Ten dom ma tajemnicę. Sekrety, ukryte skarby i niesamowite historie dolnośląskich zamków - Joanna Lamparska - ebook + audiobook

Ten dom ma tajemnicę. Sekrety, ukryte skarby i niesamowite historie dolnośląskich zamków ebook i audiobook

Joanna Lamparska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czas odkryć tajemnice i odkopać ukryte skarby!

Czy wiecie, że w 1924 roku w Ziębicach mieszkał z pozoru spokojny i pobożny mężczyzna, który tak naprawdę zabijał ludzi i sprzedawał ich mięso? Albo że do pałacu w Morawie trafiły najcenniejsze z polskich kolekcji skradzionych przez nazistów w czasie II wojny światowej, w tym „Portret młodzieńca” Rafaela czy „Dama z łasiczką” da Vinci. Albo że do dziś niektórzy zastanawiają się, czy inspiracją dla Mary Shelley podczas pisania „Frankensteina”, był incydent z Ząbkowic Śląskich. 

Joanna Lamparska, znana pisarka, dziennikarka, podróżniczka i poszukiwaczka skarbów, zabiera nas na wakacyjną wycieczkę po najbardziej tajemniczych zamkach, dworkach i ruinach Dolnego Śląska… Razem z autorką odwiedzamy Zamku Czocha, dwór w Mniszkowie, pałac w Bobolicach, majątki z Międzylesiu i w Wilkanowie, zamek w Zagórzu Śląskim, a nawet świątynię Hitlera. 

Jej książka „Ten dom ma tajemnicę” jest zbiorem kilkunastu niezwykłych historii, które na długo pozostają w pamięci każdego słuchacza i słuchaczki!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 1 min

Lektor: Michał Klawiter
Oceny
4,3 (70 ocen)
40
17
11
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MinuLuli

Nie polecam

Koszmarne lanie wody! Temat ciekawy, ale motyw mrocznej historii zamków pojawia się tylko mimochodem, jedno zdanko tu, tam czy w tytule. Z każdym zdaniem oddalamy się od sedna historii i przecieramy się przez gąszcz wątków pobocznych, nazwisk, dat, miejsc, państw, faktów nie na temat, osób, a autorka żongluje tym wszystkim jak popadnie, przechodząc z jednego anegdotycznego wtrącenia do kolejnego. Po chwili czytelnik błądzi myślami gdzie indziej, gubi wątek i zastanawia się, co do tego ma Berlin, Szwajcaria czy to, ile się komuś urodziło dzieci w Ameryce.
11
maggiebr

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka I świetnie zrobiony audiobook
00
emiliaszu

Nie oderwiesz się od lektury

Z pasją napisane, wielowątkowe. Dobre pióro!
00
KassKat

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajnie płynnie opisane . Można wejść wyobraźnią. Przelana ciekaea wiedza na papier. Polecam.
00
aniasas390

Dobrze spędzony czas

ok
00

Popularność




Ty­tuł: Ten dom ma ta­jem­nicę

Co­py­ri­ght © Jo­anna Lam­par­ska, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Zdjęcie okładkowe: Mateusz Zbaraszewski

Re­dak­cja: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-91-8076-312-7

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Zamki, skarby, pod­zie­mia, czyli zwie­dza­nie z ta­jem­nicą

Był rok 1977. W Pol­sce na ekrany wcho­dziła wła­śnie Wielka po­dróż Bolka i Lolka, na świe­cie Bli­skie spo­tka­nia trze­ciego stop­nia i Go­rączka so­bot­niej nocy. W sier­mięż­nym PRL-u eg­zo­tyczne światy wy­da­wały się tak od­le­głe, jak moż­li­wość spo­tka­nia z ko­smi­tami. Do Mu­zeum Na­ro­do­wego w Szcze­ci­nie szyb­kim kro­kiem zbli­żała się ko­bieta z paczką pod pa­chą. Już w mu­ze­al­nym ga­bi­ne­cie po­ło­żyła ją na biurku i wy­cią­gnęła z niej je­den z naj­wspa­nial­szych afry­kań­skich za­byt­ków, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzieli pra­cow­nicy tu­tej­szej pla­cówki. Był to tzw. brąz be­niń­ski – dziś jego ceny się­gają mi­lio­nów do­la­rów – wtedy Mu­zeum Na­ro­dowe w Szcze­ci­nie od­ku­piło głowę za rów­no­war­tość ma­łego fiata. Ko­bieta wy­znała, że głowę zna­la­zła na zło­mo­wi­sku we Wro­cła­wiu…

Każdy skra­wek ziemi ma swoją ta­jem­nicę. Wy­star­czy od­po­wied­nio drą­żyć, po­py­tać i oka­zuje się, że wszę­dzie drze­mią ja­kieś se­krety, nie­do­po­wie­dziane hi­sto­rie, które wy­ma­gają do­kład­nego zba­da­nia. Skąd na wro­cław­skim zło­mo­wi­sku dzieło sztuki, za które można dzi­siaj ku­pić kil­ka­na­ście do­mów? Z głową spo­tkamy się jesz­cze w dal­szej czę­ści książki, ale czy uda mi się od­kryć całą prawdę? Na tym wła­śnie po­lega fe­no­men po­szu­ki­wań. Czę­sto są znacz­nie cie­kaw­sze niż samo znaj­do­wa­nie i nie za­wsze koń­czą się wiel­kim suk­ce­sem. Nie­kiedy na po­myślne roz­wią­za­nie śledz­twa trzeba cze­kać la­tami.

Od­daję wam do rąk ko­lejny „prze­wod­nik inny niż wszyst­kie”, który po­pro­wa­dzi nas przez kra­inę ukry­tych skar­bów – ko­lek­cji za­gra­bio­nych w cza­sie II wojny świa­to­wej oraz dziw­nych wy­da­rzeń z te­renu Dol­nego Ślą­ska. Zaj­rzymy w akta są­dowe sprzed po­nad 100 lat, od­bie­rzemy po­ród po­twora dok­tora Fran­ken­ste­ina, za­my­ślimy się nad kon­tro­wer­syj­nym ro­man­sem pod­sta­rza­łego ary­sto­kraty i afry­kań­skiej nie­wol­nicy. Przede wszyst­kim zaś – w końcu od tego są prze­wod­niki – wę­dro­wać bę­dziemy przez cu­downe wio­ski, parki, zamki i pa­łace. Wspól­nie spró­bu­jemy od­kry­wać dol­no­ślą­skie ta­jem­nice i je­śli ktoś może coś do­po­wie­dzieć, wy­ja­śnić, pro­szę o kon­takt. Dolny Śląsk jest tak fa­scy­nu­jącą kra­iną, że jej za­ga­dek star­czy na wiele na­stęp­nych po­ko­leń. Kiedy bę­dzie­cie czy­tać tę książkę, z pew­no­ścią za­uwa­ży­cie, jak pewne wątki prze­ni­kają się ze sobą, nie­które daty łą­czą się z wy­da­rze­niami z ko­lej­nych roz­dzia­łów i wszystko układa się w jesz­cze bar­dziej ta­jem­ni­czą ca­łość.

Czy nie daje do my­śle­nia, że mor­derca z pa­łacu we Wle­niu działa nie­mal w tym sa­mym cza­sie co „ka­ni­bal” z Zię­bic? Czy nie cie­kawi, że „egip­ską księż­niczką” z Wro­cła­wia i szkie­le­tem księż­niczki z zamku Grodno w Za­gó­rzu Ślą­skim za­opie­ko­wał się ten sam czło­wiek? Jak do­szło do tego, że na­zi­stow­ski pro­fe­sor za­przy­jaź­nia się z pol­skim pa­triotą, żeby wspól­nie szu­kać au­stra­lij­skich cza­szek ukry­tych w pa­ła­co­wej wieży? Po­je­dziemy rów­nież śla­dem złu­pio­nych w cza­sie II wojny świa­to­wej za­byt­ków, któ­rych ślady po­ja­wią się na wielu stro­nach tej książki.

Dolny Śląsk fa­scy­nuje mnie od wielu lat. Jest nie­sa­mo­wi­tym, bo­ga­tym w barwne opo­wie­ści re­jo­nem. Mam na­dzieję, że i czy­tel­ni­ków za­rażę jego uro­kiem. Za­pra­szam więc w ko­lejną po­dróż w cza­sie i prze­strzeni, za­chę­ca­jąc do prze­mie­rze­nia szla­ku­opi­sa­nego w tej książce. Nie oszu­kujmy się,nie­znane nas po­ciąga, działa na wy­obraź­nię, za­chęca do dzia­ła­nia. Z ta­jem­nicą zwie­dza się zu­peł­nie ina­czej.

Czter­dzie­ści taj­nych przejść, czyli ta­jem­nice zamku Czo­cha

Tego zamku nie da się opi­sać w jed­nym roz­dziale, nie da się o nim opo­wie­dzieć na­wet w kilku książ­kach; każda ce­gła, każdy ka­mień w Czo­sze ma swoją ta­jem­nicę. Mimo że ten ba­śniowy za­by­tek ucier­piał za­raz po 1945 roku, cią­gle można po­dzi­wiać w jego wnę­trzach wie­kowe bo­aze­rie, su­fity i ka­mie­niarkę. Jego mo­nu­men­talna bryła to sym­bol Po­gó­rza Izer­skiego. Jest tu wszystko, co ty­grysy lu­bią naj­bar­dziej: du­chy, skarby, kry­mi­nały i ro­manse. Uwaga, wcho­dzimy!

Z całą pew­no­ścią była śliczna. Wi­dać to szcze­gól­nie na sta­rych fo­to­gra­fiach, do któ­rych po­zuje bez sce­nicz­nego ma­ki­jażu. De­li­katna blon­dynka o uwo­dzi­ciel­skim uśmie­chu zmie­niała się w wampa, gdy sta­wała przed pu­blicz­no­ścią. Wiemy o niej bar­dzo mało. Uro­dziła się około 1893 roku w Ro­sji, jej oj­ciec po­cho­dził z Ho­lan­dii, matka była Ro­sjanką. Elsa Krüger stu­dio­wała w szkole ba­le­to­wej i mniej wię­cej w 1913 roku za­częła wy­stę­po­wać w jed­nym z mo­skiew­skich te­atrów spe­cja­li­zu­ją­cych się w tańcu no­wo­cze­snym. Pierw­sza tań­czyła w Ro­sji tango, które przez ja­kiś czas było za­ka­zane jako nie­przy­zwo­ite.

Młoda ar­tystka szybko zy­skała miano „Kró­lo­wej tanga”, stała się gwiazdą i za­częła grać w fil­mach. Za­uwa­żył ją Jew­gie­nij Fran­ce­wicz Bauer, wy­bitny ro­syj­ski re­ży­ser, dziś za­po­mniany, mimo że wy­warł ogromny wpływ na es­te­tykę fil­mo­wych ob­ra­zów po­czątku XX wieku. Bauer był nie­zwy­kle pra­co­wity, od końca 1913 roku do po­czątku 1917 zro­bił po­nad 80 fil­mów! Elsa miała 20 lat, kiedy po­ja­wiła się w jego Mil­czą­cym świadku –sen­ty­men­tal­nej opo­wie­ści o mi­ło­snym dra­ma­cie, któ­rego Bauer był mi­strzem. W fil­mie za­grała zja­wi­skową młodą ary­sto­kratkę za­ko­chaną w męż­czyź­nie, któ­rego nie może po­ślu­bić, po­nie­waż musi wyjść za mąż za in­nego, któ­rego ko­cha jej ry­walka. Jako że były to czasy nie­mych fil­mów, Bauer za­mie­rzał wpro­wa­dzić pewną in­no­wa­cję: nie do­da­wać na­pi­sów, prze­ma­wiać wy­łącz­nie ob­ra­zem. Nie zna­la­zło to jed­nak uzna­nia u pierw­szych wi­dzów i re­ży­ser ugiął się, mon­tu­jąc nie­liczne na­pisy.

W cza­sie Wiel­kiej Re­wo­lu­cji Paź­dzier­ni­ko­wej Elsa wy­je­chała z Mo­skwy, żeby osiąść w „bia­łej” Ode­ssie. Tam przy­go­to­wy­wała się do wy­stę­pów w Sa­lome Oscara Wilde’a do mu­zyki Ri­charda Straussa. Nie­stety, na­dej­ście bol­sze­wi­ków nie po­zwo­liło na re­ali­za­cję tych pla­nów, po­dob­nie jak wielu ów­cze­snych ar­ty­stów wy­emi­gro­wała do Ber­lina, gdzie za­ło­żyła wła­sny te­atr. Fi­nan­sowo wspo­mógł ją Ernst Güt­schow, wła­ści­ciel zamku Czo­cha, za­fa­scy­no­wany nie tylko ta­len­tem wiel­kiej tan­cerki.

Ar­chi­tekt opo­wiada ba­śnie

Spójrzmy na za­mek Czo­cha w Su­chej. To po pro­stu go­towa sce­no­gra­fia do ba­śni. Ten kształt, wieże, przej­ścia, na do­da­tek za­mek nie jest wcale taki duży, świet­nie na­daje się do ży­cia. Oczy­wi­ście, da się w nim zgu­bić, ale rów­no­cze­śnie ma przy­tulne wnę­trza. Po­czątki za­bytku giną w mro­kach śre­dnio­wie­cza, przez wieki roz­bu­do­wy­wany, pęcz­niał od le­gend, mrocz­nych i ro­man­tycz­nych prze­ka­zów, swoje ko­lejne po­miesz­cze­nia od­da­wał w po­sia­da­nie du­chów. W ot­chłani Studni Nie­wier­nych Żon wciąż sły­chać jęki wia­ro­łom­nych ko­biet, a z ko­minka kwi­le­nie nie­ślub­nego dziecka za­mu­ro­wa­nego żyw­cem przez wła­ści­ciela zamku.

W XVI wieku Czo­cha zo­stała prze­bu­do­wana ze śre­dnio­wiecz­nej wa­rowni w oka­załą re­ne­san­sową re­zy­den­cję, która prze­trwała dwa wieki. W nocy z 17 na 18 sierp­nia 1793 roku w zamku wy­buchł po­tężny po­żar. Pło­nęły da­chy, wieża, bi­blio­teka, zbro­jow­nia i po­miesz­cze­nia miesz­kalne, nie wia­domo, co było przy­czyną tego nie­szczę­ścia. Üch­trit­zo­wie, ów­cze­śni wła­ści­ciele, nie za­ła­mali rąk. Nie­mal na­tych­miast od­bu­do­wali za­mek, zmie­nia­jąc m.in. formę da­chu z dwu­spa­do­wego na ba­ro­kowy, czte­ro­spa­dowy. Nie za­nu­dza­ła­bym tymi ar­chi­tek­to­nicz­nymi szcze­gó­łami, gdyby nie były ważne dla dal­szej czę­ści tej opo­wie­ści. Czo­cha wró­ciła do swo­jej świet­no­ści i taką Ernst Güt­schow za­ku­pił w 1909 roku od Bolka, ostat­niego z łu­życ­kiego rodu Üch­trit­zów, wła­da­ją­cego zam­kiem przez ostat­nie trzy stu­le­cia.

Nowy wła­ści­ciel był ge­ne­ral­nym dy­rek­to­rem i współ­wła­ści­cie­lem za­kła­dów ty­to­nio­wych Georg An­ton Dresd­ner Zi­ga­ret­ten­fa­brik Ja­smatzi, które za­ło­żył w Dreź­nie z grec­kim emi­gran­tem z Kon­stan­ty­no­pola. Swo­imi cy­ga­rami i pa­pie­ro­sami za­lali nie tylko nie­miecki, ale i ro­syj­ski ry­nek. W wol­nych chwi­lach ko­lek­cjo­no­wał za­bytki. Jako młody czło­wiek wy­je­chał do Ame­ryki, tam oże­nił się z Jó­ze­finą Elż­bietą z domu Mi­cha­lit­schke. Ro­dzice Jó­ze­finy byli Szwaj­ca­rami, któ­rzy po­dob­nie jak póź­niej Güt­schow wy­emi­gro­wali w ce­lach za­rob­ko­wych. Za oce­anem uro­dziło się dwoje pierw­szych dzieci Ern­sta, tam też do­ro­bił się spo­rych pie­nię­dzy. Po po­wro­cie do Eu­ropy mógł so­bie po­zwo­lić na nie­mal każdy ka­prys, sama Czo­cha kosz­to­wała go pół­tora mi­liona ma­rek.

Kiedy przed­się­biorca stał się wła­ści­cie­lem zamku, miał do­kład­nie 40 lat – może więc spra­wił so­bie pre­zent na okrą­głe uro­dziny?. Güt­schow po­sta­no­wił prze­bu­do­wać Czo­chę, tak aby słu­żyła jako wy­godna ro­dzinna re­zy­den­cja. Ja­nusz Skow­roń­ski, ba­dacz i dy­rek­tor Mu­zeum Miej­skiego Dom Ger­harta Haupt­manna w Je­le­niej Gó­rze, su­ge­ruje, że Güt­schow li­czył rów­nież na to, że w zamku od­wie­dzi go ce­sarz Wil­helm II, dla­tego m.in. wło­żył tyle trudu, czasu i pie­nię­dzy w re­no­wa­cję sta­rej bu­dowli.

Około 47 ki­lo­me­trów na pół­nocny wschód od Czo­chy stoi za­mek Gro­dziec. Jego wła­ści­cie­lem był w tam­tym cza­sie Wil­li­bald von Dirk­sen, dok­tor praw, nie­gdyś nie­miecki am­ba­sa­dor w Ro­sji. W 1906 roku Dirk­sen za­czął re­kon­struk­cję i prze­bu­dowę Grodźca, dwa lata póź­niej, do­kład­nie 9 czerwca 1908 roku, na otwar­cie zamku przy­był ce­sarz Nie­miec Wil­helm II. Z tej oka­zji od­był się fe­styn pe­łen prze­mó­wień, po­cho­dów, dziew­cząt z kwia­tami we wło­sach, mło­dzieży śpie­wa­ją­cej re­gio­nalne pie­śni i płat­ków róż, które ozda­biały drogę do­jaz­dową. Na­prawdę się działo! Dla­czego nie po­wtó­rzyć tego sce­na­riu­sza w Czo­sze, kiedy re­mont zo­sta­nie skoń­czony? W 1909 roku Güt­schow ru­szył więc z prze­bu­dową, a w 1912 wie­dział, że w li­sto­pa­dzie tego roku ce­sarz przy­bę­dzie na otwar­cie za­pory na Bo­brze w Pil­cho­wi­cach. Mógłby za­tem przy oka­zji za­szczy­cić swoją obec­no­ścią na uro­czy­sto­ści od­da­nia do użytku wy­re­mon­to­wa­nej Czo­chy. Wil­helm II na za­po­rze po­ja­wił się, ale do zamku nie do­tarł.Ernst prze­grał bi­twę, ale nie wojnę. Osta­teczne zwy­cię­stwo za­gwa­ran­to­wał mu nie­zwy­kły ar­chi­tekt, ty­tan pracy i wielki mi­ło­śnik zam­ków. Na­zy­wał się Bodo Ebhardt, to on naj­pierw re­kon­stru­ował Gro­dziec, a te­raz za­mie­niał Czo­chę w za­mek z ba­śni.

Za­mek na bo­gato

Bodo Ebhardt był cztery lata star­szy od swo­jego zle­ce­nio­dawcy. Za­czy­nał jako han­dlo­wiec, pa­sjo­no­wała go jed­nak ar­chi­tek­tura, szcze­gól­nie zamki. Za­miesz­kał w Ber­li­nie, gdzie za­czął uczęsz­czać na wy­kłady z ar­chi­tek­tury i hi­sto­rii sztuki. Pa­sja, de­ter­mi­na­cja (przez ja­kiś czas utrzy­my­wał się z ry­sun­ków dla za­kładu po­grze­bo­wego) i wielki ta­lent to­ro­wały mu drogę do ka­riery. Wraz z He­in­ri­chem von Hol­ste­nem za­ło­żył pra­cow­nię ar­chi­tek­to­niczną, pro­jek­to­wał co­raz śmie­lej, mimo że nie stu­dio­wał ar­chi­tek­tury. W końcu, pod­czas od­sło­nię­cia za­pro­jek­to­wa­nego przez Ebhardta po­mnika sportu w ber­liń­skim Grünau, za­uwa­żył go ce­sarz. W 1899 roku na zle­ce­nie władcy Ebhardt za­czął re­stau­ro­wać za­mek Hoh­königs­burg w Al­za­cji, dwa lata póź­niej ce­sarz dał mu za­da­nie, o ja­kim może tylko ma­rzyć mi­ło­śnik za­byt­ków. Bodo miał prze­je­chać przez Szwaj­ca­rię, Au­strię, Wło­chy i po­łu­dniowe Niemcy, żeby zin­wen­ta­ry­zo­wać tam­tej­sze zamki. Rocz­nie po­tra­fił od­wie­dzić 70 obiek­tów, do­ra­dza­jąc ich wła­ści­cie­lom. Wszyst­kie koszty po­kry­wał oczy­wi­ście Wil­helm II. Wkrótce za swoją dzia­łal­ność Ebhardt otrzy­mał ty­tuł pro­fe­sora. A jako że za­kłady ty­to­niowe, któ­rymi za­rzą­dzał Güt­schow, przy­no­siły ogromne do­chody, przed­się­biorca mógł po­zwo­lić so­bie na za­trud­nie­nie nie tylko dro­giego, ale rów­nież wy­bit­nego spe­cja­li­sty, na do­da­tek oso­bi­ście zna­ją­cego ce­sa­rza Wil­helma II.

Bodo Ebhardt uwa­żał, że ru­iny, które nie zo­staną od­bu­do­wane, są jak czło­wiek z otwartą raną. Przez całe swoje ży­cie od­two­rzył więc 20 obiek­tów! Jak już wiemy, za­jął się rów­nież zam­kiem Gro­dziec, a te­raz przy­był do Czo­chy. Mu­siał być barwną po­sta­cią, po­sta­no­wi­łam więc do­wie­dzieć o nim cze­goś wię­cej. Me­to­dami jego pracy zaj­muje się dzi­siaj dr inż. arch. Alek­san­dra Mar­ci­nów z Ka­te­dry Hi­sto­rii Ar­chi­tek­tury, Sztuki i Tech­niki Po­li­tech­niki Wro­cław­skiej.

Pani dok­tor jest ko­bietą z cią­gle ma­lu­ją­cym się uśmie­chem na twa­rzy i taką pa­sją w oczach, że gdyby ją prze­nieść w cza­sie, pew­nie ra­zem z Ebhard­tem zmie­nia­łaby świat za­byt­ków.

To dzięki niej do­wia­duję się o de­ta­lach dzia­łal­no­ści ar­chi­tekta, który wy­po­wie­dział złotą myśl: „Nie masz pie­nię­dzy, je­dy­nie za­bez­piecz swój obiekt, nie bierz się za jego prze­bu­dowę”. Gdyby o tym pa­mię­tali obecni wła­ści­ciele za­byt­ków, pew­nie oszczę­dzi­łoby im to sporo roz­cza­ro­wań. Ernst Güt­schow aku­rat nie mu­siał się bo­ry­kać z ta­kimi pro­ble­mami, prze­bu­dowa zamku miała kosz­to­wać pra­wie cztery mi­liony ma­rek, czyli po­nad trzy razy wię­cej niż sam za­kup re­zy­den­cji.

– Bodo Ebhardt do­strze­gał wagę za­byt­ko­wej sub­stan­cji i po­trzebę jej za­cho­wa­nia, da­leki był jed­nak od po­zo­sta­wie­nia jej w for­mie za­sta­nej. Naj­waż­niej­szą kwe­stią była dla niego moż­li­wość wzmoc­nie­nia od­bioru bu­dowli. Ba­dał do­kład­nie hi­sto­rię obiektu, nad któ­rym pra­co­wał, chciał od­twa­rzać za­mek w jego naj­lep­szym cza­sie. W przy­padku Czo­chy, tak jak wy­glą­dał przed po­ża­rem w 1792 roku. Pod­czas prac przy wa­row­niach za­le­cał po­zo­sta­wia­nie ory­gi­nal­nej sub­stan­cji, ale rów­no­cze­śnie dą­żył do tego, żeby za­tarła się róż­nica po­mię­dzy star­szą bryłą a jej no­wymi ele­men­tami. Nie chciał, żeby mury wy­glą­dały – jak to na­zy­wał – ni­czym „ła­ta­nina”. Żeby jed­nak za­dość­uczy­nić praw­dzie, Bodo zo­sta­wiał swój znak na no­wych ele­men­tach. To „B”, które można spró­bo­wać od­szu­kać, zwie­dza­jąc za­mek. Oso­bom po­sia­da­ją­cym więk­sze środki pie­niężne Bodo Ebhardt za­le­cał wy­ko­na­nie dla od­wie­dza­ją­cych mo­delu zamku przed­sta­wia­ją­cego go w daw­nym sta­nie – opo­wiada dr Mar­ci­nów.

Jak już wiemy, Ernst Güt­schow na­le­żał do osób z „więk­szymi środ­kami pie­nięż­nymi”, dla­tego, po­nie­waż Ebhardt zna­lazł we wła­ści­cielu Czo­chy brat­nią du­szę, po­ku­sił się o pewną za­wo­dową eks­tra­wa­gan­cję. Mia­no­wi­cie chcąc spraw­dzić, jak bę­dzie wy­glą­dał za­mek po prze­bu­do­wie, two­rzył… na­tu­ral­nej wiel­ko­ści ma­kiety no­wych ele­men­tów. Bu­dy­nek bramny? Bar­dzo pro­szę, naj­pierw bu­du­jemy drew­niany. Nie pa­suje? W po­rządku, bę­dzie inny. Zdo­bione przej­ście na ze­wnątrz? Przy­mierzmy się, jak to bę­dzie wy­glą­dać w rze­czy­wi­sto­ści. Trzeba przy­znać, chło­paki miały wtedy fan­ta­zję. Kropką nad i był nowy, dwu­spa­dowy dach, który nadał zam­kowi wy­gląd sprzed wie­ków.

Rów­no­cze­śnie Bodo pra­co­wał nad wnę­trzami. Sy­pial­nia pana domu z wielką ła­zienką i ogrom­nym ło­żem z bal­da­chi­mem stała się po­tem przy­czyn­kiem do le­gendy o okrut­nym wła­ści­cielu Czo­chy, który ka­zał za­mon­to­wać w łożu za­pad­nię. Po nocy spę­dzo­nej z ko­lejną damą, po­cią­gał za ukryty drą­żek i nie­szczę­sna ko­bieta spa­dała w ot­chłań.

Mnie in­try­guje jesz­cze coś in­nego. Pod­czas wiel­kiej prze­bu­dowy zamku, który te­raz stał się praw­dziwą perłą, Ebhardt za­pro­jek­to­wał mnó­stwo taj­nych przejść. Po­dobno było ich 40, dziś zna­nych jest 13, choć trudno po­wie­dzieć, jak je li­czyć. Czy przej­ście, które pro­wa­dzi na pierw­sze pię­tro i rów­no­cze­śnie do piw­nic, to jedno czy dwa? Nikt, kto o nich nie wie, nie jest w sta­nie ich od­na­leźć, są tak spryt­nie za­in­sta­lo­wane w ścia­nach i re­ga­łach, że zu­peł­nie zle­wają się z wnę­trzem. Dzi­siaj, kiedy zam­kowe pod­łogi za­częły się wy­brzu­szać, uważne oko za­uważy znaki na po­sadzce zdra­dza­jące, gdzie znaj­dują się drzwi. Pod­czas otwie­ra­nia zo­sta­wiają ślady. W zam­ko­wej bi­blio­tece przej­ście znaj­duje się w re­gale po pra­wej stro­nie od drzwi, to ciężki ka­wał drewna do prze­su­nię­cia. Drugi ukryty ko­ry­tarz za­czyna się w bo­aze­rii w le­wym rogu po­miesz­cze­nia. Po­dobne przej­ścia, rów­nież dwa, Ebhardt za­in­sta­lo­wał w Sali Mar­mu­ro­wej. Go­ście, któ­rzy za­trzy­mują się w ho­telu, znają już pewne skróty – za­miast iść do­okoła fosy np. do ka­wiarni, scho­dzą do niej taj­nym ko­ry­ta­rzem i są na miej­scu. Ist­nieją też ko­lejne. Czemu miały słu­żyć?

Alek­san­dra Mar­ci­nów roz­kłada bez­rad­nie ręce. Pod­kre­śla jesz­cze raz, że ar­chi­tekt stu­dio­wał stare plany zamku, być może za­adap­to­wał wcze­śniej­sze przej­ścia, ma­sku­jąc je­dy­nie wej­ścia do nich? Rze­czy­wi­ście, są nie tylko bar­dzo ta­jem­ni­cze, wą­skie, ciemne, ale i prak­tyczne. Ła­two prze­do­stać się nimi na skróty do piw­nicy, na dzie­dzi­niec albo do ko­lej­nego po­miesz­cze­nia. Rów­nież główna sala zamku po­łą­czona jest klatką scho­dową z izbami dla służby drzwiami, które trudno za­uwa­żyć. Czy za tym kon­kret­nym po­my­słem kryje się ja­kaś ta­jem­nica?

Dziew­czyna z fo­to­gra­fii

To, co dzi­siaj wi­dzimy w zamku Czo­cha, to wspólne dzieło Ern­sta Güt­schowa i jego ar­chi­tekta. Choć prze­bu­dowa re­zy­den­cji kosz­to­wała ma­ją­tek, obiekt nie był na po­kaz. Ernst nie za­mie­rzał udo­stęp­niać tu­ry­stom swo­jej po­sia­dło­ści. Miała to być pry­watna re­zy­den­cja. Obec­nie, za­równo w sy­pialni, jak i w ga­bi­ne­cie pana domu znaj­dują się po­koje ho­te­lowe.

Luk­sus Czo­chy ozna­czał nie tylko wspa­niałe wy­po­sa­że­nie, ale rów­nież wy­soki po­ziom ży­cia. Stąd no­wo­cze­sne jak na tamte czasy roz­wią­za­nia, ma­jące uła­twić i umi­lić ży­cie, np. spe­cjalna za­mra­żarka, a także pro­sty, choć ele­gancki ja­dło­spis. Na de­ser, co wiemy, Ernst lu­bił pod­jeść lody księ­cia Püc­klera, któ­rego po­zna­cie w roz­dziale Li­sty zmar­łego, czyli ta­jem­nica Parku Mu­ża­kow­skiego. Na ścia­nie w Sali Mar­mu­ro­wej na par­te­rze zo­ba­czy­cie na­to­miast ma­lo­wi­dło przed­sta­wia­jące Ern­sta i młod­szą od niego za­le­d­wie o pięć lat żonę Jo­se­phine. Wspól­nie do­cho­wali się czwórki dzieci: trzech có­rek i syna. Nie­mniej jed­nak jesz­cze w cza­sie II wojny świa­to­wej w wi­try­nach Sali Ry­cer­skiej stały szli­fo­wane szkła przed­sta­wia­jące piękną Elsę Krüger, kró­lową tanga, awan­gar­dową ar­tystkę, ak­torkę i znie­wa­la­jącą ko­bietę.

Kiedy do­kład­nie i jak doj­rzały już Güt­schow po­znał młod­szą o 24 lata Elsę? Czy zo­ba­czył ją gdzieś na ber­liń­skiej sce­nie? A może spo­tkali się wcze­śniej? Güt­schow, nie wie­dzieć czemu, za­fa­scy­no­wany był Ro­sją, ro­syj­ską sztuką, kuch­nią (w zam­ko­wej kar­cie dań na pierw­szym miej­scu był ka­wior). Sam też na­uczył się ro­syj­skiego. Z po­wodu Elsy? A może ro­syj­skie sen­ty­menty Ern­sta brały się z wcze­śniej­szej współ­pracy pod­czas trans­ak­cji ty­to­nio­wych ze Wscho­dem. Tego się już nie do­wiemy, choć jest jesz­cze jedna, bar­dzo in­te­re­su­jąca moż­li­wość. Ja­nu­szowi Skow­roń­skiemu, który już po­ja­wił się na ła­mach tej opo­wie­ści, udało się jesz­cze po­roz­ma­wiać z wnu­kiem Ern­sta Güt­schowa, Hen­rym He­egar­dem. On wła­śnie nie tylko po­twier­dził, że dzia­dek miał wielką sła­bość do ro­syj­skiej ar­tystki, ale też pró­bo­wał swo­ich sił jako pro­du­cent fil­mowy. Wy­je­chał na­wet z ekipą do Egiptu, żeby ze­kra­ni­zo­wać tam po­wieść o przy­go­dach dziel­nego wo­dza Win­ne­tou Ka­rola Maya. Bar­dzo moż­liwe, że Güt­schow znał Maya oso­bi­ście, pi­sarz miesz­kał pod Dre­znem, a przed­się­biorca miał tam swoje za­kłady. Ka­rol May zmarł w 1912 roku, trudno więc po­wie­dzieć, czy zdą­żył od­wie­dzić fil­mow­ców na pla­nie, czy też ob­raz po­wsta­wał znacz­nie póź­niej. Za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy pre­tek­stem do re­ali­za­cji filmu nie był ro­mans z Elsą, ale w bio­gra­fii ar­tystki fi­gu­rują tylko trzy po­zy­cje fil­mowe. Żadna z nich nie do­ty­czy ży­cia bo­ha­ter­skich In­dian. W su­mie nie­wiele wia­domo o tej sfe­rze za­in­te­re­so­wań Güt­schowa. Może opo­wieść o Win­ne­tou ni­gdy nie zo­stała skoń­czona? Kto wie? Znacz­nie wię­cej na­to­miast udało mi się do­wie­dzieć o te­atrze Elsy, któ­rego za­ło­że­nie sfi­nan­so­wał… wła­ści­ciel Czo­chy.

Wiem, że 10 stycz­nia 1920 roku Elsa wraz z in­nymi ar­ty­stami wy­je­chała na wo­zie kon­nym do Ru­mu­nii, żeby stam­tąd, przez Ode­ssę, do­trzeć do Ber­lina. Miała ze sobą swoje ko­stiumy, które pro­jek­to­wała dla niej inna nie­zwy­kła ko­bieta – Alek­san­dra Eks­ter, awan­gar­dowa ar­tystka, ma­larka, wy­bitna ko­stiu­mo­log i sce­no­graf, nota bene au­torka ga­lo­wych mun­du­rów Ar­mii Czer­wo­nej. Ży­cie Eks­ter to te­mat na zu­peł­nie inną książkę, za­zna­czę tylko, że je­den z ko­stiu­mów za­pro­jek­to­wa­nych przez nią dla Elsy zo­stał wy­sta­wiony na au­kcji domu So­theby’s za 200 000 do­la­rów.

W tych kre­acjach Elsa tań­czyła na nie­miec­kich sce­nach, a z cza­sem stała się tak po­pu­larna w Niem­czech, że na rynku po­ja­wiły się pa­pie­rosy Elsa Krüger, pro­du­ko­wane przez… firmę Ern­sta Güt­schowa. Na pu­dełku pa­pie­ro­sów pięk­ność prze­sta­wiona była w hisz­pań­skim stroju. Paczka kosz­to­wała 20 000 ma­rek, w środku ukryta była pocz­tówka z Elsą, pa­la­cze mo­gli so­bie uzbie­rać po­nad 100 róż­nych zdjęć z tan­cerką. Na każ­dej fo­to­gra­fii ar­tystka po­zo­wała w in­nym stroju: raz w kla­sycz­nych, kiedy in­dziej w ku­bi­stycz­nych ko­stiu­mach Alek­san­dry Eks­ter, albo w dość pi­kant­nych ciem­nych sty­li­za­cjach z pej­czem.

Elsa od po­czątku swo­jej ka­riery ucho­dziła za femme fa­tale, fan­ta­stycz­nie wcie­lała się w role po­dob­nych so­bie ko­biet: Kle­opa­try, Sa­lome czy Car­men. Trudno po­wie­dzieć, czy to Ernst za­fa­scy­no­wany ak­torką za­pro­po­no­wał jej re­kla­mo­wa­nie pro­duk­tów za­kła­dów ty­to­nio­wych Georg An­ton Dresd­ner Zi­ga­ret­ten­fa­brik Ja­smatzi, czy też do­piero spo­tkał się z Elsą, kiedy za­częła współ­pra­co­wać z jego firmą.

Z całą pew­no­ścią do pełni szczę­ścia El­sie bra­ko­wało jed­nego – wła­snego te­atru, o któ­rym ma­rzyła, te­atru, w któ­rym po­łą­czy­łaby ma­lar­stwo z mu­zyką i pla­styką.

Po re­wo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej w 1917 roku wielu ar­ty­stów emi­gro­wało z Ro­sji na Za­chód. W sa­mych Niem­czech osia­dło po­nad 600 000 Ro­sjan, z czego po­łowa w sto­licy. De­ka­dencki Ber­lin za­roił się od ro­syj­skich ba­le­tów, ka­ba­re­tów i te­atrów. Naj­słyn­niej­sze były „Wańka Wstańka” i „Nie­bie­ski Ptak”, w 1922 roku pierw­szy wy­stęp dał Ro­syj­ski Ba­let Ro­man­tyczny. Jego za­ło­ży­cielką była Elsa Krüger. Te­atr dzia­łał przy Frie­drich­straße 218, czyli tam, gdzie póź­niej mie­ścił się słynny Check­po­int Char­lie, przej­ście gra­niczne po­mię­dzy Ber­li­nem Wschod­nim a Za­chod­nim.

Bio­gra­fo­wie ar­tystki pi­szą dys­kret­nie, że Elsa sa­mo­dziel­nie po­zy­skała fun­du­sze na po­wsta­nie tej pla­cówki. Inni uchy­lają rąbka ta­jem­nicy, in­for­mu­jąc, że bar­dzo jej po­mógł pe­wien bo­gaty nie­miecki przed­się­biorca, który „za­ufał ta­len­towi mło­dej ar­tystki”. Ale są i opra­co­wa­nia, z któ­rych wy­nika, że owym przed­się­biorcą był nie­jaki… Gut­kow. Gut­kow, Güt­schow. Re­klamy pa­pie­ro­sów jego firmy, wa­zony z wi­ze­run­kiem ar­tystki w kom­na­tach Czo­chy, no i re­la­cja wnuka Ern­sta. Wszystko układa się w ca­łość. Uczci­wie trzeba jed­nak przy­znać, że ni­kogo nie zła­pa­li­śmy za rękę i nie wia­domo, czy zna­jo­mość Elsy i Ern­sta była fa­tal­nym za­uro­cze­niem, fa­scy­na­cją, sza­lo­nym ro­man­sem czy też tan­cerka wy­ko­rzy­stała star­szego od sie­bie wiel­bi­ciela. Z całą pew­no­ścią po 1920 roku ob­razki ge­ne­ra­łów i woj­sko­wych bo­ha­te­rów re­kla­mu­ją­cych firmę ty­to­niową Ern­sta Güt­schowa zo­stały cał­ko­wi­cie wy­parte przez roz­pa­sane piękno ko­biety o ty­siącu twa­rzy.

Ślad Ro­ma­no­wów

Kładę obok sie­bie zdję­cia Güt­schowa i panny Krüger. W 1920 roku on koń­czy 50 lat, ona 27. On może jej dać wszystko, ona pra­gnie wszyst­kiego. Ro­syj­ski Ba­let Ro­man­tyczny funk­cjo­nuje jed­nak tylko do 1926 roku, jest po pro­stu za drogi. Wy­stę­puje w nim 50 tan­ce­rzy, po nie­uda­nym hisz­pań­skim to­ur­née Güt­schow za­żą­dał re­duk­cji ze­społu do 30 osób. Jed­nak nie prze­staje fa­scy­no­wać się Wscho­dem. Wnuk Ern­sta wspo­mina – co wiem od Ja­nu­sza Skow­roń­skiego – że dzia­dek miał w zamku rę­ko­pisy Ra­spu­tina. W pierw­szych po­wo­jen­nych dniach 1945 roku okaże się, że w zam­ko­wym skarbcu le­żało m.in. 136 ikon sta­ro­ro­syj­skich, da­to­wa­nych od XII do XVIII wieku! Po­nadto od­kryty zo­stał zbiór 60 po­piersi ca­rów od Ru­ryka, za­ło­ży­ciela pań­stwa ru­skiego, do ostat­niego z rodu Ro­ma­no­wów. Z in­wen­ta­ry­za­cji wy­nika rów­nież, że cały za­mek po brzegi wy­peł­niony był dzie­łami sztuki – od ob­ra­zów po­przez rzeźby, gra­fiki, cenne me­ble z róż­nych epok, ser­wisy mi­śnień­skiej por­ce­lany, za­byt­kową broń i zbroje aż po pra­wie 25 000 to­mów ksią­żek, w tym wiele bia­łych kru­ków. W Czo­sze miesz­kała wie­lo­oso­bowa ro­dzina, nie tylko Ernst i Je­se­phine, ale też córki z mę­żami. W ich apar­ta­men­tach znaj­do­wały się rów­nież cenne przed­mioty oso­bi­stego użytku. W zamku prze­cho­wy­wane były także skarby ki­jow­skiej Ławry Pe­czer­skiej na­le­żące do car­skiego rodu Ro­ma­no­wów.

Po re­wo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej wielu ucie­ki­nie­rów z Ro­sji zna­la­zło schro­nie­nie w zamku Güt­schowa. Moż­liwe, że przy­wo­zili ze sobą liczne do­bra. Car­ska ro­dzina Ro­ma­no­wów, Mi­ko­łaj II Alek­san­dro­wicz Ro­ma­now, jego żona Alek­san­dra Fio­do­rowna, cztery córki oraz syn zo­stali za­strze­leni przez bol­sze­wi­ków w piw­nicy tzw. domu spe­cjal­nego prze­zna­cze­nia w nocy z 16 na 17 lipca 1918 roku. Tym z Ro­ma­no­wów, któ­rzy prze­żyli, udało się wy­wieźć spory ma­ją­tek. Sami re­wo­lu­cjo­ni­ści, za­nim zo­rien­to­wali się, jak wielki po­peł­niają błąd, po­zbyli się car­skich bo­gactw. W Ber­li­nie i Lip­sku zo­stały zor­ga­ni­zo­wane wy­prze­daże car­skiego ma­jątku (20 lat póź­niej Niemcy za­czną spie­nię­żać ma­jątki ży­dow­skie na po­dob­nych gieł­dach).

– Sam wi­dzia­łem ko­ronę cara Pio­tra Wiel­kiego! Gło­śno mó­wiono, że jest to skarb car­ski! – opo­wia­dał Ja­nu­szowi Skow­roń­skiemu zwią­zany z zam­kiem Ba­zyli Ko­ren­kie­wicz z Sie­kier­czyna. Po­zo­staje więc py­ta­nie, jak wła­ści­ciel Czo­chy stał się po­sia­da­czem tych skar­bów? Na­by­wał je na gieł­dach? Były de­po­zy­tem bia­łej ary­sto­kra­cji ucie­ka­ją­cej przed bol­sze­wi­kami? Może ku­pił je od sa­mych Ro­ma­no­wów?

Z Czo­chą wiąże się opo­wieść, ja­koby w zamku przez ja­kiś czas prze­by­wali człon­ko­wie car­skiego rodu. Stu­diu­jąc ży­cio­rys Elsy Krüger, na­tra­fi­łam na zna­jome na­zwi­sko. Człon­kiem jej ze­społu ba­le­to­wego w Ber­li­nie był Bo­rys Gie­or­gi­je­wicz… Ro­ma­now, uro­dzony w Sankt Pe­ters­burgu. Czy to przy­pa­dek? Czy ba­let­mistrz, któ­rego mu­siał znać Güt­schow (w końcu wsparł fi­nan­sowo tę ar­ty­styczną trupę), był da­le­kim człon­kiem ce­sar­skiej ro­dziny? Prze­cież nie każdy może no­sić na­zwi­sko Ro­ma­now ani nie każdy stu­diuje w Ce­sar­skiej Szkole Ba­letu w Sankt Pe­ters­burgu.

Za­czę­łam żmudne po­szu­ki­wa­nia Bo­rysa Gie­or­gi­je­wi­cza Ro­ma­nowa. Po woj­nie za­miesz­kał w No­wym Jorku, współ­pra­co­wał z naj­więk­szymi sce­nami, m.in. z La Scalą w Me­dio­la­nie. Zmarł w 1957 roku i mo­głam się do­my­ślać, że gdyby po­cho­dził z „tych” Ro­ma­no­wów, w jego ży­cio­ry­sie zna­la­złaby się cho­ciaż wzmianka na ten te­mat… Więc co da­lej?

Czas po­koju – nie­po­koju

Elsa Krüger zmarła w osa­mot­nie­niu w 1941 roku w Ber­li­nie, w miesz­ka­niu, które od kla­mek do me­bli, ży­ran­doli i po­du­szek za­pro­jek­to­wała – znana wam już – Alek­san­dra Eks­ter. W ko­lek­cji Au­stra­lij­skiej Ga­le­rii Na­ro­do­wej znaj­duje się sta­tu­etka z ber­liń­skiego domu Elsy, au­tor­stwa Alek­san­dry. To przed­sta­wie­nie straż­nika z Marsa z filmu Aelita z 1923 roku, praw­do­po­dob­nie pierw­szego filmu science fic­tion ra­dziec­kiej pro­duk­cji.

Ernst Güt­schow na­dal miesz­kał w Czo­sze, w któ­rej za­częły jed­nak za­cho­dzić spore zmiany. Eu­ropę ogar­nęła wojna, hale fa­bryk włó­kien­ni­czych w Le­śnej, w Mi­ło­szo­wie i Ba­wo­ro­wej, za­le­d­wie kilka ki­lo­me­trów od Czo­chy, zo­stały przy­dzie­lone w 1943 roku dwóm za­kła­dom: Ve­re­inigte Deut­sche Me­tal­l­werke AG z Frank­furtu oraz Hel­l­muth Wal­ter Kom­man­dit­ge­sel­l­schaft (HWK) z Ki­lo­nii. Niemcy utwo­rzyli rów­nież fi­lię obozu Gross-Ro­sen, któ­rej więź­nio­wie bu­do­wali pod­ziemne kom­pleksy po­dobne do tych, ja­kie Niemcy drą­żyli w Gó­rach So­wich, bądź pra­co­wali w fa­bry­kach zbro­je­nio­wych. Skła­dali m.in. sil­niki ra­kie­towe do no­wa­tor­skich sa­mo­lo­tów Mes­ser­sch­mitt Me 163 Ko­met. W zamku Czo­cha miesz­kali nad­zo­ru­jący pracę nie­mieccy in­ży­nie­ro­wie.

W 2016 roku pod­czas re­montu da­chu ro­bot­nicy od­kryli w naj­wyż­szej czę­ści zamku za­wi­niątka i skrzy­nie ze „skar­bami”. Książki z Hi­tle­rem można jesz­cze zro­zu­mieć, ale obok le­żał apa­rat tle­nowy firmy pro­du­ku­ją­cej sprzęt po­żar­ni­czy i ist­nie­ją­cej do 1936 roku – firmy Ma­gi­rus. Po­dobno dzi­siaj to je­dyne ta­kie urzą­dze­nie na te­re­nie Pol­ski. Apa­rat zo­stał ku­piony na po­le­ce­nie Güt­schowa pod­czas roz­bu­dowy zamku, a także ra­dio, apa­rat fo­to­gra­ficzny, piła, kla­sery, mę­ska bie­li­zna po­ce­ro­wana w naj­bar­dziej wraż­li­wych miej­scach, ja­kieś ko­szule, mun­dur i że­la­stwo wy­glą­da­jące na urzą­dze­nie o bli­żej nie­zna­nym prze­zna­cze­niu.

Sprawą za­in­te­re­so­wał się Krzysz­tof Urban, znawca lo­kal­nej hi­sto­rii. Po­sta­no­wił przyj­rzeć się „urzą­dze­niu o bli­żej nie­zna­nym prze­zna­cze­niu”. Wie­dział, że w po­bliżu zamku dzia­łały w cza­sie II wojny świa­to­wej za­kłady pro­du­ku­jące Wun­der­waffe na po­trzeby III Rze­szy, wśród nich Hel­l­muth Wal­ter Kom­man­dit­ge­sel­l­schaft. In­ży­nier Wal­ter był pio­nie­rem ba­dań nad sil­ni­kami ra­kie­to­wymi i tur­bi­nami ga­zo­wymi. Jego osią­gnię­cia za­in­te­re­so­wały Wer­n­hera von Brauna, „ojca broni ra­kie­to­wej”, który pra­co­wał nad ra­kie­tami typu V. Już po woj­nie ma­te­riały ba­daw­cze Wal­tera zo­stały prze­jęte przez woj­ska bry­tyj­skie, a sam in­ży­nier i jego po­moc­nicy roz­po­częli pracę dla Royal Navy. Po­nie­waż na „dziw­nym urzą­dze­niu” z zamku Czo­cha wy­bita zo­stała gruba li­tera „W” jak Wal­ter, Urban po­szedł tym śla­dem. Do­tarł do li­stu wy­sła­nego już po woj­nie przez Gün­thera Fla­towa, który w 1943 roku jako młody in­ży­nier miesz­kał w zamku. Po­twier­dza, że dwa naj­wyż­sze pię­tra zaj­mo­wali wła­śnie pra­cow­nicy firmy Wal­tera. Czyżby więc dziwny przed­miot zwią­zany był z obec­no­ścią in­ży­nie­rów?

Krzysz­tof Urban po­szpe­rał w do­ku­men­tach i do­szedł do wnio­sku, że może to być… je­dyny na świe­cie pro­to­typ pompy pa­li­wo­wej za­pro­jek­to­wa­nej przez Wal­tera. Nie ma na nim ozna­czeń ty­po­wych dla se­ryj­nych mo­deli sil­ni­ków, dla­tego re­gio­na­li­sta uważa, że jest to te­stowy mo­del wy­ko­nany do 1943 roku, o ogrom­nej war­to­ści hi­sto­rycz­nej. Czyżby ukrył go je­den z in­ży­nie­rów?

O tym, co działo się w zamku w cza­sie II wojny świa­to­wej, krąży mnó­stwo opo­wie­ści: że zaj­rzeli tu Go­eb­bels, Hi­tler, a jedna z kom­nat miała szklaną pod­łogę. Pewne jest jedno. Ernst Güt­schow oto­czył się skar­bami, które po 1945 roku ule­gły, na­zwijmy to de­li­kat­nie, roz­pro­sze­niu. Część ukra­dli ra­dzieccy żoł­nie­rze, po nich lu­dzie pierw­szego pol­skiego sta­ro­sty „za­bez­pie­czali” me­ble, sre­bra, ob­razy, w końcu udało się wła­mać do zam­ko­wego skarbca. Ach, były jesz­cze wódka i wina. A także li­kiery. Ra­zem po­nad 350 bu­te­lek. Książki z wiel­kiej bi­blio­teki wy­je­chały do róż­nych in­sty­tu­cji, a po dro­dze prze­pa­dło mnó­stwo za­byt­ków. W tam­tych cięż­kich cza­sach po­nie­miec­kie mie­nie miało inną war­tość. Do dziś nie udało się osta­tecz­nie zba­dać, do­kąd tra­fiły skarby Czo­chy. Ale to hi­sto­ria na kil­ku­to­mową książkę, a nie je­den roz­dział.

Woj­skowy dom wy­po­czyn­kowy

Ernst Güt­schow wy­je­chał z zamku w marcu 1945 roku do Dre­zna, gdzie omal nie zgi­nął pod­czas dy­wa­no­wych na­lo­tów alian­tów. Póź­niej, tuż przed na­dej­ściem Ar­mii Czer­wo­nej, udał się da­lej na za­chód – do Bad Wil­dun­gen, które szybko zna­la­zło się w ame­ry­kań­skiej stre­fie oku­pa­cyj­nej. Tu zmarł na raka płuc w 1946 roku.

Dla zamku na­stał zu­peł­nie nowy czas. Po II woj­nie świa­to­wej Czo­cha przez wiele lat peł­niła funk­cję woj­sko­wego ośrodka wy­po­czyn­ko­wego. Ozna­czało to, że cy­wile nie mieli tu wstępu, zaś pa­miątką po tam­tych cza­sach są kosz­marne por­trety pol­skich kró­lów na­ma­lo­wane pod­czas jed­nego z żoł­nier­skich ple­ne­rów. Gdyby tylko Mieszko lub Chro­bry mieli siłę wstać z grobu i spoj­rzeć na swoje ob­li­cza, które prze­two­rzone przez wy­obraź­nię ar­ty­stów otrzy­mały dzi­waczne gry­masy na twa­rzach, a nie­rzadko i zeza, pew­nie zro­bi­liby tu po­rzą­dek w śre­dnio­wiecz­nym stylu.

Dzi­siaj Czo­cha, za­mie­niona w ho­tel i re­stau­ra­cję, ucho­dzi za je­den z naj­pięk­niej­szych zam­ków w Pol­sce. Od prze­past­nych piw­nic, do któ­rych pro­wa­dzą ukryte przej­ścia, po­przez oka­załe wnę­trza na par­te­rze i pierw­szym pię­trze aż po wieżę i stry­chy ma do za­ofe­ro­wa­nia mnó­stwo hi­sto­rii. Uwiel­biają ją fil­mowcy, tu po­wstała m.in. znana ko­me­dia Gdzie jest ge­ne­rał, tu­ry­ści nie­odmien­nie zaś za­chwy­cają się pięk­nie wy­koń­czo­nymi de­ta­lami i samą bryłą zamku, który wy­glą­dał zu­peł­nie ina­czej przed na­dej­ściem dwóch sza­lo­nych męż­czyzn: Ern­sta Güt­schowa – in­we­stora, i Bo­da­Ebhardta – ar­chi­tekta.

O tym, że każdy ka­mień ma tu hi­sto­rię, uświa­da­mia już samo wej­ście do zamku. Do wnę­trza pro­wa­dzi ka­mienny most prze­rzu­cony po­nad fosą. Nie­gdyś był drew­niany, w 1719 roku pod­czas po­grzebu Hen­ryka Üch­tritza, zię­cia ów­cze­snego wła­ści­ciela Czo­chy, za­ła­mał się pod kon­duk­tem ża­łob­nym. Smutna uro­czy­stość za­mie­niła się w tra­giczną, jako że stra­ciło wtedy ży­cie kil­koro dzieci. Pra­wie trzy wieki póź­niej Ernst Güt­schow ka­zał umie­ścić nad bramą wjaz­dową, a także nad ło­żem w swo­jej kom­na­cie, słowa z Thy­estesa, tra­ge­dii Se­neki Młod­szego, które były rów­nież ży­cio­wym mot­tem mar­ki­zów Staf­ford: Fran­gas non flec­tes – „Zła­miesz, ale nie ze­gniesz”. Można ją od­czy­tać na wiele spo­so­bów, ale ozna­cza nie­złom­ność czło­wieka, który do końca się nie pod­daje. A być może Güt­schow wzo­ro­wał się na li­ście do Ko­ryn­tian: „Ze­wsząd zno­simy cier­pie­nia, lecz nie pod­da­jemy się zwąt­pie­niu; ży­jemy w nie­do­statku, lecz nie roz­pa­czamy; zno­simy prze­śla­do­wa­nia, lecz nie czu­jemy się osa­mot­nieni, oba­lają nas na zie­mię, lecz nie gi­niemy”.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki