Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść autorki światowych bestsellerów Santy Montefiore.
Nowa, piękna, kolekcjonerska edycja.
Federica ubóstwia swojego ojca, znanego chilijskiego podróżnika i pisarza. Na jego rzadkie wizyty wyczekuje w domu u wybrzeża Chile. Z jednej ze swoich wypraw ojciec przywozi córce szkatułkę: z zewnątrz niepozorną, w środku skrywającą cudownego motyla ze świetlistych kamieni. Szkatułka powstała dla inkaskiej księżniczki, której ukochany chciał powiedzieć, że prawdziwe piękno tkwi wewnątrz nas.
Uszczęśliwiona Federica nie podejrzewa, że już wkrótce szkatułka będzie jedynym wspomnieniem po ojcu. Rodzice się rozstają – matka, udręczona samotnością, a w końcu także zdradą męża, przeprowadza się z dziećmi do rodzinnej Anglii.
Upłynie wiele burzliwych lat. Zraniona milczeniem ojca Federica przeżyje małżeństwo z rozsądku i zatraci własną tożsamość, zanim zrozumie przesłanie szkatułki i dostrzeże miłość na swojej drodze.
Świetnie napisana i przesiąknięta głębokimi uczuciami powieść. „Szkatułka z motylem” to wspaniała historia o miłości, potrzebie posiadania i wewnętrznej przemianie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 783
Viña del Mar, Chile, lato 1982 roku
Federica otworzyła oczy i ujrzała odmieniony świat. Było gorąco, ale nie duszno, ponieważ morska bryza niosła chłodny powiew znad fal zimnego Pacyfiku. Pokój Federiki powoli budził się do życia w bladym porannym świetle, które wlewało się do środka przez szparę między zasłonami, rzucając jasne, łagodne pasma na podłogę i ściany, pożerając resztki nocy i wydobywając z półmroku równiutki szereg pogrążonych we śnie lalek. Z końca ulicy dobiegało nieustające szczekanie psa señory Baraca, który z trudem wydobywał głos z gardła, ponieważ zupełnie ochrypł, ale szczekał dalej, jak zwykle. Pewnego dnia całkiem straci głos, pomyślała Federica. Nie byłoby to takie złe – sąsiedzi mogliby się wreszcie spokojnie wyspać. Kiedyś w drodze do szkoły Federica próbowała dać nieszczęsnemu stworzeniu ciasteczko, lecz matka powiedziała, że na pewno pies jest chory i zarobaczony.
– Najlepiej w ogóle go nie dotykaj – poradziła, ciągnąc sześcioletnią córkę za rękę. – Nie wiadomo, gdzie łaził.
Sęk w tym, że pies señory Baraca nigdy nigdzie nie łaził… Federica odetchnęła słodkim zapachem drzew pomarańczowych, napływającym do pokoju. Miała wrażenie, że prawie czuje smak owoców, ciężko zwisających z gałązek niczym gwiazdkowe prezenty. Jednym wierzgnięciem zrzuciła z siebie przykrycie i uklękła na brzegu łóżka, wyglądając na świat całkiem inny niż ten, nad którym poprzedniego wieczoru zapadały ciemności. Widok wschodzącego słońca przeszył jej chudziutkie ciało cudownym dreszczem i przywołał szeroki uśmiech na bladą buzię. Dzisiaj ojciec wraca do domu po wielomiesięcznej podróży…
Ramon Campione był prawdziwym olbrzymem. I nie chodzi tu tylko o budowę ciała, chociaż przy wzroście ponad metr osiemdziesiąt był wysoki jak na Chilijczyka i jak na Włocha, bo właśnie z Włoch wywodziła się jego rodzina, lecz o gigantyczną wyobraźnię, która przypominała galaktykę, bo nie miała granic i była pełna niespodzianek. Ramon wciąż odbywał wędrówki do najbardziej odległych zakątków świata, gdzie czerpał inspiracje ze wszystkiego co inne i piękne. Podróżował, pisał i znowu podróżował. Rodzina prawie go nie znała, gdyż Ramon nigdy nie przebywał z bliskimi wystarczająco długo, by zdołali odkryć, jaki człowiek kryje się za wspaniałymi tekstami i cudownymi, magicznymi fotografiami jego autorstwa. W oczach córki Ramon był potężniejszy od Boga. Federica powiedziała kiedyś ojcu Amadeo, że Jezus to po prostu nikt w porównaniu z jej tatą, który potrafi robić znacznie więcej, niż tylko zamieniać wodę w wino.
– Tatuś umie latać – oświadczyła z dumą.
Matka Federiki rzuciła księdzu przepraszający uśmiech, przewróciła oczami i wyjaśniła cicho, że Ramon niedawno wypróbowywał w Szwajcarii nowy rodzaj sprzętu, coś w rodzaju lotni z nartami. Ojciec Amadeo ze zrozumieniem pokiwał głową, lecz jednocześnie mocno się zaniepokoił. Martwił się, że biedne dziecko będzie cierpiało, jeśli pewnego dnia Ramon spadnie ze wzniesionego przez Federicę piedestału, bo przecież było to nieuniknione. Federica powinna obdarzyć takim zaufaniem Boga, nie człowieka, pomyślał z pobożnym westchnieniem.
Federica chętnie by już wstała, ale było jeszcze wcześnie. Niebo wyglądało jak blada, wielka i świetlista laguna, ciszę świtu zakłócał jedynie świergot ptaków i natrętne szczekanie psa señory Baraca. Ze swojego pokoju widziała ocean, który rozmywał się w szarej mgle na horyzoncie, zupełnie jakby niebo pochłaniało morze. Matka często zabierała ich na plażę Caleta Abarca, ponieważ nie mieli własnego basenu, lecz zwykle woda była zbyt zimna, aby się w niej kąpać. Czasami jeździli do małej nadmorskiej wioski Cachagua, odległej o godzinę jazdy samochodem, do dziadków, którzy mieli tam śliczny letni dom, otoczony wysokimi palmami i akacjami. Federica uwielbiała morze. Ojciec powiedział kiedyś, że jej miłość do morza jest zupełnie naturalna, bo urodziła się pod znakiem Raka. Federice nie bardzo spodobało się to wyjaśnienie, nie lubiła bowiem raków, krabów i innych podobnych stworzeń.
Dopiero po dłuższym czasie usłyszała kroki na schodach, a później wysoki głos swojego młodszego brata Enrique, zwanego Halem na cześć księcia Henryka z Williama Szekspira. Naturalnie przydomek był pomysłem Ramona – jego żona, matka Federiki i Hala, była Angielką, lecz nie interesowała się ani literaturą, ani historią. Helena interesowała się głównie sobą.
– Już się ubrałaś, kochanie? – zdziwiła się, gdy Federica przebiegła przez korytarz i wpadła do pokoju Hala, z którego Helena właśnie usiłowała ściągnąć piżamę.
– Tata dzisiaj wraca! – zawołała Federica, podskakując z podniecenia.
– Tak, wraca – odparła Helena i wzięła głęboki oddech, aby ukryć żal, jaki czuła do wiecznie nieobecnego męża. – Stój spokojnie, Hal. Nie mogę włożyć ci bucików, kiedy tak wierzgasz!
– Przyjedzie przed lunchem? – zapytała Federica.
Szybko rozsunęła zasłony, pozwalając, by ciepłe słońce zalało ciemny pokój porannym blaskiem.
– Powinien zjawić się przed południem – odpowiedziała cierpliwie Helena. – Samolot ląduje o dziesiątej – dodała, przeczesując czarne włosy Hala miękką szczotką.
Chłopiec buntowniczo potrząsnął głową, zapiszczał, zeskoczył z łóżka i wybiegł na korytarz.
– Włożyłam najlepszą sukienkę, specjalnie dla niego – oznajmiła Federica, lekkim krokiem schodząc za matką po schodach.
– Właśnie widzę.
– Pomogę Lidii przygotować lunch. Robimy ulubione danie tatusia, wiesz, mamo?
– To znaczy?
– Pastel de choclo, a na deser pyszne ciasto, merengon de lúcuma. – Federica strząsnęła z ramion długie jasne włosy, które ciężką falą opadły na jej wąskie plecy.
Dziewczynka nosiła opaskę nad czołem i ta fryzura, przy jej dość niskim wzroście i drobnej budowie, sprawiała, że nie wyglądała na sześć lat.
– Tata wraca dziś do domu – obwieściła Federica Halowi, pomagając matce nakryć do stołu.
– I przywiezie mi jakiś prezent? – Hal miał dopiero cztery lata i pamiętał ojca głównie jako dostawcę licznych podarunków.
– Oczywiście, skarbie. – Helena postawiła przed synkiem filiżankę zimnego mleka. – Tatuś zawsze przywozi ci prezenty, prawda? Zresztą niedługo będzie Gwiazdka i dostaniesz całe mnóstwo nowych zabawek.
Federica czujnie prowadziła rączkę Hala, który zanurzył łyżeczkę w puszce z rozpuszczalną czekoladą i przeniósł cały ładunek do swojej filiżanki, a potem wilgotną ściereczką starła z obrusa drobiny ciemnobrązowego pyłu.
– Fede, rogaliki są ją gotowe – powiedziała Helena, zapalając papierosa. – Czuję, że zaczynają się przypalać.
Niespokojnie zerknęła na wiszący na ścianie zegar i przygryzła dolną wargę. Wiedziała, że powinna pojechać z dziećmi na lotnisko, bo przecież tak zrobiłaby każda dobra matka, nie była jednak w stanie stawić czoła temu wyzwaniu. Nie wytrzymałaby długiej jazdy z lotniska w Santiago na wybrzeże i konieczności prowadzenia lekkiej rozmowy, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Nie, znacznie lepiej będzie zaczekać na Ramona w domu, dużym domu, w którym było dość miejsca, aby nie musieli ciągle na siebie patrzeć. Co za idiotyczna sytuacja, pomyślała z goryczą. Oboje już dawno zagubili się w ogromnych przestrzeniach, którymi starali się oddzielić od siebie. Zagubili się w odległych krajach, wśród fikcyjnych postaci, które dla Ramona były znacznie ważniejsze niż prawdziwi, potrzebujący jego obecności i bliskości ludzie… W każdym razie tak jej się wydawało. A przecież starała się, naprawdę się starała… Teraz była pusta w środku i zmęczona świadomością, że mąż stale ją zaniedbuje.
Federica posmarowała rogalik masłem i pociągnęła łyk zimnej czekolady. Rozmawiała z bratem wysokim, podnieconym głosem, który drażnił nerwy matki. Helena stała przy oknie, dmuchając dymem w szybę. Kiedyś byli w sobie zakochani, ale cóż, nawet nienawiść jest wyrazem miłości, chociaż ma zupełnie inne oblicze… Już dawno przestała nienawidzić męża i może byłby to wystarczający powód, aby z nim zostać, lecz teraz czuła obojętność i była tym przerażona. Na obojętności nic nie wyrośnie, nic. Obojętność jest bezpłodna i martwa jak twarz księżyca.
Helena zamieszkała w Chile i usiłowała zapuścić tam korzenie, ponieważ podobnie jak później Federica, uwierzyła, że Ramon jest Bogiem. Nie ulegało wątpliwości, że był najbardziej fascynującym i przystojnym mężczyzną, jaki kiedykolwiek pojawił się w Polperro. Potem przysłał Helenie egzemplarz „National Geographic” ze swoim artykułem oraz zdjęciami starych jaskiń przemytników i rozsypujących się zamków, które mu pokazała. Pozornie były to zwyczajne fotografie, a jednak przenikało je światło jakby spoza tego świata. W zdjęciach Ramona kryło się coś tajemniczego i mistycznego, coś, czego nie potrafiła nazwać. Każde napisane przez niego słowo trwało w jej pamięci długo po zakończeniu lektury. Teraz wiedziała, że ta magia była miłością, miłością, która nie opuszczała ich przez pierwsze sześć lat, przemieniając nawet najbardziej przyziemne zajęcia, na przykład napełnianie baku samochodu benzyną, w czarodziejskie przeżycia. Kiedy się kochali, działo się to w innym wymiarze, i mocno wierzyła, że tylko Ramon posiada moc tworzenia wokół nich odmiennej rzeczywistości. Dopiero gdy magia znikła, pojęła, że połączenie zostało po prostu zerwane, jak linia pod napięciem, które wytwarzali oboje, nie tylko jedno z nich. Połącznie przestało istnieć, ponieważ jedna strona poczuła rozczarowanie, i już nigdy nie udało się go nawiązać. Ten szczególny rodzaj magii płonie wysokim, potężnym płomieniem, lecz szybko gaśnie. Początkowo wszędzie podróżowali razem. Odwiedzali najdalsze zakątki Chin, pustynie Egiptu i jeziora Szwecji. Kiedy Helena zaszła w ciążę z Federicą, wrócili do Chile. Magia nadal im towarzyszyła, a ona była zachwycona białymi piaskami plaż i rustykalną prostotą. Teraz magii już nie było i Helena czuła się pusta w środku, wypalona, ponieważ przepełniająca ją kiedyś miłość powoli odeszła. Ona także powinna odejść, nie chciała dłużej tu mieszkać, zresztą po co… Tęskniła za wilgotnymi, zielonymi wzgórzami swojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Drżącą dłonią zapaliła następnego papierosa i znowu nerwowo spojrzała na zegar.
Federica sprzątnęła po śniadaniu, podśpiewując i tańcząc po kuchni. Hal bawił się pociągiem w swoim pokoju, Helena nadal tkwiła przy oknie.
– Mamo! – krzyknął Hal. – Pociąg mi się zepsuł! Nie chce jeździć!
Helena wsunęła do kieszeni paczkę papierosów i wyszła, zostawiając uporządkowanie kuchni Federice. Dziewczynka starannie wytarła stół, zmyła talerze, filiżanki i naczynia, włożyła fartuszek i postanowiła zaczekać na Lidię.
Kiedy Lidia otworzyła furtkę, od razu zobaczyła przyciśniętą do szyby drobną twarzyczkę Federiki, rozświetloną szerokim uśmiechem.
– Hola, señorita! – zawołała zdyszana, wchodząc do holu. – Wcześnie dziś wstałaś.
– Sprzątnęłam już nawet po śniadaniu – odpowiedziała Federica po hiszpańsku.
Helena doskonale znała ten język, ale w domu wszyscy, nawet Ramon, zawsze rozmawiali po angielsku.
– Dobre z ciebie dziecko… – wysapała Lidia, wchodząc do kuchni. – Ach, prawdziwy aniołek… Wszystko przygotowałaś!
Lidia potoczyła ciemnymi oczami po kuchni i uśmiechnęła się na widok starannie ustawionych na blacie misek, miseczek i łyżek.
– Chciałam, żeby na przyjazd taty wszystko wypadło wspaniale – wyznała Federica, której policzki płonęły z ekscytacji.
Z trudem zachowywała cierpliwość i usiłowała pilnować się, aby nie podskakiwać, tylko normalnie chodzić. Było to trudne, bo kiedy podskakiwała, uczucie łaskotania w brzuchu znikało, chociaż oczywiście tylko na moment. Lidia przebrała się w różowy kombinezon i umyła spuchnięte brązowe ręce. Potem zaproponowała, by Federica zrobiła to samo.
– Zanim zabierzesz się do gotowania, trzeba zawsze umyć ręce – rzekła. – Nie wiadomo przecież, czego wcześniej dotykałaś, prawda?
– To tak jak z psem señory Baraca! – Federica zachichotała.
– Pobrecito, biedactwo – westchnęła Lidia, przechylając głowę i uśmiechając się współczująco. – To zwierzę cały boży dzień jest uwiązane w małym ogródku, więc nic dziwnego, że szczeka od świtu do zmierzchu.
– Señora Baraca w ogóle go nie wyprowadza? – zdziwiła się dziewczynka, opłukując dłonie pod kranem.
– Czasami go wyprowadza, ale jest już stara. A my, starzy ludzie, nie mamy zbyt wiele energii…
– Wcale nie jesteś stara, Lidio!
– Nie jest stara, tylko tłusta – powiedziała po angielsku Helena, która właśnie weszła do kuchni z lokomotywą Hala w ręku. – Lidia miałaby dużo więcej energii i siły, gdyby tyle nie jadła. Przez cały dzień dźwiga wszędzie to ciężkie ciało, wyobrażasz sobie? Nic dziwnego, że sapie i co chwilę dostaje zadyszki.
– Buenos días, señora – przywitała Helenę Lidia, która nie rozumiała ani słowa po angielsku.
– Dzień dobry, Lidio – odparła Helena po hiszpańsku. – Potrzebny mi nóż, żeby naprawić ten przeklęty pociąg.
Nie zdobyła się nawet na najmniejszy uśmiech. Była zbyt niespokojna i zdenerwowana, aby myśleć o kimkolwiek poza sobą.
– Proszę się nie martwić, don Ramon wkrótce będzie w domu i naprawi zabawkę – zauważyła pogodnie Lidia. – To zajęcie dla mężczyzny.
– Serdeczne dzięki, Lidio, to bardzo pomocna uwaga, doprawdy – zezłościła się Helena. – Podaj mi nóż, Fede.
Federica spełniła polecenie i w milczeniu patrzyła, jak matka wychodzi z kuchni.
– Och, w domu jest znacznie przyjemniej, kiedy przyjeżdża twój tata! – oświadczyła Lidia, chwytając dziewczynkę w objęcia. – Założę się, że w nocy w ogóle nie mogłaś zasnąć!
– Nie mogłam, to prawda – przytaknęła Federica i spojrzała na zegar. – Niedługo tu będzie…
Lidia zauważyła, że małe ręce dziecka dygocą. Federica kroiła masło, w skupieniu marszcząc brwi.
– Uważaj, żeby się nie skaleczyć – łagodnie powiedziała Lidia. – Nie chcesz chyba, żeby tatuś po powrocie zastał córeczkę z siedmioma palcami, co?
Lidia roześmiała się głośno, sapnęła i zakasłała.
Helena, która zwykle świetnie radziła sobie z naprawianiem różnych przedmiotów, zepsuła lokomotywę do końca. Hal zalał się łzami. Matka przytuliła go i zdołała pocieszyć, obiecując, że kupi mu nową lokomotywę, większą i ładniejszą.
– Ta i tak była już stara i zniszczona – powiedziała. – Po co komu taka lokomotywa? Pociąg wygląda bez niej dużo lepiej.
Nagle przyszło jej do głowy, że ona też chciałaby być pociągiem bez lokomotywy. Zapaliła następnego papierosa. Przez szeroko otwarte drzwi do ogrodu płynęło powietrze pachnące morzem, pomarańczami i ozonem. Jest za gorąco, żeby siedzieć w domu, pomyślała z irytacją, powinniśmy pojechać na plażę. Otarła spocone czoło i spojrzała na zegarek. Gardło miała ściśnięte ze zdenerwowania. Samolot Ramona właśnie wylądował.
Federica i Lidia kręciły się po kuchni jak dwie pszczoły nad kwiatem pachnącym nektarem. Federica uwielbiała uczestniczyć we wszelkich domowych zajęciach i z ogromnym entuzjazmem spełniała polecenia Lidii. Czuła się dorosła, bo Lidia właśnie tak ją traktowała. Gawędziły o nękających Lidię bólach kręgosłupa oraz kolce, a także o kurzajkach, które pojawiły się na stopach jej męża.
– Boję się opierać nogi tam, gdzie on – powiedziała Lidia. – Dlatego ciągle noszę skarpetki, nie zdejmuję ich nawet pod prysznicem.
– Ja też bym tak robiła – przytaknęła Federica, nie do końca pewna, co to są kurzajki.
– Jesteś rozsądna tak jak ja. – Lidia uśmiechnęła się do chudego dziecka, jej zdaniem zdecydowanie za poważnego jak na sześć, no, prawie siedem lat.
Uważała, że winę za zbytnią dojrzałość Federiki ponosi Helena. Matka po prostu zasypała małą obowiązkami. W rezultacie Federica potrafiła zająć się domem, i to całkiem nieźle, zupełnie bez pomocy.
Kiedy Helena znowu zajrzała do kuchni, aromat pastel de choclo uświadomił jej, że jest potwornie głodna. Federica wycierała właśnie naczynia, a Lidia kończyła zmywać. Helenie udało się chwycić miseczkę z resztkami kremu, zanim pulchne dłonie kucharki zanurzyły ją w pienistej wodzie. Nabrała na palec odrobinę śmietany, spróbowała i łakomie oblizała wargi.
– Pyszne, kochanie – powiedziała ze szczerym podziwem. Uśmiechnęła się do córeczki i pogłaskała jej lśniące, jasne włosy. – Świetna z ciebie kucharka, naprawdę.
Federica odpowiedziała uśmiechem. Doskonale znała zmienną naturę matki. Helena w jednej chwili była zirytowana i rozdrażniona, a zaraz potem łagodna i miła. Stanowiła całkowite przeciwieństwo Ramona, który zawsze był pogodny i beztroski. Pochwała matki jak zwykle bardzo ucieszyła dziewczynkę. Wyprostowała się dumnie i o mało nie pękła z radości.
– Jest nie tylko świetną kucharką, ale i doskonałą gosposią, señora – odezwała się ciepło Lidia. Duże czarne znamię na jej podbródku zadygotało pod wpływem szerokiego uśmiechu. – Posprzątała po śniadaniu, całkiem sama – dorzuciła lekko karcącym tonem, ponieważ nie podobało jej się, że señora Helena zrzuca wszystko na barki dziecka.
– Wiem. – Helena pokiwała głową. – Nie mam pojęcia, co bym bez niej zrobiła…
Słowa były jak najbardziej na miejscu, lecz w głosie Heleny brzmiała obojętność. Strząsnęła popiół z papierosa do popielniczki i opuściła kuchnię. Poszła na górę. Czuła się zmęczona, serce ciążyło jej tak bardzo, że nawet wygodne schody wydawały się zbyt trudne do pokonania. Szła chłodnym białym korytarzem, lekko stawiając stopy na drewnianych deskach. W doniczkach stojących na pięknych podstawkach kwitły jasne storczyki. Niektóre kwiaty należałoby oberwać i wyrzucić, ale Helenie nie chciało się tym zająć. W sypialni zasłony z białego lnu falowały na wietrze, jakby same próbowały rozsunąć się na boki i wpuścić słońce do wnętrza. Helena szarpnęła nimi z rozdrażnieniem i spojrzała na morze. Rozciągało się przed nią, świetliste i drżące, zapraszało, żeby popłynęła gdzieś daleko, jak najdalej stąd. Horyzont obiecywał wolność i nowe życie.
– Pomóc ci sprzątnąć pokój, mamo? – zapytała cicho Federica. Helena odwróciła się i spojrzała w małą, poważną buzię córki. – Chciałabyś zrobić tu porządek na przyjazd taty, tak? – Podniosła popielniczkę i zgasiła w niej papierosa.
– No, tak… – odparła Federica nieśmiało. – Przyniosłam trochę kwiatów i…
Serce Heleny boleśnie ścisnęło się ze współczucia. Rozumiała, że córeczka kocha ojca mimo jego długich, powtarzających się wyjazdów. Federica kochała Ramona, chociaż mogła go nienawidzić. Obdarzyła go bezwarunkową miłością. Im częściej wyjeżdżał, tym radośniej go witała, biegnąc prosto w jego ramiona jak wdzięczna kochanka. Helena miała ochotę powiedzieć Federice prawdę i zniszczyć jej iluzje, pragnęła tego z czystej złośliwości, ponieważ w głębi serca żałowała, że nie podziela wyobrażeń córeczki. Zawsze uważała, że świat dzieci jest cudowanie prosty i zazdrościła Federice jej uczucia.
– W porządku, Fede – rzekła z napięciem. – Sprzątnij, tacie na pewno bardzo spodobają się te kwiaty. Nie będę ci przeszkadzać…
Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Federica usłyszała, jak matka włącza prysznic i strumień wody uderza o metalowe ścianki wanny. Westchnęła cicho. Posłała łóżko, wkładając pod poduszkę i narzutę świeżą lawendę, dokładnie tak, jak nauczyła ją babcia, i postawiła wazonik z kwiatkami na stoliku nocnym po stronie ojca. Potem poskładała rzeczy matki i zaniosła je do starej dębowej szafy, wcześniej jednak pieczołowicie ułożyła na półkach niedbale porozrzucane części ubrania, aż w końcu wnętrze przywodziło na myśl dobrze zorganizowany sklep. Otworzyła na oścież okna, żeby zapachy ogrodu i morza wygoniły z pokoju brudny papierosowy dym. Wreszcie usiadła przy toaletce i sięgnęła po fotografię ojca, który uśmiechał się do niej trochę łobuzersko zza szkła ozdobnej srebrnej ramki. Ramon był bardzo przystojny – miał błyszczące czarne włosy, oliwkową skórę, lśniące orzechowe oczy o szczerym, inteligentnym spojrzeniu i duże usta, zdradzające poczucie humoru i naturalny urok. Federica przesunęła kciukiem po szkle i uchwyciła w nim odbicie zamyślonej buzi. W obrazie swojej twarzy widziała tylko matkę, jej bardzo jasne włosy, jasnoniebieskie oczy, jasnoróżowe wargi, jasną skórę… Bardzo żałowała, że nie odziedziczyła ciemnej, włoskiej urody ojca… Szkoda, że wziął ją po nim tylko Hal, który na pewno będzie równie przystojny. Wszystkie dziewczynki w jej klasie były ciemne, tak jak Hal. Kiedy matka zabierała ją do Valparaiso, ludzie gapili się na nią z zaciekawieniem, a señora Escobar, właścicielka baru kanapkowego za rogiem, nazywała ją La Angelita (Aniołek) i za żadne skarby świata nie chciała uwierzyć, że ludzka istota może mieć tak jasne włosy. Najlepsza przyjaciółka Heleny, Lola Miguenes, postanowiła utlenić swoje czarne jak noc włosy, ale w połowie eksperymentu zabrakło jej odwagi i teraz chodziła z lokami koloru rdzawej dachówki, co zdaniem Federiki wyglądało wyjątkowo paskudnie. Helena nie dbała o swój wygląd tak jak Chilijki, które zawsze miały staranny manikiur, błyszczący lakier na długich paznokciach, perfekcyjnie nałożoną szminkę i eleganckie stroje. Helena krzątała się po domu z włosami byle jak upiętymi na czubku głowy i z papierosem zwisającym z kącika ust. Federica uważała, że matka umie być śliczna, kiedy się postara. Sądząc po starych fotografiach, kiedyś musiała być bardzo piękna, lecz ostatnio zupełnie się zaniedbała. Federica nie traciła jednak nadziei, że matka zmobilizuje się teraz ze względu na powrót ojca.
Helena wyszła z łazienki, spowita obłokiem pary. Jej twarz była zaróżowiona, oczy lśniły. Federica wyciągnęła się na narzucie z białego adamaszku i patrzyła, jak matka przygotowuje się na powrót męża. Helena czuła zapach lawendy i dojrzałych pomarańczy, i postanowiła, że na razie nie zapali następnego papierosa, żeby nie zepsuć wypracowanego przez Federicę efektu. Miała wyrzuty sumienia. Federica była tak podniecona jak koń w bramce startowej tuż przed wyścigiem, gdy tymczasem ona oczekiwała przyjazdu Ramona z niepokojem, niechęcią i skrywaną świadomością, że jest tylko kwestią czasu, kiedy zmobilizuje się i odejdzie od niego. Nakładając makijaż, obserwowała w lustrze Federicę, która wcale nie podejrzewała, że na parę chwil stała się obiektem zainteresowania matki. Dziewczynka wpatrywała się w okno, jakby sądziła, że ojciec przybędzie statkiem, nie samochodem. Miała dziecinny, miękki profil, lecz wyraz twarzy dorosłej kobiety. Pełne napięcia oczekiwanie, co podkreślała pionowa zmarszczka między brwiami i drżące wargi, świadczyło o świadomości całkowicie nieprzystającej do jej wieku. Federica uwielbiała ojca, kochała go miłością wiernego psa, natomiast Hal kochał matkę, która w głębi duszy uważała, że dużo bardziej zasługuje na to uczucie.
Kiedy Helena była już gotowa, delikatnie umalowana i ubrana w obcisłe białe spodnie i bawełnianą koszulkę, z jeszcze wilgotnymi włosami splecionymi w wężowy warkocz, usiadła na łóżku obok córki i pogłaskała jej policzek.
– Ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała i z czułością pocałowała niewinne czoło dziecka. – Po prostu prześlicznie, możesz mi wierzyć.
– Niedługo tu będzie, prawda? – zapytała cicho Federica.
– Tak, lada chwila – odparła, maskując drżenie głosu ze skutecznością nabytą w wyniku wieloletniej praktyki.
Podniosła się i szybko zbiegła po schodach. Nie mogła zapalić w sypialni, bo Federica włożyła w jej uporządkowanie zbyt wiele wysiłku i miłości, ale musiała się zaciągnąć, i to już, natychmiast. W chwili, gdy podeszwy jej espadryli dotknęły kafli posadzki w holu, drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Ramon podobny do wielkiego czarnego wilka. Helena gwałtownie wciągnęła powietrze i poczuła, jak jej żołądek kurczy się boleśnie. Patrzyli na siebie, w milczeniu oceniając chłodną obcość, która nieuchronnie narastała między nimi, gdy tylko znaleźli się w jednym pomieszczeniu.
– Fede, tatuś przyjechał! – zawołała Helena.
Jej twarz nie zmieniła wyrazu, lecz głos wibrował skrywanymi emocjami. Ramon oderwał ciemnobrązowe oczy od kamiennych rysów żony i rozejrzał się w poszukiwaniu córki. Federica zbiegała po schodach, przeskakując po dwa stopnie i piszcząc z radości. Przemknęła obok matki i skoczyła prosto w objęcia ojca, obejmując cienkimi ramionkami zarośniętą szyję, przywierając policzkiem do obojczyka i wdychając ciężki, korzenny zapach, który wyróżniał go spośród wszystkich innych ludzi.
Ramon pocałował ciepły policzek córki i podniósł ją wysoko, śmiejąc się tak głośno, że poczuła wibracje, przebiegające przez jej ciało.
– Ach, więc tęskniłaś za mną! – wykrzyknął, okręcając ją dookoła siebie.
Federica otoczyła go nogami w pasie, aby nie spaść na ziemię.
– Tak, tatusiu! – Roześmiała się.
Ogarnęła ją fala wielkiego szczęścia i radości, chciało jej się śmiać i płakać jednocześnie. Właśnie wtedy do holu wbiegł Hal, spojrzał na ojca i wybuchnął płaczem. Helena podbiegła do synka, w gruncie rzeczy bardzo zadowolona z jego pojawienia się, które nieco rozładowało nieprzyjemną dla niej atmosferę, wzięła go na ręce i pocałowała w mokry policzek.
– To tata, kochanie – rzekła, bezskutecznie usiłując nadać głosowi radosne brzmienie. – Tatuś wrócił do domu…
Hal musiał wyczuć jej rozterkę, bo znowu zalał się łzami. Ramon postawił córkę na ziemi i podszedł do syna, szlochającego w ramionach matki.
– To tylko tata, Halcito – odezwał się.
Uśmiechnął się szerokimi, dużymi ustami, lecz strach nie zniknął z dziecięcej buzi. Hal mocniej przytulił się do Heleny i odwrócił głowę.
– Przykro mi, Ramon – powiedziała sucho Helena.
Wyczuwała rozczarowanie męża, ale w głębi serca cieszyła się, że Hal odrzucił go w tak jednoznaczny sposób. Miała ochotę powiedzieć Ramonowi, że nie może oczekiwać miłości od swoich dzieci, jeżeli nie uczestniczy w ich życiu. W ostatniej chwili jej wzrok padł na rozpaloną miłością i podziwem twarz Federiki oraz jej pełne ufności oczy, i zrozumiała, że nie jest to takie oczywiste. Tak czy inaczej, Ramon nie zasługiwał na miłość córeczki.
– Mam dla ciebie prezent, Hal – oznajmił Ramon, sięgając po torbę i odpinając błyskawiczny zamek. – Naturalnie dla ciebie także, Fede – dodał, gdy dziewczynka czule położyła rękę na jego plecach. – O, proszę, to dla ciebie, Hal… – Ramon znalazł wreszcie obiecany prezent i podszedł do synka, który szeroko otworzył oczy z radości na widok pomalowanego na wesołe kolory drewnianego pociągu. – Pomyślałem sobie, że coś takiego na pewno ci się przyda…
Hal natychmiast zapomniał o strachu i wyciągnął rączki po zabawkę.
– Zepsułam dzisiaj jego starą lokomotywę – powiedziała Helena, zmuszając się do uśmiechu ze względu na dzieci. – Nie mogłeś dostać nowego pociągu w lepszym momencie, prawda, Hal?
– Doskonale, bardzo się cieszę – odparł Ramon. Odwrócił się i podszedł do podróżnej torby. – Zaraz, zaraz, gdzie jest twój prezent, Fede? Przywiozłem ci coś naprawdę wyjątkowego…
Ramon zerknął w pełną radosnego oczekiwania twarz córki, pogładził jej dłoń, która znowu spoczęła na jego ramieniu. Takie gesty były typowe dla Federiki, to dziecko musiało nawiązać kontakt fizyczny, aby w pełni odczuć bliskość drugiej osoby. Ramon zanurzył obie ręce w torbie wypełnionej nie ubraniami, lecz notatnikami, sprzętem fotograficznym i upominkami z dalekich krajów. Wreszcie jego palce natrafiły na szorstki papier. Wyciągnął pakunek, starając się nie stuknąć nim w metalowe części statywów, aparatów i obiektywów.
– Proszę, kochanie. – Uśmiechnął się, wkładając paczuszkę w jej drżące dłonie.
– Dziękuję, tatusiu! – Federica westchnęła z zachwytem i zaczęła rozpakowywać prezent.
Hal pobiegł do dziecięcego pokoju, żeby pobawić się nowym pociągiem. Helena zapaliła papierosa i zaciągnęła się nerwowo, oparta o poręcz schodów.
– Jak się masz? – zapytał Ramon, nie zbliżając się do żony.
– W porządku, wszystko bez zmian – odparła chłodno.
– To dobrze.
Helena ze znużeniem przymknęła oczy.
– Musimy porozmawiać, Ramon.
– Nie teraz.
– To chyba oczywiste…
– Później.
Federica rozwinęła papier i odsłoniła prymitywnie wyrzeźbioną drewnianą szkatułkę. Nie była ładna, nie wydawała się też zabawna. Dziewczynka poczuła, że do oczu napływają jej gorące łzy, gardło ścisnęło się z rozczarowania. Nie dlatego, że zależało jej na ładniejszym prezencie, wcale nie, nie była przecież chciwa czy rozpieszczona, lecz dlatego, że podarunek, jaki ojciec przywiózł Halowi, był o wiele ładniejszy od tego. W prezentach ojca dopatrywała się wyrazu jego miłości. Skoro więc nie chciało mu się nawet poszukać dla niej czegoś przyjemnego, to najwyraźniej nie kochał jej zbyt mocno…
– Dziękuję, tatusiu… – wykrztusiła, wstydliwie połykając łzy. – Bardzo ładne…
Nie miała jednak siły walczyć z ogarniającymi ją uczuciami. Podniecenie, z jakim czekała na ojca, było zbyt wielkie i teraz rozczarowanie doprowadziło ją do łez, które szybko popłynęły po rozpalonych policzkach.
– Fede, mi amor! – zdziwił się Ramon.
Chwycił córkę w ramiona, przyciągnął ją do siebie i pocałował mokrą buzię.
– Ładne, naprawdę ładne… – powtórzyła, starając się okazać wdzięczność i nie chcąc go urazić.
– Otwórz ją! – szepnął jej do ucha.
Federica się zawahała.
– Śmiało, amorcita, otwórz!
Drżącą ręką podniosła wieczko. Mała szkatułka z zewnątrz wydawała się mało atrakcyjna, co tu dużo mówić, po prostu brzydka, ale w środku znajdowała się najpiękniejsza rzecz, jaką Federica kiedykolwiek widziała. W dodatku po otworzeniu szkatułka wygrywała dziwną, cudownie urokliwą melodię.
Federica z zachwytem wpatrywała się w szkatułkę, której wnętrze wyłożone było pięknie ciętymi kamykami mieniącymi się wszystkimi kolorami, lśniącymi tak wspaniale, jakby każdy mały klejnot miał pulsujące własnym światłem serce. Między kryształami nie było ani jednego kawałka drewna – wydawało się, że szkatułka została wykonana z samych przejrzystych kamieni. Można było odnieść wrażenie, że patrzy się na trzon skrystalizowanej skały. Na dnie szkatułki drżały delikatne motyle skrzydła, złożone z kawałków granatowych, jasnoniebieskozielonych jak akwamaryna oraz bursztynowych. Efekt był tak niezwykły, że Federica ostrożnie przyłożyła palec do powierzchni, pragnąc się przekonać, iż rzeczywiście są to kamienie, a nie błyszczące krople wody z jakiegoś zaczarowanego źródełka. Za sprawą dziwnego, opalizującego światła motyl robił wrażenie gotowego do odlotu. Federica powoli poruszyła szkatułką, pragnąc sprawdzić, skąd bierze się ten perłowy blask, i natychmiast uległa czarowi magicznych poruszeń i drgnień motyla, który przy każdej zmianie położenia mienił się coraz to nowymi barwami, od błękitów po rozmaite odcienie różu, czerwieni i pomarańczowego. Dziewczynka wstrzymała oddech i ustawiła szkatułkę prosto. Motyl odzyskał chłodną barwę morza, lecz przy następnym poruszeniu znowu rozjarzył się ogniem.
– Och, jaki piękny… – Pociągnęła nosem, ani na chwilę nie odrywając wzroku od swojej lśniącej szkatułki z klejnotami.
– Piękno nie zawsze widać na pierwszy rzut oka, Fede – powiedział cicho Ramon, przytulając córkę.
Spojrzał na żonę, która nadal stała sztywno oparta o poręcz schodów, wydmuchując w powietrze kłęby dymu jak rozwścieczony smok. Westchnęła ze zniecierpliwieniem i potrząsnęła głową, a potem wyszła z holu na korytarz, ciągnąc za sobą smugę dymu. Helena czuła, że musi powiedzieć Ramonowi, iż nie zawsze będzie w stanie kupić sobie miłość córki za prezent. Niestety, doskonale zdawała sobie sprawę, że mąż nie musi kupować uczucia Federiki – miał je za darmo.
Ramon wyprostował się i oderwał wzrok od smużki papierosowego dymu, którą, razem z pełną niezadowolenia atmosferą, zostawiła w holu jego żona. Spojrzał na jaśniejącą radością buzię córki, całkowicie nieświadomej wibrującego w powietrzu napięcia i uczucia zawodu. Otwartą dłonią potarł nieogoloną twarz i brudne czarne włosy, które teraz sięgały mu do ramion. Było gorąco. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem i trochę popływać. Niecierpliwie czekał na powrót do domu, wielokrotnie wyobrażał sobie tę chwilę, odgrywał ją i malował idealnymi barwami, lecz gdy oto rzeczywiście wrócił do najbliższych, ogarnęło go pragnienie, by znowu wyjechać. Dom zawsze wydawał mu się przyjemniejszym miejscem, kiedy filtrował jego obraz przez szkiełko wzruszających wspomnień oraz oczekiwań i nadziei, szkoda tylko, że czasami o tym zapominał.
– Chodź, Fede – powiedział. – Pójdziemy na plażę, tylko ty i ja, dobrze? Weź ze sobą szkatułkę.
Federica zerwała się na równe nogi, tuląc swój skarb do chudziutkiej piersi. Wzięła Ramona za rękę i oboje wyszli przed dom.
– A co z mamą i Halem? – zapytała, nieprzytomna z radości, że ojciec wybrał ją, tylko ją, nikogo innego.
– Hal bawi się pociągiem, mama go pilnuje, a ja chciałbym spokojnie opowiedzieć ci, jak znalazłem tę szkatułkę. Wiąże się z nią bardzo smutna legenda. Wiem, że uwielbiasz takie historie…
– Uwielbiam twoje historie – sprostowała, podbiegając, aby dotrzymać mu kroku.
Helena patrzyła bezradnie, jak mąż wychodzi z domu, zabierając ze sobą przytłaczający ciężar swojej obecności. Nagle poczuła się oszukana, jakby narastające w jej piersi napięcie okazało się jedynie wytworem wyobraźni. Dom wydawał jej się dziwnie skarlały i skulony, kiedy wypełniał go swą potężną sylwetką Ramon, a teraz oto niespodziewanie odzyskał poprzednią wielkość. Przygryzła wargi, zawiedziona i roztrzęsiona. Jak on śmie nas opuszczać, pomyślała z goryczą. Jak śmie! Dlaczego nie może chociaż na trochę zostać w domu, na miłość boską…
W południe słońce prażyło naprawdę mocno i nawet bryza znad oceanu nie dawała trwałego orzeźwienia, tylko trochę chłodząc powietrze. Minęli dom señory Baraca i jej psa, który na ich widok zaczął szarpać się na smyczy i szczekać jak szalony. Federica opowiedziała ojcu, że biedny kundel szczeka całymi dniami, ponieważ chciałby pobiegać, a w małym ogródku nie ma dość miejsca.
– Wobec tego weźmy go na plażę – zaproponował.
– Naprawdę? – ucieszyła się. – Moglibyśmy?
Chwilę później z dumą patrzyła, jak ojciec dzwoni do drzwi señory Baraca. Stanęli w cieniu migdałowca. Z drugiego końca ulicy dobiegały odgłosy dziecięcych zabaw i dźwięcznego, głośnego śmiechu, podobnego do pokrzykiwania ptaków na plaży. Federica wcale nie żałowała, że nie bawi się razem z innymi dziećmi. Pragnęła tylko jednego – żeby ojciec tym razem na dobre został w domu i już nigdy nie wyjeżdżał.
– Si? – rozległo się zza zamkniętych drzwi.
Głos był głęboki i gardłowy, przytłumiony przez zalegającą w krtani flegmę.
– Nazywam się Ramon Campione, señora Baraca – odezwał się Ramon z pewnością siebie, która cechowała wszystkie jego poczynania.
Federica wyprostowała się, naśladując ojca, który zawsze chodził z wysoko podniesioną głową.
– Ramon Campione, coś takiego… – wymamrotała señora, otworzyła drzwi i stanęła na progu, podobna do skulonej wrony. Była stara, przygarbiona, ubrana w czarną żałobną suknię, którą stale nosiła, chociaż jej mąż nie żył już od ponad dziesięciu lat. – Myślałam, że jest pan gdzieś na drugim końcu świata – zachrypiała.
– Właśnie wróciłem do domu – odparł Ramon łagodnym tonem, aby nie przestraszyć staruszki. Federica mocno zacisnęła palce na jego dłoni. – Moja córka bardzo chciałaby zabrać pani pieska na spacer po plaży. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, aby sobie trochę pobiegał.
Stara kobieta klasnęła językiem o dziąsła, mocno wciągając policzki.
– Znam was, więc nie muszę się obawiać, że chcecie go ukraść – powiedziała. – Może rzeczywiście ruch dobrze mu zrobi, kto wie… Jeżeli się zmęczy, może wreszcie się zamknie. Jakimś cudem nie oszalałam dotąd ze smutku, ale to zwierzę na pewno wykończy mnie szczekaniem…
– Zrobimy, co w naszej mocy – rzekł Ramon, posyłając starszej pani pełen galanterii uśmiech. – Prawda, Fede?
Federica skuliła się u jego boku i nieśmiało spuściła oczy. Powykrzywiane przez artretyzm palce señory Baraca niezgrabnie odwiązywały smycz, włosy na jej podbródku w blasku słońca do złudzenia przypominały pajęczynę. W końcu señora otworzyła furtkę i wręczyła koniec smyczy Ramonowi. Pies przestał szczekać, zaczął natomiast skakać jak piłeczka, prychając z entuzjazmem więźnia świeżo wypuszczonego na wolność.
– Nazywa się Rasta – oświadczyła staruszka, biorąc się pod boki. – Podarował mi go mój syn, zanim jeszcze zniknął na dobre. Poza tym kundlem nikogo nie mam. Wolałabym syna, bo robił znacznie mniej hałasu…
– Przyprowadzimy Rastę przed lunchem – zapewnił Ramon.
– Jak pan chce, don Ramon – odrzekła i zamrugała powiekami z niezadowoleniem istoty nawykłej do życia w półmroku swojego smutku.
Ramon i Federica zeszli ze wzgórza w kierunku morza, raz po raz podbiegając, aby dotrzymać kroku Raście, który skakał i pędził przodem. Naprężał smycz, pragnąc obwąchać każdą bramę i słupek, każde drzewo i trawnik, i beztrosko podnosił nogę wszędzie tam, gdzie wyczuwał zapach innego zwierzęcia. Rasta był wzruszająco szczęśliwy. Serce Federiki wznosiło się wysoko na fali radości, kiedy przyglądała się, jak chudy czarny kundelek przeżywa wolność, prawdopodobnie po raz pierwszy od wielu miesięcy. Spojrzała na ojca i jej policzki zapłonęły z podziwu i uwielbienia. Jej tata potrafił zrobić wszystko, absolutnie wszystko.
Przeszli na drugą stronę drogi biegnącej wzdłuż wybrzeża i po wyłożonych płytami schodach zbiegli na plażę Caleta Abarca. Brzegiem morza spacerowało parę osób, małe dziecko bawiło się z psem, rzucając mu piłeczkę w uderzające o piasek fale. Federica zdjęła sandały i zanurzyła różowe palce stóp w miękki piasek, podobny do przesianej przez Lidię mąki. Ramon przebrał się w kąpielówki, zostawił ubranie i skórzane mokasyny pod okiem Federiki i poszedł obmyć zmęczone podróżą ciało w zimnym Pacyfiku. Federica patrzyła, jak biegł ku morzu razem z Rastą, który z zachwytem skakał dookoła niego. Ramon był silny i owłosiony, miał budowę ciała alpinisty lub wioślarza, lecz poruszał się z zaskakującą lekkością i wdziękiem. Jego wyobraźnia była głęboka i tajemnicza jak morze, pełne wraków i dawno temu zatopionych kontynentów. Federica rosła na jego opowieściach; wiedziała, że to właśnie one w jakiś sposób łagodzą ból spowodowany długotrwałymi rozstaniami. Kiedy wspominała rozmaite okresy swojego krótkiego życia, odkrywała, że pamięta głównie wyprawy w głąb niezwykle płodnego umysłu ojca. Jej pamięć rejestrowała przeżywane razem z Ramonem przygody, nie długie miesiące rozstań. Teraz obserwowała, jak ojciec rozpryskuje wodę wokół siebie i wniebowziętego Rasty. Słońce przeświecało przez czubki fal, budziło błyski w jedwabistych włosach Ramona. Gdyby nie wiedziała, kogo ma przed sobą, mogłaby wziąć go za rozbawioną fokę. Położyła szkatułkę na kolanach i pogłaskała surowe drewniane wieczko. Zastanawiała się, do kogo wcześniej należał ten skarb. Po plecach przeleciał jej przyjemny dreszcz oczekiwania na kolejną czarodziejską historię. Otworzyła szkatułkę, z zachwytem wsłuchując się w melodię małych dzwoneczków, i utkwiła spojrzenie w połyskujących klejnocikach, tworzących drżące skrzydła motyla.
Po długiej kąpieli mokry Ramon usiadł obok Federiki na gorącym piasku, aby wysuszyć się na słońcu. Rasta, który najwyraźniej nie chciał ani na chwilę rezygnować z odzyskanej wolności, ganiał w górę i w dół plaży, ścigając się z falami. Ramon czuł głębokie zadowolenie, że córce spodobała się szkatułka. Federica zasługiwała na tę drobną radość. Co tu dużo mówić, Helena miała rację – nie był dobrym ojcem. Dobrzy ojcowie spędzali z dziećmi dużo czasu, najczęściej kosztem własnych spraw i rozrywek. On do nich nie należał, jego charakter wykluczał takie ojcostwo. Był wędrowcem, włóczęgą. Jego matka często powtarzała, że dzieci dają rodzicom dokładnie tyle, ile dają im rodzice. Tak czy inaczej, jego postępowanie nie było chyba jednak do końca złe, bo Federica kochała go i miłość ta znajdowała odbicie w każdym jej geście czy wyrazie twarzy. Wbił wzrok w niebieskawy horyzont. Ciekawe, jak długo tym razem wytrzyma w domu, zanim znajomy niepokój pokona jego wątpliwości i wyrzuty sumienia i pogna go prosto w ramiona nowej przygody…
– Opowiedz mi tę legendę, tato – poprosiła Federica.
Ramon usiadł wygodnie, posadził sobie córkę między nogami, otoczył jej drobne ciało ramionami i oparł nieogolony policzek o jej głowę. Oboje patrzyli na mozaikę z kryształów i słuchali cichego dźwięku dzwonków.
– Ta szkatułka należała kiedyś do pięknej inkaskiej księżniczki – zaczął Ramon.
Federica westchnęła z zachwytem. Uwielbiała opowieści ojca. Przytuliła się do niego, przeczuwając, że ta historia będzie zupełnie wyjątkowa. Na okrytych żółtą sukienką kolanach trzymała otwartą szkatułkę i co chwilę muskała palcami lśniące kamyki, przyglądając się, jak przy każdej zmianie kąta padania światła pojawiają się wciąż nowe odcienie, zupełnie jak za sprawą czarów.
– Księżniczka miała na imię Topahuay i mieszkała w pałacu w wiosce Pisac, w Peru. Inkowie byli jedną ze starożytnych cywilizacji Ameryki Południowej. Oddawali cześć słońcu, Inti, oraz panującemu cesarzowi, Ince. Po cesarzu najwyższą pozycję w kraju zajmowali szlachetnie urodzeni Inkowie Capas, prawdziwi potomkowie założyciela państwa, Manco Capaca. Topahuay należała do jednego z tych arystokratycznych rodów, zwanych panacas. Miała gładką brązową skórę, okrągłą, otwartą twarz, bystre zielone oczy i długie czarne włosy, które splatała w sięgający prawie do kostek warkocz. Ludzie podziwiali jej urodę i nie było takiego młodego arystokraty, który nie pragnąłby poślubić Topahuay. Lecz księżniczka zakochała się w człowieku niskiego rodu, należącym do klasy yanakuna, klasy służących. Małżeństwo między członkami tych klas było nie do pomyślenia. Mimo to Topahuay i Wanchuko kochali się tak mocno i żarliwie, że złamali prawa swego kraju i zaczęli się potajemnie spotykać. Czasami Topahuay przebierała się za dziewczynę yanakuna i wtedy spacerowali spokojnie ulicami, trzymając się za ręce, a nawet wymieniając pocałunki. W takich chwilach nie musieli się lękać podejrzliwych spojrzeń krewnych księżniczki czy służących. Topahuay miała zaledwie trzynaście lat. Może pomyślisz, że dziewczyna w tak młodym wieku nie powinna jeszcze myśleć o małżeństwie, ale w tamtych czasach trzynastolatka stała już na progu dojrzałości, nic więc dziwnego, że rodzice Topahuay zaczęli rozglądać się za odpowiednim mężem dla córki. Księżniczka czuła się więźniem świata ograniczonego zakazami i nakazami kodeksu społecznego, świata, z którego nie było dla niej drogi ucieczki. W głębi duszy wiedziała, że będzie musiała wyjść za człowieka ze swojej sfery i na zawsze rozstać się z Wanchuko. Wanchuko także był tego świadom, dlatego postanowił zrobić dla niej szkatułkę, wyglądającą z zewnątrz tak zwyczajnie, żeby Topahuay mogła zabrać ją ze sobą gdziekolwiek zechce, nie budząc niczyich podejrzeń. Szkatułka miała jednak zawierać tajemne przesłanie, wiadomość, którą tylko Topahuay mogłaby zobaczyć i odczytać, obraz, który przypominałby jej o miłości, jaką darzył ją Wanchuko. Z tą właśnie myślą Wanchuko wykonał zwyczajną, prostą drewnianą szkatułkę, tak zwyczajną, że prawie brzydką. Kiedy pudełko było już gotowe, wyruszył na poszukiwanie najpiękniejszych kamieni, jakie można znaleźć wśród wzgórz i w jaskiniach. Były to kryształy i bardzo cenne kamienie, które Wanchuko odkrył na dnie jeziora, błękitne i zielone, tak piękne, jakby powstały z samej wody. Zgromadziwszy wszystkie potrzebne mu klejnoty, zamknął się w małym pokoju i dzień w dzień od świtu do zmierzchu przycinał i kroił kamienie, dopasowując je do obrazu, jaki pragnął stworzyć wewnątrz szkatułki. Zrobił też znacznie mniejsze pudełko i umieścił w nim specjalny mechanizm, dzięki któremu po otwarciu szkatułki rozlegała się dziwna, urokliwa muzyka, przypominająca dźwięki malutkich dzwoneczków. Legenda mówi, że to mniejsze pudełko było naprawdę czarodziejskie, stworzyła je bowiem siła miłości młodego człowieka, która nie pochodziła z tego świata. Podobno także za sprawą tej magii udało mu się dopasować kamienie. Wanchuko nie użył kleju, kamienie trzymają się wyłącznie dzięki idealnemu ułożeniu, jak mozaika, rozumiesz? Gdybyś wyjęła jeden, wypadłyby wszystkie i motyl przestałby istnieć, więc chyba rzeczywiście jego tworzeniu musiały towarzyszyć czary… Nie ma innego wytłumaczenia. Motyl miał być symbolem urody Topahuay i jej szczególnej niewoli. Gdy Wanchuko dał księżniczce szkatułkę, zapłakała srebrzystymi łzami. Powiedziała, że żałuje, iż nie ma skrzydeł jak motyl, aby odfrunąć razem z ukochanym. Wanchuko nie przeczuwał, że jego podarunek stanie się także symbolem losu Topahuay. Motyle żyją tylko jeden dzień. Życie księżniczki miało zostać gwałtownie przerwane. Imperium Inków stało u szczytu potęgi. Było to największe i najsilniejsze państwo, jakie kiedykolwiek istniało w Ameryce Południowej. Wkrótce wszystko miało się zmienić…
Do brzegów Peru przybyli Hiszpanie i podbili kraj. Był to jeden z najbardziej krwawych epizodów historii. I właśnie wtedy, gdy nadzieja konała, a krew tysięcy Inków spływała obfitymi rzekami po zboczach gór w doliny, Indianie postanowili złożyć piękną, podziwianą przez wszystkich Topahuay w ofierze bogu wojny, licząc, że ten przyjdzie im na ratunek. Księżniczkę ubrano w szaty z najcieńszej, najdelikatniejszej wełny, jej włosy zapleciono i przybrano stoma lśniącymi kryształami. Na głowie umieszczono duży wachlarz z białych piór, który miał przenieść ją do lepszego świata i odstraszyć demony, czyhające na drodze. Wanchuko nie był w stanie uratować ukochanej. Bezradny i złamany rozpaczą, mógł tylko patrzeć, jak Topahuay idzie wąską górską ścieżką, otoczona orszakiem najwyższych kapłanów i dygnitarzy. Kiedy przechodziła obok niego, jej duże zielone oczy spoczęły na nim z tak wielką miłością, że wokół jej głowy zapłonęło światło nie z tego świata. Usta Wanchuko zadrżały. Wyciągnął rękę i chwycił fałdę wełnianego płaszcza księżniczki, chcąc ją zatrzymać. Niestety, było to niemożliwe. Orszak minął go i ruszył dalej, coraz wyżej, w ramiona górskich mgieł. Wreszcie dotarli do mostu łączącego ten świat z następnym, do mostu, który Topahuay miała przekroczyć sama. Wanchuko poczuł, jak ogarnia go potężny gniew. Nie mógł płakać i bał się pobiec za ukochaną. Tkwił bez ruchu, czekając, pragnąc, aby wszystko się już skończyło. Rozprostował zaciśnięte palce i zobaczył, że na jego drżącej dłoni leży kawałek barwnej wełnianej tkaniny. Chwilę później usłyszał krótki, przenikliwy krzyk. Podniósł oczy na góry, których poszarpane, skaliste szczyty powtarzały echem krzyk Topahuay. Kiedy ponownie spojrzał na swoją dłoń, kawałek materiału przemienił się w cudownego motyla. Osłupiały Wanchuko patrzył, jak motyl drży, jakby zaskoczony własną metamorfozą, a potem rozkłada kruche skrzydła i odlatuje. Topahuay stała się motylem, chociaż wydawało się to nieprawdopodobne. Jej duch był wolny…
Federica była głęboko wzruszona. Gorąca łza spłynęła powoli po jej policzku na wargi, a stamtąd na szkatułkę, i zniknęła między kryształami.
– Jak zdobyłeś szkatułkę, tatusiu? – zapytała szeptem, jakby obawiała się, że dźwięk głosu zniszczy magiczny nastrój tej chwili.
– Znalazłem ją w wiosce o nazwie Puca Pucara. Rodzina Topahuay odzyskała ją po pogrzebie księżniczki. Jej najbliżsi zabrali ją do swojej wioski i przechowali do czasu, gdy w okolicy pojawili się żądni krwi Hiszpanie. Wtedy matka Topahuay, która od początku wiedziała, co kryje się w sercu córki, dała ją Wanchuko i powiedziała mu, aby opuścił Peru i nie wracał, dopóki nie będzie to bezpieczne. Tak więc Wanchuko wyjechał i wrócił kilkadziesiąt lat później, już jako stary człowiek. Nigdy się nie ożenił, ponieważ przysiągł, że jego serce będzie należało wyłącznie do Topahuay. Samotnie wędrował po świecie, rozmyślając o ukochanej. Na jawie i we śnie ciągle widział jej szczerą twarz i roześmiane oczy, i ten obraz niósł mu pociechę i pomagał przetrwać. Kiedy wrócił do Pisac, nikogo tam nie rozpoznał. Jego bliscy i krewni Topahuay zostali wymordowani przez najeźdźców. Śmierć nie uznaje podziałów społecznych, więc wszyscy zginęli razem, rządzący i rządzeni. Zrozpaczony Wanchuko poszedł w góry tą samą ścieżką, którą tamtego strasznego dnia podążała Topahuay. Na szczycie, ku swemu zdumieniu, ujrzał drobną staruszkę, która siedziała na trawie i wpatrywała się w dostojne górskie szczyty. Gdy się zbliżył, zorientował się, że jest to siostra Topahuay, Topaquin. Czas pomarszczył jej skórę i przygiął ciało do ziemi, ale przecież to samo spotkało i jego. Topaquin także rozpoznała Wanchuko i poprosiła, aby usiadł obok niej. Długo rozmawiali o Topahuay, jej krótkim, tragicznie przerwanym życiu oraz niszczycielskiej hiszpańskiej armii, która wdeptała w ziemię cywilizację Inków. Wanchuko dał Topaquin szkatułkę i powiedział jej, że duch Topahuay tańczy w świetle kryształów i śpiewa razem z dzwoneczkami. Potem położył się w miejscu, gdzie brutalnie przerwana została nić życia Topahuay, i umarł. On także przekroczył most łączący nasz świat z tamtym, nie był jednak sam – towarzyszyła mu Topahuay, jej miłość prowadziła go, aby żadne zło nie mogło go dotknąć… I tak szkatułka trafiła do Puca Pucara i została tam, przekazywana kolejnym pokoleniom. Dała mi ją stara kobieta, która powiedziała, że mnie przyda się ona znacznie bardziej niż jej. Owinęła szkatułkę w szal i po prostu mi dała. Jestem przekonany, że szkatułka jest bezcenna, podobnie jak ty, Fede. Szanuj ją, bo powstała z miłości i z miłością musi być przechowywana.
– Zawsze będę ją miała przy sobie, tato – odparła Federica, przepełniona wdzięcznością i tak wzruszona, aż cała jej buzia pobladła. – Dziękuję ci…
Ramon zerknął na zegarek. Federica siedziała jak zaczarowana, drżącą ręką gładząc lśniącego motyla.
– Musimy wrócić na lunch – szepnął jej do ucha. – Gdzie Rasta? – Parsknął śmiechem, rozglądając się po plaży.
Wstał, przeciągnął się leniwie i włożył zrzucone przed kąpielą rzeczy. Federica niechętnie wstała. Zamknęła szkatułkę, wygładziła fałdy żółtej sukienki i zawołała Rastę, który przybiegł po chwili z piłką w pysku, mokry i nadal tryskający energią.
– Idziemy, Rasta – powiedziała, klepiąc się po udzie.
Pies podbiegł, położył piłkę na piasku u stóp dziewczynki i rzucił jej wyczekujące spojrzenie. Federica potrząsnęła głową. Jakieś biedne dziecko na pewno szuka teraz piłki, pomyślała, ujmując ją kciukiem i jednym palcem, żeby nie pobrudzić rąk. Rozejrzała się dookoła, ale w pobliżu nie było nikogo, kto wyglądałby na właściciela piłeczki.
– Co mam z nią zrobić, tato? – zapytała.
– Och, pozwól mu ją zatrzymać – odparł Ramon, wsuwając stopy w mokasyny. – Biedny Rasta nie ma nic do zabawy, a tej piłki i tak nikt nie szuka.
Federica rzuciła piłkę daleko przed siebie. Pies pognał za nią z radosnym ujadaniem.
– Chodźmy do domu. – Ramon wziął córkę za rękę i pociągnął w stronę schodów.
– To była wspaniała opowieść, tatusiu.
– Wiedziałem, że ci się spodoba.
– Bardzo mi się podobała, nie umiem nawet powiedzieć, jak bardzo… – Westchnęła, przyciskając szkatułkę do piersi. – A szkatułka zawsze będzie moim najcenniejszym skarbem…
Ramon szedł z córką w kierunku domu, pogrążony w niewesołych myślach. Przeczucie podpowiadało mu, że Helena się poddała i nie chce dłużej walczyć. Patrzyła na niego obojętnie i chłodno – nigdy dotąd nie widział u niej takiego spojrzenia. Była zrezygnowana i smutna, jakby zdała sobie sprawę, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Westchnął głęboko. Federica myślami nadal była w Pisac, razem z Topahuay i Wanchuko, i w milczeniu szła u boku ojca.
Odprowadzili Rastę do señory Baraca, która nie kryła wdzięczności, ponieważ pies już nie szczekał, lecz tylko dyszał ciężko i merdał cieniutkim ogonkiem. Staruszka powiedziała, że Federica może go wyprowadzać, kiedy zechce.
– Skoro cię nie ugryzł, to chyba cię lubi – rzekła bez uśmiechu, głośno ssąc dziąsła.
– Mama mówi, że nie powinnam dotykać Rasty – wyznała dziewczynka, kiedy wchodzili do domu. – Może być strasznie brudny, bo przecież nie wiadomo, gdzie łaził…
– Teraz już wiemy, gdzie łaził. – Uśmiechnął się Ramon. – Tak czy inaczej, lepiej słuchać mamy, więc nie zapomnij umyć rąk przed jedzeniem.
– Razem z Lidią ugotowałam twoje ulubione danie – pochwaliła się z dumą.
Ramon błysnął zębami, które zalśniły biało na tle ciemnej skóry.
– Pastel de choclo? – zapytał.
Federica kiwnęła głową.
– Nie zasługuję na taką wspaniałą córkę…
– Ależ zasługujesz! – zaprotestowała radośnie. – Jesteś najlepszym ojcem na świecie!
Ani na chwilę nie wypuszczając z ręki szkatułki, ścisnęła dłoń Ramona tak mocno, że bez najmniejszego trudu uwierzył w szczerość jej słów.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich zaczerwieniona, niespokojna Lidia.
– Don Ramon! – wykrzyknęła, przykładając rękę do szybko wznoszącego się i opadającego obfitego biustu. – Señora Helena czeka z lunchem! Kazała mi iść i poszukać was!
Ramon natychmiast rozbroił ją szerokim uśmiechem.
– Na szczęście już nie musisz, Lidio. Właśnie się znaleźliśmy. Podobno na lunch jest pastel de choclo…
– Si, don Ramon – przytaknęła Lidia, zamykając drzwi i wchodząc za nimi do kuchni. – Federica sama gotowała.
– Pachnie wspaniale! – Ramon wciągnął w nozdrza ciepły zapach cebuli. – Nie zapomnij umyć rąk, Fede – dorzucił, sięgając po leżące obok zlewu mydło.
Federica odpowiedziała mu porozumiewawczym uśmiechem, dokładnie umyła ręce i pobiegła do salonu.
– Mamo! – zawołała, biegnąc w podskokach korytarzem. – Mamo!
Chciała jak najszybciej opowiedzieć matce legendę o swojej szkatułce. Helena wyszła z pokoju zmęczona i wyraźnie rozdrażniona, z Halem na rękach.
– Gdzie byliście, Fede? – zapytała i z roztargnieniem pogłaskała potargane wiatrem włosy dziewczynki. – Hal umiera z głodu…
– Poszliśmy na plażę i zabraliśmy ze sobą psa señory Baraca, Rastę. Biedak wreszcie przestał szczekać, wiesz? Okazało się, że po prostu musiał się wybiegać. Tatuś pływał, a ja pilnowałam jego rzeczy. Rasta też pływał. Potem tata opowiedział mi legendę.
– Jaką legendę? – Helena udała zaciekawienie, chcąc sprawić córce przyjemność.
– Legendę o Topahuay i Wanchuko. Topahuay była inkaską księżniczką i ta szkatułka została zrobiona specjalnie dla niej…
– Naprawdę? – Helena zdziwiła się cierpliwie. – To wspaniale…
Podniosła wzrok i spojrzała prosto w twarz męża, który właśnie wchodził do jadalni. Pokój natychmiast wypełnił się aurą jego osobowości i napięciem, które razem z nim powróciło do domu. Popatrzyli na siebie z uprzejmym zainteresowaniem, jak zupełnie obcy ludzie, którzy widzą się po raz pierwszy w życiu. Helena pierwsza odwróciła wzrok.
– Chcę siedzieć koło tatusia – oznajmiła Federica, wysuwając krzesło i zaborczo poklepując jego siedzenie.
– Siadaj, gdzie masz ochotę, skarbie – odparła Helena. – Mam nadzieję, że umyłaś ręce?
– Och, tak! – zawołała Federica ze śmiechem. – Señora Baraca wygląda jak czarownica, wiesz, mamo?
– To prawda. – Ramon zaśmiał się w nadziei, że żartobliwy ton rozmowy rozładuje napięcie.
– Ale chyba nie rzuciła na was złego uroku? – zapytała Helena, ze względu na dzieci udając rozbawienie.
W gardle i klatce piersiowej czuła bolesny ucisk. Była bardzo zdenerwowana, nie miała siły odgrywać roli beztroskiej pani domu. Chciała jak najszybciej porozmawiać z Ramonem na osobności. Musiała zrzucić z siebie ciężar ponurych myśli i jakoś rozwiązać sytuację, w której się znaleźli. Nie mogła dalej tak żyć, nie było to zresztą dobre dla żadnego z nich…
– Nie, skądże znowu! – powiedziała Federica. – Była bardzo wdzięczna, że zabraliśmy jej psa na spacer.
– Chcę zobaczyć psa! – zapiszczał Hal, niecierpliwie kręcąc się na krzesełku.
Lidia weszła do jadalni, niosąc misę z parującym pastel de choclo.
– Federica ugotowała je dla ciebie dziś rano – rzekła Helena.
Poprawiła Hala w foteliku i usiadła naprzeciwko męża.
– Słyszałem. – Ramon uśmiechnął się do córki. – Jesteś dla mnie bardzo dobra, Fede.
– Też tak uważam – zauważyła sucho Helena. Miała ochotę dodać, że mąż nie zasłużył na tę dobroć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. – Pracowała w kuchni cały ranek, prawda, Fede?
– Tata nie zaglądał jeszcze do swojego pokoju… – mruknęła nieśmiało dziewczynka.
– Co zrobiłaś z moim pokojem, paskudna małpko?
– Sam się przekonaj! – zachichotała.
– Fede nazrywała dziś rano mnóstwo kwiatów – obwieścił wszem wobec nielojalny Hal.
– Mamo, nie pozwól mu! – gniewnie zaprotestowała Federica.
– Jak sprawuje się twój pociąg, Hal? – zapytał Ramon, usiłując odwrócić uwagę synka.
– Jest bardzo kolorowy i szybko jeździ. I robi tak: „Czu, czu, czu, czuuu!”.
Lidia postawiła przed chłopcem parujący talerz.
– Nie lubię kukurydzy! – pożalił się Hal, buntowniczym gestem splatając ręce na brzuchu.
– Lubi kukurydzę, kłamczuch jeden! – wybuchnęła Federica. – Tylko udaje, dlatego że to ja gotowałam!
– Nieprawda!
– Prawda!
– Nie!
– Tak!
– Wystarczy, dzieci – odezwał się Ramon zdecydowanym tonem. – Hal, zjadaj wszystko, bo zaraz pójdziesz do swojego pokoju bez lunchu i bez pociągu!
Hal zmarszczył brwi i wykrzywił się do siostry. Jego brązowe oczy pełne były żalu i niechęci.
Ramon i Helena wiedzieli, że kiedy dzieci zamilkną, co było normalną reakcją po kłótni, będą musieli rozmawiać oni, a na to nie mieli najmniejszej ochoty. Nie chcieli zachowywać się wobec siebie z fałszywą uprzejmością, jak para aktorów grających role w marnej sztuce. Ramon pozwolił Federice opowiedzieć matce legendę o księżniczce Inków, przerywając dziewczynce tylko wtedy, gdy prosiła go o pomoc lub zapomniała o jakimś ważnym szczególe. Był zdumiony, że córka doskonale zapamiętała całą historię. Helena słuchała uważnie i odwróciła się do synka najwyżej dwa czy trzy razy, kiedy robił wszystko, żeby skupić na sobie jej uwagę.
– Cudowna opowieść, kochanie – powiedziała, gdy Federica skończyła mówić. – I ta czarodziejska szkatułka jest teraz twoja! Masz szczęście!
Nie dodała: „Tylko jej nie zgub!”, co z pewnością zrobiłoby wiele matek, ponieważ świetnie wiedziała, że Federica bardziej dba o swoje rzeczy niż ona sama.
– Pomyślałem sobie, że moglibyśmy pojechać do Cachagua na jakieś dwa tygodnie – zaproponował Ramon lekkim tonem, zupełnie jakby wszystko układało się całkiem normalnie i jakby nie zauważył zmiany w zachowaniu Heleny. – Spędzilibyśmy Boże Narodzenie z moimi rodzicami. Byliby zachwyceni, że mogą pobyć z tobą i z dziećmi.
– Och, tak, mamo, pojedźmy do dziadków! – pisnęła Federica radośnie.
Dziewczynka bardzo lubiła wizyty u rodziców Ramona, w ich przytulnym, miłym domu nad morzem. Helena żałowała, że mąż wystąpił z tą propozycją w obecności dzieci. Powinni najpierw porozmawiać, Ramon nawet nie zapytał jej o zdanie. Jeżeli teraz powie, że nie mogą jechać, Federica i Hal będą rozczarowani i rozżaleni. Nie chciała im tego robić… Hal patrzył na nią błagalnie, z nadzieją w brązowych oczach.
– Tak, tak! – krzyknął, waląc widelcem w stół.
Hal także przepadał za dziadkami, którzy kupowali mu lody i zabierali na przejażdżki na kucyku. Dziadek często czytał mu bajki i nosił na barana.
– Dobrze, pojedziemy do Cachagua – zgodziła się z westchnieniem. – Ramon, po lunchu muszę z tobą porozmawiać. Nie znikaj gdzieś zaraz razem z Fede, bardzo proszę.
Starała się mówić beztroskim tonem, żeby nie zmartwić dzieci. Wiedziała, co chce powiedzieć Ramonowi i obawiała się, że może mimo woli zdradzić się ze swoimi myślami.
– Nie zniknę – odparł, lekko marszcząc brwi.
W głosie Heleny było coś ostatecznego, co mu się zupełnie nie podobało. Kobiety zawsze muszą wyjaśniać wszystko do końca, do bólu… Wszystko musi być załatwione i rozwiązane. Helena była w tym mistrzynią. Nie umiała poddać się biegowi spraw, by zobaczyć, co z tego wyniknie. Musiała podejmować decyzje, formalizować je i obwieszczać, co postanowiła.
Po pierwszym daniu, za które Ramon podziękował córce, z czułością całując ją w czoło, Federica pobiegła za Lidią do kuchni, aby dokończyć przygotowywanie powitalnego tortu, merengon de lúcuma. W tym czasie Helena i Ramon rozmawiali z Halem, gotowi zrobić wszystko, byle tylko nie rozmawiać ze sobą. Zachwycony Hal natychmiast zaczął się popisywać i chętnie zaśpiewał piosenkę o osiołku, której nauczył się w przedszkolu. Rodzice nie spuszczali z niego oczu, byle tylko nie patrzeć na siebie. Wreszcie drzwi się otworzyły i do jadalni weszła Federica, niosąc biały bezowy tort z jedną zapaloną świeczką. Hal z zapałem odśpiewał Happy Birthday. Ramon i Helena roześmiali się. Napięcie, dławiące krtań i klatkę piersiową Heleny ustąpiło i przez chwilę mogła normalnie oddychać.
Federica postawiła tort przed ojcem, który uroczyście zdmuchnął świeczkę. Hal klasnął w dłonie i zachichotał, kiedy płomyk znowu się pojawił, jak za sprawą czarów. Ramon udał zaskoczonego i jeszcze raz zdmuchnął świecę. Po chwili cała sytuacja się powtórzyła. Dzieci pękały ze śmiechu, przekonane, że ojciec naprawdę nie wie, co zrobić z niegasnącym płomieniem. W końcu Ramon zamoczył czubki palców w szklance z wodą i zdusił knot.
– „Witamy w domu!” – głośno odczytał napis z brunatnego lukru, wykonany jeszcze niezbyt pewną ręką Federiki na puszystej warstwie białego kremu. – Dziękuję, Fede… – Przyciągnął córkę do siebie i pocałował ją w policzek.
Kiedy kroił tort, Federica siedziała na jego kolanach. Hal wyciągał łyżeczkę w stronę tortu, aż wreszcie udało mu się ściągnąć odrobinę kremu, który natychmiast oblizał, żeby nikt nie zdążył mu tego zabronić. Helena udała, że niczego nie zauważyła. Była zbyt zmęczona, aby zużywać resztkę energii na karcenie niesfornego dziecka. Musiała przecież jeszcze porozmawiać z Ramonem.
Po lunchu Federica niechętnie wyprowadziła Hala do ogrodu, a rodzice poszli na górę, żeby spokojnie porozmawiać. Zastanawiała się, czego ma dotyczyć ta rozmowa. Była niezadowolona, że matka zajmuje ojcu czas. Dziewczynka zabrała szkatułkę ze sobą, usiadła w cieniu drzewka pomarańczowego i zaczęła powtarzać sobie w myśli opowiedzianą przez ojca historię.
– Mogę obejrzeć twoją szkatułkę? – zapytał Hal, siadając obok siostry.
– Tak, tylko ostrożnie, żebyś czegoś nie zepsuł…
– Będę uważał – obiecał, biorąc puzderko z jej rąk. – Ojej, jest śliczna! – zachwycił się.
– Tak. Dawno temu należała do księżniczki Inków.
– Kto to są Inkowie?
– To taka rasa ludzi, którzy kiedyś mieszkali w Peru – wyjaśniła Federica.
– I co się stało z tą księżniczką?
– Nie słuchałeś, jak opowiadałam o tym przy stole? – Federica uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Słuchałem, ale chcę posłuchać jeszcze raz. Proszę cię, Fede…
– No, dobrze – zgodziła się. – Opowiem ci wszystko od początku, ale słuchaj uważnie i nie przerywaj, bo przestanę!
– Nie przerwę ci ani razu – obiecał Hal i ziewnął.
Było bardzo gorąco, nawet w cieniu. Ciche bzyczenie pszczół, fruwających nad kwietnikami, i odległy szum morza stanowiły przyjemne tło leniwych godzin sjesty. Federica objęła Hala, który natychmiast przytulił się do jej boku i oparł główkę na ramieniu.
– Dawno, dawno temu, w dalekim Peru… – zaczęła.
Hal zamknął oczy i przeniósł się w obcy, zupełnie inny świat.
Ramon wszedł za żoną na piętro. Oboje milczeli. Przyglądał się, jak szła przed nim korytarzem, przygarbiona, ze spuszczoną głową. Gdy zbliżali się do jego pokoju, uchwycił w powietrzu zapach lawendy, który zawsze przypominał mu matkę i dom rodziców w Cachagua. Helena odgadła chyba, o czym myślał, bo wyjaśniła, że to Federica włożyła między pościel gałązki świeżej lawendy z ogrodu.
Starannie wywietrzony pokój pachniał nie tylko lawendą, ale także pomarańczami i różami. Rozejrzał się po sypialni, którą dzielił z żoną przez większą część trwającego dwanaście lat małżeństwa. Nie potrafił wzbudzić w sobie przekonania, że oto wrócił do siebie. Mimo wysiłków Federiki był to pokój jego żony, a jej zimny sposób bycia wyraźnie mówił mu, że nie jest tu mile widziany.
Postawił walizkę na podłodze i usiadł na brzegu łóżka. Helena podeszła do okna i popatrzyła na morze.
– Więc o czym chcesz porozmawiać? – zapytał, chociaż dobrze znał odpowiedź.
– O nas – odparła sucho.
– To znaczy?
– Wiele się zmieniło, nie wydaje ci się?
– Wiele, to prawda.
– Mam dosyć udawania przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Nic nie jest w porządku. Nie jestem szczęśliwa. Ty ciągle jeździsz po świecie, piszesz swoje opowiadania i żyjesz jak Cygan, więc może odbierasz to inaczej, ale ja tkwię sama w domu, bez ciebie, bez żadnego wsparcia… Sama wychowuję nasze dzieci… – Helena poczuła, że w jej skroniach zaczyna pulsować tępy ból.
– Przecież wiedziałaś, że właśnie tak wygląda moje życie. – Ramon pokręcił głową i ściągnął brwi. – Nie miałaś wobec mnie żadnych oczekiwań, w każdym razie tak mówiłaś. Dałaś mi wolność, bo rozumiałaś, że bez niej nie będę mógł normalnie funkcjonować.
– Wiem, rzeczywiście tak było, ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak to naprawdę będzie. Na początku podróżowaliśmy razem i było wspaniale, jak w dobrym śnie. Kochałam nasze podróże i kochałam ciebie, lecz teraz… – Helena zawiesiła głos.
– Teraz? – powtórzył ze smutkiem.
– Teraz już cię nie kocham. – Helena odwróciła się i spojrzała na męża. Dostrzegła wyraz bólu, który przemknął przez jego twarz. – Miłość wymaga pielęgnacji, Ramonie – dodała pospiesznie. – Nie wolno zostawiać jej samej sobie, bo wtedy niszczeje w zaniedbaniu. Kiedyś bardzo cię kochałam, ale teraz po prostu cię nie znam i chyba już nie rozpoznałabym naszej miłości. Wiem jedno – jestem zmęczona samotnością, mam jej dosyć, a ty ciągle zostawiasz mnie samą, na całe miesiące. I zawsze tak będzie…
Po policzkach Heleny popłynęły łzy, jedna za drugą, jedna za drugą, aż w końcu uformowały się z nich dwa cienkie strumyczki rozpaczy i żalu.
– Wobec tego, co chcesz zrobić? – zapytał.
Podeszła powoli i przysiadła obok niego.
– Gdybyś bał się mnie stracić, zostałbyś i pisał tutaj. Zmieniłbyś się dla mnie, ale nie zrobisz tego, prawda?
Długą chwilę zastanawiał się, jak odpowiedzieć na to pytanie, lecz najwyraźniej jego milczenie rozwiało jej wątpliwości.
– Kochasz mnie, Ramonie?
Jego błyszczące oczy patrzyły na nią ze smutkiem.
– Tak, kocham cię, kocham cię tak, jak umiem, Heleno. Nadal cię kocham, ale to uczucie nie wystarczy, abym się zmienił. Gdym został tu z tobą i z dziećmi, usechłbym. Tak, usechłbym jak roślina na pustyni, nie rozumiesz? Nie chcę stracić ani ciebie, ani dzieci, lecz nie potrafię się zmienić… – Pokręcił głową. – Wracam do domu i już po pół godzinie zaczynam się zastanawiać, kiedy będę mógł wyjechać. Przykro mi…
Milczeli. Helena płakała z ulgi, że w końcu wyrzuciła z siebie dręczące ją uczucia. Napięcie znikło, ból głowy ustępował. Ramon nie wiedział, co robić. Nie chciał jej stracić, była bezpiecznym portem, do którego lubił wracać. Lubił myśl, że ma dom, do którego w każdej chwili może przyjechać. Rzadko korzystał z tej możliwości, ale sama świadomość rozgrzewała mu serce. Kochał dzieci, chociaż nie wyobrażał sobie, aby mógł się nimi zajmować codziennie, dzień po dniu, jak to w życiu… Nie był ani wzorowym mężem, ani ojcem.
– Co teraz? – zapytał po chwili.
– Chcę wrócić do domu. – Helena wstała i znowu podeszła do okna.
– Do Anglii?
– Tak.
– Ale to drugi koniec świata!
– Nie rozumiem, dlaczego miałoby ci to przeszkadzać. Sam zawsze jesteś na drugim końcu świata i nie zamierzasz tego zmienić. Co za różnica, gdzie będziemy? Ty i tak będziesz na innym kontynencie.
– A dzieci?
– Pójdą do szkoły w Anglii. Zamieszkamy w Kornwalii, z moimi rodzicami… – Nagle podbiegła i uklękła u jego stóp. – Proszę cię, Ramonie, pozwól mi zabrać dzieci do kraju… Nie chcę tu dłużej mieszkać, nie w takiej sytuacji… Bez ciebie to wszystko nie ma dla mnie sensu, rozumiesz? Nie czuję się u siebie. Chciałam, żeby tak było, i naprawdę się starałam, ale teraz chcę wracać do domu…
– Co im powiesz?
– Że jedziemy do domu. Że będziesz przyjeżdżał i odwiedzał nas, tak samo jak zawsze. Że zamieszkamy w innym kraju, to wszystko. Oboje są jeszcze mali, przystosują się. – Popatrzyła na niego błagalnie. – Proszę cię, Ramonie…
– Chcesz wziąć rozwód? – zapytał beznamiętnie.
– Nie – odpowiedziała szybko. – Nie, nie chcę rozwodu.
– Wystarczy ci separacja?
– Tak.
– Co potem?
– Nic. – Spuściła głowę. – Nic. Chcę tylko zakończyć tę sytuację, nic więcej.
Przeczucie go nie myliło – postanowiła go zostawić. Potrzebowała jego zgody, żeby wywieźć dzieci z kraju, a on nie zamierzał jej tego odmawiać. Jakżeby mógł? Bywał tak rzadko w domu, że Federica i Hal byli w większym stopniu jej dziećmi niż jego. I miała rację – wszystko jedno, gdzie zamieszkają, bo on i tak będzie oddalony od nich o parę tysięcy kilometrów. Zawsze. No, prawie zawsze…
– Dobrze, możesz zabrać dzieci do Anglii – zgodził się ze smutkiem. – Ale najpierw chcę zawieźć je do moich rodziców, do Cachagua. Chcę, żeby miały prawdziwe rodzinne Boże Narodzenie i żeby tak mnie zapamiętały…
– Będziesz przyjeżdżał i odwiedzał nas, prawda? – wyszeptała, ponieważ głos zachrypł jej ze zdenerwowania i emocji.
Niespokojnie szukała odpowiedzi w jego oczach, pełna obaw, że jej decyzja wpłynie na jego stosunek do dzieci i skłoni go do zniknięcia z ich życia.
– Oczywiście – odparł, potrząsając głową.
– Dzieci będą za tobą strasznie tęskniły. Nie możesz ich opuścić, Ramonie, one cię potrzebują…
– Wiem.
– Nie karz ich za moje czyny. To wszystko dotyczy nas, nie ich.
– Wiem.
– Fede cię kocha, Hal także. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym żyć, gdybyś zostawił ich z mojego powodu, przeze mnie. – Usiadła, wyprostowała się. – Nie odejdę, jeżeli miałoby to oznaczać, że pozbawiam dzieci ojca. Jestem gotowa poświęcić swoje szczęście dla ich dobra…
Zaczęła szlochać. Ramon nie potrafił wyzwolić się z poczucia zagubienia. Pogładził jej jasne włosy.
– Nie opuszczę ich, Heleno – obiecał.
Spojrzała na niego szklistymi oczami.
– Dziękuję…
Nagle jego wargi spoczęły na jej ustach. Ich ciała podświadomie buntowały się przeciwko chłodnej obojętności umysłów. Zdzierali z siebie ubrania jak konające z pragnienia zwierzęta, drapiące ziemię pazurami w poszukiwaniu wody. Helena czuła ostry dotyk jego zarostu na policzkach i szyi oraz delikatną miękkość warg i dziąseł. Podczas wielu miesięcy jego nieobecności wyobrażała sobie, jak kocha się z innymi mężczyznami, lecz nigdy nie zdradziła Ramona. Nie brakowało jej po temu możliwości, odrzucała jednak wszystkie z bardzo prostego powodu – była żoną Ramona Campione, nawet jeżeli tylko z nazwiska. Teraz poddała się dotykowi mężczyzny, chociaż w gruncie rzeczy czuła dla niego tylko wdzięczność. Mogłoby się wydawać, że w tych gorących, intymnych chwilach oboje uwierzyli, iż ich miłość zapłonęła od nowa, Helena wiedziała jednak, że rozkosz seksualna żyje tylko chwilę, jest mirażem. Zamknęła oczy, odcinając się od smutnej rzeczywistości swojej sytuacji i pozwoliła sobie na przyjemne doznania pod dotykiem jego dłoni, które odkrywały najbardziej sekretne zakamarki jej ciała nie mniej żarliwie niż za pierwszym razem.
Minęło wiele miesięcy od chwili, gdy przeżyli ostatnie zjednoczenie w rozkoszy. Oboje zdążyli już zapomnieć tajemnice swoich ciał. Palce Heleny sunęły wzdłuż kręgosłupa Ramona i pieściły jego ramiona zupełnie tak samo, jak wtedy gdy jeszcze kierowała nimi miłość. Przebiegała językiem po jego skórze, delektowała się smakiem morza i mężczyzny. Kiedy ją całował, otworzyła oczy i zobaczyła, że jego powieki są mocno zaciśnięte. Zaczęła zastanawiać się, o kim marzy i czy podczas swoich podróży miał wiele okazji, żeby ją zdradzić. Nie chciała wiedzieć. Wreszcie Ramon wszedł w nią, rozbudzając jej pożądanie, uśpione, może nawet zamrożone, i przestała myśleć o innych kobietach. Oboje zapomnieli o sobie, kiedy tak poruszali się rytmicznie, jak wielkie, rzucające się niespokojnie zwierzę. Z ich gardeł wyrywały się nieprzytomne jęki i westchnienia, wibrujące głęboko w brzuchach. Później, gdy padli na łóżko obok siebie, spoceni i wyczerpani, czując podniecający zapach potu, zmieszany z aromatem lawendy i róży, patrzyli w sufit i każde z nich zastanawiało się, dlaczego pozwolili ponieść się zmysłom.
Helena była zbyt zażenowana, aby spojrzeć Ramonowi w oczy. Wstydliwie okryła ciało narzutą, zaraz jednak uświadomiła sobie, jak śmieszny jest ten gest w sytuacji, gdy oboje przed chwilą kosztowali intymnej rozkoszy. Otworzyła szufladę nocnego stolika i poszperała w niej w poszukiwaniu papierosów. W końcu znalazła jednego, zapaliła drżącą ręką i zaciągnęła się chciwie. Jakie to dziwne, że przeżywamy chwile największej bliskości, a parę sekund później leżymy obok siebie dalecy i obojętni. Zerknęła na Ramona i odwróciła się twarzą do niego.
– To było przyjemne – odezwał się.
– Tak – odparła sztywno.
– Nie żałuj tego, Heleno. Nie ma nic złego w tym, że przeżywamy cielesne przyjemności, nawet jeżeli nie czujemy do siebie nic poza fizycznym pożądaniem.
Zaciągnęła się jeszcze raz.
– Nie żałuję.
W głębi serca nie była jednak pewna, czy rzeczywiście nie żałuje. Czy naprawdę kochała się bez miłości? Pospiesznie odsunęła tę myśl od siebie, zresztą teraz nie miało to już znaczenia. Wracała do domu.