Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
W gęstym lesie otaczającym małą miejscowość Buków wydarza się tragedia. Na jednym z drzew zostaje znalezione wiszące ciało dziewiętnastoletniej Jagody.
Związane ręce dziewczyny i jej obrażenia wskazują, że doszło do morderstwa. Ponieważ matka ofiary kategorycznie odmawia współpracy z lokalną policją, do sprawy przydzieleni zostają podkomisarz Robert Lew oraz aspirantka Sonia Czech z Warszawy. Gdy śledztwo nabiera tempa, w Bukowie dochodzi do kolejnych tajemniczych śmierci…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 407
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
– Jak się pani dzisiaj czuje? – zapytała terapeutka, przełamując przeciągającą się ciszę.
– W porządku – powiedziała aspirantka Sonia Czech, nie podnosząc wzroku znad podłogi.
– Minęło prawie pół roku, odkąd pierwszy raz się spotkałyśmy.
– Tak.
– Poprosiła mnie pani o pozytywną opinię, żeby móc wrócić do pełnego zakresu obowiązków w pracy. Zgodziłam się, ale miałyśmy dalej wspólnie pracować nad pani samopoczuciem.
– Tak.
– Ja zrobiłam to, o co mnie pani prosiła. Wystawiłam opinię.
– Dziękuję.
– Nie czuję jednak, by pani angażowała się w nasze spotkania.
– Przecież przychodzę.
– To za mało.
– Co mam zrobić?
– Zacznijmy jeszcze raz. Jak się pani dzisiaj czuje?
– Dziękuję. Chujowo.
– Ulżyło pani?
– Kiedy?
– No teraz, gdy pani przeklęła.
– Naprawdę pani myśli, że cokolwiek powiem w tym pokoju, zmieni fakt, że zabiłam człowieka?
Terapeutka odchyliła się sztywno w swoim fotelu.
– Ratowała pani kolegę. Nie miała pani wyboru. Taka jest ta praca. Wie pani o tym, prawda?
– Tak, wiem.
– Żałuje pani, że wtedy strzeliła?
– Nie wiem...
– Nie wie pani?
Sonia wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że tę sprawę mamy już przepracowaną, ale oczywiście możemy do niej w każdej chwili wrócić.
– Nie trzeba – powiedziała szybko Sonia, przeklinając się w duchu za to, że ponownie weszła w tę bezsensowną rozmowę.
– Strzeliliście razem. W tym samym czasie. Nie zdążyła pani uratować inspektora, ale nie jest pani winna jego śmierci. To był po prostu pech.
– Tak... pech.
– Wysypia się pani?
– Proszę?
– Ma pani koszmary?
– Nie.
– Jakieś używki?
– Nie.
– Spotyka się pani z przyjaciółmi?
– Tak... o ile mam na to czas.
– A jak pani życie uczuciowe? Jest pani w stałym związku już dosyć długo. Coś się zmieniło?
– Zmieniło?
– Po paru miesiącach znajomość przechodzi w kolejną fazę. Rozmawialiście o przyszłości?
– Nie... to znaczy tak jak wszyscy, ale nie jakoś konkretnie.
– Boi się pani stabilizacji w związku? Intymności?
– Nie. Wszystko jest w porządku. Jestem zadowolona z mojego życia uczuciowego, naprawdę – zapewniała Sonia, sięgając po telefon w kieszeni. – Niestety, ale zostałam wezwana. Musimy przełożyć tę wizytę.
– Myślałam, że ustaliłyśmy, że nie będziemy przerywały naszych spotkań. To bardzo ważne, by...
– Tak, wiem, ale siła wyższa... taka praca – powiedziała Sonia, po czym wyszła, zanim terapeutka zdążyła zapytać ją o termin kolejnej wizyty.
Rozdział 2
Patrzył na widoczne w słabym świetle żarówki drobiny kurzu unoszące się nad podłogą. Uderzając ciałami w deski, musieli wzbudzić leżący w szparach, pewnie od bardzo dawna, pył. Może na niektórych drobinach kurzu znajdują się jeszcze resztki krwi jej wuja. Podkomisarz Lew myślał o tym przez chwilę, nakładając spodnie. Myśli te nie wzbudzały w nim jednak ani obrzydzenia, ani strachu. Były raczej wynikiem przez lata utrwalonego wzorca analizowania wszystkiego, co dzieje się dookoła niego. Patrzył na jej długie włosy, które w tym świetle wyglądały, jakby płonęły żywym ogniem. Leżały spokojnie na deskach niemal w tym samym miejscu, gdzie, jak widział na zdjęciach z archiwum, leżała odrąbana ręka. Spojrzał na jej szeroko otwarte, wpatrzone w niego oczy. Bez skrępowania gapiące się na sam koniec jego duszy. Zastanawiał się, czy ona wie, że leży teraz w miejscu, gdzie wtedy znaleźli jego ciało. Czy jest to dla niej równie bez znaczenia jak dla niego, czy też ją to w jej jakiś pokręcony artystyczny sposób podnieca.
