Szepty Ciemności - Pupin Andrzej - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Szepty Ciemności ebook i audiobook

Pupin Andrzej

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Ciemność nie wybacza.

Warszawa, lata 20.

Świat skurczył się do enklaw stłoczonych w zasięgu życiodajnego światła. Zwykła, dobrze znana ciemność stała się Ciemnością - nieznaną siłą spychającą ludzi w otchłań obłędu i sprowadzającą nieuchronną śmierć na każdego, kto wyjdzie poza obszar światła. Tuż obok śmiercionośnego niebezpieczeństwa nadal tętni życie. Niezmiennie pieniądze przechodzą z rąk do rąk, w knajpach strumieniami leje się zakazany koniak, a w luksusowych burdelach czekają zupełnie inne przyjemności.

W tym świecie żyje Jerzy, weteran trzech wojen, alkoholik z zamiłowania i prywatny detektyw z konieczności. Poszukiwania zaginionej dziedziczki znakomitego rodu od początku wydawały się śliską sprawą. I najchętniej odmówiłby przyjęcia tego zlecenia, gdyby nie absurdalne wręcz wynagrodzenie. "Strzeżcie się Greków, nawet gdy przynoszą dary". Jerzy powinien był o tym pamiętać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 20 min

Lektor: Krzysztof Gosztyła

Oceny
4,3 (24 oceny)
14
6
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Obserwator

Nie oderwiesz się od lektury

Tytuł: Szepty Ciemności Autor: Andrzej Pupin Wydawnictwo: Fabryka Słów Premiera: 19 kwietnia 2024 Chciałbym na początku życzyć sobie i innym czytelnikom jak najwięcej tak świetnych debiutów. Jeśli chodzi o powieść o mamy tutaj Warszawę lat 20, prywatnego detektywa i prolog w którym odwiedza go piękna, tajemnicza kobieta. Pewnie powiecie typowy początek, jeszcze jakby to było czarno białe. I racja, początek jest jak większość ale już dalej poznajemy więcej oryginalności. W tym Ciemność, oraz niebezpieczeństwo z nią związane. Może część z czytelników zniechęci początkowe wolniejsze tempo ale dzięki niemu lepiej wnikamy w cały świat a ja ze swojej strony polecam Wam zamknąć się w domu i pozwolił by pochłonęła was w całości. Chciałbym napisać coś więcej ale wszystko co przychodzi mi do głowy ociera się o mniejsze bądź większe spoilery. A przy kryminałach/sensacji w uniwersum fantastycznym nawet niewielki spoiler może zepsuć historię. Klimat miasta przypomina mi serię Grimm City, gdzie t...
10
pabianiczanin

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał w niecodziennej rzeczywistości, trzymający w napięciu. Rozdział z rozdziałem coraz bardziej pożera czytelnika. Książka na którą czekałem od dawna. 10 na 10
00
Iwonka-07

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjny debiut. Uproszczony „Krajewski” podlany fantastyką. Sprawnie napisane, bardzo wciąga.
00
Majka888

Nie polecam

Jakaś bzdura
03

Popularność




Zapuszczona brama śmierdziała niczym kloaka, jednak była jedynym miejscem, z którego mógł dyskretnie obserwować mieszkanie po drugiej stronie ulicy. Odrapana kamienica z odpadającym tynkiem i niechlujnymi wiązkami kabli na elewacji mieściła trzynaście lokali czynszowych, w tym kwaterę mieszczącą się w suterenie. Jej mieszkańcy byli powodem, dla którego musiał spędzać sylwestra tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego roku na lodowatej ulicy. Mimo całkowitej pustki na ulicach okoliczne budynki tętniły życiem. W oknach pojawiały się i znikały roztańczone pary, dudniła muzyka puszczana z gramofonów i radia, rozbrzmiewał gwar rozmów, przerywany wybuchami gromkiego śmiechu.

Po raz kolejny zamyślił się nad ludzką naturą i jej niezwykłą zdolnością do adaptacji. Mimo trwającej od sześciu lat plagi Ciemności, niedawnej wojny z bolszewikami, wszechobecnej śmierci i ciągłego poczucia zagrożenia w całym kraju obchodzono nadejście nowego roku jak zawsze hucznie. Wprawdzie z powodu godziny policyjnej nie można było świętować na ulicach, skwerach czy placach, jednak w prywatnych lokalach zabawa trwała w najlepsze. Nawet bezdomni, masowo okupujący oświetlone klatki schodowe kamienic, fetowali sylwestra.

Tylko pod dwójką nie dostrzegał oznak radosnej hulanki. Przez szyby miał doskonały widok na niewielki salonik, maleńką kuchnię i sypialnię. Pobłogosławił w duchu administracyjny zakaz zasłaniania okien, dzięki któremu patrole Nocnej Policji Państwowej mogły kontrolować stan oświetlenia w każdym mieszkaniu.

W salonie siedziało dwóch chudych jak szczapy czterdziestolatków. Pili samogon z brudnych szklanek, zakąszając go kiszonymi ogórkami. Ponure miny, niechlujny zarost na policzkach i wymięte, brudne koszule świadczyły o tym, że raczej nie planują celebrować kończącego się roku. Jeden z nich zawołał w głąb sypialni, a zaniedbana, drobna kobieta z siniakami na twarzy odstawiła niemowlę od piersi i pobiegła do kuchni po kolejną butelkę. Jerzy poczuł, że pięści same mu się zaciskają. Niestety, musiał czekać na ostatniego z gości.

Od ponad dwóch miesięcy próbował ustalić tożsamość szefa tej i innych szpiegowsko-dywersyjnych komórek. W toku śledztwa ustalił, że sowiecki agent krótko po odparciu inwazji bolszewików w dwudziestym pierwszym roku rozpoczął rekrutację w najgorszych dzielnicach Warszawy, za cel biorąc najbardziej zdegenerowane i odrzucone nawet przez światek przestępczy jednostki. Rosjanin płacił za rozpowszechnianie fałszywych pogłosek antagonizujących mniejszości, podpalanie kamienic czy niszczenie instalacji świetlnych, skutkujące straszną śmiercią pechowych mieszkańców stolicy. Wszystko, co siało ferment, eskalowało napięcie w przepełnionym ponad miarę mieście lub odbierało resztki nadziei najsłabszym, było dla niego idealnym celem. Po przegranej wojnie Sowieci skupili się na perfidnych atakach wymierzonych w biedniejszą i najbardziej podatną na manipulację część ludności cywilnej. Jerzy Kowalski, kapitan kontrwywiadu II RP, wiedział, że walczy z wiatrakami, a w miejsce każdego unieszkodliwionego sowieckiego szpiega pojawia się dwóch kolejnych, jednak tylko w ten sposób mógł realizować swoje zadania i choć trochę osłabiać wrogie wpływy.

Spojrzał na zegarek: dochodziła dwunasta. Westchnął ciężko. Najwyraźniej wróg po raz kolejny go przechytrzył. Kapitan już miał wychodzić z bramy, gdy jego uwagę przykuł ruch przy pobliskim zaułku. Skulony mężczyzna przebiegał wzdłuż ścian, garbiąc się pod ciężarem wojskowego plecaka. Gdy wszedł do obserwowanej kamienicy, Jerzemu silniej zabiło serce. To musiał być on!

Odczekał chwilę, aby sprawdzić, czy facet wejdzie pod dwójkę. Gdy jeden z pijaków wstał i podszedł do drzwi, Jerzy wreszcie mógł odetchnąć. Sowiecki agent wyglądał niepozornie: zwykły, zniszczony życiem trzydziestoparolatek, wzrostu może metr siedemdziesiąt, szczupłej budowy ciała. Pocerowany popielaty płaszcz i podniszczony garnitur wyraźnie wskazywały na mieszkańca biedniejszych dzielnic stolicy. Na takich ludzi nikt nie zwracał uwagi.

Kapitan podrapał się po głowie. Według procedur powinien teraz wezwać wsparcie, jednak cynk dostał zbyt późno, by zawiadomić dyżurnego oficera. Nie widział innego wyjścia, musiał działać sam. Wyciągnął lugera P08 i ruszył w kierunku bramy. Błyskawicznie dotarł pod dwójkę. Drewniane, pokryte łuszczącą się zieloną farbą drzwi chronił jedynie prymitywny zamek. Jerzy podjął szybką decyzję – nie chciał ryzykować, że sabotażyści usłyszą chrobot wytrychów – z całej siły kopnął w okolicę zamka. Ku jego zdziwieniu drzwi stawiły nieoczekiwany opór. Klnąc jak szewc, uderzał raz za razem, aż drewno i metal poddały się i wejście stanęło otworem. Ostrożnie wkroczył do środka, mierząc z pistoletu do dwóch zdrajców. Nie dali się zastraszyć. Ruszyli w kierunku kapitana z nożami w rękach, jeden z prawej, a drugi z lewej strony. Jerzy nie miał czasu na negocjacje. Lufa dwukrotnie plunęła ogniem i atakujący runęli na ziemię, chwytając się za krwawiące uda. Odgłosy wystrzałów wywołały entuzjastyczne okrzyki koczujących na półpiętrze bezdomnych, przekonanych, że właśnie wybiła dwunasta.

Kapitan przeskoczył nad leżącymi i wbiegł do sypialni. Zdążył zobaczyć jedynie plecy sowieckiego agenta, znikającego za oknem w chmurze szklanych odłamków. W tym samym momencie w twarz Jerzego uderzył gorący podmuch. Rozlana benzyna zapłonęła, szybko objęła całą podłogę i dotarła do rozrzuconych kanistrów. Kapitan zdążył zrobić tylko jeden krok w kierunku przerażonej kobiety, wciąż tulącej niemowlę, gdy rozpętało się piekło.

Niewiele pamiętał z następnej godziny. Ogień błyskawicznie przeniósł się na całe mieszkanie. Zanim pożar spowodował wyłączenie światła w kamienicy i paniczną ucieczkę mieszkańców, Jerzy zdążył jeszcze wyrzucić rannych dywersantów przez okna.

Rankiem spoglądał na ruiny budynku, nadal dogaszanego przez strażaków. Nie czuł ukąszeń mrozu w miejscach, gdzie ogień przepalił płaszcz i garnitur. Wciąż nie mógł pozbyć się z głowy obrazu krzyczącej matki, osłaniającej swoim ciałem dziecko.

W końcu ruszył chwiejnym krokiem w stronę domu. Kiedy tak powłóczył nogami, podjął noworoczne postanowienie. Miał tego wszystkiego dosyć. Długie lata służby, najpierw w pruskiej armii, potem w odrodzonej Rzeczypospolitej, dobiegły końca. Jutro skoro świt poda się do dymisji i na zawsze opuści szeregi Wojska Polskiego.

Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie. Jerzy po raz setny postanowił naoliwić zawiasy, jednak nie miał siły nawet otworzyć oczu. Boląca głowa, kapeć w ustach i wszechobecny odór przetrawionego alkoholu wyraźnie wskazywały, jak spędził noc, nawet jeśli niewiele z tego pamiętał.

– Kapitan Kowalski? Prywatny detektyw? – Damski głos wbijał mu się w czaszkę z mocą wiertarki. Nie było wyjścia, musiał się ruszyć.

Stojąca w wejściu kobieta spoglądała z wyraźnym obrzydzeniem na półleżącego na czarnym skórzanym fotelu Jerzego. O ile mebel był pierwszej, jeszcze przedwojennej klasy, to o znajdującym się na nim mężczyźnie nie można było powiedzieć tego samego.

– Nie umie pani pukać? – artykułował z trudem słowa. Oczy go piekły, jakby ktoś posypał je piaskiem.

– Po pierwsze, panno, nie pani. Po drugie, stukałam długo i wytrwale. Najwyraźniej znacznie wytrwalej, niż było warto!

– Dobrze, już dobrze. – Jerzy machnął ręką w geście odpędzania natrętnej muchy. – Proszę spocząć i dać mi chwilę.

Pięć minut w toalecie sprawiło, że poczuł się niemal jak człowiek. Z lustra spoglądała na niego mokra od wody, nieogolona i wymęczona nocną libacją twarz trzydziestoparolatka. Westchnął cicho i stwierdził, że robi się na to za stary.

– Dziękuję za cierpliwość. W czym mogę pomóc?

Potencjalna klientka miała około dwudziestu pięciu lat. Owalną twarz o chłopskich rysach ozdabiał mocny, modny makijaż, a fryzura na chłopczycę świadczyła o znajomości zachodnich trendów. Dopasowany ciemnoszary kostium opinał dość puszyste ciało, przy okazji eksponując nader obfity biust. Całości dopełniały czarne pończochy oraz buty i torebka w intensywnie czerwonym odcieniu. Strój nie wyglądał na krajową produkcję, raczej na wyrób francuskich lub włoskich domów mody. Oznaczać to mogło tylko jedno: kobieta była obrzydliwie bogata.

– Na początek w znalezieniu czegoś do siedzenia. – Wskazała z odrazą na krzesła przeznaczone dla klientów.

Faktycznie, oba zawalone były elementami odzieży. Ostatnio detektyw stanowczo zbyt wiele czasu spędzał w biurze. Zgarnął tekstylia jednym ruchem, drugim gładko rzucił je na podłogę łazienki. Starannie zamknął drzwi.

– Przepraszam za bałagan. Właśnie zakończyłem trudną sprawę i nie zdążyłem jeszcze posprzątać – postanowił się usprawiedliwić.

Kobieta wyciągnęła z torebki jedwabną chustkę i starannie rozłożyła ją na krześle. Detektyw dostrzegł ogromny haftowany monogram. Uśmiechnął się w myślach. Nuworysze uwielbiali podkreślać swoje znamienite i zazwyczaj fikcyjne pochodzenie.

– Barbara Maciejewska. Z tych Maciejewskich.

Założyła nogę na nogę, po czym ostentacyjnie rozejrzała się po pomieszczeniu. W niewielkim pokoiku znajdowało się ciężkie ciemnobrązowe biurko w stylu kolonialnym, krzesła od kompletu, fotel oraz dwie szafy wypełnione aktami, książkami naukowymi i technicznymi oraz czasopismami. Najwyraźniej inspekcja wypadła pomyślnie, gdyż klientka kontynuowała:

– Choć bardzo mnie to dziwi, mamy wspólnych znajomych. Skierował mnie do pana inżynier Ossowiecki. Wypowiadał się o panu w samych superlatywach.

– Mam nadzieję, że pan Stefan pozostaje w dobrym zdrowiu. Nie widzieliśmy się już szmat czasu – zaciekawił się Jerzy. Ossowiecki nie polecałby go w przypadku jakiejś trywialnej sprawy.

– Na szczęście nic mu nie dolega. Jest u nas częstym gościem. Co wtorek grywa w wista z moim papą.

Umysł Jerzego, choć z oporami, zaczął wreszcie funkcjonować. Detektyw przypomniał sobie, skąd zna to nazwisko. Ojcem Barbary musiał być Stanisław Maciejewski. Początkowo drobny handlarz z Poznania, dzięki Ciemnej Wojnie zrobił oszałamiającą karierę. Inteligencja oraz zmysł do interesów w ciągu kilku lat uczyniły go jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych osób odrodzonego państwa polskiego. Liczne kontakty, nie zawsze legalne, zapewniły mu dostęp do hurtowych ilości elementów przemysłowego oświetlenia akurat podczas embarga Cesarstwa Niemieckiego. W prasie spekulowano, że Maciejewski korzystał z pomocy bałkańskich gangów operujących w podupadłych Austro-Węgrzech. Plotkowano też, że był niejawnym udziałowcem obecnie budowanych bloków Elektrowni Powiśle.

– Wracając do tematu, czy zdradzi mi panienka cel wizyty? – Detektyw czuł, że energia kończy mu się w zastraszającym tempie. Kac uderzał ze zdwojoną siłą. Jerzy marzył tylko, żeby zwinąć się w kłębek i konać w spokoju.

– Chcę, żeby przeprowadził pan dogłębne śledztwo. Moja najbliższa przyjaciółka, Wanda Brzozowska, niedawno odebrała sobie życie. A przynajmniej tak twierdzi jej rodzina. Muszę wiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło.

– Kiedy to się stało? – Jerzy rozejrzał się za notesem i zahaczył wzrokiem o na wpół pełną szklankę koniaku. Aż się wzdrygnął. Po jakie diabli jeszcze coś pił po powrocie?

– Trzy dni temu. Około północy wyszła poza linię świateł. Prosto w Ciemność. – Barbara kurczowo zacisnęła dłonie na torebce. – Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, a ciała jak dotąd nie odnaleziono.

– Przy jakiej ulicy znajduje się jej dom? Prosiłbym o dokładny adres. – Detektyw metodycznie notował informacje.

– Wandzia nie mieszka w stolicy. – Zauważył, że kobieta nadal używa czasu teraźniejszego. – Brzozowscy mają swój majątek w pobliżu Poznania.

– Niestety, nie wiem, jak mógłbym pomóc. Nikogo tam nie znam. – Odłożył ołówek. Wizja sporego honorarium zaczynała się rozmywać.

– Mimo wszystko chcę, żeby to właśnie pan przeprowadził śledztwo. Jest pan detektywem, a jednocześnie Innym. To rzadka kombinacja. A ja muszę mieć pewność, że niczego nie przeoczono czy świadomie nie przemilczano. – Maciejewska spojrzała mu prosto w oczy. Wydawała się bardzo zdeterminowana. – Jestem przekonana, że oni coś przede mną ukrywają, a ktoś taki jak pan ma większą szansę to odkryć.

– Oni? Czyli kto?

– Rodzina Wandy. Stary hrabia i jego synowie. – Zamilkła na dłuższą chwilę. – Twierdzą, że Wandzia od dawna cierpiała na melancholię i nie była to jej pierwsza próba ucieczki w Ciemność. Tyle że ja w to nie wierzę.

– Rozumiem – powiedział Jerzy, grając na czas. Sprawy bogaczy i arystokratów w żaden sposób go nie interesowały. Podobnie jak daleki i uciążliwy wyjazd do Wielkopolski. Jednak przyjaźń Ossowskiego była dla niego bezcenna, tym bardziej że miał wobec inżyniera dług honorowy. – Żeby podjąć decyzję, muszę wiedzieć więcej.

– Proszę pytać – odparła krótko kobieta.

– Na początek: co dokładnie łączy panią z Brzozowskimi?

– Spędziłam w ich rezydencji całe dzieciństwo. Moja matka służyła jako guwernantka w domu hrabiego, opiekując się najpierw jego synami, a potem córką. – Zamilkła na dłużej, a jej oczy się zaszkliły. – W majątku poznała też mojego ojca.

– Z tego, co wiem, guwernantka nie powinna być zamężna – zdziwił się Jerzy.

– Ma pan rację. Arystokracja nie lubi, gdy służba ma jakieś życie prywatne. Jednak śmierć hrabiny podczas połogu sprawiła, że matka zachowała posadę. Niedługo później na świat przyszłam także ja. Chcąc nie chcąc, hrabia zezwolił, abym wychowywała się razem z Wandą. Po śmierci matki w tysiąc dziewięćset ósmym nasz pobyt w posiadłości zawisł na włosku. Na szczęście ojcu udało się przekonać hrabiego do swoich umiejętności handlowych. Jednocześnie prowadził swój sklepik w Poznaniu, co pozwalało częściowo pokryć moje rachunki. Dzięki temu nadal mogłam towarzyszyć Wandzi podczas edukacji. Liczyłyśmy nawet na wspólną naukę na praskim uniwersytecie. Niestety, wybuch Ciemnej Wojny przekreślił nasze plany. – Barbara westchnęła z żalem. – Za to tatko świetnie odnalazł się w nowej sytuacji. Wiązało się to jednak z koniecznością zmiany miejsca zamieszkania. Na początku tysiąc dziewięćset dziewiętnastego opuściliśmy rezydencję i przeprowadziliśmy się na stałe do Warszawy.

Jerzy skrupulatnie spisywał wszystkie fakty. Praca w kontrwywiadzie nauczyła go, że czasem nawet najbłahsze informacje mogą mieć kluczowe znaczenie.

– Wandzia bardzo to przeżyła – kontynuowała klientka. – Ja również niewiele lepiej. Wciąż do siebie pisałyśmy, jednak w tamtych burzliwych czasach listy docierały rzadko i nieregularnie. Miałam coraz więcej obowiązków, zwłaszcza po pozyskaniu przez firmę kontraktów wojskowych. Na szczęście dwa lata temu w rezydencji zainstalowano linię telefoniczną. Od tej pory kontaktowałyśmy się już częściej.

– Posiadłość przetrwała Ciemną Wojnę? – zdziwił się Jerzy. – Wydawało mi się, że niemal wszystkie zostały opuszczone.

– Krótko po wybuchu wojny ojciec wyprosił u hrabiego fundusze na zakup agregatów prądotwórczych i elementów oświetlenia. Pozwoliło mu to na wybudowanie prototypu mobilnych masztów świetlnych i przygotowanie oferty dla wojska.

Jerzego coraz bardziej bolała głowa, ale mimo to dzielnie skrobał ołówkiem po papierze.

– To właśnie ten pozyskany kontrakt sprawił, że musieliśmy się przenieść do Warszawy – ciągnęła Barbara. – Nadal serwisujemy tę instalację, oczywiście za darmo. Dzięki temu posiadłość wciąż jest zabezpieczona światłem. Właśnie przy okazji kolejnego serwisu, mniej więcej za tydzień, miałam pojawić się u Brzozowskich. Wanda wydawała się wniebowzięta. Cieszyła się jak mała dziewczynka. Nie wierzę, że pozbawiłaby się życia na chwilę przed naszym spotkaniem.

– Nikt do końca nie wie, co siedzi w głowach innych ludzi – wtrącił sentencjonalnie detektyw.

– Wiedziałabym, gdyby siostrzyczka chciała sobie zrobić coś złego – odparła Maciejewska. – Jestem całkowicie pewna, że za tym kryje się coś więcej.

– W obecnych czasach takie rzeczy się zdarzają. Ludzie nie wytrzymują presji życia z Ciemnością, braku nadziei na lepszą przyszłość, utraty wiary w naturalny porządek rzeczy...

– Tatko sumiennie wypunktował mi wszystkie błędy w rozumowaniu, więc nie musi się pan tym trudzić – przerwała mu w pół słowa.

– Może miał rację?

– Rozumiem, że pan nie wierzy, ale przychodzę z osobistą prośbą od inżyniera Ossowieckiego. Kazał przekazać, że będzie bardzo wdzięczny, jeśli zajmie się pan tą sprawą.

Detektyw dłuższą chwilę bazgrał szlaczki w notesie. Piekielnie bolała go głowa, a pannica wydawała się zdeterminowana wiercić mu dziurę w brzuchu aż do skutku. Westchnął i podjął decyzję. Miał tylko nadzieję, że nie będzie jej później żałował.

– Moja stawka w przypadku tak dalekiej delegacji wynosi czterdzieści złotych za dzień – oświadczył. Cena była zbójecka, ale nie chciało mu się podejmować tej sprawy. Wyjazdy poza miasto były męczące i niebezpieczne. Miał cichą nadzieję, że bajońska suma odstraszy potencjalną klientkę. – Do tego dochodzą wszelkie koszty, na które przedstawię odpowiednie kwity. Czy takie warunki odpowiadają panience?

– Panie kapitanie, proponuję sześćdziesiąt złotych, a o rachunki proszę się nie martwić. – Barbara wyraźnie odetchnęła z ulgą i się uśmiechnęła. – Zdaję sobie sprawę, że usługi Innych muszą kosztować, a chcę, żeby poświęcił pan tej sprawie cały swój czas i w pełni się zaangażował.

– Trudno odmówić tak hojnej ofercie. – Jerzy również się uśmiechnął. Stawka była astronomiczna. – Wspomniała panienka o zbliżającej się wizycie serwisowej. Czy byłaby możliwość, żebym mógł się pojawić w rezydencji jako członek zespołu?

Barbara wyciągnęła z torebki grubą kopertę. Detektyw szybko przejrzał zawartość. W oczy rzuciła mu się legitymacja technika-serwisanta systemu Maciejewskich. Brakowało jedynie wpisanych danych osobowych. Ponadto znalazł blisko stustronicową instrukcję mobilnego punktu oświetlenia, stare, ziarniste zdjęcie Wandy Brzozowskiej, kilka stron maszynopisu oraz sześćset złotych w gotówce. Pokiwał z uznaniem głową. Rzadko był tak dobrze przygotowany na początkowym etapie sprawy.

– Razem z panem pojedzie dwóch serwisantów pod zarządem inżyniera Karla Schmidta. Tylko Karl będzie znał pańską tożsamość, więc w celu udanej mistyfikacji proszę dobrze zapoznać się z instrukcją. – Ton głosu kobiety zmienił się diametralnie. Dało się zauważyć, że nawykła do wydawania poleceń. – Zresztą skontaktuję was ze sobą, omówicie szczegóły. Na koniec moja wizytówka. Proszę dzwonić o dowolnej porze dnia lub nocy. Służba zostanie poinformowana o najwyższej wadze wiadomości od pana.

Jerzy spojrzał na ozdobny kartonik. Jakżeby inaczej, wszystkie litery naniesione były złotem.

– Panie kapitanie? – Barbara zatrzymała się w drzwiach. – Proszę dać z siebie wszystko. To dla mnie sprawa najwyższej wagi.

Jerzy spoglądał w zadumie na wizytówkę. Przeraźliwy ból głowy sprawiał, że jakiekolwiek rozważania mogły mieć sens dopiero po dłuższej drzemce. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Mimo że znękane ciało wręcz błagało o odpoczynek, skacowany umysł ani myślał się uciszyć. Cała ta sprawa, a zwłaszcza rekomendacja Ossowskiego, miała w sobie coś niepokojącego. Czuł, że coś mu umyka.

Zaklął pod nosem i zwlókł się z fotela. Jeśli ktoś mógł wiedzieć więcej o Maciejewskich, to był to Salomon. Jerzy wylał do umywalki resztkę koniaku, wypił odrobinę wody i chwycił za telefon.

– Proszę o połączenie z hotelem Bristol.

– Oczywiście, panie kapitanie, już łączę.

Ostatni wieczór, spędzony w towarzystwie Salomona, skończył się dokładnie tak samo jak zazwyczaj. Jerzy pamiętał doskonałą kolację w restauracji hotelowej i swoje solenne postanowienie, żeby tym razem nie urżnąć się jak świnia. Niestety, przyjaciel dysponował pewną nieznaną dotąd nauce zdolnością. Mianowicie upijał do nieprzytomności każdego, kto nieopatrznie zgodził się na spotkanie. Niezależnie od wszelkich przysiąg i obietnic nigdy nie kończyło się na kilku kolejkach. W jakiś magiczny sposób kufle, kielichy i kieliszki zawsze były pełne, a alkohol wciąż niewypity.

– Recepcja hotelu Bristol, w czym możemy pomóc?

– Proszę poprosić porucznika Salomona Kohena do telefonu. Dzwoni kapitan Jerzy Kowalski.

– Jest mi niezmiernie przykro, panie kapitanie, ale porucznik Kohen nie wrócił na noc do hotelu. Przekażę wiadomość od szanownego pana kapitana, gdy tylko nadarzy się okazja.

Cholerny Salomon i jego nieludzko mocna głowa. Czasem Jerzemu wydawało się, że przyjaciel został wyposażony przez naturę w dwie wątroby, w dodatku wyspecjalizowane w metabolizmie alkoholu. Zapewne kontynuował pijacką eskapadę z kolejną ofiarą, poznaną w jakiejś otwartej niezależnie od pory dnia i nocy mordowni. Mimo znacznego majątku Kohen uwielbiał takie miejsca. Tym bardziej że nawet najwięksi zawadiacy po spojrzeniu w stalowe tęczówki Salomona woleli szukać innego celu. A jeśli tego nie zrobili, to tym gorzej dla nich.

Oczy same mu się zamykały, więc Jerzy pozwolił sobie na zasłużony odpoczynek. W tym stanie i tak nie był do niczego zdolny. Już odpływał ku błogiej krainie snów, gdy brutalny dźwięk telefonu poderwał go na nogi.

– Telefon z recepcji hotelu Bristol. Czy połączyć? – zapytała telefonistka.

Z trudem wychrypiał potwierdzenie.

– Jerzyk, przyjacielu! – Donośnego głosu Salomona nie dało się pomylić z czymkolwiek innym. – Gdzieś się podział? Zniknąłeś, gdy dopiero zaczęła się dobra zabawa! Co tam się nie działo! Śpiewaliśmy piosenki wojskowe, potem się pobiliśmy, a potem znowu śpiewaliśmy. – Salomonowi zdecydowanie daleko było do trzeźwości. – Potem coś się w knajpie zapaliło, przyjechała straż. Chłopaki ugasili ogień i myśmy z tej wdzięczności wspólnie popili. Fajne strażaki w tej Warszawie. Naprawdę fajne.

– Poczekaj, mam sprawę... – Jerzy próbował zatrzymać słowotok przyjaciela, ale łatwiej byłoby przerwać noworoczne orędzie prezydenta Narutowicza.

– To o której będziesz? Jutro rano wracam do Łodzi, więc niestety, popijemy ostrożnie jak dziewuszki.

– Maciejewski! Stanisław! – Trzeba było próbować jakoś inaczej dotrzeć do rozochoconego przyjaciela.

– Maciejewski? – Salomon od razu spoważniał. – Co masz do niego?

– Była u mnie jego córka. Wziąłem jej sprawę. Co wiesz o jej ojcu?

– Zadzwoń i odwołaj. – Salomon zmienił ton. Wyraźnie zaczął też trzeźwieć. – To nie jest dobry człowiek. Rzuć tę sprawę w diabły, póki nie jest za późno.

– Nie marudź tyle. A ta Barbara, jest z nią coś nie tak?

– Nie znam tej kobiety, znam za to jej ojca. To nie jest twoja liga. On krzywdzi ludzi, tak naprawdę krzywdzi. Zwłaszcza takich ideowych głupców jak ty.

– Co powiesz, żebym wpadł za kilka godzin? Popijemy, powspominamy wojenkę. Pogadamy.

– Nie odpuścisz, prawda? Czemu mnie Jahwe pokarał takim durnym przyjacielem? – Salomon zrezygnował z dalszych próśb. – Teraz jest jedenasta. Bądź tak przed szóstą. Będę czekał w hotelu.

Sny Jerzego były brzydkie, krwawe i męczące. Śmierdzący, wilgotny tunel, wykopany pomiędzy liniami okopów, ciągnął się bez końca. Rozerwane salwami francuskiej artylerii fragmenty ciał pełzły obok Jerzego, szukając jak on wyjścia. Regularnie uderzające pociski wprawiały niestabilny tunel w drgania, wokół sypała się ziemia. Było pewne, że to tylko kwestia chwili, nim się zapadnie, grzebiąc nieszczęśników na wieki. Czołgali się i czołgali w nieskończoność. Wyjścia nie było.

Gdy otworzył oczy, czuł się już nieco lepiej. Jednak ani myślał rezygnować z pozycji półleżącej. Niestety, sylwetki dwóch rosłych mężczyzn stojących nad nim nie dawały nadziei na dalszy odpoczynek.

– Panowie umówią się na wizytę w innym terminie – oznajmił. – Dziś już nie przyjmuję.

Osiłki bezceremonialnie chwyciły Jerzego pod ramiona i pomimo oporu wywlekły go na zewnątrz kamienicy. Silne, muskularne ręce nie dawały zbyt wielkich szans na opór, Jerzy oklapł więc i pozwolił się zapakować na tylne siedzenie białej luksusowej limuzyny. Mężczyźni zostali na zewnątrz, pilnując samochodu.

– Jerzy, prosząc cię o spotkanie, nie miałem na myśli kolejnego miesiąca. Wiesz, że cierpliwość nie jest moją największą cnotą. Jednak postanowiłeś wystawić akurat tę cnotę na próbę.

Rozmówca, choć drobnej postury, emanował aurą znacznie groźniejszą od swoich opryszków. Mimo jego powolnych, hipnotycznych ruchów dało się wyczuć, że przejście od swobodnej dyskusji do nagłej przemocy zajęłoby mu mniej niż mgnienie oka. Jerzy zawsze widział w nim rysia. Małego, ale zajadłego drapieżnika.

Przenikliwe, wręcz piękne zielone oczy Księcia na moment odciągały uwagę od zniekształconego oblicza. Twarz mężczyzny pokrywały liczne, nakładające się na siebie blizny po ciężkim oparzeniu. Trudno było znaleźć choć kawałek niezabliźnionej skóry. Przerażającą pamiątkę po iperycie Książę eksponował z nonszalancją godną prawdziwego amanta. Dobrze wiedział, jakie wrażenie robił widok piętna wypalonego przez Wielką Wojnę, i skutecznie to wykorzystywał. Lubił robić wrażenie i kochał teatralne gesty. Zapewne z tego samego powodu gustował w białych, wyjątkowo kosztownych garniturach, biało-czarnych włoskich butach z delikatnej cielęcej skóry i białych kapeluszach, sprowadzanych prosto z Paryża. Jerzy, który miał swego czasu nieprzyjemność obejrzeć z bliska jego rewolwer, bez specjalnego zdziwienia przekonał się, że zarówno okładki rękojeści, jak i kabura także były białe.

– Wasza wysokość musi mi wybaczyć, w spotkaniu przeszkodziło mi niecierpiące zwłoki... ciało. – Jerzy wiedział, że popełnia błąd, jednak nie mógł się powstrzymać. Słowa same wychodziły mu z ust. – Jednak jestem już do usług, w całej swojej pazerności.

Blizny na twarzy Księcia przybrały najróżniejsze odcienie czerwieni. Wyglądało to tak, jakby pokrył się szkarłatnymi cętkami. Jerzy z doświadczenia wiedział, że zwiastuje to wybuch potężnej wściekłości. Tym bardziej się zdziwił, gdy jego rozmówca dalej mówił spokojnie.

– Oj, Jerzyk, Jerzyk. Kiedyś się doigrasz. Jesteś ostatnią żyjącą osobą, której zdarza się ze mnie pożartować. Nie chcemy chyba, żeby to się zmieniło?

Jerzy z trudem powstrzymał ripostę. Książę nie był już tym samym drobnym sutenerem, którego poznał lata temu. Kariera drobnego warszawskiego przestępcy nabrała rozpędu, a co gorsza, jego wpływy rosły w zastraszającym tempie. W tysiąc dziewięćset dwudziestym Jerzy dokładnie sprawdził jego akta, zanim zdecydował się go zwerbować. Niegdyś dzielny żołnierz polskich Bajonów, po ich rozwiązaniu trafił do regularnych oddziałów francuskich, a potem do elitarnych grup szturmowych. Przez kolejne lata przechodził prawdziwe piekło wojny okopowej, poznając ją od najgorszej strony. Zapewne dlatego na swój sposób polubił Jerzego, walczącego w ten sam sposób, tyle że po stronie pruskiej. Porucznik Wilhelm Zborzecki dostał przezwisko Książę już w okopach. W ten sposób żartowano z jego frontowej elegancji, zawsze ogolonej, niezwykle przystojnej twarzy i daremnych prób wprowadzenia jakichkolwiek manier do grona zdeterminowanych zabójców. Zapewne stałby się ważnym filarem Błękitnej Armii, gdyby nie nieszczęsny lipiec roku siedemnastego. Kiedy kopano kolejny tunel prowadzący w stronę okopów wroga, na pozycje francuskie spadł nawał pocisków artyleryjskich. Szczęśliwie dla szturmowców przekop wytrzymał ostrzał i nie pogrzebał kopiących. Nie zaskoczył ich specjalnie obłok dymu wpełzający do wąskiego korytarza. Chlor i jemu podobne zalewały ich pozycje od dwóch lat, a każdy weteran wyposażony był w maskę przeciwgazową i doskonale wiedział, jak jej używać. Gdy gaz się ulotnił, zdziwił ich nieco odór przypominający zapach wydawany przez musztardę, ale nie wyczuli żadnego zagrożenia i wrócili do pracy. Kilka godzin później szpitale polowe wypełniały wrzaski bólu, przerywane przeraźliwym kaszlem ludzi wypluwających strzępy płuc. Z dziesięcioosobowego oddziału przeżył tylko Książę. Uratował go fakt, że kopał z przodu, w czystej ziemi. Jego towarzysze, znajdujący się w pokrytym iperytem tunelu, nie mieli takiego szczęścia. Książę, pokryty ropnymi pęcherzami, ślepy i walczący o następny oddech, tkwił w tym stanie całe miesiące. Nie poddał się jednak – nie leżało to w jego naturze. Gdy rehabilitacja dobiegła końca, zamiast przystojnego mężczyzny z lustra spoglądał potwór. Wybuch kolejnej wojny pozbawił go francuskiej opieki. Co gorsza, gdy wrócił do Paryża, dowiedział się, że cała jego rodzina, żona i dzieci zginęli w pierwszych dniach nowej ery. Nie mając gdzie się podziać, przybył do Warszawy z mizerną odprawą i spróbował na nowo ułożyć sobie życie. W tamtych czasach pośród tłumów bezdomnych, zdesperowanych uchodźców rządziło wyłącznie prawo pięści. Monstrum z ciała stało się też monstrum w umyśle. Nie wiedzieć jak, a przynajmniej w aktach nie było na ten temat żadnych informacji, Książę przejął kilka podrzędnych burdeli i zrobił z nich nowoczesne domy uciech. Na tym jednak nie poprzestał. Podczas ataku bolszewików w dwudziestym roku oddał spore zasługi Oddziałowi II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, czyli raczkującemu kontrwywiadowi. To właśnie Jerzy pozyskał Księcia i niejednokrotnie korzystał z jego pomocy. Tylko dzięki współpracy z nim w styczniu dwudziestego pierwszego udało się rozbić silną siatkę szpiegowsko-dywersyjną składającą się z Innych. Jerzy awansował na kapitana, a Księciu darowano liczne występki. Z tego, co wiedział, przyjaźń sutenera z tak zwaną Dwójką nadal trwała i przynosiła liczne owoce.

– Dobrze, koniec żartów. Czego ode mnie potrzebujesz? – Detektyw westchnął i przestał prowokować rozmówcę. – Tylko proszę bez zbyt długich wstępów. Wczorajszy wieczór był dość intensywny i moja głowa nie zniesie za wiele.

Jerzy miał wielu wrogów, niektórych bardzo znaczących, jednak to Książę najbardziej go przerażał. Zabliźnione ciało mogłoby obdzielić determinacją cały pluton, a pokrętny umysł zdolny był do knucia najbardziej misternych intryg. Zdecydowanie nie chciał, aby ten obrócił się przeciw niemu.

– Wieczór, noc, a nawet poranek. – Książę się uśmiechnął. W tym momencie przypominał rekina. – Razem z tym twoim żydowskim przyjacielem nieźle narozrabialiście. No dobrze, przejdźmy do rzeczy. Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zarzygać mój samochód, a wierz mi, żaden z nas by tego nie chciał.

Właściwie Jerzy czuł się już zdecydowanie lepiej, jednak skoro mógł wykorzystać domniemaną słabość, to nie zamierzał tego prostować.

– Na początek wyprowadzę cię z błędu. To, że pofatygowałem się po ciebie osobiście, nie oznacza, że rozpaczliwie potrzebuję twojej pomocy. Po prostu jesteś jedynym łatwo dostępnym Innym. Mam cię pod ręką. – Książę rozparł się wygodniej na białej skórzanej kanapie. – Poza tym jesteś mi dłużny. Ale tego nie muszę ci przypominać.

Honorowe długi zaciągnięte u Księcia miały niezwykłą moc. Im więcej się ich spłaciło, tym bardziej rosły. Jerzy z trudem powstrzymał niesforny język – nie był to odpowiedni moment na wspominanie o tym fakcie. Poza tym dobre stosunki z arystokratą półświatka Warszawy otwierały wiele zamkniętych na głucho drzwi.

– Jak zapewne się orientujesz, w mojej branży ważna jest stabilność i poczucie bezpieczeństwa – kontynuował Książę. – Dziwki zrobią wszystko i tyle samo zniosą, jeśli ich świat działa według jasnych i pewnych zasad. A tak się składa, że gwarantem tych zasad jestem ja. W pewnym sensie jestem dla nich bogiem. A one nie mogą mieć innego boga nade mną. Zwłaszcza gdy staje się nim strach.

– Ktoś atakuje twoją trzódkę? – zapytał Jerzy. – Nie słyszałem o niczym takim. Przynajmniej przez ostatni rok.

– Na przestrzeni trzech miesięcy straciłem trzy kobiety. Co gorsza, wszystkie pierwszego gatunku. Nie masz pojęcia, ile czasu i pieniędzy kosztuje zrobienie z pospolitej ulicznicy rozchwytywanej kurtyzany. Inwestycja zwraca się latami.

– Wygląda mi to na wasze porachunki. Po co ci do tego Inny?

– Gdyby to były nasze sprawy, nie potrzebowałbym cię do tego. – Książę wyraźnie się zirytował. – Nie obrażaj mojej inteligencji. Umysły wszystkich trzech zniszczył nagły i niespodziewany upadek. Nie muszę ci mówić, co to znaczy. Domyślasz się też zapewne, że chronię swoje najlepsze aktywa przed taką ewentualnością.

– To faktycznie brzmi niepokojąco. – Jerzy nie chciał, by Książę dostrzegł, że zaczyna się interesować tą sprawą.

– Co gorsza, to nie wygląda na przypadek. Ciemność zabrała każdą z nich w ostatnim tygodniu miesiąca. Przy drugiej nie mogłem jeszcze być pewny, ale trzecia to już inna sprawa.

– Mogę zerknąć w wolnej chwili, ale nic ci nie obiecuję. Mam pilne zobowiązania.

– Masz się tym zająć. Natychmiast. W zamian uznam to za spłatę wszystkich twoich długów. – Pobliźniona twarz Księcia wykrzywiła się w uśmiechu. – Zresztą niech stracę. To ja będę ci winien przysługę. Chwilowo jeszcze trzymam sprawę w tajemnicy, ale nie mam złudzeń, że to długo potrwa. Dziwki gadają, a ich alfonsi plotkują gorzej od nich. Wkrótce nawet ja nie dam rady tego wyciszyć.

– Od czego mam zacząć? – spytał detektyw. – Nie chcesz zapewne, żebym kręcił się po twoich lokalach?

– Wszystkie trzy dziewczyny pracowały w Złotej Jaskółce. W tym czasie przebywały w swoich pokojach i szykowały się na spotkanie z ważnymi klientami. Oficjalnie masz sprawdzić oświetlenie.

– To był ten sam pokój? Może jednak nie jest dość zabezpieczony?

– Pokoje były różne. Dlatego właśnie potrzebuję Innego. – Książę pokazał gestem swojej ochronie, żeby otworzyli drzwi pojazdu. – Masz to sprawdzić zarówno po swojemu, jak też jako zwykły szpicel. Będzie tam na ciebie czekał mój zaufany człowiek. Bobra kiedyś poznałeś. Wprowadzi cię w szczegóły i pomoże. A teraz bądź łaskaw opuścić mój samochód. Mam sporo ważniejszych spraw na głowie. Przy okazji, powinieneś porządnie się umyć i zmienić łachy. Śmierdzisz jak stary włóczęga.

Faktycznie, zapach nie był zbyt miły, ale Jerzy uznał, że powrót do domu zajmie mu zbyt wiele czasu. Zbliżała się pora spotkania z Salomonem, a on musiał zdążyć do sklepu jeszcze przed zamknięciem. Ulica już szykowała się na nadejście Ciemności. Paliwoda, odpłatnie uzupełniający ropę w rezerwowych generatorach zamożnych lokatorów, głośno reklamował swoje usługi. Sklepikarze ściągali towar z wystaw. Każdy wiedział, że Nocnej Policji jest jak na lekarstwo, a rzezimieszki wykorzystujące porę Ciemności do włamań tylko czyhają na potknięcia nierozważnych lub leniwych handlarzy. Strażacy światła, odziani w charakterystyczne żółte kombinezony, sprawdzali sprawność żarówek w miejskich latarniach oraz reflektorach omiatających zaułki i podwórza kamienic. Policjant świetlny uginający się pod ciężarem mierników szukał mieszkania wylosowanego do wyrywkowej kontroli. Biedacy dyskretnie ustawiali lustra kradnące życiodajny uliczny blask do wnętrz sutener. Wszyscy wiedzieli, że gdy tylko znikali kontrolerzy, najubożsi wyłączali domowe oświetlenie. Wprawdzie było to przestępstwo karane przymusowymi robotami na rządowych farmach, jednak rachunki za elektryczność rujnowały mniej zamożnych mieszkańców. System luster odbijających uliczny blask do wnętrza wspólnej sypialni pozwalał całym rodzinom, stłoczonym w niewielkim pomieszczeniu, na jakie takie przetrwanie pory Ciemności.

Sklep Moszego był niemal pusty. Ostatni klient kupował ser. Młoda, szczupła sprzedawczyni zawijała apetyczną żółtą bryłę w gazetę.

Gdyby nie duży, garbaty nos, Sara byłaby uosobieniem wschodniego piękna, ale mimo to na liczbę zalotników nie mogła narzekać. Jedyna córka majętnego ojca, do tego ładna i pracowita – czegóż więcej trzeba? Dziewczyna jednak sumiennie odrzucała zaloty wszystkich, nawet bardzo udanych kawalerów. Jerzy od pewnego czasu obawiał się, że romantyczny podlotek skrycie się w nim podkochuje, ku wielkiemu niezadowoleniu swojego rodzica.

– Saro, dziecko drogie, zawołasz ojca? – zapytał.

Zapakowany ser wypadł z dłoni sprzedawczyni i potoczył się po sklepowej podłodze. Dziewczę spłoniło się na twarzy i ruszyło w pogoń za zbiegiem, Jerzy był jednak szybszy. Chwycił zgubę i podał ją Sarze. Ta zaczerwieniła się jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe.

– Przepraszam, panie kapitanie, już biegnę po tatusia.

– Mój ser! Sara! O czym ty myślisz, dziewucho! – krzyknęła klientka, starsza matrona, którą Jerzy kojarzył głównie z wiecznie skwaszonej miny.

– Przepraszam, pani Adelajdo, proszę o wybaczenie. Już podaję. – Dziewczyna wyraźnie chciałaby się znaleźć wszędzie, tylko nie w tym miejscu.

– Skaranie boskie z tobą, ja w twoim wieku nie myślałam o niebieskich migdałach. Młodzi nie cenią teraz tego, co mają. Zupełnie nie cenią. – Kobieta skierowała wzrok na Jerzego. – Myślą, że tylko oni mają ciężkie życie.

– Co takiego mają młodzi cenić w dzisiejszych czasach, szanowna pani? Śmierć trzech czwartych populacji Europy? Codzienny strach przed Ciemnością? Mrok, który zabija umysł i pozostawia pustą, morderczą skorupę? – Jerzy mocno się zirytował. Resztki kaca i nieprzyjemne spotkanie znalazły upust w nagłym wybuchu gniewu. – Jaką przyszłość możemy im zaoferować? Oświetlone brudne getta? Obozy-farmy pełne przymusowych robotników? Faktycznie, powinni na kolanach dziękować za te dary.

– Pan jesteś zupełny cham! I do tego pijany! – Matrona wymaszerowała ze sklepu pełna świętego oburzenia.

– Dziękuję, panie kapitanie. – Sara ukradkiem otarła łzę. – Ale nie trzeba było. Pani Adelajda to dobra kobieta, tylko miała straszne przejścia.

– Saro, dziecko, wszyscy mamy ciężko. To nie jest wytłumaczenie.

– Pan nie rozumie. Pół roku temu jej jedyny syn miał wypadek. Wracał nad ranem z nocnej zmiany i go napadli. Gdyby tylko go pobili i okradli, nie byłoby takiej tragedii. Ale oni wrzucili go nieprzytomnego do studzienki. W Ciemność. – Dziewczyna wyraźnie drżała. – Wyszedł już upadły, ale jakimś cudem dotarł do domu. Przed końcowym upadkiem zdążył jeszcze rozbić wszystkie żarówki. Potem zabił żonę, trójkę dzieci i ojca. Z rzezi ocalała tylko ona. W ostatniej chwili zdołała się ukryć.

– Przeżyła w Ciemności?

– Prawie dwie godziny, panie kapitanie. Znaleźli ją rano, schowaną w szafie. Na wpół oszalałą. Syn, jak to zwykle bywa, najpierw zabił żywych, potem zniszczył wszystko, co mógł, a na koniec roztrzaskał głowę o ścianę.

Jerzy się skrzywił. Mimo wszystkich, bardzo restrykcyjnych, środków ostrożności nadal zdarzały się takie tragedie. Krytyczny moment, gdy Ciemność pochłania umysł ofiary, a ta jeszcze rozpaczliwie się broni, był tym, w którym moc światła nie działała w pełni. Czasem było to kilka sekund, a czasem długie minuty wystarczające na zniszczenie źródeł światła. Jeśli upadły nie zdołał schronić się przed blaskiem, wpadał w stan katatonii i w końcu umierał z głodu i pragnienia. Jeśli jednak zdążył, zaczynała się rzeź.

– Złapali chociaż tych rzezimieszków? – zapytał Sarę.

– Tak. Dopiero wtedy. Mimo że od miesięcy zgłaszaliśmy ich grabieże.

Nowe czasy rozzuchwaliły licznych przestępców. Wprawdzie kara za wpędzenie kogoś w Ciemność była tylko jedna – kula w łeb – ale to nie odstraszało rzezimieszków. Gazety codziennie grzmiały o nowych ofiarach napadów, włamań i gwałtów. Policji brakowało, ludzie byli zdesperowani i pozbawieni nadziei, a potencjalne ofiary stłoczone w przepełnionych ponad miarę dzielnicach. Nic dziwnego, że zarówno prawdziwe drapieżniki, jak i zwykli padlinożercy mieli tu raj.

– Jak pan kapitan powiedział, każdy ma ciężko. Proszę chwilę zaczekać, zawołam tatę.

– Saro, zaczekaj – poprosił dziewczynę detektyw. – Wybacz staremu żołnierzowi, zawsze coś palnę, zanim pomyślę. – Wysupłał z kieszeni kilka złotych. – Czy przekazałabyś pani Adelajdzie którąś z waszych wspaniałych bombonierek? Z gorącymi przeprosinami za moje paskudne maniery? Byłbym ci bardzo zobowiązany.

– Pan kapitan to zawsze taki czaruś. Aż dziw, że jeszcze kawaler. – Dziewczyna uśmiechnęła się, na twarzy znów pojawił jej się uroczy rumieniec. – Wybiorę jakąś dobrą, na pewno będzie jej miło.

Mosze był niski, szczupły, wręcz żylasty, za to obdarzony brodą, która powinna należeć do człowieka znacznie większej postury. Sięgała mu niemal do pasa. Był z niej bardzo dumny i starannie ją pielęgnował. Uwielbiał też przeczesywać długie posiwiałe pasma podczas zażartych negocjacji z klientami.

– Jerzy, wreszcie jesteś – przywitał detektywa. – Już myślałem, że będę musiał oddać towar innemu klientowi. No chodź, co tak stoisz?

Niepozorne zaplecze sklepu skrywało w rzeczywistości ogromny magazyn, wypełniony najróżniejszymi dobrami, w zdecydowanej większości niezbyt legalnymi. Wprawdzie większość zasobów była reglamentowana, jednak tacy ludzie jak Mosze mieli swoje sposoby na obejście państwowych restrykcji.

Doskonały amerykański tytoń leżał obok indyjskiej herbaty. Brazylijska kawa przy belgijskiej czekoladzie. Szwajcarskie zegarki na skrzyniach z niemieckimi karabinami Gewehr 98. Mosze miał niemal wszystko, o czym można było pomarzyć.

– Zobacz, mam całą skrzynkę. – Żyd z trudem przytargał ładunek na wielkie, misternie rzeźbione dębowe biurko znajdujące się w centrum pomieszczenia. – Nie masz pojęcia, jak trudno było ją zdobyć. Rezerwy wojska francuskiego, jeszcze sprzed tysiąc dziewięćset piętnastego.

Jerzy otworzył ciężkie wieko skrzyni zaopatrzeniowej. Na widok ułożonych na sianie dwunastu butelek szybciej zabiło mu serce. Drżącą ręką sięgnął ku jednej z nich. Faktycznie, etykieta wskazywała na francuską produkcję, destylowaną ledwie na rok przed zakazem wytwarzania we Francji. Spodziewał się transportu z Czech, a tu taka niespodzianka.

– Ile za to chcesz? – wychrypiał przez ściśnięte z emocji gardło.

– Jerzy, przyjacielu. Pamiętasz, jak pomogłeś Sarze, gdy Ciemność już w niej była? Po śmierci mojej Irci nie dałbym rady, gdyby nasze dziecko spotkało to samo.

– Nie przesadzaj, zapłaciłeś mi za to. – Światło tańczące na szkle było strasznie rozpraszające.

– Zapłaciłem też swoim i twoim pobratymcom. Pieniądze wzięli i nic nie zrobili. Za duże ryzyko, mówili. Tylko ty potraktowałeś to poważnie. My, Żydzi, mamy dobrą pamięć. Za butelki wezmę tylko piętnaście procent więcej, niż wynoszą moje koszty. Zapłacisz mi pięćset siedemdziesiąt pięć złotych.

Jerzy zaniemówił. Dwanaście flaszek francuskiego absyntu było warte mały majątek. Kiedy podczas Wielkiej Wojny większość krajów zakazała tego trunku, został on również usunięty z zasobów francuskiego wojska. Absynt oskarżano o wywoływanie szaleństwa, rozwój chorób psychicznych i skłanianie do wszelkich deprawacji i wynaturzeń. Przez kilka lat nie stanowiło to problemu. Większość produkcji przeniosła się do Czech, choć jakość nie była już ta sama. Liczba amatorów „zielonej wróżki” systematycznie malała, pojawiły się inne, bezpieczniejsze ziołowe alkohole. Gorzki piołun powoli odchodził w zapomnienie. Dopiero wybuch Ciemnej Wojny i objawienie się Innych zmieniły tę sytuację. Pojawili się zdesperowani klienci, utworzył się nowy rynek zbytu. W niemal każdym kraju otworzyły się zamknięte wcześniej destylarnie, jednak z braku dobrych komponentów jakość trunku nie mogła się równać przedwojennej klasie.

– Mosze, głupio by mi było tak cię ograbić. Przecież to jest warte ze trzy razy tyle.

– Obecnie nawet cztery. – Żyd nerwowo przeczesywał brodę. Widać było, że dusza handlowca cierpi męki bliskie piekielnym. Jednak nic nie mogło zmienić jego postanowienia. – Bierz, jak dają. Dla ciebie to jak medykament, przecież wiem.

– Nie wiem, jak ci dziękować. – Jerzy wyciągnął kopertę z zaliczką od Maciejewskiej. Zaczął przeliczać banknoty, jednak po chwili zmienił zdanie. – Tu jest sześćset. Za resztę zabierz, proszę, córkę do restauracji. Wam też się przyda chwila dla siebie. Niech to będzie mój prezent dla starego przyjaciela.

– Zawsze musisz mieć ostatnie słowo – roześmiał się Mosze, po czym sumiennie przeliczył pieniądze. Dwukrotnie. – Bywaj w spokoju i uważaj na siebie.

Jerzy ruszył do mieszkania, mocno tuląc w ramionach drewnianą skrzynkę. Mosze się nie mylił, absynt był dla niego jak lekarstwo. Gdy nadchodził ten dzień, zwany przez Innych krótką śmiercią, tylko to mogło mu pomóc. Krótka śmierć dopadała Innych nieregularnie, bez żadnej głębszej przyczyny i powodu. Po prostu raz na kilka tygodni, a nawet miesięcy ciało paraliżował obłędny strach. Jerzy czuł wtedy, jak na długie sekundy zatrzymuje mu się serce, wrzucając go w najgłębszą ciemność przerażonego umysłu. Gdy znów ruszało, ulga była chwilowa, bo najdalej kilka minut później działo się to samo. Serce zatrzymywało się na parę sekund i znów zaczynało bić, zatrzymywało się i biło. Oczekiwanie na kolejną arytmię przypominało chińską torturę. Ponadto pocące się ponad miarę ciało prędzej czy później doznawało potwornych skurczów mięśni, sprawiających, że mężczyzna wił się w bólu na przemoczonym łóżku. Trwało to wiele godzin, nierzadko dłużej niż dobę. Jednak najgorsze było czekanie na kolejny atak. Wyniszczało ono fizycznie i psychicznie, pchało w nałogi, a nawet skłaniało do odebrania sobie życia. Każdy Inny radził sobie z tym na swój sposób. Szybko przekonywali się, że medytacje, krańcowy wysiłek fizyczny czy też zwykły alkohol nie mogą zaradzić problemowi. Niektórzy sięgali po morfinę, ale była to bardzo kosztowna droga w jedną stronę. Część korzystała z opium i haszyszu, jednak większość, jak Jerzy, odkryła kojącą moc piołunu zawartego w absyncie. Szklanka, czasem dwie wprowadzały go w dziwaczny trans pozwalający przetrwać najgorsze. Niestety, problem z czeską destylacją polegał na tym, że nie zawsze działała jak powinna. Może chodziło o niedostateczną zawartość piołunu, może sama powojenna produkcja nie była dość powtarzalna, w każdym razie ryzyko było spore. Jednak stary, francuski przepis dawał absolutną pewność. Maszerując z bezcennym łupem, detektyw czuł się niczym Galahad niosący Świętego Graala.

Schody w kamienicy były, jak zazwyczaj o tej porze, zajęte przez grupę bezdomnych, chroniących się przed Ciemnością. Półpiętra zawalono kocami i starymi, śmierdzącymi kołdrami. Wszędzie walały się tobołki, plecaki i walizki pełne najróżniejszych śmieci. Otwierano flaszki, konserwy, słoiki i szykowano się do codziennej libacji. Wprawdzie mieszkańcy od dawna usiłowali coś z tym zrobić, jednak policja ignorowała takie zgłoszenia. Jeśli w budynku nie mieszkał ważny oficjel, można było zapomnieć o interwencji. W każdej kamienicy działo się to samo. Włóczędzy byli zdesperowani, agresywni, do tego uzbrojeni w noże, rzeźnicze tasaki oraz siekiery. Policja wolała inne, łatwiejsze cele.

Tym razem niechciani goście mogli się przydać. Jerzy uważnie przyglądał się mijanym, w końcu skierował się do jednego z nich. Mężczyzna mógł przekroczyć czterdziestkę, jednak niechlujna, posiwiała broda i spięte w kucyk długie, posklejane brudem włosy dodawały mu przynajmniej dekadę.

– Dobrego światła panu kapitanowi. – Szczerbaty uśmiech bezdomnego miał wzbudzać zaufanie, jednak działał dokładnie odwrotnie. Podobnie jak ubranie składające się z na wpół przegniłego, potwornie śmierdzącego garnituru i dziurawych, sztukowanych gazetami lakierków. – Może pan kapitan wspomoże paroma groszami?

– Może nawet paroma złotymi. – Jerzy delikatnie odłożył skrzynkę na ziemię i sięgnął do kieszeni. – Powiedz mi, Śliski, co tam u was mówią o Złotej Jaskółce?

– Gdzie nam do Jaskółki? – Pięć złotych zniknęło szybciej, niż się pojawiło. – Przecież tam tylko bogaci chodzą. Kto by tam chciał nasze balbiny. Pogoniliby je z hukiem.

– Nie gadaj głupot, wiem, że wasi tam nie pracują. Ale ulica gada, a ty wiele słyszysz. Mów, a nie pożałujesz.

– Pan kapitan rozumie, teren Księcia. Lepiej za dużo nie gadać. – Na twarzy Śliskiego pojawił się strach, jednak przeplatany chciwością.

– Przecież wiesz, że właśnie dla niego teraz pracuję. – Jerzy zdecydował się zmienić taktykę. – Pomożesz, to szepnę dobre słowo tu i tam.

– Ja tam wolę, żeby pan kapitan o mnie nie gadał. Po co rzucać się w oczy? Bardziej przydałaby się jakaś mamona. – Mężczyzna wymownie zerknął na kieszeń, w której Jerzy trzymał portfel.

– Śliski, kosztujesz mnie więcej niż żona – westchnął Jerzy.

– Przecież pan kapitan nie jest żonaty?

– Właśnie przez takie pijawki jak ty. Jak ma się człowiek ustatkować, kiedy wszędzie tylko słyszy: daj i daj.

– Żonaty byłem pięć razy i powiem tylko tyle: nie warto.

Jerzy spojrzał z niedowierzaniem na wymiętoloną, śmierdzącą personę.

– Niech pan kapitan słucha – zaczął znowu bezdomny. – Kobiety są gorsze od Ciemności. Poużywają sobie, sił pozbawią, a potem zostawią na pastwę losu. Lepiej już te pieniądze wydać z przyjaciółmi.

– Dobrze, przyjacielu, masz tu jeszcze piątaka i zacznij wreszcie mówić.

– Ale żeby potem nie było, że to ja z panem kapitanem gadałem. Inaczej już po mnie. – Włóczęga schował kolejne monety i chwilę się zamyślił. – Wie pan, jest taka jedna Monia. Dobra dziewczyna. Była w Jaskółce jakiś rok temu, jak jeszcze miała wszystkie zęby i płaski brzuch. Mówiła, że tam w piwnicy coś dziwnego odchodzi. Piwnica cała na czarno, pełno tam było jakichś paskudnych rzeźb. Goście mieli fikuśne kostiumy, no, takie, co się kiedyś na bale chodziło. I jeszcze mieli maski. Było tam ze trzydziestu bogaczy i dwa razy tyle dziwek, w tym sporo męskich.

– Jakie maski? Coś zapamiętała?

– No, takie slisowane?

– Stylizowane? – domyślił się Jerzy.

– O, to, to. Stylisowane na lisy, wilki, koty i inne takie.

– Jasne. Więc co tam się takiego działo?

– Rozumie pan, kapitanie, Monia nie jest za bystra – przyznał Śliski. – Jak Bóg dawał rozum, to schowała się za cyckami. Była jakaś długa ceremonia, ale ona nic z niej nie zrozumiała. A potem kilku gości z wielką pompą, jak na jakiejś mszy, udało się do następnego pomieszczenia. Chciała zobaczyć, co tam jest, ale ją przepędzili. Za to trafiła tam taka jedna Ignasia. I ta Ignasia już nigdy nie pojawiła się na rewirze.

– Monia próbowała ją odnaleźć?

– Pytała się alfonsa, ale kazał jej zawrzeć mordę. – Śliski wyczarował skądś brudną flaszkę i podał Jerzemu. Ten odmówił ruchem głowy. Bezdomny wzruszył ramionami i wypił solidnego łyka. Wokół rozszedł się zapach wyjątkowo paskudnego bimbru. – Monia jest głupiutka, ale ma wielkie serce. Tak długo wierciła Siwemu dziurę w brzuchu, aż pękł. Powiedział, że Ignasię chwycili z fałszywymi kartkami na alkohol i wywieźli na przymusowe roboty w tych rządowych farmach. Jednak ona mówi, że to bzdura.

– Śliski, skontaktuj mnie z tą Monią – poprosił detektyw. – Niech się u mnie zjawi jak najszybciej. Potem się rozliczymy, nie pożałujesz.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Andrzej Pupin

Urodził się we Wrocławiu.

Człowiek wielu pasji i talentów: fan gier RPG, szeroko pojętej fantastyki, kolekcjoner broni białej. Trenuje sztuki walki, dużo jeździ na rowerze, nie gardzi siłownią. Czyta mnóstwo książek i ogląda zdecydowanie za dużo seriali.

W życiu zawodowym przeszedł długą i wyboistą drogę: od pracownika oczyszczalni ścieków do prezesa zarządu kilku spółek. Osiągnąwszy życiową i zawodową stabilizację, oddał się wreszcie swojej największej pasji: pisaniu.

Już drugie opowiadanie, którym podzielił się ze światem, zdobyło III miejsce na XI Ogólnopolskim Konkursie Pigmalion Fantastyki. Trzecie dostało się do Biblioteki Nowej Fantastyki.

Teraz czas na debiut powieściowy. „Szepty Ciemności” zachwyciły ekipę Fabryki Słów. Mamy nadzieję, że zachwycą też was.

COPYRIGHT © BY Andrzej Pupin COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., 2024

WYDANIE I

ISBN 978-83-67949-40-8

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta

GRAFIKA, PROJEKT OKŁADKI ORAZ ILUSTRACJE Szymon Wójciak

REDAKCJA Dorota Pacyńska

KOREKTA Anna Koral, Magdalena Byrska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow