Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Maja Kania zdobyła niemal wszystko.
Jest gwiazdą uwielbianego serialu telewizyjnego. Ma sławę i pieniądze. Ale czasem, jest tego prawie pewna, ktoś ją obserwuje…
KTOŚ, DLA KOGO JEST WYJĄTKOWA.
Nigdy się nie spotkali, ale Dawid nie ma wątpliwości, że są sobie pisani.
Jednak są ludzie, którzy próbują im przeszkodzić.
Zupełnie, jakby nie rozumieli, że Dawid zrobi dla Mai wszystko.
Że nie cofnie się przed niczym w imię ich miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
To, co oglądała na ekranie wielkiego telewizora, było tak ekscytujące, że aż zapiszczała z radości. Ash, bohater jej ulubionej bajki, właśnie złapał pokemona. Dziewczynka siedziała po turecku na łóżku w sypialni jej rodziców.
Na dole rozległ się dzwonek do drzwi.
– Mamo! – krzyknęła Emilka. Cisza. Rozejrzała się. Mamy nie było w sypialni.
– Tato? – zaryzykowała, chociaż wiedziała, że tata jest na dole w kuchni i rozmawia przez telefon. A nie lubił, kiedy mu przeszkadzała.
Głupi Kuba, pomyślała. Głupi brat zapomniał klucza. Raz jeszcze spojrzała na ekran, westchnęła i zsunęła się z łóżka. Zeszła po schodach, mocno trzymając się poręczy. Ani trochę nie bała się, że spadnie, ale wolała uważać. Dzyń-dzyń, dzyń-dzyń!
– Głupi Kuba – mruknęła.
Podbiegła do wejścia, stanęła na palcach, przekręciła klucz w zamku i uchyliła drzwi, wpuszczając do środka lodowate powietrze.
To nie był Kuba.
Na ganku stał mężczyzna. Był wyższy niż tatuś, choć trudno było mieć stuprocentową pewność, ponieważ wszyscy tatusiowie, których znała, byli wysocy. Nawet jej brat, gdzieś pomiędzy wakacjami a Gwiazdką, urósł jak na drożdżach.
Przybysz miał na nogach błyszczące, czarne buty i tego samego koloru rękawiczkę na dłoni, którą opierał na poręczy. Drugą skrywał za plecami.
Najzabawniejsza była twarz mężczyzny, a jednocześnie trochę straszna. Nos i oczy zakrywała maska pokryta błyszczącym brokatem i srebrem. Było widać tylko usta, podbródek i gładkie policzki. Mężczyzna się uśmiechnął. Miał piękny uśmiech.
– Czy twój tata jest w domu?
Alarm, alarm! Czerwona lampka zapaliła się w głowie Emilki. Ten pan, chociaż miał ładny uśmiech, był nieznajomym. Mama powtarzała jej niemal codziennie, że jeżeli ktoś dorosły, kogo nie zna, podejdzie do niej i będzie o coś pytał, nie powinna z nim rozmawiać, tylko odwrócić się, odejść i natychmiast powiedzieć nauczycielce, mamie, tacie albo Kubie. Lista nieznajomych była długa. Nieznajomy pod szkołą, na placu zabaw, w samochodzie, na basenie. Ale nigdy, przenigdy nie było mowy o nieznajomym na ich ganku.
– Nie znam pana – stwierdziła podejrzliwie.
– Nie – przyznał. – Ale wiesz, że mam córeczkę bardzo podobną do ciebie?
– Tak?
– Ma na imię Julia. Jak ty masz na imię?
Zerknęła w stronę kuchni, ale droga do niej była długa, a drzwi zamknięte.
– Emilka.
– Miło cię poznać, Emilka.
– Czy Julia lubi pokemony? – zapytała.
– Jasne, że tak – powiedział mężczyzna i znowu się uśmiechnął.
*
– Wiesz, że ciągle… mogę ją zostawić. – Paweł ściszył głos. Okrążał kuchenną wyspę podczas rozmowy. Musiał spalać kalorie przy każdej okazji, zwłaszcza teraz, kiedy miał zakontraktowany udział w kolejnych odcinkach serialu.
– Chryste! Po prostu przestań. Wiesz, jak to brzmi? – Nie musiał jej widzieć, żeby wiedzieć, jaki ma wyraz twarzy – ściągnięte brwi, zaciśnięte usta. Furia.
– Naprawdę mogę.
– Nie chcę z tobą być. Odpuść.
– Cóż – dodał z pewną godnością. – Odpuszczałem sobie przez ostatnie miesiące, nic nie poradzę na to, że kiedy cię widzę…
– Po prostu się zamknij! Skoro naprawdę sobie odpuściłeś, przestań wysyłać mi pieprzone prezenty.
– Prezenty? Nie wysyłam… Poczekaj – powiedział. – Ktoś dzwoni do drzwi. Nie rozłączaj się.
Jego syn Kuba musiał wcześniej wrócić z karate i nie potrafił znaleźć klucza. Dzwonek się powtórzył. Paweł zamierzał wyjść z kuchni, kiedy usłyszał otwierane drzwi, a chwilę później głosy. Rodzice kolegi Kuby odwozili go do domu. Z reguły robiła to sama matka. Po prostu odstawiała Kubę pod dom i się zmywała. Matka zezowatego kolegi była atrakcyjną filigranową kobietą. Za to jego stary, Bronek, był prawdziwym koszmarem, sprzedawcą w branży metalowej, który ubzdurał sobie, że on i Paweł są kumplami. To jego głos musiał teraz słyszeć.
Nigdzie nie miał prywatności. Może czas wynająć coś w centrum? Kuba był już dużym chłopakiem, a z Emilką nigdy nie miał najlepszego kontaktu. Paulina będzie zapewne protestować, ale co mogłaby zrobić? To on przynosił do domu większość pieniędzy. Ostatnio po raz kolejny oddalili się od siebie.Chciała separacji? Dostanie separację!
Za drzwiami kuchni rozległy się kroki, ale bez typowego posapywania Bronka. Może facet wdrożył w życie swój plan i zaczął ćwiczyć?
– Będę musiał kończyć – powiedział Paweł do słuchawki.
Drzwi kuchni się uchyliły. Mężczyzna zamierzał odłożyć komórkę. Chciał przyjąć egzekucję bez protestu. Ale Bronek, choć mógł być nudziarzem, był jednak facetem i Pawłowi mogło się przydać odrobinę męskiego wsparcia…
Ku jego zdziwieniu zamiast znajomego kardiganu i łysiny – dwóch najistotniejszym aspektów powierzchowności Bronka – zobaczył mężczyznę w karnawałowej masce na twarzy. Facet trzymał jego córeczkę na jednej ręce. W drugiej dłoni, obleczonej w czarną rękawiczkę, mężczyzna trzymał klucz do opon.
Paweł odłożył telefon na stół. Połączenie wciąż trwało.
Realność tego, co się właśnie działo, dotarła do niego. Ze zdumieniem odkrył, że nie jest przerażony. Raczej zaskoczony.
– Mój samochód jest na podjeździe – powiedział. – Nie mam przy sobie dużo gotówki, ale mogę dać ci wszystkie karty, PIN, zegarek i biżuterię mojej żony.
Emilka włożyła kciuk do ust. Gest, którego nie widział u niej od dawna.
Mężczyzna kucnął i delikatnie postawił dziewczynkę na podłodze.
– Idź na górę, Emilko, chcę porozmawiać z twoim tatą.
Spojrzała na Pawła, który skinął głową.
Dziewczynka wybiegła z kuchni i po chwili usłyszeli jej szybkie kroki na schodach.
Paweł rzucił okiem w stronę telefonu. Mężczyzna zauważył to i błyskawicznym ruchem uderzył w komórkę. Klucz do opon sprawił, że ekran natychmiast roztrzaskał się w drobny mak. Paweł podskoczył. Ta nagła eskalacja przemocy sprawiła, że poczuł jak przerażenie sączy się z niego wszystkimi porami. Mężczyzna czubkiem klucza zrzucił telefon ze stołu, tak że wylądował w odległym końcu kuchni.
– Wiesz, kim jestem? – zapytał nieznajomy.
– Nie mam pojęcia. Nie chcę wiedzieć.
Mężczyzna zbliżył się, okrążając kuchenną wyspę. Paweł ocenił, że musi być młodszy od niego o jakieś dziesięć lat – wyglądał, jakby był w niezłej formie. Stojak z nożami? Poza zasięgiem.
– Dostałem twoje ostrzeżenie – powiedział mężczyzna.
– Moje… moje ostrzeżenie? Myślę, że z kimś mnie pomyliłeś. Na pewno! Przyszedłeś pod zły adres. Ale to nic. Nie przejmuj się telefonem, ja…
Mężczyzna się uśmiechnął. Miał nawet sympatyczny uśmiech.
– Przyszedłem ci powiedzieć, że musisz pozwolić jej odejść.
Umysł Pawła pracował na pełnych obrotach, ale pomimo tego nie był w stanie dociec, o czym ten facet mówi.
– Paulinie? – Roześmiałby się, gdyby nie był tak przerażony. – To ty jesteś tym instruktorem, z którym miała romans? Posłuchaj. Jeżeli chcesz z nią być, to ja nie jestem problemem. To, co robisz, to szaleństwo…
– Nie jestem szalony – powiedział poważnie mężczyzna. – To świat jest szalony, ponieważ próbuje nas powstrzymać.
– Wiem, że nie jesteś – przyznał Paweł. – Czegokolwiek chcesz, możemy się dogadać. Musisz mi tylko wyjaśnić…
Mężczyzna podniósł swoją improwizowaną broń. Paweł się wzdrygnął, ale gość jedynie dotknął czubkiem klucza jego policzka. Metal był lodowaty.
– Nie możesz więcej zbliżyć się do Teresy.
– Mam zrezygnować z roli?
– Masz przestać udawać, że ci na niej zależy. Ona cię nie kocha, nigdy cię nie kochała.
– Posłuchaj. – Paweł czuł, że stąpa po cienkim lodzie. Nowy ładunek lęku pojawił się w jego ciele, sprawiając, że zaczął drżeć. – To tylko serial, nic nas nie łączy, jesteśmy tylko znajomymi z planu. Jeżeli sądzisz…
– Zawsze byłeś kłamcą – powiedział mężczyzna. Metal błysnął. Paweł cofnął się gwałtownie, starając się stworzyć dystans, jednocześnie łapiąc przypadkowe przedmioty i ciskając je w stronę mężczyzny. Chciał dostać się do noży, ale zanim mu się udało, poczuł przeszywający ból w ramieniu.
Zatoczył się, ale nie upadł. Zdał sobie sprawę, że nie dotrze do ostrych przyrządów kuchennych ani do drzwi prowadzących do przedpokoju. Nie miał nawet pewności, czy chce to zrobić. Co się stanie, kiedy mężczyzna się z nim rozprawi? Wyglądał na zupełnego szaleńca w tej karnawałowej masce. Co zrobi Emilce? Do tego Kuba mógł wrócić do domu w każdej chwili.
Paweł złapał garnek i cisnął w mężczyznę, trafiając go w pierś. Drobne zwycięstwo podniosło go na duchu.
– Chodź, skurwielu! – wrzasnął i cofnął się w stronę drzwi ogrodowych. Mieli naprawdę wielki ogród, ale jeżeli znajdzie się na zewnątrz i zacznie krzyczeć, Sowińscy może go usłyszą. Sowiński, który był adwokatem, powinien być w domu. Okno jego gabinetu wychodziło na ich działkę.
Dotarł do wyjścia w trzech susach, przekręcił klucz, słysząc mężczyznę za sobą. Wypadł za drzwi i próbował je zamknąć – prawie to zrobił, ale napastnikowi udało się wcisnąć w szparę but i ramię.
– Pomocy! – krzyknął Paweł i naparł na drzwi.
Przez moment siłowali się, serce Pawła waliło. Jego krzyk wybrzmiał słabo. Na sekundę odwrócił się, aby zobaczyć, czy w gabinecie u Sowińskich pali się światło i odkrył, że nie tylko w pokoju jest jasno, ale nawet dojrzał w żółtym świetle kontur zwalistej sylwetki sąsiada, który rozmawiał przez telefon. Paweł nie mógł uwierzyć we własne szczęście – adwokat patrzył wprost na niego. Dzieliło ich może czterdzieści metrów.
Wciąż trzymał drzwi i sądził, że jeżeli spróbuje krzyknąć, to straci głos. Jakie były szanse, że Sowiński go usłyszy? Zamiast tego Paweł oderwał jedno ramię od drzwi i pomachał. Jeżeli jego sąsiad zobaczy ruch, zorientuje się, że coś się dzieje…
Zrozumiał, że popełnił błąd. Machając, stracił balans. Napastnik pchnął drzwi, które uderzyły Pawła w twarz. Przez moment widział przed oczami jedynie czarne plamy. Palce mężczyzny zacisnęły się na koszuli Pawła. Wyrwał się, odwrócił i pobiegł na przestrzał przez własny ogród, lawirując pomiędzy pokrytymi śniegiem zabawkami a ogrodowymi krzesłami.
Zbyt późno dotarło do niego, że skoro Sowiński stoi w oświetlonym pokoju, twarzą do okna, to musi widzieć głównie własne odbicie. Jego sąsiad odwrócił się i zniknął, dokładnie wtedy, kiedy na bark Pawła spadł cios. Zatoczył się, potknął o ukryty pod śniegiem ogrodowy wąż i runął przed siebie. Bark palił go żywym ogniem. Obrócił się na plecy w ostatnim momencie, aby zablokować ramieniem kolejne uderzenie. Stracił czucie w lewej dłoni, więc prawą sięgnął w stronę twarzy mężczyzny, który teraz siedział na nim okrakiem. Kolejne uderzenie trafiło go w skroń. Zobaczył na śniegu długą smugę krwi, jakby ktoś wściekle machnął pędzlem pokrytym czerwoną farbą. Patrzył oniemiały, jak dołączają do niej kolejne rozpryski. W końcu przestał widzieć cokolwiek.
1
Grzegorz raz jeszcze powiódł wzrokiem po CV, które zajmowało pół strony jedynie dlatego, że font był wielki. Odwrócił nawet kartkę, aby przekonać się, czy jej druga strona nie skrywa jakiegoś ogromu doświadczeń w branży. Nie skrywała. Odłożył kartkę na stół i złożył dłonie w kształt piramidy, spoglądając na mężczyznę siedzącego przed nim. Grzegorz przybrał taki wyraz twarzy, który – miał nadzieję – oszczędzi mu konieczności mówienia „nie”. Nie oszczędził.
Po dwóch dekadach pracy w telewizji przez jego gabinet przewinęły się tysiące podobnych ludzi. Mężczyzna, który siedział naprzeciw – Dawid Skala – miał trzydzieści dwa lata. Na rozmowę założył dżinsy i flanelową koszulę. Miał zdrowe zęby, dobrą cerę, gęste włosy. Tylko oczy wszystko psuły. Było w nich coś ciemnego, coś niepotrzebnie intensywnego, jakby trawiła go gorączka. Był przystojnym facetem i wyglądało na to, że miał całkiem dobrą formę. Niezła muskulatura. Ale nieskończone rzesze młodszych, równie dobrze wyglądających mężczyzn, paliły się do tego, aby zostać aktorami. Bez tego dziwnego płomienia w oczach, za to mających za sobą szkołę filmową.
Grzegorz uśmiechnął się boleśnie.
– Jakieś doświadczenie aktorskie, Dawid? – zapytał.
– Nie bezpośrednio. – Głos był ciepły, głęboki.
– To znaczy?
– Oglądam dużo filmów.
To miał być żart? Grzegorz poczuł pieczenie w żołądku. Wrzody, a może i coś gorszego.
– Ludzie, którzy tu przychodzą z reguły studiowali aktorstwo.
– Szybko się uczę – stwierdził Skala.
Grzegorz pokiwał głową zupełnie nieprzekonany i raz jeszcze powiódł wzrokiem po przyniesionym przez mężczyznę dokumencie. Absolwent matematyki i fizyki, praca na uniwersytecie przez kilka lat, rozpoczęty doktorat. Później CV bez wyraźnej przyczyny zamieniało się w życiorys wagabundy, kogoś, kto kompletnie nie wie, co chce robić w życiu. Tymczasowe prace. Zmywak, sorter, magazynier. Grzegorza zaczynało niepokoić, że facet może chcieć mu wcisnąć scenariusz, że rzucił pracę, ponieważ ubzdurał sobie, iż jest artystą. Ostatnia linijka mówiła, że Dawid był kierowcą w firmie „Luksusowe Limuzyny”. Studio Grzegorza czasem korzystało z tej firmy, kiedy potrzebowali limuzyny. Być może tak Skala usłyszał o tym, że może się u nich zaczepić.
– Brzmi jak uczciwy zawód – powiedział Grzegorz. – Mam na myśli kierowcę. Dlaczego przy tym nie zostać?
– Wciąż będę brał kursy po godzinach. – Niżej pochylił się na krześle. – Naprawdę zależy mi na pracy u was.
Grzegorz pokiwał głową. Ludzka głupota nie przestawała go zadziwiać.
– Co stało się trzy lata temu? – zapytał. – Czemu zrezygnowałeś z kariery naukowej?
Skala nieznacznie poruszył się na krześle, przewiercając Grzegorza tym nieznośnym, intensywnym wzrokiem.
– Moja córka zachorowała.
– Przykro mi – powiedział Grzegorz automatycznie.
– Przez kilka lat musiałem się nią zajmować. Ale teraz jest lepiej. Ktoś mi pomaga – dodał niejasno, tak jakby Grzegorz nie miał centralnie w dupie takich osobistych szczegółów z życia Skali.
– Cóż, panie Skala – powiedział oficjalnie. – Niestety, niczego dla pana nie mamy. Ale zapiszę sobie pana numer i…
– Przecież szukaliście statystów.
– Już nie szukamy.
Skala zamiast wstać jak przyzwoity człowiek i zrozumieć, że nic tu po nim, ciągle tkwił na krześle. Grzegorz zerknął na telefon na biurku. Wrodzony pesymizm kazał mu sądzić, że nie obejdzie się bez interwencji ochrony.
– Mogę robić cokolwiek – powiedział Dawid.
– Nie mamy czegokolwiek.
– Nie potrzebuję pieniędzy. Chodzi mi o zdobycie doświadczenia.
To przykuło uwagę Grzegorza. Mieli system wolontariatu, z reguły obsadzony przez studentów, którzy wierzyli, że jeżeli pokręcą się w okolicy planu, w magiczny sposób nabędą doświadczenia. Problemem była rotacja. A ten gość wydawał się naprawdę tego chcieć. Był też doświadczonym kierowcą, co mogło się przydać.
– Cóż, możemy zaoferować bezpłatny staż – powiedział Grzegorz. – Umowę na trzy miesiące. Jeżeli nie będzie ci przeszkadzać parzenie kawy, rozkładanie sprzętu i…
– Nie – powiedział szybko Skala. – To będzie idealne.
– Nie ma żadnej gwarancji, że wyjdzie z tego coś więcej.
– Rozumiem, nie szkodzi.
– W porządku. – Grzegorz podniósł słuchawkę. – Koleżanka w sąsiednim pokoju będzie musiała poprosić pana o wypełnienie dokumentów.
Skala nareszcie wstał, ale wciąż nie wychodził.
– Jest coś jeszcze – powiedział.
– Zamieniam się w słuch – stwierdził sarkastycznie Grzegorz.
– Chciałbym pomagać na planie Oddziału dziecięcego. Jestem wielkim fanem.
Czy miał pożałować swojego dobrego serca? Ale zainwestował już sporo czasu i chciał wreszcie przestać czuć natarczywe spojrzenie Skali.
– Załatwię to – mruknął. – Witamy na pokładzie.
2
To był przygnębiający, słabo oświetlony klub, w którym w tego sylwestra zebrali się pracownicy „Luksusowych Limuzyn”. Minęła dopiero trzecia po południu, ale już od dłuższego czasu dzień sprawiał wrażenie nocy.
Dawid przyszedł tylko dlatego, że wiedział, jak obecność każdego z nich była ważna dla Igora. Niemal tuzin osób zasiadł przy długim stole, z Igorem na jednym końcu. Szef wzniósł toast bezalkoholowym piwem. To był jeden z powodów, dla którego panowała grobowa atmosfera. Większość z obecnych czekał pracowity wieczór i noc, ale Igor, wbrew zdrowemu rozsądkowi, uparł się, że wszyscy muszą tam być.
W odpowiedzi na toast podniósł się chór niemrawych głosów.
Dawid dołączył do zespołu najpóźniej, ale teraz to on siedział po prawicy szefa.
– Czas wymienić historie wojenne – zwrócił się Igor do Dawida.
– Może później. Muszę zapalić.
Szef przez moment patrzył na niego, nie mrugając, w końcu jednak zamaskował rozczarowanie uśmiechem i zwrócił się w stronę kogoś innego.
Dawid wyszedł na tyły klubu, na ciasną, zagraconą alejkę, gdzie wszystko przykrywał leżący śnieg. Zapalił. Kiedy wsuwał papierosy z powrotem do kieszeni marynarki, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Nina. Była jedyną kobietą spośród kierowców, w wieku Dawida, miała dołeczek w brodzie i kruczoczarne włosy. Tego wieczoru wbiła się w ciasną, welurową sukienkę, podkreślającą fakt, że jest wysportowana – uwidoczniły się jej atletyczne uda, płaski brzuch i chude ramiona. Dawid sądził, że jeszcze miesiąc wcześniej wyglądała inaczej, ale nie miał pewności. Nigdy nie interesował się nią przesadnie.
– Dostanę jednego? – Jej oddech pachniał miętową gumą do żucia i wódką.
Dawid przechylił paczkę w jej stronę. Wyciągnęła papierosa i wsunęła pomiędzy intensywnie czerwone wargi. Minęło kilka sekund, zanim zrozumiał, że czeka na ogień.
Przez moment palili. Nina przyciskała ramię do brzucha.
– Nudy, co? – zapytała, wskazując w stronę baru.
Wzruszył ramionami.
– Przyzwyczaisz się. – Uśmiechała się, ale dało się wyczuć, że była spięta.
Znowu minęła chwila, podczas której dym i para z ich oddechów mieszały się ze sobą.
– Słuchaj, nie miałbyś ochoty się stąd urwać? – zapytała.
– Dopiero zaczęliśmy spotkanie.
– To twoja pierwsza impreza sylwestrowa z nami, więc musisz wiedzieć, że impreza nie będzie bardziej szampańska niż teraz. Niektórzy mają kursy już za godzinę.
– A ty nie?
– Nie cierpię pracować w sylwestra.
Zwrócił uwagę, że nie zapytała, czy on nie pracuje. Grafik był widoczny dla wszystkich pracowników, więc sprawdzenie tego nie stanowiło żadnego problemu, ale i tak poczuł się nieswojo.
– Mam już plany na później – stwierdził.
– Ach, okej. – Wzruszyła ramionami i odwróciła głowę, jakby temat kompletnie przestał ją interesować, ale kącik jej ust zadrżał.
Dawid zdusił niedopałek i odwrócił się w stronę drzwi.
– Nie musisz przechodzić przez to wszystko sam, wiesz o tym, prawda? – zapytała.
Zatrzymał się.
– Co masz na myśli?
– Wszyscy słyszeliśmy o chorobie twojej córki. O rozstaniu z żoną. Myślę, że to, co robisz, wymaga wielkiej odwagi.
Dawid zastanawiał się, skąd Nina może cokolwiek o tym wiedzieć i doszedł do wniosku, że winny musiał być Michał – w chwili słabości powiedział mu nieco o sobie. To był błąd. Miał ochotę wrócić do środka i dać Michałowi w pysk.
– Kto powiedział, że przechodzę przez to sam?
Uśmiechnęła się niepewnie.
– Pracujesz cały czas. Robisz tyle kursów… Potrzebujesz pieniędzy na jej leczenie, to oczywiste. Nigdy nie masz żadnych telefonów, kiedy jesteś w pracy.
– Obserwujesz mnie?
Nina się zaczerwieniła.
– To nie tak. Po prostu widzę, że jesteś samotny.
Nieoczekiwanie zbliżyła się do niego. Nagle wydała mu się pijana. Miała tak mocny makijaż, że gdyby nie fakt, że to była impreza firmowa, mógłby jej nie rozpoznać.
– Widziałam, jak na mnie patrzysz – stwierdziła.
Poruszył szczęką, która nagle wydała mu się zdrętwiała.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Myślę, że wiesz.
– Nie, nie wiem. I bardzo się mylisz. Tak się składa, że jestem w szczęśliwym związku. Ze wspaniałą kobietą.
– Jak się nazywa?
– Po co chcesz wiedzieć?
– Ja… – Przygryzła wargę i odwróciła wzrok, jakby dotarło do niej, jak niestosowne jest to, co robi.
Dawid złapał za klamkę.
– Mogłeś po prostu powiedzieć prawdę. – Usłyszał za plecami.
– Co?
– Mogłeś powiedzieć, że nie jesteś zainteresowany. Nie musiałeś kłamać.
Zazgrzytał zębami, a palce splótł w pięści. Ale później dotarło do niego, że Nina nie mogła znać prawdy. Nie wiedziała, jak skomplikowane było to, przez co przechodził. Może i nie była po jego stronie, ale nie należała też do jego wrogów. Była przypadkowym, nieistotnym obserwatorem.
– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedział.
3
Dawid ściągnął płaszcz i starannie ustawił buty na szafce w przedpokoju, zanim przeniósł się do pokoju dziennego. Jego mieszkanie było małe i surowo urządzone. Książki zajmowały sporą część ścian salonu. Dużo podręczników akademickich i trochę klasyków literatury. Żadnej z nich nie otworzył od lat. Jedynym odstępstwem od surowego wystroju był telewizor.
Odbiornik był włączony, a na kanapie siedziała jego sąsiadka Zofia Kamińska. Przeniosła na Dawida spojrzenie łagodnych, szarych oczu. Jej twarz pokrywała siatka zmarszczek, ale była jedną z tych osób, które wydawały się wyglądać tak, jak powinny. Dawid nie potrafił wyobrazić sobie młodszej Kamińskiej, nie umiał zobaczyć jej niezgiętej, ani też zobrazować sobie jej drobnego ciała niewbitego w nieco niemodną, ale elegancką garsonkę. Mieszkała piętro wyżej i od dawna była na emeryturze. Czasem wmawiał sobie, że prosząc ją o pomoc, to on robi jej przysługę, bo daje kobiecie coś, czym może zapełnić samotne dni, ale to nie zmieniało faktu, że czuł wyrzuty sumienia. Płacił jej symboliczną kwotę, którą i tak oddawała mu, piekąc ciasta albo przygotowując obiady.
– Jak było? – zapytała Zofia.
– Co takiego?
– Spotkanie w pracy.
Czyżby jej o tym powiedział? Musiał napomknąć o tym mimochodem, ale był zaskoczony, że sąsiadka zapamiętała.
– W porządku – powiedział. – To znaczy… było miło.
Miał wrażenie, że przypatruje mu się dłużej, niż powinna, próbując odczytać z jego twarzy coś więcej.
– Jak ona się ma? – przerwał ciszę i wskazał wzrokiem w stronę pokoju jego córki.
– Dobrze.
– Zjadła coś?
– Tak – przytaknęła szybko Kamińska.
Prawda czy kłamstwo? Czasem przyłapywał sąsiadkę na tym, jak twierdziła, że Julia jadła, ale obiad w lodówce wyglądał na nietknięty. Być może robiła to, aby go nie martwić, ale wolałby, żeby była szczera.
Wstała i uśmiechnęła się ciepło.
– Pójdę już – powiedziała.
Dopiero kiedy była w przedpokoju, przypomniał sobie.
– Pani Zofio?
Kiedy się odwróciła, sięgnął do kieszeni i podał jej małe zawiniątko – ozdobny papier niezdarnie przewiązał złotą wstążką. Niewielka ilość brokatu przylgnęła do jego palców.
– Taki mały prezent. Za wszystko, co pani robi. Nie wiedziałem, co kupić, więc jeżeli będzie pani chciała je oddać, proszę powiedzieć.
Rozpakowała podarunek. W ciemnawym świetle kolczyki sprawiały mało imponujące wrażenie niż w sklepie. Kamińska nosiła biżuterię, a usłyszał gdzieś, że dla kobiety nie ma czegoś takiego jak zbyt wiele par kolczyków, ale teraz pożałował, że nie kupił jej jakiegoś dobrego alkoholu.
– Mogę je zwrócić – powiedział szybko. – Przepraszam, jeżeli…
– Nie przepraszaj. Są ładne. Dziękuję.
Dawid skinął głową i oczekiwał, że Kamińska wyjdzie, ale wciąż ściskała zawiniątko w dłoniach.
– Dawid – zaczęła ostrożnie. – Julia… – Przełknęła ślinę, jakby mierzyła się z powiedzeniem czegoś, czego on nie chciałby usłyszeć.
– Julia wyzdrowieje – powiedział ostrzej, niż zamierzał, i zakłopotany spuścił wzrok. – Ona wyzdrowieje. Dlaczego nikt w to nie wierzy?
To mogło być przez światło, ale miał wrażenie, że w oczach Kamińskiej zaszkliły się łzy, pomimo tego, że się uśmiechnęła.
– Odpocznij, Dawid – powiedziała. – Gdybyś czegoś potrzebował, zadzwoń.
Zaparzył sobie herbatę i sprawdził, która jest godzina, kiedy dotarło do niego, że w mieszkaniu czegoś brakowało.
Nie słyszał głębokiego ciężkiego kaszlu. Poczuł uderzenie gorąca, a panika rozlała się po całym jego ciele. Wpadł do małego pokoju, na którego drzwiach znajdował się plakat z Krainy lodu.
Uspokoił się dopiero w środku. Lampka obok łóżka była zapalona, a maszyna pracowała. Nad łóżkiem było więcej zawieszonych grafik pochodzących z filmów: Vaiana: Skarb oceanu, Merida Waleczna, Potwory i spółka. Na palcach podszedł do łóżka i usiadł na plastikowym dziecięcym krzesełku, przypominając sobie wszystkie te razy, kiedy siedział z twarzą zatopioną w dłoniach, słuchając na przemian kaszlu albo ciszy. Myślał o wszystkich rozmowach, niemal identycznych jak ta, którą mieli przeprowadzić teraz.
W tej chwili zaczęli podobnie. Córka pytała o jego dzień, a on opowiadał ze szczegółami, co się wydarzyło. Była najbystrzejszą sześciolatką na świecie. Kolejny punkt programu stanowiła opowieść o jej dniu, zabawach i rysunkach. Podniósł z nocnej szafki bajkę Joachim Lis, detektyw dyplomowany, otworzył na zaznaczonej stronie i czytał na głos przez kilka minut. W końcu nie pozostało nic innego, jak jedyny temat, który pochłaniał ich dwoje: Czy istniało lekarstwo? Jedyną odpowiedzią jaką dla niej miał było to, że nad tym pracuje. Że musi być silna i wytrzymać jeszcze trochę. Niedługo. Tylko odrobinę.
A później wymknął się z pokoju najciszej, jak potrafił, ponieważ dochodziła dziewiętnasta. W całkowitym skupieniu wpatrywał się w ekran telewizora, oglądając zapowiedź dzisiejszego odcinka.
Otwierała go scena na asfaltowym, zalanym słońcem boisku do koszykówki. Ptaki ćwierkały, chłopcy, mniej więcej dwunastoletni, krzyczeli, przepychając się i biegając pod koszem.
– Bernard, podaj do mnie! – zawołał jeden z nich.
Ale Bernard, najwyższy ze wszystkich, z czupryną kasztanowych włosów, zmrużył oczy, niemal leniwie odbijając piłkę pomiędzy nogami chłopaka, który zagrodził mu drogę. Następnie udał oddanie rzutu i kiedy kolejny chłopiec z przeciwnej drużyny podskoczył, próbując go zablokować, Bernard wykonał zwód i wybił się w górę, prowadząc piłkę jedną ręką. Był wciąż znacznie za niski, aby móc dosięgnąć choćby obręczy kosza, oderwał się jednak od ziemi na wystarczającą wysokość, żeby na koniec, z gracją, właściwie ruchem samego nadgarstka, posłać piłkę ku celowi. Odbiła się od tablicy i przeszła gładko przez obręcz. Słychać było krzyki tryumfu i jęki zawodu, a później wykonano zbliżenie na Bernarda, który samotny stał pod koszem, odwrócony do innych plecami. Jego twarz nagle zrobiła się kredowobiała. Zaniósł się kaszlem – bolesnym, chrapliwym i nietypowym dla dziecka. Takim, który dobiegał z głębi jego piersi. Chłopiec próbował uchwycić się odrapanej rurki, ale nie udało mu się i upadł.
Cięcie.
Oddech Dawida przyspieszył. Jak zawsze w tych momentach czuł niemożliwą do ujarzmienia ekscytację, jakby ktoś podłączył go do baterii.
Kamera podążała za jasnowłosą kobietą w lekarskim kitlu. Echo kroków niosło się korytarzem. Obok niej truchtał niepozorny doktor, gorączkowo przerzucając notatki, które trzymał w dłoni.
– Nikt nie ma pojęcia, co mogło się stać. Żadnej historii chorób, chłopak jest sportowcem, okazem zdrowia – stwierdził lekarz.
– Kto jeszcze go widział? – zapytała kobieta. Jej głos miał w sobie miękkość, ale też stanowczość osoby, która nie lubi tracić czasu.
– Cóż… doktor Bauer z Uniwersyteckiego. O konsultację poprosiliśmy też szpitale w Berlinie i w USA.
– I?
Drobny, łysiejący doktor z rezygnacją potrząsnął głową.
– Mają kilka sugestii, wszystko jest tutaj. – Zamachał papierami.
Para dotarła do wahadłowych drzwi, na których znajdowała się tabliczka: Pediatria – choroby rzadkie. Kobieta odwróciła się. Po raz pierwszy była widoczna z profilu, łokciem popchnęła drzwi. Doktor zatrzymał się z tyłu z rodzajem nabożnego szacunku, jakby miejsce za tą barierą było niedostępne dla zwykłych śmiertelników, i drżącymi rękami podał jej dokumenty.
Lekarka zerknęła na nie. Miała delikatny, naturalny makijaż, nie potrzebowała niczego więcej – była absolutną pięknością. Uśmiechnęła się. Drobne zęby były niemal zbyt białe.
– Wolę sama wyrobić sobie zdanie.
– Ale opinia z Berlina…
– Nie potrzebujemy tutaj opinii z Berlina. – W jej niebieskich oczach nie było złości, raczej coś w rodzaju pobłażliwości matki dla nierozgarniętego dziecka. – Jest pan tu nowy, prawda?
Doktor przytaknął.
– Prowadzimy najlepszy oddział pediatryczny na świecie. To oni proszą o opinię nas, a nie odwrotnie – stwierdziła, po czym zniknęła za drzwiami.
Lekarz potrząsnął głową i uśmiechnął lekko – właśnie spotkał się z kimś fenomenalnym. Powinien być zirytowany. Był w końcu specjalistą z trzydziestoletnim doświadczeniem, co z tego, że został przeniesiony z jakiegoś zakątka Polski? A jednak poczuł, że ta młoda kobieta wprowadziła ład do przerażającego świata medycyny dziecięcej. Ogarnął go spokój. Podszedł do niego wysoki, gładko ogolony pielęgniarz.
– To pana pierwsze spotkanie z Teresą Wysocką?
– Tak. Sam nie wiem, co o niej sądzić.
Pielęgniarz się uśmiechnął.
– Jest nietuzinkowa, chadza własnymi drogami, ale to najbardziej utalentowany lekarz, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Jeżeli ktoś jest w stanie uratować tego chłopaka – nie jest do końca jasne, skąd pielęgniarz wie o jego sytuacji – to będzie to ona.
Pięćdziesiąt minut później okazało się, że Teresa Wysocka miała rację, diagnozując przypadek jako syndrom tak rzadki, że ani lekarze z USA, ani lekarze z Berlina o nim nie słyszeli. Cudownym zrządzeniem losu, eksperymentalna terapia, nad której rozwinięciem Teresa pracowała w wolnych chwilach, mogła znaleźć zastosowanie w leczeniu Bernarda. Rodzice chłopaka, bezbarwni, pozbawieni charyzmy, inteligencji i poczucia humoru, mieli łzy w oczach. Nie wiedzieli, jak dziękować młodej lekarce. Doktor Bauer, arcywróg Wysockiej – chudy lekarz, który wyglądał jak Zygmunt Freud – nie dawał mu żadnych szans…
Telefon zadzwonił dokładnie wtedy, kiedy na ekranie przewijały się napisy końcowe. Spojrzał na wyświetlacz, zobaczył, kto dzwoni i pozwolił komórce podskakiwać na stoliku. W końcu przestała, ale trzy sekundy później zadźwięczał podwójny sygnał nadchodzącej wiadomości. Dawid westchnął i przeczytał SMS-a: Stary, to sprawa życia i śmierci!
Telefon znowu zawibrował. Niektórzy ludzie nie mieli godności. Z ociąganiem wcisnął zieloną słuchawkę.
– O co chodzi? – zapytał.
– Stary, tak się cieszę, że odebrałeś! – Głos Michała był bełkotliwy. W tle ktoś głośno się roześmiał.
Dawid przymknął oczy.
– Znowu?
Przez moment trudno było dociec, co dzieje się po drugiej stronie linii. Michał mówił coś przyciszonym głosem. Jakaś kobieta powiedziała: „Lepiej się pospiesz”. Michał wrócił na linię.
– Nie planowałem tego, uwierz mi! Mój kumpel zorganizował tę imprezę, no, może mniej niż imprezę, ale w końcu jest sylwester! Powiedziałem im, że pracuję, dlatego mogę wypić tylko małego drinka, ale ktoś musiał dolewać mi, kiedy nie patrzyłem, tak dla jaj, wiesz i… – Dawid miał ochotę przestać słuchać, tak wiele w tej historii nie miało sensu. Zastanawiał się, czy Michał potrafi jeszcze oddzielić prawdę od fałszu.
– O której masz kurs? – zapytał.
– Za czterdzieści, nie… za trzydzieści minut.
Jak nieodpowiedzialnym trzeba być? Pół godziny oznaczało, że musiał wyjść z domu w tej chwili, żeby mieć szansę odebrać limuzynę z centrali i pojechać pod wskazany adres.
– Musisz zacząć się kontrolować – powiedział. – Robię to dla ciebie po raz ostatni.
Michał zalał go potokiem bełkotliwych podziękowań.
– Użyj mojego kodu, wiesz, żeby… – dodał.
– Wiem, żeby wszyscy myśleli, że to ty prowadziłeś. Później oddasz mi kasę.
– Czytasz w moim myślach – stwierdził Michał.
*
Wieczór panieński. Sześć kobiet w błyszczących sukienkach, które musiały przetransportować przyszłą pannę młodą z modnej restauracji do równie modnego klubu. Dawid miał na sobie niedrogi, ale nieskazitelny garnitur i ciemne okulary. Kiedy otwierał przed nimi drzwi, co druga chichocząc, uwieszała się jego ramienia, a jedna nawet klepnęła go w tyłek.
Zachowaj spokój.
Dziewczyny chciały się zabawić, to był ich wieczór. Traktowały go jako element scenografii, fragment fikcyjnego obrazu, który kupiły, kiedy decydowały się na limuzynę. Pop! – strzelił korek szampana. Butelka znajdowała się w pakiecie dołączonym do kursu, podobnie jak muzyka Adele, która wypełniła klimatyzowane wnętrze.
Jadąc ulicami Krakowa, obserwował je. Bez wyjątku atrakcyjne, a może po prostu zadbane, tak jak zadbane są kobiety, które mogły sobie pozwolić na limuzynę i zorganizować wieczór panieński w sylwestra. Ale wyglądały na szczęśliwe. Niekończące się wybuchy śmiechu, jakby same siebie wprowadzały w trans. Spróbowały wciągnąć go do rozmowy.
Zachowaj dystans.
Pomimo całej ich wesołości, poczuł wobec nich litość. Z żadną z nich nic mnie nie łączy, pomyślał. Żadna z nich nie ma tego, co mam ja: szczególnej niemożliwej do rozerwania więzi z drugą osobą, jak pomiędzy Słońcem a Ziemią.
Zatrzymali się pod klubem, Dawid otworzył przed nimi drzwi, prężąc pierś i pamiętając, że to również fragment usługi. Pierwsza z nich wysiadła i cmoknęła go w policzek. Podniósł dłoń, aby go wytrzeć, ale powstrzymał się. Druga z dziewczyn zrobiła to samo, a później trzecia. Czuł ciepło ich ciał, zapach pudru i perfum, kiedy były blisko. Czwarta i piąta pocałowały go w tym samym momencie, w oba policzki. Zauważył błysk aparatu i przekonał się, że ostatnia, drobna blondynka, przyszła panna młoda, zrobiła im zdjęcie komórką.
– Nie może pani tego robić – powiedział.
Zaskoczona zmarszczyła brwi, ale nie przestała się uśmiechać.
– Czego nie mogę robić? – zapytała niewinnie.
– Fotografować mnie. To wbrew umowie – skłamał.
Oczywiście, że mogły sobie robić fotki z limuzyną, a on był jedynie ornamentem.
– To tylko zdjęcie – stwierdziła. – Nie rozumiem, w czym problem.
– Kamiiila! – zawołała jedna z nich, najbardziej pijana. – No chooodź!
Kamila wygładziła sukienkę. Dawid nie poruszył się. Nie blokował jej drogi, ale też nie chciał jej pokazać, że może po prostu dołączyć do jej przyjaciółek.
– Niech mi pani da telefon – powiedział.
– Co? – Uśmiech wyparował. Taka jesteś na co dzień, pomyślał. Rozpieszczona i bezlitosna. Współczuł jej przyszłemu mężowi.
– Niech mi pani da telefon – powtórzył. – Chcę skasować zdjęcie.
Spojrzała na komórkę i powoli, z rodzajem pijackiej satysfakcji, wsunęła ją do kopertowej torebki Dolce & Gabbana.
– Mam porozmawiać z twoim szefem? – zapytała.
– Zdjęcie – powtórzył.
Potrząsnęła głową z sarkastycznym uśmieszkiem i spróbowała przejść obok niego. Nie poruszył się, dopóki nie była na równi z nim i dopiero wtedy chwycił torebkę. Spojrzała na niego wstrząśnięta, z mieszaniną wściekłości i strachu. Dawid pociągnął torebkę, ale Kamila zaparła się, szpilki ślizgały się po oblodzonym chodniku. Zacisnęła dłonie na cienkim skórzanym pasku i pociągnęła z całej siły, nie dbając o to, że znalazła się w pozycji niemal horyzontalnej. Do Dawida zbyt późno dotarło, co robi. Nie mógł puścić torebki, ponieważ wtedy Kamila wylądowałaby na betonie. Usiłował pociągnąć ją do siebie, żeby nie upadła, ale w tym momencie pasek pękł. Kamila zrobiła krok w tył, potykając się, szpilka uciekła jej spod nóg i kobieta upadła, lądując na tyłku. Wokół zaległa cisza, ale tylko na sekundę. Jedna z dziewczyn wyrwała mu kopertówkę z dłoni, a dwie inne pomogły Kamili wstać.
Twarz tej ostatniej była czerwona i w jej oczach pojawiły się łzy wściekłości, przez które przebijał się uśmiech.
– Właśnie straciłeś pracę – powiedziała, siląc się na spokój, ale jej głos drżał. Wygładziła sukienkę i przekonała się, że szew biegnący wzdłuż uda i biodra puścił. Dwóch ochroniarzy spod klubu szybko podbiegło do nich.
Dawid wycofał się bez słowa i odjechał, zanim ktokolwiek zdążył go zatrzymać.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Stefan Weisbrodt, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Kacper Borucki/Unsplash
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-336-5
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.