Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść autorki światowych bestsellerów Santy Montefiore.
Audrey dorasta w Argentynie, w zamożnej brytyjskiej rodzinie. Marząc o romantycznej miłości, nie spodziewa się, że już niedługo posmakuje życia poza granicami konwenansów obowiązujących w jej świecie.
Dziewczyna bez pamięci zakochuje się we wrażliwym Louisie. Młody pianista komponuje dla niej „Sonatę o niezapominajce”, w rytm której zakochani wkraczają w świat miłości.
Rodzinna tragedia kończy trzymany w tajemnicy związek. Audrey nie chce przysparzać dodatkowych trosk rodzicom i zgodnie z ich oczekiwaniami wychodzi za poważnego Cecila, starszego brata Louisa. Choć mąż i ukochane córki dadzą Audrey szczęście, w jej uszach wciąż będzie brzmieć „Sonata o niezapominajce”.
Czy los da jej drugą szansę?
Czy młodzieńcza miłość wytrzyma konfrontację z latami małżeństwa?
„Sonata o niezapominajce” to wspaniała epicko-liryczna opowieść o namiętności oraz odkrywaniu własnego „ja” i prawdziwego sensu miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 636
Pragnę wyrazić serdeczne podziękowania mojej kuzynce Anderly Hardy oraz mojej przyjaciółce Sue Nicholas, które miały szczęście dorastać w Hurlingham w Argentynie. Dzięki ich żywym opisom i wyrazistym wspomnieniom byłam w stanie oddać atmosferę i styl życia w tym małym zakątku angielskości, który w tak dramatyczny sposób zmienił się od czasu ich dzieciństwa. Chciałabym również podziękować mojej matce za jej opowieści, ojcu za mądrość i ciotce Naomi za wsparcie i zainteresowanie. Doktor Stephen Sebag Montefiore i jego żona April udzielili mi nieocenionej pomocy, jeżeli chodzi o szczegóły medyczne i psychiatryczne, ważne w budowaniu charakterów głównych postaci tej powieści. Sue Fletcher, która zredagowała mój tekst, zasłużyła na medal za rozsądek i dbałość o detale, natomiast moja agentka, Jo Frank, na serdeczne podziękowania za poświęcenie i zrozumienie. Muszę też wspomnieć, że i Sonata o niezapominajce, i inne moje książki nigdy by nie powstały bez zachęty ze strony mojej przyjaciółki, Kate Rock, której jestem winna ogromną wdzięczność. I wreszcie, a równocześnie przede wszystkim, chcę podziękować mojemu mężowi, Sebagowi, za mądre rady i niezmącony, bezgraniczny entuzjazm. Gdy moja wyobraźnia wysycha, Sebag zawsze dba, aby ożyła.
Zgodnie z austriacką legendą młody mężczyzna i jego narzeczona, trzymając się za ręce, szli brzegiem Dunaju wieczorem w przeddzień ślubu. Dziewczyna spojrzała na rzekę i ujrzała śliczny niebieski kwiatek, unoszony przez prąd. Widząc jej smutek, że fale na zawsze pochłoną taki piękny kwiat, młody człowiek bohatersko wskoczył do rzeki, aby go uratować. Dunaj porwał młodzieńca, a ten, tonąc, ostatkiem sił rzucił kwiatek na brzeg i zawołał: „Nie zapomnij o mnie, zawsze będę cię kochał”.
Anglia, jesień 1984 roku
Niebo było prawie zbyt piękne jak na taki dzień. Październik ozłocił okolicę cudownym słonecznym blaskiem i wszystko wyglądało tak, jakby sam Bóg rozświetlił jesienne drzewa i porządnie zaorane pola, aby wyróżnić ten dzień spośród innych. Pasma jasnego, ostrego różu i krwistej czerwieni przecinały niebo, malując niezwykłe, imponujące tło dla umierającego słońca, powoli znikającego w wieczornej mgle na horyzoncie. Natura triumfowała, chociaż pokorna dusza Cecila Forrestera wydawała się nie zasługiwać na ten wspaniały spektakl.
Grace była jedyną córką Cecila, która nie płakała na pogrzebie.
Alicia oczywiście płakała, powodowana tym samym wyczuciem dramatyzmu, które charakteryzowało każdą chwilę jej życia, tak jakby zawsze stała w centralnym punkcie sceny, wystawiając swoją piękną twarz na światło reflektorów. Płakała połyskującymi w słonecznym blasku łzami i wydawała długie westchnienia, przerywane szlochem, a jej obleczone w czarne rękawiczki dłonie drżały, kiedy ocierała policzki haftowaną chusteczką do nosa. Starała się, aby manifestacja rozpaczy nie zeszpeciła jej twarzy, wyrażając smutek estetycznym drżeniem warg oraz delikatnym skłonieniem głowy, osłoniętej przejrzystą czarną woalką, przypiętą do ronda kapelusza. Leonora także płakała, cicho i żałośnie. Opłakiwała nie ojca, którego straciła, lecz tego, którego nigdy nie miała. Leżący w trumnie mężczyzna był jej właściwie obcy – równie dobrze mógłby być dalekim krewnym lub dawnym nauczycielem, bo nigdy nie dopuścił jej bliżej do siebie. Spojrzała na młodszą siostrę, patrzącą z obojętnym wyrazem twarzy, jak grabarze opuszczają trumnę do równo wykopanej dziury w ziemi, i pomyślała, że nie rozumie, dlaczego Grace, jedyna z nich trzech, która miała powód do prawdziwego smutku, nie okazuje żadnych uczuć.
Grace była o ponad dziesięć lat młodsza od swoich sióstr. W przeciwieństwie do Alicii i Leonory, które w wieku dziesięciu lat zostały wysłane do szkoły w Anglii, dorastała w pełnej zieleni podmiejskiej dzielnicy Buenos Aires, Hurlingham, zamieszkanej głównie przez angielskie rodziny. Jednak nie różnica wieku czy wieloletnie rozstanie wzniosły wysoki mur między siostrami, ale fakt, że była inna. Tajemnicza, oderwana od rzeczywistości, wiotka i ulotna niczym wróżki z bajek dzieciństwa, Grace nie należała do tego świata. Alicia upierała się, że eteryczna natura Grace ma swoje źródło w fakcie, iż ich matka rozpaczliwie trzymała ją przy sobie i rozpieszczała, zrozpaczona i osamotniona po rozstaniu ze starszymi córkami, lecz Leonora była innego zdania – uważała, że Grace po prostu urodziła się inna i że matka dobrze zrobiła, nie rozstając się z nią. W zimnych salach angielskiej szkoły Grace zwiędłaby jak polny kwiat. Leonora nie miała co do tego żadnych wątpliwości, ponieważ sama długo wylewała łzy tęsknoty za domem w twarde poduszki.
Grace obserwowała opuszczaną do grobu trumnę prawie obojętnie, usiłując nie słuchać teatralnych szlochów siostry, która teraz zaczęła płakać głośniej i bardziej rozpaczliwie. Alicia uległa pokusie odegrania wzruszającej roli na tle cudownie pięknego wieczoru, pod olśniewającym niebem, lecz Grace nie osądzała jej za to. Patrzyła na trumnę z całkowitym spokojem, zrodzonym z pewności, że wbrew przekonaniu innych jej ojca wcale nie ma w środku. Wiedziała o tym, ponieważ widziała, jak w chwili śmierci jego dusza opuściła schorowane ciało. Ojciec uśmiechnął się do niej, jakby chciał powiedzieć: „Więc jednak od początku miałaś rację, kochanie”, potem zaś, prowadzony przez swoją zmarłą matkę i ukochanego wuja Errola, odpłynął w inny wymiar, zostawiając na ziemi jedynie zwiędłe ciało. Grace nie miała już siły ani ochoty, aby powtarzać swoim bliskim tę oczywistą prawdę – w końcu wszyscy i tak się dowiedzą, jak to jest, kiedy nadejdzie ich czas. Przeniosła wzrok na stojącą obok matkę, na której delikatnej twarzy malował się żal i ulga, i wzięła ją za rękę. Audrey z wdzięcznością lekko ścisnęła dłoń córki. Grace była już wprawdzie młodą kobietą, lecz nie straciła czystości i niewinności, dzięki którym wciąż wydawała się dzieckiem. Audrey wiedziała zresztą, że w jej oczach Grace nigdy nie przestanie być dzieckiem.
Dla Audrey Grace była istotą wyjątkową. Już w chwili, gdy przyszła na świat w szpitalu Małych Towarzyszy Maryi w Buenos Aires, Audrey zorientowała się, że jej córeczka bardzo różni się od innych dzieci. Alicia urodziła się, wrzeszcząc z charakterystycznym dla niej zniecierpliwieniem, Leonora cicho pojawiła się zaraz za siostrą, jak zwykle ustępując jej miejsca i drżąc w obliczu wielkiej niewiadomej, jaką był świat. Z Grace było zupełnie inaczej. Wyśliznęła się z drobnego ciała matki, nie stwarzając żadnych problemów, niczym szczęśliwy aniołek, i obdarzyła Audrey mądrym, spokojnym i pełnym tajemnic uśmiechem, który tak zaskoczył przyjmującego poród lekarza, że zbladł jak ściana. Audrey wcale nie była zdziwiona. Grace przyszła prosto z nieba i Audrey pokochała ją miłością tak intensywną, że aż bolesną. Przytuliła noworodka do piersi i z zachwytem wpatrzyła się w anielsko promienną twarzyczkę.
Dla Audrey Grace była błogosławieństwem wybaczającego i rozumiejącego wszystko Boga. Gęste jasne loczki córeczki tworzyły splątaną, szaloną aureolę wokół główki, a oczy były jak ciemnozielona rzeka, która w swoich głębinach skrywa wszystkie tajemnice tego świata. Dziewczynka budziła jednocześnie zachwyt i przerażenie, ponieważ ludziom wydawało się, że widzi ich na wskroś, jakby znała ich lepiej niż oni sami. Najbardziej jednak przerażała własnego ojca, który wszelkimi sposobami starał się unikać kontaktu ze stworzeniem, które było mu tak obce, jak istota z innej planety. Grace nie była do niego podobna ani z charakteru, ani fizycznie, i nigdy nie poddawała się sile jego woli oraz gwałtownemu usposobieniu. Uśmiechała się tylko wyrozumiale, jakby doskonale znała jego naturę i przyczyny, dla których bezustannie z nią walczył. Ojciec nie rozumiał Grace prawie do samego końca. Tuż przed śmiercią nagle uśmiechnął się zupełnie jak ona kiedyś, pogodnie i z miłością, jakby wiedział o czymś, co dla innych pozostaje tajemnicą, i objął ją czule. Potem odszedł, a wyraz zadowolenia i szczęścia, który za życia był mu zupełnie obcy, pozostał na jego twarzy.