– Zawsze mnie zaskakuje, jak szybko potrafisz ode mnie uciec myślami – powiedziała.
Lew popatrzył na kąciki jej ust. Nie były jednak ściągnięte w grymasie, ale delikatnie rozchylone i rozluźnione.
– Przepraszam – odpowiedział podkomisarz.
– Niepotrzebnie.
Wstał w poszukiwaniu swojej koszuli. Jej odpowiedź była co prawda dla niego zaskakująca, ale wolał szybko się wycofać. Jego dotychczasowe doświadczenia z kobietami nauczyły go, że tak zaczynające się rozmowy często mają bardzo nieprzyjemne zakończenie. Z Justyną było do tej pory inaczej. Wolał jednak nie kusić losu.
– Muszę lecieć. W sumie nie planowałem, że się dzisiaj spotkamy...
– Nie zatrzymuję cię. Muszę się dzisiaj wyspać. Jutro wcześnie rano mam samolot.
– Lecisz gdzieś? Nie mówiłaś.
– Nie pytałeś – odpowiedziała.
Lew ponownie popatrzył na jej usta, ale po raz kolejny nie zdradzały frustracji ani skrytego zdenerwowania.
– Mam wystawę w Madrycie.
– Twoją? Znaczy twoich prac?
– Tak.
– Super. Nie wiedziałem, że twoje prace są takie znane. To znaczy, wiedziałem... widziałem je i wyglądają na niezłe, ale ja się nie znam i...
– Wiem, nie interesujesz się sztuką. Zauważyłam – powiedziała i tym razem jeden z kącików jej ust uniósł się lekko do góry. – Ale nie ma w tym nic złego. Może nawet jest to w jakiś sposób dobre... Zresztą ja też nie mogę powiedzieć, żebym się szczególnie fascynowała twoją robotą.
– Po co miałabyś interesować się moją pracą? – zapytał podkomisarz, jakby nie rozumiejąc zupełnie kontekstu jej wypowiedzi.
– No ludzie, którzy się spotykają, czasami oprócz seksu też ze sobą rozmawiają... czasami nawet o tym, co robili... o swojej pracy na przykład.
– My się nie spotykamy – powiedział ostrzej, niż zamierzał. – To znaczy spotykamy się, ale rozumiesz... nie w ten sposób.
– Nie w ten sposób, żeby ze sobą rozmawiać? – Jej głowa podniosła się wolno z podłogi. Włosy opadły na nagie ciało, wciąż wilgotne od potu.
– Przepraszam. Ja nie chciałem cię urazić – powiedział Lew, siadając na podłodze naprzeciwko niej. – Mówię szybciej, niż myślę. Po prostu nie chcę, żebyś wiązała z tym, co jest między nami, jakiekolwiek nadzieje. Nie chcę, byś czuła się potem oszukana albo, co gorsza, zdradzona. Ja już po prostu nie nadaję się do żadnego związku. Jestem jak zepsuty samochód. Można mnie tylko jeszcze sprzedać na części.
– Jestem dorosła. Nie musisz się o mnie martwić – odpowiedziała po chwili ciszy.
– Kiedy wracasz? – zapytał, gotowy już do wyjścia.
– Może za dwa tygodnie, a może za miesiąc... nie wiem jeszcze. Po Madrycie mam kolejną wystawę, tym razem w Paryżu...
– Daj znać. Może będę mógł cię odebrać z lotniska.
Nic nie odpowiedziała, tylko pocałowała go w policzek i poszła do łazienki. Gdy wróciła, już go nie było.
Rozdział 3
Gdy otworzyłam oczy, było jeszcze całkiem ciemno. Poduszka była lepka i wilgotna. Miałam krwotok z nosa. W głowie słyszałam krzyk, który zawsze pojawiał się, gdy wracały wspomnienia. Popatrzyłam na zegarek. Spałam prawie cztery godziny bez budzenia się. To najwięcej w tym tygodniu. Jest postęp.
Czasami sposób działania urzędów, firm czy różnych instytucji wydaje się niezmienny, niepodatny na unowocześnienia, odporny na zachodzące wszędzie na świecie naturalne przemiany związane z cyklem życia i śmierci. Takim miejscem, nieskończenie statecznym i sztywnym w swych zasadach, był do tej pory Wydział Kryminalny Komendy Stołecznej Policji. Tak zawsze myślał o tym miejscu podkomisarz Robert Lew, takie samo zdanie mieli wszyscy inni funkcjonariusze, którzy przez ostatnie parędziesiąt lat przewinęli się przez te korytarze. Gdy podkomisarz wrócił do pracy w policji, nie mógł uwierzyć, jak zmieniło się to miejsce, odkąd dyrektorem została jego była żona, Kamila Jaskóła. Nie chodziło tylko o najbardziej widoczne zmiany dotyczące wyglądu pomieszczeń. To te bardziej subtelne, dotyczące głębszej tkanki, sposobu, w jaki wszystko teraz działało, były najbardziej znamienne. Lew widział już wcześniej próby wprowadzania większych lub mniejszych modyfikacji w wydziale. Niektórzy nowi dyrektorzy skupiali się na wymianie sprzętu biurowego lub kupowali nowe tablice, na których można było coś zapisać albo przypiąć. Dobry sprzęt pomagał, i to nawet bardzo, ale samego sposobu pracy nie zmieniał. Czasami pojawiały się też jakieś niewykorzystane fundusze. Przychodził rozkaz z góry i takie pieniądze trzeba było natychmiast wykorzystać, bo w przeciwnym razie nie tylko przepadną, lecz także wpłyną na zmniejszenie przyszłorocznego budżetu. W wydziale zjawiała się komisja specjalistów i na szybko oceniała, co można zmienić i poprawić. Toczące się śledztwa schodziły na chwilę na boczny plan. I tak parę lat temu z takiego przymusowego funduszu do wykorzystania „na szybko” ocieplono budynek i wymieniono okna. Decyzja, która wtedy zapadła, skutecznie utrudniła działanie całego wydziału, spychając pracujących funkcjonariuszy na korytarze budynku, do podziemi czy do schowków nieużywanych przez służby sprzątające, by po tygodniach prac remontowych wszyscy znowu mogli pracować dokładnie tak samo jak wcześniej, tyle że zużywając przy tym mniej energii elektrycznej. Korzyść dla środowiska i budżetu była więc pewna. Samego funkcjonowania wydziału to jednak w żaden sposób nie zmieniało. Dyrektor Jaskóła, korzystając zapewne z tych samych środków, rezerw i funduszy, zrobiła zupełną rewolucję. Ze wszystkich zmian największą stanowiła kuchnia. Dawniej ekspres do kawy i lodówka dzieliły miejsce w małym pokoiku z kserokopiarką. Po przebudowie kuchnia stała się duża i widna. W środku w tym samym momencie mogło pić kawę nawet piętnastu funkcjonariuszy. Było to jedyne miejsce, oprócz toalet, w którym nie było akt z toczących się spraw ani zdjęć ofiar gwałtów czy morderstw. Na środku stał duży okrągły stół, a wokół niego ustawiono krzesła. Każde inne, zupełnie nie do pary, pomalowane jednak tą samą turkusową farbą.
– Nie mogę uwierzyć, że to jest to samo pomieszczenie – zaczął podkomisarz, widząc siedzącą przy stoliku aspirantkę Sonię Czech z kubkiem kawy w dłoniach i zamglonymi oczami.
– O, cześć. Nie zauważyłam cię – odpowiedziała, wzdrygając się jednocześnie, jak gdyby podkomisarz obudził ją nagle z głębokiego snu.
– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – powiedział, nalewając sobie kawy z ekspresu. – Widzę, że nad czymś myślisz. Nowa sprawa?
– Nie... dobrze by było. Niestety to sprawy osobiste... ale nic, czym musiałbyś się martwić – dodała szybko, widząc, że podkomisarz się do niej przysiada. – A co do kuchni, to nie jest to to samo pomieszczenie.
– Co? Jak to?
– Wchodzi się tymi samymi drzwiami, ale szefowa kazała przenieść wszystkie akta z pokoju obok do archiwum, skoro teraz i tak mamy wszystko w chmurze, i rozwalić ścianę dzielącą te pomieszczenia.
– No i kserokopiarka zniknęła.
– Tak – powiedziała Sonia bez większego entuzjazmu.
– A Gerti nie miała nic przeciwko przesunięciu akt?
Pani Gertruda, nazywana przez pracowników wydziału Gerti, oficjalnie pełniła rolę asystentki biura, odpowiadającej za to, by w kserokopiarce zawsze był papier, a w ekspresie kawa. W rzeczywistości grała znacznie ważniejszą rolę, która zmieniała się w zależności od jej stosunków z aktualnym dyrektorem lub dyrektorką.
– To był jej pomysł.
– Jej?
– Tak. Jaskóła ją zapytała, co by chciała zmienić najbardziej, a ona powiedziała, że temu miejscu brakuje najważniejszego pomieszczenia, czyli prawdziwej kuchni. Ona też wybierała firanki – powiedziała Sonia, wskazując na materiał na oknach ręcznie obrobiony koronką.
– A zdjęcia? Są naprawdę fajne – powiedział Lew, patrząc na parędziesiąt wiszących na ścianie oprawionych zdjęć członków zespołu.
Były tam nie tylko zdjęcia funkcjonariuszy obecnie pracujących w wydziale, lecz także tych, którzy zostali przeniesieni albo już nie żyli. Chociaż Lew znał wszystkie te osoby, niektóre z trudem na nich rozpoznawał.
– Zaczęło się od Zbyszka Czarnego. Ktoś znalazł takie jego kolorowe zdjęcie, jak uśmiechnięty smaży naleśniki – powiedziała Sonia, patrząc na odbitkę zawieszoną na samym środku ściany. – Pamiętasz tę koszulę? Miał ją na sobie, gdy przyszliśmy kiedyś do niego.
– Tak, akurat zrobił ten swój gulasz... byłem taki głodny. Zjadłem całą miskę w parę minut.
– Jak zobaczyłam to zdjęcie, pomyślałam, że właśnie w takiej zwariowanej koszuli i z patelnią w dłoni był naprawdę sobą. A nie wtedy, gdy z ponurą twarzą rozwiązywał z nami kolejną sprawę. Takim chciałabym go w każdym razie pamiętać, więc zapytałam, czy ktoś miałby coś przeciwko, żebym je oprawiła i powiesiła. Po tygodniu obok niego ktoś powiesił zdjęcie inspektora.
– A reszta?
– Jaskóła nie chciała, żeby się z tego zrobiła ściana smutku, więc powiedziała, żeby każdy przyniósł jakieś swoje wesołe zdjęcie. Kupiła kolorowe ramki i powstało to oto cudo.
– Fajnie się w takim towarzystwie pije kawę.
– To prawda. Zwłaszcza że w końcu mamy co pić – odpowiedziała.
– Co masz na myśli?
– Spróbuj – poleciła Sonia, wskazując brodą na jego kubek z ciemny płynem.
Lew wziął duży łyk.
– O mój Boże! – powiedział. – To prawdziwa kawa... ale ekspres ten sam... stary
– Stary, ale wyczyszczony. I kawa też nowa.
– Tyle lat piliśmy te okropne szczyny, że teraz nawet nie wiem jeszcze, czy się cieszę, że w końcu ktoś to zmienił. Już się przyzwyczaiłem, że zawsze tak będzie. Może nie będę mógł pracować po takiej prawdziwej.
– Nie śmiej się. Ja naprawdę miałam problem przez pierwsze dwa tygodnie. Tej starej piłam dziesięć kubków dziennie, a po tej już po dwóch chodzę jak nakręcona. Ta ma prawdziwą kofeinę.
Zaśmiali się obydwoje.
– Dobrze, że wróciłeś – powiedziała Sonia.
– Zobaczymy, jak to będzie.
– Myślisz, że cię przeniosą przez to, że dwadzieścia lat temu byliście przez rok z Jaskółą małżeństwem?
– Są duże braki kadrowe, dlatego na razie mogę tu zostać. Mam nadzieję, że tak już będzie, a to pismo z decyzją o przeniesieniu, gdy będzie taka możliwość, to tylko podkładka prawna i naprawdę nikt już się tym nie będzie zajmował.
– Przecież w wydziale brakuje z dziesięciu funkcjonariuszy. Nie wiem, co by się miało zmienić, żeby nagle te wakaty się zapełniły. Chyba musieliby nam podwoić pensję. Jaskóła na pewno przynajmniej przez kolejne dziesięć lat nie napisze, że już jesteś zbędny i mogą cię przenieść... no chyba że ją wnerwisz.
– Kiedyś mi się to udało – powiedział Lew, patrząc na zegarek. – Czas chyba na odprawę. Nie chcę się spóźnić.
– Myślę, że na dobre pierwsze wrażenie nie masz już co liczyć – powiedziała Sonia, wlokąc się za Lwem do głównej sali.
Lew już parę tygodni wcześniej wrócił oficjalnie do Wydziału Kryminalnego po niemal dwuletniej przerwie. Ponieważ dyrektor Kamila Jaskóła długo czekała na potwierdzenie, że ich dawne małżeństwo nie będzie stanowiło problemu prawnego, do tej pory delegowała Lwa do przeglądania starych spraw, które tkwiły w zawieszeniu od tak dawna, że nikt nie miał nadziei na ich rozwiązanie bez interwencji siły wyższej. Lew do czasu przyjścia decyzji w jego sprawie miał tymczasowo sprawować rolę takiej właśnie siły. Decyzja jednak nadeszła poprzedniego dnia. Mógł zostać w wydziale tak długo, jak będzie niezbędny. Tego dnia Lew zjawił się w jednostce z nadzieją, że w końcu będzie mógł na stałe rozgościć się przy którymś biurku i w końcu zająć jakąś prawdziwą, a przede wszystkim świeżą sprawą. I choć podkomisarz miał bardzo duże doświadczenie w pracy w Wydziale Kryminalnym, to tej nocy nie mógł zasnąć. Nie był pewny, czy może liczyć na to, że Kamila zobaczy w nim przede wszystkim to, co widzieli poprzedni jego szefowie – że był dobrym i skutecznym policjantem. Lew miał świadomość swoich wad. Wiedział, że bywa gwałtowny i nieodpowiedzialny, a czasami pragnienie złapania winnego zaślepia go tak bardzo, że traci wiele ważnych rzeczy i osób z pola widzenia. Dla kolegów po fachu były to jednak wady do przełknięcia. Kobiety natomiast często reagowały na nie bardzo źle. Lew nie chciał zostać zepchnięty na boczny tor w wydziale. Widział już wcześniej nieraz, jak całkiem dobrzy funkcjonariusze nagle, z dnia na dzień, byli odsuwani od ważnych śledztw. Stopniowo dostawali coraz gorszą robotę i często kończyli jako „pomocnicy do wszystkiego, czyli do niczego” i w takim letargu dociągali do swojej emerytury, by potem w zapomnieniu opuścić wydział. Byli również tacy, dla których nagłe popadnięcie w niełaskę było nie do wytrzymania i po paru miesiącach sami prosili o przeniesienie do któregokolwiek innego wydziału. Tacy często ratowali swoją karierę, ale nie odnajdywali już wcześniejszej satysfakcji z pracy.
– Cieszę się, że dzisiaj wszystkim udało się dotrzeć na nasze poranne spotkanie o czasie – powiedziała dyrektor, rozpoczynając spotkanie. – Zacznę od tego, że do zespołów badających morderstwa popełnione przez Brunona Kalitę dołączą kolejni funkcjonariusze oddelegowani do nas z innych wydziałów.
– W końcu! – powiedział młodo wyglądający policjant ze skąpym blond wąsem, którego Lew nie znał. – Ilu nas wesprze?
– Na razie dwóch – odpowiedziała Jaskóła.
– Dwóch? Przecież nam brakuje co najmniej dziesięciu. Minęło sześć miesięcy, a my nie przebrnęliśmy nawet przez połowę materiału dowodowego.
– Ja chętnie dołączę. Znam tę sprawę, będzie mi łatwiej w nią wejść niż komuś z zewnątrz, a jeszcze nie mam przydzielonego żadnego zadania, więc... – zaczął Lew.
– Zdecydowano, że żaden funkcjonariusz, który wcześniej brał udział w prowadzeniu sprawy Kality, nie będzie uczestniczył w tym śledztwie teraz... Zbyt dużo błędów zostało popełnionych.
– Ale przecież ci, którzy je prowadzili, najszybciej by rozgryźli i zapiski w czerwonych zeszytach, i resztę – zaczął protestować podkomisarz, ale widząc nieprzejednaną minę Jaskóły, zdecydował się złagodzić swój ton głosu. – Znaczy na pewno były jakieś powody, że tak postanowiono. Ja tylko chciałem powiedzieć, że jeśli jest potrzebne wsparcie, to ja chętnie się do sprawy włączę.
– Dziękuję. Liczyłam, przywracając cię do służby, że twój entuzjazm do pracy będzie pozytywnie wpływał na pozostałych członków zespołu. Na pewno uda nam się go w inny sposób wykorzystać – odpowiedziała spokojnie Jaskóła. – Tak jak mówiłam, nowi funkcjonariusze wspierający nas powinni zameldować się za dwie godziny. Osoby prowadzące zespoły badające tę sprawę są proszone o zgłoszenie do mnie pomysłów na ich najlepsze zagospodarowanie. Do końca miesiąca powinniśmy dostać jeszcze dodatkowe wsparcie.
– Kolejnych dwóch?
– Tak – odpowiedziała sucho Jaskóła. – Tymczasem dostałam prośbę o wysłanie kogoś od nas do wsi Buków pod Ostrowią Mazowiecką. Chodzi o zaginięcie młodej kobiety.
– Dlaczego miejscowi się tym nie zajmą? – zapytała Sonia.
– Matka odmawia współpracy z nimi – odpowiedziała szefowa. – Chodzi o jakąś wcześniejszą sprawę, w którą również była zamieszana jej córka. Sami do nas zadzwonili. Zasugerowali też, że dobrze by było, żeby przyjechała policjantka do rozmowy z matką. Soniu, skończyłaś już pracę nad sprawą Karczewskiego?
– Tak, wczoraj wysłałam raport.
– Świetnie. Pojedziesz tam w takim razie.
– Z Adamem? – zapytała Sonia, na co siedzący obok niej natychmiast zareagował zerwaniem się z krzesła.
– Nie... Adam ma chyba na jakiś czas dosyć wyjazdów terenowych... do tego, o ile wiem, ma sporo zaległości... za to Lew akurat szuka roboty.
– Jasne – odpowiedział żywo wywołany. Nie była to sprawa jego marzeń, ale za wszelką cenę chciał dać Kamili do zrozumienia, że wbrew temu, co ona o nim myśli, potrafi się łatwo zaadaptować do nowej sytuacji i nowych wymagań.
Spotkanie nie trwało zbyt długo. W przeciwieństwie do poprzednich dyrektorów wydziału pani inspektor często zostawiała bardzo dużo swobody zespołom śledczym zajmującym się poszczególnymi sprawami i gdy nie była o to bezpośrednio proszona, nie ingerowała w ich pracę. Było to ryzykowne, bo jako dyrektor odpowiadała za te sprawy osobiście. Taka strategia, jak zauważył Lew, wydawała się jednak przynosić dobre rezultaty. Przypatrując się z boku przez ostatnie tygodnie pracującym w wydziale funkcjonariuszom, Lew odniósł wrażenie, że są bardziej zaangażowani i zmotywowani do działania. Nikt nie czekał teraz na sugestię, prośbę czy rozkaz. Wszyscy sami sięgali po telefon lub brali kluczyki do radiowozów, gdy na coś wpadli i chcieli to sprawdzić. W czasie briefingów opowiadali o postępach w śledztwie z takim entuzjazmem, jakby mówili o swoich randkach. Była to w wydziale kolejna zmiana, którą Lew zaobserwował. Pozytywna zmiana. Taka, która potencjalnie mogłaby sprawić, że dla niego, samotnego wilka wydział stałby się ponownie idealnym miejscem do pracy.
– Robert, podejdź, proszę, do mnie na chwilę – odezwała się do podkomisarza Jaskóła, gdy spotkanie już się kończyło, wskazując głową na swój gabinet.
Lew poszedł za nią.
– Pewnie chcesz mi powiedzieć, że teraz muszę przestrzegać regulaminu i nie mogę liczyć na pobłażliwość z twojej strony – zaczął, zanim Kamila zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Wierz mi, wiem to. Bardzo cię szanuję. Wiem, że zrobiłaś świetną robotę jako szefowa wydziału w Łodzi i tutaj też idzie ci rewelacyjnie, i za nic nie chciałabym podważać twojego autorytetu...
– Musisz przestrzegać regulaminu jak my wszyscy, ale nie o tym chciałam porozmawiać – przerwała mu.
– Nie?
– Wiesz, że nie powinieneś rozmawiać z dziennikarzami o poprzedniej sprawie?
– Poprzedniej sprawie?
– Chodzi mi o sprawę Kality.
– Nie rozmawiam. Skąd ten pomysł?
– Pojawiają się różne przecieki...
– Ta sprawa jeszcze przez długi czas będzie gorącym kąskiem dla mediów... przecieki będą się pojawiać. Wiesz, że wiele osób chce zbić na niej kapitał... choćby prokurator Tomczyk.
– Wiem, ale... chcę się upewnić, że te przecieki nie wychodzą od nas, i tyle.
– Jeżeli o mnie chodzi, to masz moje słowo. Zresztą nic bym na tym nie zyskał. Mnie zawsze zależało tylko na tym, by ktoś tę sprawę zbadał do końca i żeby nie zniknęła, a teraz raczej byłoby to niemożliwe.
– No tak... w końcu Sosnkowski wygrał dzięki niej wybory. Pewnie jeszcze długo nasz rzecznik będzie z nim występował w czasie konferencji.
– Pewnie tak – odpowiedział Lew i myśląc, że rozmowa została już zakończona, ruszył w kierunku wyjścia.
– Poczekaj – zatrzymała go Kamila. – Chciałam cię jeszcze o coś zapytać.
– O co?
– Jak się mają twoje sprawy w domu?
– Nie rozumiem – powiedział zbity z tropu podkomisarz.
– Chodzi mi o twoje dzieci i opiekę nad nimi.
– Moje dzieci... Basia ma już osiemnaście lat, więc jest niemal samodzielna, a Niko też już nie jest małym chłopcem... Mieszkam z tatą i mamy gosposię... Ale o co właściwie chciałaś mnie zapytać? Bo jeżeli chodzi ci o możliwość polegania na mnie i moją dyspozycyjność, to co prawda priorytety w ciągu ostatnich paru lat dosyć mi się zmieniły, ale wracając do policji, wiedziałem, na co się piszę...
– O to też mi chodziło, ale przede wszystkim chciałam wiedzieć, jak się trzymasz. Wchodzisz ponownie do zespołu. Od twojego samopoczucia może zależeć jego bezpieczeństwo i oczywiście morale. Stąd te osobiste pytania.
– Wszystko dobrze. Daję radę.
– Mam taką zasadę, że współpracuję tylko z tymi osobami, którym jestem w stanie zaufać i które ufają mi na tyle, by zwrócić się do mnie o pomoc w razie potrzeby. Zapytam więc jeszcze raz. Jak sprawy w domu?
Lew stał przez chwilę, patrząc w niemal czarne oczy Kamili. Razem kończyli szkołę policyjną, więc tak jak on miała czterdzieści osiem lat. W przeciwieństwie do niego ona jednak, zamiast się starzeć, dojrzewała w jakiś magiczny i piękny sposób. Za każdym razem, kiedy w ciągu ostatniego roku ją spotykał, wydawała mu się jeszcze silniejsza i pewniejsza siebie. Jednocześnie nie zatraciła swojej młodzieńczej delikatności i lekkości w ruchach. Z ich krótkiego małżeństwa Lew zapamiętał głównie to, że była od niego zarówno inteligentniejsza, jak i sprytniejsza. Zawsze wyprzedzała go o przynajmniej dwa kroki. To ona zdecydowała o ich rozwodzie i przyniosła do domu papiery do podpisania, zanim Lew zdążył nawet o tym pomyśleć. Pamiętał też, że Kamila potrafiła przyłapać go na każdym, nawet najmniejszym kłamstwie.
– Jest trudno... Ale daję sobie radę – odpowiedział.
– Nastolatki potrafią dać w kość nawet bez tragedii rodzinnej, a was przecież taka spotkała. To na pewno nie pomogło.
– Masz dzieci?
– Dwie córki. Jedna ma dwadzieścia lat, druga piętnaście. Korzystamy z terapii rodzinnej, a dodatkowo każdy członek rodziny ma swojego psychologa – powiedziała z uśmiechem. – Chętnie dam ci numer.
– Jakoś nigdy nie ufałem terapeutom.
– Mój były mąż też miał opory do momentu, gdy starsza porysowała mu kluczami nowego mercedesa.
– Wyobrażam sobie, że siedzenie na terapii z byłym mężem i dziećmi musi być trudne. Przykro mi.
– Ja siedzę nie tylko z byłym, ale i z obecnym mężem na terapii. Bywa zabawnie – odpowiedziała.
– W tym samym czasie? Znaczy z byłym i obecnym... siedzicie?
– I z dziećmi.
– ...i z dziećmi...
– Tak to jest, jak się ma łataną rodzinę. Odpowiedzialność ta sama, tylko wszystko jest trochę bardziej skomplikowane.
Lew spuścił głowę i popatrzył na obrączkę wciąż tkwiącą na jego palcu. Nosił ją nie z sentymentu do nieżyjącej już żony. Po prostu jej nie zdjął. Nie zrobił tego tak jak wielu innych rzeczy, które zostawił w stanie takim, w jakim były, nie poświęcając im po prostu czasu.
– Przez parę ostatnich miesięcy starałem się ze wszystkich sił, by w końcu zachowywać się jak odpowiedzialny rodzic. Każdą wolną chwilę spędzałem z dziećmi. Wydawało mi się, że wspólny czas pozwoli nam odbudować naszą rodzinę... Ale teraz jest chyba jeszcze gorzej, niż było. Te parę miesięcy... te wszystkie godziny razem... tylko pokazały nam, jak jesteśmy od siebie daleko i jak mało o sobie wiemy. Ja nie znam swoich dzieci, a one nie znają mnie. Jesteśmy jak grupa obcych sobie ludzi mieszkających pod wspólnym dachem. Chyba nigdy w życiu nie czułem się bardziej zagubiony.
– Podobno najważniejsze to nazwać problem – powiedziała ściszonym głosem Kamila. – Jestem ostatnią osobą, która powinna doradzać w sprawach rodziny, ale mnie w najtrudniejszych momentach bardzo pomogła bliskość innej rodziny.
– Innej rodziny?
– Tak, gdy myślałam, że w domu napięcie było już nie do wytrzymania i wydawało mi się, że nikt już w nim nigdy się nie uśmiechnie, pakowałam dziewczynki do samochodu i wyjeżdżałam z nimi do znajomych. Oni tworzyli taką wzorcową rodzinę. Tam zawsze było głośno i wesoło. Moje dzieci nabierały przy nich trochę dawnej energii, a ja miałam czas, żeby sobie przypomnieć... albo raczej nauczyć się od nowa, jak się rozmawia i wzajemnie pociesza, bo tego chyba nigdy dobrze nie umiałam... masz taką rodzinę, do której mógłbyś się czasem przykleić?
– Mam.
– Twojej siostry?
– Nie, Marta nigdy nie wyszła za mąż.
– Tak?
– Dziwi cię to? Ona nigdy nie wydawała się zbyt rodzinnym typem.
– Ty też nigdy nie byłeś rodzinnym typem, a byłeś żonaty, o ile wiem, przynajmniej dwukrotnie, i masz dzieci – odpowiedziała. – A Marta zawsze wydawała mi się bardzo fajną babką.
– Tak, jest fajna... ale myśląc o takiej wzorcowej rodzinie, miałem na myśli rodzinę Wojtka.
– Ślicznego?
– Tak.
– Przecież on jest kawalerem.
– Mieszka z mamą i młodszym rodzeństwem. Tworzą coś w stylu wesołej włoskiej rodziny. Gdy zginęła Renia... i dzieci... to przychodziliśmy do nich raz w tygodniu na obiad. Potem przestaliśmy. Sam nie wiem dlaczego, bo to było bardzo miłe... tylko tak jakoś było mi głupio nadwyrężać ich gościnę i obarczać naszymi problemami.
– To naprawdę dobrze, że możesz liczyć na wsparcie swoich kolegów z pracy.
– I koleżanek... gdyby nie Sonia, nie dałbym sobie rady.
– I pewnie byś nie żył...
– Tak... – Lew poczuł zimne ciarki na plecach na samo wspomnienie nocy, podczas której Sonia Czech uratowała mu życie, strzelając w środek głowy mordercy, gdy on leżał półprzytomny dwa metry dalej. – Ona jest...
– Jest świetna, ale przechodzi teraz przez trudny okres. Zabiła człowieka.
– Był mordercą, i to seryjnym.
– To niczego nie zmienia. To był jej pierwszy raz, a ona jest jeszcze bardzo młoda i być może nie ma wsparcia psychicznego w nikim z najbliższego otoczenia. Zresztą pracujesz tu już tak długo, że sam wiesz najlepiej, jak takie rzeczy zmieniają ludzi. Dlatego chcę, żebyś się nią teraz zajął.
– Zajął?
– Ta sprawa, do której was oddelegowałam, powinna być dosyć łatwa. Prawdopodobnie po rozwiązaniu konfliktu między lokalną policją a matką tej dziewczyny będziecie mogli im ją zostawić.
– I co chcesz, żebym robił?
– Ta wioska jest na tyle daleko, że do momentu zakończenia waszego udziału będziecie pewnie spędzali masę czasu razem w samochodzie. Myślę, że dobrze by było, żebyś ten czas z Sonią wykorzystał na rozmowę.
– Przecież ona ma terapeutę od tego.
– Chodzi mi o rozmowę, którą można przeprowadzić tylko z kimś, kto ma podobne doświadczenia... kto też już pociągnął za spust... poza tym nawet najlepszemu terapeucie pewnych rzeczy się nie powie, które powie się koledze z pracy...
– Nie wiem, czy nasze doświadczenia są aż tak podobne... moja żona została spalona wraz z dwójką moich dzieci... to jednak jest trochę inne doświadczenie i pewnie inna trauma.
– Nie podważaj tego, przez co przeszła Sonia.
– Nie podważam. Zawdzięczam jej życie i wiem, jak trudne musiało być dla niej to, by wejść do tamtego budynku bez wsparcia, którego nie wysłałaś.
– Masz żal? Uważasz, że podjęłam wtedy złą decyzję? Nie wspomniałeś o tym, zanim zaproponowałam ci pracę. – Jaskóła założyła ręce na klatce piersiowej. Jej mina z dobrotliwej i wspierającej w mgnieniu oka zmieniła się w groźną i wyrażającą gotowość do obrony swojego stanowiska.
– Nie... nie podważam twojej decyzji... zresztą nie wiem do dzisiaj, na czym ją wtedy opierałaś i o czym wtedy wiedziałaś, a o czym pewnie ja się już nigdy nie dowiem... może nawet lepiej, że nie wiem. Pewnie dzięki niewiedzy dalej chcę pracować w policji.
– Więc?
– Więc nie musisz się martwić. Zaopiekuję się Sonią tak, jak umiem. Zresztą zrobiłbym to i bez twoich słów. Nie wiem tylko, na ile moja pomoc cokolwiek zmieni. Ta praca jest taka, jaka jest, i zostawia ślady już na zawsze. Ich nie da się wymazać żadnym wsparciem, słowami ani gestami. Tak już po prostu jest. Mogę już iść?
– Tak.
Lew wyszedł z biura dyrektor trochę gwałtowniej, niż zamierzał. Nie chciał, by było widać po nim jakiekolwiek emocje. Prawda była jednak taka, że znosił uwagi od Kamili dotyczące jego pracy znacznie gorzej, niż się spodziewał. Przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, że to może on będzie miał większy problem we współpracy z nią niż ona z nim, jak wcześniej przypuszczał.
– Gotowy? – zapytała Sonia, przerywając burzę w głowie podkomisarza.
– Tak – odpowiedział. – Weź termos z kawą. Nie wiadomo, czy tam znajdziemy choć w połowie tak dobrą jak ta nasza.
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się
www.prozami.plKsięgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl