The Paper Dolls. Mulberry Tales. Tom 1 - Natalia Grzegrzółka - ebook

The Paper Dolls. Mulberry Tales. Tom 1 ebook

Grzegrzółka Natalia

4,5

Opis

Ostatnią rzeczą, o jakiej marzy Charmaine Wallace, jest nauka w szkole podobnej do Mulberry Heights. Ponury internat znajdujący się pośród lasu, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, przyprawia ją o dreszcze. Niestety jej rodzicom zupełnie to nie przeszkadza, a do tego prędko okazuje się, że ucieczka z tego miejsca jest niemożliwa. Nie pozostaje jej nic innego, jak zacisnąć zęby i dostosować się do nowego życia.

Na pozór nudna i wybitnie restrykcyjna szkoła skrywa wiele tajemnic. Jedną z nich jest chłopak, o którym krąży mnóstwo plotek i którego większość uczniów omija szerokim łukiem. Od początku budzi ciekawość Charmaine, dlatego dziewczyna postanawia na własną rękę go rozgryźć. Prędko odkrywa, że zainteresowanie nie jest jednostronne i z niezrozumiałych powodów chłopak zaczyna nadmiernie zabiegać o jej uwagę.

Pewnego dnia w niewyjaśnionych okolicznościach ze szkoły znika uczeń, a tajemniczy nowy kolega Charmaine staje się głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia. Czy Charmaine uda się odkryć prawdę i oczyścić chłopaka z zarzutów?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 542

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (46 ocen)
31
9
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iwo__na
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą książkę
00
Juskaa07

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Nie można się oderwać.
00
maadzia95

Dobrze spędzony czas

„Był moją chorobą nieuleczalną, bo nie istniało żadne lekarstwo, które byłoby w stanie mnie z niego wyleczyć.” Debiut Natalii Grzegrzółki okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem. Książka utrzymana jest w klimacie dark academia, jest tajemniczo, nieco mrocznie, a to połączenie zawsze na mnie działa. Nie jest to jednak łatwa opowieść, bo porusza wiele trudnych tematów, które mogą wywołać niepożądane odczucia u osób szczególnie wrażliwych, dlatego przed lekturą zalecam zapoznać się z zamieszczonym ostrzeżeniem. „The Paper Dolls” to historia, która wzbudza sprzeczne uczucia. Autorka wykreowała bohaterów, których ciężko rozgryźć. Ich zachowanie często bywało niezrozumiałe i chyba właśnie dlatego okazało się tak bardzo emocjonujące. Natalia świetnie manipuluje czytelnikiem, stawiając na drodze głównej bohaterki postacie, których intencje są niejasne. Razem z nią staramy się zrozumieć mechanizm, jaki panuje w Mulberry Heights, a pojawiające się strzępki informacji wcale nie przybliżają do ...
00
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

[Współpraca barterowa z Wydawnictwo Jaguar ] "Dlaczego namalowałeś niebo? (...) Ponieważ gdy na nie patrzysz, widzisz bezkres, brak ograniczeń i ogrom możliwości. Chciałbym być jednym z ptaków, który mógłby tego wszystkiego dosięgnąć (...). Nareszcie wolny i zdolny do wszystkiego." The Paper Dolls to pierwszy tom serii Mulberry Tales. Jest to historia, która porusza niezwykle ważne i bolesne tematy, takie jak: depresja, zachowania destrukcyjne, przemoc psychiczna i fizyczna czy próby samobójcze. Według mnie jest ona przeznaczona dla osób pełnoletnich. Sama autorka umieściła ostrzeżenie co do treści tej historii w książce po to, aby czytelnik świadomie podjął decyzję czy jest w stanie zmierzyć się z taką tematyką. Jeśli nie jesteś zwolennikiem takich motywów w książce - nie sięgaj po nią tylko po to, by wystawić jej negatywną ocenę. Tematy, które są w niej poruszane nie są wymyślone i niejednokrotnie możemy o nich usłyszeć w telewizji. Według mnie na opisaną w książce historię trzeba...
00
Oktawia_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjny, mistrzowski debiut. Dusiłam się łzami, krzyczałam w duszy. 11/10!
00

Popularność




Copyright © 2024 by Natalia Grzegrzółka

Redakcja: Joanna Czarkowska

Korekta: Ida Świerkocka, Agnieszka Zygmunt

Skład i łamanie: Cyprian Zadrożny

Projekt okładki: Agnieszka Nowak

Adaptacja okładki i projekt stron tytułowych: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-399-0

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Rozdział 1

Istnieją trzy kategorie powodów, dla których rodzice wysyłają swoje dzieci do prywatnych szkół z internatem.

Kategoria numer jeden: myślą, że pieniędzmi załatwią im lepsze nauczanie albo oceny.

Kategoria numer dwa: nigdzie indziej nie chcą ich przyjąć.

Kategoria numer trzy: chcą się ich pozbyć z domu na jak najdłuższy czas, a najlepiej na zawsze, bo próbują je ukryć lub znudziło im się bycie rodzicami.

Przez który z tych powodów się tu znalazłam? Mała podpowiedź: do internatu odwoził mnie mój starszy brat – student – który ledwo znajdował czas na spotkania ze znajomymi, a co dopiero na odwiezienie siostry do szkoły. W dodatku owa szkoła była położona gdzieś pośrodku lasu, osiemdziesiąt siedem mil od kampusu jego uczelni. Gdyby tego było mało, znalazł ten czas trzy dni po rozpoczęciu roku szkolnego, co oznaczało tyle, że wszyscy już dawno zapoznali się ze wszystkimi i mniej więcej zorientowali się w nowej rzeczywistości, tymczasem ja wciąż nie miałam zielonego pojęcia, co mnie czeka.

– Oj, nie dąsaj się, Charm. – Timothy dał mi kuksańca w bok. – Będzie fajnie.

Nie odezwałam się i z założonymi rękami niewzruszenie obserwowałam przelatujący mi przed oczami krajobraz. Już jako dziecko nauczyłam się tłumić emocje, a przynajmniej nie okazywać ich przy innych, ale brat znał mnie jak nikt. Nie byliśmy ze sobą blisko – różnica charakterów i duża rozbieżność sposobu, w jaki traktowali nas rodzice, nie pozwoliła nam stać się przyjaciółmi. Mimo to Timmy miał szósty zmysł, jeśli chodziło o moje uczucia, i z mojego milczenia potrafił wyciągnąć więcej, niżby się wydawało. A ponieważ studiował psychologię, często czułam się przy nim jak króliczek doświadczalny, szczególnie że uwielbiał mnie obserwować.

Starszy ode mnie o pięć lat Timothy był ulubionym dzieckiem rodziców. Tata zawsze chciał syna, a mama… cóż, mama chciała mieć coś, dzięki czemu zatrzyma przy sobie tatę. Kilka lat później coś się między nimi popsuło i o ile idealny Timmy ich scalił, o tyle moje przybycie poróżniło ich jeszcze bardziej. Mama była zawodową modelką i przez całą pierwszą ciążę dalej wykonywała zawód, a po urodzeniu syna szybko wróciła do formy. Druga ciąża – jak to lubi powtarzać – zniszczyła ją. Ja ją zniszczyłam. Zniszczyłam jej ciało, czyli coś, czym pracowała, i jednocześnie coś, czym zatrzymywała tatę przy sobie. Mama zawsze mówi, że to moja wina, że ją zostawił, bo odebrałam jej urodę. Nie pomaga tu fakt, że jesteśmy podobne jak dwie krople wody – ta sama sylwetka, ten sam kształt twarzy, te same proste włosy w kolorze palonej kawy i ten sam odcień zieleni w oczach. Wcale nie ma z tym nic wspólnego pół tuzina innych modelek, z którymi sypiał tata. Może i Timmy miał wtedy zaledwie pięć lat, ale doskonale zapamiętał, jak nakrył tatę w intymnej sytuacji, kiedy poszedł do jego gabinetu. W naszym rodzinnym domu. To było tak traumatyczne przeżycie, że do dziś nie może się z tego otrząsnąć.

Mama próbowała coś ze mnie wyciągnąć, nawet jeśli jej kariera legła w gruzach. Od małego ciągała mnie na konkursy piękności, ale szybko się przekonała, że moja osobowość jest tak fascynująca, a umiejętności na tak wysokim poziomie, że nigdy nie zajmiemy lepszego miejsca niż to przedostatnie. Od tamtej pory mnie nienawidzi, choć nigdy tak naprawdę nie powiedziała mi tego wprost. Jednak czasem nie potrzebujecie zapewnienia, by wiedzieć, że ktoś was nie znosi. Wystarczy odczucie. Albo poszperanie w papierkach mamy i znalezienie listy wszystkich prywatnych szkół, które na cito przyjmą jej dziecko, bo sama chce lecieć na wakacje na Seszele ze swoim nowym partnerem. Tata nawet nie mrugnął okiem. Powiedział, że to lepszy pomysł, niż żebym na cztery miesiące została sama w domu, bo do siebie oczywiście wziąć mnie nie chciał. Byłam święcie przekonana, że tą sprawą powinna się zająć opieka społeczna. Tyle że jeśli twoi rodzice mają mnóstwo pieniędzy, wszelkie służby i instytucje nie lubią się wtrącać.

Teren szkoły ogrodzony był wysokim, ceglanym murem. Na kampus musieliśmy wjechać przez masywną, metalową bramę, którą otworzył starszy, trochę przysadzisty pan. Przyjaźnie pomachał nam ręką, a Timothy z niemrawym uśmiechem kiwnął mu głową. Wjechaliśmy na żwirową drogę, wzniecając przy tym kłęby kurzu. Wychyliłam się nieco do przodu, by dojrzeć przez przednią szybę czubek – jak podejrzewałam – gmachu głównego. Budynek był naprawdę wysoki i sprawiał imponujące wrażenie.

Timothy zrobił kółko wokół potężnej fontanny ustawionej na frontowym dziedzińcu i zgasił silnik. Wysiedliśmy z auta, a ja rozejrzałam się i odkryłam, że z każdej strony otacza nas las. Znajdowaliśmy się w środku głuszy. Z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Innymi słowy: na najbliższe miesiące miałam zamieszkać w miejscu, które bardziej przypominało stare i opuszczone zamczysko niż prawdziwą szkołę.

Przez wielgachne okna budynku zauważyłam nastolatków poruszających się zapewne po korytarzach, ale nawet w małym stopniu mnie to nie pocieszyło.

