Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Tęskniliście za Tappim i Szepczącym Lasem?
Cóż, ja chyba też. Dlatego zajrzałem tam ostatnio i… Rety, co tam się wyprawia! Wiecie, że w Szepczącym Lesie ktoś znów zaczął rzucać czary, i to myląc zaklęcia? I że niedźwiedź Brzuchacz kręci się niebezpiecznie blisko Złocistej Pasieki, a kruk Paplak gdzieś się zawieruszył? Słyszeliście, że na niebie coś tupta, a pewna czarownica wysoko w górach uznała, że czas podbić świat?
Oj, czyżby Szepczący Las znalazł się w niebezpieczeństwie?
Na szczęście Tappiemu niestraszne przeciwności losu, zwłaszcza jeśli towarzyszy mu renifer Chichotek i… No właśnie! Do naszych przyjaciół dołączy pewna rezolutna dziewczynka z magiczną różdżką i głową pełną pomysłów (nie zawsze do końca przemyślanych).
To co? Wpadniemy razem do Szepczącego Lasu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Daleko, daleko stąd, w samym środku Szepczącego Lasu, nad brzegiem Lodowej Zatoki, mieszkał sobie wiking o imieniu Tappi.
Zaraz, zaraz.
A czy wy wiecie może, kim jest wiking? Rodzice zapewne powiedzą wam, że wiking to groźny rozbójnik morski z długą brodą i wielkim toporem. Cóż, będą mieli rację, bo wielu takich jegomościów pływało kiedyś po morzu i czyniło straszny raban, a więc być może dotarły do was jakieś okropne historie na ich temat.
Ale uwaga! Nie macie się czego obawiać, bo Tappi w niczym ich nie przypomina. Ani odrobinę!
Cóż, na pewno potężny z niego gość i w istocie ma długą brodę, tak długą, że któregoś dnia zagnieździła się w niej rodzinka wiewiórek i ani myślała przenieść się do jakiejś przytulnej dziupli. Bywa też, że Tappi chwyta za topór, jednak tylko po to, by narąbać drewna do kominka. Zdarza się również, że na jego rumianej twarzy gości srogi grymas, ale głównie wtedy, gdy ktoś coś nabroi w Szepczącym Lesie.
Tappi kocha cały świat. Jego największym marzeniem jest to, by wszyscy wokół niego byli szczęśliwi – ludzie, magiczne istoty, drzewa i kwiaty. Nigdy nie wybucha gniewem i nawet największemu psotnikowi jest gotów dać drugą szansę. Z tego powodu bardzo łatwo jest zostać przyjacielem Tappiego – wystarczy zajrzeć do jego świata i wyruszyć wraz z nim na poszukiwanie przygód.
Ze wszystkich ludzi na świecie Tappi najszybciej dogaduje się z dziećmi, co w sumie jest oczywiste. Przecież dzieci nie dość, że są z natury przyjazne i pogodne, to jeszcze mają bogatą wyobraźnię, a do tego uwielbiają desery i inne słodkości – zupełnie jak nasz bohater!
To co? Macie ochotę wyruszyć w podróż z dzielnym wikingiem? Nic prostszego! Wystarczy dać się porwać opowieści.
Witajcie w magicznej krainie wikinga Tappiego!
Tappi siedział nad brzegiem Lodowej Zatoki i tłukł kamieniem o kamień. Przyglądał się iskierkom, które z chichotem uciekały na boki. Tak go ta zabawa pochłonęła, że nawet nie zauważył dzikiego Wichru, który nadleciał znienacka i zawył mu prosto do ucha:
– Ziiima iiidzie!
Wystraszone iskierki rozpierzchły się na wszystkie strony, a zaskoczony Tappi skoczył na równe nogi.
– Ejże! – zawołał. – Znowu chcesz mi popsuć fryzurę?
Tappi był bowiem bardzo eleganckim wikingiem, każdego ranka starannie rozczesywał sobie włosy i brodę wielkimi grabiami. Niestety złośliwy Wicher tylko czekał na okazję, by dopaść Tappiego i kilkoma dmuchnięciami zrujnować jego wysiłki.
– Niiieeee! – odkrzyknął Wicher. – Nie mam czasu!
– Doprawdy? – zdziwił się Tappi. – A czym niby jesteś taki zajęty?
– Ziiima iiidzie! – gwizdnął Wicher. – To i dmuchać trzeba więcej!
Tappi rozejrzał się i ze zdziwieniem ujrzał liście opadające z drzew. Pociągnął nosem i roztarł dłońmi swoje wielkie ramiona… bo nagle zrobiło mu się nieprzyjemnie chłodno.
– A to dopiero! – zląkł się. – Rzeczywiście idzie zima! Ależ ten czas leci, no, no, no! Trzeba natychmiast zacząć robić zapasy.
Ostrożnie odłożył kamyki do krzesania iskier i pospiesznie ruszył w stronę Chaty. Wpadł do środka – aż Chata stęknęła ze zdziwienia – porwał najbardziej przepastny ze swych worków i pognał do wiewiórki Śmigaczki.
– Śmigaczko! – zawołał zasapany. – Podzieliłabyś się orzechami? W zamian użyczę ci kilku pasm ze swojej brody, byś miała z czego zrobić ciepłe legowisko na zimę.
Wiewiórka przystała na tę wymianę. Zapasów miała pod dostatkiem, a nic tak nie ogrzewa w mroźne noce, jak ciepły kosmyk włosów z brody wikinga.
Uradowany Tappi udał się do kolejnego przyjaciela, niedźwiedzia Brzuchacza, by poprosić go o kilka plastrów miodu. W zamian obiecał opowiedzieć parę bajek, gdyby misiowi trudno było zapaść w sen zimowy. Niedźwiedź, który już ziewał w najlepsze, obdarował Tappiego szczodrze. Gdyby zasnął wcześniej, niż zamierzał, zapasy mogłyby się zmarnować, więc tym chętniej wręczył je Tappiemu. Ten zaś wylewnie podziękował i ruszył dalej, by odwiedzić innych mieszkańców Szepczącego Lasu. Ci ochoczo dzielili się zapasami z zapominalskim wikingiem, bo wiedzieli, że dobroduszny olbrzym również nie opuściłby ich w potrzebie. Tym sposobem, nim słońce wspięło się wysoko na niebo, Tappi przytaszczył do Chaty wielki wór pełen smakowitości.
– Dłuuuuga ziiiima! – zawył znów Wicher.
– Czepiasz się – burknął Tappi.
– Wcaaale nie! – Wicher przysiadł na dachu Chaty i spojrzał na Tappiego. – Zima będzie naprawdę dłuuuuga! Dłuuuższa niż poprzednia i ta jeszcze wcześniejsza.
Dobry nastrój Tappiego ulotnił się w jednej chwili.
– Oj, niedobrze – mruknął brodacz. – Jeden worek jedzenia może mi więc nie starczyć. Gdzie by tu zdobyć jeszcze coś na ząb…? Już wiem! – Podskoczył i o mało nie uderzył głową o sufit. – Muszę się czym prędzej udać do kupca Pasibrzucha!
Sięgnął pod łóżko i wyciągnął sakiewkę z bursztynami, które znalazł na plaży, gdy ścigał się z falami. Następnie pochwycił worek, do którego w letnie popołudnia zbierał zapomniane promyki słońca, sapnął i ruszył w drogę. Czekała go wyprawa do kramu kupca Pasibrzucha. Zaintrygowany Wicher przycupnął mu na ramieniu.
Kram kupca Pasibrzucha mieścił się w samym środku Szepczącego Lasu, by wszyscy mieli doń tak samo blisko. Tappi zazwyczaj potrzebował mnóstwo czasu, by tam dotrzeć, często bowiem zatrzymywał się na drzemkę, opowiadał kawały kwiatom lub słuchał opowieści drzew – ale tym razem poszedł prosto do celu.
– Dzień dobry, Tappi! – zawołał Pasibrzuch na widok zbliżającego się wikinga. – Cóż cię do mnie sprowadza?
– Jak to co? Zima idzie – odrzekł Tappi z mądrą miną. – Jedzenia chciałem kupić. Chleba, masła, szynki, kiełbasy, suszonych owoców, a przede wszystkim ciastek z miodem!
– To i owo by się znalazło – oznajmił ostrożnie kupiec. – A masz czym zapłacić?
– Co powiesz na kilka bursztynów? – zagadnął Tappi.
Kupiec Pasibrzuch uwielbiał bursztyny i w zamian za sakiewkę obdarował wikinga taką ilością jedzenia, że ten ledwie zdołał podnieść wypełniony worek.
– To wszystko dla mnie? – zapytał ze wzruszeniem. – Za tych kilka kamyków? Och, kochany Pasibrzuchu… Cały Szepczący Las musi się dowiedzieć, jaki z ciebie wspaniały kupiec!
– W sumie reklama mi nie zaszkodzi – odparł zadowolony Pasibrzuch.
Ale nie minęła minuta, gdy gorzko tego pożałował. Bo ani się obejrzał, a wiking ze świstem wciągnął powietrze w płuca i zaczął śpiewać:
Nie masz kupca nad Pasibrzucha,
Który z troską gości swych słucha.
Starczy byle kamyk albo nawet dwa,
A już ci jedzenia worek da!
Pasibrzuch chciał sprostować, że nie wystarczy tu „byle kamyk”, ale nie zdołał, bo Tappi ani myślał poprzestać na pojedynczym odśpiewaniu swojej piosenki. Choć słuchu nie miał za grosz, a do tego najwyraźniej ułożył tylko jedną zwrotkę, powtarzał ją raz za razem, coraz głośniej i głośniej. Gdy od natężenia dźwięku z kramu pospadały towary, a sama konstrukcja zaczęła złowrogo trzeszczeć, przestraszony kupiec czmychnął w las.
– Cóż to? – zdziwił się Tappi. – Myślałem, że Pasibrzuch lubi muzykę. No i lepszej reklamy to w całym Szepczącym Lesie przecież nie znajdzie… – Słowa te skierował do Wichru, ale i ten zdążył już umknąć, przerażony dzikim śpiewem wikinga.
Tappi wzruszył ramionami, zarzucił worek na plecy i ruszył w drogę powrotną przez jesienny las. Dziwne zachowanie kupca Pasibrzucha nie dawało mu jednak spokoju.
– Czemu uciekł? – zastanawiał się głośno. – A może pomyliłem się w tekście?
Zaśpiewał więc raz jeszcze, i to tak donośnie, że aż się zatrzęsły drzewa, a wielka chmura, która właśnie planowała skropić Szepczący Las deszczem, zmieniła plany i odpłynęła w innym kierunku.
Grzmiący śpiew niósł się tymczasem pośród drzew, płoszył zwierzęta i strącał liście z gałęzi, aż dotarł do uszu trolla Gburka, który obgryzał właśnie korzeń sosny. Troll również zauważył, że zbliża się zima, ale w przeciwieństwie do Tappiego nie miał pomysłu, co z tym począć. Zasłyszana piosenka wyrwała go jednak z ponurej zadumy. Słuchał i słuchał, aż w jego puściuteńkiej głowie niespodziewanie pojawiła się myśl.
– Tak może śpiewać tylko ktoś szczęśliwy – rzekł sam do siebie. – A czy może być inny powód do szczęścia niż mnóstwo jedzenia?
Nikt mu nie odpowiedział, a zatem troll przytaknął sam sobie i raźno ruszył przez las na spotkanie rozśpiewanego wikinga.
Czy wiecie, kim są trolle? Różne krążą o nich historie, ale trolle mieszkające w Szepczącym Lesie to żarłoczne stwory o bardzo małych móżdżkach, które nie przepadają za kąpielą i jakoś nie umieją żyć z innymi w przyjaźni. Wiecznie prześladuje je głód, toteż jedzą, co popadnie, gdzie popadnie i ile popadnie. Tappi nieraz miewał już z nimi problemy i gdy poczuł charakterystyczne drżenie ziemi zapowiadające pojawienie się trolla, natychmiast pożałował swojego koncertu.
– Rety, ktoś tu biegnie – bąknął. – Mam nadzieję, że to nie…
– Ho, ho, Tappi! – zawołał Gburek, który nagle wyskoczył z zarośli.
– Troll Gburek, ratuj się, kto może! – wrzasnął Tappi i rzucił się do ucieczki.
– Jaki ty masz śliczny woreczek na plecach! – zawołał Gburek z zachwytem, szczerząc wszystkie swoje cztery zębiska. Niegdyś miał ich więcej, ale że trolle gryzą, co popadnie, i nieszczególnie dbają o higienę jamy ustnej, to mu powypadały. – Jaki śliczny woreczek! – powtórzył. – Mogę zajrzeć do środka?
– Ani mi się waż! – zawołał w biegu przestraszony Tappi i przyspieszył jeszcze bardziej, a drzewa usuwały mu swoje korzenie z drogi. Bały się, że jeśli wielka wikińska stopa o któryś zahaczy, wyrwie go z ziemi, a drzewo runie na ściółkę.
Tylko sędziwy Dąb Starodziej nie zdołał w porę cofnąć swych masywnych korzeni. Tappi przeskoczył je co prawda bez trudu, lecz troll, zapatrzony w worek pełen jedzenia podskakujący na plecach wikinga, nie zauważył ich w porę i rymnął o ziemię z takim hukiem, że z gałęzi posypały się liście. To dało Tappiemu przewagę. Wiking zdołał dobiec do Chaty i zatrzasnąć za sobą drzwi.
– Uff, udało się – sapnął i odstawił worek pod ścianę, a potem wyjrzał przez dziurkę od klucza.
Gburek podniósł się i prychał ze złością, próbując opróżnić nos z ziemi i paprochów. Gdy mu się to wreszcie udało, utkwił wzrok w Chacie.
– Otwieraj drzwi! – zawołał. – I podziel się tym, co masz w worku.
