Świat Machulskich. Biografia rodzinna - Anna Bimer - ebook + książka

Świat Machulskich. Biografia rodzinna ebook

Bimer Anna

0,0
54,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Mówi się, że za każdą karierą mężczyzny stoi kobieta. Potwierdził to Jan Machulski, deklarując: „Bez Haliny nigdy bym tyle nie osiągnął”. Jego żona wywarła też oczywiście wpływ na ich syna, Juliusza – na kształtowanie jego talentu, wyobraźni i zdolności osiągania celów. Przypięła skrzydła bardzo wielu znanym dziś wychowankom Ogniska Teatralnego przy Teatrze Ochoty, które prowadziła, gdy dyrektorem teatru był Jan. Wspólnie stworzyli miejsce przyjazne, otwarte, barwne, dające do myślenia.

Teatr Ochoty zrodził się z ochoty i pasji robienia teatru, a Ognisko ogniskowało wiele funkcji i potrzeb różnych ludzi – uczenie się i uczenie innych, artystyczna swoboda i rozwój wyobraźni z nienachalnym rygorem niezbędnym do utrzymania w ryzach młodych ludzi w najbardziej buntowniczym okresie. Ognisko ogniskowało również pracę i życie rodziny Machulskich. Gdy spojrzeć na nich z tej perspektywy, widać, kto był ideą, kto energią, kto przekorą, a czasem sarkazmem. I kto kochał namiętnie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 321

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



wstęp

„Każdy omy­lić się może, a musi się omy­lić tym bar­dziej, im bar­dziej o czymś roz­my­śla”.1Jaro­slav Hašek, Przy­gody dobrego wojaka Szwejka pod­czas wojny świa­to­wej

Gdy ogląda się dziś film Tade­usza Kon­wic­kiego i Jana Laskow­skiego Ostatni dzień lata, ude­rzają dwie rze­czy. Przede wszyst­kim nowa­tor­ski wów­czas mini­ma­lizm: jedna nad­mor­ska sce­ne­ria, zale­d­wie dwie posta­cie, oszczęd­ność środ­ków wyrazu rów­nież w grze akto­rów. Można też odnieść wra­że­nie, że arcy­dzieło sprzed lat odtwa­rzane jest przez współ­cze­sne urzą­dze­nia w przy­spie­szo­nym tem­pie. A to głów­nie z powodu mło­dziut­kiego Jana Machul­skiego, który kręci się wokół ekra­no­wej part­nerki, Ireny Laskow­skiej, w tem­pie zna­mio­nu­ją­cym ADHD. Biega po plaży, zata­cza­jąc koła, ska­cze z wydm, gwał­tow­nie rusza i rap­tow­nie przy­siada, robi fikołki i gwiazdę na rękach jak roz­bry­kany, pod­eks­cy­to­wany szcze­niak. Po czę­ści uza­sad­nia to rola. Ale dal­sze obser­wa­cje życia Machul­skiego suge­rują, że to natu­ralne tempo wpi­sane w jego DNA.

„Cześć, cześć, cześć” – wyrzu­cał jak z kara­binu maszy­no­wego i już pędził dalej. Wyda­wał się nie­zwy­kle zaafe­ro­wany. Kiedy indziej mówił i mówił na przy­kład w win­dzie. Od par­teru po jede­na­ste pię­tro bloku przy ulicy Koro­tyń­skiego, gdzie wtedy miesz­kała rodzina, opo­wia­dał sąsia­dom coś z prze­ję­ciem, nie dając nikomu dojść do głosu. Albo wybie­gał z budynku i pośpiesz­nie, nie­do­kład­nie, byle czym odśnie­żał samo­chód. Potem nastę­po­wała porażka, gdy klu­czyk nie paso­wał do zamka samo­cho­do­wych drzwi. Wtedy aktor ener­gicz­nie odśnie­żał tablicę reje­stra­cyjną, a następ­nie uno­sił rękę z pal­cem wska­zu­ją­cym w geście triumfu naukowca odkrywcy i obwiesz­czał światu: „Aha! Nie mój!”.

Naprawdę potra­fił się zaga­lo­po­wać. „Dłuż­szych zębów życzę” – powin­szo­wał z roz­pędu jed­nemu z gości na poże­gna­nie. To abso­lut­nie nie była zło­śli­wość, lecz skrót myślowy. Towa­rzy­stwo, wcze­śniej roz­ma­wia­jąc przy stole o wszyst­kim i o niczym, poru­szyło wątek usług i pro­ble­mów sto­ma­to­lo­gicz­nych. Wtedy jeden z gości wyznał, że wpraw­dzie ma zęby wszyst­kie swoje, ale dość starte i krót­kie. Gdy przy­szło do uści­sku dłoni na do widze­nia, aktor poży­czył temu panu pre­cy­zyj­nie tego, czego mu bra­ko­wało. Z roz­pędu, powo­do­wany abso­lut­nie czy­stą ser­decz­no­ścią i potrzebą poże­gna­nia się w spo­sób przy­ja­ciel­ski i oso­bi­sty. Jak dzi­siaj mówią nie­któ­rzy: dedy­ko­wany.

Może roz­po­czy­na­nie opo­wie­ści o rodzi­nie fil­mo­wej na miarę Dougla­sów czy Fon­dów od scenki humo­ry­stycz­nej, w któ­rej ktoś się otarł o faux pas, byłoby nie na miej­scu, gdyby nie fakt, że ich nazwi­sko koja­rzy się z kome­dią, a zwłasz­cza z pogod­nym, zupeł­nie nie­na­dę­tym, ser­decz­nym nasta­wie­niem do ludzi i świata. To się rzu­cało w oczy szcze­gól­nie w ponu­rym PRL-u, gdzie żyło sporo ludzi ponu­rych. Nie gar­nęli się do sie­bie, a gdy natra­fiali jeden na dru­giego, czę­sto ich rela­cje były szorst­kie jak papier ścierny i chłodne jak stal. Domi­no­wała nie­uf­ność. Nie­wielu stać było na walor tak defi­cy­towy jak uśmiech czy życz­li­wość. Więc jeśli ktoś, jak Machul­scy, mówił na zakoń­cze­nie roz­mowy: „Wszyst­kiego dobrego”, w pierw­szym odru­chu zasko­cze­nia czło­wiek myślał w popło­chu, że prze­oczył jakieś święto. Dopiero po chwili czuł się otu­lony cie­płem tych słów, bo brzmiały jak bło­go­sła­wień­stwo z lep­szego świata.

Trudno być widocz­nym w towa­rzy­stwie takiej postaci jak pan Jan. Żona aktora, Halina, nie musiała tego prze­bi­jać. Sku­piona na swo­jej dzia­łal­no­ści i świa­doma jej wagi, bez opo­rów pozor­nie wta­piała się w tłum. A gdy syn im wyrósł na potęgę, nosił koronę króla kome­dii bez cie­nia bufo­nady. Wyniósł z domu to, co naj­lep­sze: poczu­cie humoru i cie­pły sto­su­nek do ludzi. Potra­fił zacho­wać kamienną twarz Bustera Keatona, gdy w Łęczycy, gdzie krę­cili zdję­cia przed wię­zie­niem, miej­scowe kobiety pouczyły go, że powi­nien krę­cić filmy o tym, że bra­kuje mięsa w skle­pach, a nie o jakichś wydu­ma­nych przed­wo­jen­nych spraw­kach.

Halina, Jan i Juliusz two­rzyli świetne trio. Po pro­stu fajni ludzie z misją nie­sie­nia innym tego, co war­to­ściowe i naj­po­god­niej­sze. Chyba nikt ni­gdy nie mógł poczuć się przy nich nie­ważny. A wielu wycho­wan­ków – od Kata­rzyny Figury do Zofii Wichłacz – zawdzię­cza im pra­wie wszystko.

Jan i Halina Machul­scy, War­szawa, 12 grud­nia 1994. Fot. Jaro­sław Sta­cho­wicz/Forum

przerwany lot, czyli halina spotyka jana

Można by zacząć pate­tycz­nie: byli aku­sze­rami tak wielu zaist­nień, że nawet Chur­chill – gdyby wie­dział – wyjąłby cygaro z ust, by przy­to­czyć sen­ten­cję o zawdzię­cza­niu nie­licz­nym.

Można by pobło­go­sła­wić los, skoro pewien hitle­ro­wiec uwie­rzył, że Jan Machul­ski jest idiotą, na długo przed tym, gdy ten jako reży­ser wysta­wił Idiotę na sce­nie.

Można by posta­wić filo­zo­ficzne pyta­nie: co by było, gdyby w pew­nej zupie wiśnio­wej zabra­kło pestek, któ­rych obec­ność pozwo­liła Janowi prze­ko­nać Halinę, że potrafi poko­chać i ją, i poko­ny­wa­nie prze­szkód?

Można spró­bo­wać „mięk­kim ruchem zawo­dowca” wtar­gnąć w temat w tem­pie kina akcji: „Ej, posłu­chaj, jaka histo­ria: chcieli porwać albo nawet porwali samo­lot! Nie w fil­mie, praw­dziwy, z lot­ni­ska. I ona brała w tym udział. Co to za kobieta była!”.

Albo wyjść od Adama i Ewy, czyli w tym wypadku od Osterwy i Kor­czaka…

Ewen­tu­al­nie zają­trzyć, choć pod uczoną przy­krywką, w duchu: nawet w takiej rodzi­nie mogą znie­nacka nastą­pić prze­ta­so­wa­nia, któ­rych psy­cho­lo­gicz­nie nie uniósłby sam Bert Hel­lin­ger, twórca słyn­nych usta­wień rodzin­nych, które nota­bene mają sporo z dramy.

A można też zacząć zwy­czaj­nie, choć prze­cież histo­ria od samego początku zwy­czajna nie jest:

Halina Machul­ska nie obno­siła się ze swoją prze­szło­ścią, ale jak już ktoś z mło­dych o niej wie­dział, wyra­żał szczery sza­cu­nek. Syn Juliusz powie­dział w jed­nym z wywia­dów z typową dla sie­bie prze­wrot­no­ścią, że „mama po swo­ich przej­ściach mło­dzień­czych wszystko trak­tuje jak kar­na­wał w Rio”. Bo po latach, zwłasz­cza uda­nego życia, lekko się wspo­mina. Zresztą kto wie, czy motyw ucieczki samo­lo­tem do Szwaj­ca­rii, która oka­zała się Zegrzem w Vabanku II, nie był w jakimś stop­niu inspi­ro­wany prze­ży­ciami Haliny Machul­skiej, wów­czas Brze­ziń­skiej. W każ­dym razie w tam­tym momen­cie posta­wiła wszystko na jedną kartę. Zagrała va banque. Tyle że nie wyszła z tego kome­dia.

Był rok 1950, ter­ror i sta­li­nizm w roz­kwi­cie. Halina, wów­czas dwu­dzie­sto­jed­no­let­nia, stu­dio­wała polo­ni­stykę. Miała narze­czo­nego, Andrzeja Mazura, stu­denta prawa. On już tra­fił po woj­nie na kilka mie­sięcy do komu­ni­stycz­nego wię­zie­nia i miał dość. Kiedy w marcu dowie­dział się, że orga­ni­zo­wana jest ucieczka do Szwe­cji, zaraz zgło­sił udział w niej swój i Haliny. W tam­tych oko­licz­no­ściach liczył się refleks, nie reflek­sja. Byli mło­dzi, wszystko działo się bar­dzo szybko. Szczę­śliwy lot miał się odbyć już zaraz, 5 kwiet­nia. Ludzie ucie­kali wtedy z Pol­ski na różne spo­soby. Im tra­fili się „poważni orga­ni­za­to­rzy”. Jeden, Witold Gro­chow­ski, był pra­cow­ni­kiem Orbisu, drugi – to znany łódzki den­ty­sta Alek­san­der Waka­lo­pu­lus, o pseu­do­ni­mie Grek i takim pocho­dze­niu. W rze­czy­wi­sto­ści obaj współ­pra­co­wali z bez­pieką.

Plan mieli taki, że mon­tują grupę ucie­ki­nie­rów do samo­lotu rej­so­wego na linii kra­jo­wej Gdańsk–Łódź–Kra­ków. Do tego grona na pozo­sta­łych miej­scach usa­dzają tak zwany balast, czyli osoby nie­za­mie­rza­jące uciec, lecz wta­jem­ni­czone w plan upro­wa­dze­nia samo­lotu, żeby nikt nie histe­ry­zo­wał w decy­du­ją­cym momen­cie, gdy znajdą się już w powie­trzu. Wyglą­dało na to, że wszystko zostało sta­ran­nie prze­my­ślane. Mazur wziął na sie­bie dostar­cze­nie do samo­lotu broni i ewen­tu­alne posłu­że­nie się nią w celu ster­ro­ry­zo­wa­nia załogi. Żeby nie wzbu­dzać podej­rzeń, każdy miał doje­chać na lot­ni­sko oddziel­nie.

Jan Machul­ski i Teresa Szmi­gie­lówna w Igrasz­kach trafu i miło­ści Pierre’a de Mari­vaux, Teatr im. Juliu­sza Osterwy, Lublin, 1959. Fot. Edward Har­twig/Biblio­teka Naro­dowa/Polona F.10727/III

Trudno sobie wyobra­zić, jakie towa­rzy­szyły im emo­cje. Nie­pew­ność i lęk przed nie­zna­nym? Eks­cy­ta­cja, bo oto wol­ność jest na wycią­gnię­cie ręki? Czy wielki smu­tek, że zosta­wiają bli­skich, zapewne na zawsze, bo zza żela­znej kur­tyny nie było powrotu? A może roz­pacz emi­gran­tów dopa­dłaby ich za jakiś czas, a na razie, w dro­dze do gdań­skiego portu lot­ni­czego, z całych sił kon­cen­tro­wali umy­sły na tym, co nastąpi za godzinę, za pół, za kwa­drans? Żeby nie zro­bić fał­szy­wego kroku, nie zawa­lić, żeby się udało.

Cała akcja oka­zała się pro­wo­ka­cją. Prze­myt­nicy chcieli zaro­bić na niej dosko­nałe pie­nią­dze (tysiąc dola­rów). W pew­nym momen­cie do udziału w ucieczce zgło­sił się sam mar­sza­łek Michał Rola-Żymier­ski. Wtedy organy bez­pie­czeń­stwa publicz­nego kom­plet­nie osza­lały, inwi­gi­lo­wano wszyst­kich pasa­że­rów tego rejsu, dzień w dzień śle­dzono listy nazwisk. Ope­ra­cji obser­wa­cyj­nej nadano kryp­to­nim „Włó­częga”, a dowie­dział się o niej nawet Moło­tow. Infor­ma­cje do pew­nego szcze­bla prze­cie­kały także w drugą stronę; Rola-Żymier­ski w porę się wyco­fał, bo o wszyst­kim się dowie­dział. Pozo­stali nie­stety nie.

Wiel­ka­noc mieli spę­dzić w innym świe­cie. W środę na lot­ni­sku w Gdań­sku wpa­dli w pułapkę. Samo­lot, zamiast prze­nieść ich do wol­no­ści, stał się tym, czym puszka po kon­ser­wach dla nie­chcia­nych insek­tów. Z bile­tami w rękach zostali aresz­to­wani i wię­zien­nym pocią­giem prze­trans­por­to­wani do Łodzi. Zaraz zaczęły się bru­talne prze­słu­cha­nia.

Sytu­acja była naprawdę bar­dzo poważna. Za próbę ucieczki z socja­li­stycz­nej ojczy­zny gro­ziły wtedy wyso­kie wyroki. Zresztą o jakich wyro­kach i sądach można było mówić w tam­tej rze­czy­wi­sto­ści? Dwa dni po feral­nej śro­dzie, 7 kwiet­nia, naj­lep­szy pol­ski as myśliw­ski z cza­sów wojny, Sta­ni­sław Skal­ski, został ska­zany na karę śmierci w tak zwa­nym pro­ce­sie kiblo­wym, bez prawa do obrony, czyli prak­tycz­nie w sądo­wym mor­dzie.

Halinę Brze­ziń­ską Woj­skowy Sąd Rejo­nowy w Łodzi ska­zał na pięć lat wię­zie­nia. W wyniku skarg rewi­zyj­nych (oko­licz­ność łago­dzącą sta­no­wił fakt, że agenci bez­pieki, zamiast wyła­py­wać próby emi­gra­cji, sami do niej nakła­niali dla zarobku) Naj­wyż­szy Sąd Woj­skowy zba­dał sprawę ponow­nie i zła­go­dził wyroki. Halina dostała rok.

Nie wró­ciła na polo­ni­stykę, zaczęła stu­dio­wać peda­go­gikę. Była na wskroś prze­siąk­nięta war­to­ściami sprzed wojny, ide­ami, za które har­ce­rze Sza­rych Sze­re­gów i Janusz Kor­czak oddali życie. Wie­działa już, że nie da się ich nieść na sztan­da­rach. Tam powie­wały inne hasła. Dla­tego wpa­ja­nie daw­nych reguł i prawd będzie chciała spro­wa­dzić do pracy u pod­staw, do wycho­wy­wa­nia i kształ­to­wa­nia dzieci i mło­dzieży. Jakby czuła się zobo­wią­zana oca­lić filary tam­tych cza­sów. Temu naj­peł­niej słu­żyć będzie Ogni­sko Teatralne przy Teatrze Ochoty, gdzie powsta­nie świat alter­na­tywny wobec sza­rej ponu­rej rze­czy­wi­sto­ści PRL-u. Dla mło­dzieży to szansa weso­łej ucieczki w wyobraź­nię i wraż­li­wość wła­sną. Dla twór­czyni tego azylu – może forma emi­gra­cji wewnętrz­nej?