– Ekhm… – Timmy odkaszlnął, zwracając moją uwagę. Obejrzałam się na niego. Wyciągnął w moją stronę rękę, w której trzymał walizkę. – Miłej nauki i tak dalej, ale muszę już jechać. Zgodnie z moimi obliczeniami, jeśli nie wyjadę za cztery minuty, nie zdążę powtórzyć całego materiału na prezentację.

Miałam ochotę przewrócić oczami.

– Dzięki, że znalazłeś dla mnie czas – powiedziałam tylko, odbierając od niego bagaż.

– Nie ma sprawy. Napisz do rodziców, że dotarłaś.

– Na pewno tak NIE zrobię.

Posłał mi uśmiech, wskakując do samochodu. Szybko odpalił silnik i odjechał, zostawiając mnie w tumanie kurzu. Super.

Westchnęłam i obróciłam się, by zmierzyć się z nową rzeczywistością. Może wcale nie będzie aż tak źle?

Niechętnie przekroczyłam próg szkoły. Hol był przestronny, na wprost mnie znajdowały się imponujące drewniane schody z rzeźbioną balustradą. Stopnie zdobił granatowy dywan. Po mojej lewej ciągnął się długi korytarz, którego podłogę wyłożono wykładziną w tym samym kolorze. Jak zdążyłam się zorientować, to była przewodnia barwa szkoły. Muszę przyznać, że w drodze trochę o niej poczytałam, aczkolwiek nie znalazłam w internecie zbyt wielu wzmianek. Udało mi się odkopać, że Mulberry Heights założono w 1892 roku i początkowo była to katolicka szkoła dla chłopców. Założycielem był Francuz – niejaki Joaquin Chevalier – a obecną dyrektorką Cynthia Griffin. Do niej też zamierzałam pójść. Jeszcze tylko gdybym wiedziała gdzie.

– Zgubiłaś się? – Zaczepiła mnie drobna dziewczyna o azjatyckiej urodzie.

Trochę głupie pytanie, zważywszy na to, że znajdowałam się w jakiejś szkole mieszczącej się na odludziu, a do tego stałam jak kołek, z walizką w ręce, przy wejściu, pośród ubranych w szkolne mundurki uczniów, podczas gdy ja miałam na sobie designerskie spodnie i krótki top z bufkami. Nie znałam się na modzie aż tak jak mama, ale wiedziałam, że to jakieś drogie szmatki, bo ilekroć kupowałam coś taniego, dziwnym trafem lądowało to w koszu pocięte na drobne kawałki. Jednym słowem: wyróżniałam się. I ewidentnie było widać, że tu nie pasuję.

– Mhm – mruknęłam. – Szukam gabinetu pani dyrektor.

– Zaprowadzę cię – powiedziała z uśmiechem. – Możesz zostawić walizkę, nie musisz jej tachać na górę. Nie mamy tutaj wind, więc nie ma sensu, byś ją ze sobą nosiła, bo gabinet jest w innej części niż pokoje. Nikt jej tu nie ukradnie.

– Wolę zabrać ją ze sobą – odparłam przekornie.

Zmarszczyła brwi, ale nie kłóciła się, tylko kiwnęła ręką, wzywając mnie za sobą. Tak naprawdę w bagażu nie miałam żadnych wartościowych rzeczy, mogłam go więc spokojnie zostawić. Chodziło mi raczej o zajęcie czymś rąk, a walizka była na tyle lekka, że nie wymagało to dużego wysiłku.

– Nazywam się Sage Rawling i jestem w klasie dwunastej, a ty? – Spojrzała na mnie przez ramię.

Trochę przyspieszyłam, żeby się z nią zrównać.

– Charmaine Wallace i zakładam, że jedenasta.

Pokiwała ze zrozumieniem.

– Gdzie wcześniej chodziłaś?

– Do Northside w Chicago.

– Niezła szkoła. – Pochwaliła z uśmiechem. – Jednak po tej na pewno będziesz mogła dostać się na lepszą uczelnię. Wielu uczniów Mulberry Heights skończyło na Harvardzie lub w Stanford. Mamy lepsze przygotowanie niż szkoły publiczne. Co zamierzasz rozszerzać?

Czułam się jak na przesłuchaniu.

– Biologię.

Uśmiechnęła się promiennie.

– To tak jak ja. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, możesz się do mnie zgłosić.

Podziękowałam jej, a wtedy zadzwonił dzwonek. Chociaż lepiej pasowałby tu określenie „dzwon”, bo ten dźwięk przypominał uderzenie gongu.

– Och, muszę lecieć, ale kieruj się do końca korytarza i w lewo. Gabinet jest na samym końcu!

Nim zdążyłam coś powiedzieć, pobiegła w przeciwną stronę i tyle ją widziałam. Z westchnieniem skierowałam się we wskazanym kierunku. Tabliczka z napisem „dyrektor Cynthia Griffin” potwierdziła, że znalazłam się we właściwym miejscu.

Zapukałam i nacisnęłam klamkę. W środku, za biurkiem, siedziała kobieta w średnim wieku, z okularami jak denka od szklanych butelek.

– Panna Wallace? – Uśmiechnęła się i wskazała drzwi trochę dalej. – Pani Griffin już czeka.

Skinęłam głową i podążyłam za jej sugestią. Na środku gabinetu pani dyrektor stało masywne biurko. Mimo wysokiego sufitu i wielkich okien pomieszczenie wydawało się okropnie ciemne, prawdopodobnie przez wielkie regały z książkami i ciężkie granatowe zasłony.

– Dzień dobry, jestem Charmaine Wallace – przedstawiłam się.

– O, jesteś. – Zza biurka podniosła się szczupła kobieta w średnim wieku. Komplet garniturowy i ciemne włosy spięte w wysoki kok dodawały jej wizerunkowi surowości, ale szeroki uśmiech odrobinę go łagodził.

Wskazała mi miejsce naprzeciwko swojego biurka.

– Usiądź, proszę.

Grzecznie wykonałam polecenie, stawiając walizkę obok nóg.

– Spóźniłaś się, więc będziesz miała co nieco do nadrobienia, ale już uprzedziłam profesorów, nie będą robić ci problemów. – Zaczęła kartkować wielki zeszyt, aż znalazła w nim jakąś rubryczkę. Na samej górze widniało moje nazwisko. – Klasa jedenasta, zatem twoim opiekunem roku jest pan Jett Riley, a przewodniczącą rocznika Jules Gamble. W razie jakichkolwiek niejasności kieruj się do niej, na pewno wszystko ci wyjaśni. – Wysunęła w moją stronę dwie kartki i postukała w nie palcem. – Tu masz swój plan zajęć, a tu mapkę kampusu. Większość lekcji będziesz miała na pierwszym piętrze w gmachu głównym, natomiast biologię w laboratoriach, w oddzielnym budynku. Musisz też wybrać zajęcia dodatkowe i grupę z wychowania fizycznego. One też odbywają się w innych budynkach. Tutaj masz wszystko rozpisane.

Kiwałam głową, starając się przyswoić ten nadmiar informacji, ale zaczęłam się gubić już w połowie jej wypowiedzi.

– Twój pokój czterysta pięćdziesiąt dwa mieści się w północnym skrzydle, na czwartym piętrze. Na końcu korytarza jest kantorek pani Nevin. Idź do niej, a ona przekaże ci klucz. Mundurek znajdziesz w szafie. Dziś nie musisz iść na zajęcia, ale gdybyś dała radę, miałabyś mniej do nadrobienia. – Podała mi kolejne, zapisane drobnym druczkiem, kartki. – Tu masz regulamin szkoły oraz informacje, co musisz załatwić. Zapisać się na zajęcia dodatkowe, wybrać grupę z języka obcego, ustalić dyżury i tak dalej. Masz też cały rozkład dnia i tygodnia: wszystkie ważne wydarzenia i godziny, w których uczniowie jedzą posiłki.

Coś skręcało mnie w środku od tego wszystkiego. W mojej poprzedniej szkole jedynym wymaganiem było przyjście na zajęcia. Tutaj miałam cztery kartki z wypisanymi warunkami, które musiałam spełniać, by nie zostać wydaloną ze szkoły. Choć w gruncie rzeczy, gdyby mnie wyrzucili, może nie byłoby to takie złe. Przynajmniej wróciłabym do domu i mama już nie mogłaby mi znaleźć innej szkoły. Chyba musiał istnieć jakiś limit i może niektórych szkół wcale nie interesowałaby gotówka, nieważne, ile mama byłaby w stanie wpłacić?

– Wiem, że to dużo na początek. – Dyrektorka Griffin parsknęła szczerym śmiechem. – Ale gwarantuję ci, że szybko się wdrożysz. To wcale nie będzie takie trudne, na jakie wygląda.

– Dziękuję – wymamrotałam, bo co miałam powiedzieć? Sama sobie tej szkoły nie wybrałam i wcale nie chciałam tutaj być. – Postaram się dołączyć do zajęć jeszcze dziś.

Uśmiechnęła się do mnie, życzyła mi powodzenia, a potem wyszłam z gabinetu. Stając na korytarzu, odetchnęłam głęboko. Teraz musiałam jakoś znaleźć północne skrzydło, cokolwiek to oznaczało. Nie za dobrze znałam się na kierunkach świata i miałam słabą orientację w terenie.

Intuicyjnie ruszyłam w prawo, rozglądając się na boki. Wewnątrz budynek także wyglądał bardziej na zamek niż placówkę edukacyjną. Ściany ozdobiono sztukateriami i misternymi obrazami w wielkich, drewnianych ramach, w wielu miejscach rozstawiono posągi. Wyłożone granatowymi dywanami podłogi były częściowo drewniane, a częściowo kamienne.

Zatrzymałam się przed ozdobną balustradą, otaczającą schody wijące się kilka pięter w górę i jedno w dół. W przestrzeni klatki schodowej poniżej zobaczyłam hol, a kiedy zadarłam głowę, dostrzegłam bogato zdobiony mozaiką sufit.

Cofnęłam się i… wpadłam na kogoś, kto nagle znalazł się za moimi plecami. Prawie bym się przewróciła, ale ten ktoś złapał mnie i przytrzymał, lecz moja walizka niefortunnie spadła mu na stopy. Odwróciłam się i zobaczyłam podskakującego na jednej nodze chłopaka.

– Kurwa! – wydarł się, ale widząc, że otwieram szeroko oczy, natychmiast się zreflektował. – Aaaa, przepraszam – jęknął i zaczął masować nogę. – Nic nie mówiłem, nic nie słyszałaś. – Krzywił się przy każdym słowie.

– Przepraszam – wydukałam i odsunęłam walizkę na bok. – Nie zauważyłam cię.

– Ani ja ciebie. Sorry. – Wyraz twarzy zdradzał, że wciąż go bolało. – Chyba widzimy się pierwszy raz, co? Zapamiętałbym taką twarz.

Z trudem powstrzymałam grymas, bo nie znosiłam takich odzywek, ale wtedy dodał:

– Mało kto chodzi z tuszem do rzęs rozmazanym na pół twarzy.

Poczerwieniałam. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i już miałam sprawdzić swoje odbicie w przedniej kamerce, gdy chłopak mnie powstrzymał.

– Żartowałem – rzucił ze śmiechem, a mnie opadły ramiona. – Co nie zmienia faktu, że się wyróżniasz. Ktoś tu chyba nie czytał regulaminu.

Wskazał palcem mojego smartfona.

– Nie miałam jeszcze okazji go przeczytać – przyznałam.

– Ja też – powiedział z głupim uśmieszkiem i wyjął z wewnętrznej kieszonki marynarki paczkę papierosów.

Odruchowo się uśmiechnęłam.

– Jestem Blade. – Wyciągnął w moją stronę dłoń. – Blade Woodrow.

– Charmaine Wallace. – Potrząsnęłam jego dłonią.

– Klasa?

– Jedenasta.

– Idealnie.

Rozdział 2

Jakimś cudem udało mi się przetrwać pierwszy dzień, choć okazało się, że okłamałam panią Griffin. Wcale nie poszłam na zajęcia.

Blade też postanowił zignorować lekcje i odprowadził mnie do pokoju, który znajdował się zupełnie gdzie innej, niż pierwotnie założyłam.

– Jeśli jeszcze nie wybrałaś pracy dodatkowej, polecam wyprowadzanie psa na spacer.

– Macie tu psa? – zdziwiłam się.

Chłopak zachichotał.

– Jamnika. Jest bardzo leniwy. Tylko nie mów panu Jensenowi, że chcesz to robić, bo tęsknisz za swoim pupilem. Kolejny raz nie da się nabrać.

Parsknęłam.

– Zapamiętam. Macie tu inne zwierzęta?

– Na przykład?

– Konie?

– Konie? – powtórzył rozbawiony. – Nie.

Postarałam się ukryć rozczarowanie. Co prawda ostatnio siedziałam w siodle jakieś cztery lata temu, ale gdybym tylko miała szansę choć na chwilę do tego wrócić, z pewnością bym skorzystała.

Kiedy się ze mną pożegnał, odebrałam klucz z kantorka i wreszcie weszłam do swojego pokoju. Był zwyczajny. Łóżko, biurko, krzesło, szafa… wszystko w tym samym odcieniu starego dębu. Czysto, ale nijako. Rozpakowałam się, upychając wszystko byle jak w szafie, a potem usiadłam na materacu i zaczęłam przyswajać wszelkie informacje zawarte na tych kilku kartkach, które dała mi dyrektorka. Było tego strasznie dużo. O posiłkach, o pracach dodatkowych wykonywanych na rzecz szkoły, o obecności na lekcjach, o ciszy nocnej i godzinach nauki własnej… Rany, zwariować można. Szczególnie zainteresowało mnie kilka punktów:

Mundurek dziewcząt składa się z białej koszuli, granatowej, plisowanej spódnicy o długości do kolan, granatowej marynarki z emblematem szkoły (złotej zapinki w kształcie pszczoły oraz plakietki z wygrawerowaną nazwą i rokiem założenia szkoły), krawata w granatowo-białe pasy oraz półbutów na płaskiej podeszwie. W zależności od pory roku dziewczęta mogą nosić białe skarpety za kostkę lub cieliste bądź czarne rajstopy.

Każda nieobecność na zajęciach jest surowo karana. W przypadku choroby lub niedyspozycji wskazane jest, aby uczeń zgłosił się do ambulatorium po właściwe usprawiedliwienie, które musi dostarczyć wszystkim profesorom, z którymi danego dnia miał odbywać zajęcia, a w przypadku niemożności jego dostarczenia, usprawiedliwienie dostarcza pielęgniarka.

Cisza nocna obowiązuje od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano. W tych godzinach wychodzenie z pokojów i poruszanie się po terenie kampusu jest surowo zakazane. Wyjątek stanowią osoby, które danego dnia odbywają dyżur.

Korzystanie z wszelkiego rodzaju urządzeń mobilnych jest zakazane w trakcie trwania zajęć, tj. od godziny ósmej rano do szesnastej. Na czas zajęć urządzenia te należy pozostawić w pokoju. W przypadku niezastosowania się do nakazu uczeń otrzymuje karę.

To dlatego Blade zwrócił uwagę na mój telefon.

W każdą niedzielę, w kaplicy Świętej Elżbiety, odbywają się trzy msze święte – o godzinie ósmej, dziesiątej i dwunastej trzydzieści. Dla uczniów przebywających na terenie szkoły obecność na przynajmniej jednej mszy jest obowiązkowa. Uczniowie mogą brać czynny udział w obrządku, ale nie jest to warunek konieczny.

Czyli to wciąż katolicka szkoła. Wspaniale.

W przypadku nagminnego łamania zasad uczeń może zostać niezwłocznie relegowany.

Prawdę mówiąc, trochę mnie przeraziła liczba tych nakazów i zakazów. Postanowiłam, że do końca dnia lepiej zostać w pokoju. Musiałam to wszystko gruntownie przemyśleć.

Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam donośne pukanie do moich drzwi. Podbiegłam do nich i natychmiast je otworzyłam.

– Charmaine Wallace? – Wysoka blondynka zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem.

– Ta-ak – wydukałam.

– Powinnaś się do mnie zgłosić – rzuciła oschle. – Jestem Jules Gamble, przedstawicielka jedenastych klas.

– Och. – Przełknęłam ślinę. – Przepraszam, nie…

– Jest szesnasta dwanaście. – Mówiąc to, spojrzała na zegarek na nadgarstku. – Za osiemnaście minut jest godzina ciszy, mam nadzieję, że to wiesz?

Kiwnęłam głową.

– Dobrze, zatem do tego czasu mogę odpowiedzieć na twoje pytania.

Czułam się jak żołnierz na zbiórce. Miałam kompletną pustkę w głowie i nie wiedziałam, o co mogłabym zapytać. Ta szkoła była zupełnie pokręcona.

– Nie masz żadnych pytań? – Zmarszczyła czoło i patrzyła na mnie jak na idiotkę. – Nie potrzebujesz notatek? Informacji o profesorach? Sylabusa?

– A… t-tak – wymamrotałam z oporem, bo jej obecność mnie przytłaczała.

Jules pokręciła głową z dezaprobatą i wysunęła w moją stronę plik kartek. No nie. Znowu te przeklęte kartki.

– Mam nadzieję, że to ci pomoże. O resztę możesz zapytać mnie na kolacji. Jadalnia jest na samym dole, na lewo od wejścia do szkoły. Do zobaczenia. – I nie czekając na moją odpowiedź, odeszła z dumnie uniesionym podbródkiem.

Westchnęłam, zamknęłam drzwi, a potem oparłam się o nie plecami i zsunęłam na podłogę. Łzy cisnęły mi się do oczu i czułam rwanie w mostku. Nie podobało mi się tutaj. Nienawidziłam nowych miejsc i wszystkiego, co się z nimi wiąże. Nienawidziłam tego uczucia zagubienia i niepewności. Tysiąc razy bardziej wolałabym siedzieć w domu z narzekającą na mnie matką, niż być tutaj. W ogóle nie widziałam swojej przyszłości w murach tej szkoły. To wszystko mnie przerastało.

Poczułam, że policzki mam mokre, więc natychmiast je otarłam. Nie znoszę płakać. Czuję się wtedy słaba. Mam wrażenie, że ponoszę jakąś porażkę, bo nie udało mi się przetrwać czegoś z zaciśniętymi zębami.

Podniosłam się z podłogi, a potem opadłam na łóżko. Przykryłam się kołdrą pod samą brodę i skuliłam się w kłębek. Na szczęście pokój był jednoosobowy – nie zniosłabym obecności kogoś obcego. Na nieszczęście nie miał łazienki, co oznaczało, że gdzieś na piętrze znajdowała się wspólna toaleta. Tragedia. Nie spędziłam tu nawet dwudziestu czterech godzin, a już miałam dość.

Kiedy się obudziłam, panował mrok. Rozejrzałam się, nie rozpoznając miejsca, w którym się znajduję. Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniałam i znowu opadłam na poduszkę. A więc to jednak nie był sen.

Telefon pokazywał, że jest już po dwudziestej drugiej, czyli zaczęła się cisza nocna. Świetnie. Wygrzebałam się z pościeli i zaczęłam kręcić po pokoju. Chyba nadszedł kulminacyjny moment mojej frustracji, bo nie potrafiłam się opanować. Trudno, zrobię coś głupiego, byle mnie wyrzucili i bym mogła wrócić do domu.

Wygrzebałam z szafy ciemną bluzę i spodnie. Ubrałam się, wcisnęłam do kieszeni telefon i wstrzymując oddech, nacisnęłam klamkę. Na korytarzu było pusto. Najciszej jak potrafiłam, wysunęłam się z pokoju i wzdłuż ściany ruszyłam w kierunku schodów. Trzymając się poręczy, bo w panującej wokoło ciemności nic nie widziałam, zeszłam na dół.

Miałam nadzieję, że nie było tu kamer, bo domyślałam się, jak idiotycznie musiałam wyglądać.

Kiedy dobrnęłam na parter, przez chwilę rozglądałam się na boki, wypatrując kogoś, kto mógłby pilnować głównego wejścia. A jeśli było zamknięte? Szlag, o tym nie pomyślałam.

Nie pozostało mi nic innego, jak spróbować je otworzyć. Nacisnęłam klamkę, a ciężkie, masywne drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Wysunęłam się na dziedziniec i zaczęłam zastanawiać. Czy opuszczenie budynku wystarczy na wydalenie ze szkoły, czy muszę wyjść za bramę? A jeśli za bramę, to co dalej? Czekać, aż mnie tam zobaczą? Idiotyzm. Iść do głównej drogi? Łapać stopa? Trochę ryzykowne… Może lepiej wezwać taksówkę i pojechać do taty? Gdybym mu powiedziała, że ta szkoła jest straszna, i poprosiła, żeby mnie zatrzymał, na pewno by się zgodził. Wbrew pozorom ojciec nie był dla mnie taki zły. Jeśli o coś prosiłam, zwykle to dostawałam. Jasne, że zagłuszał w ten sposób wyrzuty sumienia, ale grunt, że mogłam u niego wiele osiągnąć. I w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że nie zabrałam z pokoju dokumentów. Świetnie.