– Ani mi się śni – odrzekł hardo Tappi.
– Wszyscy w Szepczącym Lesie się dzielą! – Gburek tupnął nogą.
– Ale tylko z przyjaciółmi!
– Hmm… faktycznie – zgodził się troll, ale mimo to nie zamierzał odpuścić. – Otwieraj, bo… booo…
– Bo co? – zapytał zuchwale wiking, a Chata stęknęła, wyrażając tym swoje poparcie.
W istocie, Tappi nie miał się czego obawiać. Chata zbudowana była z mocnego drewna i stawiała czoła najgroźniejszym nawet burzom, a drzwi nasz dzielny wiking wykonał z grubej dębowej dechy i zaopatrzył w rygle oraz mocny zamek. Troll Gburek był jednak zbyt rozzłoszczony, by porządnie się zastanowić nad swoimi słowami, co zresztą nie wychodziło mu dobrze nawet wtedy, gdy był w pogodnym nastroju.
– Bo zaraz pożałujesz! – parsknął, przypadł do drzwi i szarpnął za klamkę.
Nic.
Szarpał jeszcze przez moment, w końcu postanowił zmienić metodę.
– Pożałujesz swojego uporu – wymruczał. – Bo właśnie sobie przypomniałem, że jestem znakomitym bokserem!
Cofnął się i walnął w drzwi pięścią. Ani drgnęły.
– Au, au, au! – wymamrotał i podmuchał obolałe, zdarte knykcie. – Ale mam jeszcze inne talenty. Umiem też być taranem!
Rozpędził się i uderzył w drzwi barkiem. Wciąż nic. Chata trwała nieporuszona.
– Niedoczekanie twoje! – zawołał Tappi. – Nie wedrzesz się do środka!
– Nie? – warknął Gburek i cofnął się kilka kroków. – Poczekaj tylko, poczekaj… Zaraz coś wymyślę!
I wtedy dostrzegł okno.
Gdyby chwilę wcześniej nie rąbnął o ziemię, teraz może i by się domyślił, że jest zbyt wielki, by w ten sposób dostać się do Chaty Tappiego. Bo przecież tam, gdzie się zmieści głowa, niekoniecznie przeciśnie się całe cielsko. Gburek jednakże nie dbał o szczegóły – podbiegł do okna, wziął zamach i z trzaskiem rozbił szybę czołem. Nie zważając na odłamki, które wbiły mu się w skórę, wsunął głowę do środka.
– Mam cię! – zawołał.
Wystraszony Tappi aż podskoczył.
– Mam cię! – powtórzył Gburek głośniej, w nadziei, że Tappi uwierzy w swoją przegraną. – Oddawaj zapasy! I to już!
Wiking jednakże doszedł już do siebie.
– Gdybyś grzecznie zapukał – oświadczył – pewnie bym cię zaprosił do środka. Ale w tej sytuacji…
Naraz Gburek zauważył, że Tappi trzyma w ręku ogromną, masywną patelnię.
– Poczekaj! – pisnął. – Tappi, nie wymachuj tym czymś… Nie wymachuj! Nieeee!
Rozległ się głośny brzdęk, gdy wiking rąbnął patelnią w wielki i – cóż – pustawy Gburkowy łeb. Troll stęknął, zatoczył się do tyłu i padł na ziemię. Niestety nie oznaczało to końca kłopotów Tappiego i jego Chaty.
– Nie będę grzecznie pukał, bo jestem trollem – burknął Gburek. Potrząsnął głową, czekając, aż rozum wskoczy mu z powrotem na miejsce. – A jak nie chcesz mnie wpuścić, to sam wlezę.
Zerwał się na nogi, pochwycił za ścianę Chaty od dołu i szarpnął ze wszystkich sił. Stęknął przy tym głucho, ale coś trzasnęło i zgrzytnęło, a potem Chata zajęczała przeciągle. Naraz zabujało raz i drugi, a wystraszony nie na żarty Tappi zrozumiał, że stało się coś bardzo, bardzo złego. Miał rację. Troll uniósł bowiem jego dom nad swój wielki łeb, na którym rósł już patelniany guz.
– Na pomoc… – jęknął wiking, choć na co dzień był dzielnym wikingiem i w sumie nie bał się niczego. – Na pomoc!
– Teraz to „na pomoc” – przedrzeźniał go troll. – A jak prosiłem po dobroci, to co?
Trolle często robiły w Szepczącym Lesie mnóstwo hałasu, zagłuszając wszystkie inne dźwięki – nawet donośne wołanie Tappiego. Dlatego żaden z przyjaciół wikinga – ani niedźwiedź Brzuchacz, ani wiewiórka Śmigaczka, ani bóbr Chrobotek – nie przybył z odsieczą. Był jednak ktoś, do kogo dotarły jego krzyki. To Wicher, który krążył dookoła i przeganiał chmury z miejsca na miejsce. Gdy tylko zorientował się, że Tappi potrzebuje ratunku, popędził w dół, ku Chacie chyboczącej się w wielkich łapskach trolla.
Choć był złośliwym Wichrem i uwielbiał płatać innym figle, to Tappiego uważał za przyjaciela i nie miał zamiaru się zgodzić na jego krzywdę. Natychmiast przypadł więc do Gburka i połaskotał go we włochate pachy. Troll od razu zapomniał, że jest rozzłoszczony.
– Ohohohoho! – chichotał. – O, tu! Tu! Tu mnie połaskocz! I w okolicy pępka!
Zapomniał również o Chacie, którą nadal dźwigał nad głową, ta natomiast nie zapomniała, że mnóstwo waży. Stęknęła ostrzegawczo, by Tappi zdążył się złapać framugi, po czym z łomotem zwaliła się trollowi na głowę.
I nagle Tappi poczuł z ulgą, że złowrogie chybotanie ustało.
– Rety – sapnął, wyczołgując się na zewnątrz. – Nigdy więcej unoszenia się nad ziemię. Nigdy więcej! Dziękuję, Wichrze!
Ten, bardzo z siebie zadowolony, na wszelki wypadek potargał wikingowi brodę, a potem pomknął daleko nad morze, by opowiedzieć o wszystkim swym kuzynom, Wiatrom Morskim.
– Ja już będę grzeczny – wymamrotał przygnieciony Chatą Gburek.
Tappiego czekało teraz mnóstwo pracy. Najpierw musiał podźwignąć Chatę i wywlec spod niej Gburka, któremu na głowie wyrósł drugi guz, jeszcze większy od pierwszego. Następnie czekały go gruntowne porządki, bo Gburkowe wyczyny sprawiły, że w Chacie powstał straszliwy bałagan.
– Pora, byś wreszcie zrobił coś pożytecznego – powiedział do trolla i wręczył mu miotłę. – Posprzątaj po sobie, łobuzie jeden, a może podzielę się z tobą zapasami. Wszak zimy w Szepczącym Lesie bywają srogie.
Troll złapał za miotłę i wnet się okazało, że sprzątanie wychodzi mu równie dobrze jak bałaganienie. Obdarowany szczodrze przez Tappiego, podziękował mu i wrócił na swoje bagna, a Tappi postanowił, że od tej pory nie będzie już pokrzykiwać w lesie.
– Nie zaśpiewam ani pół piosenki – obiecał sobie, wsparty o miotłę. – Bo co, jeśli obudzę jakieś gorsze licho?
Nastała zima, mroźna i nieubłagana. Zatokę skuł gruby lód, a wszystkie drzewa w Szepczącym Lesie przysypał gęsty, puszysty śnieg. Tappi siedział w Chacie, słuchał jej poskrzypywania i powoli dochodził do wniosku, że dopadła go nuda.
Z początku postanowił, że prześpi zimową porę jak niedźwiedzie, ale niezbyt mu to wychodziło, bo co rusz budził się na przekąskę. Uznał więc, że może nauczy się tańczyć, lecz parokrotnie uderzył głową o sufit, co zniechęciło go do dalszych prób. Chata też zachwycona nie była, bo po przygodzie z Gburkiem poważnie obawiała się o swój stan. Tappi próbował więc podśpiewywać, ale również przypomniał sobie zamieszanie z trollem, więc szybko zamilkł. Postanowił skupić się na czytaniu książek, co akurat bardzo lubił, niestety książki szybko mu się kończyły, a drogę do biblioteki zasypał śnieg.
Ogień trzaskał w kominku. Na dworze trzaskał mróz. Tappi spał, jadł, nudził się i żałował w duchu, że oddał swoje zabawki do leśnego przedszkola. Postanowił nawet przeczytać wszystkie swoje książki po raz drugi.
Aż któregoś dnia, kiedy odłożył na półkę ostatnią przeczytaną ponownie książkę, przez chmury przebiło się słońce. Tappi uznał, że nadeszła pora na spacer. Założył gruby kożuch, przypiął narty i ruszył na poszukiwanie kogokolwiek, z kim mógłby porozmawiać.
Las wyglądał przepięknie w swej śnieżnej szacie, ale był cichy i tajemniczy. Dąb Starodziej milczał, zamarznięty od korzeni aż po najmniejsze gałązki. Milczał również Dziadek Wodospad, który zamienił się w jedną wielką lodową taflę. Niedźwiedź Brzuchacz, bóbr Chrobotek i wiewiórka Śmigaczka od dawna drzemali w swych ciepłych norkach. Jedynym dźwiękiem był szmer nart na śniegu. Tappi jeździł po cichutkim, śpiącym lesie i smutniał coraz bardziej, przeświadczony, że całą zimę przyjdzie mu spędzić samotnie.
– Zawsze lubiłem tę porę roku – mruknął do siebie. – Choć zwykle byłem wtedy sam. Teraz jakoś szczególnie nie mogę się doczekać wiosny!
I wtedy coś boleśnie ukłuło go w siedzenie.
– Au! – zawołał Tappi i podskoczył wysoko. Obrócił się w poszukiwaniu dowcipnisia, ale zauważył jedynie rozkołysane, oszronione krzaki, przez które umykał jakiś kształt.
– Hej! – zawołał wiking. – Zaczekaj!
Odepchnął się kijkami i czym prędzej ruszył w pościg za uciekinierem.
– Poczekaj! – zawołał. – Kim jesteś?
Nieznajomy zatrzymał się i rozpędzony Tappi widział teraz, że ma przed sobą zwierzę – drobne, z cienkimi nóżkami i długimi różkami. Czyżby był to renifer?
Stworzonko zatrzymało się, wpatrzyło w wikinga z ciekawością i przestrachem, a gdy Tappi był już blisko, z całej siły wierzgnęło nogami i wzbiło chmurę śnieżnego pyłu. Wiking wpadł w sam jej środek i oślepiony, przygrzmocił w gruby pień. Łupnął, aż poniosło się echo, a wyrwane ze snu drzewo zamruczało ze złością, po czym spuściło na wikinga czapę śniegu.
Tappi otrzepał się i zamrugał.
– Hej! – zawołał. – Co to za porządki? Reniferku, czemu jesteś taki złośliwy?
Z daleka dobiegł go tylko chichot rozbawionego zwierzątka.
– Poczekaj, już ja ci pokażę! – burknął Tappi, starł śnieg z oczu i popędził w ślad za intruzem. – Będziesz sobie ze mnie żarty stroił?
Pędził teraz jak wicher z rozwianą brodą i marszczył brwi tak mocno, że drzewa na wszelki wypadek usuwały mu się z drogi. Widział już wyraźnie renifera, który znów się zatrzymał, jakby na niego czekał.
– Pewnie się zmęczył – mruknął do siebie Tappi, a jego wzburzenie powoli opadało. – Zaraz, a może ja go wystraszyłem?
Podjechał bliżej.
– Słuchaj, mały, nie chciałem cię przerazić – powiedział, gdy był już bardzo blisko dowcipnisia. – Spory ze mnie wiking i zdarza się, że kogoś wystraszę, ale…
Wtem reniferek zachichotał i cofnął się o kilka kroków. W tym samym momencie Tappi zdał sobie sprawę, że zwierzę przytrzymywało kopytami przygiętą do ziemi, sprężystą sosenkę. Drzewko wyprostowało się błyskawicznie i pacnęło Tappiego w twarz.
Zaskoczony wiking zamachał ramionami, zrobił krok do tyłu, potknął się o korzeń i wpadł aż po uszy w wielką zaspę. Z daleka dobiegł go chichot uciekającego renifera.
Ktoś mógłby pomyśleć, że Tappi tym razem rozgniewa się na dobre, ale tak się nie stało. Zamiast tego wikinga ogarnął wielki smutek, tym bardziej że słońce skryło się za chmurami i w lesie zrobiło się szaro.
– W całym lesie ani żywej duszy – mruknął rudy olbrzym, wygrzebując się z zaspy. – Tymczasem jedynym, kogo spotykam, jest jakiś złośliwy żartowniś!
Rozczarowany zawrócił i skierował się do swojej pustej Chaty.
– Może to i lepiej – szepnął do siebie rozżalony. – Z takim kawalarzem nie warto się zadawać. Nie znoszę złośliwych dowcipów.
Minął już Dziadka Wodospada, gdy niespodziewanie poczuł, że powietrze staje się coraz zimniejsze. Odruchowo poprawił szalik i naciągnął sobie czapkę na oszroniałe brwi, a wtedy ziemia pod jego stopami zaczęła drżeć. Zdziwiony uniósł głowę i ujrzał ogromną postać, górującą nad czubkami najwyższych drzew.
– Lodowy Olbrzym! – szepnął z przestrachem.
Pewnie niewiele wiecie o Lodowych Olbrzymach, gdyż spotyka się je tylko w krainie bajek, a do tego bardzo rzadko. Są to niezgrabne wielkoludy, które pojawiają się podczas najsurowszych zim i wyglądają, jak gdyby w całości składały się z lodu. Nie znoszą ciepła i wszystko, co zobaczą, swym mroźnym oddechem zamieniają w sople.
Tappi wiedział o tym i już chciał cichutko się oddalić, gdy ziemia znów zaczęła dygotać, ale tym razem znacznie szybciej. Wiking uniósł głowę i ujrzał, że olbrzym rusza przed siebie, charakterystycznie pochylony, jakby kogoś ścigał. Podekscytowany, co rusz wydmuchiwał ze swych wielkich nozdrzy śnieżne obłoki. Naraz uniósł nogę i opuścił ją gwałtownie, jakby chciał coś przydepnąć. Tąpnięcie wzbiło śnieżną kurzawę, z której wystrzelił nie kto inny jak złośliwy reniferek.
W jego oczkach widać było strach, a Tappi, którego zawsze bolała krzywda innych, natychmiast zapomniał, że nieznajomy zrobił mu aż dwa psikusy. Zmarszczył groźnie swe krzaczaste brwi, wziął się pod boki i jeszcze raz przyjrzał olbrzymowi.
– Poczekaj no, ty – mruknął. – Już ja ci dam się panoszyć w Szepczącym Lesie!
Odepchnął się kijkami i w parę chwil dotarł nad brzeg Lodowej Zatoki. Sprawnie wygrzebał ze śniegu dwa kamyki do krzesania iskierek, które jesienią tu zostawił. Zacisnął zęby i wyrwał sobie garść włosów z brody, mężnie powstrzymując piśnięcie bólu, a potem oplótł nimi kijek narciarski.
– I mamy pochodnię! – mruknął.
Kamyki nie zawiodły – Tappi szybko skrzesał iskrę i koniec kijka zapłonął żywym ogniem. Wiking znów odepchnął się jednym kijkiem i z pochodnią pod pachą popędził w stronę olbrzyma.
– Hej, ty! – zawołał donośnie.
Lodowy Olbrzym, nadal pochłonięty ściganiem renifera, dostrzegł wikinga dopiero, gdy ten wyhamował tuż przy jego nodze. Wziął się pod boki, buchnął zamiecią z obu nozdrzy i spojrzał groźnie na tego, kto przeszkodził mu w gonitwie.
– Ktoś ty? – zahuczał niczym najsroższa zima, aż drzewa przygięły ku ziemi swe czubki i korony.
– Jestem Tappi z Szepczącego lasu – odparł wiking.
– Kto taki? – zdziwił się olbrzym.
– Tappi!
– Nie słyszę. – Lodowy Olbrzym się pochylił. – Możesz mówić głośniej? Byle szybko, bo miałem rozdeptać pewnego renifera i zaraz pewnie mi łobuz ucieknie.
W głowie dzielnego wikinga zaświtał pomysł.
– Nazywam się Tappi – bąknął niby z przestrachem.
– Co? – Lodowy Olbrzym pochylił się jeszcze niżej i rozdziawił gębę wielką jak śnieżna pieczara.
Takiej okazji nie można było zmarnować. Tappi zamachnął się i wrzucił płonący kij prosto do przepastnej gęby wielkoluda.
Lodowy Olbrzym przełknął i aż wybałuszył oczy. Z uszy buchnęła mu para, a z sopli porastających podbródek pociekła woda, jak w pierwszy słoneczny dzień wiosny. Grunt zadrżał, gdy olbrzym zaczął skakać i wydmuchiwać parę. Tappi w okamgnieniu pochwycił wyczerpanego reniferka kryjącego się wśród jedliny i popędził prosto w stronę Chaty.
Już widział obsypany śniegiem dach, gdy ziemia znów się zatrzęsła, jeszcze mocniej i szybciej niż dotychczas.
– Ojej! – jęknął reniferek. – Ten wielkolud nas ściga!
Tappi odwrócił się i ujrzał, że Lodowy Olbrzym biegnie w ślad za nim, wymachując ramionami. Był wściekły nie na żarty – przez Tappiego stopniało mu gardło i pół nosa. Uciekinierzy byli coraz bliżej Chaty, ale ta niespodziewanie wydała się wikingowi malutka i krucha. Nagle zrozumiał, że choć obroniła go przed Gburkiem, nie będzie przeszkodą dla Lodowego Olbrzyma.
Musiał gdzie indziej szukać ocalenia.
Spojrzał na chmury, które zasłaniały słońce, i przyszedł mu do głowy pomysł.
– Hop, hop! – huknął ze wszystkich sił. – Wichrze, przybywaj!
– Hop, hop! – odpowiedziało z oddali Echo.
– Hop, hop! Wichrze, przybywaj! Rozpędź chmury, odsłoń słońce!
– Hop, hop! – wołało Echo.
Tappi wyhamował na podwórzu przed Chatą, otworzył drzwi, wrzucił osłabłego renifera do ciepłego wnętrza i odwrócił się ku nadbiegającemu Lodowemu Olbrzymowi.
– Wichrze, gdzieś ty się podział?! – krzyknął raz jeszcze, coraz bardziej wystraszony. – Potrzebuję twojej pomocy!
– Hop, hop! – znów zaśmiało się Echo, które nadbiegło od gór.
Lodowy Olbrzym był coraz bliżej, ziemia drżała i dygotała, z drzew sypał się śnieg, a zwisające z dachu Chaty sople pękały i odłamywały się z trzaskiem. Tappi obejrzał się z niepokojem na góry, ale Wichru jak nie było, tak nie było.
– Chyba jest czymś zajęty – westchnął. – Może prowadzi okręty daleko na morzu?
I wtedy przyszedł mu do głowy kolejny pomysł. Pohukując radośnie, pognał w stronę wznoszących się nieopodal Mruczących Gór. Lodowy Olbrzym zaryczał ze złości i popędził za nim.
I tak pędzili przez zimową krainę, wzbijając śnieżną kurzawę, aż znaleźli się pośród wysokich szczytów. Wtedy Tappi ostro zahamował, wytrzepał śnieg z brody, nabrał powietrza w płuca i huknął:
– Hop, hop!
Góry zamruczały złowrogo. Lodowy Olbrzym nadciągał, dudniąc i sapiąc.
– Hop, hop!
– Tappi, cicho bądź – burknęła jedna z Gór. – My tu śpimy.
– Wybaczcie, kochane Góry. – Tappi ukłonił im się w pas. – Czy któraś z was nie ma na sobie za dużo śniegu?
– Wszystkie jesteśmy przysypane – mruknęła inna. – Przecież zima trwa w najlepsze.
– No właśnie. – Tappi pokiwał głową i spojrzał na zbliżającego się Lodowego Olbrzyma. – A która ma najwięcej śniegu?
– Ja – bąknęła ta, pod którą stał Tappi.
– Och, cudownie. – Wiking zatarł dłonie, a potem wrzasnął, ile sił w płucach: – Hop, hop!!!
Olbrzym zaryczał i wyciągnął po wikinga wielkie łapsko, a Góra, rozgniewana nie na żarty, spuściła lawinę.
Zapewne wiecie, że w górach zimą nie należy krzyczeć, bo czasem wystarczy pojedynczy hałas, by zeszła lawina. Ale Tappi doskonale zdawał sobie sprawę, że w bajkach wolno znacznie więcej niż w prawdziwym życiu. Na widok zjeżdżającej lawiny wykonał największego susa w dziejach Szepczącego Lasu, a hałdy śniegu z hukiem zwaliły się na Lodowego Olbrzyma, zasypując go aż po czubek lodowego łba.
Zadowolony, choć trochę zmęczony Tappi przeprosił góry za zamieszanie. Obiecał też, że zwróci się do chmur, by w najbliższym czasie dostarczyły nieco śniegu na ogołocony szczyt, a potem wrócił do swojej Chaty, gdzie czekał na niego przestraszony reniferek.
– Przepraszam za moje głupie kawały – powiedział cicho przybysz. – Wszystko przez to, że jestem taki mały. Nikt nie traktuje mnie poważnie i inni często się ze mnie śmieją, tak więc postanowiłem, że pokażę wam, wielkoludom, na co mnie stać.
– Teraz jesteś w Szepczącym Lesie, a tu nie trzeba niczego udowadniać – pouczył go wiking i odstawił narty. – Szanujemy się za to, kim jesteśmy. Jeśli chcesz, zostań ze mną. Nie będzie mi tak smutno w długie zimowe wieczory. Mam na imię Tappi.
– A ja Chichotek. I chętnie z tobą zostanę – rzekł reniferek.
I tak oto rozpoczęła się długa przyjaźń między wikingiem Tappim a reniferem Chichotkiem, o której powstało wiele opowieści. A Tappi raz jeszcze się przekonał, że zawsze warto stawać w obronie słabszych.
Tappi. Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu
Copyright © by Marcin Mortka 2024
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024
Redakcja – Joanna Mika
Korekta – Julia Młodzińska, Magdalena Świerczek-Gryboś
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ilustracje na okładce i w środku książki – Piotr Sokołowski
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2024
ISBN mobi: 9788383307428
ISBN epub: 9788383307435
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
Wsparcie: Adaś, Asia, Bruno, Filip, Florka, Gabrysia, Igor, Ida, Ignaś, Igor, Julian, Kalina, Ksawery, Igor, Miłosz, Misia, Natalia, Nikodem, Pola, Rozalia, Szymon, Tymek
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl