Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czas odkryć tajemnice i odkopać ukryte skarby!
Czy wiecie, że w 1924 roku w Ziębicach mieszkał z pozoru spokojny i pobożny mężczyzna, który tak naprawdę zabijał ludzi i sprzedawał ich mięso? Albo że do pałacu w Morawie trafiły najcenniejsze z polskich kolekcji skradzionych przez nazistów w czasie II wojny światowej, w tym „Portret młodzieńca” Rafaela czy „Dama z łasiczką” da Vinci. Albo że do dziś niektórzy zastanawiają się, czy inspiracją dla Mary Shelley podczas pisania „Frankensteina”, był incydent z Ząbkowic Śląskich.
Joanna Lamparska, znana pisarka, dziennikarka, podróżniczka i poszukiwaczka skarbów, zabiera nas na wakacyjną wycieczkę po najbardziej tajemniczych zamkach, dworkach i ruinach Dolnego Śląska… Razem z autorką odwiedzamy Zamku Czocha, dwór w Mniszkowie, pałac w Bobolicach, majątki z Międzylesiu i w Wilkanowie, zamek w Zagórzu Śląskim, a nawet świątynię Hitlera.
Jej książka „Ten dom ma tajemnicę” jest zbiorem kilkunastu niezwykłych historii, które na długo pozostają w pamięci każdego słuchacza i słuchaczki!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 252
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Ten dom ma tajemnicę
Copyright © Joanna Lamparska, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Zdjęcie okładkowe: Mateusz Zbaraszewski
Redakcja: Magdalena Mierzejewska
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-91-8076-312-7
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Zamki, skarby, podziemia, czyli zwiedzanie z tajemnicą
Był rok 1977. W Polsce na ekrany wchodziła właśnie Wielka podróż Bolka i Lolka, na świecie Bliskie spotkania trzeciego stopnia i Gorączka sobotniej nocy. W siermiężnym PRL-u egzotyczne światy wydawały się tak odległe, jak możliwość spotkania z kosmitami. Do Muzeum Narodowego w Szczecinie szybkim krokiem zbliżała się kobieta z paczką pod pachą. Już w muzealnym gabinecie położyła ją na biurku i wyciągnęła z niej jeden z najwspanialszych afrykańskich zabytków, jakie kiedykolwiek widzieli pracownicy tutejszej placówki. Był to tzw. brąz beniński – dziś jego ceny sięgają milionów dolarów – wtedy Muzeum Narodowe w Szczecinie odkupiło głowę za równowartość małego fiata. Kobieta wyznała, że głowę znalazła na złomowisku we Wrocławiu…
Każdy skrawek ziemi ma swoją tajemnicę. Wystarczy odpowiednio drążyć, popytać i okazuje się, że wszędzie drzemią jakieś sekrety, niedopowiedziane historie, które wymagają dokładnego zbadania. Skąd na wrocławskim złomowisku dzieło sztuki, za które można dzisiaj kupić kilkanaście domów? Z głową spotkamy się jeszcze w dalszej części książki, ale czy uda mi się odkryć całą prawdę? Na tym właśnie polega fenomen poszukiwań. Często są znacznie ciekawsze niż samo znajdowanie i nie zawsze kończą się wielkim sukcesem. Niekiedy na pomyślne rozwiązanie śledztwa trzeba czekać latami.
Oddaję wam do rąk kolejny „przewodnik inny niż wszystkie”, który poprowadzi nas przez krainę ukrytych skarbów – kolekcji zagrabionych w czasie II wojny światowej oraz dziwnych wydarzeń z terenu Dolnego Śląska. Zajrzymy w akta sądowe sprzed ponad 100 lat, odbierzemy poród potwora doktora Frankensteina, zamyślimy się nad kontrowersyjnym romansem podstarzałego arystokraty i afrykańskiej niewolnicy. Przede wszystkim zaś – w końcu od tego są przewodniki – wędrować będziemy przez cudowne wioski, parki, zamki i pałace. Wspólnie spróbujemy odkrywać dolnośląskie tajemnice i jeśli ktoś może coś dopowiedzieć, wyjaśnić, proszę o kontakt. Dolny Śląsk jest tak fascynującą krainą, że jej zagadek starczy na wiele następnych pokoleń. Kiedy będziecie czytać tę książkę, z pewnością zauważycie, jak pewne wątki przenikają się ze sobą, niektóre daty łączą się z wydarzeniami z kolejnych rozdziałów i wszystko układa się w jeszcze bardziej tajemniczą całość.
Czy nie daje do myślenia, że morderca z pałacu we Wleniu działa niemal w tym samym czasie co „kanibal” z Ziębic? Czy nie ciekawi, że „egipską księżniczką” z Wrocławia i szkieletem księżniczki z zamku Grodno w Zagórzu Śląskim zaopiekował się ten sam człowiek? Jak doszło do tego, że nazistowski profesor zaprzyjaźnia się z polskim patriotą, żeby wspólnie szukać australijskich czaszek ukrytych w pałacowej wieży? Pojedziemy również śladem złupionych w czasie II wojny światowej zabytków, których ślady pojawią się na wielu stronach tej książki.
Dolny Śląsk fascynuje mnie od wielu lat. Jest niesamowitym, bogatym w barwne opowieści rejonem. Mam nadzieję, że i czytelników zarażę jego urokiem. Zapraszam więc w kolejną podróż w czasie i przestrzeni, zachęcając do przemierzenia szlakuopisanego w tej książce. Nie oszukujmy się,nieznane nas pociąga, działa na wyobraźnię, zachęca do działania. Z tajemnicą zwiedza się zupełnie inaczej.
Czterdzieści tajnych przejść, czyli tajemnice zamku Czocha
Tego zamku nie da się opisać w jednym rozdziale, nie da się o nim opowiedzieć nawet w kilku książkach; każda cegła, każdy kamień w Czosze ma swoją tajemnicę. Mimo że ten baśniowy zabytek ucierpiał zaraz po 1945 roku, ciągle można podziwiać w jego wnętrzach wiekowe boazerie, sufity i kamieniarkę. Jego monumentalna bryła to symbol Pogórza Izerskiego. Jest tu wszystko, co tygrysy lubią najbardziej: duchy, skarby, kryminały i romanse. Uwaga, wchodzimy!
Z całą pewnością była śliczna. Widać to szczególnie na starych fotografiach, do których pozuje bez scenicznego makijażu. Delikatna blondynka o uwodzicielskim uśmiechu zmieniała się w wampa, gdy stawała przed publicznością. Wiemy o niej bardzo mało. Urodziła się około 1893 roku w Rosji, jej ojciec pochodził z Holandii, matka była Rosjanką. Elsa Krüger studiowała w szkole baletowej i mniej więcej w 1913 roku zaczęła występować w jednym z moskiewskich teatrów specjalizujących się w tańcu nowoczesnym. Pierwsza tańczyła w Rosji tango, które przez jakiś czas było zakazane jako nieprzyzwoite.
Młoda artystka szybko zyskała miano „Królowej tanga”, stała się gwiazdą i zaczęła grać w filmach. Zauważył ją Jewgienij Francewicz Bauer, wybitny rosyjski reżyser, dziś zapomniany, mimo że wywarł ogromny wpływ na estetykę filmowych obrazów początku XX wieku. Bauer był niezwykle pracowity, od końca 1913 roku do początku 1917 zrobił ponad 80 filmów! Elsa miała 20 lat, kiedy pojawiła się w jego Milczącym świadku –sentymentalnej opowieści o miłosnym dramacie, którego Bauer był mistrzem. W filmie zagrała zjawiskową młodą arystokratkę zakochaną w mężczyźnie, którego nie może poślubić, ponieważ musi wyjść za mąż za innego, którego kocha jej rywalka. Jako że były to czasy niemych filmów, Bauer zamierzał wprowadzić pewną innowację: nie dodawać napisów, przemawiać wyłącznie obrazem. Nie znalazło to jednak uznania u pierwszych widzów i reżyser ugiął się, montując nieliczne napisy.
W czasie Wielkiej Rewolucji Październikowej Elsa wyjechała z Moskwy, żeby osiąść w „białej” Odessie. Tam przygotowywała się do występów w Salome Oscara Wilde’a do muzyki Richarda Straussa. Niestety, nadejście bolszewików nie pozwoliło na realizację tych planów, podobnie jak wielu ówczesnych artystów wyemigrowała do Berlina, gdzie założyła własny teatr. Finansowo wspomógł ją Ernst Gütschow, właściciel zamku Czocha, zafascynowany nie tylko talentem wielkiej tancerki.
Architekt opowiada baśnie
Spójrzmy na zamek Czocha w Suchej. To po prostu gotowa scenografia do baśni. Ten kształt, wieże, przejścia, na dodatek zamek nie jest wcale taki duży, świetnie nadaje się do życia. Oczywiście, da się w nim zgubić, ale równocześnie ma przytulne wnętrza. Początki zabytku giną w mrokach średniowiecza, przez wieki rozbudowywany, pęczniał od legend, mrocznych i romantycznych przekazów, swoje kolejne pomieszczenia oddawał w posiadanie duchów. W otchłani Studni Niewiernych Żon wciąż słychać jęki wiarołomnych kobiet, a z kominka kwilenie nieślubnego dziecka zamurowanego żywcem przez właściciela zamku.
W XVI wieku Czocha została przebudowana ze średniowiecznej warowni w okazałą renesansową rezydencję, która przetrwała dwa wieki. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1793 roku w zamku wybuchł potężny pożar. Płonęły dachy, wieża, biblioteka, zbrojownia i pomieszczenia mieszkalne, nie wiadomo, co było przyczyną tego nieszczęścia. Üchtritzowie, ówcześni właściciele, nie załamali rąk. Niemal natychmiast odbudowali zamek, zmieniając m.in. formę dachu z dwuspadowego na barokowy, czterospadowy. Nie zanudzałabym tymi architektonicznymi szczegółami, gdyby nie były ważne dla dalszej części tej opowieści. Czocha wróciła do swojej świetności i taką Ernst Gütschow zakupił w 1909 roku od Bolka, ostatniego z łużyckiego rodu Üchtritzów, władającego zamkiem przez ostatnie trzy stulecia.
Nowy właściciel był generalnym dyrektorem i współwłaścicielem zakładów tytoniowych Georg Anton Dresdner Zigarettenfabrik Jasmatzi, które założył w Dreźnie z greckim emigrantem z Konstantynopola. Swoimi cygarami i papierosami zalali nie tylko niemiecki, ale i rosyjski rynek. W wolnych chwilach kolekcjonował zabytki. Jako młody człowiek wyjechał do Ameryki, tam ożenił się z Józefiną Elżbietą z domu Michalitschke. Rodzice Józefiny byli Szwajcarami, którzy podobnie jak później Gütschow wyemigrowali w celach zarobkowych. Za oceanem urodziło się dwoje pierwszych dzieci Ernsta, tam też dorobił się sporych pieniędzy. Po powrocie do Europy mógł sobie pozwolić na niemal każdy kaprys, sama Czocha kosztowała go półtora miliona marek.
Kiedy przedsiębiorca stał się właścicielem zamku, miał dokładnie 40 lat – może więc sprawił sobie prezent na okrągłe urodziny?. Gütschow postanowił przebudować Czochę, tak aby służyła jako wygodna rodzinna rezydencja. Janusz Skowroński, badacz i dyrektor Muzeum Miejskiego Dom Gerharta Hauptmanna w Jeleniej Górze, sugeruje, że Gütschow liczył również na to, że w zamku odwiedzi go cesarz Wilhelm II, dlatego m.in. włożył tyle trudu, czasu i pieniędzy w renowację starej budowli.
Około 47 kilometrów na północny wschód od Czochy stoi zamek Grodziec. Jego właścicielem był w tamtym czasie Willibald von Dirksen, doktor praw, niegdyś niemiecki ambasador w Rosji. W 1906 roku Dirksen zaczął rekonstrukcję i przebudowę Grodźca, dwa lata później, dokładnie 9 czerwca 1908 roku, na otwarcie zamku przybył cesarz Niemiec Wilhelm II. Z tej okazji odbył się festyn pełen przemówień, pochodów, dziewcząt z kwiatami we włosach, młodzieży śpiewającej regionalne pieśni i płatków róż, które ozdabiały drogę dojazdową. Naprawdę się działo! Dlaczego nie powtórzyć tego scenariusza w Czosze, kiedy remont zostanie skończony? W 1909 roku Gütschow ruszył więc z przebudową, a w 1912 wiedział, że w listopadzie tego roku cesarz przybędzie na otwarcie zapory na Bobrze w Pilchowicach. Mógłby zatem przy okazji zaszczycić swoją obecnością na uroczystości oddania do użytku wyremontowanej Czochy. Wilhelm II na zaporze pojawił się, ale do zamku nie dotarł.Ernst przegrał bitwę, ale nie wojnę. Ostateczne zwycięstwo zagwarantował mu niezwykły architekt, tytan pracy i wielki miłośnik zamków. Nazywał się Bodo Ebhardt, to on najpierw rekonstruował Grodziec, a teraz zamieniał Czochę w zamek z baśni.
Zamek na bogato
Bodo Ebhardt był cztery lata starszy od swojego zleceniodawcy. Zaczynał jako handlowiec, pasjonowała go jednak architektura, szczególnie zamki. Zamieszkał w Berlinie, gdzie zaczął uczęszczać na wykłady z architektury i historii sztuki. Pasja, determinacja (przez jakiś czas utrzymywał się z rysunków dla zakładu pogrzebowego) i wielki talent torowały mu drogę do kariery. Wraz z Heinrichem von Holstenem założył pracownię architektoniczną, projektował coraz śmielej, mimo że nie studiował architektury. W końcu, podczas odsłonięcia zaprojektowanego przez Ebhardta pomnika sportu w berlińskim Grünau, zauważył go cesarz. W 1899 roku na zlecenie władcy Ebhardt zaczął restaurować zamek Hohkönigsburg w Alzacji, dwa lata później cesarz dał mu zadanie, o jakim może tylko marzyć miłośnik zabytków. Bodo miał przejechać przez Szwajcarię, Austrię, Włochy i południowe Niemcy, żeby zinwentaryzować tamtejsze zamki. Rocznie potrafił odwiedzić 70 obiektów, doradzając ich właścicielom. Wszystkie koszty pokrywał oczywiście Wilhelm II. Wkrótce za swoją działalność Ebhardt otrzymał tytuł profesora. A jako że zakłady tytoniowe, którymi zarządzał Gütschow, przynosiły ogromne dochody, przedsiębiorca mógł pozwolić sobie na zatrudnienie nie tylko drogiego, ale również wybitnego specjalisty, na dodatek osobiście znającego cesarza Wilhelma II.
Bodo Ebhardt uważał, że ruiny, które nie zostaną odbudowane, są jak człowiek z otwartą raną. Przez całe swoje życie odtworzył więc 20 obiektów! Jak już wiemy, zajął się również zamkiem Grodziec, a teraz przybył do Czochy. Musiał być barwną postacią, postanowiłam więc dowiedzieć o nim czegoś więcej. Metodami jego pracy zajmuje się dzisiaj dr inż. arch. Aleksandra Marcinów z Katedry Historii Architektury, Sztuki i Techniki Politechniki Wrocławskiej.
Pani doktor jest kobietą z ciągle malującym się uśmiechem na twarzy i taką pasją w oczach, że gdyby ją przenieść w czasie, pewnie razem z Ebhardtem zmieniałaby świat zabytków.
To dzięki niej dowiaduję się o detalach działalności architekta, który wypowiedział złotą myśl: „Nie masz pieniędzy, jedynie zabezpiecz swój obiekt, nie bierz się za jego przebudowę”. Gdyby o tym pamiętali obecni właściciele zabytków, pewnie oszczędziłoby im to sporo rozczarowań. Ernst Gütschow akurat nie musiał się borykać z takimi problemami, przebudowa zamku miała kosztować prawie cztery miliony marek, czyli ponad trzy razy więcej niż sam zakup rezydencji.
– Bodo Ebhardt dostrzegał wagę zabytkowej substancji i potrzebę jej zachowania, daleki był jednak od pozostawienia jej w formie zastanej. Najważniejszą kwestią była dla niego możliwość wzmocnienia odbioru budowli. Badał dokładnie historię obiektu, nad którym pracował, chciał odtwarzać zamek w jego najlepszym czasie. W przypadku Czochy, tak jak wyglądał przed pożarem w 1792 roku. Podczas prac przy warowniach zalecał pozostawianie oryginalnej substancji, ale równocześnie dążył do tego, żeby zatarła się różnica pomiędzy starszą bryłą a jej nowymi elementami. Nie chciał, żeby mury wyglądały – jak to nazywał – niczym „łatanina”. Żeby jednak zadośćuczynić prawdzie, Bodo zostawiał swój znak na nowych elementach. To „B”, które można spróbować odszukać, zwiedzając zamek. Osobom posiadającym większe środki pieniężne Bodo Ebhardt zalecał wykonanie dla odwiedzających modelu zamku przedstawiającego go w dawnym stanie – opowiada dr Marcinów.
Jak już wiemy, Ernst Gütschow należał do osób z „większymi środkami pieniężnymi”, dlatego, ponieważ Ebhardt znalazł we właścicielu Czochy bratnią duszę, pokusił się o pewną zawodową ekstrawagancję. Mianowicie chcąc sprawdzić, jak będzie wyglądał zamek po przebudowie, tworzył… naturalnej wielkości makiety nowych elementów. Budynek bramny? Bardzo proszę, najpierw budujemy drewniany. Nie pasuje? W porządku, będzie inny. Zdobione przejście na zewnątrz? Przymierzmy się, jak to będzie wyglądać w rzeczywistości. Trzeba przyznać, chłopaki miały wtedy fantazję. Kropką nad i był nowy, dwuspadowy dach, który nadał zamkowi wygląd sprzed wieków.
Równocześnie Bodo pracował nad wnętrzami. Sypialnia pana domu z wielką łazienką i ogromnym łożem z baldachimem stała się potem przyczynkiem do legendy o okrutnym właścicielu Czochy, który kazał zamontować w łożu zapadnię. Po nocy spędzonej z kolejną damą, pociągał za ukryty drążek i nieszczęsna kobieta spadała w otchłań.
Mnie intryguje jeszcze coś innego. Podczas wielkiej przebudowy zamku, który teraz stał się prawdziwą perłą, Ebhardt zaprojektował mnóstwo tajnych przejść. Podobno było ich 40, dziś znanych jest 13, choć trudno powiedzieć, jak je liczyć. Czy przejście, które prowadzi na pierwsze piętro i równocześnie do piwnic, to jedno czy dwa? Nikt, kto o nich nie wie, nie jest w stanie ich odnaleźć, są tak sprytnie zainstalowane w ścianach i regałach, że zupełnie zlewają się z wnętrzem. Dzisiaj, kiedy zamkowe podłogi zaczęły się wybrzuszać, uważne oko zauważy znaki na posadzce zdradzające, gdzie znajdują się drzwi. Podczas otwierania zostawiają ślady. W zamkowej bibliotece przejście znajduje się w regale po prawej stronie od drzwi, to ciężki kawał drewna do przesunięcia. Drugi ukryty korytarz zaczyna się w boazerii w lewym rogu pomieszczenia. Podobne przejścia, również dwa, Ebhardt zainstalował w Sali Marmurowej. Goście, którzy zatrzymują się w hotelu, znają już pewne skróty – zamiast iść dookoła fosy np. do kawiarni, schodzą do niej tajnym korytarzem i są na miejscu. Istnieją też kolejne. Czemu miały służyć?
Aleksandra Marcinów rozkłada bezradnie ręce. Podkreśla jeszcze raz, że architekt studiował stare plany zamku, być może zaadaptował wcześniejsze przejścia, maskując jedynie wejścia do nich? Rzeczywiście, są nie tylko bardzo tajemnicze, wąskie, ciemne, ale i praktyczne. Łatwo przedostać się nimi na skróty do piwnicy, na dziedziniec albo do kolejnego pomieszczenia. Również główna sala zamku połączona jest klatką schodową z izbami dla służby drzwiami, które trudno zauważyć. Czy za tym konkretnym pomysłem kryje się jakaś tajemnica?
Dziewczyna z fotografii
To, co dzisiaj widzimy w zamku Czocha, to wspólne dzieło Ernsta Gütschowa i jego architekta. Choć przebudowa rezydencji kosztowała majątek, obiekt nie był na pokaz. Ernst nie zamierzał udostępniać turystom swojej posiadłości. Miała to być prywatna rezydencja. Obecnie, zarówno w sypialni, jak i w gabinecie pana domu znajdują się pokoje hotelowe.
Luksus Czochy oznaczał nie tylko wspaniałe wyposażenie, ale również wysoki poziom życia. Stąd nowoczesne jak na tamte czasy rozwiązania, mające ułatwić i umilić życie, np. specjalna zamrażarka, a także prosty, choć elegancki jadłospis. Na deser, co wiemy, Ernst lubił podjeść lody księcia Pücklera, którego poznacie w rozdziale Listy zmarłego, czyli tajemnica Parku Mużakowskiego. Na ścianie w Sali Marmurowej na parterze zobaczycie natomiast malowidło przedstawiające Ernsta i młodszą od niego zaledwie o pięć lat żonę Josephine. Wspólnie dochowali się czwórki dzieci: trzech córek i syna. Niemniej jednak jeszcze w czasie II wojny światowej w witrynach Sali Rycerskiej stały szlifowane szkła przedstawiające piękną Elsę Krüger, królową tanga, awangardową artystkę, aktorkę i zniewalającą kobietę.
Kiedy dokładnie i jak dojrzały już Gütschow poznał młodszą o 24 lata Elsę? Czy zobaczył ją gdzieś na berlińskiej scenie? A może spotkali się wcześniej? Gütschow, nie wiedzieć czemu, zafascynowany był Rosją, rosyjską sztuką, kuchnią (w zamkowej karcie dań na pierwszym miejscu był kawior). Sam też nauczył się rosyjskiego. Z powodu Elsy? A może rosyjskie sentymenty Ernsta brały się z wcześniejszej współpracy podczas transakcji tytoniowych ze Wschodem. Tego się już nie dowiemy, choć jest jeszcze jedna, bardzo interesująca możliwość. Januszowi Skowrońskiemu, który już pojawił się na łamach tej opowieści, udało się jeszcze porozmawiać z wnukiem Ernsta Gütschowa, Henrym Heegardem. On właśnie nie tylko potwierdził, że dziadek miał wielką słabość do rosyjskiej artystki, ale też próbował swoich sił jako producent filmowy. Wyjechał nawet z ekipą do Egiptu, żeby zekranizować tam powieść o przygodach dzielnego wodza Winnetou Karola Maya. Bardzo możliwe, że Gütschow znał Maya osobiście, pisarz mieszkał pod Dreznem, a przedsiębiorca miał tam swoje zakłady. Karol May zmarł w 1912 roku, trudno więc powiedzieć, czy zdążył odwiedzić filmowców na planie, czy też obraz powstawał znacznie później. Zaczęłam się zastanawiać, czy pretekstem do realizacji filmu nie był romans z Elsą, ale w biografii artystki figurują tylko trzy pozycje filmowe. Żadna z nich nie dotyczy życia bohaterskich Indian. W sumie niewiele wiadomo o tej sferze zainteresowań Gütschowa. Może opowieść o Winnetou nigdy nie została skończona? Kto wie? Znacznie więcej natomiast udało mi się dowiedzieć o teatrze Elsy, którego założenie sfinansował… właściciel Czochy.
Wiem, że 10 stycznia 1920 roku Elsa wraz z innymi artystami wyjechała na wozie konnym do Rumunii, żeby stamtąd, przez Odessę, dotrzeć do Berlina. Miała ze sobą swoje kostiumy, które projektowała dla niej inna niezwykła kobieta – Aleksandra Ekster, awangardowa artystka, malarka, wybitna kostiumolog i scenograf, nota bene autorka galowych mundurów Armii Czerwonej. Życie Ekster to temat na zupełnie inną książkę, zaznaczę tylko, że jeden z kostiumów zaprojektowanych przez nią dla Elsy został wystawiony na aukcji domu Sotheby’s za 200 000 dolarów.
W tych kreacjach Elsa tańczyła na niemieckich scenach, a z czasem stała się tak popularna w Niemczech, że na rynku pojawiły się papierosy Elsa Krüger, produkowane przez… firmę Ernsta Gütschowa. Na pudełku papierosów piękność przestawiona była w hiszpańskim stroju. Paczka kosztowała 20 000 marek, w środku ukryta była pocztówka z Elsą, palacze mogli sobie uzbierać ponad 100 różnych zdjęć z tancerką. Na każdej fotografii artystka pozowała w innym stroju: raz w klasycznych, kiedy indziej w kubistycznych kostiumach Aleksandry Ekster, albo w dość pikantnych ciemnych stylizacjach z pejczem.
Elsa od początku swojej kariery uchodziła za femme fatale, fantastycznie wcielała się w role podobnych sobie kobiet: Kleopatry, Salome czy Carmen. Trudno powiedzieć, czy to Ernst zafascynowany aktorką zaproponował jej reklamowanie produktów zakładów tytoniowych Georg Anton Dresdner Zigarettenfabrik Jasmatzi, czy też dopiero spotkał się z Elsą, kiedy zaczęła współpracować z jego firmą.
Z całą pewnością do pełni szczęścia Elsie brakowało jednego – własnego teatru, o którym marzyła, teatru, w którym połączyłaby malarstwo z muzyką i plastyką.
Po rewolucji październikowej w 1917 roku wielu artystów emigrowało z Rosji na Zachód. W samych Niemczech osiadło ponad 600 000 Rosjan, z czego połowa w stolicy. Dekadencki Berlin zaroił się od rosyjskich baletów, kabaretów i teatrów. Najsłynniejsze były „Wańka Wstańka” i „Niebieski Ptak”, w 1922 roku pierwszy występ dał Rosyjski Balet Romantyczny. Jego założycielką była Elsa Krüger. Teatr działał przy Friedrichstraße 218, czyli tam, gdzie później mieścił się słynny Checkpoint Charlie, przejście graniczne pomiędzy Berlinem Wschodnim a Zachodnim.
Biografowie artystki piszą dyskretnie, że Elsa samodzielnie pozyskała fundusze na powstanie tej placówki. Inni uchylają rąbka tajemnicy, informując, że bardzo jej pomógł pewien bogaty niemiecki przedsiębiorca, który „zaufał talentowi młodej artystki”. Ale są i opracowania, z których wynika, że owym przedsiębiorcą był niejaki… Gutkow. Gutkow, Gütschow. Reklamy papierosów jego firmy, wazony z wizerunkiem artystki w komnatach Czochy, no i relacja wnuka Ernsta. Wszystko układa się w całość. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że nikogo nie złapaliśmy za rękę i nie wiadomo, czy znajomość Elsy i Ernsta była fatalnym zauroczeniem, fascynacją, szalonym romansem czy też tancerka wykorzystała starszego od siebie wielbiciela. Z całą pewnością po 1920 roku obrazki generałów i wojskowych bohaterów reklamujących firmę tytoniową Ernsta Gütschowa zostały całkowicie wyparte przez rozpasane piękno kobiety o tysiącu twarzy.
Ślad Romanowów
Kładę obok siebie zdjęcia Gütschowa i panny Krüger. W 1920 roku on kończy 50 lat, ona 27. On może jej dać wszystko, ona pragnie wszystkiego. Rosyjski Balet Romantyczny funkcjonuje jednak tylko do 1926 roku, jest po prostu za drogi. Występuje w nim 50 tancerzy, po nieudanym hiszpańskim tournée Gütschow zażądał redukcji zespołu do 30 osób. Jednak nie przestaje fascynować się Wschodem. Wnuk Ernsta wspomina – co wiem od Janusza Skowrońskiego – że dziadek miał w zamku rękopisy Rasputina. W pierwszych powojennych dniach 1945 roku okaże się, że w zamkowym skarbcu leżało m.in. 136 ikon starorosyjskich, datowanych od XII do XVIII wieku! Ponadto odkryty został zbiór 60 popiersi carów od Ruryka, założyciela państwa ruskiego, do ostatniego z rodu Romanowów. Z inwentaryzacji wynika również, że cały zamek po brzegi wypełniony był dziełami sztuki – od obrazów poprzez rzeźby, grafiki, cenne meble z różnych epok, serwisy miśnieńskiej porcelany, zabytkową broń i zbroje aż po prawie 25 000 tomów książek, w tym wiele białych kruków. W Czosze mieszkała wieloosobowa rodzina, nie tylko Ernst i Jesephine, ale też córki z mężami. W ich apartamentach znajdowały się również cenne przedmioty osobistego użytku. W zamku przechowywane były także skarby kijowskiej Ławry Peczerskiej należące do carskiego rodu Romanowów.
Po rewolucji październikowej wielu uciekinierów z Rosji znalazło schronienie w zamku Gütschowa. Możliwe, że przywozili ze sobą liczne dobra. Carska rodzina Romanowów, Mikołaj II Aleksandrowicz Romanow, jego żona Aleksandra Fiodorowna, cztery córki oraz syn zostali zastrzeleni przez bolszewików w piwnicy tzw. domu specjalnego przeznaczenia w nocy z 16 na 17 lipca 1918 roku. Tym z Romanowów, którzy przeżyli, udało się wywieźć spory majątek. Sami rewolucjoniści, zanim zorientowali się, jak wielki popełniają błąd, pozbyli się carskich bogactw. W Berlinie i Lipsku zostały zorganizowane wyprzedaże carskiego majątku (20 lat później Niemcy zaczną spieniężać majątki żydowskie na podobnych giełdach).
– Sam widziałem koronę cara Piotra Wielkiego! Głośno mówiono, że jest to skarb carski! – opowiadał Januszowi Skowrońskiemu związany z zamkiem Bazyli Korenkiewicz z Siekierczyna. Pozostaje więc pytanie, jak właściciel Czochy stał się posiadaczem tych skarbów? Nabywał je na giełdach? Były depozytem białej arystokracji uciekającej przed bolszewikami? Może kupił je od samych Romanowów?
Z Czochą wiąże się opowieść, jakoby w zamku przez jakiś czas przebywali członkowie carskiego rodu. Studiując życiorys Elsy Krüger, natrafiłam na znajome nazwisko. Członkiem jej zespołu baletowego w Berlinie był Borys Gieorgijewicz… Romanow, urodzony w Sankt Petersburgu. Czy to przypadek? Czy baletmistrz, którego musiał znać Gütschow (w końcu wsparł finansowo tę artystyczną trupę), był dalekim członkiem cesarskiej rodziny? Przecież nie każdy może nosić nazwisko Romanow ani nie każdy studiuje w Cesarskiej Szkole Baletu w Sankt Petersburgu.
Zaczęłam żmudne poszukiwania Borysa Gieorgijewicza Romanowa. Po wojnie zamieszkał w Nowym Jorku, współpracował z największymi scenami, m.in. z La Scalą w Mediolanie. Zmarł w 1957 roku i mogłam się domyślać, że gdyby pochodził z „tych” Romanowów, w jego życiorysie znalazłaby się chociaż wzmianka na ten temat… Więc co dalej?
Czas pokoju – niepokoju
Elsa Krüger zmarła w osamotnieniu w 1941 roku w Berlinie, w mieszkaniu, które od klamek do mebli, żyrandoli i poduszek zaprojektowała – znana wam już – Aleksandra Ekster. W kolekcji Australijskiej Galerii Narodowej znajduje się statuetka z berlińskiego domu Elsy, autorstwa Aleksandry. To przedstawienie strażnika z Marsa z filmu Aelita z 1923 roku, prawdopodobnie pierwszego filmu science fiction radzieckiej produkcji.
Ernst Gütschow nadal mieszkał w Czosze, w której zaczęły jednak zachodzić spore zmiany. Europę ogarnęła wojna, hale fabryk włókienniczych w Leśnej, w Miłoszowie i Baworowej, zaledwie kilka kilometrów od Czochy, zostały przydzielone w 1943 roku dwóm zakładom: Vereinigte Deutsche Metallwerke AG z Frankfurtu oraz Hellmuth Walter Kommanditgesellschaft (HWK) z Kilonii. Niemcy utworzyli również filię obozu Gross-Rosen, której więźniowie budowali podziemne kompleksy podobne do tych, jakie Niemcy drążyli w Górach Sowich, bądź pracowali w fabrykach zbrojeniowych. Składali m.in. silniki rakietowe do nowatorskich samolotów Messerschmitt Me 163 Komet. W zamku Czocha mieszkali nadzorujący pracę niemieccy inżynierowie.
W 2016 roku podczas remontu dachu robotnicy odkryli w najwyższej części zamku zawiniątka i skrzynie ze „skarbami”. Książki z Hitlerem można jeszcze zrozumieć, ale obok leżał aparat tlenowy firmy produkującej sprzęt pożarniczy i istniejącej do 1936 roku – firmy Magirus. Podobno dzisiaj to jedyne takie urządzenie na terenie Polski. Aparat został kupiony na polecenie Gütschowa podczas rozbudowy zamku, a także radio, aparat fotograficzny, piła, klasery, męska bielizna pocerowana w najbardziej wrażliwych miejscach, jakieś koszule, mundur i żelastwo wyglądające na urządzenie o bliżej nieznanym przeznaczeniu.
Sprawą zainteresował się Krzysztof Urban, znawca lokalnej historii. Postanowił przyjrzeć się „urządzeniu o bliżej nieznanym przeznaczeniu”. Wiedział, że w pobliżu zamku działały w czasie II wojny światowej zakłady produkujące Wunderwaffe na potrzeby III Rzeszy, wśród nich Hellmuth Walter Kommanditgesellschaft. Inżynier Walter był pionierem badań nad silnikami rakietowymi i turbinami gazowymi. Jego osiągnięcia zainteresowały Wernhera von Brauna, „ojca broni rakietowej”, który pracował nad rakietami typu V. Już po wojnie materiały badawcze Waltera zostały przejęte przez wojska brytyjskie, a sam inżynier i jego pomocnicy rozpoczęli pracę dla Royal Navy. Ponieważ na „dziwnym urządzeniu” z zamku Czocha wybita została gruba litera „W” jak Walter, Urban poszedł tym śladem. Dotarł do listu wysłanego już po wojnie przez Günthera Flatowa, który w 1943 roku jako młody inżynier mieszkał w zamku. Potwierdza, że dwa najwyższe piętra zajmowali właśnie pracownicy firmy Waltera. Czyżby więc dziwny przedmiot związany był z obecnością inżynierów?
Krzysztof Urban poszperał w dokumentach i doszedł do wniosku, że może to być… jedyny na świecie prototyp pompy paliwowej zaprojektowanej przez Waltera. Nie ma na nim oznaczeń typowych dla seryjnych modeli silników, dlatego regionalista uważa, że jest to testowy model wykonany do 1943 roku, o ogromnej wartości historycznej. Czyżby ukrył go jeden z inżynierów?
O tym, co działo się w zamku w czasie II wojny światowej, krąży mnóstwo opowieści: że zajrzeli tu Goebbels, Hitler, a jedna z komnat miała szklaną podłogę. Pewne jest jedno. Ernst Gütschow otoczył się skarbami, które po 1945 roku uległy, nazwijmy to delikatnie, rozproszeniu. Część ukradli radzieccy żołnierze, po nich ludzie pierwszego polskiego starosty „zabezpieczali” meble, srebra, obrazy, w końcu udało się włamać do zamkowego skarbca. Ach, były jeszcze wódka i wina. A także likiery. Razem ponad 350 butelek. Książki z wielkiej biblioteki wyjechały do różnych instytucji, a po drodze przepadło mnóstwo zabytków. W tamtych ciężkich czasach poniemieckie mienie miało inną wartość. Do dziś nie udało się ostatecznie zbadać, dokąd trafiły skarby Czochy. Ale to historia na kilkutomową książkę, a nie jeden rozdział.
Wojskowy dom wypoczynkowy
Ernst Gütschow wyjechał z zamku w marcu 1945 roku do Drezna, gdzie omal nie zginął podczas dywanowych nalotów aliantów. Później, tuż przed nadejściem Armii Czerwonej, udał się dalej na zachód – do Bad Wildungen, które szybko znalazło się w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Tu zmarł na raka płuc w 1946 roku.
Dla zamku nastał zupełnie nowy czas. Po II wojnie światowej Czocha przez wiele lat pełniła funkcję wojskowego ośrodka wypoczynkowego. Oznaczało to, że cywile nie mieli tu wstępu, zaś pamiątką po tamtych czasach są koszmarne portrety polskich królów namalowane podczas jednego z żołnierskich plenerów. Gdyby tylko Mieszko lub Chrobry mieli siłę wstać z grobu i spojrzeć na swoje oblicza, które przetworzone przez wyobraźnię artystów otrzymały dziwaczne grymasy na twarzach, a nierzadko i zeza, pewnie zrobiliby tu porządek w średniowiecznym stylu.
Dzisiaj Czocha, zamieniona w hotel i restaurację, uchodzi za jeden z najpiękniejszych zamków w Polsce. Od przepastnych piwnic, do których prowadzą ukryte przejścia, poprzez okazałe wnętrza na parterze i pierwszym piętrze aż po wieżę i strychy ma do zaoferowania mnóstwo historii. Uwielbiają ją filmowcy, tu powstała m.in. znana komedia Gdzie jest generał, turyści nieodmiennie zaś zachwycają się pięknie wykończonymi detalami i samą bryłą zamku, który wyglądał zupełnie inaczej przed nadejściem dwóch szalonych mężczyzn: Ernsta Gütschowa – inwestora, i BodaEbhardta – architekta.
O tym, że każdy kamień ma tu historię, uświadamia już samo wejście do zamku. Do wnętrza prowadzi kamienny most przerzucony ponad fosą. Niegdyś był drewniany, w 1719 roku podczas pogrzebu Henryka Üchtritza, zięcia ówczesnego właściciela Czochy, załamał się pod konduktem żałobnym. Smutna uroczystość zamieniła się w tragiczną, jako że straciło wtedy życie kilkoro dzieci. Prawie trzy wieki później Ernst Gütschow kazał umieścić nad bramą wjazdową, a także nad łożem w swojej komnacie, słowa z Thyestesa, tragedii Seneki Młodszego, które były również życiowym mottem markizów Stafford: Frangas non flectes – „Złamiesz, ale nie zegniesz”. Można ją odczytać na wiele sposobów, ale oznacza niezłomność człowieka, który do końca się nie poddaje. A być może Gütschow wzorował się na liście do Koryntian: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy”.