Audrey puściła rękę córki, postąpiła krok do przodu, unosząc siwą głowę z godnością, która podtrzymywała ją w ciągu wielu burzliwych lat, i rzuciła do grobu białą lilię. Szeptem odmówiła krótką modlitwę i podniosła oczy na zachodzące słońce, które znikało za drzewami, rzucającymi długie czarne cienie na cmentarz. W tej samej chwili jej myśli rozproszyły się i na fali nostalgii wróciły do czasów, kiedy miłość rozkwitała wraz z drzewami jacaranda. Teraz, gdy była już stara, nie chciała kochać, a w każdym razie nie tak jak w latach młodości. Wiek pozbawił ją tamtych niewinnych nadziei i oczekiwań. Stojąc nad ciemnym grobem męża, w końcu poddała się wspomnieniom, patrząc, jak powstają w jej umyśle niczym armia duchów, powoli otrząsając się z więzów. Nagle znowu była młodą dziewczyną, a jej marzenia zachwycały świeżością, pełne radości i jeszcze niespełnionych obietnic.
Angielska kolonia Hurlingham Buenos Aires, 1946 rok
– Audrey, pospiesz się! – syknęła Isla, chwytając szesnastoletnią siostrę za ramię i wyciągając ją z leżaka. – Ciotka Hilda i ciotka Edna piją z mamą herbatę. Podobno Emmę Townsend przyłapano w ramionach jakiegoś Argentyńczyka. Koniecznie musisz posłuchać, to najprawdziwszy skandal!
Audrey zamknęła powieść i poszła za siostrą przez trawnik do głównego budynku klubu. Grudniowe słońce ostrymi promieniami prażyło ten malutki angielski zakątek, ze wszystkich sił opierający się integracji z przedstawicielami narodowości, które zjawiły się tu wcześniej i stopiły w naród. Anglicy z dumą powiewali swoją flagą, zatkniętą na kruchej tratwie, unoszącej się na hiszpańskim morzu. Uderzające do głowy zapachy eukaliptusa i gardenii tańczyły tango z aromatami herbaty i ciasteczek, a chłodna angielska intonacja i odgłosy eleganckiej gry w tenisa rozbrzmiewały na tle mocnych uderzeń kopyt galopujących argentyńskich kuców oraz rozmów zajmujących się nimi gauchos. Dwie kultury pędziły obok siebie jak dwa konie, nieświadome, że w gruncie rzeczy ciągną ten sam powóz.
Audrey i Isla dorastały w tej bardzo brytyjskiej części zamożnej podmiejskiej dzielnicy Buenos Aires, stolicy Argentyny. Wokół klubu Hurlingham, gdzie w wykładanej boazerią jadalni pod portretami króla i królowej podawano pieczeń wołową i zapiekankę z nerek, kwitła duża, wpływowa kolonia, w której życie było równie przyjemne jak gra w krykieta. Duże, podobne do pałaców domy stały za wysokimi cisowymi żywopłotami, w otoczeniu angielskich ogrodów, a posesje łączyły niebrukowane ani nie pokryte asfaltem drogi, prowadzące wprost na płaską pampę. Siostry współzawodniczyły ze sobą w biegach i skokach wzwyż i w dal, grywały w tenisa, pływały i drażniły strusia z sąsiedniej posesji, wrzucając golfowe piłki do jego zagrody i z rozbawieniem przyglądając się, jak je połyka. Często jeździły konno po rozległej pampie, goniąc zmykające wśród wysokich traw preriowe zające, a kiedy słońce zachodziło i granie świerszczy zaczynało zagłuszać parskanie kuców, co nieodmiennie zapowiadało koniec dnia, siadały wraz z matką i kuzynami w cieniu eukaliptusowych drzew, urządzając pikniki. Były to beztroskie, niewinne lata, nieskalane zmartwieniami świata dorosłych. Te zmartwienia czekały tuż za progiem, lecz na razie intrygi i skandale, o których dorośli opowiadali sobie przyciszonymi głosami nad ciasteczkami i kanapkami z ogórkiem, były jeszcze tylko źródłem rozbawienia, szczególnie dla Isli, pragnącej jak najszybciej osiągnąć wiek, kiedy sama będzie mogła stać się przyczyną wielkiego poruszenia i pełnych oburzenia spojrzeń.
Kiedy Audrey i Isla weszły do klubu, natychmiast zauważyły, że goście podnoszą głowy znad filiżanek z chińskiej porcelany, aby popatrzeć na siostry wdzięcznie kroczące między stolikami. Dziewczęta już dawno przywykły do tego, że zwykle znajdują się w centrum uwagi, lecz podczas gdy Audrey nieśmiało spuszczała oczy, Isla dumnie zadzierała kształtny nosek i władczym wzrokiem rozglądała się po sali. Matka mówiła im, że ludzie zwracają na nie uwagę, ponieważ ich ojciec jest prezesem Związku Przemysłowców i bardzo ważnym człowiekiem, ale Isla wiedziała, że te hołdy mają o wiele więcej wspólnego z ich gęstymi, poskręcanymi w sprężynki włosami, sięgającymi aż do pasa i lśniącymi jak wysuszone na słońcu siano, oraz z przejrzystymi zielonymi oczami.
Isla urodziła się piętnaście miesięcy po Audrey i była wyraźnie piękniejsza. Uparta i psotna, miała skórę koloru jasnego miodu i uśmiechnięte usta, które budziły zachwyt ludzi, nawet gdy Isla nie starała się zasłużyć na ich sympatię. Była niższa od siostry, leczy wydawała się wyższa, ponieważ chodziła lekkim krokiem, z dużą pewnością siebie i uniesioną głową, z plecami prostymi jak struna. Uwielbiała zwracać na siebie uwagę i nauczyła się gestykulować płynnymi ruchami dłoni, jak Latynosi, co nieodmiennie przyciągało ludzkie oczy. Uroda Audrey była bardziej klasyczna. Starsza siostra miała pociągłą, wrażliwą twarz, skórę jak alabaster, na której natychmiast znać było każdy, choćby najsłabszy rumieniec, i oczy pełne rozmarzenia, wywołanego romantycznymi powieściami i muzyką. Audrey potrafiła spędzać długie godziny na leżaku w ogrodzie klubu, wyobrażając sobie, jak wygląda świat odmienny od tego, do którego należała, świat, gdzie namiętni, porywczy mężczyźni tańczą ze swoimi ukochanymi pod gwiazdami, wdychając gęsty zapach jaśminu kwitnącego wśród wybrukowanych uliczek Palermo. Pragnęła się zakochać, lecz matka powtarzała jej, że jest jeszcze za młoda, aby marnować czas na rozmyślania o romansach.
– Będziesz miała mnóstwo czasu na miłość, kiedy dorośniesz, kochanie – mawiała, śmiejąc się z marzeń córki. – Czytasz za dużo powieści. Życie jest zupełnie inne…
Jednak instynkt podpowiadał Audrey, że matka nie ma racji. Dziewczyna czuła, że zna miłość, zupełnie jakby już doświadczyła jej w innym życiu, i teraz ogarnięta nostalgią dusza nie mogła doczekać się tego uczucia.
*
– Ach, moje śliczne siostrzeniczki! – wykrzyknęła ciotka Edna na widok obu dziewcząt. – Rose, dziewczynki pięknieją z dnia na dzień… – Nachyliła się do ucha siostry. – Jeszcze trochę i młodzi mężczyźni zaczną się do nich zalecać. Będziesz musiała uważać na Islę, pannica ma psotny błysk w oczach, bez dwóch zdań.
Ciotka Edna była wdową i nie miała dzieci, ale z typowo angielskim stoicyzmem starała się traktować tragiczne wydarzenia swojego życia ze zdrowym poczuciem humoru i zaspokajać macierzyńskie instynkty serdecznymi związkami z siostrzenicami i siostrzeńcami. Ciotka Hilda zesztywniała, przyglądając się Audrey i Isli ze starannie skrywaną niechęcią, spowodowaną faktem, że jej własne cztery córki były chude, płaskie jak deski, nieatrakcyjne i bezbarwne. Żałowała, że zamiast nich nie urodziła czterech synów, którzy zapewne mieliby większe szanse na zawarcie korzystnych małżeństw.
– Siadajcie, dziewczęta. – Ciotka Edna poklepała sąsiednie krzesło pulchną dłonią, ciężką od biżuterii. – Właśnie rozmawiałyśmy o…
– Pas devant les enfants, nie przy dzieciach – wtrąciła szybko Rose, nalewając sobie kolejną filiżankę herbaty.
– Och, powiedz, o co chodzi, mamusiu! – poprosiła Isla, robiąc zabawną minę do ciotki Edny, która odpowiedziała porozumiewawczym mrugnięciem.
Zamierzała opowiedzieć siostrzenicom o wszystkim trochę później, kiedy zostaną same.
– Nie stałoby się nic złego, gdyby się o tym dowiedziały – zwróciła się do sióstr. – Właściwie takie sprawy w pewnym sensie stanowią część edukacji dorastającej dziewczyny, nie sądzisz, Hildo?
Hilda wydęła spierzchnięte wargi i poruszyła sznurem pereł, zdobiącym jej chudą szyję.
– Zapobieganie zawsze jest lepsze niż leczenie – odparła sucho, ledwo rozchylając usta. – Ja też nie widzę w tym nic szkodliwego, Rose.
– Dobrze… – przystała Rose, z rezygnacją odchylając się w fotelu. – Ale ty im to opowiedz, Edno, bo ja jestem zbyt poruszona…
W błękitnych oczach ciotki Edny zabłysło złośliwe rozbawienie. Bez pośpiechu zapaliła papierosa. Obie jej siostrzenice niecierpliwie obserwowały, jak głęboko zaciąga się dymem, pragnąc nasilić dramatyczny efekt.
– Jest to tragiczna, lecz także wyjątkowo romantyczna historia, moje drogie – zaczęła, wydmuchując chmurkę dymu niczym nieszkodliwy, przyjaźnie nastawiony smok. – Jak wiecie, Emma Townsend już jakiś czas temu zaręczyła się z Thomasem Lettonem, lecz teraz okazało się, że biedaczka jest do szaleństwa zakochana w jakimś Argentyńczyku…
– Co najgorsze, ten chłopak nie pochodzi nawet z dobrej argentyńskiej rodziny – wtrąciła ciotka Hilda, unosząc brwi, aby podkreślić dezaprobatę. – To syn piekarza czy kogoś takiego…
Zagłębiła szponiaste palce w należącej do siostry paczce papierosów, wyjęła jednego i z oburzoną miną zapaliła.
– Ci biedni rodzice! – Rose ze współczuciem pokręciła głową. – Wyobrażam sobie, jaki to dla nich wstyd…
– Gdzie Emma go poznała? – zapytała Audrey.
Była wstrząśnięta dramatyzmem historii i bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej.
– Nie wiadomo – odparła ciotka Edna, rozkoszując się wrażeniem, jakie jej słowa zrobiły na dziewczętach. – Moim zdaniem chłopak musi mieszkać gdzieś w sąsiedztwie, bo jak inaczej mogliby na siebie wpaść? Nie wątpię, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Podobno Emma wykradała się ze swojego pokoju przez okno i spotykała się z nim o północy, dowiedziałam się tego od bardzo odpowiedzialnej i dobrze zorientowanej osoby… Wyobraźcie sobie tylko – taki skandal!
Isla zagryzła wargi z podniecenia. Oczy ciotki Edny rozszerzyły się jak źrenice żaby, która właśnie zauważyła tłustą, dorodną muchę.
– Randki o północy! – powtórzyła z przejęciem, przypominając sobie własne tajemne spotkania w pawilonie, na które umawiała się w młodości. – Zupełnie jak w powieści!
– W jaki sposób wszystko się wydało? – zapytała Isla z zapartym tchem, ignorując łagodnie karcące spojrzenie matki.
– Zauważyła ich babka Emmy, stara pani Featherfield, która najczęściej nie może spać i do późnej nocy spaceruje po ogrodzie. Zobaczyła młodą parę, całującą się pod figowcem, i była pewna, że to wnuczka oraz jej narzeczony, Thomas Letton. Wyobraźcie sobie jej przerażenie, kiedy się zorientowała, że Emmę trzyma w ramionach obcy, ciemnowłosy chłopak, który…
– Wystarczy, Edno – odezwała się nagle Rose, z głośnym stuknięciem odstawiając filiżankę na spodeczek.
– Biedny Thomas Letton musi być na dnie rozpaczy – podjęła Edna, taktownie poruszając inny wątek historii, aby uczynić zadość prośbie siostry. – Teraz na pewno nie ożeni się z Emmą…
– Mówiono mi, że głupia dziewczyna upiera się, iż jest zakochana w tym Argentyńczyku – oznajmiła ciotka Hilda, z irytacją zgniatając niedopałek w popielniczce. – Podobno błaga swoich nieszczęsnych rodziców, żeby pozwolili jej wyjść za syna piekarza…
– Coś takiego! – zawołała ciotka Edna.
Zaczęła z podnieceniem wachlować okrągłą twarz kartą dań, delektując się szczegółami skandalu.
– O mój Boże… – westchnęła żałośnie Rose.
– Cudownie! – ucieszyła się Isla. – Co za wspaniała afera! Myślicie, że Emma ucieknie z tym chłopakiem?
– Skądże znowu, kochanie – odparła Rose, uspokajająco poklepując córkę po dłoni. Isla zawsze ekscytowała się najdrobniejszymi rzeczami ponad wszelką miarę. – To po prostu niemożliwe. Na pewno nie chciałaby przynieść takiego wstydu rodzinie…
– Jakie to smutne… – przemówiła Audrey, która czuła rozpacz kochanków tak intensywnie, jakby sama jej doświadczała. – Jakie to strasznie smutne, że nie mogą być razem… Co z nimi będzie? – Spojrzała na matkę dużymi, rozmarzonymi oczami.
– Sądzę, że Emma wcześniej czy później odzyska rozsądek. Będzie mogła uważać się za szczęściarę, jeżeli biedny Thomas Letton zgodzi się mimo wszystko pojąć ją za żonę. Nie jest to całkowicie wykluczone, bo wiem, że darzy ją głębokim uczuciem…
– Gdyby to zrobił, należałoby uznać go za świętego – skomentowała ciotka Hilda, wzruszając ramionami i szybkimi, nerwowymi ruchami rozsmarowując dżem na rogaliku.
– To prawda – przyznała ciotka Edna. Wyciągnęła rękę i poczęstowała się kawałkiem pysznego piernika. – Powinna dziękować Bogu na kolanach, jeżeli Thomas nie zerwie zaręczyn. Wielu mężczyzn nie wróciło z wojny, więc mnóstwo młodych kobiet pozostanie bez mężów… Trochę dziwię się Emmie, że nie miała dość zdrowego rozsądku, aby docenić to, co dostała od losu…
– Czy ten biedny chłopiec jest w niej zakochany? – zagadnęła cicho Audrey.
– Nie powinien był pozwalać sobie na taką bezczelność – odpowiedziała krótko ciotka Hilda. – Słyszałyście, że Moira Philips w końcu zwolniła szofera? Bardzo dobra decyzja, biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej podsłuchiwał ich rozmowy i przekazywał wszystko rządowi… Co za koszmar, trudno to sobie wyobrazić…
Audrey siedziała w milczeniu, gdy tymczasem jej matka i ciotki rozmawiały o szoferze pani Philips. Nie znała zbyt dobrze Emmy Townsend, ponieważ dziewczyna była od niej o jakieś sześć lat starsza, ale często widywała ją w klubie. Emma miała miłą, ładną twarz i włosy mysiego koloru. Audrey zastanawiała się, co teraz robi i co czuje nieszczęśliwie zakochana dziewczyna. Wyobrażała sobie, że Emma potwornie cierpi, że przyszłość jawi się jej jako czarna, pozbawiona miłości otchłań. Zerknęła na siostrę, która ze znudzeniem skubała kanapkę. Sprawa szofera Moiry Philips była nudna jak flaki z olejem w porównaniu z zakazanym romansem Emmy Townsend… Audrey wiedziała, że Islę interesuje głównie zamieszanie, wywołane zachowaniem nieszczęsnej dziewczyny, natomiast romantyczny, tragiczny wymiar historii nie ma dla niej najmniejszego znaczenia. Isla cieszyła się, że przez pewien czas wszyscy będą rozmawiać tylko o Emmie, w dodatku takim samym, przyciszonym głosem, jakim mówi się o śmierci i pogrzebie, choć w istocie będą czuli przyjemne podniecenie, powtarzając sobie nieprzyzwoite szczegóły. Isla była zachwycona, że tak łatwo można zachwiać uporządkowanym życiem angielskiej wspólnoty i w głębi serca żałowała, że w centrum uwagi znalazła się Emma Townsend, a nie ona. Cóż, na razie będzie musiała zadowolić się ekscytacją płynącą z powtarzanych przez rodzinę i sąsiadów plotek…
*
Minęły co najmniej dwa tygodnie, zanim Emma Townsend pojawiła się w klubie. Plotki i atmosfera skandalu szerzyły się jak pożar w lesie i narastały, aż w końcu panie ze znamienitego stowarzyszenia Hurlingham Ladies zaczęły szeptać, iż Emma jest w ciąży, co na szczęście okazało się całkowitą nieprawdą. Stowarzyszenie Hurlingham Ladies składało się z czterech starszych, szacownych dam lub Krokodylic, jak zjadliwie nazywała je ciotka Edna, które sprawnie i kompetentnie organizowały wszystkie klubowe imprezy, to znaczy mecze polo, zawody lekkoatletyczne, wystawy kwiatów, przyjęcia i koktajle na świeżym powietrzu oraz tańce. We wtorkowe wieczory grywały w brydża, w środy rano w golfa, a w czwartkowe popołudnia malowały i z nużącą regularnością rozsyłały zaproszenia na herbatki i nocne czuwania modlitewne. Jak mówiła Edna, Krokodylice stanowiły swoistą „policję protokołu dobrego zachowania” – każdy wiedział, że popełnił jakieś wykroczenie przeciwko dobrym manierom, jeśli zaproszenie na małym liliowym kartoniku nie trafiło do jego skrzynki, chociaż niektórzy z prawdziwą ulgą przyjmowali fakt, że wreszcie nie muszą wymyślać odpowiedniej wymówki.
Audrey i Isla przez całe te dwa tygodnie cierpliwie wypatrywały biednej Emmy Townsend. W niedzielę dziewczyna nie pojawiła się w kościele, co rozwścieczyło cztery damy. Po nabożeństwie długo siedziały przed budynkiem, raz po raz zbliżając ku sobie ozdobione piórami kapelusze, gęgając jak gęsi i surowo krytykując Emmę, która nie uznała za stosowne błagać Boga o wybaczenie. Kiedy w drzwiach kościoła stanął Thomas Letton z całą rodziną, zgromadzeni zamilkli, podążając wzrokiem za jego przystojną sylwetką. Thomas z godnością przeszedł główną nawą, a jego obojętna, spokojna twarz nie zdradzała upokorzenia, jakim z pewnością było dla niego zachowanie Emmy. Krokodylice ze współczuciem skinęły głowami, lecz Thomas udał, że ich nie widzi i ze wzrokiem utkwionym w ołtarzu zajął miejsce obok matki i siostry. Emmy nie widziano także na meczu polo ani na pikniku po zakończeniu gry, zorganizowanym przez dwie Krokodylice, Charlo Osborne i Dianę Lewis. Obie panie przez całe popołudnie mamrotały pod nosem, że jeżeli Emma zjawi się na pikniku, publicznie dadzą do zrozumienia, co o niej myślą i odeślą ją do domu, chociaż w głębi duszy marzyły, aby mimo wszystko przyszła i dostarczyła zebranym nowego tematu do plotek. Wreszcie, po ponad dwóch tygodniach, Emma wraz z rodziną przyszła do klubu na sobotni lunch.
Audrey i Isla siedziały w wydzielonej wnęce z braćmi, rodzicami i naturalnie ciotką Edną, kiedy Emma Townsend z pochyloną głową przekroczyła próg sali jadalnej, z wielką determinacją wpatrując się w podłogę i unikając wzroku innych gości. Audrey podniosła głowę, zaskoczona nagłą ciszą, i ujrzała, jak mała grupa przemierza jadalnię powolnym krokiem, kierując się ku stolikowi w rogu. Wszyscy, to jest wszyscy poza pułkownikiem Blythe, który ukrył bujne szpakowate wąsy za egzemplarzem „London Illustrated News”, paląc tureckie cygaro, obserwowali przemarsz rodziny Townsendów. Nawet pan Townsend, postawny mężczyzna o srebrzystych włosach i kręconych bokobrodach, przełknął oburzenie, decydując się raczej na milczenie niż na konfrontację, którą w innych okolicznościach z pewnością by wybrał. Spokojnie zamówił drinki, potem zaś odwrócił się plecami do reszty małej społeczności, która z gorliwością wygłodniałych szakali czekała na jego następny gest.
– Coś takiego, Arthur w ogóle na nas nie warczy! – głośno syknęła ciotka Edna. – To zupełnie do niego niepodobne!
– Wystarczy, moja droga – odezwał się Henry, biorąc garść orzeszków z misy. – Nie do nas należy komentowanie zachowania innych…
– Też tak uważam – przyznała z uśmiechem. – Krokodylice robią to za nas wszystkich…
– Będą wściekłe, że przegapiły taki spektakl! – Isla zachichotała, trącając siostrę łokciem.
Jednak Audrey nie dała się wciągnąć do wesołej rozmowy. Z całego serca współczuła rodzinie, która cierpiała publicznie razem z Emmą.
Kiedy już wydawało się, że Townsendowie ugną się pod ciężarem upokorzenia, przez salę przebiegło pełne zaskoczenia westchnienie. Audrey odwróciła się i zobaczyła Thomasa Lettona, który wyprostowany, z mocno wysuniętym podbródkiem, zbliżał się z drugiego końca jadalni. Isla siedziała z szeroko otwartymi ustami, jakby zamierzała wydać głośny okrzyk zdumienia, lecz nagle zabrakło jej siły głosu. Albert, młodszy brat obu dziewcząt, który nigdy nie marnował okazji, aby odpłacić Isli za lata dokuczania i karcenia, szybko chwycił orzeszka i wrzucił jej prosto do gardła. Isla rzuciła mu zdziwione spojrzenie, poczerwieniała jak burak i zaniosła się chrypliwym kaszlem. Zaczęła się dusić, ponieważ orzech utkwił w tchawicy. Ze zdławionym krzykiem zerwała się na równe nogi, odepchnęła krzesło i niekontrolowanym ruchem zmiotła ze stołu szklanki i kieliszki, które z trzaskiem runęły na podłogę, co niezwykle skutecznie odwróciło uwagę jedzących od Thomasa Lettona i rodziny Townsendów. Isla przewróciła nalanymi krwią oczami, krztusząc się i gorączkowo machając rękami. Zanim Audrey zdążyła się zorientować, co się dzieje, ojciec chwycił Islę od tyłu, łącząc dłonie na jej brzuchu i unosząc ją do góry. Dziewczyna bezskutecznie usiłowała chwycić powietrze, z każdą chwilą coraz bardziej czerwona, podczas gdy wszyscy goście klubu zgromadzili się dookoła stolika, z niepokojem kibicując Henry’emu Garnetowi, który walczył o uratowanie córki od bolesnej śmierci. Rose stała nieruchomo, sparaliżowana strachem, i bezradnie patrzyła, jak życie ucieka z ciała jej dziecka w straszliwych spazmach. Zmartwiałymi z przerażenia ustami powtarzała modlitwę. Zaraz potem zaczęła dziękować mu za ratunek, ponieważ przy kolejnym energicznym szarpnięciu Henry’ego orzech przesunął się i Isla wreszcie chwyciła haust powietrza. Albert zalał się łzami, obejmując matkę w pasie ramionami i przepraszając za bezmyślny żart, ciotka Edna zaś podtrzymała powracającą znad krawędzi śmierci Islę, która ciężko dyszała i trzęsła się jak osika. Zebrany tłum zaczął klaskać radośnie i tylko Audrey zauważyła, jak Emma Townsend opuszcza jadalnię razem z Thomasem Lettonem. Nie umknęło jej uwagi, że młodzi ludzie trzymali się za ręce.
– Nasz cioteczny dziadek Charlie zakrztusił się na śmierć – zauważyła z powagą ciotka Edna, kiedy oklaski umilkły. – Ale nie orzeszkiem, tylko kawałkiem sera, zwykłego wiejskiego cheddara, swojego ulubionego gatunku. Potem zawsze nazywałyśmy go Charliem Cheddarem, pamiętasz, Rose? Biedny, kochany Charlie Cheddar…
Ku oburzeniu członkiń stowarzyszenia Hurlingham Ladies Thomas Letton i Emma Townsend pobrali się jesienią tego samego roku. Rose była zachwycona, że rodzina Emmy znowu będzie mogła chodzić z podniesioną głową, natomiast ciotka Hilda była zdania, że dziewczyna nie zasługuje na tak porządnego młodego człowieka. Ciotka Edna nazwała siostrę honorową Krokodylicą i za jej plecami demonstracyjnie kłapała zębami, doprowadzając Islę do wybuchów niepohamowanej wesołości. Mniej taktowna od Edny Isla przez kilka dni krążyła wokół mniej lubianej ciotki niczym ważka, na zmianę kłapiąc i chichocząc.
– Co wstąpiło w tę dziewczynę, Rose? – skarżyła się ciotka Hilda. – Co ma znaczyć to kłapanie, na miłość boską?
Rose z trudem panowała nad rozbawieniem, zapewniając siostrę, że jest to tylko niemądra zabawa, którą Isla przyniosła ze szkoły.
– No, dobrze… – odetchnęła ciotka Hilda. – Bo już myślałam, że ma to coś wspólnego ze mną…
– Skądże znowu, kochanie! Nie zwracaj uwagi na Islę, to wkrótce zajmie się czymś innym – poradziła Rose.
Okazało się, że miała rację – Isla szybko traciła zainteresowanie wszystkim, co robiła i po paru dniach drażnienie honorowej Krokodylicy zdążyło ją znudzić.
Romans Emmy Townsend wywarł ogromne wrażenie na Audrey. Nie potrafiła o nim zapomnieć. Poszła na ślub Emmy i z daleka obserwowała ceremonię, wyobrażając sobie pannę młodą jako zrezygnowaną cierpiętnicę, ze złamanym sercem przekraczającą próg życia, w którym nie było miejsca na miłość. W oczach Audrey tak czarna przyszłość była gorsza niż śmierć, lecz kiedy dwa tygodnie później młoda para wróciła z podróży poślubnej, Emma wydawała się zupełnie szczęśliwa w roli żony. Czas zatarł ślady skandalu, a brytyjska społeczność gotowa była zapomnieć błąd młodej kobiety. Wkrótce nawet Hurlingham Ladies odłożyły dezaprobatę na półkę, wdzięcznie uśmiechnięte przyjęły młodą panią Letton i zaczęły wysyłać jej koperty z małymi liliowymi zaproszeniami z równie nużącą regularnością jak poprzednio. Tylko Audrey wciąż wyobrażała sobie, że w pogodnym śmiechu Emmy słyszy nutę bólu. Miała wrażenie, że w oczach Emmy dostrzega wyraz gorzkiego cierpienia, widocznego zwłaszcza w chwilach, gdy świeżo upieczona małżonka Thomasa Lettona popadała w zamyślenie i wpatrywała się w przestrzeń z takim natężeniem, jakby wspominała tamte czułe pocałunki pod figowcem. Audrey uważała Emmę za postać tragiczną i była zdania, że ciężkie przeżycia dodały jej twarzy zupełnie nowej, poważnej i subtelnej urody.
*
Kiedy w styczniu 1948 roku Audrey skończyła osiemnaście lat, matka zabrała ją na zakupy do wielkiego, imponującego sklepu Harrodsa przy Avenida Florida. Pojechały tam w towarzystwie ciotki Edny oraz Isli, a po zakupach wybrały się na herbatkę do kawiarni w hotelu Alvear Palace. Ciotka Edna, która podobnie jak jej siostra Rose nigdy nie była w Londynie, chodziła po sklepie, narzekając, że w niczym nie przypomina wspaniałego pierwowzoru, lecz Audrey i Isla potraktowały tę wycieczkę jak cudowną, od dawna oczekiwaną przygodę. Cieszyły się nie tylko ubraniami, które kupiła im matka, ale także możliwością obserwowania eleganckich pań w modnych kapeluszach, rękawiczkach i w pantoflach na niebezpiecznie wysokich obcasach, oglądających kosmetyki i sprowadzane z Europy stroje. Isla z zazdrością przyglądała się, jak jej starsza siostra przymierza suknie dla dorosłych i jedwabne bluzki, i dąsała się, że matka nie chce kupić jej kolczyków, dopóki nie skończy osiemnastu lat. Aby ją ułagodzić, ciotka Edna kupiła jej dżersejowy bliźniak, co natychmiast przywołało uśmiech na twarz dziewczyny, która doskonale wiedziała, że matka nie znosi, gdy ktoś niweczy jej niezbyt często podejmowane próby dyscyplinowania córek.
Upał wydawał się zupełnie nieznośny, kiedy szły zakurzonymi ulicami, nie zwracając uwagi na małych żebraków, którzy wyskakiwali z cienistych bram jak małpki, prosząc o pieniądze lub słodycze. Minęły uliczne stoisko z prasą, gdzie promienna twarz Evy Peron uśmiechała się do nich z pierwszych stron wszystkich ogólnokrajowych gazet. Ufarbowane na jasny blond włosy, ściągnięte w surowy kok, zimne brązowe oczy i triumfalny wyraz twarzy kobiety, której bezwzględna ambicja nigdy nie miała być nasycona… Ciotka Edna i Rose pospiesznie minęły kiosk, zachowując swoje opinie dla siebie. Po mieście krążyło wiele historii o ludziach zlinczowanych przez tłumy rozwścieczonych peronistów wyłącznie za nierozważnie wypowiedzianą uwagę. Ulice Buenos Aires nie należały do miejsc, gdzie można było krytykować Pierwszą Damę. Większość Argentyńczyków nie czuło się już bezpiecznych nawet we własnych czterech ścianach.
Audrey uwielbiała Buenos Aires. Każda taka wyprawa dawała jej posmak wolności i pozwalała spędzić popołudnie w cudownej anonimowości miejskiego labiryntu. Dziewczyna lubiła przebywać w tłumie ludzi, spieszących do pracy lub na rozmaite spotkania, albo przechadzających się leniwie rozsłonecznionymi alejami, w tłumie oglądającym wystawy i mknącym w nieodgadnionym kierunku w świat. Samochody, gwar i hałas podniecały ją, zielone skwery i bogato zdobione budynki urzekały. Pragnęła wejść w miejskie życie, stać się jego częścią, niczym jedwabna nić, która tworzy ogromną tkaninę. Kochała romantyczne małe kafejki i restauracje, które wylewały się na chodniki i służyły jako miejsca krótkiego odpoczynku przed startem do kolejnego gorączkowego wyścigu. Pucybuci i sprzedawcy kwiatów siadali razem w cieniu, dyskutując o polityce i interesach, popijając herbatę mate przez pięknie rzeźbione srebrne słomki. Powietrze było gęste od oparów spalin z rur wydechowych autobusów oraz karmelu ze stoisk z ciastkami, a ożywione głosy bawiących się dzieci chwilami całkowicie zagłuszały uliczny gwar. Audrey szła za matką i z zainteresowaniem rozglądała się dookoła. Widok młodych par, spacerujących za rękę pod palmami na placu San Martin, pobudził ją do rozmyślań o miłości, a głęboki zapach gardenii i świeżo skoszonej trawy przeniósł w świat powieści, które tak lubiła czytać. Wyobraziła sobie, jak pewnego dnia ona także będzie spacerować z ukochanym i wymieniać z nim ukradkowe pocałunki pod fontanną. Niedługo potem weszły do kawiarni w hotelu Alvear Palace i Rose zaczęła opowiadać o dwóch młodych ludziach, którzy w ostatnich dniach przyjechali z Anglii, aby podjąć pracę w firmie ojca Audrey i Isli.
– Cecil i Louis Forresterowie – powiedziała.
Nie ulegało wątpliwości, że przybysze zrobili na niej dobre wrażenie, ponieważ kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu.
– Bracia? – zapytała ciotka Edna, odpinając jeden guzik bluzki i wachlując spoconą skórę.
– Tak, bracia. Cecil, starszy, ma trzydzieści lat, a Louis dwadzieścia dwa. Louis jest odrobinę… – przerwała, szukając odpowiedniego określenia, aby nie wykazać się złośliwością. – Odrobinę ekscentryczny – dokończyła z naciskiem. – Natomiast Cecil to przystojny, elegancki i wyjątkowo czarujący młody człowiek…
– Mogę zamówić sobie naleśniki z dulce de leche? – wtrąciła Isla, nie spuszczając łakomego spojrzenia z barowego wózeczka z ciastkami, popychanego przez kelnera w białych rękawiczkach, który z zachwytem zerkał na dwie ładne dziewczyny.
– Oczywiście, kochanie – odparła Rose. – Ty także masz ochotę na dulce de leche? – zwróciła się do Audrey, która skinęła głową.
– Czy ci Forresterowie przyjechali sami? – zapytała matkę.
– Tak. Biedny Cecil był na wojnie, wydaje mi się, że robił coś naprawdę ważnego. – Rose westchnęła ciężko.
Chciała dodać, że Louis odmówił wstąpienia do wojska i pozostał w Londynie, gdzie z uporem godnym lepszej sprawy grał melancholijne melodie na wielkim fortepianie, nawet w czasie nalotów, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Uznała, że zachowałaby się niesprawiedliwie, nastawiając dziewczęta negatywnie do Louisa jeszcze zanim zdążyły go poznać.
– Przyjechali tutaj, aby wyrwać się z Europy pogrążonej w powojennej depresji. Ich ojciec, który w przeszłości prowadził interesy z Henrym, zaproponował, żeby spróbowali spędzić trochę czasu w Buenos Aires. Kiedyś zrobił nam sporą uprzejmość, bardzo dobrze zachował się w stosunku do Henry’ego, więc naprawdę się cieszę, że teraz możemy trochę pomóc jego synom. Zatrzymali się w klubie.
– Młodych mężczyzn nigdy dosyć, zwłaszcza w tych czasach – oświadczyła ciotka Edna, nalewając sobie dużą filiżankę earl greya. – Wojna ograbiła nas z najlepszej męskiej młodzieży, to doprawdy wielka tragedia…
– Tak… – Rose pokiwała głową.
W głębi duszy pogardzała młodym Louisem za brak odwagi. Jej mąż i wielu innych wyprawiło się w niebezpieczną drogę za morze, ryzykując życie, aby bronić kraju, który uważali za swoją ojczyznę, chociaż niektórzy z nich nigdy wcześniej nie byli w Wielkiej Brytanii. Ona sama także włączyła się w nurt społecznego wysiłku, razem z innymi paniami z Hurlingham masowo robiąc na drutach swetry, skarpety, czapki i szaliki dla walczących w Europie. Kiedy wojna wreszcie dobiegła końca, Rose przysięgła sobie uroczyście, że nigdy więcej nie weźmie do ręki drutów, ponieważ każde metaliczne kliknięcie przywoływało z jej pamięci straszne dni pełne oczekiwania, niepewności, obaw i smutku.
– Zaprosisz ich na przyjęcie z okazji urodzin Audrey, mamo? – zapytała Isla, zdradzając większe zainteresowanie światem z chwilą, gdy jej talerz został napełniony.
Rose wyprostowała się i lekko przekrzywiła głowę.
– Dlaczego nie… – odpowiedziała, szukając wzrokiem aprobaty u siostry.
– Trzeba ich zaprosić, oczywiście! – wykrzyknęła ciotka Edna z entuzjazmem. – Będzie to doskonała okazja, aby poznali porządnych Anglików, poza tym wszystkie dziewczęta Hildy szukają mężów, podobnie jak bliźniaczki Pearson, nie wspominając już o biednej June Hipps, która za parę miesięcy skończy dwadzieścia dziewięć lat i jeżeli wkrótce nie znajdzie odpowiedniego kandydata, na pewno zostanie starą panną…
Rose nie zamierzała podsuwać Cecila Forrestera córkom innych kobiet, chociaż Audrey i Isla były jeszcze za młode, aby myśleć o małżeństwie. Dziewczęta Hildy i June Hipps nie stanowiły dla nich żadnej konkurencji, lecz bliźniaczki Pearsonów były smukłe, ładne i zawsze pogodnie uśmiechnięte. Lekko wydęła wargi i przełknęła niepokój.
– Może i tak, ale to będzie przyjęcie Audrey, a nie targ – zauważyła z lekkim rozdrażnieniem.
Ciotka Edna oblała się rumieńcem aż po rozchwiane podbródki i rzuciła siostrze pełne wyrzutu spojrzenie.
– Och, wcale nie o to mi chodziło… – wyjąkała. – Nieważne… Jacy oni są, ci Forresterowie? Myślisz, że przypadną do gustu twoim dziewczętom?
Rose uśmiechnęła się i postawiła filiżankę na spodeczku.
– Na pewno – odrzekła. – Louis jest prawie rówieśnikiem Audrey, ale wydaje mi się zbyt… zbyt narwany, tak, to chyba właściwe słowo. Musi dorosnąć i okrzepnąć. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa z Cecilem – ten jest odpowiedzialny, myślący i przystojny. Czarujący młody człowiek, chociaż sporo starszy od Audrey. Moim zdaniem nie ma to wielkiego znaczenia, uważam, że miło jest przebywać w towarzystwie mężczyzny, który zwiedził trochę świata. Masz ochotę zaprosić ich na przyjęcie, skarbie? – Rose odwróciła się do starszej córki.
Audrey usiłowała ukryć podniecenie, smarując masłem biszkopcik, którego wcale nie zamierzała zjeść, i niepewnie kiwnęła głową.
– Założę się, że Forresterowie zakochają się w Audrey. – Isla zachichotała. – Och, dam sobie rękę uciąć, że tak będzie! – dorzuciła w odpowiedzi na zażenowane spojrzenie siostry. – Nie bądź taka wstydliwa, jesteś o wiele ładniejsza od innych dziewczyn, nawet od bliźniaczek Pearsonów. Tak czy inaczej, chcę zatańczyć z nimi obydwoma…
– Będziesz musiała zaczekać na zaproszenie – odpowiedziała Rose i z uśmiechem odwróciła się do Edny. – Co pomyślałyby sobie Krokodylice, gdyby Isla zaczęła prosić mężczyzn do tańca? – Zaśmiała się.
– Kłap, kłap, kłap! – Ciotka Edna kłapnęła zębami, a jej podbródki zatrzęsły się tak mocno, że wszystkie cztery kobiety wybuchnęły serdecznym śmiechem.
*
Audrey i Isla nie musiały długo czekać na spotkanie z braćmi Forresterami, ponieważ kilka dni później ich ojciec zaprosił obu młodych ludzi na kolację w domu przy Canning Street. Stół ustawiony był w cieniu winnych krzewów na tarasie i oświetlony dużymi lampami oraz świecami, które pełniły rolę nie tylko źródła światła, ale także dekoracji. Dziewczęta przystroiły obrus świeżymi kwiatami z ogrodu i ułożyły z nich piękny bukiet, natomiast Rose starannie i szczegółowo omówiła menu z młodą kucharką imieniem Marisol. Rose zaprosiła na kolację Ednę, nie tylko z dobrego serca i uprzejmości, lecz także dlatego, że zależało jej na opinii siostry o Cecilu Forresterze, który w przyszłości mógłby okazać się znakomitym kandydatem do ręki Audrey. Postanowiła, że do stołu zasiądą tylko dorośli i dziewczęta, ponieważ obecność młodszych braci, a szczególnie Alberta, z pewnością wywołałaby niepożądane reakcje ze strony Isli.
Audrey i Isla czekały na gości w ogrodzie, ubrane w nowe sukienki, które matka kupiła im u Harrodsa. Isla zauważyła, że jej siostra wygląda jak młoda kobieta i poczuła się odrobinę niepewnie u jej boku. Była tylko o piętnaście miesięcy młodsza, lecz tego wieczoru Audrey sprawiała wrażenie prawie dorosłej, nawet trzymała się inaczej niż zwykle, z większą godnością i powagą. Islę po raz pierwszy ogarnęło uczucie dziwnego smutku na myśl, że ich dzieciństwo powoli dobiega końca.
– Obie wyglądacie cudownie, dziewczęta! – zawołała ciotka Edna, wychodząc z domu w jedwabnej bluzce i spódnicy koloru kości słoniowej, bawiąc się długim sznurem pereł, zwisającym aż do pasa i równo układającym się na jej obfitym biuście.
Edna roztaczała wokół siebie intensywny zapach perfum Christiana Diora, a na grzbiecie nosa miała górkę nierozprowadzonego puszkiem pudru, która wyglądała jak miniaturowa zaspa śnieżna. Isla nie miała zamiaru radzić ciotce, aby poprawiła makijaż. Wręcz odwrotnie, doszła nawet do wniosku, że zabawnie będzie obserwować niczego nieświadomą Ednę w czasie kolacji, lecz na szczęście Audrey miała lepsze serce. Natychmiast powiedziała o tym Ednie i sama delikatnie zmiotła nadmiar pudru z jej nosa.
– Jesteś kochana… – Edna wyjęła puderniczkę z torebki i pospiesznie sprawdziła w lusterku, czy nie przeoczyła czegoś jeszcze. Usatysfakcjonowana, że udało jej się osiągnąć doskonały efekt, uszminkowała usta, zatrzasnęła torebkę i zerknęła na zegarek. – Zaraz tu będą… Muszę powiedzieć, że ja również jestem ich bardzo ciekawa… W klubie aż huczy od różnych opowieści na ich temat. Dzisiaj słyszałam, że wczoraj po południu Cecil pomógł starej Dianie Lewis wsiąść do samochodu i dosłownie olśnił ją swoim urokiem… Zaraz potem wpadłam na Charlo, która powiedziała mi, że wczoraj wieczorem pułkownik Blythe zjadł z Cecilem kolację i do rana grali w karty. Podobno bardzo się zaprzyjaźnili. Pułkownik uwielbia snuć wojenne opowieści, których my wszyscy mamy już serdecznie dosyć, tymczasem ten kochany Cecil kilka godzin rozmawiał z nim o swoich przeżyciach. Pułkownik mówi, że Cecil ponad wszelką wątpliwość wykazał się wielką odwagą i w przeciwieństwie do brata cieszy się świetlaną reputacją w Londynie. Wszyscy powtarzają, że z tego Louisa niezły kawał lenia… Niedawno przez całą noc grał na fortepianie, co nie bardzo spodobało się innym gościom klubu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby grał jakieś sensowne utwory, ale on podobno brzdąkał nieprawdopodobnie smutne melodie, od których inni mieli złe sny… – Edna prychnęła wzgardliwie i odwróciła się w stronę domu.
Dokładnie w tym momencie na trawniku pojawili się Henry oraz Rose, prowadząc ze sobą dwóch młodych mężczyzn.
– Ach, nareszcie… – Ciotka Edna westchnęła i uśmiechnęła się szeroko. – Jesteście gotowe, dziewczęta?
I ruszyła przez trawnik na spotkanie gości. Audrey i Isla wymieniły podekscytowane spojrzenia. Isla nie była w stanie zapanować nad uśmiechem, który rozjaśnił jej zabawną buzię w chwili, gdy rodzice przedstawili ją Forresterom, lecz Audrey zdołała zapanować nad sobą i nieśmiało spuściła oczy, podając rękę braciom.
Od razu uderzyło ją, jak wiele ich różni. Cecil był wysoki i szczupły, o regularnych, symetrycznych rysach, przejrzystych błękitnych oczach i długim, arystokratycznym nosie. Jego spojrzenie wydawało się czujne i skupione, podczas gdy Louis wodził dookoła trochę nieprzytomnym wzrokiem, wyraźnie pogrążony we własnym świecie. Ciemnobrązowe, porządnie zaczesane na bok włosy Cecila rozdzielał z boku głowy równy przedziałek. Przy powitaniu uśmiechnął się pogodnie i skinął głową obu dziewczętom, natychmiast zwracając uwagę na urodę starszej. Louis był niższy od brata, miał łagodniejsze, mniej regularne rysy i niesymetryczny zarys warg, co ujawniało jego zmienną naturę i ogromną wrażliwość. Trudno byłoby nazwać go przystojnym, lecz jego twarz naznaczona była liniami śmiechu i cierpienia, które w oczywisty sposób przydawały mu atrakcyjności. Kiedy Audrey pochwyciła jego spojrzenie, z niepokojem odkryła, że tonie w jego oczach, dużych i fascynujących. Pospiesznie utkwiła wzrok w ziemi i natychmiast zauważyła, że buty Louisa są mocno podniszczone i chyba rzadko czyszczone, a spod krawędzi nogawek spodni wyzierają dwie różne skarpetki, jedna ciemnoniebieska, druga czarna. Palce miał długie, smukłe, i blade i poruszał nimi tak lekko, jakby stale dotykał klawiszy niewidzialnego fortepianu. Gdy po chwili znowu podniosła oczy, odkryła, że Louis z zaciekawieniem wpatruje się w nią, odgarniając znad brwi jasną, potarganą falę włosów. Ku swemu zawstydzeniu zaczerwieniła się mocno, odsłaniając przed całym światem swój wewnętrzny niepokój. Szybko odwróciła twarz z nadzieją, że nikt niczego nie zauważył. Louis nie był wybitnie przystojny czy charyzmatyczny, ale w jego oczach kryło się coś, co rozstrajało jej duszę. Młody mężczyzna niewątpliwie miał interesującą osobowość, jednak Audrey instynktownie wyczuwała, że znajomość z nim może okazać się nie tylko ciekawa, ale i niebezpieczna.
Gospodarze i goście wzięli kieliszki z szampanem i udali się na przechadzkę po ogrodzie. Cecil szedł obok Henry’ego, Rose i Edny, Audrey i Isla zaś podążały parę kroków za nimi, idąc po obu stronach Louisa. Jedynie Rose zwróciła uwagę, że Cecil szybko obejrzał się na brata, w taki sam sposób jak ojciec, który czujnie sprawdza zachowanie nie do końca normalnego dziecka. Audrey próbowała niezbyt umiejętnie nawiązać rozmowę, cały czas żałując, że nie idzie razem z rodzicami.
– Mama mówiła nam, że pierwszy raz odwiedzacie Argentynę – powiedziała, skrywając zażenowanie pod maską uprzejmości.
– Tak – odparł Louis z ciężkim westchnieniem. – Europa wydaje się pogrążona w wiecznej zimie. Tutaj jest wiosna, a z wiosną przychodzi nowe życie i nadzieja. Kiedy świeci słońce, zapominamy o rozpaczy…
Audrey spojrzała na niego z zaskoczeniem, nie wiedząc, co miał na myśli i jak mu odpowiedzieć. Isla zachichotała i zrobiła śmieszną minę, lecz Audrey udała, że tego nie widzi, obawiając się urazić gościa.
– Argentyńska wiosna jest bardzo piękna – odezwała się z nadzieją, że Louis nie uzna tej uwagi za głupią. – Po zimie zawsze przychodzi wiosna, nawet w Europie – dodała impulsywnie.
Louis odwrócił się ku niej i jego twarz nagle oblała się rumieńcem. Audrey niepewnie przełknęła ślinę, ponieważ w jego oczach wyczytała niespodziewaną czułość.
– Ma pani rację, rzeczywiście tak jest. – Zmarszczył brwi, usiłując odgadnąć, czy dziewczyna naprawdę go rozumie, czy po prostu powiedziała to, ot tak, bez zastanowienia. – Tylko po co nam w ogóle taka pora roku jak zima? – podjął. – Czasami zastanawiam się, dlaczego Bóg kazał nam żyć tu, na ziemi, skoro marnujemy życie, walcząc ze sobą…
– Tego nie wiem… – Audrey potrząsnęła głową. – Wiem jednak, że gdyby wiosna trwała przez cały rok, nie potrafilibyśmy jej docenić, bo ludzie muszą cierpieć, aby poznać smak szczęścia. Nie wydaje mi się, żeby życie z założenia miało być łatwe. Wojna to straszna, przerażająca rzecz, ale wystawia ludzkiego ducha na najcięższą z możliwych prób i może wydobyć z niego ukryte pokłady dobra… – dodała, przypominając sobie głęboko poruszające opowieści o ludzkiej dobroci, które wielokrotnie słyszała z ust ojca.
– A także pokłady zła – uzupełnił cynicznie Louis. – Wojna to coś, czego ludzie nigdy nie powinni doświadczać…
– Walczył pan w czasie wojny? – zapytała Isla.
Audrey skrzywiła się, ponieważ wystarczyło raz spojrzeć na Louisa, aby się zorientować, że nie był na froncie i nie uczestniczył w działaniach wojennych w żaden inny sposób. Jego policzki splamił gwałtowny rumieniec wstydu, wargi zadrżały lekko. Cecil przygarbił się, lecz nie przerwał uprzejmej rozmowy z gospodarzami.
– Nie, nie walczyłem – odparł szybko Louis.
Audrey taktownie zmieniła temat, pragnąc oszczędzić gościowi jeszcze większego zażenowania.
– Podobno wspaniale gra pan na fortepianie – powiedziała z entuzjazmem.
Louis błyskawicznie odzyskał równowagę ducha, a jego oczy uśmiechnęły się do niej z wdzięcznością.
– Ciotka Edna mówi, że którejś nocy nie dał pan zasnąć nocującym w klubie i wywołał u nich koszmary senne! – parsknęła Isla.
Louis się roześmiał.
– Grałem tak, jak czułem, ale nawet ja sam nie rozumiem swojego serca.
– Opowiada pan strasznie dziwne rzeczy! – Isla rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
– Isla!
– Nie ma powodu do niepokoju, Audrey – rzekł Louis uspokajająco. – Lubię ludzi, którzy mówią, co myślą, zwłaszcza że jest ich tak niewielu…
– Obawiam się, że Isla zawsze mówi, co myśli, choć, niestety, najczęściej w ogóle nie trudzi się myśleniem – powiedziała z uśmiechem Audrey.
– Za to Audrey myśli zdecydowanie za dużo… – zachichotała Isla.
Audrey spuściła oczy, kiedy znowu spoczął na niej czujny, pełen skupienia wzrok Louisa.
– Rozumiem… – rzekł cicho.
Audrey czuła się zażenowana całkowicie niewłaściwą, jej zdaniem, intymnością tego spojrzenia, lecz równocześnie ku swemu przerażeniu odkryła, że sprawia jej ono dziwną przyjemność. Isla przerwała milczenie, które nagle zaciążyło między Audrey i Louisem.
– Zostawił pan w Anglii ukochaną? – zagadnęła, pociągając kolejny łyk szampana.
– Gdybym miał ukochaną, na pewno bym tu nie przyjechał – odparł Louis. – W końcu Argentyna jest krajem latynoskim, ojczyzną romansu i tanga, prawda?
Isla znowu zachichotała. Audrey poczuła, że się czerwieni i pochyliła głowę nad kieliszkiem, próbując to ukryć. Powietrze przesiąknięte było wilgocią i intensywnym zapachem wiosennej przyrody.
– Ciotka Edna mówi, że w Argentynie brak odpowiednich mężczyzn, ponieważ wielu pojechało na wojnę i już z niej nie wróciło – palnęła Isla.
Audrey pomyślała, że matka nie powinna była pozwalać Isli pić szampana, który najwyraźniej dodawał jej odwagi i rozwiązywał język.
– Daj spokój! – zaprotestowała. – Biedny pan Forrester dopiero przyjechał, a ty chciałabyś ożenić go jeszcze przed kolacją…
Louis zaśmiał się i pokręcił głową.
– Proszę się nie przejmować, zdążyłem się już trochę zorientować, jaka jest pani siostra. Mówi, co myśli i pod tym względem jest do mnie podobna… – Zwrócił się do Audrey. – Proszę mówić do mnie po imieniu, kiedy ktoś nazywa mnie „panem Forresterem”, czuję się jak zgrzybiały staruszek. „Pan Forrester” to ktoś zupełnie inny, na przykład Cecil, do którego ten tytuł znakomicie pasuje…
– Czy wasza siostra mieszka w Anglii? – zapytała Audrey, idąc za rodzicami, którzy bez pośpiechu zmierzali w stronę ustawionego na tarasie stołu.
– Cicely? Tak, w Anglii, w starym, zimnym domu na farmie.
– Musi jej być bardzo smutno, że obaj wyjechaliście do Argentyny…
– Nie sądzę. – Uśmiechnął się smętnie. – Gdybyś znała moją siostrę, zrozumiałabyś, dlaczego tak mówię… Cicely nie należy do kobiet, które manifestują serdeczne uczucia.
– A moja siostra tak – odezwała się Isla, która po drugiej lampce szampana z każdą chwilą mówiła coraz mniej wyraźnie. – Szkoda tylko, że żyje we własnym świecie i że jest taką niepoprawną marzycielką…
Louis utkwił w twarzy Audrey oczy koloru bławatków i uśmiechnął się lekko.
– Ja też jestem marzycielem – powiedział.
Audrey miała wrażenie, że na chwilę jego twarz przyćmił ponury cień, zupełnie jakby słońce nagle przesłoniła ciemna chmura.
– Umarłabym z rozpaczy, gdyby Audrey zostawiła mnie i wyjechała do innego kraju – wyznała Isla melodramatycznie. – Obiecaj mi, że nigdy tego nie zrobisz, kochanie…
Audrey rzuciła porozumiewawcze spojrzenie matce, która już zdążyła się zorientować, że Isla wypiła trochę za dużo.
– Obiecuję – powiedziała pobłażliwie.
Kiedy znowu zerknęła na Louisa, odkryła, że ciemna chmura odpłynęła i na jego twarzy znowu zagościł pogodny wyraz.
– Idź do kuchni, Islo, i powiedz Marisol, że już możemy siadać do kolacji – poleciła córce Rose. – A przy okazji wypij dużą szklankę wody… – dodała szeptem, gdy Isla przechodziła obok niej. – Ojciec będzie wściekły, gdy zobaczy, że jesteś wstawiona.
*
Goście usiedli po obu stronach Rose. Isla zajęła miejsce obok Louisa i swojego ojca, natomiast Audrey miała po lewej ręce Cecila, a po prawej ciotkę Ednę. Audrey spojrzała na Louisa i pożałowała, że nie może zamienić się z siostrą. W tej samej chwili Louis podniósł wzrok. Audrey natychmiast utkwiła oczy w talerzu z zupą, potem zaś odwróciła się do ciotki Edny, ponieważ jej matka już zaczęła rozmowę na temat wojny z Cecilem, wyraźnie zachwycona jego przemyśleniami. Gdyby Audrey nie odwróciła tak szybko wzroku, ujrzałaby, że twarz Louisa rozjaśnił pełen uroku uśmiech.
– Jest czarujący, prawda? – odezwała się cicho ciotka Edna.
Audrey bez trudu odparła, że nie ma na myśli Louisa.
– Bardzo – odparła automatycznie, aby sprawić ciotce przyjemność.
– I wybitnie przystojny. Przystojny oficer – jakież to romantyczne… Wydaje mi się, że przypadłaś mu do gustu, moja droga. Widziałam, jak na ciebie patrzył…
– Och, nie sądzę! – zaprotestowała Audrey. – Poza tym jestem jeszcze za młoda na miłość…
Ciotka Edna się roześmiała.