Trudno, nie wrócę po nie. Muszę wydostać się za bramę i liczyć na to, że ktoś mnie przyłapie i to wystarczy na wyrzucenie ze szkoły. Powiem, żeby mnie odstawili do taty…

Zamknęłam oczy, odliczyłam do trzech, a potem puściłam się biegiem w stronę bramy. Jeszcze nigdy nie pędziłam tak szybko. Mój nauczyciel WF-u z ostatniej szkoły byłby w szoku, doskonale bowiem wiedział, że nie znoszę sportu i robię na zajęciach tylko tyle, byle je zaliczyć. A tu okazywało się, że potrafię śmigać jak wiatr, gdy wykrzeszę z siebie trochę więcej mobilizacji.

Szkoda, że moje płuca miały na ten temat inne zdanie. Prawie wyzionęłam ducha, kiedy znalazłam się na końcu podjazdu.

Dopadłam do bramy, ale ledwie zdążyłam musnąć klamkę, coś rąbnęło we mnie jak taran i odrzuciło na drogę. Poczułam, że dłońmi i plecami szoruję o żwir. Ktoś złapał mnie za łokcie i natychmiast poderwał na równe nogi.

– Nowa? Skąd ja to wiedziałem… – Podszyty kpiną głos należał do jakiegoś chłopaka.

– Skąd się tu wziąłeś? – warczałam, usiłując mu się wyrwać.

– Lepiej powiedz mi, co ty tutaj robisz – dociekał, podczas gdy próbowałam uwolnić się z jego uścisku. – Uspokój się, to cię puszczę.

Jeszcze przez moment się z nim siłowałam, ale w końcu dałam za wygraną. Odczekał chwilę, a w końcu uwolnił moje ręce. Zza chmur wyszedł księżyc i oświetlił nas oboje, dzięki czemu mogłam lepiej mu się przyjrzeć. Zobaczyłam ciemne, zmierzwione włosy, ciemne oczy (chociaż w ciemności mogło to być złudzenie), mocno zarysowaną szczękę i kpiący uśmiech. Jego ubranie stapiało się kolorystycznie z otoczeniem, więc nic dziwnego, że go wcześniej nie zauważyłam.

– Przedstawisz się czy będziesz się tylko gapić? – zapytał, a w jego tonie dźwięczał tłumiony śmieszek.

– Charmaine Wallace – wydukałam, ciesząc się, że w ciemności zapewne nie widzi rumieńców, które czułam na policzkach.

– Ach, panna Wallace – westchnął. Mówił to takim tonem, jakby był nie wiadomo ile ode mnie starszy, ale przecież nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat. Prawdopodobnie był to uczeń, który patrolował teren szkoły.

– Ktoś tu chyba lubi nocne aktywności… – kpił dalej.

Już chciałam mu się odciąć, kiedy dobiegł nas inny głos:

– Hej, kotek, dorwałeś tam kogoś?

– Taaaa… – odparł, wciąż przypatrując mi się uważnie. – Jakaś wielbicielka wieczornych wrażeń.

– Kolejna? – W jego głosie dało się słyszeć śmiech.

Chłopak znów złapał mnie za nadgarstek.

– Spoko, zostań, a ja ją odprowadzę – rzucił do kolegi przez ramię i pociągnął mnie w stronę budynku.

– Dziś tylko ostrzeżenie, ale następnym razem sama będziesz się tłumaczyć przed dyrektorką – mruknął do mnie chłodno.

– Po co właściwie to robisz? – zapytałam, bo naprawdę tego nie pojmowałam. Pilnował bramy niczym więzienny strażnik, a jednocześnie postanowił mi pomóc.

Obejrzał się na mnie i chrząknął.

– Większość zachowuje się tak samo.

Świetnie. Właśnie powiedział mi w twarz, że byłam taka jak wszyscy. Nie uważałam, że to coś złego, ale jemu chodziło o to, że okazałam się słaba. Byłam wściekła.

Przez resztę drogi milczał, a ja skupiałam się wyłącznie na bólu w ręce. Popatrzyłam na wolną dłoń i dojrzałam krew sączącą się z rozcięcia poniżej kciuka. Szarpnęłam, zatrzymując chłopaka. Obejrzał się na mnie, a widząc, że oglądam swoją rękę, też na nią spojrzał.

– Cholera – mruknął pod nosem – nie wygląda to najlepiej. – Podniósł na mnie wzrok. – Masz w pokoju apteczkę?

Pokręciłam głową. Znowu pomamrotał coś pod nosem, a potem pociągnął mnie za sobą, ale już delikatniej.

– W porządku, pójdziemy do mnie, bo pielęgniarki raczej nie ucieszy mój widok.

Nie wiedziałam, co to miało znaczyć, ale nie dopytywałam. W swoim pokoju nawet nie miałabym czym tego opatrzyć. Nie zabrałam ze sobą praktycznie niczego. I teraz, po nocy, pewnie trudno byłoby mi trafić do łazienki.

Zamiast wejść frontowymi drzwiami poprowadził mnie dalej, wzdłuż budynku. Zorientował się, że nie mam zamiaru uciekać, puścił więc mój nadgarstek i mogłam iść obok niego swobodnie. Po chwili naciągnął mi na głowę kaptur bluzy, a potem minimalnie mnie wyprzedził. Był wyższy o dobre kilkanaście centymetrów, więc jego sylwetka trochę mnie osłaniała. Nie chciałam rozważać, jak wielkie miałby kłopoty, gdyby nas teraz nakryli. Ja nie miałabym nic przeciwko wyrzuceniu, ale nie chciałam przysparzać kłopotów innym.

Ruszyliśmy po schodach w dół. Chłopak pchnął drzwi, za którymi panowała kompletna ciemność.

– Trzymaj się mnie. – Wyciągnął w moją stronę dłoń. – Znam drogę na pamięć.

Złapałam go za tył bluzy. Nie skomentował tego, że nie skorzystałam z propozycji wzięcia go za rękę. Pokręcił tylko głową i weszliśmy razem do środka.

Po drodze kilka razy się potknęłam, ale wkrótce dotarliśmy do kolejnych schodów: tym razem kręconych i w górę. Wspinaliśmy się po cichu. W ciemności słychać było tylko nasze oddechy. Kiedy wreszcie dotarliśmy na szczyt, kręciło mi się w głowie. Lekko się zatoczyłam, więc złapał mnie za łokieć, a potem otworzył kolejne drzwi i wciągnął mnie na korytarz całkiem podobny do tego, który prowadził do mojego pokoju.

– Teraz naprawdę bądź cicho – szepnął niemal niedosłyszalnie i pociągnął mnie dalej, aż dotarliśmy pod kolejne drzwi, które szybko otworzył, i wepchnął mnie do środka. Byliśmy w jego pokoju. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wyminął mnie i stanął przy biurku, spoglądając na mnie wyczekująco. – Możesz wejść dalej – powiedział oczywistym tonem.

Jak teraz ktoś mnie tu znajdzie, to wywalenie ze szkoły mam jak w banku, ale co z nim? Czy jeśli nas nakryją, jemu też się nie oberwie? Skoro sam mnie tu zaprosił, widocznie miał pewność, że nie ma dużego ryzyka.

– Usiądź. – Wskazał krzesło przy biurku i zapalił stojącą na blacie lampkę.

Zamrugałam, a potem niepewnie do niego podeszłam. Bez słowa protestu osunęłam się na siedzenie. Przez chwilę przyglądałam się, jak wyjmuje z apteczki jakieś tubki i fiolki, a potem z ciekawością rozejrzałam się po otoczeniu. Obok biurka stał manekin, taki mogący służyć za wzór przy rysowaniu, na ścianie wisiała tablica korkowa, do której poprzyczepiane były rysunki. Przez półmrok nie mogłam rozszyfrować wielu z nich, ale dało się zauważyć, że sporo rysował. Począwszy od martwej natury, a na ludzkich postaciach kończąc.

Opuściłam głowę, gdy chłopak przyklęknął przede mną.

– Powiedz, kiedy zaboli – wymamrotał, chwytając mnie za rękę.

Przełknęłam ślinę i w ciszy przypatrywałam się, jak oczyszczał ranę. Piekło, bolało i rwało, ale nie pisnęłam słówka. Musiałam skupić się na czymś innym, więc dalej rozglądałam się po pokoju. Widać było, że jego właściciel całkiem się tu zadomowił.

– Gotowe – mruknął, gdy nakleił opatrunek.

Zerknęłam na niego. W światle lampki zauważyłam, że ma ciemnobrązowe oczy.

– Pokaż plecy. – Ściągnęłam brwi na to nieoczekiwane żądanie. – Upadłaś na nie.

Jak na zawołanie poczułam, że rzeczywiście mnie bolą.

– Nie musisz…

– Pokaż – przerwał mi i się odsunął.

Stanęłam do niego tyłem, a on złapał dół mojej bluzy i podwinął ją do góry. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że nie mam na sobie stanika, i powstrzymałam jego rękę.

– Poczekaj tu, zaraz wrócę – powiedział i opuścił moją bluzę.

Wyszedł z pokoju, cicho domykając za sobą drzwi. Opadłam z powrotem na krzesło i odetchnęłam głęboko. Aż dziwne, że zaufał mi na tyle, by zostawić mnie samą w swoim pokoju. Przecież mogłam być złodziejką. Choć właściwie w tej szkole chyba nikt nie brał możliwości kradzieży pod uwagę. Przypomniała mi się dziewczyna, która radziła, bym zostawiła swoją walizkę przy wejściu.

Znów zaczęłam się rozglądać. Drgnęłam, widząc w samym rogu parapetu żółte ślepia. Czarny puszek miauknął, ale pozostał na swoim miejscu. Dziwne. Blade nie wspominał, że mają tu kota.

Przyłożyłam dłoń do piersi, czując, że serce nadal mocno waliło. Widząc, że zwierzak nie zamierza do mnie podejść, zignorowałam go. Biurko było zasłane kartkami i zeszytami. Sięgnęłam po pierwszy z brzegu – notatnik do literatury. Na wewnętrznej stronie okładki widniało tylko jedno słowo: Larue.

Z ciekawości przewertowałam zeszyt. Chłopak miał schludne i bardzo eleganckie pismo, wszystkie literki były równe, chociaż lekko pochyłe. Odłożyłam notatnik na bok i znów zaczęłam oglądać zawieszone na tablicy rysunki. Skierowałam światło lampki do góry, by dokładniej im się przyjrzeć. Były to szkice ołówkiem: jedne bardziej, inne mniej szczegółowe. Na niektórych kartkach widać było tę samą rzecz pokazaną z innej perspektywy. Moje oczy mimowolnie zatrzymały się na wizerunku chłopaka. Nie miał głowy. Ani ubrań.

Drzwi skrzypnęły, więc czerwona jak burak spuściłam wzrok. Lampka nadal oświetlała tablicę, więc i tak było wiadomo, czym zajmowałam się pod jego nieobecność, ale chłopak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Kiedy podszedł, zobaczyłam, że trzyma w ręce wypełnioną czymś ściereczkę.

– Połóż się na łóżku – polecił.

Skonsternowana zmarszczyłam czoło.

– Przyniosłem lód. – Podniósł rękę. – Zrobię ci okład, żebyś nie miała jutro siniaków. Na łóżku będzie ci wygodniej.

– Tu też mi wygodnie – odparłam coraz bardziej zawstydzona.

To byłoby dziwne, kłaść się na jego łóżku.

– Połóż się – powtórzył. – Nie zamierzam się do ciebie dobierać. Chcę ci tylko pomóc.

Mój rumieniec się powiększył. Odchrząknęłam i zrobiłam to, o co poprosił, żeby nie wyjść na jeszcze większą idiotkę. Czułam się jednak bardzo niezręcznie, zwłaszcza gdy poczułam na kołdrze jego zapach. Coś mocnego i męskiego… aż mnie ścisnęło w dołku.

Podciągnęłam materiał bluzy, przytrzymując go tak, by za wiele nie odsłonić. Materac ugiął się na wysokości mojego biodra, a potem poczułam chłód, aż się wzdrygnęłam.

– Przepraszam – mruknął ledwo słyszalnym głosem.

Zacisnęłam zęby, by nie pisnąć. Zimno koiło ból, ale jednocześnie sprawiało, że miałam ochotę krzyczeć. To było przyjemno-nieprzyjemne doświadczenie.

Po dłuższej chwili moje mięśnie się rozluźniły i przymknęłam powieki. Nim się obejrzałam, całkiem odpłynęłam.

Rozdział 3

Obudziły mnie czyjeś palce, które bawiły się moimi włosami i ciągnęły za ich kosmyki.

– Wstawaj, królewno – wymamrotał ich właściciel. – Czas wracać do pokoju.

Zamrugałam parokrotnie, dopóki mój wzrok się nie wyostrzył. Tuż przed sobą zobaczyłam czyjąś twarz, którą szybko rozpoznałam.

Zerwałam się z łóżka jak oparzona, odgarniając nerwowo posklejane włosy.

– Cholera, przepraszam. Zasnęłam?

Pokiwał głową, nawet się nie uśmiechając.

– Która godzina? – dopytałam gorączkowo.

Na zewnątrz wciąż było ciemno, ale paląca się na biurku lampka rozświetlała pomieszczenie.

– Po piątej. Niedługo rozpocznie się obchód.

Starałam się nie wpadać w panikę z powodu spędzenia całej nocy w pokoju obcego chłopaka. Wtedy zauważyłam rozłożone na podłodze koce. Przez wyrzuty sumienia spowodowane tym, że najwyraźniej zmusiłam go do spania na twardej podłodze, przebijała radość, bo jednak okazał się w porządku. Na jednym z koców leżał zwinięty w kłębek kot.

– Odprowadzić cię?

Pokręciłam głową.

– Poradzę sobie. Chyba.

Kiwnął tylko i razem ze mną podszedł do drzwi. Otworzył i wyjrzał na korytarz.

– Droga wolna – szepnął, przepuszczając mnie do wyjścia.

– Dzięki za… to. – Podniosłam opatrzoną dłoń i posłałam mu słaby uśmiech. – Cześć.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam wzdłuż korytarza. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jestem, ale wiedziałam, że najważniejsze to znaleźć schody. Odtwarzałam w pamięci mapkę głównego budynku i liczyłam, że wspomnienie mnie nie zawiedzie. Kiedy znalazłam schody, niemal odetchnęłam z ulgą. Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że wciąż bałam się, że ktoś mnie zauważy. Ruszyłam w dół, z każdym krokiem nabierając wiary, że wszystko skończy się dobrze. Co prawda nie udało mi się uciec, ale przynajmniej nie dostanę kary. Nawet jeśli nie wiedziałam, na czym miałaby polegać, wolałam jej uniknąć.

Moje nadzieje legły w gruzach, gdy na samym końcu schodów dojrzałam sylwetkę kobiety. Wykonałam gwałtowny krok do tyłu, a moje trampki niefortunnie zapiszczały na panelach. I wtedy wzrok nieznajomej wylądował na mnie.

– Nazwisko? – wycedziła zimno.

Przełknęłam ślinę. Może jednak powinnam była przyjąć propozycję tamtego chłopaka.

Cięższa o jedno wykroczenie, zjawiłam się w jadalni na śniadaniu. Byłam głodna, w końcu nie jadłam całą dobę, a jednocześnie wizja tego, że po kolacji, w ramach kary, będę musiała tu przyjść i pomóc w kuchni zmywać naczynia, sprawiała, że odechciewało mi się jeść. Ilu tutaj jest uczniów? Jak wiele świństw po sobie pozostawią? Nie mogłam dziś nikomu podpaść, bo wiedziałam, że część z nich pewnie lubi robić na złość.

Tym razem łatwiej wtopiłam się w tłum, bo po raz pierwszy włożyłam na siebie mundurek. Był wygodniejszy, niż sądziłam.

Stanęłam w kolejce po posiłek, zastanawiając się, na ile to, co tu podają, jest zjadliwe. Kiedy zerkałam na talerze jedzących, wyglądało dobrze, ale w mojej byłej szkole nawet głupi burger stawał w gardle. To też było jakieś wyjście – zadławić się jedzeniem albo cierpieć na niestrawność. Tyle że obawiałam się, że prędzej trafię do ich ambulatorium, niż zawiozą mnie do szpitala, z którego o wiele łatwiej byłoby mi czmychnąć.

Kobieta za ladą nałożyła mi do miseczki porcję owsianki i obok ustawiła talerzyk z owocami. Nie miałam ochoty na nic więcej, ale zauważyłam, że mieli tu też kiełbaski, jajka sadzone, a nawet bajgle. Sięgnęłam po szklankę i nalałam sobie wody z dystrybutora. Nadeszła ta gorsza część śniadania. Musiałam wybrać, gdzie usiąść.

Większość stolików była zajęta, ale zauważyłam jeden, stojący nieco z boku i pusty. Skierowałam się w jego stronę, mając nadzieję, że zdążę usiąść, zanim ktoś mnie ubiegnie. W moim liceum każda grupa miała własny stół, który zajmowała przez cały rok. Ja siedziałam zawsze z paczką swoich koleżanek, które teraz już chyba nimi nie były. Przez całe wakacje nie miałam z nimi kontaktu i widocznie nie obeszło ich to, że po rozpoczęciu roku nie zjawiłam się w szkole.

– Charm? – Ktoś chwycił mnie za rękę. – Hej.

– Cześć – przywitałam się z uśmiechniętym Blade’em.

– Chcesz z nami usiąść? – zaproponował, a ja zerknęłam na jego znajomych.

Jedna dziewczyna i dwóch chłopaków.

– Siadaj! – Blondynka wyraźnie się ożywiła. – Nie ma opcji, że przepuszczę okazję do wciągnięcia do tej paczki dziewczyny!

– Dotychczas nie narzekałaś na nasze towarzystwo – odciął się chłopak siedzący naprzeciwko niej.

– Och, zamknij się. Więcej estrogenu tu nie zaszkodzi! – Wstała i sięgnęła do stolika obok po wolne krzesło. Postawiła je obok siebie. – No chodź, Charm.

Posłusznie podążyłam na wskazane miejsce, czując się dziwnie z tym, że zwraca się do mnie zdrobniale, podczas gdy ja nawet nie znam jej imienia. Na szczęście szybko wszystkich przedstawiła.

– Jestem Emory Princeton. – Wskazała na siebie, a potem kolejno chłopaków: – Diesel Lancaster – ten z rudymi włosami – i Bowie Snyder. – Ten z czarnymi. – Blade’a najwyraźniej już znasz. – Pokiwałam w odpowiedzi. – Kumplujemy się też z Sage i Theonem, ale są w wyższej klasie i często się mijamy.

– Tragedia, co, Em? – Diesel teatralnie westchnął. – Nie masz z kimś omawiać swoich nowych pomysłów na obalenie patriarchatu.

Zmrużyła oczy.

– Mówi to koleś, który ryczał przez pierwsze dwa tygodnie tutaj, bo tęsknił za mamą.

Chłopak się zaczerwienił i odwrócił wzrok, na co Emory parsknęła kpiąco.

– Co ci się stało w dłonie? – zainteresował się Blade. – Przewróciłaś się?

Spojrzałam na swoje ręce, wciąż oklejone opatrunkiem, który nakleił mi w nocy tamten chłopak. Lurau albo Lerua, nie mogłam sobie przypomnieć. Nie miałam świeżych plastrów, więc nie mogłam ich zmienić, nawet po tym, jak wzięłam prysznic. Zamierzałam iść po śniadaniu do pielęgniarki, bo wcześniej nie miałam czasu.

– Niefortunny wypadek – przyznałam z lekceważeniem. – Nic mi nie jest.

– Mam w pokoju apteczkę, mogę ci przynieść nowe opatrunki – powiedział. – Te chyba już się nie nadają.

– Och, dzięki.

– Nie ma sprawy.

– Skąd jesteś? – wtrącił się Bowie. – Nie masz typowej amerykańskiej urody.

– Urodziłam się i wychowywałam w Chicago, ale moja matka jest Francuzką. Tata to stuprocentowy Amerykanin.

– To trochę jak Larue – rzucił pod nosem Diesel, zerkając przy tym na Blade’a.

Podążyłam za nim wzrokiem. Chłopak wbił w niego ostre spojrzenie, kłócące się z jego poprzednim nastrojem.

Larue.

Wolałam nie poruszać jego tematu, by przypadkiem nic mi się nie wymsknęło. To, co stało się w nocy, chciałam zachować dla siebie. I miałam głęboką nadzieję, że tamten chłopak także nie piśnie słówka.

– Jaką macie pierwszą lekcję? – zmieniłam temat.

Na szczęście wszyscy go podjęli.

Na pierwsze zajęcia udałam się wraz z Emory, uprzednio wstępując do pokoju Blade’a po obiecane plastry. Pomógł mi je nakleić i dał kilka na zmianę. To miłe z jego strony, bo mogłam uniknąć wizyty u pielęgniarki i wyjaśnień, skąd wzięły się moje skaleczenia.

Weszłyśmy z Emory do sali, w której siedziało już kilku uczniów. Wszystkie głowy podniosły się na mój widok. Wzrok zebranych podążał za mną aż do ławki, przy której zatrzymała się moja nowa koleżanka. Liczyłam, że szybko stracą zainteresowanie i zajmą się swoimi sprawami.

Ciekawość, tłumaczyłam sobie. W końcu byłam nowa, podczas gdy oni wszyscy znali się od ponad dwóch lat. Zapewne tak czuły się osoby, które przeprowadzały się do małych miasteczek. Byłam ciekawostką w ich zgranym zespole. Musiałam się do nich dopasować.

– Usiądź tutaj. – Emory wskazała mi stolik za sobą. – Tutaj i tak nikt nie siedzi.

Za jej namową przysiadłam na wspomnianym krześle. Wyciągnęłam długopis i zeszyt, nie bardzo wiedząc, co jeszcze będzie mi potrzebne. To były zajęcia z literatury i prawdopodobnie nic więcej mi się nie przyda. Nie zdążyłam przeczytać sylabusa i notatek, które przekazała mi Jules. Miałam nadzieję, że nie było tam nic ważnego, co na lekcji mogłoby uratować mi tyłek.

Do sali weszła grupka uczniów. Dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. Natychmiast skuliłam się za Emory, gdy tylko zdałam sobie sprawę, że znam jedno z nich. Chociaż chyba niepotrzebnie, bo poznany w nocy chłopak nie rozglądał się na boki. Zajął pierwszą ławkę, tuż przed biurkiem profesora, a za nim usiadła dziewczyna. Jego kolega zajął miejsce po ich lewej stronie, przy oknie.

W mundurku Larue wyglądał inaczej. Przede wszystkim sprawiał wrażenie zbyt wyrośniętego, zupełnie jakby w szkolne ubranie wcisnęli mniej więcej dwudziestolatka. Może dlatego, że w nocy, w normalnym ubraniu, dostrzegłam mięśnie, które odznaczały się pod jego spodniami. Nie pasował do standardowego wizerunku ucznia szkoły średniej. Miał ciemne włosy, niemal czarne, tylko w słońcu połyskiwały brązowe kosmyki.

Opadł na oparcie krzesła i opuścił ręce. Jego dłonie odszukały kostki dziewczyny, a palce, leniwym ruchem, przesunęły się wyżej. Muskał jej nagą skórę na łydkach, jakby robił to zawsze. Dziewczyna nie wyglądała na przejętą. Bazgrała coś w zeszycie, pozwalając mu na pieszczoty. Nie ulegało wątpliwości, że są parą.

Wejście profesora odwróciło moją uwagę. Wszedł zamaszystym krokiem i uderzył teczką o blat swojego stolika. Mimowolnie się wzdrygnęłam, choć siedziałam na drugim końcu klasy. Ci siedzący przed nim chyba nawet nie mrugnęli.

– Dzień dobry, moi mili literaturoznawcy – przywitał się, nawet na nas nie patrząc. – Mam nadzieję, że dobrze wykorzystaliście swój wolny czas i olśnicie mnie swoją wiedzą na temat Zabić drozda Harper Lee.

Po klasie przebiegł szmer.

– Ale zanim zanurzymy się w pięknym słowie, przeczytam listę.

Usiadł na krześle i po kolei wyczytywał nazwiska. Z oczywistych względów moje było na końcu – nie tylko dlatego, że dołączyłam w ostatniej chwili – ale z pewnością dało to pretekst, by wszyscy na mnie spojrzeli.

– Wallace – powtórzył profesor. – Spóźnienia to ostatnia rzecz, jaka jest tolerowana w tej szkole. Jak mniemam, już to wiesz?

– Tak – przyznałam cicho.

– Nadrobiłaś notatki?

– Tak.

– Niestety trafiłaś na przedmiot, na którym nie możesz odpowiadać monosylabami – skomentował, patrząc na mnie krzywo. – Czego zatem dowiedziałaś się po przestudiowaniu tekstu od swojej szanownej koleżanki Jules Gamble? Czy wiesz już, skąd się wziął tytuł lektury, którą dziś pragniemy omawiać?

Przełknęłam ślinę.

– Nie – wymamrotałam.

Czułam, że płoną mi policzki, gdy profesor nieugięcie się we mnie wpatrywał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Kolejny argument za tym, aby nawiać z tej dziwacznej szkoły.

– Jaka szkoda. – Głos profesora ociekał ironią.

– Atticus zabronił Jemowi strzelania do drozdów, bo twierdził, że nie szkodzą światu, a są w nim ozdobą i uciechą. – Do naszej wymiany zdań wtrącił się Larue. Nie patrzył na nikogo konkretnego, raczej wyglądał, jakby recytował wyuczoną formułkę. Najwyraźniej jego arogancja utrzymywała się na wysokim poziomie, bo nawet nie przerwał przy tym obmacywania swojej dziewczyny. – Jest to nawiązanie do ludzi. Atticus uważa, że niektórzy z nas nie wyrządzają nikomu krzywdy, a mimo to cierpią, bo są źle oceniani i prześladowani przez innych. Ta myśl stała się jednym z wiodących tematów tego utworu.

– To nie czas na popis pana umiejętności, panie Larue – zganił go profesor, przenosząc na niego całą uwagę. Nauczyciel pochylił się nad notesem i zaczął go przeglądać.

– Zawsze jest czas na pokazanie, że jest się w czymś dobrym – odgryzł się chłopak w grzeczny sposób.

– Wobec tego chyba źle pan zrozumiał utwór – skontrował profesor, zsuwając okulary na czubek nosa i wpatrując się w niego. – „Trzeźwo myślących ludzi nigdy nie rozpiera duma z własnych talentów”1.

– Niech więc pan uzna, że jestem szalony.

Nauczyciel wydał z siebie ciche prychnięcie, pełne dezaprobaty.

– Doprawdy, nie mam czasu na polemiki słowne z tobą. – Westchnął. – Przejdźmy do tematu zajęć.

Kącik ust chłopaka drgnął nieznacznie. Chyba znowu mnie uratował.

W takim tempie nie odpłacę mu się do końca życia.

Rozdział 4

Pierwszy dzień okazał się słaby. Większość nauczycieli postanowiła uroczyście powiadomić mnie, że się spóźniłam, i wytykać mi to to na każdym kroku. Gdybym miała na to wpływ, może bym się przejęła. W obecnej sytuacji spływało to po mnie jak woda po kaczce.

Pomiędzy zajęciami, z pomocą Blade’a, udało mi się załatwić pracę dodatkową jako pomoc w bibliotece.

Miałam tam przychodzić codziennie po kolacji, aby odkładać na miejsca wszystkie wyciągnięte z półek książki. To nie mogło być trudne.

Pierwszego dnia zostało mi to odpuszczone ze względu na karę. Która – notabene – zbliżała się wielkimi krokami.

Nikomu o niej nie powiedziałam.

– O co chodzi z tymi dyżurami? – zagadnęłam Emory, gdy szłyśmy do jadalni na kolację.

Trochę chciałam zbadać teren, bo nie dawało mi to spokoju. Dlaczego uczniowie poruszali się po obszarze należącym do internatu po ciszy nocnej? I w jakich godzinach to się działo? Może gdybym się lepiej przygotowała, udałoby mi się zwiać.

– To nas jeszcze nie dotyczy. Dyżury sprawują ostatnie klasy. Wyjątkiem są przedstawiciele roczników, którzy mogą sprawdzać swoje piętro w godzinach rozpoczęcia i zakończenia ciszy nocnej.

Ustawiłyśmy się w kolejce do bufetu. Tym razem jedzenie znajdowało się w dużych podgrzewanych pojemnikach i każdy mógł nałożyć sobie tyle, ile chciał.

– Czyli ostatnie klasy sprawują dyżury… gdzie? – zdziwiłam się.

– Na zewnątrz. – Nałożyła sobie porządną porcję kremu z białych warzyw. – Wzdłuż ogrodzenia i wokół budynków. Robią jedną rundkę i spadają. Dzięki temu nie muszą wykonywać prac dodatkowych, a jeśli nie zdecydują się na dyżur, mogą pracować tak jak pozostali.

Miałam ochotę zapytać o to, jak długo trwa takie obejście terenu. Jedna rundka nie brzmi długo, ale kto wie, ile czasu tak naprawdę to zajmuje? A może potem ktoś inny trzyma wartę? Nie chciałam jednak być natrętna i odpuściłam dalsze dopytywanie.

– Blade mówił, że będziesz pracować w bibliotece.

Kiwnęłam głową. Przeszłyśmy do naszego stolika z tacami pełnymi jedzenia.

– Fajna praca, wybrałam ją w pierwszym roku tutaj. – Zajęła krzesło obok mnie. – Nie zmęczysz się i przy okazji będziesz mogła urządzać tam sobie schadzki.

Przyjrzałam jej się uważnie. Parsknęła śmiechem, widząc moją minę.

– Mój pierwszy pocałunek wydarzył się właśnie pomiędzy regałami. Na szczęście ten chłopak już skończył szkołę, bo dopóki tu był, nie mogłam na niego patrzeć. Ciągle przypominałam sobie, jak polizał moje górne zęby. To było obrzydliwe.

Tym razem i ja się roześmiałam.

– Ja swój pierwszy pocałunek przeżyłam na imprezie – przyznałam się. – Z przyjacielem.

– Auć – rzuciła, łapiąc się za serce. – Coś mi mówi, że nie najlepiej się to skończyło.

Przytaknęłam, nie zagłębiając się w szczegóły. Wolałam do tego nie wracać.

– Cześć. – Do naszego stolika dosiadł się Blade. – O czym tak plotkujecie? Jak pierwszy dzień?

– W porządku. – Skrzywiłam się.

– Webster nie zostawił na niej suchej nitki – wtrąciła się Emory, przypominając mi o zajęciach z algebry, o których chciałabym już zapomnieć. – Pierdzielony cap.

– Nie przejmuj się nim. – W głosie chłopaka zabrzmiała troska. – Wszyscy przez to przechodziliśmy.

Nie bardzo mnie to pocieszyło, ale nic nie powiedziałam. Pragnęłam czym prędzej wrócić do starej szkoły, gdzie wszyscy mieli nas gdzieś. Tutaj profesorowie skupiali się na pojedynczych uczniach, bo tworzyliśmy małe grupy i przez to bardzo mocno rzucało się w oczy, że nie dorównywałam pozostałym. Czułam się okropnie.

– Czeeeść. – Na krzesło obok Blade’a opadła zdyszana dziewczyna z ciemnymi włosami do ramion.

Kojarzyłam ją, chciała odprowadzić mnie do biura dyrektorki, ale jak ona miała na imię…

– My się znamy! – wypaliła. – Jestem Sage, pamiętasz mnie?

– Tak, Charmaine. Poznałyśmy się na samym początku.

Uśmiechnęła się szeroko. Po chwili dołączył do nas chłopak, łudząco do niej podobny. Był tylko wyższy i miał fryzurę na grzybka.

– I mój bliźniak, Theon. – Wskazała na niego kciukiem.

– Ten ładniejszy bliźniak – poprawił ją z uciechą. – Cześć, Charm. Co tam słychać? Dlaczego postanowiłaś rzucić się w paszczę rekina w przedostatnim roku szkoły średniej?

– Można powiedzieć, że zostałam do niej wepchnięta. – Stwierdziłam, że nie ma co owijać w bawełnę. – Rodzice pomyśleli, że to świetny pomysł.

– Który z argumentów do nich przemawiał?

Wtedy już wiedziałam, że to swój człowiek. Uśmiechnęłam się.

– Znudzili się.

– Och. – Udał roztkliwienie. – To witaj na pokładzie, klejnociku.

Z jakiegoś powodu poczułam się lepiej. Może wreszcie spotkałam ludzi, którzy chociaż częściowo podzielali moje rozterki? W Chicago musiałam ukrywać wiele faktów ze swojego życia i często udawałam kogoś, kim nie byłam. A przede wszystkim kłamałam na temat moich rodziców. Niełatwo było przyznać się do tego, że pieniędzmi zastępowali miłość, a w ich słowniku nie istniały takie słowa jak „kocham cię”. Nigdy nie usłyszałam ich ani z ust mamy, ani taty. Nie okazywali mi uczuć, nie przytulali mnie, nie oglądaliśmy razem filmów. Nigdy nie miałam chłopaka, bo nigdy nie dowiedziałam się, czym jest miłość, i prawdopodobnie nie potrafiłabym jej dać drugiej osobie. Byłam zimna i tak naprawdę częściej kierowałam się logiką aniżeli uczuciami. Bo nikt mnie ich nie nauczył.

Wbiłam widelec w liść sałaty i włożyłam go do ust, chcąc przepchnąć piłkę golfową, która nagle pojawiła się w moim gardle. Emory zaczęła rozmawiać z Sage, a ja się wyłączyłam. Niby słyszałam, o czym gadają, ale tak naprawdę wcale tego nie rejestrowałam. Skupiłam się na osobie, która po raz trzeci tego dnia – biorąc pod uwagę poranek – pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Wciąż miał na sobie szkolny mundurek, ale bez marynarki, chociaż teraz mógł włożyć własne ubrania. Ciekawe, czy dzisiaj też zamierzał patrolować…

I w tamtej chwili uzmysłowiłam sobie, co powiedziała Emory: że dyżury sprawują ostatnie klasy. A on nie był w ostatniej klasie. Coś tu nie pasowało.

– Kto to jest? – zapytałam, nim zdołałam się powstrzymać.

Dziewczyny zamilkły. Nawet nie dopytały, o kogo mi chodziło, tylko spojrzały w miejsce, w które patrzyłam.

– Och, on? Larue – wyjaśniła Sage. – Nie chodzisz z nim na jakieś przedmioty?

Nie chcąc zdradzać, skąd go znałam, odparłam:

– Tak, chyba tak.

– To on cię uratował, gdy pan Lambert próbował przepytać cię ze znajomości lektury – dodała Emory.

– Faktycznie – wymamrotałam.

– Niezły z niego mądrala, co? – zaśmiała się Sage. – Aż dziwne, że wtedy nie zdał.

Spojrzałam na nią pytająco, marszcząc czoło.

– W dziewiątej klasie nie zdał – wyjaśniła. – Chodziłam z nim na zajęcia i wydawał się wybitnie uzdolniony, ale potem coś poszło nie tak i nie przepuścili go do następnej klasy.

Czyli faktycznie był starszy. Może dlatego pozwolili mu dyżurować?

– Ta szkoła jest własnością jego ojca – dodała Emory.

– Tsaaaa, ojca – mruknął pod nosem Blade, bawiąc się widelcem.

Patrzyłam na niego skonsternowana, ale nie doczekałam się wyjaśnienia. Emory machnęła tylko na niego ręką i pochyliła się w moją stronę.

– A z takich ciekawszych informacji na jego temat… – zaczęła konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się przy tym. – Plotka głosi, że na balu noworocznym miał trójkąt z Miriam i Rorym. Jakiś dziewiątoklasista ich nakrył.

Kilka razy uniosła brwi, a na jej usta wypełzł lubieżny uśmieszek.

– Ja w to nie wierzę. – Sage skrzyżowała ramiona na piersiach i wydęła usta. – To plotka, która ma za zadanie pozwolić dziewczynom fantazjować o tych dwóch w duecie. – Theon spojrzał na nią znacząco i chociaż na niego nie patrzyła, przewróciła oczami. – Dziewczynom i Theonowi.

Blade parsknął pod nosem. On chyba jako jedyny nie podzielał entuzjazmu swoich znajomych.

– Blade jest zazdrosny – wyjaśniła mi Sage, kładąc podbródek na złożonych dłoniach – bo kiedyś sam należał do haremu Larue.

– To było prawie rok temu – odparował i cały się najeżył. Sage wcale na to nie zważała.

– Czyli niedawno. Wciąż nie chce powiedzieć, o co im poszło, a wcześniej byli jak papużki nierozłączki.

Chłopak milczał jak zaklęty.

– Pewnie poszło o jakąś dziewczynę – dodał swoje trzy grosze Theon.

– Tak, też tak myślę. – Sage zachowywała się, jakby wcale Blade’a tu nie było. – Pewnie Larue się z nią przespał czy coś, a teraz Blade cierpi, bo już nie jest w centrum uwagi.

– Ej, wcale nie narzekam na brak zainteresowania – oburzył się, tym razem lżejszym tonem.

– Tak, ale jest różnica między tym, co było kiedyś, a teraz, hę? – drażniła się z nim. – Za Larue uganiają się nawet maturzystki.

Na nowo skupiłam się na wspomnianym. Towarzyszyła mu ta sama dwójka, co na zajęciach z literatury, ale dołączył do nich jeszcze jeden chłopak. Usiedli na drugim końcu sali, nie zwracając uwagi na pozostałych. Wydawało się, że tworzą własną bańkę, i tylko inni bezustannie im się przyglądali. W tym ja. Przy czym ja koncentrowałam się wyłącznie na jednej osobie.

I być może dzięki temu zauważyłam drobną rysę w tym idealnym obrazku. Nagle wzrok Larue wylądował gdzieś indziej niż na jego towarzyszach. Chwila zawieszenia, po której już nigdzie indziej nie błądził.

Dyskretnie obejrzałam się za siebie, by zobaczyć, co przykuło jego uwagę. A raczej kto.

Do stołówki wszedł właśnie jakiś chłopak. Chodziłam z nim na któryś z przedmiotów, choć nie mogłam sobie przypomnieć, na który i jak miał na nazwisko. Miałam ochotę zapytać, kto to jest, ale nie byłam pewna, czy to dobry pomysł wypytywać o takie rzeczy. I tak ich nie znałam, więc co mi po tym?

Wyprostowałam się, przy okazji zauważając, że Larue ulotnił się ze swojego miejsca.

– Masz pozmywać to wszystko i odstawić tamte naczynia do tej szafki. – Pani Gatlin, kucharka, wskazywała mi po kolei moje zadania. – Masz godzinę.

Nie wiedziałam, że mam to robić na czas!

Spięłam włosy w kucyk, włożyłam rękawice ochronne, które mi zaoferowała, i zakasałam rękawy. Bez zbędnej rozgrzewki zabrałam się do pracy. Nigdy nie zmywałam naczyń – od tego mieliśmy zmywarkę i gosposię, ale z przyjemnością przyjęłam to zadanie. To nie tak, że w domu byłam niewdzięczna, ale nauczyłam się, że lepiej nie robić rzeczy, które w jakiś sposób mogłyby pogorszyć moją sytuację. Raz, dosłownie raz, zmyłam po sobie kubek, co uwieczniła kamera umieszczona w kuchni, i po odtworzeniu nagrania moja matka stwierdziła, że skoro lubię to robić, to niepotrzebna jest nam gosposia i od tego dnia ja będę wszystko zmywać. W tym momencie brzmi to komicznie, ale wtedy to nie było ani trochę zabawne.

Nasza gosposia była przerażona utratą pracy i powiedziała, że utrudniam jej życie swoim przekornym zachowaniem. Wiedziała, że lubię robić mamie na złość, ale to była zwykła drobnostka, która urosła do rangi problemu na skalę krajową. Bo moja mama już trzymała w dłoniach zwolnienie, a ja do dziś nie wiem, jakim cudem udało mi się przekonać ją do zmiany zdania. To nie tak, że naprawdę kazałaby mi zająć się kuchnią. Po prostu kosztem naszej gosposi chciała ukarać mnie za to, że nie zachowywałam się tak, jak ona sobie życzyła. Że nie robię tego, co chciałaby, żebym robiła.

Byłam jej rozczarowaniem, bo nie lubiłam szastać pieniędzmi i brzydziły mnie kolejne związki moich rodziców. Ojciec co chwilę miał nową partnerkę i tylko czekałam, aż przedstawi nam dziewczynę w moim wieku. A matka… ona szła w coraz starszych i jej obecny partner miał pięćdziesiąt cztery lata. Ciężko mieć normalne podejście do życia, gdy ma się takie wzory do naśladowania.

Nigdy nie będziesz wystarczająco dobra, te słowa często rozbrzmiewały w mojej głowie, tworząc w niej chaos. Potrafiłam na chłodno podejść do różnych problemów, ale zdarzały się takie sytuacje, przy których te wszystkie złe wspomnienia wracały, a ja utwierdzałam się w przekonaniu, że zawsze będę sama.

Z dziadkami nie miałam żadnego kontaktu, nawet nie wiedziałam, gdzie mieszkają. Kiedyś mówiłam sobie, że ich odnajdę, ale przecież to im o wiele łatwiej byłoby odnaleźć mnie. Dlaczego więc dotychczas tego nie zrobili? Bo im nie zależało. I to powstrzymywało mnie przed działaniem. Zawsze byłam zdana wyłącznie na siebie, dlatego wobec wszystkich zachowywałam dystans.

Uporałam się z wszystkim w czterdzieści dziewięć minut. Byłam z siebie dumna, choć pani Gatlin niekoniecznie.

– Nie domyłaś wszystkich naczyń – skwitowała, pokazując mi zaschnięte grudki na porcelanie. Westchnęła i patrząc na mnie, pokręciła głową. – Dziś ci daruję, ale na przyszłość staraj się bardziej.

Przytaknęłam i podziękowałam. Oddałam jej fartuch, ściągnęłam rękawice i wyrzuciłam je do kosza. Zabrałam swoją torbę i wyszłam z zaplecza kuchni. Zamyślona kierowałam się w stronę schodów, kiedy na kogoś wpadłam.

– Chryste, jak chodzisz?! – wykrzyknęła z pretensją nieznana mi dziewczyna. Spojrzała na mnie z obrzydzeniem. – Boże, weź prysznic, brudasie.

I tak po prostu minęła mnie i poszła dalej.

Sięgnęłam do twarzy, by ją przetrzeć, równocześnie zerkając w dół, na swoje ubranie. Spodnie miałam przemoczone, bo kilka razy rozchlapałam na siebie wodę, a na nadgarstku zauważyłam zaschnięte plamy po sosie. Jęknęłam i pospieszyłam do schodów, by jak najszybciej dostać się do swojego pokoju, a następnie pod prysznic. Wolałam, by nikt więcej nie zobaczył mnie w takim stanie.

Wparowałam do pokoju, zgarnęłam potrzebne rzeczy i pobiegłam do łazienki. O tej porze było tu mało dziewczyn, więc wskoczyłam do pierwszej wolnej kabiny. Spłukałam z siebie resztki jedzenia i pot. Pod wpływem gorącej wody moje mięśnie się rozluźniły, a umysł uspokoił. To był ciężki dzień i miałam wrażenie, że trwał niewyobrażalnie długo. Jeszcze kilkaset kolejnych i skończę tę szkołę. Chyba, że wcześniej uda mi się z niej uciec.

Po kąpieli poczłapałam do pokoju. Za zamkniętymi drzwiami, na podłodze, leżało stare wydanie Zabić drozda. Nie było go tu, gdy wychodziłam do łazienki.

Kucnęłam i podniosłam książkę. Przejrzałam ją uważnie. Ktoś musiał wnikliwie ją przeczytać, bo pozaznaczano różne cytaty i dodano notki. Między ostatnią stroną a okładką znalazłam karteczkę:

Co to miało znaczyć?

Rozdział 5

Tydzień wlókł się niemiłosiernie, ale jakimś cudem dotrwałam do weekendu. W dodatku bez kolejnych prób ucieczki. Coś mi mówiło, że i tak by mi się nie udało, więc zbierałam siły na większe przedsięwzięcie. Drugi wyskok będzie dużo lepiej zaplanowany.

W soboty i niedziele uczniowie mogli opuszczać internat i spotykać się z rodzinami. Ja nie mogłam na to liczyć. Otrzymałam zaledwie krótką wiadomość od matki, w której poinformowała mnie, że dobrze się bawi i ma nadzieję, że ja również.

Oczywiście.

Zeszłam do biblioteki, by skorzystać z komputera i w ramach rekompensaty uszczuplić jej rachunek bankowy.

Emory mówiła mi, że raz w tygodniu przyjeżdża tu kurier z pocztą i przesyłkami, toteż postanowiłam zamówić sobie trochę ubrań. Było tu chłodniej, niż podejrzewałam, więc jakieś cieplejsze bluzy i swetry z pewnością mi się przydadzą. Nie musiałam się też martwić, że to, co kupię, wyląduje w koszu, więc zamówiłam wszystko to, co zawsze chciałam mieć. Po tym oczyszczającym doświadczeniu postanowiłam wyjść na zewnątrz i się rozejrzeć.

Zdążyłam już zapoznać się z głównym budynkiem, chociaż czasem wciąż myliłam kierunki, i wiedziałam, gdzie są laboratoria. Zajęcia z biologii pewnie mi się spodobają, gdy tylko nasza pani profesor przestanie się na mnie bezustannie gapić. Wiedziałam też, gdzie znajduje się hala sportowa i boisko, na którym, niestety, miałam już wątpliwy zaszczyt grać. Koszykówka nie była moją ulubioną dyscypliną.

Przeszłam się w stronę szklarni – po części, żeby zobaczyć, co tam dokładnie jest, a po części, żeby schować się przed deszczem, który zaczynał kropić. Po kampusie snuło się niewielu uczniów. Większość z nich pewnie odsypiała ciężki tydzień – tak jak Emory i Sage. Inni, na przykład Diesel i Bowie, korzystając z ładnej pogody, wyjechali, aby uprawiać jakieś sporty na świeżym powietrzu.

Kiedy weszłam do szklarni, w nos uderzyło mnie stęchłe, duszne powietrze. Było tu dużo cieplej niż na zewnątrz. Znalazłam się między roślinami ozdobnymi, więc podejrzewałam, że w drugiej części uprawiane są owoce i warzywa. Blade mówił mi, że zajmowanie się szklarniami też zaliczało się do prac dodatkowych. Lubiłam kontemplować zieleń, ale ogrodniczka była ze mnie kiepska, więc odrzuciłam ten pomysł.

Wyłożona kamieniami ścieżka rozwidlała się na prawo i lewo. Na wprost rosła wielka palma. Ruszyłam w prawo.

Szłam, rozglądając się na boki i muskając palcami liście. Każda z roślin miała własną tabliczkę i była szczegółowo opisana. Dalej, w centralnym punkcie, znalazłam nieduży zbiornik wodny, w którym pływały ryby. Podeszłam do brzegu i zanurzyłam dłoń w przyjemnie ciepłej wodzie.

– Starasz się zrelaksować czy próbujesz mi wykraść ryby? – Usłyszałam męski głos.

Poderwałam się z miejsca. Myślałam, że jestem tu sama, toteż porządnie się wystraszyłam.

Przede mną stał chłopak ze stołówki. Ten, po którego przyjściu szybko ulotnił się Larue. Nie wiem dlaczego, ale w tamtym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy Larue to jego imię czy nazwisko. Brzmiało jak nazwisko, więc jak miał na imię? Wszyscy zwracali się do niego w ten sam sposób, nawet nauczyciele, jeszcze nie słyszałam, by ktokolwiek nazwał go inaczej.

– Może zwyczajnie myję ręce? – zasugerowałam zaczepnie.

Chłopak parsknął śmiechem i zbliżył się do mnie.

– Masz szczęście, że pływają tu różanki. Regularnie oczyszczają oczko.

Spojrzałam na zbiornik, choć nie znałam się na rybach i nie miałam pojęcia, które to są.

– To te drobne, srebrzyste. – Wskazał palcem małe stworzonko przepływające tuż pod powierzchnią. – To najmniejsza ryba z karpiowatych.

Nie wiem, czy imponowała mi ta wiedza. Chyba nie.

– Wybacz, już sobie idę – powiedziałam, ale mnie zatrzymał.

– W porządku, możesz zostać. – Spojrzeliśmy sobie w oczy. – Ty jesteś Charmaine, prawda?

Zastanawiałam się, dlaczego wszyscy sprawiają wrażenie, jakby mnie znali. Chłopak chyba domyślił się, co chodziło mi po głowie, bo szybko wyjaśnił:

– Rzadko kiedy ktoś dołącza tutaj w środku nauki. Raczej wszyscy jesteśmy tu od samego początku, od dziewiątej klasy. Takie wyjątki zawsze są sensacją.

– Miło, że jestem waszą rozrywką. – Moja wypowiedź zabrzmiała oschlej, niż sądziłam. Odchrząknęłam.

– Jestem Aurelian. – Ściągnął rękawiczkę z prawej dłoni i wyciągnął ją w moją stronę. – Aurelian Chevalier. Chodzimy razem na biologię i historię.

– Charmaine Wallace.

– Ładne imię – powiedział, splatając ręce za plecami. Miał na sobie sweter z suwakiem przy kołnierzu i ciemne spodnie. Trochę za elegancki strój jak na prace ogrodowe. – Nietypowe. Brzmi jak francuskie.

Podobnie jak twoje nazwisko, miałam ochotę powiedzieć.

– Moja mama pochodzi z Francji – wyznałam. – A ty?

– Ja jestem stuprocentowym Francuzem – odparł z uśmiechem.

– Mhm – mruknęłam i odwróciłam się w stronę oczka. Patrzyłam na ryby, nie wiedząc, co więcej powiedzieć.

Na szczęście lub nieszczęście ktoś wtargnął do szklarni.

– Aurelian?! – wykrzyknął jakiś mężczyzna. – Szukam cię wszędzie…

Chłopak obok mnie chrząknął i się wyprostował. Usunęłam się trochę w bok, ale mężczyzna i tak mnie zauważył. Ściągnął brwi na mój widok, ale na tym poprzestał. Skupił się na Aurelianie.

Wydawało mi się, że gdzieś go widziałam. Doskonale skrojony garnitur, niewątpliwie jedwabna apaszka zamiast krawata oraz złoty zegarek na ręce jasno dawały do zrozumienia, że musi być bogaty. Być może więc spotkałam go na jednej z imprez, na którą zaciągnęli mnie kiedyś rodzice.

– Przywiozłem ci te rzeczy, o które mnie prosiłeś, i telefon. Zabiorę ten stary…

– Nie mam go – przerwał mu.

– Jak to go nie masz? – Facet wyraźnie się zirytował.

– No nie mam.

Mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, po czym potarł brodę dłonią. Gdy dłużej się przyglądałam, zobaczyłam podobieństwo między nimi. Czyżby był to jego ojciec?

– Gdzie jest Gabriel? – warknął nieznajomy, a ja miałam wrażenie, że wypluwa te słowa.

Poczułam chłód na karku. Nie wiem dlaczego, ale nagle wyobraziłam sobie, że ten choleryk za chwile wrzuci mnie do tego zbiornika. Utopić się nie utopię, ale samo doświadczenie nie wydawało mi się przyjemne. Zrobiłam krok, by odejść, Aurelian zerknął na mnie i się odsunął, dając mi możliwość wyjścia ze szklarni.