdziwieniem. – Masz czterdzieści lat, jesteś gliną i nie wiesz, co to zioło? Serio myślisz, że to jakiś narkotyk? – zadrwiłam.

– Ava – warknęła mama. Położyła dłoń na moim prawym ramieniu i ścisnęła mnie ostrzegawczo. – Waż słowa.

– Sophia, wydaje mi się, że ta rozmowa nie może czekać – powiedział ojciec, patrząc na moją mamę. Widziałam w jego oczach dziwny błysk.

– Jutro…

– Teraz – wtrącił ojciec. – Ty czy ja?

– Ej, ja tu jestem. – Uniosłam dłonie.

– Kochanie, chodźmy do domu – zaproponowała mama.

No jasne, nie chciała, aby ktokolwiek nas słyszał. Odwróciłam się i nie żegnając z ojcem, ruszyłam w stronę wejścia. Spojrzałam za siebie i utwierdziłam się w przekonaniu, że tę rozmowę jednak odbędziemy we trójkę. Niestety.

Przeszłam przez długi korytarz, po czym skręciłam w prawo, by wejść do jasnego, przestronnego salonu. Zajęłam miejsce na fotelu. Uniosłam wzrok i zauważyłam, jak bardzo zmieszani są moi rodzice. Usiedli na kanapie naprzeciwko mnie. Założyłam dłonie na piersi i uniosłam podbródek w oczekiwaniu.

– No? – zapytałam.

– Ava, wiesz, że cię kochamy, ale z tobą jest coraz gorzej. Nie mogę na to patrzeć, wiedząc, że pewnego dnia… – Przymknęła na moment powieki. Wiedząc, że pewnego dnia ojciec przestanie cię chronić. To chciała powiedzieć. Spojrzała na mnie z bólem i mówiła dalej: – Podpisałam kontrakt na kilkanaście sesji, które odbędą się w Kalifornii.

– Gratuluję – mruknęłam, nadal nie wiedząc, dlaczego robili z tego tak wielką tajemnicę.

– Ava… – Mama pokręciła głową. – Kupiłam tam dom. Przeprowadzamy się – powiedziała z taką pewnością siebie, że…

– Chcesz mi powiedzieć, że mam tu wszystko zostawić?! – uniosłam się. – Chcesz mi powiedzieć, że mam zostawić przyjaciół? Szkołę?

Ojciec wstał i uniósł dłoń.

– To nie są twoi przyjaciele, Ava. Oni ciągną cię na dno.

Spojrzałam na niego z wyrzutem. Pokręciłam głową. Nie, to się nie działo. Nie mogłam tak po prostu wyjechać. Tu był mój dom. Byłam w ostatniej klasie i tak po prostu miałam to wszystko rzucić?

– To dla twojego dobra – mruknęła mama. – Kiedyś mi podziękujesz.

– Niby za co? – warknęłam.

– Za to, że nie skończyłaś w więzieniu, moja droga – wtrącił ojciec. Przeskakiwałam wzrokiem między rodzicami, czując, jak pod moimi powiekami wzbierają łzy. – Równie dobrze moglibyśmy wysłać cię samą na inny kontynent do szkoły z internatem. Mama przeprowadza się razem z tobą, więc doceń to – mruknął.

Mierzyliśmy się spojrzeniami. Ja ciężko dyszałam, on oddychał miarowo. Kątem oka zauważyłam, że mama się podniosła. Stanęła niedaleko mnie i delikatnie uniosła dłoń. Jakby chciała mnie uspokoić, dodać otuchy.

– Kurwa – warknęłam. – Kurwa… – powtórzyłam, kładąc dłonie na głowie.

– Koniec użalania się nad tobą. Jutro się przeprowadzacie.

Spojrzałam bezradnie na mamę. Zaczęłam się cofać, kręcąc głową, jakbym próbowała zaprzeczyć wszystkiemu, co przed chwilą usłyszałam. Nie wierzyłam, że to się działo naprawdę. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego mnie spotka.

***

Przeprowadzka przebiegła bardzo sprawnie, przez co doskonale wiedziałam, że wszystko było zaplanowane od kilku dobrych dni, jak nie tygodni. Dom był ładny – jednopiętrowy z białą elewacją i wielkim ogrodem. Tak, było tutaj zdecydowanie dużo zieleni. Budynek stał pusty, więc musiałyśmy go urządzić.

Cholernie ubolewałam nad utratą poprzedniego życia. Minęło raptem kilkanaście godzin od wyjazdu, a ja już zdążyłam zatęsknić za znajomymi. Mama zapisała mnie do prywatnego liceum oddalonego od naszego domu o dosłownie dziesięć minut drogi pieszo, a ja tak bardzo tego nienawidziłam, że miałam ochotę krzyczeć. Nie chciałam poznawać nowych ludzi. Zwłaszcza że miałam uczęszczać do ostatniej klasy, więc było oczywiste, że wszyscy doskonale się już znali.

Położyłam się na miękkim łóżku w swoim nowym pokoju i podłożyłam dłonie pod głowę. Westchnęłam, patrząc w sufit. Próbowałam się skontaktować z Martinem, ale nie odbierał. Ścisnęło mnie w żołądku na samą myśl, że wystarczyło tak niewiele, aby o mnie zapomniał. Przynajmniej tak sobie wmawiałam.

Za dwa dni miałam zacząć nowe życie. Najbardziej na świecie nienawidziłam zmian. Wprowadzały mnie w dziwny dyskomfort. Nie sądziłam, że ojcu puszczą hamulce i zrobi coś takiego. O matce nie wspomnę. Dobrze wiedziałam, że to nowe zlecenie było tylko przykrywką.

Przekręciłam się na bok i spojrzałam na pudła, które stały tuż przy wejściu. Wypełnione po brzegi moimi rzeczami aż się prosiły, aby je rozpakować, ale nie miałam na to ochoty. Pokój był ładny, lecz totalnie nie w moim stylu. Ściany pomalowane na beżowo z jakimiś ozdobnymi wzorkami, duże łóżko na środku i niewielkich rozmiarów biały stolik oraz dwa krzesła przy drzwiach balkonowych. Czułam się jak w domku dla lalek. Zamierzam go przerobić, jak tylko oswoję się z nową rzeczywistością.

Kolejny raz się przekręciłam i spojrzałam w sufit. A potem raz za razem wbijałam wzrok w ekran telefonu, żeby nie przegapić chwili, w której Martin się odezwie. Niestety się nie doczekałam.

***

Byłam cykorem i bałam się pierwszego dnia szkoły. Nie dlatego, że sobie nie poradzę, ale dlatego, iż mama postanowiła pojechać ze mną, a ona niemalże za każdym razem robiła mi wstyd. Podobno musiała podpisać kilka dokumentów.

I tak oto dwa dni po przeprowadzce stałam przed murami nowej szkoły. Liczyłam, że szybko oswoję się z nową rzeczywistością, ale nic takiego się nie stało. Mój pokój był niemalże pusty, moja psychika wisiała na włosku, miałam ochotę coś rozwalić, ale mama nie chciała słuchać według niej wyssanych z palca tłumaczeń. Tryskała energią i uważała, że powinnam czym prędzej zacząć nowe życie. Szkoda, że ja nie byłam do tego przekonana.

Mama szła po mojej lewej stronie, kiedy razem przekraczałyśmy bramę szkoły. Przewróciłam oczami, gdy zobaczyłam podekscytowanie na jej twarzy. Ponownie to zrobiłam, dostrzegłszy, jak mijający nas uczniowie, ubrani w dziwaczne mundurki, zawiesili na niej spojrzenia. Nic dziwnego. W białej, obcisłej sukience za kolano wyglądała jak milion dolców. Ja zaś … No cóż, jak jej brzydsza siostra, której nikt nigdy nie zaprosił na randkę. Tak się czułam zawsze, kiedy razem wychodziłyśmy. Dlatego zdarzało się to rzadko. Ukradkowe, pełne aprobaty spojrzenia, które nie były skierowane na mnie, przypomniały mi, dlaczego unikam jakichkolwiek wyjść z Sophią Morris. W przeciwieństwie do niej założyłam czarną koszulkę oraz tego samego koloru szerokie spodnie. Z ramienia zwisała mi torba, w której trzymałam najpotrzebniejsze rzeczy.

– No i jak? – zapytała z podekscytowaniem w głosie, złączając dłonie. Spojrzała na mnie na ułamek sekundy, jakby bała się, że gdy tylko zatrzyma wzrok na dłużej, zobaczy na mojej twarzy niezadowolenie. Cóż, w zasadzie od momentu przeprowadzki moje usta wykrzywiały się w grymasie, więc powinna się już przyzwyczaić.

– Nijak. – Wzruszyłam ramionami, wodząc wzrokiem po murach szkoły.

Budynek był wyjątkowo brzydki, przynajmniej jak na mój gust. Szczerze mówiąc, bardziej przypominał podrzędny kurort nad morzem niż prywatne liceum. Pokrywała go żółta, odpadająca w kilku miejscach elewacja, a dach w kolorze brudnej czerwieni był płaski. Tandeta. Sporych rozmiarów budynek miał dwa piętra, a wszystkich okien nie sposób było zliczyć. Ja pieprzę, ile tu musiało uczęszczać uczniów…

– Możemy już iść? – zapytałam w końcu.

– Tak, tak – odpowiedziała z podekscytowaniem, jakby naprawdę nie widziała mojego podłego nastroju. – Widzę, że już nie możesz się doczekać – rzuciła, czym utwierdziła mnie w przekonaniu, że naprawdę nie zauważa mojego nastawienia.

– Marzę, aby tam wejść, odkąd przyjechałyśmy do tego cudownego miasta – powiedziałam sarkastycznie, ale ona wciąż nie rozumiała albo mnie ignorowała.

Ruszyłyśmy przed siebie i przekroczyłyśmy próg szkoły. Od razu uderzył mnie zapach środków do dezynfekcji.

Przynajmniej w środku dbają o czystość.

Rozejrzałam się na boki: znajdowałyśmy się w ogromnym przedsionku, a wokół nie było żywej duszy. Kilka kroków przed nami, na białej ścianie wisiała gablota, w której znajdowały się medale i statuetki z nazwiskami zapewne absolwentów. Nieco dalej wisiała gitara, a umieszczone na niej imię i nazwisko, sprawiło, że na moment się ożywiłam. Nie sądziłam, że Peter Black chodził do tego liceum. Kiedyś był świetnie zapowiadającym się gitarzystą, ale potem wypadek przekreślił jego karierę. Potrząsnęłam głową, szybko przypomniawszy sobie, że to było dawno temu. Nie powinno mnie to ekscytować. Mama znalazła się tuż obok i objęła mnie ramieniem.

– Na co patrzysz? – zapytała.

No tak, nigdy jej nie mówiłam, że interesuję się muzyką, więc nawet przez myśl jej nie przeszło, że mój wzrok spoczął na znajdującym się przed nami instrumencie. Była modelką, ale nieprzychylnie patrzyła na wszelkiego rodzaju artystyczne hobby. Dlatego też czasem śpiewałam, czasem grałam na gitarze… Ale nigdy w domu, nigdy przy niej. Chciała, żebym została lekarką, najlepiej chirurgiem, albo prawniczką. Najważniejsze, żeby mój zawód nie był związany z modelingiem, muzyką czy aktorstwem.

– Po prostu… – powiedziałam nieśmiało i przeniosłam spojrzenie na mamę. Wydawała się zaintrygowana. – W przypadkowe miejsce – dodałam, na co skinęła głową. Nie skomentowała tego, po prostu się uśmiechnęła. Z dwojga złego to było lepsze rozwiązanie niż drążenie tematu.

Minutę później mama zaczepiła sprzątaczkę, która kręciła się niedaleko drzwi wejściowych, i zapytała o drogę. Na szczęście gabinet dyrektora znajdował się zaraz po prawej stronie.

– Zaczekaj tutaj – poinstruowała mnie, kiedy stanęłyśmy przed odpowiednimi drzwiami. Położyła dłonie na moich ramionach i głową wskazała napis DYREKTOR. – Załatwię, co trzeba, i do ciebie przyjdę, okej? Nigdzie się nie oddalaj. – Skrzywiłam się z niesmakiem, kiedy wycelowała we mnie palcem, traktując jak niesforne dziecko.

Kiedy mama zniknęła za drzwiami gabinetu dyrektora, usiadłam na ławce. Wyciągnęłam telefon i napisałam wiadomość do Martina, że strasznie za nim tęsknię. Nadal się nie odzywał, co nie dawało mi spokoju. Po kilku minutach schowałam urządzenie do torby, ponieważ wiadomość zwrotna nie przychodziła.

Mama siedziała tam zdecydowanie zbyt długo jak na zwykłą papierologię. Zaczynałam się nudzić. Cholernie nudzić. Rozejrzałam się po korytarzu, ale nie było na nim żywej duszy. W końcu coś się zaczęło dziać. Dobiegły mnie odległe rozmowy, więc wstałam, aby usłyszeć więcej i zerknąć, do kogo należą głosy.

Wychyliłam się zza ściany, a mój wzrok padł na dwie dziewczyny, które stały pomiędzy szafkami.

– Widziałaś tę nową? – zapytała niska brunetka z niewielką torebką w dłoni.

Przewróciłam oczami, bo zdałam sobie sprawę, że znałam ten typ dziewczyn.

– Wygląda, jakby nie miała pieniędzy na ubranie. Może jej coś pożyczę? – odparła blondynka, zdecydowanie wyższa niż jej przygłupia koleżanka. Odziana w szkolny mundurek stała, paplając i nie zważając, że ktoś może ją usłyszeć.

– Pożyczyć? A później ci odda i nabawisz się wszy – mruknęła.

Idiotki chichotały, a mnie paliło całe ciało, jakbym spoczęła na rozgrzanym piecu. Miałam się nie ruszać. Miałam być grzeczna. Ale nikt nie mówił o sytuacji, w której jestem jawnie obrażana i po prostu to olewam. Nie, nie mogłam schować głowy w piasek. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę tych lampucer.

Blondynka zauważyła mnie pierwsza. Zwróciła się w moim kierunku, z gracją przerzucając ciężar ciała na prawą stronę. Uśmiechnęła się sztucznie, a jej idealnie białe zęby wysunęły się na pierwszy plan. Na drugą dziewczynę nawet nie spojrzałam.

– Dziewczyny, zgubiłam się. Wiecie, gdzie znajdę dyrektora?

Zdezorientowana głupiutka blondynka wysunęła za moje plecy palec wskazujący i najpewniej wycelowała nim w drzwi, przez które przeszła moja mama. Dziewczyna była naprawdę śliczna: oczy miała niebieskie, duże, a usta pełne, najpewniej wypchane jakimś kwasem. Zdecydowanie nie były naturalne. Rozchyliła wargi w zadumie. Niemalże parsknęłam, widząc, jak wiele kosztuje ją tak prosta czynność jak myślenie.

– No… tam. – Dłonią wskazała miejsce, z którego przyszłam.

Udałam, że jestem tak samo głupia jak one, po czym zaśmiałam się perliście.

– Och, niezdara ze mnie. – Położyłam dłoń na piersi. – Dzięki, dziewczyny.

Blondyna była zmieszana. Widziałam, że nie chciała ze mną rozmawiać.

– Proszę – mruknęła jej koleżanka, na którą nadal nie patrzyłam.

Musiałam coś wymyślić. Coś spektakularnego. Pomysł przyszedł mi do głowy w ułamku sekundy. Miałam ochotę zbić sobie piątkę.

– Jeju, jakie piękne włosy! – pisnęłam z przesadnym entuzjazmem, wpatrując się we fryzurę blondyny.

Wysunęłam dłoń w kierunku jej prostych jak drut włosów. Dziewczyna cofnęła się z miną, jakby co najmniej ktoś narobił jej na twarz, ale ja byłam nieugięta. Chwyciłam za kosmyk włosów, po czym szarpnęłam. Nie sądziłam, że tak łatwo pójdzie. Sekundę później trzymałam w dłoni doczepiany kłak blondyny. Uniosłam podbródek, patrząc, jak biadoli, że wyrwałam jej włosy. Jej nagły i niespodziewany krzyk był poezją dla moich uszu.

Masz, kurwa, za swoje.

Moja dłoń wraz ze zdobyczą poszybowała do góry.

Spojrzałam na blondynkę, która trzymała się za głowę, a w oczach miała łzy. Głupia dziewucha numer dwa chwyciła ją za ramię i próbowała uspokoić. Mówiła do niej spokojnym tonem, podczas gdy jej koleżanka mordowała mnie spojrzeniem.

– Mogę pożyczyć? Mam nadzieję, że nie masz wszy – zapytałam niewinnie.

Tym pytaniem sprowadziłam na siebie kłopoty. Jeśli myślałam, że będę niewidzialna, grubo się myliłam. Trzeba było siedzieć cicho, wtedy wszystko byłoby naprawdę dobrze. Jednak w ten sposób rzuciłam wyzwanie szkolnej gwieździe, a ona nie zamierzała się tak łatwo poddać.

2.

Ava

Głupia i głupsza patrzyły na mnie jak na wariatkę, którą niewątpliwie się stałam, kiedy postanowiłam wyrwać kudły blondynce. Dziewczyna trzymała się za głowę i z przerażeniem patrzyła na pukiel znajdujący się w mojej dłoni. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zauważyłam, jak bardzo to nią wstrząsnęło. Nie trzeba było mnie obrażać, do cholery.

– Czy ty właśnie wyrwałaś mi włosy? – zapytała blondynka.

Głupia numer dwa mocniej ścisnęła ramię swojej koleżanki.

– Włosy? Ach, to – odezwałam się po chwili zadumy. Spojrzałam na pasmo włosów w dłoni. Pomachałam nim przed oczami blondynki. – Te tanie, sztuczne kudły? Ty chyba nie widziałaś włosów – parsknęłam niekontrolowanym śmiechem, a ona zaczęła się wachlować dłonią. Wyglądała, jakby miała zejść na zawał. Jej twarz była nienaturalnie blada, oczy rozszerzone…

– Mia, zaraz zemdleję – powiedziała do swojej koleżaneczki.

Dobra, jedno imię mamy już z głowy. Mia. Nawet do niej pasowało. Wyglądała jak przydupaska blondynki.

– Wody? – zapytałam słodko, rzucając pukiel na podłogę.

Blondynka wyciągnęła rękę w kierunku doczepów, ale ich nie podnosiła. Najpewniej godność nie pozwoliła jej na schylenie się do moich stóp. Zacisnęła dłoń w pięść i odgarnęła kosmyk włosów za ucho.

– Niczego od ciebie nie chcę – powiedziała, prostując się jak struna.

– Na pewno? A może to brakujące pasmo, które leży na podłodze. – Głową wskazałam blond doczep. – Nie? – zapytałam, kiedy dłuższą chwilę nie odpowiadała. Widziałam, jak gotuje się ze złości: cała jej twarz była czerwona.

– Soledad, wszystko okej? – usłyszałam czyiś głos po swojej prawej stronie.

Powiodłam spojrzeniem po korytarzu. W naszym kierunku szła pulchna dziewczyna. Patrzyła na głupią, więc zapewne to było jej imię. Soledad. Brzmiało na latynoskie, a przecież blondynka była blada jak ściana. Być może jej rodzice mieli dziwne flow na hiszpańskie seriale, kiedy się urodziła. Nieistotne.

Kiedy dziewczyna podeszła bliżej, spojrzała na mnie jak na jakiegoś karalucha. Nie podobał mi się jej wzrok. Zdusiłam w sobie wszystkie słowa, które cisnęły mi się na usta, i przewróciłam oczami. Stanęła u boku głupiej i głupszej z dłońmi założonymi na piersiach. Nie powinnam się śmiać, ale marynarka, którą na sobie miała, była zdecydowanie za mała. Zresztą koszula też. Jeden z guzików aż się prosił, aby go rozpiąć. Bałam się, że zarobię nim w oko, gdy dziewczyna się poruszy.

Trzy pary oczu skierowane były na mnie, a ich wrogie spojrzenia smagały moją skórę. Niedobrze. Nie planowałam być tą złą, ale nie pozwolę, aby ktokolwiek mnie obrażał. Te gwiazdeczki totalnie mnie nie znały, nawet ze mną nie rozmawiały, a już zdążyły mnie ocenić.

– Nic się nie dzieje – przemówiła zdenerwowanym głosem blondynka, nie spuszczając ze mnie nienawistnego spojrzenia. – Po prostu naszej nowej koleżance coś się pomyliło – dodała przez zaciśnięte zęby. Przeniosłam wzrok na pulchną dziewczynę, która popatrzyła na pasmo włosów leżące na ziemi. Schyliła się, nie spuszczając ze mnie zdziwionego spojrzenia, i je podniosła.

– Wyrwała ci włosy? – zapytała z przerażeniem.

No tak, wyrwałam włosy, ponieważ mnie obraziła. Czy to takie dziwne?

Soledad pokiwała głową, a pulchna dziewczyna znowu utkwiła wzrok we mnie.

– To twój pierwszy dzień, a już się panoszysz.

Zaśmiałam się w duchu. Nie miałam zamiaru się tłumaczyć. Zresztą wszystkie trzy wyglądały na strasznie tępe, więc najpewniej nie zrozumiałby tego, co mam im do przekazania.

– Chodźcie, dziewczyny, śmierdzi tutaj bezdomnymi – powiedziała ta pulchna z taką lekkością, że aż mnie cofnęło.

Zamrugałam powiekami. Musiały mówić o mnie wcześniej, bo inaczej skąd wiedziałaby, jak nazwała mnie jej przyjaciółka. Zagotowało się we mnie do tego stopnia, że wizja obrażenia jej i zdeptania była kusząca, ale… No właśnie, co?

Ava, ona może cię nazywać bezdomną, a ty nie możesz wytknąć jej nadwagi?

– Jasne, czym prędzej uciekajcie. – Machnęłam dłonią w ich kierunku, kiedy one nadal stały w miejscu. – Ale następnym razem zważajcie na słowa. – Powiodłam spojrzeniem po ich zdziwionych twarzach. – Ciebie to się też tyczy, grubasku – mruknęłam w kierunku pulchnej dziewczyny. Niemalże dostrzegłam, jak jej krótkie czarne włosy stają dęba, gdy dociera do niej sens moich słów.

– Czy ty nazwałaś mnie grubasem? – zapytała, zbliżając się o krok, jakby chciała w ten sposób dać mi czas na cofnięcie wypowiedzianych słów. Niedoczekanie.

Boże, ale one wszystkiesą głupie. Głupie i głuche.

– No wiesz… – Zmierzyłam ją spojrzeniem. – Mam ku temu powody.

– Jak śmiesz! – krzyknęła Soledad.

Zrobiłam kilka kroków do tyłu, ponieważ jej pisk podrażnił moje uszy.

– Zabawne. – Przystanęłam i przekrzywiłam głowę. – Nazywacie mnie bezdomną i to jest okej, ale jeśli ja nazwę waszą koleżankę grubaską, to nagle powstaje problem. Dlaczego? „Ojej, z takich osób się nie żartuje. Ojej, takie osoby są chore. Ojej, ojej, ojej…” – zaczęłam przedrzeźniać ludzi, którzy prężnie bronią ludzi z nadwagą. Jasne, nie można się z nich wyśmiewać, ale to nie daje im przyzwolenia do obrażania innych. – Jesteście za głupie, aby zrozumieć, że potraktowałam was waszą własną bronią.

Popatrzyły na siebie ze zdziwieniem. Wiedziałam, że tego nie zrozumieją. Wystarczyło kilka sekund, aby je rozszyfrować.

Chciałam się oddalić. Zakończyć ten jakże uroczy moment, ale wtedy dziewczyny spojrzały na kogoś, kto pojawił się za moimi plecami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ich miny jasno sugerowały, iż ujrzenie tej osoby równało się z wygraniem zajebistej nagrody na loterii. A ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kto stał za moimi plecami. Wyczułam jej zapach.

Moja mama.

Soledad wyglądała, jakby właśnie narobiła w gacie. Nerwowo przeczesywała palcami swoje potargane włosy i wierciła się w miejscu, Mia zaś klepała ją po ramieniu. Odwróciłam się do mamy, gdy stanęła tuż za mną.

– Gdzie się podziewałaś? – zapytała, na co przewróciłam oczami.

– Przepraszam, muszę o to zapytać – usłyszałam za sobą piskliwy głos Soledad. Mama spojrzała ponad moją głową i posłała jej jeden z firmowych uśmiechów, które rezerwowała dla osób sikających pod siebie na jej widok. – Sophia Morris?

Nie,Święty Mikołaj w przebraniu…

Mama przytaknęła, a wtedy rozległ się pisk i szmer. Odsunęłam się, aby te lampucery mogły lepiej ją widzieć. W mgnieniu oka znalazły się przy niej. Sophia założyła sukienkę, która idealnie opinała jej wysportowane ciało, włosy upięła w wysoki kok, na ustach miała szminkę w kolorze krwistej czerwieni, a na nogach kolorystycznie pasujące wysokie szpilki.

– O rany, byłaś świetna w ostatniej sesji! Zawsze cię podziwiałam. Co ty tu robisz? – Dziewczyny bombardowały ją pytaniami, podczas gdy ja stałam niedaleko.

Mama powiodła wzrokiem, aż dotarła do mojej twarzy.

Trzy świnki zerknęły w moim kierunku i uniosły wysoko brwi.

– Moja córka będzie się z wami uczyła.

– To… to jest twoja córka? – wydukała pulchna.

Szach-mat.

Mama zawsze starała się mnie ukrywać przed światem. Dobra, pojawiłam się na kilku zdjęciach, ale to było dawno i w zasadzie wiele od tego czasu się zmieniło. Ja się zmieniłam. Nic dziwnego, że ten, kto mnie nie znał, nie kojarzył mnie z nią.

– To wspaniale – powiedziała z przesadną słodyczą Soledad. Widziałam, jak mina jej zrzedła, kiedy dotarło do niej, czyją byłam córką.

– Mam nadzieję, że się dogadacie. Moja córka nie zna tu nikogo…

– Mamo – weszłam jej w słowo. – Jestem dorosła, poradzę sobie.

– Tak, tak. – Mama westchnęła, podczas gdy szkolne księżniczki nadal się we mnie wpatrywały, nie kryjąc swojego rozczarowania. – Mam nadzieję. Do zobaczenia – zwróciła się do nich, przez co wróciły spojrzeniami do twarzy mojej mamy. Dzięki Bogu.

– Oczywiście – odpowiedziała podekscytowana Mia.

– Mam kilka pytań, nie mogę się doczekać – mruknęła Soledad. Ich twarze na nowo rozświetliły szerokie uśmiechy.

Posłałam im ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie. Mama położyła dłoń na moim ramieniu, po czym razem skierowałyśmy się w stronę wyjścia. Sądziłam, że zacznę zajęcia już dzisiaj, ale najwidoczniej miała inne plany. Kiedy wyszłyśmy ze szkoły, położyła na ławce dużą, papierową torbę. Spojrzałam na nią pytająco.

– Twój mundurek. W zasadzie kilka, na zmianę. Wszystko załatwione, nie masz się czym martwić. Ach, Ava. Tak sobie pomyślałam… – Powiodła wzrokiem po budynku. – Mają tu internat. Może byś chciała…

– Chyba nie mówisz poważnie? Przeprowadzamy się, zabierasz mi wszystko i chcesz mnie zostawić w internacie? – zapytałam z wyrzutem w głosie. Zrobiłam krok w tył, ponieważ chciała dotknąć mojego policzka.

– Nie, słoneczko… to nie tak.

– A jak?

Sophia cofnęła dłoń i zagryzła wargę.

– Myślałam, że to dobrze ci zrobi. No, wiesz, nowa szkoła, nowi ludzie. Mieszkanie w internacie to idealny pomysł na odnalezienie siebie.

– Siebie? Co ty mówisz…

– Może zaprzyjaźniłabyś się z tymi dziewczynami? Wyglądały na miłe.

I zwyzywały mnie od bezdomnych, pomyślałam, ale nie miałam zamiaru mówić tego głośno.

– Daj spokój, mamo. Sama będę decydować o tym, z kim chcę rozmawiać.

– Chciałam tylko pomóc – powiedziała spokojnym tonem.

– W porządku. – Uniosłam dłonie w geście pojednania. – Daj mi się zaaklimatyzować, a później pomyślimy.

Mama przytaknęła z nadzieją. Wyglądała na szczerze uradowaną, usłyszawszy wypowiedziane przeze mnie słowa. Nie miała pojęcia, że nie zamierzałam nawet rozważać opcji spania w tym kurorcie.

– Sądziłam, że dzisiaj zacznę zajęcia – zaczęłam inny temat.

– Uznaliśmy, że damy ci jeszcze jeden dzień na zapoznanie się z nowym otoczeniem, a jutro pełna energii zaczniesz nowy etap w życiu.

Pełna energii… błagam.

– Jasne. – Uśmiechnęłam się sztucznie, bo na nic innego nie było mnie w tym momencie stać. – W takim razie skorzystam z toalety i możemy wracać do domu. – Niechętnie spojrzałam w kierunku torby, w której znajdowały się mundurki. Zajebiście. Jeszcze będę musiała nosić to przez najbliższe miesiące. Czerwona marynarka, czarna spódnica, biała koszula… Kto się tak ubiera?

Bez problemu odnalazłam odpowiednie pomieszczenie. Miałam fotograficzną pamięć, przez co nie musiałam błądzić. Weszłam do jednej z kabin i przekręciłam zamek w drzwiach. Załatwiłam swoją potrzebę i w zasadzie już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam odgłosy rozmowy.

– Soledad mówiła, żeby z nią nie rozmawiać – powiedziała jedna z dziewczyn.

– Nie zamierzam – parsknęła kolejna. – Ava czy jak jej tam było?

– Nie wie, na co się pisze, obrażając ikonę szkoły.

Jaką ikonę? Mają tutaj cholernie słabe wzorce.

– Ciekawe, ile wytrzyma.

– Pewnie niewiele, sądząc po plotkach, które rozsiewa o niej Soledad.

Jakich plotkach? Jezu…

Usłyszałam chichot, a później długo, długo nic…

Wyszły, a ja tak się wkurwiłam, że miałam ochotę znaleźć te trzy świnki i zrobić z nimi porządek. Serio sądziły, że da się mnie zatrzymać? Błagam. Nie zależało mi na tej szkole, mogłam zrobić wiele, aby przetrwać. I zamierzałam to uczynić.

Plan zemsty, który od razu wpadł mi do głowy, był dziecinny. No dobra, dziecinny i ryzykowny, ale miałam już na koncie kilka takich akcji i ze wszystkich wychodziłam bez większego szwanku. Tutaj również musiało pójść gładko.

***

Wsiadłam do samochodu i podjechałam pod szkołę. Miałam zamiar czekać, aż panna idealna z niej wyjdzie. Kiedy to w końcu zrobiła i wsiadła do swojej czerwonej fury, ruszyłam za nią. Musiałam się dowiedzieć, gdzie mieszka.

Po około dziesięciu minutach moim oczom ukazał się niewielkich rozmiarów dom z białą elewacją umieszczony pośród innyche łudząco do niego podobnych. Soledad zaparkowała przy płocie, a następnie wyszła z auta i ruszyła w stronę furtki. Musiałam sprawdzić coś jeszcze, więc odjechałam kawałek, po czym przejechałam wzdłuż i wszerz sąsiadujące ulice, by upewnić się, czy z łatwością można się nimi przemieścić i… uciec.

To, co planowałam, było szalone. Do końca dnia myślałam tylko o swoim pomyśle, nie potrafiłam się skupić na niczym innym. Kiedy się ściemniło, nareszcie mogłam zrealizować swój plan.

Adrenalina buzowała mi w żyłach, gdy ubrana w czarne dresowe spodnie i czarną bluzę z kapturem wsiadałam do samochodu. Tym razem nie podjechałam bezpośrednio pod dom. Zaparkowałam kilka ulic dalej i po prostu przeszłam się pod posiadłość Soledad. Po drodze zgarnęłam masywny kamień, który miał mi posłużyć jako broń.

Znalazłam się niedaleko niskiego płotu, a od okna dzielił mnie tylko niewielkich rozmiarów ogródek. Schowałam się za drzewem i nie ruszałam. Jeszcze mocniej naciągnęłam kaptur na głowę, gdy delikatny wiatr musnął mój policzek. Rozglądałam się nerwowo, czy przypadkiem nikt mnie nie widzi. Byłam szybka i gibka, więc istniały nikłe szanse na to, że ktoś mnie dogoni, ale wolałam dmuchać na zimne.

Dziwne, miałam wrażenie, że usłyszałam rozmowy dobiegające zza domu. Zmarszczyłam brwi i wytężyłam słuch. Chyba ktoś tam był. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Powinnam to załatwić, zanim ktokolwiek mnie zauważy. Sądząc po odgłosach, tylko minuty, a może nawet minuta dzieliła mnie od wpadki. Uniosłam dłoń i się zawahałam. Do diaska,zwyzywała cię od bezdomnych, rozsiewała o tobie jakieś plotki…Ava, po prostu to zrób. Zacisnęłam z całych sił powieki, szacując, gdzie powinien polecieć kamień. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy w końcu podjęłam decyzję. Zamachnęłam się i po prostu go rzuciłam.

Jednak zamiast huku rozbitego szkła, usłyszałam przeciągły jęk.

Pospiesznie otworzyłam oczy, ale nikogo nie zlokalizowałam. Ze stresu miałam przed oczami mroczki, które częściowo przysłoniły mi obraz. Kurwa. Okno było całe. Zrobiłam kilka kroków do przodu i wtedy ujrzałam postać leżącą na trawniku. Kurwa, kurwa, kurwa. Czy ja kogoś zabiłam? Niewiele myśląc, przeskoczyłam przez płot i dopadłam do, jak się okazało, chłopaka, który mógł być w moim wieku. Widziałam niewiele, ponieważ nikłe światło ulicznej lampy rzucało tylko delikatną poświatę na jego twarz i zamknięte oczy. Przyłożyłam ucho do jego ust, by sprawdzić, czy oddycha. Matko, żył. Wodziłam wzrokiem między jego czołem a całą resztą. Dłonie mi drżały, gdy wyjmowałam telefon, by zadzwonić po pogotowie. Chłopak się nie ruszał, więc nic innego nie przychodziło mi do głowy.

I wtedy zderzyłam się z czymś twardym.

– Kim ty, kurwa, jesteś? – usłyszałam tuż pod sobą. Tak, pod sobą, ponieważ chłopak szarpnął moją dłonią, a ja wylądowałam na jego torsie.

Zdusiłam w sobie przekleństwo.

Miałam przejebane.

3.

Ava

Liczyłam, że kaptur zarzucony na głowę skutecznie ochroni mnie przed ujawnieniem tożsamości. Myliłam się. Chłopak szarpnął za materiał i ściągnął mi kaptur. Czarne włosy kaskadami opadły mi na ramiona. Miałam nadzieję, że nikłe uliczne światło sprawi, iż moja twarz pozostanie dla niego zagadką. Dziwnym trafem dostał w głowę kamieniem w miejscu, gdzie swoje auto parkowała Soledad. Może był jej bratem? Wolałam tego nie wiedzieć i czym prędzej spierdalać.

– Jesteś dziewczyną – wychrypiał.

Zapragnęłam przewrócić oczami. Miałam na niego idealny widok, więc szybko przestudiowałam jego twarz: zdezorientowanie, rozszerzone źrenice, jakby nie dowierzał temu, co właśnie się stało. Słyszałam jego przyspieszony oddech, który odbijał się od moich warg. Tak blisko…

Boże, jak można mieć takiego pecha? Przeklęty moment, w którym uznałam, iż zamknięcie oczu przed rzutem to dobre posunięcie.

– Brawo, chłoptasiu – odpowiedziałam szybko. Nie było sensu udawać, koleś nie był ślepy. – A teraz po prostu zapomnijmy o tym, co się wydarzyło, okej? Drobna pomyłka, nic do ciebie nie mam – dopowiedziałam z pewnością w głosie, choć w środku cała drżałam.

I wtedy wydarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Chłopak mnie pchnął, a ja upadłam tyłkiem na ziemię. Jęknęłam, bo uderzenie było na tyle silne, że poczułam je w całym ciele. Nieznajomy wstał, a w zasadzie zerwał się na równe nogi i dopadł do mnie, gdy na wpół leżałam na trawniku. Podniosłam głowę, licząc, że chłopak nie chodził do tej samej szkoły co ja. Przyjrzałam mu się z uwagą, ale jedyne, co mogłam dostrzec w ciemności, to jego ciemne włosy, które okalały opaloną twarz.

– Chłoptasiu? – zapytał z wrogością, kładąc dłonie na biodrach.

Skrzyżowałam nogi na wysokości kostek. Jezu, tak dawno nie było żadnych atrakcji w moim życiu, że zdążyłam za tym zatęsknić. Dwie ekstremalne sytuacje w ciągu jednego dnia. Powinnam zachować resztki rozumu, przypomnieć sobie, że ojciec policjant, który tak dzielnie ratował mnie z opresji, został w Alton, ale nie… Musiałam dać upust emocjom. Czasem czułam się jak narkomanka na haju, która bez adrenaliny nie może normalnie funkcjonować.

– Tak, i do tego naprawdę wolno myślisz. – Westchnęłam teatralnie. – Dobra, to ja się będę zbierać. – Zaczęłam się podnosić z ziemi. Nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć. Jedynym wyjściem byłoby dać nogę, ale postawny chłopak na pewno był szybszy i sprawniejszy. Musiałam wymyślić coś innego.

– Uderzyłaś mnie kamieniem w czoło, idiotko. Naprawdę uważasz, że to nic?

– Po prostu cię z kimś pomyliłam, dobra? – Zrównałam się z nim. Był ode mnie sporo wyższy. Musiałam zadrzeć głowę, aby na niego spojrzeć. Jak miałam stąd uciec?

– Kim jesteś, co ty tutaj robisz? – nie dawał za wygraną.

– Pomyliłam cię z kimś, okej? Więcej nie będę tego powtarzała.

– Kłamiesz.

W odpowiedzi założyłam dłonie na piersiach i przewróciłam oczami.

– To jak będzie? – Chwycił mnie za łokieć i ścisnął boleśnie. Powstrzymałam się przed syknięciem. – Mam dzwonić na policję?

No, chłoptasiu, gdybyś tylko to zrobił, miałabym naprawdę przejebane.

– Możesz. – Zaśmiałam się perliście. – I co im powiesz? Komu uwierzą? – rzuciłam, a na jego twarzy pojawiło się zwątpienie. – A teraz wybacz, ale obowiązki wzywają.

– Jeszcze nie skończyłem.

– A ja tak – powiedziałam i podjęłam decyzję: uniosłam kolano, po czym z całych sił uderzyłam go w krocze. Chłopak z jękiem osunął się na ziemię, a ja bez zastanowienia ruszyłam w stronę płotu. Nie mogłam się zawahać ani zatrzymać. Przez moment było mi go żal, ale później przypomniałam sobie, że nie miałam innego wyjścia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałam, kim on był, ale mogłabym przysiąc, że Soledad parkowała pod tym domem.

Dobiegłam do auta, z ulgą stwierdzając, że chłopak mnie nie goni. Odpaliłam furę i ruszyłam w stronę domu. Dłonie na kierownicy drżały mi z emocji. Po chwili zaczęłam się śmiać.

No, Ava, brakowało ci adrenaliny, no to teraz masz! Uderzyłaś jakiegoś typa kamieniem, a potem kopnęłaś go w krocze. Cudownie.

Stres powoli ze mnie schodził, a ja się rozluźniałam. Podjechałam pod budynek, który powinnam nazywać domem, ale wcale tak nie czułam. Tym bardziej że jedyna ważna dla mnie osoba po prostu przestała się odzywać. Byłam zła na matkę, ojca, na cały świat.

Sophii nie było, więc miałam chwilę spokoju. Weszłam do kuchni, po której kręciła się służba, i sięgnęłam do lodówki po wodę. Wypiłam całą zawartość duszkiem. Byłam głodna, zmęczona, ale dziwnie szczęśliwa.

Dwie godziny później mama weszła do mojego pokoju, kiedy leżałam na łóżku i bez sensu gapiłam się w telefon. Jak zwykle nie zapukała do drzwi. Nienaganna fryzura, niebotycznie wysokie szpilki, obcisła sukienka – klasa sama w sobie.

– Ava, rozmawiałam z ojcem – zaczęła, podczas gdy ja wpatrywałam się w nią i wpychałam do ust chrupki, które znalazłam w kuchni.

– Gratulacje. – Uśmiechnęłam się sztucznie. Skóra mrowiła mnie za każdym razem, kiedy tylko o nim słyszałam.

– Wiem, że plan był inny, ale w zasadzie uznaliśmy, że internat dobrze ci zrobi – wypaliła na jednym wydechu, jakby bała się wypowiedzieć te słowa.

– Słucham? – Zaśmiałam się gorzko. – Przecież mówiłaś, że…

– Wiem, co mówiłam, ale to naprawdę niepowtarzalna okazja na poznanie nowych ludzi, na nowy start. Będziesz wracała tutaj na weekendy. – Położyła dłoń na mojej, ale od razu ją cofnęłam. Nie chciałam jej głupiego pocieszenia, miłych słów.

– Nie chcę – powiedziałam pewnie.

– Ava, nie pytałam cię o zdanie. Na twoim koncie widnieją niezłe przewinienia, więc wydaje mi się, że nie masz tu nic do gadania. – Wstała, a ja uniosłam na nią wzrok. Rzadko stosowała wobec mnie taką taktykę, w zasadzie tylko wtedy, kiedy kończyły jej się argumenty. – Przygotuj się na jutro.

Wyszła, zostawiając mnie z milionem myśli. Chwyciłam poduszkę, przyłożyłam do niej twarz i zaczęłam krzyczeć. Pieprzona szkoła, pieprzone życie! Dlaczego po prostu ze mną nie porozmawiała, tylko od razu postanowiła wysłać mnie do internatu? Boże, nienawidziłam swojego życia. Przeprowadzka to jedno, ale to? Ona na serio myśli, że się tam zmienię? Już pierwszego dnia zyskałam wroga numer jeden. Wątpiłam, aby zamieszkanie w internacie było dobrym pomysłem. Liczyłam, że nie spotkam tam Soledad. Przecież nie każdy, kto chodzi do tej szkoły, mieszka w internacie, prawda?

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko się spakować. Wrzuciłam to, co miałam pod ręką. I tak większości rzeczy jeszcze nie rozpakowałam, więc w zasadzie wystarczyło zabrać torbę, która stała przy drzwiach. Matko, co ja tam będę robiła po skończonych zajęciach? Dramat. I czy będę mogła normalnie wychodzić? Jeśli nie, to padnę na zawał i rodzice stracą jedyną córkę.

Następnego dnia atmosfera była tak napięta, że niemalże skoczyłyśmy sobie z mamą do gardeł. Jeden z ochroniarzy naszej jakże cudownej Sophii niósł moje mundurki, ja zaś ciągnęłam za sobą walizkę, kierując się w stronę szkoły. Mama szła obok mnie.

– Robię to dla twojego dobra – mruknęła, kiedy stanęłyśmy przed drzwiami. Znowu kręciło się tutaj sporo ludzi i wszyscy się gapili. – Tu masz informacje dotyczące zasad. – Podała mi białą kartkę, którą niechętnie od niej przyjęłam. – Nie będę wchodziła do środka. – Dzięki Bogu, mruknęłam w duchu. – Widzimy się w piątek? – zapytała wesoło. – Przyjadę po ciebie po lekcjach.

– Nie trzeba – bąknęłam. Szybko ją ucałowałam, wzięłam mundurki od ochroniarza, który stał przy naszym boku, i niepewnie weszłam do środka.

Przesunęłam wzrokiem po kartce, którą mi podała, szukając informacji, gdzie mam się udać w celu wydania klucza do pokoju numer sześć. Sekretariat. Oczywiście. Wszystko przebiegło sprawnie. Pokoje znajdowały się na pierwszym piętrze. Wybrałam windę, bo nie chciało mi się targać ciężkiej walizki po schodach. Wszystko było schludne, ładne, czyste i pachnące. Generalnie od środka szkoła wyglądała na cholernie drogą. Byłam ciekawa, ile matka wydała na nią kasy. Oczywiście zupełnie niepotrzebnie.

Pokój numer sześć odnalazłam w miarę szybko. Liczyłam, że moje współlokatorki lub współlokatorka okażą się naprawdę w porządku.

Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.

– Cześć – bąknęłam w przestrzeń. Weszłam głębiej, a wtedy moje serce przyspieszyło. Ze swoich łóżek podnosiły się te idiotki, z Soledad na czele. Patrzyły na mnie, jakby co najmniej wyrosła mi druga głowa. Przewróciłam oczami. Oczywiście matka musiała maczać palce w wyborze moich współlokatorek. – Witajcie, moje świnki. Będziemy się zajebiście bawić.

4.

Ava

Jeśli ktoś jeszcze kilka tygodni temu powiedziałby, że będę chodziła do elitarnej szkoły, mając za współlokatorki jakieś wariatki, które są do mnie negatywnie nastawione, pewnie padłabym ze śmiechu. Byłam wolnym ptakiem, zawsze chciałam nim być. Przepych, kasa i lans nigdy nie były czymś, na czym mi zależało. A jednak trafiłam do miejsca, w którym to się liczyło. Jak miałam się tu odnaleźć?

I jeszcze te mundurki…

– Przepraszam? – zaczęła Soledad, zakładając dłonie na piersiach. Obok niej stanęła Mia i ta druga. – Zgubiłaś się, wieśniaczko?

– Wieśniaczko… – Zbliżyłam się do niej i zadarłam podbródek. – Odważne słowa jak na osobę, która straciła kilka swoich tanich kudłów. Zaserwować ci powtórkę z rozrywki? – Przekrzywiłam głowę.

Dziewczyna próbowała udawać, że nie obeszły ją moje słowa, lecz z marnym skutkiem, ponieważ od razu się obruszyła. Wyglądała, jakby co najmniej się przesłyszała. Najpewniej nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. No tak, szkolna gwiazda, której świat padał do stóp.

– Soledad, odpuść – odezwała się Mia, kładąc dłoń na ramieniu blondynki. – Nie warto.

– Co tu robisz? – Soledad zadała mi kolejne pytanie.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu i rozłożyłam z bezradnością dłonie.

– Zadaję sobie to samo pytanie – odpowiedziałam spokojnie i wróciłam do niej spojrzeniem.

– Dobra, nie chrzań – odezwała się grubaska.

Jezu, koniecznie muszę poznać jej imię, bo mimo wszystko nie chcę po raz kolejny nazywać jej w ten sposób. Nawet w myślach.

– Widzę, że macie jedno wolne łóżko. Zajmę je – oznajmiłam i ruszyłam w jego kierunku, ale Soledad stanęła mi na drodze. Była ode mnie wyższa o głowę, więc musiałam unieść wzrok, aby spojrzeć jej w oczy. – Niestety to nie zależy ode mnie – kontynuowałam, kiedy nie ustępowała, nadal tarasując mi przejście. – Ja też nie jestem zadowolona z faktu, że będę mieszkała z trzema świnkami. – Wzruszyłam ramionami. – Nazwałaś mnie wieśniaczką, więc nigdy się nie dogadamy. Śpij z otwartymi oczami, Soledad – mruknęłam i ruszyłam przed siebie, trącając ją ramieniem.

Dziewczyna tym razem mnie przepuściła. W zasadzie, gdybym tylko chciała, już za pierwszym razem, by to zrobiła, ale niespecjalnie miałam ochotę na robienie awantury. Nie mogłam pogodzić się z tym, że musiałam tutaj być. Dzisiaj miałam mieć luźny, zapoznawczy dzień, ale co z tego, skoro od jutra wszystko się zacznie. Matka miała tupet, przenosząc mnie na czwartym roku i umieszczając w internacie.

Zajęłam wolne miejsce. Położyłam torbę przy łóżku, a mundurki powiesiłam w wysokiej szafie. Nawet na nie nie spojrzałam, ale biorąc pod uwagę to, jak wyglądały trzy świnki, wątpiłam, bym była zadowolona z faktu, że również będę musiała to nosić. Czerwona marynarka opatrzona zielono-białym logiem IMA Academy, czarna spódniczka, dość krótka jak na mój gust, oraz biała koszula. Na nogach miały czarne buty na niewielkiej platformie, a ich długość sięgała do kolana. Bleh. Okropieństwo.

Czułam, że mi się przyglądają, ale miałam to gdzieś. Machinalnie wyciągałam rzeczy z torby i układałam je na szafce. Zabrałam niewiele, więc wypakowywanie nie zajęło mi dużo czasu.

– Pójdę zapytać dyrektora o przeniesienie cię do innego pokoju. Nie wyobrażam sobie, abyśmy dzieliły razem przestrzeń – powiedziała Soledad.

Czułam, że stanęła tuż za mną. Ja zaś nie pofatygowałam się, aby się odwrócić i na nią spojrzeć. Uśmiechnęłam się na te słowa. Niech idzie. Chciałam zrobić to samo.

– Będę uradowana tym faktem, droga koleżanko.

– Nie jesteśmy koleżankami – odezwała się Mia.

Odwróciłam się i zaśmiałam.

– Auć. – Teatralnie położyłam dłoń na piersi i spojrzałam na trzy świnki, które stały tuż za mną. – No, jak tak będziemy się na siebie gapić, to nigdy się mnie nie pozbędziecie – powiedziałam, wskazując głową drzwi. – Ruszaj, Soledad. – Spojrzałam na dziewczynę. Jej twarz pokrywał idealny makijaż, włosy miała wyprostowane i zaczesane na lewy bok. Ja natomiast wyglądałam jak siedem nieszczęść. W końcu przechodziłam żałobę i bunt.

– Nie wydaje mi się, aby dobrym posunięciem było odnoszenie się w ten sposób do Soledad. – Pulchna dziewczyna zrobiła krok w moją stronę i posłała mi wyzywające spojrzenie.

Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową.

– Jak ty masz w ogóle na imię? Nazywanie cię grubaską, nawet w myślach, zrobiło się strasznie nudne.

– Ma na imię Lea – wtrąciła Soledad.

– A koleżanka nagle nie potrafi mówić? – Spojrzałam wymownie na Leę. – Swoją drogą bardzo ładne imię. Szkoda, że nie idzie w parze z charakterem.

– Mogę powiedzieć to samo o tobie. – Zmierzyła mnie wzrokiem.

– Dobra, zaczynam się nudzić. – Klasnęłam w dłonie. – A jeszcze muszę obejrzeć więzienie, w którym się znalazłam. – Sięgnęłam po telefon, który położyłam na łóżku. Włożyłam go do kieszeni spodni z przetarciami na udach. Bluzkę miałam białą, bez żadnych udziwnień. Buty… Cóż, nie wyglądały dobrze. Moje wysłużone glany nijak miały się do prestiżu tej szkoły.

Nie odezwałam się więcej. Wyszłam z pokoju, nie patrząc na dziewczyny. Musiałam zająć czymś głowę, bo dostawałam szału na samą myśl, że mam z nimi dzielić pokój. Dobra, to niby nic takiego, można by się było dogadać, ale nie po głupkowatym określeniu Soledad.

Zeszłam po schodach na parter i się rozejrzałam. Pełno sal lekcyjnych, kilka toalet, czarne jak smoła szafki i… W zasadzie szkoła jak każda inna. Udałam się w stronę lewego skrzydła, gdzie mieściła się stołówka. Musiałam rzucić okiem, czy podają tu coś dobrego.

Niestety o tej godzinie można było tutaj znaleźć tylko kilka przekąsek i koktajli owocowych. Wzięłam jeden z nich i wyszłam na korytarz. Zwiedzanie szkoły okazało się cholernie nudne. I tak nie byłam w stanie przygotować się na to, co miało nadejść, więc postanowiłam udać się do pokoju. Choć wizja spędzenia czasu z dziewczynami nie napawała mnie optymizmem, to miałam nadzieję, że o tej godzinie są już na zajęciach i po prostu ich nie zastanę.

Przed wejściem na piętro postanowiłam skorzystać z toalety. Skręciłam w prawo, tak jak wcześniej zapamiętałam, i weszłam do pomieszczenia. W środku stanęłam naprzeciwko lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Mój wysoki kucyk, z którego niedbale wychodziły kosmyki, przechylił się w prawo i teraz przypominał palmę. Chciałam go poprawić, moja dłoń w zasadzie znajdowała się już przy gumce, ale w tym samym momencie usłyszałam ciche pochlipywanie. Dochodziło z jednej z kabin. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się zastanawiać, czy jest sens się mieszać, pytać, co się wydarzyło… Ta dobra część mnie uznała, że muszę to sprawdzić. Zapukałam w drzwi, zza których dochodził płacz.

– Tak? – Po chwili usłyszałam ciche pytanie.

– Jesteś ubrana?

– Nie rozumiem.

– Inaczej: korzystasz z toalety czy po prostu przyszłaś sobie popłakać? – Odpowiedziała mi głucha cisza. Okej, może trochę przesadziłam. – Dobra, sorry. Usłyszałam płacz i chciałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku.

Dobiegł mnie dźwięk zamka, a moim oczom ukazała się blondynka siedząca na sedesie ze zwieszoną głową.

– Jestem do bani – wyjęczała.

– Nie wiem, nie znam cię – odpowiedziałam ze stoickim spokojem.

– Jesteś mistrzynią pocieszania, wiesz? – Spojrzała na mnie, uniósłszy głowę. Widziałam na jej twarzy nikły cień uśmiechu. – Powinnaś powiedzieć: „nie jesteś”.

Przewróciłam oczami. Okej, może faktycznie nie byłam dobra w te klocki.

– Ava. – Wysunęłam w jej kierunku dłoń.

– Emma. – Dziewczyna ją uścisnęła.

– Więc co się wydarzyło, że siedzisz w tym śmierdzącym miejscu?

Blondynka wstała i wyszła z kabiny. Popatrzyłam na jej wygnieciony mundurek, rozmyty makijaż i potargane włosy. Obraz nędzy i rozpaczy.

– Dowiedziałam się, że chłopak zdradzał mnie przez kilka ostatnich miesięcy.

– Auć. – Popatrzyłam na nią ze współczuciem i położyłam dłoń na jej ramieniu. – Przykro mi.

Machnęła ręką.

– Mogłam się domyślić. – Nieelegancko pociągnęła nosem. – I wisienka na torcie: byłam tylko głupim zakładem.

– Jak to?

– Przypadkiem dowiedziałam się, że ktoś zaproponował zakład, a on go przyjął. – W jej oczach zatańczyły łzy. Uniosła podbródek i zaczęła machać dłońmi, aby ponownie się nie rozpłakać. Była śliczna, nie rozumiałam, dlaczego jakiś idiota się o nią założył.

– Nie będę pytała o szczegóły, bo to nie ma sensu. Nie znasz mnie, a ja ciebie. Kiedy uznasz, że chcesz o tym pogadać, to możesz do mnie przyjść.

– Dzięki, Ava. Naprawdę. W zasadzie nie mam nikogo oprócz jednego kolegi, o którym niemalże zapomniałam, kiedy jak ostatnia idiotka się zakochałam. Z trudem mi to wybaczył. – Zaśmiała się gorzko. – Paczka mojego faceta przyjęła mnie do swojej grupy, a za plecami wyśmiewała.

– To okropne.

Byłam ciekawa, kto jej to zrobił, o jakiej grupie mówiła, ale wiedziałam, że to nieodpowiedni moment na takie pytania.

– Jesteś nowa? – zapytała po kilku sekundach milczenia, na co pokiwałam głową. – Która klasa?

– Czwarta.

– To tak jak ja. – Położyła dłoń na piersi. – Zobaczymy się jeszcze? Teraz muszę iść do pokoju się ogarnąć, a potem na zajęcia, bo matka mnie zabije, jeśli dowie się o chociaż jednej opuszczonej godzinie. – Przewróciła oczami.

– Jasne, nigdzie się stąd nie ruszam. – Wzruszyłam ramionami. – Jestem skazana na tę szkołę.

– Nie jest tak źle. Serio, można się przyzwyczaić. – Zrobiła pauzę. – Wydajesz się naprawdę spoko, więc mam nadzieję, że do zobaczenia. – Pomachała mi, wychodząc z pomieszczenia.

Emma również wydawała się w porządku, choć zawsze bardzo ostrożnie dobierałam znajomych.

Skierowałam się w stronę schodów prowadzących na piętro. Przystanęłam przed wejściem na pierwszy stopień, z dłonią położoną na poręczy. Usłyszałam dźwięki gitary i cichy śpiew. Głos należał do jakiegoś chłopaka. Boże… to był balsam dla moich uszu. Postanowiłam się cofnąć i sprawdzić, kto ma taki talent. Stanęłam przy uchylonych drzwiach i ostrożnie zajrzałam do środka. Moim oczom ukazała się sala muzyczna, a pośrodku niej, na niewielkich rozmiarów stole, siedział brunet z zamkniętymi oczami. Wpatrywałam się w niego, kiedy on upajał się graną przez siebie piosenką. Melodia była dziwnie nostalgiczna, ale na tyle uzależniająca, że po prostu tam stałam i się na niego gapiłam. Bezwstydnie śledziłam ruchy jego palców i warg, spomiędzy których wydobywały się pojedyncze słowa. Uchyliłam szerzej drzwi. Dobra, najwyżej mnie przyłapie. Wtedy pogratuluję mu talentu i tyle.

Melodia stawała się coraz cichsza, a ja wiedziałam, że chłopak wkrótce skończy grać. Miałam zamknąć drzwi i wyjść. Nagle straciłam całą pewność siebie, jednak nie chciałam mu mówić, że ma talent, ani go chwalić. Przecież w ogóle go nie znałam.

Ale wtedy otworzył oczy.

Spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a po chwili na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.

Co jest?

Wstał, odłożył gitarę na bok i się wyprostował. Zamiast dać nogę, stałam tam niczym kołek. Chłopak wyglądał na wkurzonego faktem, że go podsłuchiwałam. Ale kiedy się odezwał, zrozumiałam, jak bardzo miałam przejebane.

– Wariatka, która rzuciła we mnie kamieniem – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.

Moje oczy momentalnie się rozszerzyły. Boże, Boże, Boże… Szybko się odwróciłam i ruszyłam przed siebie, ale chłopak mnie dopadł i szarpnął za włosy. Moja głowa odskoczyła do tyłu. Że też, kurwa, wcześniej nie zauważyłam siniaka na czole. Brawo, Ava, mistrzyni pecha.

– Dokąd to, kurwa? Mamy do pogadania.

5.

Ava

Ava, myśl. Szybciej. Nie możesz tak po prostu dać się złapać.

Postanowiłam zgrywać idiotkę. W przeszłości wychodziło mi to całkiem dobrze. Liczyłam, że teraz też przejdzie.

– Auć. – Chwyciłam się za kosmyki włosów. Zniżyłam głos, przygarbiłam się.

Chłopak odwrócił moje spięte ciało. Spojrzałam w jego rozwścieczone oczy, próbując zapanować nad oddechem. Na próżno jednak szukałam spokoju, kiedy brązowe, duże oczy przewiercały mnie na wskroś.

– Dlaczego tak do mnie mówisz? Kim jesteś?

Chłopak zaśmiał się gardłowo, odchylając głowę. Dostrzegłam na jego krtani tatuaż – dużych rozmiarów pajęczynę.

– Kochanie, nie zrobisz ze mnie głupka. Doskonale pamiętam twarz dziewczyny, która zostawiła na moim czole ten ślad. – Palcem wolnej ręki wskazał sporych rozmiarów siniak.

Powiodłam po nim wzrokiem, po czym skupiłam się na jego wyglądzie. To typ chłopaka z sąsiedztwa, za którym szaleją laski. Tatuaże, ciemne, zmierzwione włosy i czujne, świdrujące spojrzenie. Ładna, praktycznie nieskazitelna twarz, na której nie ma ani cienia zarostu, oraz wystające kości policzkowe. Chłopak nie był chuderlakiem, ale też żadnym koksem. Miał dobrą budowę ciała. Tak dobrą, że gdyby tylko chciał, przerzuciłby mnie przez ramię jak worek ziemniaków.

– Nie kłamię. Mylisz mnie z kimś. – Pokręciłam głową, nadal udając przerażoną. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jego czoła. Nie dotknęłam jednak siniaka, ponieważ brunet chwycił mój palec i ścisnął go boleśnie. – Co ci się stało? – zapytałam z udawanym przejęciem.

Marzyłam, aby stąd spieprzyć. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Nie byłam przerażona, bardziej nakręcona, ale mimo wszystko sytuacja okazała się patowa. Chłopak mógł mi narobić kłopotów, a to wszystko przez Soledad, która – nie wiedzieć czemu – wysiadła pod jego domem. To musiał być jej chłopak albo brat. Stawiałam na to pierwsze, bo nie był do niej podobny.

– Boże, ty naprawdę jesteś głupia. – Mocniej ścisnął moje ramię. Puścił mój palec i drugą dłoń ułożył na talii. Spięłam się, gdy przyciągnął mnie do siebie, ponieważ nie byłam na to gotowa. Sapnęłam, kiedy moje piersi zderzyły się z jego twardym torsem. – Kim jesteś, dlaczego byłaś pod moim domem?

– Nie wiem, o czym…

– Dość – przerwał mi. – Wiem, że to ty. Mam pamięć do twarzy. Szczególnie do osób, które rzucają we mnie kamieniami – mruknął, nie przestając mi się przyglądać.

Niech to szlag. Nie mogłam wyjść z roli. Nie mogłam popełnić żadnego błędu.

– Puść mnie, bo zacznę krzyczeć. Błagam, puść. – Próbowałam się wyszarpnąć, ale na próżno.

– Krzycz. Może wtedy się dowiem, kim jesteś i co robisz w szkole, do której chodzę. Nie mów, że jesteś świeżynką. – Pokręcił głową z rozbawieniem.

– Chyba Śnieżką – mruknęłam pod nosem, przypominając sobie o przezwisku, którym zwracał się do mnie Martin.

– Mówiłaś coś?

– Tak, mówiłam. Spieszę się. Było naprawdę miło, ale… – Kolejny raz spróbowałam się uwolnić. – Ale muszę już iść.

– Naprawdę sądzisz, że ci odpuszczę?

– To nie ja cię uderzyłam. – Przewróciłam oczami. – Więc nie mam się czego obawiać.

Ku mojemu zdziwieniu, chłopak mnie puścił. Zrobił dwa kroki do tyłu, stanął w lekkim rozkroku, a dłonie włożył do kieszeni spodni. Przekręcił głowę i patrzył na mnie w ciszy, jakby analizował, czy mówię prawdę. Nie wierzył mi. Widziałam to w jego oczach. Poczułam, że moja pewność siebie gdzieś ulatuje. Nie mogłam uwierzyć, że wystarczył wzrok jakiegoś obcego typa, bym poczuła się jak mała dziewczynka. Niedorzeczne.

Nagle po prostu się odwróciłam i ruszyłam w stronę wyjścia. Czułam, że chłopak nie odpuści. On, trzy świnki i cała reszta… Tego było za wiele jak na początek w tym przeklętym miejscu.

Przynajmniej wiedziałam, gdzie znajduje się wygłuszone pomieszczenie, w którym będę mogła pośpiewać. Kto wie, może jeszcze dzisiaj tutaj wrócę. Ale dopiero wieczorem, kiedy skończą się lekcje i większość uczniów zaszyje się w swoich pokojach. Musiałam się odstresować przed pierwszym dniem w tym miejscu. Jutro zaczynam od angielskiego, więc nie powinno być tak źle, ale mimo wszystko się denerwowałam. Zapalenie trawki odpadało, bo jeszcze nie zdążyłam sprawdzić, gdzie mogłabym to zrobić. Został mi śpiew. Że też akurat ten dupek musiał mieć ładny głos… To był mój słaby punkt, jeśli chodzi o facetów.

Milan

Nie mogłem w to uwierzyć. To była ona. Nie mogłem się pomylić. Dokładnie pamiętałem jej duże, brązowe oczy, pełne usta, długie, czarne włosy, śniadą cerę… Dlaczego znalazła się pod moim domem, dlaczego rzuciła we mnie kamieniem? Musiałem się tego dowiedzieć. Nie odpuszczę jej.

Nadeszła pora lunchu. Siedziałem na stołówce ze swoim przyjacielem Gavinem i czekałem na dziewczyny. Wybrałem sałatkę z kurczakiem, bo nie miałem ochoty na nic innego. Nadal myślałem o świeżynce. Stukałem nerwowo nogą, patrząc na drzwi wejściowe. Być może podświadomie liczyłem, że ją zobaczę i tym razem wyduszę z niej prawdę.

– Stary, co jest? Zaraz zrobisz dziurę w podłodze – zagadnął Gavin.

– Widziałem ją – powiedziałem, patrząc na ludzi, którzy stali w kolejce po jedzenie.

– Kogo?

– Dziewczynę, która rzuciła we mnie kamieniem. – Opuściłem wzrok na sałatkę i zacząłem w niej grzebać. Chyba nawet na nią nie miałem ochoty. Szlag by to. Odsunąłem pudełko na bok.

– Co? Gdzie? – Gavin wydawał się podekscytowany.

– Tutaj.

– O, stary… – Przyjaciel chwycił mnie za ramię i bezceremonialnie zaczął się rozglądać po otoczeniu. – Jak to tutaj?

– Grałem na gitarze, a kiedy się odwróciłem, stała w progu. Gavin, przysięgam, to była ona, choć upierała się, że ją z kimś mylę.

– Jak ma na imię? Co ona tu robi?

– Myślę, że jest nowa. Nie mam pojęcia, jak ma na imię. Nie pytałem, bo pewnie znowu by mnie okłamała.

– Co zamierzasz?

– Nie wiem. – Pokręciłem głową, na nowo przysuwając pudełko z żarciem. – Na pewno mnie popamięta. Muszę coś wymyślić, ale przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego była pod moim domem.

– Może dziewczyny będą coś wiedziały.

Przyjaciel wskazał palcem Soledad, Mię i Leę. Zwiesiłem głowę. Szły w naszym kierunku. Po wczorajszej kłótni z moją dziewczyną nie miałem ochoty jej widzieć. Nie, kiedy ona udawała, że wszystko jest w porządku. Od kilku tygodni się z nią dusiłem i ona doskonale o tym wiedziała. Wiele razy chciałem ją zostawić, ale wymyślała różne powody, abym tego nie robił. Miałem przejebane. Gavin też, ponieważ kochał dziewczynę, którą zranił. Emmę. Ich związek zaczął się od zakładu. Przyznam, że to było głupie, ale z czasem naprawdę zaczął żywić do niej głębokie uczucie. Wiedziałem to, znałem go na wylot. Emma była tą jedyną, ale odeszła, kiedy usłyszała o zakładzie. I debil, zamiast się o nią starać, nie protestował, kiedy wokół niego zaczęła się kręcić Mia. Po chwili dziewczyny się do nas przysiadły. Poczułem na ramieniu dłoń Soledad i spróbowałem się odsunąć. Robiłem to subtelnie, ale na nic zdał się mój trud, ponieważ dziewczyna oplotła moje ciało dłońmi. Westchnąłem.

– Dziewczyny, mamy zagwozdkę – powiedział Gavin, na którego kolanach teraz siedziała Mia.