– Masz już osiemnaście lat, kochanie! Kiedy byłam w twoim wieku, zakochałam się w Harrym – powiedziała z naciskiem. – Biedny, kochany Harry… Był takim dobrym człowiekiem…
– Bardzo go ciocia kochała? – zapytała Audrey, zmieniając temat.
– Bardzo… – Ciotka Edna westchnęła, zaraz jednak otrząsnęła się z melancholijnych wspomnień, nie chcąc, aby zepsuły jej tak przyjemny wieczór. Uśmiechnęła się lekko, jak zawsze gotowa pokonać smutek poczuciem humoru. – Harry miał niezwykłe zdolności mimiczne… – zaczęła.
Audrey zerknęła na drugą stronę stołu, gdzie Louis ze śmiechem opowiadał coś Isli, ona zaś chichotała zalotnie. Ku swemu zaskoczeniu poczuła nagłe ukłucie zazdrości, więc szybko odwróciła się do ciotki, usiłując zignorować uczucie, które uważała za prymitywne.
– Potrafił znakomicie naśladować moją matkę, a twoją babkę – ciągnęła Edna, która nawet nie zauważyła, że jej siostrzenicę dręczą jakieś rozterki. – Kiedyś ojciec, który właśnie wyszedł do ogrodu, zawołał: „Elizabeth, co twoim zdaniem należy zrobić z tą wiśnią?”. Zanim mama zdążyła odpowiedzieć, wyręczył ją Harry. „Ściąć ją, kochanie, najlepiej będzie wyciąć wszystkie drzewa”, odkrzyknął. Nie muszę ci mówić, jak tata się zdziwił…
– Skąd ciocia wiedziała, że to właśnie Harry jest wybrańcem jej serca? – zapytała Audrey, starając się nie patrzeć na siostrę i Louisa.
Edna zmarszczyła brwi.
– Zadajesz naprawdę trudne pytania… – Jej pulchne palce musnęły zaręczynowy pierścionek z rubinem, który zawsze nosiła. – Harry był inny od wszystkich mężczyzn, których spotkałam. Przy nim często się śmiałam… Chyba po prostu wiedziałam, i już… To była intuicja, zwierzęcy, prymitywny instynkt – wszystko jedno, jak to nazwiemy. Kiedy był przy mnie, zawsze miałam wrażenie, że słońce jasno świeci. Mój słoneczny Harry… Po jego śmierci nic nie było tak samo jak dawniej… – Edna przygryzła dolną wargę. – Ty także bez wahania odgadniesz, że to ten jedyny, kochanie. Będziesz wiedziała, kiedy go spotkasz…
Audrey była prawie pewna, że już wie. Znowu spojrzała na Louisa, świadoma, że ciągną ich ku sobie niewidzialne, potężne moce.
Kiedy podano drugie danie, Rose odwróciła się do Louisa, dając Cecilowi szansę na nawiązanie rozmowy z Audrey. Dziewczyna odkryła, że konwersacja z Cecilem jest lekka i łatwa. Jego przystojna twarz miała przyjazny, miły wyraz i gdyby nie Louis, który siedział naprzeciwko nich, to wesoły i tryskający radością życia, to ponury i zamyślony, Audrey oddałaby może serce atrakcyjnemu oficerowi. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że Louis od samego początku wydał jej się najbardziej pociągającym mężczyzną na świecie. Wbrew sobie wciąż nadstawiała uszu, usiłując usłyszeć, o czym rozmawiają Louis i jej siostra. Wiedziała, że nie powinna tego robić, lecz nie potrafiła się oprzeć.
– Jak długo zamierzacie zostać w Argentynie? – zagadnęła.
– Myślę, że mniej więcej dwa lata – odparł Cecil.
Kiedy patrzył na Audrey, nie miał cienia wątpliwości, że mógłby spędzić tu resztę życia. Kawałek chleba utknął mu w gardle, więc zakasłał i napił się wody. Był całkowicie rozbrojony urodą tej spokojnej młodej kobiety i czuł się przy niej dziwnie bezradny i pozbawiony zwykłej pewności siebie.
– Potem wrócicie do Anglii?
– Taki mamy plan.
– Niewykluczone, że Argentyna podbije wasze serca – powiedziała Audrey. – Wielu przyjeżdża tu na krótko i zostaje na zawsze…
Kąciki ust Cecila uniosły się w uśmiechu. Jego serce już zostało podbite, chociaż Audrey nie zdawała sobie sprawy, że to ona tego dokonała.
– Nie zna pani Anglii, prawda? – zapytał Cecil.
Pokręciła przecząco głową.
– Nie, ale tata często nam o niej opowiada, więc czasami mam wrażenie, że ją znam…
– To niezwykły, cudowny kraj. Może kiedyś znajdzie pani trochę czasu, żeby tam pojechać.
– Bardzo bym chciała, ale nie mogę sobie wyobrazić, bym mogła żyć z dala od Argentyny. – Audrey zaśmiała się cicho. – Pułkownik Blythe ma dziwaczną obsesję na punkcie pogody w Londynie. Regularnie czyta „London Illustrated News” i przekazuje nam prognozy meteorologiczne z tygodniowym opóźnieniem. Wynika z nich, że w Anglii ciągle pada…
– Ach, niezłomny pułkownik Blythe… – Cecil rzucił Audrey porozumiewawcze spojrzenie. – Cóż to za wspaniały ekscentryk… Prawdziwy Anglik, ponieważ podobnie jak my wszyscy rozmawia przede wszystkim o pogodzie i o wojnie…
– Czy rzeczywiście deszcz pada tam prawie bez przerwy?
– Moja droga młoda damo… – zaczął Cecil, doskonale naśladując głęboki głos pułkownika. – Wszystko wskazuje na to, że naszych rodaków znowu czeka deszczowe lato. Piekielnie współczuję tym, którzy wybierają się na wyścigi… – Uśmiechnął się, zachwycony nieskrywanym rozbawieniem dziewczyny. – Pułkownik Blythe ma rację, w Anglii rzeczywiście często pada. Czasami człowiek czuje się przemoknięty do szpiku kości. Najgorszy jest wilgotny ziąb w zimowych miesiącach, za to wiosna w Anglii jest najpiękniejsza na świecie, nic nie może się z nią równać. Dzięki częstym opadom drzewa, krzewy i wszystkie rośliny są cudownie zielone, a kiedy słońce wreszcie wyjrzy zza chmur, ludzie naprawdę się cieszą… Chyba właśnie dlatego dużo rozmawiają o pogodzie, bo czekają na radość i przyjemność, jaką niesie rzadko pojawiające się słońce…
Cecil nie zauważył, że w czasie krótkich przerw w rozmowie uwaga Audrey skupiona była na jego bracie. Dziewczyna śmiała się miło i uprzejmie i odpowiadała mu żywo i inteligentnie, dzięki czemu nie tracił gruntu pod nogami. Cecil Forrester umiał postępować z ludźmi i budzić ich sympatię. Wszyscy go lubili. Matki uważały go za idealnego kandydata na męża dla córek, a niektóre pragnęły go dla siebie. Młode dziewczyny widziały w nim wymarzonego mężczyznę i robiły, co w ich mocy, aby go do siebie przyciągnąć, lecz Audrey była inna. Robiła wrażenie oderwanej od rzeczywistości, podobnie jak Louis, lecz Cecilowi właśnie ta jej cecha wydawała się szczególnie atrakcyjna. Czuł, że Audrey znajduje się poza jego zasięgiem, w świecie, do którego nie miał dostępu.
Spojrzał na Louisa i aż skulił się z zażenowania. Brat nawet się nie pofatygował, aby przebrać się do kolacji. Cecil był pewny, że zrobił to wyłącznie po to, by go zirytować. Cóż, Louis był nieobliczalny i nieposkromiony i Cecil zawsze się bał, czy nie urazi kogoś swoim zachowaniem. Ich rodzice odetchnęli z ulgą, kiedy Cecil oświadczył, że zabierze Louisa do Ameryki Południowej. Udawali, że jest im smutno, lecz Cecil świetnie wiedział, iż chętnie zrzucili z siebie odpowiedzialność za młodszego syna. Louis bardzo ich rozczarował.
Rose poprowadziła siostrę i córki do salonu, zostawiając mężczyzn na tarasie, aby mogli wypalić cygaro i przedyskutować dobre i złe strony prywatyzacji. Isla mocno chwyciła Audrey za ramię.
– To najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego dotąd spotkałyśmy! – syknęła.
– Kto? Louis?
Isla ze zniecierpliwieniem potrząsnęła głową.
– Nie wygłupiaj się! Louis jest jakiś dziwny… Mówię o Cecilu. Jest tak przystojny, że gdy na niego patrzę, pieką mnie oczy…
– Tak, jest przystojny – przyznała Audrey spokojnie. – I doskonale wychowany.
– Szczęściara z ciebie! Rozmawiałaś z nim przez całą kolację, a ja mogłam tylko przyglądać mu się z daleka! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że przyjdzie na twoje przyjęcie urodzinowe! Zatańczę z nim pierwszy taniec…
– Proszę bardzo.
– Tak dla zabawy, żeby rozdrażnić inne dziewczyny! To najbardziej interesujący mężczyzna w całym Buenos Aires! I leży u twoich stóp…
– Och, widzę, że jeszcze nie wytrzeźwiałaś! – Audrey się roześmiała.
– Może, ale jestem wystarczająco przytomna, żeby zauważyć, jak na ciebie patrzy.
– Bzdury! Cecil jest po prostu bardzo uprzejmy, to wszystko!
– Są pewne granice uprzejmości i Cecil z pewnością je przekroczył. – Isla z uporem pokręciła głową.
Jej słowa pochlebiły Audrey, która mimo wszystko nie była całkowicie niewrażliwa na względy okazywane jej przez tak atrakcyjnego mężczyznę.
Z Louisem znalazła się sam na sam dopiero później, kiedy bracia już wychodzili. Stali przed domem, w miękkim świetle ulicznej latarni. Audrey obejrzała się niespokojnie. Cała jej rodzina stała przed wejściem do domu razem z Cecilem. Rose pokazywała młodemu człowiekowi rosnące w kącie ogrodu drzewo bez nazwy, stanowiące zagadkę nawet dla przyrodników z całej Ameryki Południowej, którzy przyjeżdżali do Buenos Aires, aby je zidentyfikować.
Louis odgarnął jasne włosy z czoła i utkwił wzrok w zdenerwowanej młodej kobiecie, która przestępowała z nogi na nogę, z każdą chwilą tracąc pewność siebie.
– Tańczy pani? – zapytał.
To pytanie zaskoczyło Audrey. Była pewna, że Louis zadał je nie z uprzejmości, lecz ze szczerej ciekawości, ponieważ wpatrywał się w nią z takim skupieniem, jakby odpowiedź miała dla niego wielkie znaczenie.
– Trochę… – odparła z nieśmiałym uśmiechem. – Nie jestem zbyt dobrą tancerką…
– Ale mogłaby pani nią zostać. Porusza się pani z naturalnym wdziękiem i gracją, tańczy pani przez cały czas, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy…
Audrey spojrzała na swoje stopy.
– Naprawdę, tańczę bardzo rzadko – powiedziała. – Nie miałam dotąd wielu okazji…
– Pragnę nauczyć się tańczyć tango – oświadczył Louis i lekko strzelił palcami, jakby starał się uchwycić rytm melodii, której nie słyszał nikt poza nim. – I zatańczyć na brukowanych uliczkach Buenos Aires, właśnie z panią…
Audrey przygryzła dolną wargę i wstrzymała oddech ze zdumienia, patrząc, jak Louis zaczyna poruszać całym ciałem, nucąc klasyczne tango. Unosił ręce i kolana z płynnością typową dla zawodowych tancerzy. Roześmiała się i ujrzała, jak jego twarz rozjaśnia pełen uroku uśmiech. Pomyślała o słonecznym mężu ciotki Edny i poczuła, że teraz już wie, na czym polegał jego czar.
– Nie ulega wątpliwości, że umie pan tańczyć – zauważyła szczerze, żałując, że nie ma dość odwagi, aby zatańczyć razem z nim.
– Tak, ale nie tango.
– Tango to piękny taniec.
– Bardzo piękny – przytaknął. – Formalny, a jednocześnie tętniący zmysłowością, najbardziej romantyczny ze wszystkich. Tancerze są blisko siebie, ale nie dość blisko… Kiedy patrzę na parę poruszającą się w rytm tanga, wyczuwam ten niezwykły nastrój, a kiedy pomyślę, że sam mógłbym zatańczyć… – Jego oczy rozszerzyły się z podniecenia.
– Mieszkańcy Buenos Aires tańczą tango w Palermo – powiedziała Audrey. – Był pan tam już?
Louis potrząsnął głową.
– Jest tam mała kawiarnia, w której odbywają się wieczory poświęcone tangu. Wiem o tym od pokojówki ciotki Hildy, która była tam wiele razy. To tajemnica, bo ciotka Hilda byłaby oburzona, uważa tango za doznanie równie intymne jak… – Audrey się zaczerwieniła.
– Jak uprawianie miłości? – podsunął Louis.
– Tak… – Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.
– I ma rację, ale ja właśnie dlatego tak lubię tango… Pani ciotka musi być sztywną, zasuszoną staruszką.
Audrey parsknęła śmiechem i na chwilę przytknęła dłonie do rozpalonych policzków, mając nadzieję, że w ten sposób je ochłodzi.
– Może pewnego dnia jakiś szczęśliwy mężczyzna zabierze panią do Palermo – dodał cicho Louis.
– Raczej nie, jeżeli moja ciotka lub mama będą miały w tej kwestii coś do powiedzenia. Nie takiego zachowania spodziewają się po dobrze wychowanej młodej damie…
– Strasznie nudno jest być dobrze wychowaną młodą damą. – Uśmiechnął się. – Dobrze wychowanym młodym damom powinno się dawać czas wolny, na przykład po północy. Wtedy mogłyby zejść ze sceny i trochę się zabawić. Chciałbym zobaczyć, jak wychodzi pani tylnymi drzwiami i tanecznym krokiem sunie przed siebie… Jest pani marzycielką, podobnie jak ja… Ludzie nie rozumieją marzycieli, obawiają się ich. Niech pani nie boi się marzyć…
Zapadło długie milczenie. Audrey bezskutecznie usiłowała wymyślić jakąś lekką, pozbawioną znaczenia uwagę, która zbagatelizowałaby jego słowa. Louis obserwował ją, całkowicie zafascynowany. Był już pewny, że Audrey należy do tego samego co on rodzaju ludzi i że właśnie ona jest pierwszą osobą, która naprawdę go zrozumiała. Kierując się instynktem dziecka, wyczuł, że Audrey posiada wielkie serce oraz wyjątkową zdolność i potrzebę kochania. Potrzeba miłości, która nie opuszczała go od wczesnej młodości, sprawiła, że zapragnął Audrey z niepohamowaną siłą.
Dziewczyna już miała coś powiedzieć, kiedy jej rodzice poprowadzili małą grupę w ich kierunku. Wszyscy śmiali się pogodnie i nadal rozmawiali o dziwnym drzewie w kącie ogrodu.
– Więc jak je nazwaliście? – zapytał Cecil.
– Ptasim drzewem – odparł Henry.
– To dlatego, że latem z jakiegoś powodu ściągają na nie ptaki z całej okolicy – wyjaśniła Rose, wsuwając rękę pod ramię męża.
– Jest piękne, niezależnie od tego, jaką nosi nazwę – oświadczył Cecil. – Serdecznie dziękujemy za zaproszenie. Spędziliśmy u państwa cudowny wieczór.
– Cała przyjemność po naszej stronie – odparła entuzjastycznie Rose. – Chcemy, żebyście się dobrze czuli w Hurlingham. Wpadajcie do nas, ilekroć przyjdzie wam na to ochota – jesteśmy przecież prawie rodziną…
Zauważyła, że Cecil z wyraźną atencją pożegnał się z Audrey, zanim razem z bratem ruszyli ulicą w kierunku klubu. Była przyjemnie zaskoczona faktem, że oboje młodzi tak dobrze się rozumieli; zwróciła też uwagę, że podczas rozmowy z Louisem Audrey kilka razy zerknęła na stojącego pod ptasim drzewem Cecila. Rose odetchnęła głęboko, napełniając płuca łagodnym, ciepłym powietrzem. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wyczuwa aromat rozkwitających uczuć.
*
Tej nocy Audrey długo nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok i rozmyślała o niespodziewanym zauroczeniu, jakie wtargnęło w jej życie, odmieniając barwy rzeczywistości. Była zbyt podekscytowana, aby czytać. Słyszała dobiegające z oddali kroki policjantów patrolujących puste ulice i cichy szum ciepłego wiatru, który wpadał przez otwarte okno, niosąc zapach kwiatu pomarańczy i jaśminu, ale nic nie było w stanie ukoić jej rozedrganych nerwów. Było wilgotno i zbyt gorąco, aby mogła się wygodnie ułożyć. W końcu zrzuciła z siebie prześcieradło i na palcach zeszła do cichego holu, a stamtąd wymknęła się do ogrodu. Dopiero tu odetchnęła pełną piersią. Rosa zwilżyła jej stopy rozkosznie chłodnymi kroplami. Dziewczyna powoli szła przez pomarańczowy sad, wspominając krótką rozmowę z Louisem, która zupełnie pozbawiła ją spokoju. Przywołała z pamięci lekki, nieco leniwy uśmiech i blask w oczach, i zaczęła zastanawiać się nad jego przerażającą, cudowną impulsywnością. Louis wydawał się żyć w świecie wolnym od reguł, rządzących egzystencją innych ludzi. Dążył do spełnienia swoich pragnień, nie zważając na zasady dobrego wychowania. Nie potrafiła przestać myśleć o młodym mężczyźnie, którego ciepły urok ostro kontrastował z umiejętnością bezpośredniego wypowiadania przekonań. Nie umiała go rozgryźć, nie znała nikogo, kto byłby choć trochę do niego podobny. Wbrew instynktowi, który ostrzegał ją przed głębszym zaangażowaniem, nie potrafiła okiełznać szalejącej w sercu burzy. Louis wydawał się przerażająco nieodpowiedzialny i niezrównoważony, ale ona miała wrażenie, że zna od wieków i jego, i wszystkie obawy, które w niej budził.
Kiedy wreszcie wróciła do łóżka, natychmiast zapadła w sen pełen tak przyjemnych obrazów, że wcale nie miała ochoty się obudzić. W półmroku sennych marzeń tańczyła z Louisem wśród starych, brukowanych uliczek Palermo. Ich ciała były złączone, przytulone tak mocno, że przez sukienkę czuła ciepło jego skóry, a także oddech na swojej szyi. Tańczyli w milczeniu, a kroki tanga nie sprawiały im najmniejszej trudności, zupełnie jakby oddawali się tej przyjemności przez całe życie.
Kiedy na początku marca Garnetowie wrócili do Buenos Aires po sześciotygodniowych wakacjach w urugwajskim uzdrowisku Punta del Este, z zaniepokojeniem odkryli, że w czasie ich nieobecności Louis Forrester nie zrobił nic, aby zaskarbić sobie sympatię mieszkających w Argentynie rodaków. Oczywiście wyskoki młodego człowieka nie umknęły uwagi Krokodylic, które z rozkoszą dyskutowały o jego błędach podczas czwartkowego popołudnia przy malarskich sztalugach w zarośniętym ogrodzie Diany Lewis.
– Ten chłopak naprawdę gra strasznie dziwne melodie – oznajmiła Diana, zanurzając pędzel w słoiku z mętną wodą, a następnie starannie osuszając go w ustach. – Można by pomyśleć, że wpada w trans, zwłaszcza że jego twarz przybiera zupełnie niesamowity, poważny wyraz… Bardzo dziwne…
Wśród czterech Krokodylic Diana wybrała dla siebie najbardziej niewinną rolę – wypowiadała uwagi, które pozostałe damy dowolnie interpretowały, rzucając się na jej słowa niczym wygłodniałe hieny. W tym czasie ona sama szykowała się już do następnego ataku.
– Zawsze jest mi tak trudno oddać barwę nieba – poskarżyła się z wystudiowanym roztargnieniem, czekając, aż przyjaciółki rozprawią się z przynętą, którą przed chwilą rzuciła.
Na szczęście zawsze mogia liczyć na Charlotte Osborne.
– Diano, jesteś królową podtekstów – oznajmiła niezawodna Charlotte. – Louis jest kompletnie zwariowany, ot co. Te popisy na fortepianie to jeszcze nic, zwłaszcza że nie można odmówić mu talentu. Mnie niepokoi jego styl życia. Zachowuje się tak, jakby brakowało mu piątej klepki… – Charlo zniżyła głos. – Kuku na muniu, bez dwóch zdań… Szkoda tylko, że nie można zwalić winy za jego wariactwa na wojnę, bo w przeciwieństwie do innych dzielnych chłopców ani przez chwilę nie brał w niej udziału. Nie, Louis Forrester jest niezrównoważonym człowiekiem o temperamencie artysty, i tyle. Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy są po prostu inni – na przykład syn biednej Dorothy Franklin od urodzenia jest niedorozwinięty i można im obojgu jedynie współczuć, ale Louis nie jest umysłowym prostaczkiem, o nie… On jest arogancki i narowisty. Tak, bo to przecież najzwyklejsza arogancja, gdy ktoś nie wkłada krawatu na proszoną kolację i w ogóle nie dba o swoją powierzchowność. Louis otwarcie lekceważy zasady dobrego wychowania, które kształtują nasze społeczeństwo i czynią z nas ludzi cywilizowanych. Tego chłopaka trudno nazwać cywilizowanym, prawda? – Prychnęła z dezaprobatą. – Masz niebieskie wargi, Diano – dorzuciła, spoglądając na przyjaciółkę znad okularów. – Ja po prostu rozmywam niebo…
– Jak to, rozmywasz niebo? – zainteresowała się Diana, zapominając wytrzeć wargi.
– Mocno zmoczonym pędzlem jeżdżę po całej kartce, a potem dodaję maleńką, ale to zupełnie maleńką kropelkę błękitu o, tak… – Charlotte zademonstrowała swoje umiejętności. – Dobry sposób, nie sądzisz?