– Halina nie robiła tajem­nicy ze swo­jej prze­szło­ści, widać też było, że tamta histo­ria jakoś jej cią­żyła – mówi Maciej Woj­tyszko, reży­ser, peda­gog, współ­pra­cow­nik Haliny Machul­skiej i Ogni­ska. – Nie mam wąt­pli­wo­ści, że w Ogni­sku, oprócz jego wszyst­kich war­to­ści, ist­niał rów­nież duch patrio­tyczny, w daw­nym, szla­chet­nym rozu­mie­niu tego słowa.

Andrzej Mazur, narze­czony, który namó­wił Halinę do opusz­cze­nia kraju, miał przed sobą dłu­gie lata odsiadki. Ona odzy­skała wol­ność, ale pod wie­loma wzglę­dami zaczy­nała od nowa. Upły­nął kolejny rok. Poja­wił się Janek, świat poja­śniał. Zako­chali się w sobie, a co waż­niej­sze, zaprzy­jaź­nili. Jan mógłby prze­cież usły­szeć głos zło­śli­wego roz­sądku: prze­szłość tej dziew­czyny kie­dyś ci zaszko­dzi w karie­rze. Ale nie. Oni sobie sie­bie powie­rzyli.

Początki były roman­tyczne. Halinka jadła zupę owo­cową z wiśni, a Janek, nawet na nią nie patrząc, podał tale­rzyk na pestki, które wyplu­wała. Wyfi­le­to­wałby dla niej wino­grono, a nawet poziomkę. Gdy poja­wiła się w sto­łówce szkoły, zaraz zoba­czył te oczy – piękne, ale i mądre, wie­dzące, patrzące prze­ni­kli­wie. Miała nie tylko świetny wygląd, ale też wyra­zi­ste poglądy. Była inna od jego kole­ża­nek nasta­wio­nych na karierę aktor­ską. A tym bar­dziej – od dziew­czyn, dla któ­rych szczy­to­wym osią­gnię­ciem miało być dobre zamąż­pój­ście.

Patrzyła na niego roz­ba­wiona, bo pięk­nie cza­ro­wał. Przy­stojny, pełen wdzięku – amant, lecz z poczu­ciem humoru i dystan­sem do sie­bie. Czego chcieć wię­cej? Czego się bar­dziej oba­wiać?

Zda­wała sobie sprawę, że życie z przy­stoj­nym męż­czy­zną, w dodatku akto­rem, ozna­cza zwią­zek wyso­kiego ryzyka. Czy jed­nak z tego powodu mia­łaby się wyco­fać? Ona? Za bar­dzo gotowa była brać się z losem za bary, nawet gdy przy­szło potem zapła­cić wysoką cenę. A może wła­śnie dla­tego, że raz już jej zwią­zek i plany ponio­sły fia­sko w spo­sób, który musiał poło­żyć się cie­niem na oglą­dzie świata, taki chło­pak entu­zja­stycz­nie trak­tu­jący życie niczym jedną wielką oka­zję był dla niej lekar­stwem, ratun­kiem?

Poja­wił się jak podmuch nadziei wraz z odwilżą poli­tyczną w cza­sach komuny. Oboje – przed­sta­wi­ciele poko­le­nia wojen­nego – mieli mocne prze­ży­cia. Jan rów­nież zaznał głodu i stra­chu o wię­zio­nego ojca, a potem o sie­bie, gdy hitle­ro­wiec przy­ło­żył mu rewol­wer do skroni. Ura­to­wał się, uda­jąc ułom­nego psy­chicz­nie. A po latach, bo po latach lekko się wspo­mina, stwier­dził, że może moment ten był prze­ło­mowy, gdyż… wła­śnie w tam­tej chwili ujaw­nił się jego talent aktor­ski.

Halina musiała widzieć, że łączy ich zaska­ku­jąco wiele: bły­sko­tliwe poczu­cie humoru, chęć czer­pa­nia rado­ści przez dawa­nie z sie­bie, potrzeba bycia z ludźmi i dla ludzi. A kon­kret­nie ogromna pasja spo­łecz­ni­kow­ska i sza­lona pra­co­wi­tość. To mało? Zga­dzali się men­tal­nie, uzu­peł­niali pomy­słami, inspi­ro­wali nawza­jem. Więc jak? Jak nie chcieć pójść przez życie z kimś tak brat­nio­dusz­nym?

Można też odwró­cić pyta­nie: czy zro­bi­liby tyle dobrego oddziel­nie? Czy gdyby się nie spo­tkali, Halina zosta­łaby aktorką i reży­se­rem? Czy zawie­si­łaby pasję peda­go­giczną na rusz­to­wa­niu teatral­nym? A Jan, czy miałby pomysł dzie­le­nia się kunsz­tem i wie­dzą ze stu­den­tami i mło­dzieżą? Czy „usta­wiłby” tylu uta­len­to­wa­nych i zna­nych dziś ludzi zawo­dowo, a nie­raz też życiowo?

„Bez Haliny ni­gdy bym tyle nie zro­bił”2 – sam powie­dział w książce Bene­fis.

Machul­scy poprzesz­cze­piali na sie­bie nawza­jem swoje pomy­sły i dąże­nia, zanim zostali mał­żeń­stwem, uzu­peł­niali się jak puz­zle.

„W okre­sie narze­czeń­stwa wyko­rzy­sty­wa­li­śmy każdą oka­zję, żeby grać – opo­wia­dał Jan Machul­ski. – W towa­rzy­stwie, gdzie nas nikt nie znał, uda­wa­li­śmy obcych sobie ludzi. Na oczach nowo pozna­nych osób uwo­dzi­łem Halinę, a towa­rzy­stwo było zasko­czone i zasta­na­wiało się, jak to moż­liwe, że w jeden wie­czór tak do końca udało mi się ją zdo­być. Nikt nie przy­pusz­czał, że się znamy i po pro­stu bawimy w aktor­stwo”.3

Zabawa w uwo­dze­nie przy­nio­sła owoce.

Gdy w 1954 roku Jan ukoń­czył stu­dia, wzięli ślub. Nie było wesela, które prze­szłoby do histo­rii jak trzy­dniowa feta Elż­biety Chwa­li­bóg i Zbi­gniewa Cybul­skiego. Skromna cere­mo­nia odbyła się w Olsz­ty­nie, gdzie aktor dostał angaż w Teatrze im. Ste­fana Jara­cza. Pań­stwo Machul­scy zamiesz­kali w służ­bo­wym miesz­ka­niu przy­pi­sa­nym pra­cow­ni­kom teatru. Halina uczyła w tam­tej­szym liceum (wśród jej wycho­wan­ków zna­lazł się póź­niej­szy aktor Zyg­munt Mala­no­wicz) i stu­dio­wała. Tam też 10 marca 1955 roku uro­dził się Juliusz Machul­ski, póź­niej­szy reży­ser fil­mowy. Halina zajęła się wycho­wa­niem syna. Led­wie pod­rósł, zdała eks­ter­ni­styczny egza­min aktor­ski i dołą­czyła zawo­dowo do męża. Ten zaś nie­długo potem zagrał w fil­mie, który prze­szedł do histo­rii pol­skiego kina, choć nic nie zapo­wia­dało takiego suk­cesu.

„Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwa­lasz mu być”4 – napi­sał Char­les Bukow­ski. Machul­scy wycho­dzili losowi naprze­ciw, sta­wali w progu, by z życz­li­wo­ścią i pogodą witać nowe sytu­acje. Nawet trudne i nie­ocze­ki­wane. A wszystko dla ucie­chy i potrzeby robie­nia tego, co się lubi, czuje, ma we krwi.

Jan Machul­ski w fil­mie Drugi czło­wiek, 1961. Fot. East News/Polfilm

dawno temu w hollyłódź

„Rezo­lutny” – powie­dział o Juliuszku Tade­usz Kon­wicki. Chło­piec przy­je­chał z mamą na plan Ostat­niego dnia lata, gdzie grał jego tata, Jan Machul­ski. Cho­ciaż miał zale­d­wie trzy latka (Julek, nie Jan) i sam reży­se­rem został dopiero za ćwierć wieku, już wtedy dał wyraz swo­jej odręb­no­ści. Nie podo­bało mu się, że jego ojciec gania po plaży za inną panią niż mama. To musiało zyskać przy­chyl­ność Kon­wic­kiego, gdyż on sam wolałby dogo­nić tę panią. I mię­dzy innymi z tego pra­gnie­nia zro­dził się cały ów – jak byśmy dziś powie­dzieli – pro­jekt.

Nawet latem nad Bał­ty­kiem bywa naprawdę zimno. W rezul­ta­cie i ope­ra­tor, i reży­ser wylą­do­wali w łóż­kach z gorączką. Na pla­nie rów­nież pano­wała gorąca atmos­fera, z wielu powo­dów. Film powsta­wał na wariac­kich papie­rach.

„Pomysł Ostat­niego dnia lata wziął się z mojego wła­snego instynktu. A także z chy­tro­ści: prze­cież ja wybra­łem warunki, które mogły wywo­łać naj­mniej kło­po­tów. Wybra­łem ple­ner, który nie wyma­gał żad­nych inwe­sty­cji; wybra­łem dwoje ludzi, żeby było taniej i pro­ściej”5 – powie­dział Tade­usz Kon­wicki, który tym fil­mem debiu­to­wał w roli reży­sera.

Chy­tro­ścią wyka­zał się także Zespół Fil­mowy „Kadr”, który udo­stęp­nił prze­sta­rzały sprzęt, kamerę plus sta­tyw, sześć tysięcy metrów czarno-bia­łej taśmy ORWO – i prze­zna­czył dzie­sięć tysięcy zło­tych. Został usta­no­wiony rekord nie do pobi­cia: do dziś Ostatni dzień lata jest naj­tań­szym fil­mem pol­skiej kine­ma­to­gra­fii. Lecz – jak stwier­dził kla­syk kolej­nych poko­leń – „pie­nią­dze to nie wszystko”. Z takiego zało­że­nia wyszli akto­rzy, Irena Laskow­ska i Jan Machul­ski (co krew, to krew), rezy­gnu­jąc z hono­ra­riów. Opła­ciło się. Z cza­sem uznano film za arcy­dzieło i przy­kład Nowej Fali w kine­ma­to­gra­fii.

„Krę­cąc […], nie wie­dzia­łem, że zapo­cząt­kuję Nową Falę, także i kry­tyka nie wie­działa, że to jest jeden z pierw­szych sygna­łów tego prądu. Nie ma więc kogo­kol­wiek obwi­niać, taka była sytu­acja. Film został przy­jęty przez fachow­ców fil­mo­wych z pew­nym rodza­jem obu­rze­nia: że to jest skan­dal, że jakimś ludziom spoza branży daje się moż­li­wo­ści robie­nia filmu i oni kręcą coś, co jest dzi­waczne, bez­sen­sowne i bez­fa­bu­larne”6 – powie­dział nieco prze­śmiew­czo Tade­usz Kon­wicki w roz­mo­wie z Tade­uszem Lubel­skim pod tytu­łem Zacząć na nowo, która zna­la­zła się w książce Debiuty pol­skiego kina.

Ostatni dzień lata otrzy­mał główną nagrodę w kate­go­rii fil­mów krót­ko­me­tra­żo­wych na festi­walu w Wene­cji w 1958 roku. W tym samym roku przy­znano mu także nagrodę główną na EXPO w Bruk­seli. Jest dziś obra­zem kul­to­wym. Maria Dąbrow­ska po sean­sie zano­to­wała w swoim dzien­niku 23 wrze­śnia 1958 roku: „Film jest wyda­rze­niem w skali świa­to­wej […]. Jed­no­dniowy romans, wątły dia­log – a tyle w nim powie­dziane! W życiu mi się żaden film tak nie podo­bał jak ten”, A pod adre­sem akto­rów dodała: „Oboje, a zwłasz­cza Machul­ski, grali tak, że nie czuło się w nich aktor­stwa. Dla mnie taka gra jest naj­lep­sza, tak jak naj­lep­szy jest w powie­ści styl, któ­rego się nie zauważa”.7

Pię­cio­oso­bowa ekipa wyru­szyła nad morze. Zacu­mo­wali na odlu­dziu, w leśni­czówce mię­dzy Łebą a Bia­ło­górą, w Szkla­nej Hucie. Co rano tasz­czyli bez­cenny sprzęt przez wydmy, po pia­chu. Do ekwi­punku przy­wie­zio­nego z War­szawy dołą­czyły wła­sno­ręcz­nie zro­bione blendy i zna­le­ziona na miej­scu dra­bina. Oparta w pozy­cji leżą­cej na okrą­głym pniaku, dzia­łała – na zasa­dzie pro­stej huś­tawki – jak pod­no­śnik dla sta­no­wi­ska kamery. Na jed­nym krańcu była kamera pro­wa­dzona przez ope­ra­tora, na dru­gim sie­dział lub stał, w zależ­no­ści od potrzeby, reży­ser. Tade­usz Kon­wicki oso­bi­ście też wywo­ły­wał deszcz przy uży­ciu konewki, a sce­no­gra­fię dawała natura: wydmy, trawy, pia­sek, morze, niebo, z któ­rego roz­le­gał się cza­sem ryk sil­ni­ków samo­lotu.

Ten dźwięk w roku 1958 cią­gle przy­po­mi­nał o woj­nie. Plaża wciąż była co wie­czór bro­no­wana, by ewen­tu­alny szpieg wynu­rza­jący się z morza zosta­wił czy­telny ślad na pia­sku, co przy­po­mi­nało o zim­nej woj­nie. Film zaś opo­wiada o tym, jak głę­boki ślad emo­cjo­nalny zosta­wił czas pożogi w poszcze­gól­nych ludziach, jak ich to strau­ma­ty­zo­wało i zato­mi­zo­wało. Spo­ty­kają się kobieta i męż­czy­zna i mógłby to być dobry począ­tek tego, co przed nimi. Lecz oka­zuje się, że sta­now­czo za dużo jest za nimi. Nie mogą… nie potra­fią… już nie.

Kino psy­cho­lo­giczne wyma­ga­jące od akto­rów bar­dzo dużo sub­tel­no­ści. Pada nie­wiele słów, są gesty i ruch ciała, chwi­lami jak z pan­to­mimy. Główną rolę odgry­wają nie­do­po­wie­dze­nia, prze­mil­cze­nia. Oszczęd­ność środ­ków po czę­ści wymu­siła oszczęd­ność środ­ków wyrazu. A ponie­waż zostało to prze­trans­po­no­wane z wyczu­ciem i kunsz­tem, stało się sztuką, nowa­tor­ską sztuką mini­ma­li­zmu.

Irena Laskow­ska, tak w kostiu­mie kąpie­lo­wym, jak i w pełni ubrana, potra­fiła roz­pa­lać wyobraź­nię męż­czyzn. Ponoć na pla­nie Kon­wicki i Machul­ski rywa­li­zo­wali o jej względy.

„Byłam dosyć zde­mo­ra­li­zo­wana, bo wie­dzia­łam, że dzia­łam na męż­czyzn. Kie­dyś Tadzio zapro­sił mnie na wino. Wypi­li­śmy sporo i on w pew­nym momen­cie mówi: «Jesteś nędzna, nik­czemna, ohydna». Ja słu­cha­łam w mil­cze­niu. Wyszli­śmy. Gdzieś obok pomnika Mic­kie­wi­cza na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu sta­nę­łam, zdję­łam mu oku­lary i buch-buch-buch w twarz. Po czym zało­ży­łam mu oku­lary i szłam dalej. Tadzio był tym tak zachwy­cony, że w Ostat­nim dniu lata kazał mi tak samo spo­licz­ko­wać Machul­skiego”8 – opo­wia­dała aktorka przy oka­zji pokazu wer­sji cyfro­wej filmu w 2010 roku.

Kon­wicki od początku wie­dział, że chce w swoim fil­mie obsa­dzić Laskow­ską, i tak samo był zde­cy­do­wany na Machul­skiego, cho­ciaż mógł mieć Adama Hanusz­kie­wi­cza. „Machul­ski zna­lazł się wspa­niale, to prze­cież było dla niego praw­dziwe ryzyko – grać w czymś takim, a on zgo­dził się chęt­nie zagrać za darmo, z ewen­tu­al­no­ścią otrzy­ma­nia w przy­szło­ści hono­ra­rium. Bar­dzo mi odpo­wia­dał w tym fil­mie jako oso­bo­wość. Zabrał z sobą rodzinę, to zna­czy żonę i trzy­let­niego synka imie­niem Julek, który dziś jest panem Juliu­szem Machul­skim”9 – zdra­dził Kon­wicki.

Jan Machul­ski nato­miast przy­znał w ostat­nim wywia­dzie, udzie­lo­nym Łuka­szowi Macie­jew­skiemu: „Film został zna­ko­mi­cie przy­jęty we Fran­cji. Uka­zały się wtedy recen­zje, w któ­rych pisano, że pisarz z Pol­ski i wyjąt­kowo uzdol­niony ope­ra­tor poje­chali nad morze i za pomocą ukry­tej kamery pod­glą­dali pla­żo­wi­czów, fabu­la­ry­zu­jąc ich auten­tyczne roz­mowy. Dla nas, któ­rzy zagra­li­śmy w tym fil­mie, zupeł­nie nie spo­dzie­wa­jąc się, że cokol­wiek z tego wynik­nie, nie mogło być więk­szego kom­ple­mentu”.10

Na pla­nie nie mogło jed­nak zabrak­nąć arty­stycz­nych spięć. Laskow­ska nie była zado­wo­lona z wieku swo­jej postaci. Kon­wicki uwa­żał jed­nak, że ina­czej film nie zadziała. Ponie­waż jest nie­mal pozba­wiony akcji, punkt wyj­ścia musiał być wystar­cza­jąco dra­ma­tyczny. Nie pod­bił tym serca Laskow­skiej, zresztą ona skła­niała się raczej ku swemu ekra­no­wemu part­ne­rowi.

Machul­ski mógł trium­fo­wać, choć potem głów­nie był zatro­skany reak­cją syna. Ten bowiem dopiero po pre­mie­rze filmu – 4 sierp­nia 1958 roku w sopoc­kim kinie Bał­tyk – naprawdę poka­zał, co o tym wszyst­kim myśli. Mały Mr Foch, gdy zoba­czył na ekra­nie, jak tatuś tamtą panią nie tylko goni, ale nawet całuje… wcale nie chciał go znać!

Ostatni dzień lata był pierw­szym spo­tka­niem Juliu­sza Machul­skiego z kinem dla doro­słych. Nie­biosa zadbały o to, że nie ostat­nim.

Dla Jana Machul­skiego, który wcze­śniej wystą­pił w trzech fil­mach, był to moment prze­ło­mowy. Aktor nie krył, że godziny na pla­nie i rola w Ostat­nim dniu to jego uni­wer­sy­tety, jeśli cho­dzi o aktor­stwo. Od tej pory każdy film czy serial z jego udzia­łem będzie zyski­wał na praw­dzie. A jako dzie­kan wydziału aktor­skiego Fil­mówki, wywiesi na wydziale pla­kat z jakże mod­nym dziś mot­tem: „Mniej – zna­czy wię­cej”. Pre­kur­sor.

Irena Laskow­ska i Jan Machul­ski w fil­mie Ostatni dzień lata Tade­usza Kon­wic­kiego i Jana Laskow­skiego, 1958. Fot. East News/Polfilm

Cie­kawe, jak po zagra­niu w takim dziele poto­czy­łyby się losy aktora, gdyby nie żela­zna kur­tyna. Tade­usz Kon­wicki w książce Pamię­tam, że było gorąco opo­wie­dział Kata­rzy­nie Bie­las i Jac­kowi Szczer­bie: „Kiedy Ostatni dzień lata zaczął cho­dzić po festi­wa­lach i prze­glą­dach, jakiś Nie­miec napi­sał do mnie mniej wię­cej taki list: Pro­szę pana, mój zamożny tatuś kupił mi wytwór­nię fil­mową, bo ja lubię film. Chciał­bym uru­cho­mić pro­duk­cję fil­mów. Marzę o tym, żeby pan przy­je­chał i był kie­row­ni­kiem całego inte­resu. Co ja mogłem zro­bić z tym listem? Szyb­ciutko go spa­li­łem, żeby nie wpadł w nie­po­wo­łane ręce”.11

Prze­pa­dło.

Osiem lat póź­niej Machul­ski dostał inną główną rolę i tym razem jego aktor­ska lapi­dar­ność została zmie­rzona co do sekundy. A skoro on nie poje­chał do Hol­ly­wood, Hol­ly­wood wysłało dele­gata do niego.

Rok 1966. Otwie­rają się wrota stu­dia fil­mo­wego wytwórni w Łodzi i w progu hali przy ulicy Łąko­wej staje Kirk Douglas. A tam trwają wła­śnie zdję­cia do debiutu fabu­lar­nego Janu­sza Majew­skiego Sub­lo­ka­tor z Machul­skim w roli głów­nej.

– Wpraw­dzie wie­dzie­li­śmy, że Kirk Douglas prze­bywa w mie­ście i jest gościem Fil­mówki, a nawet dosta­li­śmy wcze­śniej tele­fon, że odwie­dzi nas ważna dele­ga­cja, jed­nak spo­dzie­wa­łem się raczej dygni­ta­rzy par­tyj­nych – wspo­mina Janusz Majew­ski. – Douglas wszedł, rozej­rzał się z zado­wo­le­niem i pochwa­lił naszą sce­no­gra­fię, fak­tycz­nie mie­li­śmy kopię wnę­trza auten­tycz­nej przed­wo­jen­nej willi miesz­czą­cej się w Kon­stan­ci­nie, fan­ta­stycz­nie wyko­nane detale: schody, drzwi, porę­cze. Wtedy jesz­cze wytwór­nia miała świet­nych rze­mieśl­ni­ków. Potem nasz gość popa­trzył na kamery, sprzęt oświe­tle­niowy, i stwier­dził, że mamy tak jak w Hol­ly­wood, o ile nie lepiej. Przy­glą­dał się też, w jaki spo­sób pra­cu­jemy. Krę­ci­li­śmy aku­rat scenę, w któ­rej Janek jako nauko­wiec pisze coś, sie­dząc przy biurku, gdy docho­dzą go odgłosy z podwórka. W pew­nym momen­cie, zacie­ka­wiony, co się tam dzieje, wstaje i pod­cho­dzi do okna. Patrzy chwilę i wraca do pracy. Nakrę­ci­li­śmy tę scenę raz i potem jesz­cze dubel. Wtedy Douglas zapy­tał, czy może spró­bo­wać. Natu­ral­nie! Zdjął mary­narkę, pod­szedł do biurka, prze­ło­żył książkę, usiadł gotowy. Powie­dzia­łem: Akcja. Kirk chwilę pra­co­wał, pod­niósł głowę, spoj­rzał w prze­strzeń, pomy­ślał, pochy­lił głowę, wró­cił do pracy. Usły­szał odgłosy, zdzi­wił się bar­dzo, potem mniej, wró­cił do swo­jego zaję­cia. Kolejny odgłos pode­rwał go z krze­sła, wsta­jąc, strą­cił książkę, schy­lił się, pod­niósł, poło­żył, pod­szedł do okna, patrzył z namy­słem, wró­cił do biurka. Poli­czy­li­śmy: trwało to czter­dzie­ści sekund, nato­miast Janek zamknął się w pięt­na­stu, a potem nawet trzy­na­stu sekun­dach. Douglas zagrał, można powie­dzieć: wszyst­kie dida­ska­lia, a my w naszym slangu okre­śla­li­śmy to gra­niem kubłami. No ale dzie­liło nas poko­le­nie.

Jan Machul­ski i Mariusz Dmo­chow­ski w fil­mie Lalka Woj­cie­cha Jerzego Hasa, 1968. Fot. East News/Polfilm.

Na pierw­szym pla­nie: Krzysz­tof Litwin, Bogu­sław Soch­nacki, Jan Machul­ski i Irena Karel w fil­mie Rzecz­po­spo­lita bab­ska, 1969. Fot. East News/Polfilm

Jan Machul­ski w fil­mie Ręko­pis zna­le­ziony w Sara­gos­sie Woj­cie­cha Jerzego Hasa, 1965. Fot. East News/Polfilm

Gdy goście poszli, jeden nasz star­szy kolega, a mój asy­stent, Kuba Gold­berg, pole­gu­jąc na kana­pie za deko­ra­cjami, orzekł: „Paga­nini to on nie jest”. Jed­nak ja mia­łem dwa powody do zado­wo­le­nia. Przez chwilę trzy­ma­łem nie­by­wale miękką, kasz­mi­rową mary­narkę Douglasa, co dla mnie, snoba, było powo­dem unie­sie­nia. A drugi i sto­kroć waż­niej­szy – że mia­łem Janka. Już wcze­śniej zro­bi­li­śmy razem kilka rze­czy krót­ko­me­tra­żo­wych i Sub­lo­ka­tora wła­ści­wie pisa­łem pod niego. Był nie tylko dosko­na­łym akto­rem, ale i faj­nym, dow­cip­nym czło­wie­kiem, który potra­fił roz­ła­do­wać żar­tem każde spię­cie, co na pla­nie fil­mo­wym jest bez­cenne. Marze­nie każ­dego reży­sera. Żal nato­miast, że nie zabez­pie­czy­li­śmy taśmy z Dougla­sem, byłaby fajną pamiątką, a prze­pa­dła gdzieś w prze­past­nych maga­zy­nach wytwórni.

Przy­jazd Douglasa uwiecz­nił w swo­jej etiu­dzie fil­mo­wej Marek Piwow­ski. Ówcze­sny rek­tor Jerzy Toeplitz zała­twił, że Fil­mówkę odwie­dził też mię­dzy innymi Miche­lan­gelo Anto­nioni. To były złote czasy tej szkoły, a o jej absol­wen­tach z tam­tych lat dziś kręcą filmy w Ame­ryce – jak zro­bił to à pro­pos zda­rzeń z życia Polań­skiego Taran­tino w Pew­nego razu w Hol­ly­wood.

Tym­cza­sem dawno temu w Pol­sce nasz ówcze­sny Brad Pitt obraca się w dosko­na­łym towa­rzy­stwie. Machul­ski gra w Ręko­pi­sie zna­le­zio­nym w Sara­gos­sie Woj­cie­cha Jerzego Hasa, nie główną rolę, lecz w dobo­ro­wej obsa­dzie z Cybul­skim, Holo­ub­kiem, Igą Cem­brzyń­ską, Elż­bietą Czy­żew­ską, Bogu­mi­łem Kobielą, Leonem Niem­czy­kiem, Zdzi­sła­wem Makla­kie­wi­czem, Fran­cisz­kiem Pieczką… Potem w Rzecz­po­spo­li­tej bab­skiej, rów­nież w kapi­tal­nym skła­dzie. I także jako Julian Ochocki w Lalce rów­nież Hasa, fil­mie zro­bio­nym z takim prze­py­chem, że dziś uzna­li­by­śmy go za super­pro­duk­cję.

Ale kino jakby prze­staje pana Janka roz­piesz­czać. A też on sam ma chyba prze­syt wize­runku aman­cika ele­gan­cika. Czę­ściej będzie się poja­wiał w seria­lach tele­wi­zyj­nych: Daleko od szosy (jako ojciec Ani) czy Pol­skich dro­gach (w roli mece­nasa Koza­kie­wi­cza). Na co dzień coraz moc­niej postawi na teatr.

Jan Machul­ski w fil­mie Drugi czło­wiek, 1961. Fot. East News/Polfilm

teatr, w którym liczy się prawda

Jan Machul­ski miał dwie pasje: scenę i boisko pił­kar­skie. Dosko­nale łączył jedno z dru­gim – można powie­dzieć, że w osta­tecz­nym wybo­rze zawodu dopo­mógł mu sprytny dry­bling. Skwa­pli­wie sko­rzy­stał z nie­obec­no­ści rodzi­ców w mie­ście (wyje­chali za pracą ojca), by posta­wić na swoim i zamiast wybrać coś na kształt poli­tech­niki (skoro tam go nie chciano), za pierw­szym podej­ściem wsko­czył w sze­regi adep­tów aktor­stwa.

Nie został stu­den­tem słyn­nej Fil­mówki. Po latach będzie jej wykła­dowcą i dzie­ka­nem. Ale wtedy szkoła nie nazy­wała się jesz­cze PWS­FTviT. Wpraw­dzie jesie­nią 1948 roku zain­au­gu­ro­wano rok aka­de­micki w daw­nym pała­cyku fabry­kanta Oskara Kona, tym budynku z obszer­nym holem i legen­dar­nymi zakrę­ca­ją­cymi scho­dami, przy ulicy Tar­go­wej 61/63, ale uczel­nię nazy­wano wów­czas Wyż­szą Szkołą Fil­mową. Jej współ­twórcą i sze­fem był Jerzy Toeplitz. Dwa lata póź­niej powstała w Łodzi Pań­stwowa Wyż­sza Szkoła Aktor­ska pod wodzą Kazi­mie­rza Dejmka, a pierw­szymi jej absol­wen­tami byli Jadwiga Barań­ska i Jan Machul­ski. Dopiero w 1958 roku obie te uczel­nie połą­czyły się, two­rząc Pań­stwową Wyż­szą Szkołę Fil­mową, Tele­wi­zyjną i Teatralną.

Jed­nak od lat pięć­dzie­sią­tych, a zwłasz­cza od odwilży Łódź sta­wała się mia­stem wol­nej myśli twór­czej. Rosła legenda o ojcow­skim sto­sunku pro­fe­so­rów do uczniów, o twór­czym fer­men­cie i dys­ku­sjach tyleż roz­wi­ja­ją­cych, ile nie­po­praw­nych poli­tycz­nie w rozu­mie­niu PZPR. Nauczy­ciele, wycho­wani prze­cież przed wojną, szu­kali na przy­szłych twór­ców nie par­tyj­nych pry­mu­sów, lecz oso­bo­wo­ści o nie­za­prze­czal­nym talen­cie i zdol­no­ści indy­wi­du­al­nego myśle­nia. W powo­jen­nej Łodzi, w któ­rej pomimo wojen­nego spu­sto­sze­nia wciąż czuło się wie­lo­kul­tu­ro­wość, mie­szały się jak w tyglu roz­ma­ite wpływy. Dawało to zaska­ku­jące efekty. Tro­chę jak na Man­hat­ta­nie czy innych ośrod­kach spod znaku mul­ti­kulti.

W takim miej­scu młody czło­wiek szybko dora­sta, a spo­łecz­ność oka­zuje się obfi­to­wać w oso­bo­wo­ści. Trzeba mieć pasję i się jej odda­wać. Trzeba być kimś, i to w spo­sób widoczny. Należy mieć pre­zen­cję albo styl pod­kre­śla­jący indy­wi­du­al­ność. Udziela się entu­zjazm i ener­gia. Tempo życia jest szyb­kie, czas szczel­nie wypeł­niony, roz­mowy mądre i tre­ściwe do bia­łego rana. Nic dziw­nego, że tu naro­dziła się szkoła pol­ska, a mia­sto ucho­dziło za oazę wol­nej sztuki. Tak to trwało do marca 1968, kiedy wyrzu­cono pro­fe­sora Toeplitza i innych wykła­dow­ców żydow­skiego pocho­dze­nia. Mia­stu i światu opa­dły ręce.

Ale wra­ca­jąc do epoki nie-lodow­co­wej…

Jan Machul­ski od początku był aktywny i widoczny na swoim wydziale. Wraz z kole­gami zaini­cjo­wał nie­for­malne spo­tka­nia dokształ­ca­jące, pod­czas któ­rych stu­denci tre­no­wali tech­niki warsz­ta­towe, ale też roz­pra­wiali o idei teatru. To nie przy­pa­dek spra­wił, że aktor wypadł tak praw­dzi­wie na ekra­nie w Ostat­nim dniu lata; znacz­nie wcze­śniej był zafa­scy­no­wany kon­cep­cją Sta­ni­sław­skiego i teatrem Juliu­sza Osterwy.

Kon­stan­tin Sta­ni­sław­ski stwo­rzył pierw­szy na świe­cie sys­tem warsz­tatu pracy aktor­skiej. Stał się rzecz­ni­kiem prawdy na sce­nie, na prze­kór wcze­śniej panu­ją­cej sztucz­no­ści. Tej prawdy wyma­gał od aktora, który współ­od­czuwa, posłu­guje się emo­cjo­nal­nym odwo­ła­niem do sytu­acji gra­nego boha­tera, a następ­nie utrwala ten stan w swej pamięci inte­lek­tu­al­nej, ducho­wej, a nawet cie­le­sno-odru­cho­wej, by odtwa­rzać go w kolej­nych spek­ta­klach.

Jan Machul­ski (z lewej, w kape­lu­szu) w Zakli­na­czu desz­czu Richarda Nasha, Teatr im. Juliu­sza Osterwy, Lublin, 1958. Fot. Edward Har­twig/Biblio­teka Naro­dowa/Polona F.1308/III

Kon­cep­cje i dzia­ła­nia Sta­ni­sław­skiego na sce­nie MChAT-u w Moskwie szybko powę­dro­wały w świat. Korzy­sta z nich do dziś mię­dzy innymi nowo­jor­ski Lee Stras­berg The­atre and Film Insti­tute, a wcze­śniej Actors Stu­dio, które wśród wycho­wan­ków mają takie posta­cie jak Mari­lyn Mon­roe, Mar­lon Brando, Paul New­man, Robert De Niro, Al Pacino, Harvey Keitel, Jane Fonda, Dustin Hof­f­man, Steve McQu­een, Ange­lina Jolie, Sienna Mil­ler, Den­nis Hooper, Mic­key Rourke, Uma Thur­man, Scar­lett Johans­son…

Sta­ni­sław Niwiń­ski, Wła­dy­sław Kowal­ski i Jan Machul­ski pod­czas meczu Akto­rzy – Dzien­ni­ka­rze na sta­dio­nie Polo­nii War­szawa, listo­pad 1971. Fot. Tade­usz Kowal­ski/East News

Jan Machul­ski, Jan Englert, Roman Kło­sow­ski, Jerzy Ofier­ski, Tade­usz Łom­nicki i Boh­dan Łazuka pod­czas meczu Akto­rzy – Dzien­ni­ka­rze na sta­dio­nie Polo­nii War­szawa, listo­pad 1971. Fot. PAP/CAF/Ire­ne­usz Rad­kie­wicz

Jesz­cze nie było na świe­cie żad­nej z tych gwiazd, a sam Lee Stras­berg, uro­dzony w Budza­no­wie (wów­czas w Gali­cji w Austro-Węgrzech, póź­niej w woje­wódz­twie sta­ni­sła­wow­skim II Rzecz­po­spo­li­tej, obec­nie w Ukra­inie), dopiero odkry­wał aktor­stwo, gdy w naszej led­wie racz­ku­ją­cej Pol­sce idee Sta­ni­sław­skiego skło­niły Juliu­sza Osterwę i Mie­czy­sława Lima­now­skiego do zało­że­nia Reduty, pierw­szego w Pol­sce teatru eks­pe­ry­men­tal­nego.

Mała sala, widow­nia zło­żona z trzy­na­stu rzę­dów krze­seł. Wystrój sali utrzy­many w jed­na­ko­wej bia­łej kolo­ry­styce. Scena umiesz­czona na jed­nym pozio­mie z widow­nią, co miało umoż­li­wić bez­po­średni kon­takt akto­rów z widzami. Taki był w latach 1919–1939 pierw­szy w Pol­sce teatr-labo­ra­to­rium, zakła­da­jący poszu­ki­wa­nie nowych metod pracy aktor­skiej.

W Teatrze Ochoty kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej znów widz usią­dzie na pozio­mie aktora w bar­dzo kame­ral­nej sali. Wtedy zresztą powsta­nie wię­cej teatrów i zespo­łów teatral­nych nasta­wio­nych na poszu­ki­wa­nie metod pracy aktor­skiej, jak Labo­ra­to­rium Gro­tow­skiego, Gar­dzie­nice, Cri­cot 2 Tade­usza Kan­tora. Jed­nak na tym tle Teatr Ochoty, który spełni warunki teatru offo­wego, będzie się wyróż­niał. Tu nacisk poło­żony zosta­nie na anga­żo­wa­nie zarówno aktora, jak widza. I nie w tak wyma­ga­ją­cym try­bie jak w Redu­cie, gdzie człon­ko­wie zespołu mieli nie­usta­jąco dążyć do samo­do­sko­na­ło­ści, odda­jąc się bez reszty sztuce. Pra­wie jak mnisi.

Nie będzie też w TO rzą­dów absur­dal­nie arbi­tral­nych, jak w nie­któ­rych powo­jen­nych teatrach, które jakby dały przy­zwo­le­nie gene­ra­cji demiur­gów. I nikt nie napi­sze w pro­gra­mie, że spek­takl ma cha­rak­ter kome­mo­ra­tywny (od ang. com­me­mo­rate – uczcić), skoro można napi­sać: upa­mięt­nia­jący, i tym samym skró­cić, a nie wydłu­żyć drogę do widza. Wycho­dze­nie publice naprze­ciw nie spodoba się recen­zen­tom, bo w cza­sach komuny będą chcieli widzieć w teatrze ostoję mądro­ści, świą­ty­nię inte­lektu, naj­wyż­szego, czyli eli­tar­nego, her­me­tycz­nego, prze­kor­nie nie­do­stęp­nego ludowi pra­cu­ją­cemu z jego nie­zbyt sze­ro­kimi hory­zon­tami.

Dyrek­tor Machul­ski tym­cza­sem przed spek­ta­klem będzie w drzwiach witał oso­bi­ście każ­dego widza-gościa uści­skiem dłoni. Otwo­rzy scenę dla wszyst­kich. Rów­nież dla ama­to­rów. I postawi na szu­ka­nie prawdy emo­cjo­nal­nej, a nie zna­cze­niowe kalam­bury. Bo choć zaraz po przy­by­ciu do War­szawy pój­dzie, razem z żoną Haliną, na stu­dia z reży­se­rii teatral­nej, w głębi duszy pozo­sta­nie rów­nież akto­rem szu­ka­ją­cym, jak daw­niej Osterwa, przede wszyst­kim prawdy na sce­nie, psy­cho­lo­gicz­nej wia­ry­god­no­ści postaci, która prze­kona i uwie­dzie widza. Z cza­sem zrobi nawet jesz­cze więk­szy ukłon w stronę publicz­no­ści: napi­sze sztukę, w któ­rej zostawi puste miej­sce na zakoń­cze­nie. Przed ostat­nim aktem widzo­wie będą mogli zapro­jek­to­wać finał według swo­jego uzna­nia czy raczej prze­czu­cia co do wybo­rów boha­tera lub boha­te­rów. A potem akto­rzy zagrają to demo­kra­tycz­nie wybrane zakoń­cze­nie. Taka zabawa? Taka zabawa w prawdę, może nie psy­cho­lo­giczną, ale życiową.

Józefa Hen­ne­lowa w książce Juliusz Osterwa napi­sa­nej z Jerzym Sza­niaw­skim noto­wała: „Każdy z wiel­kich boha­te­rów dra­ma­tycz­nych w inter­pre­ta­cji Osterwy sta­wał się przede wszyst­kim bar­dzo natu­ralny i pro­sty, żywy i ludzki. Ksiądz Piotr utra­cił swój monu­men­ta­lizm, Kor­dian odsło­nił skom­pli­ko­waną psy­chikę mło­dego ner­wowca, Kon­rad nabrał siły inte­lek­tu­al­nej”.12 Nie przy­po­mina to słów Marii Dąbrow­skiej po pre­mie­rze Ostat­niego dnia lata? Coś jesz­cze łączyło Machul­skiego z Osterwą – obaj pocho­dzili z pozor­nie pro­stych domów (Osterwa naprawdę miał na nazwi­sko Malu­szek). Może dla­tego mię­dzy innymi każda teatralna maniera była dla nich nie­zno­śna.

W Redu­cie Osterwa na inau­gu­ra­cję dzia­łal­no­ści wysta­wił Żerom­skiego Ponad śnieg biel­szym się stanę i od Żerom­skiego roz­po­czął dzia­łal­ność teatr Machul­skich. Przed­sta­wie­nie Ucie­kła mi prze­pió­reczka wysta­wiono nawet jesz­cze nie w doce­lo­wej sie­dzi­bie, lecz w szkole pod­sta­wo­wej przy ulicy Spi­skiej 22 w paź­dzier­niku 1970 roku.

Co ma prze­pió­reczka i żeromsz­czy­zna do teatru offo­wego? – zapyta ktoś.

Tylko na początku ter­min „off” łączono ści­śle z Man­hat­ta­nem jako off-Broad­way i odno­szono do małych teatrów poza kwar­ta­łem Broad­way Box (mię­dzy 40. i 54. Ulicą oraz 6. i 8. Aleją, wraz z Times Squ­are i Zachod­nią 42. Ulicą). Ale ponie­waż wła­śnie na tych bocz­nych sce­nach wyda­rzyło się wiele waż­nych i gło­śnych ini­cja­tyw, pły­ną­cych pod prąd komer­cja­li­za­cji Broad­wayu, jak choćby musi­cal Hair – prze­nie­siony potem z hono­rami na więk­sze sceny – poję­cie teatru offo­wego od lat pięć­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku zmie­niło zna­cze­nie.

Offowy zna­czy tyle co alter­na­tywny, eks­pe­ry­men­talny, poszu­ku­jący, otwarty… na nowe roz­wią­za­nia w sfe­rze gry aktor­skiej, ukła­dów sce­nicz­nych, reali­za­cji teatral­nej i rela­cji akto­rów z widzami.

W Ocho­cie po spek­ta­klach odby­wały się dys­ku­sje Jana Machul­skiego i akto­rów z widzami na temat poru­szany w przed­sta­wie­niu. Taki był punkt wyj­ścia, a potem roz­mowy szły w roz­ma­itych kie­run­kach. Labo­ra­to­ryjny cha­rak­ter tego miej­sca wypeł­niało rów­nież Ogni­sko, oczko w gło­wie pani Haliny, miej­sce, które wycho­wało rze­szę, jeśli nie akto­rów, to bar­dzo świa­do­mych, wraż­li­wych i inte­li­gent­nych odbior­ców sztuki.

Jak pisze Gra­żyna Kro­kow­ska-Zaczek: „To, że z Ogni­ska Teatral­nego przy Teatrze Ochoty wyro­śli Kasia Figura, Mał­go­sia Bog­dań­ska, Piotr Adam­czyk, to wszy­scy wie­dzą, ale stąd w zawód aktora «poszli» też mię­dzy innymi […] Mirek Zbro­je­wicz, Mariusz Czajka, Edyta Jun­gow­ska, Agnieszka Dygant, Kasia Kwiat­kow­ska, Mag­da­lena Stu­żyń­ska, Tomasz Budyta, Jowita Bud­nik, Rafał Wie­czyń­ski (reży­ser filmu Popie­łuszko. Wol­ność jest w nas), Syl­we­ster Biraga (aktor, reży­ser i dyrek­tor Teatru Druga Strefa)”.13 Jesz­cze dłuż­sza jest lista osób zna­nych z innych form dzia­łal­no­ści: Krzysz­tof Ibisz, Mar­cin Tyszka, Mał­go­rzata Zawadka, Anna Nowak, Jan Mikruta. Reży­se­rzy, pre­zen­te­rzy, dzien­ni­ka­rze, kore­spon­denci czo­ło­wych mediów, wydawcy ksią­żek, dzia­ła­cze spo­łeczni. Wielu poszy­bo­wało naprawdę daleko i sze­roko. Można też powie­dzieć, że w pew­nym momen­cie absol­wenci Ogni­ska, a potem także Szkoły Aktor­skiej Machul­skich byli w pol­skiej kul­tu­rze wszę­dzie.

„W Teatrze Ochoty aktor­skie umie­jęt­no­ści szli­fo­wali i kariery zaczy­nali mię­dzy innymi Cezary Pazura, Krzysz­tof Kiersz­now­ski, Mie­czy­sław Hry­nie­wicz, Tade­usz Chu­decki. Aktor­ski trzon zespołu two­rzyli mię­dzy innymi Mał­go­rzata Bog­dań­ska, Ewa Decówna, Halina Chro­bak, Joanna Kel­ler, Bożena Stryj­kówna, Erne­styna Win­nicka, Woj­ciech Ala­bor­ski, Tade­usz Bogucki, Zyg­munt Kęsto­wicz, Krzysz­tof Kiersz­now­ski, Janusz Leśniew­ski, Tomasz Mędrzak, Cezary Pazura, Andrzej Sie­dlecki, Piotr Siejka, Zdzi­sław War­dejn. Swój dyplom reży­ser­ski przy­go­to­wał tutaj Woj­ciech Kęp­czyń­ski, dyrek­tor Teatru Muzycz­nego «Roma». Pierw­sze swoje spek­ta­kle wyre­ży­se­ro­wali Jan Englert, dyrek­tor Teatru Naro­do­wego (Norę Ibsena), i […] [Ryszard] Zator­ski, reży­ser kul­to­wych pol­skich kome­dii roman­tycz­nych (Adama i Ewę). Stąd w świat seriali wkro­czyła Ilona Łep­kow­ska. Cze­sław Nie­men, Marek Biliń­ski, Zyg­munt Konieczny i Marek Gre­chuta pisali muzykę do spek­ta­kli ple­ne­ro­wych w Zamo­ściu. Pla­katy do ochoc­kich spek­ta­kli pro­jek­to­wał Andrzej Pągow­ski. Doku­men­to­wali wyda­rze­nia arty­styczne i towa­rzy­skie wielcy świata foto­gra­fii, Erazm Cio­łek i Zyg­munt Rytka”.14

Jan Machul­ski, reży­ser Paul Har­man i Halina Machul­ska pod­czas próby sztuki Widok z mostu Arthura Mil­lera, Teatr Ochoty, 1982. Fot. CAF/stw PAP/CAF/Zbi­gniew Matu­szew­ski

Teatr Ochoty, a nie Ochota! – pod­kre­ślał zawsze Jan Machul­ski i doda­wał: Dziel­nica to jedno, ale takie miej­sce wzięło się z ochoty na teatr.

Ta chęć rosła od stu­diów. W latach 1954–1955 póź­niej­szy dyrek­tor TO debiu­to­wał w Teatrze Jara­cza w Olsz­ty­nie. W Teatrze Ziemi Opol­skiej w Opolu (1955–1957) grał mię­dzy innymi w sztu­kach reży­se­ro­wa­nych przez Szy­mona Szur­mieja, który obsa­dził go w roli i Mer­ku­cja, i samego Romea w słyn­nym dra­ma­cie Szek­spira. Jan Machul­ski opra­co­wał też wtedy (1956 rok) układ poje­dyn­ków do Romea i Julii. I na tej samej sce­nie wystą­pił jako asy­stent reży­sera w Cyru­liku sewil­skim. W Teatrze im. Juliu­sza Osterwy w Lubli­nie (1957–1963) znów ułoży poje­dynki do Romea i Julii i zagra też Romea, nie­jed­no­krot­nie będzie asy­sten­tem reży­sera, na przy­kład przy spek­ta­klu Ucie­kła mi prze­pió­reczka. Z chwilą powsta­nia sceny Reduta 61 (oczy­wi­ste nawią­za­nie do tra­dy­cji Osterwy), w czym weź­mie aktywny udział, wystawi Spo­tka­nie w ciem­no­ściach, a w 1963 roku ofi­cjal­nie wyre­ży­se­ruje Wiel­kiego Bobby’ego i sam go też zagra. W Teatrze Nowym w Łodzi (1963–1966) wyre­ży­se­ruje Anioła na dworcu Abra­mowa-Newer­lego. Po dro­dze zagra wiele waż­nych ról, w tym Mefi­sta w Fau­ście Goethego. W War­szaw­skim Teatrze Pol­skim (1966–1970), nie­za­leż­nie od wielu odtwa­rza­nych postaci, mię­dzy innymi w przed­sta­wie­niach reży­se­ro­wa­nych przez Jerzego Krecz­mara, będzie też asy­sto­wał w reży­se­rii Wła­dy­sła­wowi Hań­czy przy spek­ta­klu Mar­twe dusze Miko­łaja Gogola.

Zanim Machul­ski sta­nie się czo­ło­wym insce­ni­za­to­rem Teatru Ochoty, wyre­ży­se­ruje dwa spek­ta­kle w Teatrze Ślą­skim im. Sta­ni­sława Wyspiań­skiego: ulu­bioną Prze­pió­reczkę oraz Śluby panień­skie Fre­dry. Nawet w Teatrze Naro­do­wym 27 stycz­nia 1973 roku będzie miał pre­mierę sztuki we wła­snej reży­se­rii i ze swym udzia­łem – Zabawę w koty Istvána Örkényego.

Jesz­cze wpad­nie na gościnne występy do Współ­cze­snego, gdy Krecz­mar wystawi Cock­tail Party, a potem zacznie się roz­wi­jać TO – Ośro­dek Kul­tury Teatral­nej.

Pod „wła­snym” adre­sem Jan będzie pole­gał na żonie. Nawet Juliusz Machul­ski, który teatr rodzi­ców raczej omi­jał, a do Ogni­ska nie przy­stą­pił, też coś ma z tego odda­nia sta­rej, skrzy­pią­cej sce­nie: imię po Oster­wie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jaro­slav Hašek, Przy­gody dobrego wojaka Szwejka pod­czas wojny świa­to­wej, przeł. Paweł Halka-Laskow­ski, Wydaw­nic­two Vis-à-vis Etiuda, Kra­ków 2022, s. 22. [wróć]

Jan Machul­ski i Marek Pająk, Bene­fis, Papier-Service, Łódź 2003, s. 19. [wróć]

Jan Machul­ski, Chło­pak z Hol­ly­łódź, Nowe Wydaw­nic­two Pol­skie Ypsy­lon, War­szawa 1999, s. 21. [wróć]

Char­les Bukow­ski, Kło­poty to męska spe­cjal­ność, przeł. Marek Fedy­szak, Noir sur Blanc, War­szawa 2022, audio­book. [wróć]

Kata­rzyna Bie­las i Jacek Szczerba, Pamię­tam, że było gorąco. Roz­mowa z Tade­uszem Kon­wic­kim, Wydaw­nic­two Czarne, Woło­wiec 2015, s. 39. [wróć]

Debiuty pol­skiego kina, t. 1, red. Marek Hen­dry­kow­ski, „Prze­gląd Koniń­ski”, Konin 1998, s. 81. [wróć]

Maria Dąbrow­ska, Dzien­niki powo­jenne 1945–1965, t. 5, Czy­tel­nik, War­szawa 1996, s. 45. [wróć]

Wypo­wiedź publiczna Ireny Laskow­skiej pod­czas pre­miery odno­wio­nej cyfrowo wer­sji Ostat­niego dnia lata, 2010. [wróć]

Debiuty pol­skiego kina, op.cit., s. 85. [wróć]

Machul to jest Machul, wywiad Łuka­sza Macie­jew­skiego, https://www.film­web.pl/article/Prze­czy­taj+ostatni+wywiad+z+Janem+Machul­skim-47823. [wróć]

Kata­rzyna Bie­las i Jacek Szczerba, op.cit., s. 104. [wróć]

Józefa Hen­ne­lowa i Jerzy Sza­niaw­ski, Juliusz Osterwa, Pań­stwowy Insty­tut Wydaw­ni­czy, War­szawa 1956, s. 74. [wróć]

Gra­żyna Kro­kow­ska-Zaczek, Reja 9 – TO Teatr Ochoty, Infor­ma­tor Ochoty i Włoch, https://iochota.pl/arty­kul/reja-9–to-teatr-ochoty/882625. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Copy­ri­ght © by Anna Bimer 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Mary­sia Machul­ska

Zdję­cie na okładce: AP/Afa Pixx/Krzysz­tof Wel­l­man

Wydawca pod­jął wszel­kie sta­ra­nia w celu usta­le­nia wła­ści­cieli praw autor­skich repro­duk­cji zamiesz­czo­nych w książce.

W wypadku jakich­kol­wiek uwag pro­simy o kon­takt z wydaw­nic­twem.

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Świat Machul­skich. Bio­gra­fia rodzinna, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-922-6

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer