Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co Cię czeka, gdy zaczniesz czytać?
·Pokochasz głównego bohatera (i inne postaci też).
·Będziesz się śmiać i pewnie będziesz też płakać.
·Przemyślisz i zrozumiesz wiele spraw.
·Zdziwisz się, jak wielki wpływ na życie może mieć jedna książka…
Aleks spędza z paczką przyjaciół każdą wolną chwilę. Przed nimi wakacje, a potem ostatni rok nauki w liceum, po którym wszystko się zmieni. Na razie jednak Miłosz, Adam, Zośka i Anastazja są dla Aleksa całym światem… do momentu, gdy poznaje Weronikę.
Ta dziewczyna jest niezwykła, jeszcze nigdy nie poznał kogoś takiego! Weronika pisze książkę, a Aleks staje się jej głównym recenzentem, krytykiem i redaktorem. Tak zaczyna się ich piękna, idealna młodzieńcza miłość. Jednak jak powszechnie wiadomo, szczęście nie trwa wiecznie. A może jednak?
Świat Aleksa rozpada się na kawałki. Niby ma jeszcze przyjaciół, niby ma dziewczynę – ale jakby już nie miał. Jak się pozbierać i iść dalej, kiedy życie przypomina obiecującą, ale niedokończoną powieść?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
ŚPIJ SŁODKO, KOCHANIE.
Zawsze myślałem, że czas leczy rany – i że to najlepsze, co można dostać od życia. Nawet gdy odchodzi od nas bliska osoba albo kończy się relacja, która była filarem naszego życia, można w pewnym momencie otrzeć łzy i iść dalej. Czas jest wspaniałym doradcą i nie najgorszym pocieszycielem.
Co jednak, gdy bliska osoba nie odchodzi? Gdy wciąż jest przy tobie, ale jakby jej nie było? Gdy możesz jej dotknąć i pocałować ją w czoło, powiedzieć, jak bardzo ją kochasz, ale odpowie ci jedynie głucha cisza? Co robić, gdy świat nagle się zatrzymuje, a życie staje w miejscu, niezdecydowane, co dalej?
Tamto lato zmieniło wszystko. Doprowadziło mnie do momentu, w którym nie potrafiłem spojrzeć matce w oczy, gdy pytała mnie, czy jakoś sobie radzę. Jak mógłbym jej powiedzieć, że każdego dnia umieram w środku? Jak wyznać coś takiego osobie, która tak długo nosiła mnie pod sercem, a potem – choć moje dzieciństwo nie było usłane różami – dała z siebie wszystko, abym wyrósł na ludzi?
Z ojcem było nieco prościej, bo on nigdy nie pytał. Po prostu – nie było tematu. Odczuwał tak duży dyskomfort, gdy zaczynaliśmy mówić o czymś, co jest w środku, a nie na zewnątrz, że musiał wychodzić z pomieszczenia lub – co gorsze – obracać wszystko w żart. To dość powszechne, że ludzie lubią rozmawiać o tym, co na zewnątrz – pogoda, sport, co jadłeś na obiad – a rzadko o tym, co siedzi w człowieku – Jak się czujesz? Co sądzisz? Dlaczego tak to odbierasz?
Zabawne. Ale i nieco smutne. Chociaż wydaje mi się, że w tym momencie bardziej potrzebuję tego niż słów mamy, których pada dużo, ale właściwie nie mają w sobie treści.
Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie pojechałbym nad to jezioro pierwszego czerwca i jej nie poznał.
Świętowaliśmy, a jakże, Dzień Dziecka, mimo że dziećmi już od dawna się nie czuliśmy. Zosia, która najbardziej na świecie kochała pizzę i jednocześnie najbardziej tego w sobie nienawidziła, tym razem nie pojawiła się sama. Była z nią jej tajemnicza kuzynka Weronika, która czasami przewijała się w opowieściach moich przyjaciół, jednak jedynie jako tło. Dlatego miałem nieodparte wrażenie, że w pewnym sensie ją znam, mimo iż przed pierwszym czerwca nigdy nie widziałem jej na własne oczy.
Jakby była duchem – zaklętym jedynie w opowieściach.
Pierwszy raz usłyszałem o niej podczas Wigilii klasowej, gdy Adam, który miał cięty język, powiedział Zośce, że jej się nieco przytyło, na co jak zawsze zareagowała płaczem. Próbowałem ją pocieszać, mówiąc, że jest w zupełności wystarczająca i nie musi się niczym przejmować, a jej ciało jest jak najbardziej w porządku... Ta jednak zawsze swoje... Słowa Adama uderzały w nią niczym pocisk, a moje spływały jak po kaczce. Zrozumiałem, dlaczego tak jest, dopiero gdy wybiegłem za nią z Wigilii klasowej do toalety, gdzie wyznała mi, że od dawna się w nim podkochuje.
A potem dodała, że jej kuzynka Weronika próbuje wybić jej go z głowy, ale bezskutecznie.
– Zresztą, ta moja kuzynka jest inna.
– Czemu?
– Ostatnio zaprosiłam ją na imprezę, powiedziałam, że pozna jakiegoś chłopaka, a ona wolała zostać w domu i czytać książki. Wiesz, nudziara. Mam jej posłuchać i co, skończyć jak ona? Bez znajomych i swojego życia? No, thank you.
Powiedziała to z przerysowanym akcentem, i od razu wyczułem nawiązanie do śmiesznego TikToka, który podesłał nam Adam. Zawsze dostarczał nam takich treści. Potrafił tak spamować, że z początku coś wydawało się śmieszne, ale po czasie można było zwariować. Zwłaszcza gdy parodiował tego psa, który śmiał się tak szyderczo, jakby był człowiekiem.
– Rozumiem – odparłem.
I wtedy usłyszałem, że Weronika to nudziara.
Co do samego Adama, lubiłem go, mimo iż faktycznie potrafił być dupkiem, ale opowiadał z taką pasją, jakiej trudno szukać u innych. Świetnie naśladował różne głosy i nieraz namawialiśmy go, żeby poszedł na jakiś casting, ale on zawsze odpowiadał, że jest ponad to. Nie chciał być sławny i już.
I chwała mu za to.
Był wysoki, postawny i cały czas nosił krótkie włosy, które rozjaśniała mu siostra, przez co wyglądał jak Coriolanus Snow z filmowej adaptacji Ballady Ptaków i Węży. Może właśnie przez to zawsze oglądały się za nim dziewczyny i może to sprawiało, że Zośkę tak do niego ciągnęło.
Gdy wracaliśmy dwudziestego trzeciego grudnia z kościoła, bo nasze matki skrzyknęły się, żeby wiarę chrześcijańską wtłoczyć nam na siłę (skoro sami się nie garnęliśmy), udawał, że jest Jezusem i groził nam, że jeśli nie umyjemy okien przed świętami, to możemy zapomnieć o przekroczeniu Bram Niebieskich. Wybuchnąłem wtedy takim śmiechem, że aż zrobiło mi się głupio przy Anastazji, która jako jedyna sprawiała wrażenie osoby trochę wierzącej. Jej wiara jednak była dość płytka i często zamiast o Bogu, opowiadała o życiu pozaziemskim. Twierdziła, że świat powstał w wyniku wielkiego wybuchu, a gdy pytaliśmy ją, co to ma wspólnego z wszechmogącym bytem, odpowiadała:
– W końcu ktoś musiał popchnąć ten pierwszy atom, nie?
Miała fioła na punkcie kosmosu i dlatego nazwaliśmy ją Odklejoną Anastazją albo bardziej dosadnie – Odklejką. To przezwisko towarzyszyło jej przez całe liceum.
Określenie to wymyślił – oczywiście – Adam, ale wyglądało na to, że jej to nie przeszkadza. W przeciwieństwie do wiecznie płaczliwej Zosi, która nie życzyła sobie, by chłopak zwracał się do niej epitetami nawiązującymi do jej ciała. Jednak im bardziej tego od niego wymagała, tym częściej to robił. Adam zawsze był dupkiem.
Ale naszym dupkiem.
Co zabawne – Miłosz to jego całkowite przeciwieństwo. Ten chłopak zawsze wiedział, co powiedzieć, by komuś zrobiło się miło, był szarmancki i szanował granice innych. Przez to często dostawał od życia po tyłku, ale na szczęście niezastąpiony czas leczył jego rany równie szybko, jak wpędzał go w kłopoty.
Miłosz był najlepszym kucharzem świata i zawsze czekaliśmy, co nam ugotuje. Czasami żartowaliśmy, że kiedyś zostanie słynnym restauratorem w Paryżu, a za każdym razem, jak w telewizji leciał film Ratatuj, wysyłaliśmy na grupie lawinę śmiesznych tekstów i obrazków o tym, jak Miłosz gotuje ze szczurem na głowie.
Jedyny miał już prawo jazdy, więc mogliśmy na nim polegać, a on wszędzie nas zawoził. „Można na kimś polegać” to świetny eufemizm, gdy się chce powiedzieć, że się po prostu kogoś wykorzystuje.
Tak więc na Miłoszu zawsze można było polegać.
A kim jestem ja? Teraz? Od tamtego dnia nie mam imienia i nie mam nazwiska. Jestem duchem, który miota się od jednego punktu do drugiego. Zamknięty niczym w opowieści jak Weronika. Czas mi nie pomoże, bo on leczy tylko wtedy, gdy sam przed sobą przyznasz, że sprawa jest zakończona.
Co robić, gdy osoba, którą kochasz, nie jest już przy tobie, a jednocześnie wcale nie odeszła?
Jak można kochać ducha?
DRUGI RAZ USŁYSZAŁEM O WERONICE W MARCU, w Dniu Kobiet, gdy Miłosz postanowił zaprosić Zosię i Anastazję na pizzę. Adam się dołączył, bo uznał, że darmowa pizza to nie jest coś, co może przejść mu koło nosa, a ja towarzyszyłem im jakby z automatu. Twardo jednak obstawałem przy swoim, żeby rachunek podzielić przynajmniej na pół.
Zosia oczywiście jadła wolno, bo twierdziła, że dzięki temu metabolizm jest szybszy i fast food tak bardzo nie odkłada się w ciele, a potem do jej oczu napłynęły łzy, gdy uświadomiła sobie, że zjadła trzy kawałki, a przysięgała sobie, że się powstrzyma i wciągnie maksymalnie dwa.
Anastazja usilnie próbowała nas przekonać, że Amerykanie wiedzą o UFO, tylko ukrywają ten fakt przed światem. A całość spuentowała tym, że pizza wygląda jak spodek kosmitów i możemy się wypchać, jeśli w to nie wierzymy. Na nic się zdało tłumaczenie, że pizzę wymyślili Włosi w Neapolu, a nie Amerykanie. Ona wiedziała swoje i zawsze stawiała na swoim. Nie tak jak Zosia, która była chorągiewką na wietrze – jak zawiało, tak się jej zmieniały poglądy.
Z głośników sączył się głos Justina Timberlake’a, a Zośka aż piszczała z wrażenia, chociaż widziała go tylko na ekranie. It’s like you’re my mirror.
O ile o Zosi można było powiedzieć, że jest płaczliwa, o tyle Odklejka chyba nigdy nie uroniła przy nas choćby jednej łzy. No, może tylko wtedy, kiedy pies jej umarł, ale poza tym w większości sytuacji życiowych kierowała się twardą logiką. Robiła nam też często zadania z matmy, bo jako jedyna rozumiała, o co chodzi z tymi cholernymi pochodnymi.
– Jesteście po prostu leniwi – skwitowała Anastazja. – Wystarczy usiąść przy podręczniku i przeczytać to raz, a porządnie.
Odpowiedziałem, że nie przepadam za ślęczeniem nad książkami, i właśnie wtedy Zosia przypomniała nam o swojej kuzynce.
– No to byś się z Weroniką nie polubił.
– Niby czemu?
– Ona nie widzi świata poza książkami. Nawet sama pisze coś swojego.
– Co takiego?
– Nie wiem, jak ją ostatnio zapytałam, o czym jest jej książka, odpowiedziała, że o mnie i o niej. Że o nas. Dziwnie się z nią gada, wierz mi.
– Na pewno nie dziwniej niż z Odklejką... – mruknął Adam, wciskając do ust ostatni kawałek pizzy, a ciągnący się ser zwisał mu do piersi.
– Ej! – zbulwersowała się Anastazja. – Nic się nie znacie. Myślicie, że ta pipidówa to cały świat. Świat jest tam.
I wskazała ręką w górę, co miało oznaczać albo kosmos, albo pierwsze piętro pizzerii. Przy okazji przewróciła ostry sos pomidorowy na biednego Miłosza, który skwitował to tylko uśmiechem i zaczął wycierać, powtarzając, że nic, absolutnie nic się nie stało.
– Świat to sufit pizzerii? – wytaczał kolejne działa Adam.
– Wiesz, że nie jesteś za bystry, nie?
– Nie muszę, nie to jest moją supermocą.
– A co nią jest?
– Jestem sprytny.
– Czyżby?
Nie wiedziałem, czy to kłótnia, czy rodzaj gry wstępnej, w każdym razie przerwał im szloch załamanej Zosi.
– Noż kurde, przestań ryczeć! – krzyknęła Anastazja.
– Ale kiedy zjadłam trzy kawałki...
– I co z tego?! Masz czwarty!
I wepchnęła jej do buzi ten ugryziony już przez Adama, a tym samym upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu – odgryzła mu się i uciszyła Zośkę.
Miłosz uśmiechał się do nas serdecznie, jakby chciał nam podziękować, że jesteśmy. Cały on. Był dowodem na to, że teorie Odklejki są prawdziwe i istnieje życie pozaziemskie. Musiał być kosmitą, bo pochodził z rozbitej rodziny, w dodatku ojciec nie widział nic poza butelką wódki, a mimo to jemu nie schodził z twarzy uśmiech. Mama porzuciła ich, kiedy był mały, i musiał wychowywać się sam. Po takich przejściach to on powinien być dupkiem, a nie Adam, który wyrósł w bogatym domu pod opieką ojca, właściciela filii perfumeryjnej, i matki, wykładowczyni uczelni wyższej. Idąc do niego, mawialiśmy, że „się wybieramy na włości”.
– No, dobre było – podsumował posiłek Adam i klepnął Miłosza w plecy. – Macie fajkę?
Zosia powiedziała, że ona ma, i poczęstowała go bez zająknięcia, mimo iż na pewno w zanadrzu miał dla niej jakiś niewybredny komentarz.
– Ale by nam Weronika nagadała.
– Dlaczego? – spytałem.
– Jest naczelną hejterką papierosów.
I wtedy po raz trzeci usłyszałem o tajemniczej kuzynce płaczliwej Zośki.
Cały marzec był paskudnie zimny. Adam zatrudnił się jako barman w jedynej w okolicy knajpie o urokliwej nazwie Do Dna, bo, jak twierdził, chciał się uniezależnić finansowo od rodziców. Ale kiedy zapytałem go, czy aby na pewno o to chodzi, odparł, że lubi tę pracę.
– Czemu?
– Zdajesz sobie sprawę, dlaczego czasami nazywamy cię „Czemu”, nie?
– Niby czemu?
Zaśmiał się, a rozśmieszyć Adama to było coś.
Odpowiedział mi, że lubi tę pracę, bo wbrew pozorom ludzie mają więcej mądrych rzeczy do powiedzenia, niż nam się wydaje.
Mieliśmy wrażenie, że nic nie robi za tą ladą, bo praktycznie cały czas wysyłał na naszą grupę jakieś linki do śmiesznych kotów i psów albo znanych osób, którym sztuczna inteligencja podrabiała głos, chociaż Anastazja zawsze podkreślała, że „kiedyś nas to zniszczy!”.
Zosia w zasadzie cały marzec spędziła pod kocem zgodnie ze swoją dewizą: „jestem ciepłolubna”. Nadrobiła chyba wszystkie seriale, zwłaszcza nawzdychała się do tych o wampirach, a potem streszczała nam je, gdy spotykaliśmy się wszyscy w barze, w którym rządził Adam.
Nie mogliśmy zrozumieć, co w wampirach jest takie pociągające, więc postawiła sobie za punkt honoru, że pokaże nam w nich to piękno, które sama widziała.
Anastazja prychnęła.
– Ale wy jesteście naiwni – zgasiła mnie i Adama.
– Niby czemu? – zapytałem.
– Aleks, możesz przestać tak gadać? – mruknęła Zośka. – Zdajesz sobie sprawę, że to twoje „czemu” jest strasznie creepy? Tylko nie pytaj, czemu jest creepy, bo cię walnę.
Adam wstał, by obsłużyć klientów, którzy właśnie usiedli za barem.
– Ej, ej, żadnego bicia. – Spiorunował wygrażającą wzrokiem, po czym nachylił się nad Odklejoną. – Niby czemu jesteśmy naiwni?
– Bo nie rozumiecie, dlaczego dziewczyny oglądają te filmy i seriale o wampirach.
– No to nas może łaskawie oświecisz?
Westchnęła, jakby musiała tłumaczyć obcokrajowcowi, jak dojść do dworca.
– Bo je to podnieca, miśki. Zośkę także.
– Wcale nie! – zaprotestowała. – Ej, ej! A jak oglądaliście Pamiętniki Wampirów, to byliście team Stefan czy team Damon? Ja jestem totalnie team Damon.
Anastazja spojrzała na nas, jakby wygrała jakiś zakład.
– A nie mówiłam?
Uśmiechnąłem się.
– A ty tego i tak nie zrozumiesz – mruknęła do mnie.
– Niby czemu?
– Bo ty nie musisz zastanawiać się nad tym, co dziewczyny lubią, a czego nie lubią, Timothée. Myślisz, że ja nie wiem, jak na ciebie patrzą?
Często powtarzały mi razem z Zośką, że wyglądam jak ten amerykański aktor. Może to przez długie czarne włosy albo dlatego, że byłem chudy i wysoki. Dla mnie to jednak było bez znaczenia, wolałem być sobą.
Pod koniec marca Anastazja nieco się od nas odwróciła, gdy zmarł jej dziadek, z którym była bardzo blisko, ale czasami niespodziewanie wpadaliśmy do niej całą paczką, by – jak to określał Miłosz – jakoś ją pocieszyć, chociaż najczęściej nie otwierała drzwi albo jej matka odprawiała nas z kwitkiem. Doszliśmy do wniosku, że czas w przypadku Odklejonej nie leczy tak szybko, bo dziewczyna jest zbyt skryta. Musieliśmy więc uzbroić się w cierpliwość.
Na wiosnę wszystko zaczęło wracać do normy i Anastazja wpadała do baru regularnie. Ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że nawet Adam nie ma serca z kamienia – oszczędził jej niewybrednych komentarzy i czarnego humoru związanego ze śmiercią. Przynajmniej na początku.
Kiedy wreszcie przyniósł nasze zamówienie i zapytał Odklejonej, czym się różni nieboszczyk od zardzewiałego samochodu Miłosza, wiedzieliśmy, że wrócił stary on i czas dyspensy się skończył. Może tak było lepiej, może obchodzenie się z nią jak z jajkiem przez kolejne tygodnie tylko pogorszyłoby sprawę? A różnił się tym, że nieboszczyk przed śmiercią przynajmniej był zabalsamowany.
Podobno raz Zosia zaprosiła do baru Weronikę, ale akurat traf chciał, że mnie wtedy nie było – wypadły mi jazdy, bo przysiągłem sobie, że do końca lata zrobię prawko. Nie chciałem być całe życie uzależniony od Miłosza, w przeciwieństwie do reszty. Adam powiedział, że on w ogóle nie ma zamiaru się w to bawić, bo i tak nie zagrzeje miejsca w Polsce, a na cholerę mu polskie prawo jazdy na drugim końcu świata? Nie uraczył nas jednak informacją, gdzie ten koniec świata się znajduje.
– Jaka ona jest? – spytałem go następnego dnia.
Chodziło oczywiście o Weronikę, przewinęła się w naszych rozmowach już kilka razy i zacząłem autentycznie być jej ciekaw. Zastanawiałem się, czy ona na pewno istnieje, czy aby mnie nie wkręcają. Może faktycznie była tylko opowieścią?
W odpowiedzi Adam wzruszył ramionami.
– A bo ja wiem. Zwykła.
– Zuza mówiła, że to nudziara.
– Bo to jest nudziara, ale taka wiesz... nudziara z charakterem.
– Jak zachowuje się nudziara z charakterem?
– To taki rodzaj nudziary, która jest święcie przekonana o tym, że żadna z niej nudziara, kumasz?
– Może.
– Może piwko?
– Może.
Wybuchnął śmiechem.
To była ostatnia rozmowa o Weronice, jaką odbyliśmy, nim miałem okazję poznać ją osobiście.
W maju nie wydarzyło się nic spektakularnego. Anastazja wyjechała gdzieś z mamą i ojczymem i uparcie twierdziła, że ma to związek z kosmosem. Nie chodziło jednak o podróż orbitalną, którą oferowano bogatym Amerykanom, a raczej planetarium położone gdzieś w zachodniej Europie.
Rodzice mocno wspierali jej pasję, zresztą do matur był jeszcze kawał czasu, a Odklejona już miała zapewnione miejsce na kierunku astrofizyka i kosmologia na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Trochę zazdrościliśmy jej tego, że już ma tak ułożoną przyszłość, a Adam chyba najbardziej, bo nie przegapiał żadnej okazji, żeby jej jakoś dopiec z tego powodu. Miał irracjonalny żal do swoich rodziców, bo zapewnili mu w dzieciństwie tak dużo, że w zasadzie w ogóle nie czuł, że musi do czegoś dążyć.
Miał i już.
– Ja nie mam pojęcia, co będę robić jutro – prychnęła Zośka. Wyszliśmy na koc, gdy pojawiła się pierwsza prawdziwie wiosenna pogoda. – A co dopiero wiedzieć, co się będzie robić za rok.
Jedliśmy truskawki, w powietrzu unosił się zapach zbliżającego się lata, a z podręcznego głośnika wydobywał się trap, na który uparła się Zosia.
– Albo przez całe życie – burknął Adam.
– Albo przez całe życie – zawtórowała mu.
Miłosz łapał pierwsze promienie słońca, łuskał prażony słonecznik, którym nas co chwilę częstował, i uśmiechał się jak głupi do sera.
Zośka przerwała mu tę idyllę, szturchając go w bok.
– A ty co taki zadowolony?
– A bo ja myślę, że będzie dobrze.
– Przeraża mnie twój życiowo pozytywny nastrój. Wiesz, że tak się zachowują psychopaci?
W odpowiedzi tylko się zaśmiał, co według Zosi stanowiło potwierdzenie jego obłąkania. Usilnie próbowała go namówić, żeby zgłosił się na badania psychologiczne, i nas, żebyśmy go tam zaciągnęli, jeśli sam tego nie zrobi.
Adam bujał w obłokach, palił papierosa i popijał wino z butelki. Co ciekawe, mimo że pracował w barze, nigdy nie spożył tam nawet grama alkoholu. „Mam swoje zasady”, mawiał. I nawet go za to szanowałem.
Z nim było tak, że dopóki rozmawiało się o niczym, nie pojawiał się żaden problem. Gdy wchodziło się na poważniejsze tematy, a zwłaszcza dotyczące emocji, szybko się złościł, niczym pies szczekający ze strachu.
Miłosz powiedział, że planuje rozkręcić biznes gastronomiczny, a na studia szkoda mu czasu, za to Zośka stwierdziła, że plan A to znaleźć sobie bogatego męża, co oczywiście zostało odpowiednio „skomplementowane” przez Adama, który stwierdził, że jeśli ten plan ma się powieść, to powinna się za siebie wziąć. Takim właśnie był chamem.
Po chwili wytoczył te same działa w moim kierunku i jego pytanie całkowicie mnie pogrążyło.
– A ty, Aleks, jakie masz plany?
W pierwszej chwili poczułem się dziwnie, bo dotarło do mnie, że nie mam żadnych. Potraktowałem to jednak jako zaletę i uśmiechnąłem się szelmowsko.
– Wiesz co? Zostawiam to w rękach świata – odparłem z takim przekonaniem, jakbym udowadniał profesorowi matematyki prawidłowość równania, które nabazgrałem mu przed twarzą.
– Dobrze, że jesteś, Aleks.
– Czemu?
Zaśmiali się wszyscy, bo już od jakiegoś czasu tak reagowali na moje „czemu”.
– Bo człowiekowi lżej na sercu, że zawsze jest ktoś taki jak ty.
– Czyli jaki?
Ale nie odpowiedzieli. Ja za to znów położyłem się na plecach, wsunąłem źdźbło trawy między usta i chwyciłem za gitarę, żeby zagrać kilka akordów. Nic nie było w stanie zmazać mi uśmiechu z twarzy. Mogli mi nadmuchać. A że mama zawsze powtarzała mi, że granie i śpiewanie to tak naprawdę jedyne, co potrafię, to w tym momencie w pełni oddałem się właśnie temu.
Gdy pod koniec maja wróciła Anastazja, mieliśmy wrażenie, że jest zupełnie innym człowiekiem. Gadała jak najęta i nie dało się jej w żaden sposób zatrzymać. Ojczym nawet kupił jej teleskop, który kosztował więcej niż samochód Miłosza. Efekt był taki, że jeszcze rzadziej się z nami spotykała, ale nie miałem jej tego za złe. Realizowała swój plan i trzymałem za nią kciuki.
Myślałem, że nie mam celu, jednak pierwszego czerwca, podczas imprezy nad jeziorem, po raz pierwszy osobiście spotkałem Weronikę.
I to zmieniło wszystko.