Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niezwykła historia wiejskiego chłopaka, którego rogata dusza zaprowadziła na drugi koniec świata.
Wojna, bohaterstwo i próba poznania historii – Srebrny łańcuszek to poruszająca opowieść autorstwa Edwarda Łysiaka, oparta na prawdziwych wydarzeniach.
Czternastoletni Adam, dręczony od najmłodszych lat przez ukraińskich kolegów oraz ojca, marzy o przyłączeniu się do wojska polskiego. Po wybuchu drugiej wojny światowej, w tajemnicy przed rodzicami planuje ucieczkę z rodzinnej wsi Rybaki. Swój plan realizuje z uporem, nie bacząc na konsekwencje…
Najpierw przedostaje się do Rumunii, a stamtąd na Bliski Wschód. Jako żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, a później Legii Cudzoziemskiej, walczy w północnej Afryce. Bierze także udział w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie postanawia w końcu ułożyć swoje życie osobiste. Na przeszkodzie staje mu jednak jego rogata dusza i kusząca perspektywa wyjazdu do Kanady…
Adam nie potrafił opanować emocji. Wzruszenie ścisnęło mu gardło i chociaż słowa pieśni znał doskonale, nie mógł z siebie wydobyć głosu. Nie tylko nie potrafił zaśpiewać, ale w ogóle nie mógł mówić.
Przed oczami, jak w kalejdoskopie, przelatywały mu twarze kolegów, którym udało się przeżyć, i tych, którzy tego szczęścia nie mieli. Kolegów bez rąk i bez nóg leżących lub siedzących na trawie w sadzie oliwnym, wśród których krążyły włoskie kobiety z dzbankami wina, księża i pielęgniarki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 463
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Edward Łysiak
Srebrny łańcuszek
Pamięci Józefa Bauera
Za pomoc w pisaniu powieści dziękuję
Grażynie Tomaszewskiej-Rutkowskiej i Waldemarowi Tomaszewskiemu
8 grudnia 1939 roku we wsi Rybno w powiecie Kosów Huculski, czterech nastolatków podjęło próbę ucieczki do Rumunii. Jednym z dwóch uciekinierów, którym udało się przekroczyć Czeremosz, był czternastoletni Józef Bauer. W Michale, pierwszym tomie Kresowej opowieści, poświęciłem temu zdarzeniu kilka rozdziałów, a Józef Bauer występuje w nich pod nazwiskiem Adam Rostoński.
Historię swojego życia, od urodzenia do początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, Józef Bauer opisał we wspomnieniach opublikowanych i wyróżnionych przez Instytut Polsko-Kanadyjski w Toronto, w roku 1975. Ta powieść powstała na bazie Jego wspomnień.
Każda z postaci występujących we wspomnieniach Józefa Bauera istniała w rzeczywistości i występuje w tej powieści pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. W tej części powieści, której akcja toczy się współcześnie, wszyscy bohaterowie mają swoje pierwowzory, jednak kojarzenie tych postaci z rzeczywistymi osobami nie jest uprawnione.
Józef Bauer, przekraczając Czeremosz i rozpoczynając wędrówkę przez kraje i kontynenty, musiał kontaktować się z ludźmi mówiącymi w nieznanych mu językach. Nie było to łatwe zadanie, ale atutem Józefa był jego młody wiek, chłonny umysł, wrodzona inteligencja oraz zdolności aktorskie. Te cechy pozwalały Józefowi na szybkie przyswajanie podstawowych słów i zwrotów języka używanego w kraju, w którym aktualnie się znajdował. To oraz znane mu podstawowe słowa z innych języków, mimika i gesty układały się w sugestywny przekaz i nie sprawiały trudności w porozumiewaniu się. Dla zachowania płynności czytania, w dialogach z przedstawicielami innych nacji, sugestywny przekaz Józefa, pierwowzoru Adama, zastąpiłem słowami.
Edward Łysiak
Wrocław, marzec 2023
Poobiednią drzemkę Grysieckiego przerwał dzwonek telefonu.
Mogłem go wyłączyć – pomyślał, sięgając jedną dłonią po smartfon, a drugą tłumiąc ziewanie. Kuzynka Grażyna – przeczytał na ekranie.
– Miło cię słyszeć, kuzynko – powiedział po odebraniu połączenia.
– Mnie też jest miło – usłyszał. – Co u ciebie słychać, jak pisanie?
– Pisanie w porządku, ale z czytaniem gorzej.
– A co z piątym tomem?
– Umowa podpisana, redakcja zakończona i projekt okładki gotowy. Teraz korekta. Wiesz przecinki, średniki i tym podobne, potem wydrukują egzemplarz sygnalny do korekty autorskiej. Potrwa to jeszcze kilka miesięcy.
– A ja mam świetny materiał na kolejną powieść. Cieszysz się?
– Prawdę mówiąc, to średnio.
– Dlaczego?
– Wiesz, jaka tematyka mnie interesuje.
– No wiem, i dlatego dzwonię. Mam wojenne wspomnienia człowieka…
– Pewnie z Kresów. – Grysiecki wszedł jej w słowo. – Zmęczyła mnie ta tematyka. Poważnie się zastanawiam, czy na piątym tomie nie zakończyć pisania.
– Ech, ty emerycie – usłyszał. – A co będziesz robił? Gnuśniał przed telewizorem z kotem na kolanach?
– Będę czytał powieści. Przez pisanie mam duże zaległości. A te wspomnienia to skąd masz?
– Zaraz ci powiem, ale najpierw dokończę wypowiedź, którą mi przerwałeś. Autorem wspomnień jest wujek Józio, kuzyn mojego taty. Obaj już nie żyją, a tekst jest podróżą w czasie do ich dzieciństwa i młodości. Ciekawą podróżą, uwierz mi. A skąd je mam? Trzydzieści lat temu byłam w Kanadzie, u brata, i tam poznałam wujka Józia. Wyobraź sobie, że piszesz o nim w pierwszym tomie swojego cyklu Kresowe drogi.
– Nie mów. A w jakim epizodzie?
– On u ciebie nazywa się Adam Rostoński.
– Mówisz o nastolatkach, którzy w grudniu tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku uciekali przez Czeremosz do Rumunii? O ile pamiętam, to tylko jednemu z nich się to udało.
– Tak, Józiowi. Te wspomnienia są właśnie jego.
– Z tej ucieczki?
– Nie –zaśmiała się kuzynka. – Z całego życia. Od urodzenia.
– Jak je zdobyłaś?
– Przysłał mi je brat, kilka dni temu. Wujek Józio zmarł w roku dwutysięcznym, ale wcześniej zdążył napisać o swoim życiu. Jednak wrócę do twojego pytania. Nie wiem, w jaki sposób wspomnienia dotarły do brata. On często kontaktował się z Józefem, to może ma je od niego. W końcu to nasza rodzina. Mogę ci je przesłać, tylko się nie przestrasz. Z ortografią kuzyn mojego taty był bardzo na bakier, ale opisy są świetne. Zrób z tego powieść. Jestem pewna, że będzie bestselerem.
– Nie żartuj. Moje powieści nigdy nie będą bestselerami. Nie te umiejętności i nie ta tematyka. Ale OK, przyślij. I oczywiście dziękuję.
– Wspomnienia, to nie wszystko. – Kuzynka zaśmiała się tajemniczo. – Wiesz, że we Włoszech Józef miał romans?
Wiem to z opowieści mojego taty.
– Naprawdę? – Grysiecki chłonął każde słowo kuzynki.
– Naprawdę. I co z tym romansem? Czym się zakończył?
– Sam przeczytasz. Prześlę ci wiadomość, jaką przed chwilą otrzymałam od brata.
Otrzymana informacja Grysieckiego bardzo ucieszyła. Była niezwykle cenna, ponieważ pochodziła od jego kuzyna, któremu Józef pomógł osiedlić się w Kanadzie i który często z Józefem rozmawiał.
– A co u ciebie, kuzynko?
– Nic szczególnego. Mówią, że starość się Panu Bogu nie udała, i mają rację. Lekarze, przychodnie, szpitale, to moja rzeczywistość.
– U mnie podobnie, ale nie narzekam. A co do wysyłki wspomnień, to pamiętasz mój adres?
– Gdzieś go mam.
– OK, w takim razie czekam.
***
Grysiecki odłożył smartfon i oddał się rozmyślaniom.
Jeśli Józef był kuzynem ojca Grażyny, a jej ojciec był bratem jego matki, to autor wspomnień musiał być też kuzynem jego matki. W rodzinnych opowiadaniach przewijało się nazwisko Józefa, ale Grysiecki nigdy nie zagłębiał się w rodzinne koligacje. Zrobił to tylko raz dwadzieścia lat temu, tworząc dwa drzewa genealogiczne. Jedno ze strony matki, a drugie ze strony ojca. Przy tej pracy nie korzystał jednak z kościelnych archiwów, tylko oparł się na pamięci najstarszych członków rodziny. Oni w większości już nie żyją, ale zdążyli przekazać swoją pamięć pamięci jego komputera. Grysiecki włączył laptop. Chwilę się zastanawiał, w jakim katalogu są interesujące go pliki, ale nazwy katalogów sugerujące zawartość bardzo ułatwiły poszukiwania.
– Józef, Józef… – powtarzał półgłosem, przeglądając kolejne fragmenty drzewa pokazujące rodzinne powiązania ze strony matki. – Mam! – ucieszył się, ale coś go zastanowiło. Czyżby coś przeoczył, tworząc drzewo?
Analiza, którą przeprowadził, pokazała, że Jan, jego dziadek, i Petronela, babcia Józefa, byli rodzeństwem. Jeśli wykorzysta wspomnienia Józefa, to będzie pisał o swoim kuzynie w drugim pokoleniu.
Grysiecki, autor cyklu powieści Kresowe drogi, założył nogę na nogę, dłonie splótł z tyłu głowy i nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w ekran komputera. Równe rzędy liter rozmywały się coraz bardziej, a w końcu stały się nieczytelne.
Szósty tom? – zastanawiał się. – Kolejne dwa lata pracy?
Jako strażnik pamięci o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów był spełnionym człowiekiem. Wiedział, że świadkowie tych zbrodni odchodzą, ale wiedział też, że książki zostają. Zbierał więc ich wspomnienia, przeprowadzał wywiady i pisał.
Pisał o ich radościach i smutkach, sukcesach i niepowodzeniach, o miłościach i zdradach, jakich doświadczali. Z kart jego powieści przemawiała ich młodość, którą spędzili na terenach dzisiejszej zachodniej Ukrainy w czasie, który, na ich nieszczęście, ukraińscy nacjonaliści uznali za odpowiedni do walki o niepodległe państwo.
Im bardziej zagłębiał się w historię, im lepiej poznawał ludzkie losy, tym bardziej był świadomy, że chcąc zachować obiektywizm, musi w swoich powieściach pokazać rzeczywistość z wszystkimi odcieniami szarości. I tak starał się pisać.
– Szósty tom – powiedział półgłosem. – Dwa lata pracy. No nie wiem.
Za długo dzisiaj pracował. Sięgnął po krople do oczu. Miał je pod ręką i często z nich korzystał, co na jakiś czas przywracało mu ostrość widzenia.
Zdjął papcie, położył się na wersalce i wcisnął po kropli do jednego i drugiego oka. Na chwilę je zamknął, potem otworzył. Tę czynność powtórzył kilkukrotnie, chcąc równomiernie nawilżyć obie gałki oczne.
Leżąc z zamkniętymi oczami, nie przestawał myśleć o zakończeniu pisania i zyskaniu wolnego czasu. Ten krok, który miał drastycznie zmienić jego życie, wydawał mu się jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Rozważał go poważnie, gdyż jego powieści nie cieszyły się takim zainteresowaniem, jakiego oczekiwał. Swoją decyzją postanowił podzielić się z żoną.
Może zabrzmi to dziwnie, ale dla Grysieckiego było to o tyle ważne, że czas, jaki poświęcał na pisanie, w znacznym stopniu przyczyniał się do trwałości jego małżeństwa. Nie wyobrażał sobie wzajemnych relacji z żoną w sytuacji, gdy tego czasu będzie miał dużo więcej.
Jego żona Matylda była dzisiaj w dobrym nastroju. Krzątała się po mieszkaniu, nucąc pod nosem Czarny blues o czwartej nad ranem i od czasu do czasu o coś go pytała. Takie jej zachowanie było rzadkością i Grysiecki postanowił to wykorzystać.
– Rzucam pisanie – oznajmił, gdy Matylda weszła do jego pokoju z wilgotną ściereczką, aby odkurzyć komputer i mebel, na którym stał. Zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy.
– Dlaczego? – zapytała.
Żonę poznał Grysiecki w jednym z wrocławskich liceów. Miała wtedy trzydzieści siedem lat i uczyła języka polskiego. On, nauczyciel fizyki, był o dwa lata starszy i właśnie zmienił pracę.
– Podoba się panu? – zapytał go szeptem matematyk w czasie jednej z konferencji. – Widzę, jak pan się jej przygląda.
– Jasne, że mi się podoba – odpowiedział speszony i zły na wścibskiego nauczyciela.
– Nie tylko panu. – Matematyk nie odpuszczał. – Ale to nieprzystępna dziewczyna. Czy wie pan, że nigdy nie widziałem, żeby się uśmiechała?
Tę uwagę potraktował wtedy wzruszeniem ramion, co uciszyło matematyka. Na krótko, bo po chwili mówił dalej:
– Naprawdę. To nie tylko moje spostrzeżenie.
O tym, że kolega po fachu miał wtedy rację, Grysiecki przekonał się, gdy Matylda została jego żoną.
Dziś byli małżeństwem od trzydziestu dwóch lat. Niemal białym małżeństwem, bo seksu między nimi prawie nie było. Nieliczni znajomi, wtajemniczeni w ich wzajemne relacje, uważali Roberta i Matyldę bardziej za parę przyjaciół, których połączył intelekt, niż małżonków, dla których równie ważna jest bliskość fizyczna. Dla niego była ważna, ale dla niej mogła nie istnieć.
Grysiecki nie pamiętał, czy kiedykolwiek widział śmiejącą się żonę. Czasem, chociaż rzadko, uśmiechała się, ale żeby się śmiała, tak szczerze i spontanicznie? Nie, takiej sytuacji nie pamiętał.
Pamiętna konferencja sprawiła, że nawiązali pierwszy, mniej oficjalny kontakt. Spotkanie przeciągnęło się wtedy do dwudziestej pierwszej, a że był listopad i deszczowa pogoda, Grysiecki zaproponował jej podwiezienie do mieszkania. Zgodziła się, chociaż nie od razu.
– Mieszkam na Karłowicach – powiedziała. – To niemal drugi koniec miasta.
– Dla mnie to żaden problem – odpowiedział, wiedząc, że kurs do Karłowic ma już pewny.
– Czy pan też mieszka w tamtej dzielnicy?
– Poniekąd – skłamał.
– Chyba że tak. – Matylda nie drążyła.
Oboje wiedzieli, że prowadzą grę, w której nie tyle ważne są fakty, ile cel, jaki zamierzają osiągnąć. Dla każdego z nich tym celem było poznanie drugiego człowieka i pozbycie się przygnębiającej samotności. To był rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy. Ślub wzięli trzy lata później.
– Dlatego że moje powieści nie cieszą się dużym zainteresowaniem – odpowiedział po dłuższej chwili.
– Nie jest tak źle. – Matylda stała w tym samym miejscu ze ściereczką w dłoniach. – Słaba poczytność to efekt trudnej tematyki, może słabszej reklamy, jednak to potrzebna misja – mówiła. – Ale zrób mi miejsce. Muszę odkurzyć komputer. Że też kurz ci nie przeszkadza.
– Może masz rację. – Podniósł się z fotela. – Właściwie to na pewno masz rację, ale zainteresowałem się twórczością innych autorów, na przykład Marka Krajewskiego, i mam psychiczny dyskomfort.
– Mówisz o tym Krajewskim od Śmierci w Breslau i Eberharda Mocka?
– Tak, o nim. Facet napisał ponad trzydzieści powieści, a ich średnia ocena jest niższa od średniej Kresowych dróg.
– To powinieneś się cieszyć.
– Tak średnio. Albo Remigiusz Mróz. Gość nie ma czterdziestu lat, wydał sześćdziesiąt powieści, ocenianych podobnie jak moje, ale ma tysiące czytelników. O takiej popularności mogę jedynie marzyć.
– Oni są najlepsi, nie dziw się.
– A do kogo mam równać, jeśli nie do najlepszych?
– Sam widzisz, że takie porównania wywołują frustrację. Do czego zmierzasz?
– Już mówiłem. Do tego, że ich powieści są czytane.
– Oni są popularni, bo piszą thrillery i kryminały. Taka tematyka ma największą poczytność.
– I powieści obyczajowe.
– Prawda – przyznała Matylda.
– Ale na przykład taka Strumiłowska. – Grysiecki ponownie usiadł przed komputerem. – Kobieta pisze od kilku lat, wydaje dwie, a nawet trzy powieści w roku, ma tysiące czytelników i setki dobrych i bardzo dobrych ocen. Takie przykłady zniechęcają do pisania.
Matylda, która właśnie wychodziła, nagle się zatrzymała i odwróciła. Zrobiła to tak gwałtownie, że Grysiecki ze zdziwieniem spojrzał w jej stronę. Na twarzy żony malowały się nieznane mu emocje. Musiały być silne, gdyż zmarszczek na jej czole nie widział od dawna, a drgającego kącika ust w ogóle.
– Jak ona się nazywa? – zapytała cichym głosem, jakby mówienie sprawiało jej trudność.
– Justyna Strumiłowska – odpowiedział. – Znasz ją? To rzadko spotykane nazwisko.
– Nie znam – zaprzeczyła, a do emocji malujących się na jej twarzy dołączyło zakłopotanie. – W pierwszej chwili pomyślałam, że znam, ale nie. Tak mi się tylko wydawało.
Grysiecki wiedział, że żona nie mówi prawdy. Przez ponad trzydzieści lat zdążył ją poznać na tyle dobrze, że był tego pewny.
***
Jasne, przecież dzisiaj piątek, a jutro pierwsza sobota sierpnia. – Taka myśl zagościła w głowie Grysieckiego, gdy zobaczył żonę przygotowującą się do wyjazdu.
– Jedziesz na to babskie spotkanie do Krakowa? – zapytał, chociaż znał odpowiedź.
– Jadę.
Do wyjazdów żony zdążył się przyzwyczaić. To był stały rytuał praktykowany od lat. Matylda jeździła do Krakowa, zanim się poznali, i robiła to przez cały czas trwania ich małżeństwa.
– W Krakowie mieszkają moje dwie koleżanki z ogólniaka – odpowiedziała kiedyś, gdy zapytał o te wyjazdy. – Jedna ma rodzinę, ale druga jest samotna i spotykamy się właśnie u niej. Na babskie pogaduchy.
Grysieckiego dziwiło, że przez tyle lat Kraków się im nie znudził. Proponował nawet spotkanie we Wrocławiu i nocleg w ich czteropokojowym mieszkaniu, ale żona nie przyjęła tej propozycji.
Z Krakowa Matylda zawsze wracała w niedzielę wieczorem i jedynie zdawkowymi uwagami odpowiadała na pytania męża, jak było.
– Podwiozę cię na dworzec – zadeklarował. – O której masz pociąg?
– O dziesiątej dwadzieścia, ale nie musisz się fatygować. Pojadę autobusem.
***
Matylda wyjechała, a Grysiecki nie miał konkretnych planów na tę sobotę. Był wprawdzie zaproszony na grillowanie, ale ono miało się zacząć na działce sąsiada dopiero wieczorem. Do tego czasu miał wolne i nie wiedział, jak je wykorzystać.
Nie pójdę na grilla z pustymi rękami – pomyślał.
Kiedyś widział sąsiada przy pracy na działce. Zapamiętał, że przycinał on drzewa ręczną piłką i małym sekatorem, więc postanowił kupić mu sekator profesjonalny. Taki z wysuwanymi teleskopowymi rączkami, które znacznie ułatwiają pracę.
Włączył laptop, uruchomił przeglądarkę internetową i pod hasłem sekator chciał zorientować się w rodzajach i cenach tych narzędzi. Zdziwił się, gdy po pierwszej wpisanej literze przeglądarka wyświetliła słowo Strumiłowska.
Co to ma znaczyć? – pomyślał, marszcząc czoło. – Ja tego nie wpisywałem.
Splótł palce obu dłoni i wpatrując się w ekran, oddał się rozmyślaniom.
Z laptopa niemal wyłącznie korzystał on, a jedynie sporadycznie jego żona.
– Smartfon ma mały ekran – odpowiedziała kiedyś na jego pytanie. – Dłuższe teksty lepiej czytać, korzystając z laptopa.
Analizował wczorajszą rozmowę z żoną i kontekst, w jakim poznał i wymienił nazwisko Strumiłowska. Był pewny, że natknął się na nie przypadkowo na jednym z portali poświęconych literaturze i że na pewno nie wpisywał tego nazwiska do Google’a. Musiała to zrobić Matylda. Tylko w jakim celu? Poza tym zapamiętał jej dziwną reakcję. Czyżby znała Strumiłowską, chociaż zaprzeczyła? No nie, to bez sensu – strofował samego siebie. – Gdyby ją znała, to nie szukałaby informacji w Internecie. Chyba że… Tak, to jedyne wytłumaczenie. Zaintrygowany wszedł na Facebooka, aby odszukać profil pisarki.
***
Znalazł go od razu. Ze zdjęcia uśmiechała się ładna czterdziestolatka, o krótko obciętych jasnych włosach. Pisarka opierała brodę na zaciśniętej dłoni lewej ręki, której łokieć spoczywał na biurku. Jej szyję zdobił podwójny sznur bursztynowych korali.
Kliknął zakładkę Informacje, jednak niewiele się dowiedział. Strumiłowska podała jedynie, że studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim. Tylko tyle. Nic o zainteresowaniach, o życiu rodzinnym czy o miejscu zamieszkania.
Na osi czasu ostatni wpis pochodził sprzed dwóch tygodni. Pisarka dzieliła się wrażeniami z pobytu na Wyspach Kanaryjskich, a dołączona fotografia przedstawiała kobietę w ciemnych okularach czytającą książkę. Kobieta siedziała na leżaku, nad brzegiem basenu, wokół którego rosły palmy.
Zdjęcie zrobiono z pewnej odległości i rysy twarzy Strumiłowskiej nie były tak dobrze widoczne, jak na zdjęciu profilowym, jednak Grysieckiemu coś się nie zgadzało. Po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że kobieta odpoczywająca na leżaku na pewno nie jest przedstawicielką czterdziestolatków. To raczej moje pokolenie – przemknęło mu przez głowę. Oj wy, kobiety – pomyślał. Tak trudno wam się pogodzić z upływającym czasem.
***
Robert Grysiecki nie wiedział, jakie sprawy łączyły jego żonę i Justynę Strumiłowską, ale był przekonany, że od Matyldy się tego nie dowie. Jej nie zawsze znaczyło nie i koniec. Doświadczał tego wielokrotnie, a dotyczyło to wszystkich aspektów ich małżeńskiego życia.
Jeśli od żony się tego nie dowie, to może od pisarki? Taka myśl zagościła w jego głowie i zainspirowała do konkretnych działań. Po godzinnych rozmyślaniach postanowił, że pod pretekstem wymiany tajników warsztatu pisarskiego nawiąże osobisty kontakt z Justyną Strumiłowską.
Długo się zastanawiał nad wysłaniem zaproszenia do grona znajomych, aż w końcu to zrobił. Nie spodziewał się szybkiej odpowiedzi. Nie był nawet pewny, czy Strumiłowska w ogóle będzie się chciała odezwać. Jego obawy były o tyle uzasadnione, że ostatnio sam ignorował niektóre zaproszenia.
Na początku przygody z Facebookiem odpowiadał pozytywnie na każde zaproszenie, a swoje wysyłał do przypadkowych ludzi. Lata doświadczeń nauczyły go jednak ostrożności. Teraz dokładnie analizuje profile osób wysyłających zaproszenia i odrzuca te, których autorzy reprezentują skrajne poglądy prawicowe bądź nacjonalistyczne. Nie przyjmuje też zaproszeń od kobiet, które w informacjach podają jedynie, że są wdowami lub stanu wolnego. Takim paniom kilka razy odpowiedział pozytywnie, a później musiał blokować ich profile lub w ogóle usuwać z grona znajomych. Możliwość, że Strumiłowska postąpi podobnie z jego zaproszeniem, była całkiem realna.
***
Opracowanie zawierające wspomnienia polskich imigrantów w Kanadzie listonosz przyniósł następnego dnia. W obszernej publikacji tekst napisany przez Józefa Bauera liczył niemal dziewięćdziesiąt stron. Grysiecki przeglądał stronę po stronie i chociaż robił to pobieżnie, jego ciekawość stawała się coraz większa. W połowie pliku już wiedział, że autor wspomnień, w czasie wojny nastolatek, jeszcze niemal dziecko, miał tak burzliwe życie, doświadczył tylu niesamowitych wojennych przygód, które mógł usprawiedliwiać jedynie jego młody wiek, że z powodzeniem mogłyby być one inspiracją dla każdego pisarza czy scenarzysty. W dodatku te wspomnienia idealnie pasowały do tematyki cyklu Kresowe drogi. Może to jednak materiał dla mnie – pomyślał.
***
Tematyka, którą Robert Grysiecki poruszał w swoich powieściach, rzeczywiście należała do niszowych.
– Pańskie powieści nie trafią pod strzechy – ostrzegała go znajoma redaktorka jednego z topowych wydawnictw. – Czytelnicy, w zdecydowanej większości, wolą coś lżejszego.
Grysiecki dobrze o tym wiedział i w swoich powieściach na pierwszy plan zawsze wysuwał wątki obyczajowe, a meritum, na którym mu zależało, było niejako ich tłem. Czytelnik poznawał je przy okazji śledzenia losów głównych bohaterów.
– Próbuje pan łączyć wodę i ogień – podsumowała go kiedyś ta sama redaktorka. – Trzymam kciuki, żeby się to panu udało, ale mam wątpliwości.
Jeśli te wspomnienia mają być inspiracją dla meritum kolejnej powieści, to jaka fabuła przeprowadzi przez nie czytelnika? – zastanawiał się.
Myślał o tym przez całe popołudnie, jednak nie doszedł do konkretnych wniosków. Odrzucał pomysły jeden po drugim, czasem próbował je łączyć, ale z efektów nie był zadowolony.
Zostawię to na koniec – stwierdził. Na pewno uda mi się stworzyć coś interesującego. Ścienny zegar pokazywał osiemnastą i Grysiecki przygotowywał się do wyjścia. Spotkanie przy grillu miało się zacząć za pół godziny.
***
– Ja bym tam nie puszczał swojej Hanki na całą noc, i jeszcze do obcego miasta. – Pan Mirek, pod koniec grillowania położył dłoń na ramieniu Grysieckiego. – Widzisz, sąsiad, język mnie się trochę plącze, to od piwa, ale głowa pracuje – mówił. – A skąd sąsiad wiesz, czy ona nie do chłopa jeździ?
Ta rozmowa z panem Mirkiem, a właściwie jego monolog, wprowadziła Grysieckiego w stan lekkiej niepewności. Nie, nie zburzyła jego spokoju, ale wzbudziła pewien rodzaj niepokoju. Czyżby sąsiad miał rację? Przywoływał w pamięci rozmowy z żoną po jej powrotach z Krakowa, ale nie znalazł najmniejszego nawet śladu, że powodem comiesięcznych wyjazdów może być mężczyzna. Dochodziła dwudziesta druga, gdy wrócił do domu i włączył laptop. Facebook informował o nadejściu wiadomości.
A jednak – uśmiechnął się, gdy przeczytał, że Justyna Strumiłowska przyjęła zaproszenie. Bez wahania skorzystał z propozycji Facebooka, aby za pośrednictwem Messengera coś do niej napisać. Ucieszył się, widząc podświetlony na zielono status aktywności pisarki.
„Dziękuję za przyjęcie zaproszenia” – napisał i wstawił trzy emotikonki tulipanów.
„Nie przyjmuję kwiatów od nieznajomych” – przeczytał po minucie.
„Ale to wirtualne kwiaty, a poza tym jesteśmy już znajomymi” – odpisał.
„Nasza znajomość, tak jak kwiaty, jest wirtualna, a jeśli ma jakiś podtekst, to źle pan trafił”.
„Nie ma podtekstu” – skłamał. – „Ale gdyby miała, to na pewno nie byłby on taki, o jakim prawdopodobnie Pani myśli”.
„Czy zna pan moje myśli? Czy pan jest jasnowidzem?” – przeczyał.
„Nie znam i nie jestem” – odpowiedział. – „Użyłem słowa prawdopodobnie, więc jedynie się domyślam”.
Na odpowiedź czekał pół godziny. Gdy nie nadeszła wyłączył laptop. Dochodziła północ, gdy kładł się spać.
***
W niedzielę rano, natychmiast po przebudzeniu włączył laptop i chciał się zalogować do Facebooka. Zaklął pod nosem, gdy przeczytał komunikat o braku dostępu do sieci. Trzy minuty potrzebne po restarcie routera do osiągnięcia jego pełnej sprawności wydawały mu się wiecznością. Gdy jednak minęły i wszedł na swój profil stwierdził, że odpowiedzi od pisarki nadal nie ma.
Fatalnie to rozegrałem – pomyślał.
Po śniadaniu sięgnął po wspomnienia, które wczoraj wydrukował. Ich wcześniejsza lektura i późniejsze przemyślenia sprawiły, że swoją ewentualną nową powieść postanowił podzielić na trzy części.
Pierwszej, obejmującej okres od urodzin autora do wybuchu wojny chciał nadać tytuł Pokucie.
Drugą zamierzał zatytułować Wojna. Planował opisać w niej przygody młodego Józefa, począwszy od jego ucieczki na rumuńską Bukowinę, aż do dnia, w którym znalazł się w Kanadzie.
Długo się zastanawiał nad tytułem trzeciej części. Raz jeszcze sięgnął do wspomnień. Im bardziej się w nie zagłębiał, tym bardziej był przekonany do tytułu Kanada.
***
W południe Grysiecki powtórnie zalogował się do Facebooka i wszedł na profil pisarki. W zakładce Informacje, tak jak przewidywał, nie znalazł nowych wpisów, ale zaczął przeglądać posty na jej osi czasu. Nie było ich wiele i szybko trafił na tekst sprzed miesiąca, zawierający wykaz tegorocznych wieczorów autorskich. Dwa już się odbyły, jednak pięć czekało na swoją kolej. Nowa Sól, Gostyń, Myślibórz, Lubin i Szamotuły były tymi miejscowościami, które Strumiłowska zamierzała jeszcze odwiedzić.
Najbliżej Wrocławia znajdował się Lubin, jednak wieczór autorski w tym mieście zaplanowany był na koniec października. Najbliższe czasowo spotkanie z czytelnikami miało się odbyć w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Nowej Soli, o godzinie osiemnastej, już za trzy dni.
***
Tak jak się Grysiecki spodziewał, Matylda wróciła przed dwudziestą. To była stała pora powrotów z Krakowa, a jej dokładny czas zależał wyłącznie od planowego przyjazdu pociągu i wpasowania się w rozkład jazdy komunikacji miejskiej.
Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby wyjechał po żonę na dworzec. W początkowych latach małżeństwa taką propozycję składał niemal za każdym razem, ale zawsze otrzymywał odmowę. Matylda nie chciała z niej skorzystać nawet wtedy, gdy była fatalna pogoda. Z upływem lat jego oferty stawały się coraz rzadsze, a w końcu niemal ustały.
Chociaż Grysiecki wielokrotnie zastanawiał się nad powodem takiej postawy żony, to nigdy nie doszedł do konkretnych wniosków. Matylda, pytana wprost, albo milczała, albo udzielała wykrętnych odpowiedzi. W końcu jej odmowy przyjął za coś normalnego.
– Cześć – powiedział pierwszy, gdy żona weszła do pokoju, w którym oglądał telewizję. – Jak było?
– A jak mogło być? – Matylda wzruszyła ramionami. Stanęła przed regałem i czegoś szukała.
Takiej odpowiedzi też się spodziewał. Od dawna, a nawet od początku ich małżeństwa, każde z nich żyło w swoim świecie i niechętnie dzieliło się tym, co się w nim działo. Ich wyjścia z domu ograniczały się jedynie do podania godziny powrotu. O celu żadne z nich nie mówiło ani o niego nie pytało. Znajomi dziwili się i czasem pytali Grysieckiego, dlaczego tak jest, jednak on nie potrafił zaspokoić ich ciekawości.
– Nie wiem – odpowiadał za każdym razem. – Naprawdę nie wiem.
Tego wieczoru w dalszym ciągu nie wiedział, ale pomyślał o Strumiłowskiej. W spotkaniu z nią widział szansę na rozwikłanie zagadki dziwnego zachowania Matyldy.
Pojadę do Nowej Soli – postanowił.
***
Trzy dni, jakie dzieliły go od wieczoru autorskiego Strumiłowskiej, to zbyt mało czasu na zapoznanie się z twórczością pisarki, ale chociaż jedną z jej powieści chciał przeczytać. Z takim zamiarem udał się do biblioteki.
– Proszę pana. – Bibliotekarka patrzyła na niego jak na przybysza z innej planety. – Wszystkie powieści Strumiłowskiej są w czytaniu i do każdej jest kolejka.
– Naprawdę niczego pani nie znajdzie? – spytał zawiedziony.
– Proszę dać mi chwilę – poprosiła kobieta, siadając przed laptopem. – Najkrócej będzie pan czekał na Déjà vu, ale i tak trzy miesiące.
– A wieczór autorski Strumiłowskiej będzie za trzy dni.
– Wybiera się pan na spotkanie z panią Justyną?
– Tak. Do Nowej Soli.
– Może zrobimy tak. – Kobieta przygryzła wargę i spojrzała w okno. – Pan zostawi mi numer swojego telefonu, a ja skontaktuję się z panią Gabrielą. To czytelniczka, która wczoraj wypożyczyła dwie książki, w tym Déjà vu. Jeśli lekturę zaczęła od tej drugiej, to spróbuję ją namówić do udostępnienia powieści Strumiłowskiej na dwa dni. Wystarczy to panu?
– Oczywiście. Będę miał u pani dług wdzięczności.
– Dobrze, że nie kredyt hipoteczny. – Śmiech bibliotekarki udzielił się też Grysieckiemu.
***
Niepowodzenie w bibliotece nie zniechęciło Grysieckiego do poszukiwań informacji o powieściach Strumiłowskiej. Znalazł je na jednym z portali internetowych poświęconych literaturze. Z dyskusji czytelniczek zorientował się, że pierwszoplanowymi postaciami zawsze są u Strumiłowskiej kobiety, a na ich skomplikowane bieżące życie kładzie się cieniem jakieś traumatyczne zdarzenie z przeszłości. Od tego schematu nie było wyjątku, różne były jedynie przyczyny traumy. Zdarzenia te utrudniały bohaterkom, a czasem wręcz uniemożliwiały, nawiązywanie międzyludzkich relacji, często były powodem myśli samobójczych, rozwodów, zdrad małżeńskich i innych negatywnych zachowań. Czyżby nad moim małżeństwem też ciążyło jakieś zdarzenie z przeszłości, którego doświadczyła Matylda? – zastanawiał się.
Informacje z forum były jednak ogólne i Grysiecki uznał, że nie wystarczą one do zadawania pytań podczas spotkania z pisarką.
Najwyżej będzie biernym uczestnikiem, ale na wieczór autorski na pewno pojedzie. Może, mimo wszystko, uda mu się nawiązać bliższą znajomość ze Strumiłowską? Jego rozmyślania przerwał wibrujący smartfon, na którego ekranie wyświetlił się nieznany mu numer.
– Robert Grysiecki – przedstawił się po odebraniu połączenia. – Słucham.
– Dzwonię z biblioteki – usłyszał. – Mam powieść Strumiłowskiej. To Déjà vu, o którym rozmawialiśmy. Tylko proszę się pospieszyć, bo za pół godziny zamykamy.
***
Dopiero lektura całości Déjà vu pozwoliła Grysieckiemu ułożyć zdarzenia w chronologicznej kolejności. Stało się tak, ponieważ Strumiłowska mieszała wątki, umieszczała je w różnych miejscach i czasie, a akcja powieści toczyła się na przestrzeni ponad pięćdziesięciu lat.
Główną postacią Déjà vu była Alicja, siedemdziesięcioletnia samotna kobieta. Alicja wyszła za mąż, mając dwadzieścia pięć lat. Mąż odszedł od niej po piętnastu latach, gdy okazało się, że z jej powodu nie będą mieli dzieci. Kobieta, mająca silny instynkt macierzyński, namawiała go na adopcję, ale bez skutku.
Grysieckiemu utkwił w pamięci szczególnie jeden z rozdziałów powieści. Strumiłowska opisała w nim zdarzenie z osiedlowego sklepu sprzedającego mięso z uboju gospodarczego i dialog dwóch znajomych stojących w kolejce. Jedna z kobiet skarżyła się na zmęczenie z powodu kilkudniowej opieki nad wnukami, a druga wykazywała wobec niej empatię.
– A ja paniom zazdroszczę – odezwała się stojąca za nimi Alicja, która tę rozmowę słyszała.
– Czego nam pani zazdrości? – Zdziwione kobiety odwróciły się jak na komendę.
– Tego, że mają panie dla kogo być zmęczone.
Drugoplanowymi, chociaż ważnymi, osobami byli w powieści Mariusz oraz Jerzy. Pierwszy był wysoko postawionym działaczem jednej z partii politycznych, a drugi znanym kardiochirurgiem. Obaj byli szanowani, mieli ustabilizowane życie rodzinne i dorastające dzieci. Ta stabilizacja skończyła się, gdy w ich życie wkroczyła Alicja. Kobieta swoim postępowaniem doprowadziła najpierw do rozpadu małżeństwa Mariusza, a dwa lata później małżeństwa Jerzego. Alicja nie zrobiła tego, aby zająć miejsce którejś z żon. Kierowała nią chęć zemsty.
W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym cała trójka była uczniami klasy maturalnej jednego z lepszych liceów w Krakowie. Alicja i Mariusz stanowili parę, jednak to dziewczynie zdecydowanie bardziej zależało na trwałości ich związku. Chłopak próbował wycofać się z tej relacji, jednak zawsze kończyło się to histerią i płaczem Alicji. Zdesperowany Mariusz zdecydował się na krok ostateczny. Którejś soboty, między studniówką i maturą, zwabił Alicję do swojego mieszkania. Powiedział, że organizuje prywatkę, a oprócz nich będą jeszcze dwie inne pary. Dziewczyna uwierzyła, ale zamiast dwóch par czekali na nią Jerzy oraz Sebastian.
Następstwem gwałtu była ciąża Alicji. Przestraszeni chłopcy zrzucili się na aborcję, ale po maturze ich drogi się rozeszły. Sebastian zginął kilka lat później w wypadku drogowym, a Mariusz i Jerzy ukończyli studia i zrobili karierę. Alicji została bezpłodność po pierwszej przerwanej ciąży.
***
W środę, w dniu wieczoru autorskiego, Grysiecki już od rana był podekscytowany. Znał to uczucie. Towarzyszyło mu zawsze, gdy był bohaterem spotkań z czytelnikami. Ale dzisiaj? Skąd to się wzięło? Przecież miał być jedynie słuchaczem.
Ciekawiło go też, czy organizatorzy spotkania zaproponują Strumiłowskiej samodzielne prowadzenie wieczoru autorskiego, czy będzie osoba, która to niełatwe zadanie weźmie na siebie. Osobiście wolał ten drugi wariant, chociaż swobodnie czuł się także w pierwszym.
Włączył laptop. Google zaproponował mu jazdę autostradą A4 oraz drogą ekspresową S3 i poinformował, że do przejechania będzie miał sto siedemdziesiąt kilometrów. W tej odległości mieścił się także kilkunastokilometrowy przejazd przez Wrocław. Po zastanowieniu się uznał, że dwie godziny powinny mu wystarczyć, jednak na wszelki wypadek doliczył jeszcze półgodzinny margines.
Muszę wyjechać o piętnastej trzydzieści – skonstatował.
Czas do zaplanowanej godziny wyjazdu nieznośnie mu się dłużył. By go skrócić, postanowił jeszcze raz zainteresować się twórczością pisarki. Przy tej okazji odkrył, że powszechnie stosowany zwrot skrócić czas oczekiwania na coś, robiąccoś tak naprawdę czasu nie skraca, a jedynie pozwala mieć wrażenie, że on szybciej upływa.
Przeglądanie Internetu nie poszerzyło jego wiedzy, ale gdy wyłączał laptop, było już po czternastej.
Odgrzany obiad zjadł w pospiechu, wziął szybki prysznic i ubrał się odświętnie, tak jakby to on miał być główną postacią wieczoru autorskiego.
– Wychodzę – powiedział do żony, która zagłębiona w lekturze jakiejś powieści nie zwracała uwagi na jego przygotowania. – Wrócę około dwudziestej drugiej.
– Co to za impreza? – zapytała niespodziewanie Matylda, nie odrywając wzroku od książki.
– Spotkanie autorskie.
– OK, to powodzenia.
***
Miejska Biblioteka Publiczna w Nowej Soli mieściła się w stuletniej willi fabrykanckiej. Budynek przechodził różne koleje losu, miał różnych użytkowników, a swój obecny wygląd zawdzięczał pracom odnowieniowym przeprowadzonym przy finansowym wsparciu Unii Europejskiej.
Grysiecki zaparkował samochód przy ulicy Gimnazjalnej, chociaż na parkingu przed biblioteką, za murowanym ogrodzeniem między dębami, były jeszcze dwa wolne miejsca.
W holu biblioteki przywitał go plakat z kolorowym zdjęciem pisarki oraz młoda kobieta, jak sądził, bibliotekarka, która wskazała mu salę przeznaczoną na spotkanie.
– Tam po lewej – mówiła. – Drzwi są otwarte.
W sali było około trzydziestu kobiet i ani jednego mężczyzny, dlatego wejście Grysieckiego wzbudziło powszechne zainteresowanie. Gwar rozmów na chwilę ucichł, jakby spotkanie właśnie się zaczynało, a on był jego głównym aktorem. Takich przeżyć Grysiecki doświadczał dziesiątki razy, dopiero koronawirus przerwał jego spotkania z czytelnikami.
– Dzień dobry – powiedział głośno i zajął miejsce w pierwszym wolnym rzędzie krzeseł.
– Dzień dobry – odpowiedziało kilka kobiet. Panie przez jakiś czas przyglądały się mu dyskretnie, a po zaspokojeniu pierwszej ciekawości powróciły do przerwanych rozmów.
Strumiłowska siedziała w fotelu przy stoliku przykrytym białym obrusem. Na stoliku znajdowało się kilka jej powieści, butelka wody mineralnej i szklanka.
Pisarka była szczupłą kobietą, o ładnej twarzy. Krótko obcięte rude włosy, delikatne okulary, beżowa spódniczka sięgająca kolan i dopasowany, ciemny żakiet odmładzały ją wizualnie. Ciemne buty na płaskim obcasie i sznur bursztynowych korali dopełniały całości. Jej wieku nie umiał jednak Grysiecki odgadnąć.
Ma pięćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat? – zastanawiał się. Chyba jednak siedemdziesiąt – konstatował, widząc drobne zmarszczki wokół ust kobiety i kurze łapki przy jej oczach.
Spotkanie rozpoczęło się punktualnie o osiemnastej. Prowadziła je ta sama kobieta, która przywitała Grysieckiego w holu biblioteki.
– Witam państwa – powiedziała. – Mamy dzisiaj przyjemność gościć znaną i uznaną pisarkę, panią Justynę Strumiłowską. Nasza biblioteka posiada wszystkie powieści pani Justyny i wszystkie są wypożyczone. Gdyby jednak panie chciały je kupić, to …
– A pan to nie może? – zapytała brunetka z pierwszego rzędu, spoglądając na Grysieckiego i przymykając oko.
– Oczywiście, że może. – Moderatorka spotkania uśmiechnęła się i od razu skorygowała swoją wypowiedź. – Więc jeśli państwo chcieliby je kupić, to po spotkaniu zapraszam do pani Renaty. – Wskazała dłonią stolik obok drzwi, przy którym siedziała młoda kobieta, a na jego blacie znajdowało się kilka książek.
Zostałem wywołany do tablicy – uświadomił sobie Grysiecki. Po chwili zastanowienia uznał, że to korzystny zbieg okoliczności. Kupiona książka będzie pretekstem do poproszenia o dedykację i do krótkiej rozmowy z pisarką.
Strumiłowska podziękowała bibliotekarce za zaproszenie, a słuchaczom za to, że przyszli na spotkanie.
Standardowy początek – pomyślał Grysiecki.
Pisarka krótko przedstawiła swoje powieści, a że było ich kilkanaście, to korzystała z kartki. Ta czynność zajęła jej pół godziny, a po niej zaczęła się dyskusja. Jej przebieg przypominał wymiany opinii, z którymi Grysiecki zapoznał się w Internecie. Gdy dyskusja zaczęła zamierać, podniósł rękę i wstał.
– W swoich powieściach pisarze często przestawiają prawdziwe zdarzenia – mówił. – Te zdarzenia dotyczą ich znajomych, ich rodzin, a nawet ich samych. Domyślam się, że u pani jest podobnie.
– Tak, ma pan rację. – Strumiłowska kiwnęła głową.
– Proszę powiedzieć, ile w losach bohaterki Déjà vu jest pani osobistych przeżyć? Ile swojej traumy pani jej przekazała?
Szmer, którym sala skwitowała tę wypowiedź, uzmysłowił Grysieckiemu, że jego pytanie nie zyskało aprobaty. Słuchaczki uznały, że przyznanie się Strumiłowskiej do bycia pierwowzorem Alicji oznaczałoby także przyznanie się, że dokonano na niej gwałtu, a nie każda kobieta ma tyle odwagi.
– To zbyt osobiste pytanie. – Strumiłowska wyglądała na zaskoczoną. – Jeśli pan pozwoli, to nie odpowiem.
By przerwać niezręczną sytuację moderatorka podziękowała pisarce oraz słuchaczom i zakończyła spotkanie.
– Przypominam o powieściach pani Justyny Strumiłowskiej – powiedziała. – Można je kupić u pani Renaty.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
Srebrny łańcuszek
ISBN: 978-83-8373-307-4
© Edward Łysiak i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek