Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To, kim jesteśmy i kim się stajemy, nie zawsze zależy wyłącznie od nas samych. Wpływ na to ma nasze pochodzenie, sytuacja rodzinna i liczne sploty okoliczności, na które nie zawsze mamy wpływ. Dopóki jednak mamy moc decydowania, warto robić swoje bez oglądania się na innych.
Sztuka statystowania to umiejętność wtopienia się w tłum w sytuacjach, kiedy postępujemy zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami, jednak wbrew oczekiwaniom części społeczeństwa, niewygodnym normom lub narzuconej nam złej woli.
Te przeżycia mogły dotyczyć każdego z nas. Nie wynikały one z niewiedzy czy z popełnienia przeze mnie życiowych błędów. Były wynikiem niezależnego ode mnie splotu wydarzeń i niespodzianek, jakie przyniósł mi los.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 144
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Kiesewetter
SZTUKA
STATYSTOWANIA
© Copyright by Anna Kiesewetter 2022
Projekt okładki: Katarzyna Krzan
ISBN: 978-83-8166-459-2
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione.
Wydanie I 2024
Moja rodzina pochodzi z Irlandii. Po wyroku śmierci wydanym przez Anglików dostała azyl polityczny w Saksonii, stąd taka pisownia nazwiska. A potem z Augustem Mocnym Sasem przyjechała do Polski, gdzie już została na zawsze.
Odpowiadam na pytanie: Celtowie nie posługiwali się pismem runicznym, charakterystycznym dla Skandynawów. Posiadali pismo ogamiczne, które powstało z pisma węzełkowego, a do współczesności dotrwało jako zapis nutowy.
Odpowiadam na pytanie: kultura celtycka nie ma pochodzenia indoeuropejskiego. Język praindoeuropejski miał deklinacje, podczas gdy odmiana rzeczowników w języku celtyckim odbywała się za pomocą rodzajników. Są jeszcze inne znaczące różnice, ale ta najbardziej rzuca się w oczy.
Skąd pochodzą Celtowie? Legenda głosi, że są potomkami zaginionej Atlantydy. Ale to jest tylko legenda. Natomiast na pewno ich kultura leży u podstaw demokracji amerykańskiej i europejskiej, które różnią się znacząco od arystokratycznej demokracji ateńskiej. Świadczą o tym najdobitniej takie przekazy kultury celtyckiej jak Rycerze Okrągłego Stołu czy primus inter pares.
W mitologii celtyckiej najważniejszym symbolem było koło, ponieważ oznaczało nieskończoność. Chodzi o to, że koło wszędzie się zaczyna i wszędzie się kończy, ale jednocześnie nigdzie się nie zaczyna i nigdzie się nie kończy. Dlatego budowle celtyckie oparte są na kole. W mitologii celtyckiej nie ma piekła, jest nicość. Jeżeli ktoś nie zasłużył na zbawienie, po prostu rozpływał się w nicości.
Dlaczego Celtom tak łatwo było zaakceptować chrześcijaństwo? Wierzyli w Jedynego Boga i wiele pomniejszych bóstw, które były odpowiedzialne za różne dziedziny życia codziennego. Te mniejsze bóstwa zostały zastąpione przez świętych, nie było więc znaczącej różnicy.
Celtowie wierzyli w światy równoległe. Przejście między tymi światami otwierało się tylko raz w roku, w Dzień Zaduszny. Wtedy palili znicze i pochodnie, aby zmarli znaleźli drogę do domu.
Celtowie wierzyli, że zwierzęta mają dusze. Wierzyli też, że białe zwierzęta są wysłannikami Boga. Dlatego król dosiadał białego wierzchowca, zaś pierwsza wiosenna orka odbywała się przy użyciu dwóch białych wołów. Nasz Orzeł Biały też nie jest przypadkiem.
Celtowie wierzyli, że samobójcy muszą się ponownie narodzić. Ale nie była to wiara w reinkarnację czy zbawienie. Oni musieli się urodzić za karę.
Każdy człowiek w dniu swoich narodzin otrzymywał od Boga misję do spełnienia. Jeżeli popełnił samobójstwo, jego misja nie została wypełniona. Również przedwczesna śmierć mogła mu pokrzyżować plany. Wtedy musiał powrócić, aby dokończyć swoje dzieło. Dlatego nie było problemów z wiarą w przeznaczenie Chrystusa.
Rodzice tłumaczyli mi, że Bóg jest miłością nieskończoną, więc nikogo nie potępi. Sądu dokonują inni ludzie. Bóg przebacza zawsze, ludzie nigdy. Ale trzeba czynić tak, aby Bóg nie musiał się za nas wstydzić. I z tym całym przesłaniem celtyckiej kultury przeszłam przez życie.
Znając nasze nazwisko, jedni stawiali na pochodzenie żydowskie, drudzy na niemieckie. Ale nikt się nie spodziewał, że kryją się za nim irlandzkie korzenie. Ci najbardziej złośliwi twierdzili, że mamy w genach całą zjednoczoną Europę.
A kiedy pytałam ojca, dlaczego mamy takie dziwaczne nazwisko, mimo że z pochodzenia jesteśmy Irlandczykami, ojciec odpowiadał za każdym razem: „Żeby było trudniej zgadnąć”.
Odkładałam ten problem w czasie, aby go jak najdalej od siebie odsunąć. Starałam się od niego wymigać. A tym bardziej go nie rozpamiętywać. Ciągle nie byłam jeszcze gotowa, bowiem trudno jest pisać o kimś, kto mnie przez całe życie nienawidził.
Można powiedzieć, że egzystowałam w nieustannym cieniu drugiej wojny światowej. Choć urodziłam się już po zakończeniu tej najgorszej, jak do tej pory, katastrofy dla całego świata. Jednocześnie zjawiłam się na świecie na tyle wcześnie, by poznać i zapamiętać jej skutki. A widać je było dosłownie na każdym kroku. Choć, trzeba przyznać, znikały stopniowo. A w ich miejsce powstawała zupełnie inna rzeczywistość, której byłam już częścią.
Żyłam w cieniu drugiej wojny światowej nie tylko dlatego, że wokół dostrzegałam jej następstwa, ale dlatego, że wszyscy znajomi i przyjaciele moich rodziców byli jej weteranami, a ponadto nie pozwalała mi zapomnieć o jej konsekwencjach moja własna siostra.
Dlaczego przez tyle lat omijałam ten temat, starając się udawać, że w gruncie rzeczy nie ma się czym przejmować? Bo dopiero teraz, prawie pod koniec swojego życia, jestem w stanie się z tym problemem zmierzyć.
Moja siostra jako trzyletnie dziecko po Powstaniu Warszawskim została wywieziona razem z rodzicami do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Tam rodzina została rozdzielona. W innej części obozu przebywał mój ojciec, w innej mama, a w jeszcze innej siostra. Udało się ją odnaleźć dopiero po wyzwoleniu obozu przez wojska amerykańskie. Do tego momentu nie mieli ze sobą żadnego kontaktu.
Mój ojciec tak to opisywał:
Do obozu weszła zdrowa, radosna, normalna dziewczynka. Oddali im potwora. I my musieliśmy odtąd z tym potworem żyć.
Dopiero po latach, wraz z rozwojem medycyny, można było stwierdzić, że miała liczne uszkodzenia w korze mózgowej. Ale co się z nią działo w obozie, tego nikt nie wiedział, Nawet ona sama tego pobytu nie pamiętała.
Zaczęło się od nagłych i niekontrolowanych wybuchów agresji, które kończyły się kilkudniową migreną. Tak silną, że trzeba było zasłaniać okna, ponieważ światło tylko wzmagało uczucie bólu. Nikt nie potrafił przewidzieć, ani kiedy wybuchnie, ani z jakiego powodu. Była kompletnie nieprzewidywalna. Moje pierwsze wspomnienia są bardzo mgliste, właściwie ograniczają się do pojedynczych obrazów, których nie jestem w stanie umiejscowić w czasie i przestrzeni ani ułożyć ich chronologicznie. Pamięć ciągła włączyła mi się dopiero, kiedy miałam około czterech lat. I odtąd się nie zmieniała, przybywało tylko faktów i obrazów, które stanowiły teraz rozciągające się w czasie wspomnienia.
Siostra towarzyszyła mi od momentu moich narodzin aż do swojej śmierci, która poniekąd mnie od niej uwolniła. Wypełniała moje życie niekończącą się nienawiścią, której źródła nie sposób było ustalić. Mając już ponad czterdzieści lat, zapytana przeze mnie, co właściwie wzbudziło w niej aż tak negatywne uczucia, odparła, że mnie nienawidzi, ponieważ odebrałam jej mamusię i tatusia. A przecież miała już swoją rodzinę i syna. Okazało się, że największym moim błędem było to, że się w ogóle urodziłam.
Już jako osoba dorosła zrozumiałam, czym się przez cały czas kierowali moi rodzice. Czuli się odpowiedzialni za to, że moja siostra trafiła do obozu koncentracyjnego, że jej przed nim nie uchronili. Dlatego we wszelki możliwy sposób starali się sprawić, żeby mogła prowadzić względnie normalne życie, oczywiście na miarę swoich możliwości. Ale ponieważ moja siostra była bardzo absorbująca, już jako mała dziewczynka przekonałam się, że ja sama sobie muszę dawać radę i że nie mam co liczyć na pomoc. Tymczasem moi rodzice najwyraźniej nie bali się o moją przyszłość – widzieli, że podążam we właściwym kierunku, więc w sumie mało się mną przejmowali. Musieli się skupić na mojej siostrze i jej nieprawdopodobnych pomysłach, co nie było takie proste.
Niestety moje pierwsze wspomnienia, jeżeli chodzi o moją siostrę, nie były specjalnie miłe. Bałam się jej do tego stopnia, że kiedy zostawałam z nią sam na sam, zaczynałam rozpaczliwie płakać i długo nie potrafiłam się uspokoić. Ten strach towarzyszył mi przez całe życie i stał się nieodłącznym skojarzeniem z wojną, które mi nieustannie towarzyszyło.
Na dodatek strach przed siostrą działał na mnie paraliżująco, ale nie tylko dlatego, że byłam mała i nie umiałam stawić jej czoła. Widziałam w niej fizyczne zagrożenie. Musiałam się nauczyć, że kiedy będę przy niej milczeć i nie reagować, stopniowo się wygasi i uspokoi. Jej zachowanie było naładowane taką agresją, jakiej ani wcześniej, ani później nie doświadczyłam. I, żeby to wszystko jeszcze bardziej zagmatwać, po każdym takim wybuchu biegła do rodziców na skargę. Wciąż o coś mnie oskarżała. A ja niestety byłam jeszcze zbyt mała i zbyt słaba, żeby odpowiednio zareagować.
Do pierwszej klasy szkoły podstawowej (muzycznej) poszłam w wieku lat sześciu. Siostra wstydziła się odprowadzać mnie do szkoły, choć rodzicom mówiła, że robi to chętnie. Prawda była taka, że sama jeździłam tramwajem i sama musiałam przejść na piechotę kilka przecznic, w rezultacie czego chodziłam od pierwszego dnia szkoły przez nikogo nie odprowadzana. Jak było naprawdę, rodzice po prostu nie wiedzieli.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy wywołałam wybuch niepohamowanej radości, choć mnie samej nie było do śmiechu. Dostałam rozstroju żołądka, co mnie na jakiś czas unieruchomiło w szkolnej łazience. Patrzę, a tu nie ma nawet skrawka papieru toaletowego. Pobiegłam do siostry i jej o tym powiedziałam. Stała przede mną, cała czerwona z wściekłości, bo jej koledzy otoczyli nas kołem i wołali:
– Ewa, podetsyj!
Nie zdążyłam z siebie nawet wydusić słowa, kiedy siostra złapała mnie za włosy, wywlokła do łazienki i tak pobiła, że następnego dnia całe ciało miałam w sińcach. Rano oświadczyłam rodzicom, że więcej do szkoły nie pójdę. Niestety rodzice zlekceważyli mój opór. Jak się później okazało, tym razem zawiodła ich intuicja.
Na domiar złego na koniec roku szkolnego wszystkie dzieci dostawały kolorowe książeczki. Ja usłyszałam jednak od wychowawczyni, że mi się taki podarunek nie należy, bo skompromitowałam siostrę, która siedziała później u niej i płakała. Akurat uwierzyłam! Nauczycielka nazwała mnie arogancką dziewuchą i kazała siostrę przeprosić, choć naprawdę nie wiedziałam za co. Ale ona umiała ludźmi manipulować i często z tej umiejętności korzystała. A to był zaledwie początek.
Po ukończeniu pierwszej klasy podstawowej szkoły muzycznej rodzice wysłali mnie z moją siostrą na kolonie. Siostra oczywiście obiecała, że będzie się mną opiekować, ale jak tylko wjechałyśmy na teren kolonii, zakręciła się z koleżankami i zniknęły. Znowu zostałam pozostawiona swojemu losowi.
Pozornie nawet bez siostry byłam tam pod dobrą opieką i na takich koloniach nie powinno się było wydarzyć nic złego. Ale opiekunowie widocznie uznali, że i oni mają wakacje. I pewnie nikt by się tym nie zainteresował, gdyby nie pewien incydent. Na teren kolonii weszło dwóch pijanych mężczyzn i zaczęli bić się na noże. Oczywiście wszystkie dzieciaki natychmiast poleciały, żeby zobaczyć, co się dzieje. Dzieci zawsze są ciekawskie. Na horyzoncie nie było widać dorosłych, więc nikt nie interweniował. A tu najmniejsze szkraby się zbiegły, bo wreszcie działo się coś ciekawego. Cały tłum małych pędraków otoczył bijących się mężczyzn i zaczął się im przyglądać.
Ja sobie kucnęłam z boku. Obserwowałam bójkę, kiedy nagle dostrzegłam, że z kolana sterczy mi nóż. Pijacy chyba zauważyli, że coś się stało, bo natychmiast uciekli. Nie pokazał się nikt z opiekunów kolonii, choć wszyscy wokół krzyczeli. Dopiero kiedy starsze dzieci zaczęły wrzeszczeć, pokazały się jakieś pańcie.
Przyznaję, rzadko można zobaczyć coś tak abstrakcyjnego, jak nóż sterczący z kolana. Jedna z nauczycielek wyszarpnęła go, a z rany zaczęły wyłazić jakieś flaki. Dopiero w tym momencie zjawiła się moja siostra. Nie wiedziała, co się stało, a ja nie miałam zamiaru się zwierzać. Potem pewnie zaczęła snuć jakieś dziwaczne opowieści niemające nic wspólnego z rzeczywistością. Ale przyznaję, nie słyszałam osobiście, co opowiadała moja siostra, mogłam się tylko domyślać. A znałam ją aż za dobrze.
Najbardziej zdumiało mnie to, że nic nie czułam. Ani bólu, ani pieczenia – w ogóle nic. Kolano zostało zabandażowane, po czym zawieziono mnie na chirurgię do Zgierza, gdzie ranę jakoś załatano. Ból pojawił się dopiero koło północy i była to naprawdę koszmarna noc. Jakoś nikt nie pomyślał, żeby mi dać środek przeciwbólowy i tak przeczekałam w tym szpitalu do rana.
Rano zabrali mnie do domu rodzice. Po pewnym czasie z rany zaczął się wylewać jakiś płyn. Mama zawiozła mnie do szpitala wojskowego, gdzie przeszłam solidną operację kolana. Niestety wdała się infekcja i trzeba było usunąć torebkę maziową i część rzepki. Po operacji kolano wykrzywiło się i aby wróciło na swoje miejsce, lekarz zalecił rehabilitację. Polegała ona na tym, że chwytałam palcami chorej nogi kasztana i przekładałam go do dłoni umieszczonej za plecami. I tak przez godzinę dziennie. W tym czasie mama siedziała na stołeczku i czytała mi Kubusia Puchatka.
Powoli kolano wracało do sprawności, ale lekarz nie pozwolił przerwać jego rehabilitacji. Kontynuowałyśmy z mamą ćwiczenia, bo choć bolało, noga wyglądała coraz lepiej. Do tej pory Kubuś Puchatek jest moją ulubioną książką. Tymczasem kolano robiło się coraz prostsze i coraz sprawniejsze. Obawiam się jednak, że gdyby nie upór mamy i Kubuś Puchatek, nie chciałoby mi się codziennie przez godzinę ćwiczyć regularnie, znosić kłucie w kolanie i powtarzać ćwiczenia, które były dostatecznie monotonne.
Rana goiła się powoli, ale dzięki codziennym ćwiczeniom kolano robiło się coraz elastyczniejsze. Przy czym ja już wiedziałam, że takie sporty jak łyżwy, narty czy tenis pozostaną poza moim zasięgiem. Wkrótce miałam się przekonać, że jazda na rowerze również.
Jeszcze nosiłam bandaż na kolanie, kiedy przeżyłam niezły horror. Byłam już po wieczornej kąpieli, przebrana w nocną piżamkę, a na nogach miałam kapcie, kiedy nagle siostra zawlekła mnie do przedpokoju, posadziła na skrzyni, która stała przy drzwiach wejściowych, uklękła z boku i zaczęła do moich kapci przykręcać łyżwy. Już nie mówię o stroju, ale gdybym miała z przykręconymi łyżwami wyjść z mieszkania, połamałabym sobie nogi na schodach. Nie wiem, dlaczego nagle zaczęła to robić ani co chciała przez to osiągnąć, ale stwierdziłam, że tylko rodzice mogą mnie z tej sytuacji jakoś uratować i uwolnić od niezrozumiałych pomysłów siostry.
Krzyknęłam i oberwałam pięścią po głowie. Rzuciłam drugą łyżwą w szklane drzwi przed sobą. Siostra potem opowiadała, że chciałam ją zabić, ale przecież nie walnęłam ją tą łyżwą w łeb, choć mogłam, bo klęczała tuż obok, tylko rzuciłam w szybę, żeby zwrócić uwagę rodziców.
Słysząc krzyki i brzęk tłuczonego szkła, rodzice natychmiast nadbiegli i uwolnili mnie z tej dość makabrycznej sytuacji. A ja nie na żarty się wtedy wystraszyłam. A przede wszystkim przestraszył mnie wyraz oczu siostry i jej dziwny grymas, a także to, że nie miałam pojęcia, jak się w tej sytuacji zachować.
Wtedy po raz pierwszy w życiu w nocy przyśniły mi się koszmary. Śniłam, że idę ośnieżonymi ulicami w zupełnie opuszczonym mieście, a gdzieś z tyłu goni mnie siostra z łyżwami w ręku. I nie byłam w stanie przed nią uciec, bo nogi mi się uginały, jakby były zrobione z gumy. Najgorsze, że ten incydent nie miał dalszego ciągu, podczas gdy siostra każdemu, komu tylko mogła, opowiadała, że chciałam ją zabić.
Nie jest łatwo żyć z takim człowiekiem pod jednym dachem. Szczególnie, że wkrótce mieliśmy się przekonać, iż to wszystko mogło doprowadzić do nieodwracalnej katastrofy.
(dyskretną opieką, bo przecież wyjechałam mając zaledwie szesnaście lat), a przede wszystkim zostałam ubezpieczona.
Mnie samej chodziło o to, że już w tym wieku po raz pierwszy zetknęłam się z poziomem wyższych studiów i atmosferą uniwersytecką. I, co najważniejsze, po prostu się nadawałam. Ale moja siostra nie była w stanie tego zrozumieć i wszystkim jedynie opowiadała, komu dałam się molestować, żeby tylko do tego Paryża wyjechać.
Już w stolicy Francji zorientowałam się (tak jak i wszystkie baby), że najtaniej można rozmaite ciuchy kupić na przedmieściach, w sklepach przyfabrycznych. Stały tam duże drewniane skrzynie pełne rzeczy pochodzących z końcówek serii czy ciuchów modnych w ubiegłym sezonie. Na każdej skrzyni widniał napis, ile kosztuje jedna sztuka odzieży, i od razu było widać, że w prawdziwych sklepach te same rzeczy były przynajmniej dziesięć razy droższe. A czasem nawet więcej.
Pamiętam, jakim szczęściem mnie napełniało posiadanie jasnoniebieskich dżinsów – produktu nieosiągalnego w demoludach. Nosiłam je i nosiłam, dopóki ze mnie nie spadły. Kupiłam też kilka sukienek, z których najbardziej lubiłam szary bezrękawnik. Służył mi jeszcze w czasie studiów w Łodzi. Ale przywiozłam też śliczny niebieski płaszczyk. Jak tylko siostra go zobaczyła, dosłownie zdarła go ze mnie, a ja nie chciałam się z nią szarpać, by płaszczyka nie podrzeć. Mówiła potem, że sama jej go oddałam, bo wyglądałam w nim jak garbata.
Wyrwała mi jeszcze kilka rzeczy, inne wyciągnęła z mojej walizki i już więcej nie oddała, w tym pantofelki balowe z białej, plecionej skórki. Nosiła je potem na zajęcia na politechnice, ale ponieważ były przeznaczone do kreacji balowej, wyglądała w nich dziwacznie. W dwa miesiące je zdarła i wyrzuciła do śmieci. Przywiozłam też złoty pierścionek z trzema turkusikami. Zdjęłam go w łazience, kiedy myłam dłonie, i zapomniałam schować. Wróciłam po chwili, ale pierścionek znikł bez śladu. I więcej go nie zobaczyłam.
Siostra w międzyczasie zdążyła rzucić fortepian i wszystko, co się wiązało z muzyką. Obraziła się. Przystąpiła do egzaminów na mikrobiologię. Tego egzaminu w ogóle nie zdała, co nie przeszkodziło jej zrobić potężnej awantury na wydziale uniwersytetu. A także publicznie obrzucić wyzwiskami profesora, który miał to nieszczęście, że blisko nas mieszkał. Ojciec znów chodził i za nią przepraszał. Wreszcie udało jej się zdać egzamin wstępny na Politechnikę Łódzką, na wydział elektryczny. Tu jakoś się zadomowiła, choć to ojciec nocami wykonywał jej rysunki techniczne. Ona z kolei chodziła po ludziach i każdemu wmawiała, że to ja się obrażam, wybieram od sasa do lasa, nieustannie zmieniam kierunki i w gruncie rzeczy nikt nie ma pojęcia, o co mi chodzi. I znów byli tacy ludzie, co jej wierzyli jak wyroczni.
Prawda była taka, że od czasu pobytu w Paryżu miałam dwa cele w życiu: nie czuć bezsilności wobec otaczającego mnie świata i pisać. I jedno, i drugie robię przez całe życie, choć na coraz wyższym poziomie. I nie porzuciłam swoich planów nawet na jeden moment.
Moja siostra nie wiedziała o jednym: wyjazd do Paryża był zaledwie początkiem długiej drogi, jaką samodzielnie wybrałam. Od tamtej pory nie przestałam się uczyć, bo od nauki zależała cała moja przyszłość. Ale nie przestałam też pracować nad udoskonaleniem warsztatu pisarskiego. Nastąpiły długie lata studiów, nieustannych prób pisarskich, podążania w jednym i tym samym kierunku. To dopiero był maraton!
Moja siostra była pewna, że obleję maturę. Wszystkich na to przygotowywała, zanim w ogóle przystąpiłam do egzaminów. A kiedy jednak, ku jej rozczarowaniu, tę maturę zdałam, opowiadała z niesłabnącym entuzjazmem, że to tylko dlatego, że mi posłała ściągi. Jakby to miało jakiekolwiek uzasadnienie. Co prawda matematykę zaliczyłam zaledwie na trójkę, ale jakoś dałam sobie radę, choć nauczyciel tego przedmiotu dosłownie przespał trzy lata i musiałam uczęszczać na korepetycje.
Prawda była jeszcze inna – w liceum, a potem także na studiach, miałam wszystkie możliwe stopnie z plusami czy minusami. Dwóje dostawałam za każdym razem, kiedy się kłóciłam z nauczycielami. Ale jakoś w nauce mi to nie przeszkadzało.
Teraz czekał mnie egzamin wstępny na Uniwersytet Warszawski. I tu trafiła się niespodzianka. W Łodzi wieczorem było plus dwadzieścia stopni, ale kiedy dojechałam następnego dnia do Warszawy, było prawie zero. Ubrana w cienką bluzeczkę i spódniczkę dosłownie szczękałam zębami. Nie dałabym rady, gdyby znajomi nie poratowali mnie swetrem. Zdawałam trwające w nieskończoność egzaminy pisemne i ustne. Kiedy je zakończyłam, byłam tak skonana, że prawie nie widziałam na oczy. Wyszedł ze mnie brak poprzednich wakacji (stypendium), cały rok przygotowywania się do matury, a potem egzaminów wstępnych. Nie przesadzę, kiedy powiem, że padałam na nos.
Ciocia z Warszawy przysłała mi telegram, że zostałam przyjęta. I wtedy zdarzył się pewien incydent. Jedna dziewczyna pochwaliła się mojej siostrze pantofelkami, jakie ojciec przywiózł jej z Włoch. Następnego dnia mokasyny zniknęły. Niestety zostały znalezione na dnie szafy w naszym pokoju. Siostra jak zwykle wszystko zwaliła na mnie. Na próżno się broniłam. W końcu nawet ja miałam dosyć, wyniosłam się i wynajęłam mieszkanie na mieście. Rodzice zwrócili pantofelki prawowitej właścicielce. Ale ja już nie czułam się komfortowo. Miałam dość nieustannego wyjaśniania.
We wrześniu odebrałam indeks i legitymację studencką. Przy okazji musiałam podpisać zobowiązanie, że nie będę się starała o miejsce w domu akademickim. Było wielu chętnych, mało miejsc, a ja nie pochodziłam z rodziny robotniczo-chłopskiej. Tak się to wtedy załatwiało. Podpisanie oświadczenia było warunkiem podjęcia przeze mnie studiów w Warszawie. I na tym wszystkie formalności się skończyły.
Spis treści
CREDO 4
CZĘŚĆ I SIOSTRA 7
ROZDZIAŁ I 8
ROZDZIAŁ II 13
ROZDZIAŁ III 17
ROZDZIAŁ IV 22
ROZDZIAŁ V 27
ROZDZIAŁ VI 31
ROZDZIAŁ VII 36
ROZDZIAŁ VIII 41
ROZDZIAŁ IX 46
ROZDZIAŁ X 51
ROZDZIAŁ XI 56
ZAKOŃCZENIE 61
CZĘŚĆ II SZTUKA 62
ROZDZIAŁ I 63
ROZDZIAŁ II 69
ROZDZIAŁ III 75
ROZDZIAŁ IV 82
ROZDZIAŁ V 89
ROZDZIAŁ VI 95
ROZDZIAŁ VII 101
ROZDZIAŁ VIII 107
ROZDZIAŁ IX 113
ROZDZIAŁ X 117
ROZDZIAŁ XI 125
ROZDZIAŁ XII 130
ROZDZIAŁ XIII 136
ROZDZIAŁ XIV 141
ROZDZIAŁ XV 148
ROZDZIAŁ XVI 153
ZAKOŃCZENIE 158
CREDO
CZĘŚĆ I SIOSTRA
ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
Cover
Table of Contents