Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy jest ktoś, kto nie słyszał o wypadku na Giewoncie latem 2019 roku? Czy jest ktoś, kto nie śledził, nie komentował, nie angażował się emocjonalnie w walkę o życie grotołazów uwięzionych nieco wcześniej w Jaskini Wielkiej Śnieżnej? Jeśli wydaje Wam się, że wiecie o tych wypadkach sporo, po przeczytaniu tej lektury zrozumiecie, że wiedzieliście niewiele!
Niezwykle trudne akcje, ogromna presja środowiska jaskiniowego, wreszcie hejt, w którego cieniu ratownicy TOPR-u jak zwykle bez wielkich słów narażali swoje życie. Akcji w Jaskini Wielkiej Śnieżnej przyglądał się cały ratowniczy świat. Gdy przyjaciele uwięzionych grotołazów krzyczeli: "Robicie za mało!”, koledzy z innych górskich służb mówili: "Robicie zdecydowanie za dużo!".
W Polsce wrzało, tymczasem w domach ratowników TOPR-u w trwodze wypatrywano powrotu mężów, ojców, synów. A gdy pioruny waliły w Giewont, zabijając cztery osoby i raniąc ponad sto pięćdziesiąt, pojęcie górskiej tragedii nabrało innego charakteru. Masowy wypadek turystyczny! Teraz już wszystko może się wydarzyć.
Ta książka to dokument – relacje ratowników TOPR-u, świadków i ofiar wypadków, opinie ekspertów, głos środowisk górskich. I… kobiet – matek, żon, partnerek. Tych, które muszą cierpliwie czekać. To książka pełna emocji – strachu, smutku i bólu. Wszystkie iskry nadziei, które zapalają się na chwilę w opowieściach bohaterów, szybko gasną. Tak jakby Tatry mówiły: "Żarty się skończyły!". Pozostaje śmierć, która nie ma nic wspólnego z romantyzmem. Jak ze stratą najbliższych radzą sobie ci, którzy zostają? Co widzą i czują, patrząc na Tatry?
Opisane historie każą ponownie zastanowić się, czy można narażać kilka istnień, ratując jedno życie. Czy można narażać jedno życie, ratując wiele? Jak daleko powinni posuwać się ratownicy i kiedy mają prawo powiedzieć: "Dość. Zrobiliśmy wszystko, co mogło być zrobione"?
Ta książka stawia również nam, turystom, ważne pytanie: "Jak wiele możemy oczekiwać od ratowników?".
Beata Sabała-Zielińska - rodowita góralka, publicystka i dziennikarka radiowa, przez lata związana z Radiem ZET. Autorka i współautorka książek o Zakopanem. Zajmuje się głównie tematyką górską. Jej książki "TOPR. Żeby inni mogli przeżyć" i "Pięć stawów. Dom bez adresu" przez kilka tygodni nie schodziły z list bestsellerów. Pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie prowadzi studencką rozgłośnię UJOT FM.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 409
Copyright © Beata Sabała-Zielińska, 2021
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Krzysztof Starnawski
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Dorota Koman
Korekta
Katarzyna Kusojć
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8234-804-0
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Pamięci tych, którzy zginęli w Tatrach
Wstęp
Zarzekałam się, że nie będzie drugiego tomu TOPR-u. Gdy czytelnicy na spotkaniach autorskich sugerowali kontynuację opowieści o Pogotowiu, mówiłam, że taka nie powstanie. „No bo co miałoby w niej być?”, pytałam. Oczywiście, można szczegółowo opisywać każdy wypadek w Tatrach, ale w książce TOPR. Żeby inni mogli przeżyć chodziło mi głównie o pokazanie historii Pogotowia oraz jego rozwoju. Poza tym wydawało mi się – przyznaję, naiwnie – że nic nas w górach już raczej nie zaskoczy. Że turyści jak zwykle będą popełniać błędy poprzedników, a ratownicy jak zawsze zrobią wszystko, by je przewidzieć i wyciągać ich z opresji.
A jednak wydarzenia z sierpnia 2019 roku pokazały, że niczego nie można być pewnym i nie wszystko da się przewidzieć. Ratownicy TOPR-u stanęli przed wyzwaniami, z jakimi do tej pory nie mierzyła się żadna górska służba ratunkowa na świecie. Masowy wypadek!
22 sierpnia pioruny powaliły na Giewoncie blisko dwieście osób, zabijając na miejscu cztery z nich, w tym dwoje dzieci, a pozostałe poważnie raniąc. Wszyscy potrzebowali pomocy. Natychmiast!
Tymczasem w Jaskini Wielkiej Śnieżnej od kilku dni trwała mordercza wyprawa ratunkowa. Toprowcy próbowali dotrzeć do dwóch grotołazów uwięzionych w najciaśniejszych korytarzach jaskini. Akcja była tak niebezpieczna, że wspierające ratowników TOPR-u służby wycofały się, a przyglądający się działaniom toprowców koledzy ze świata mówili: „Odpuśćcie! Ryzykujecie za dużo”.
Ratownicy jednak działali. Na dwóch frontach. Na każdym kładąc na szali własne życie. Ale to, z czym się zmagali, szokowało także ich.
„Zakładaliśmy, że tam, gdzie ktoś dojdzie, dojdziemy i my”, przyznał wprost Sebastian Szadkowski, szef grupy jaskiniowej TOPR-u, zdumiony okolicznościami utknięcia grotołazów.
„Totalnie zaskoczyła nas liczba poszkodowanych oraz bardzo nietypowe urazy”, mówił z kolei doktor Sylweriusz Kosiński, opatrujący rannych z Giewontu.
22 sierpnia 2019 roku nie było mnie w Zakopanem. Byłam w Krakowie. Na uczelni. Wieści z Tatr błyskawicznie obiegły Polskę, chwilę później zaczął urywać się mój telefon. Najpierw dzwonili koledzy dziennikarze, czy coś wiem, potem redakcje, czy coś powiem, bo „znam się na TOPR-ze”.
Gdy jechałam do Zakopanego, przez całą drogę towarzyszyły mi latające nad głową śmigłowce, transportujące rannych do szpitali i wracające w Tatry po kolejnych. Zakopianką pędziły karetki na sygnale, a od Nowego Targu drogę zabezpieczały liczne patrole policyjne. W Zakopanem – apokalipsa – zablokowane drogi, wyznaczone objazdy, nieznosząca sprzeciwu policja i absolutnie posłuszni, wręcz potulni obywatele. Na ulicach pustki. Wszędzie wiało grozą.
Tatry pokazały najmroczniejsze swoje oblicze. Ale że aż tak straszne? Trudno było w to uwierzyć.
Historią wypadków w Jaskini Wielkiej Śnieżnej i na Giewoncie żyła cała Polska. Kilka miesięcy później sprawy przycichły. Normalne.
Nie od razu wpadłam na pomysł opisania tych wydarzeń, a już na pewno nie jako drugi tom TOPR-u. Ale czytelnicy, a nawet sami ratownicy mówili: „Szkoda, że nie ma tego w książce”.
Skoro tak… to poszłam do naczelnika z pytaniem: „Może jednak kontynuacja TOPR-u?”. Ratownicy nie wahali się ani chwili, choć powrót do tych wydarzeń nie był dla nich łatwy. Oba wypadki zrelacjonowali jednak bardzo szczegółowo, minuta po minucie. Omówili każdą podjętą decyzję, opowiedzieli o swoich emocjach, wahaniach, strachu i zawodzie, jaki ich spotkał ze strony tych, którzy akurat ich poświęcenie powinni rozumieć.
Opisane zdarzenia są wstrząsające, a w dodatku niepokoi refleksja granicząca niemal z pewnością, że do podobnej tragedii może dojść ponownie.
„Owszem, uważamy, że taka historia może się powtórzyć”, przyznaje naczelnik Jan Krzysztof, myśląc o masowym wypadku, a Sebastian Szadkowski dodaje: „Nie wiem, co nas czeka w przyszłości. W tej chwili eksploracja jaskiń jest tak daleko posunięta i prowadzona w ekstremalnie ciasnych i odległych rejonach jaskiń, że – trzeba to sobie jasno powiedzieć – być może nie pomożemy każdemu, bo zwyczajnie nie starczy nam umiejętności”.
Ta brutalna prawda oznacza jedno – nie każdy z Tatr wróci. Dlatego tematem przewodnim książki jest śmierć. Śmierć górska, która najczęściej odbiera życie młodym, zawsze pogrążając w rozpaczy tych, którzy zostają.
Książka, którą oddaję w Państwa ręce, jest inna niż poprzednie. Pełna strachu, smutku i bólu. Niewiele w niej nadziei, za to wiele pytań, w tym tych najważniejszych: Czy można narażać kilka istnień, ratując jedno życie? Czy można narażać jedno życie, ratując wiele? Jak daleko powinni posuwać się ratownicy i kiedy mają prawo powiedzieć: „Dość”.
Beata Sabała-Zielińska
1
„Rodzice błagali, bym nadal ratował ich dziecko, ale na ratunek było już za późno”. […]
To było straszne przeżycie. Będę je pamiętał do końca życia. To ja podjąłem decyzję o odstąpieniu od resuscytacji. Chwilę wcześniej ktoś przyniósł tlen, ale już wtedy zdawałem sobie sprawę, że zaraz będziemy kończyć, dlatego powiedziałem chłopakom, że my już go nie potrzebujemy, żeby zanieśli butle do kolegów reanimujących drugie dziecko, trzydzieści metrów wyżej. Wtedy matka chłopca zaczęła krzyczeć i płakać, pytając, dlaczego nie zostawiam tego dla jej syna. Zaraz potem piorun ponownie uderzył w krzyż i wyładowanie rozeszło się po łańcuchach. Poczuliśmy, jak ładunki przechodzą przez nas”.
Mieli wbiec na Kasprowy Wierch, ale kolega namówił ich na Giewont. Zresztą nie musiał ich specjalnie namawiać – Giewont latem zawsze jest atrakcyjny, stąd co roku nieprzebrane tłumy zmierzające w kierunku szczytu. Tym razem nie było inaczej.
Rano Aneta z Rafałem sprawdzili pogodę – miało padać tak jak dzień i dwa dni wcześniej. Owszem, była mowa o burzach, ale dopiero po południu. W drodze nic ich nie zaniepokoiło. Nawet pan, który nieopodal szczytu w dość mrukliwej formie nakłaniał do odwrotu, „bo zaraz może być burza!”. E tam.
Potem było już za późno.
„Błysk i uderzenie nastąpiły jednocześnie. Uderzenie było tak potężne, że wszyscy się przewrócili. W uszach gwizdało, a w oczach rozlewała się przerażająca biel. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że to piorun. Myślałam, że to bomba, akt terrorystyczny. Takie było moje pierwsze skojarzenie, zwłaszcza że natychmiast pojawił się smród spalonych ciał i ubrań. Wokół zapadła totalna cisza. W głowie miałam tylko gwizd.
Byliśmy pewni, że nie przeżyjemy, bo pioruny cały czas waliły. […] Wtedy zadzwoniła córka i dotarło do nas, że być może już nigdy nie zobaczymy naszych dzieci. Byliśmy pewni, że nie przeżyjemy, bo wydawało się, że ta burza nigdy się nie skończy. Dlatego w pewnym momencie powiedziałam do męża: «Pomódlmy się, bo nic innego nam nie zostało»”.
Jakby w odpowiedzi na to ze szczytu Giewontu słychać: „Ja na mocy udzielonej mi przez Stolicę Apostolską odpuszczam wam grzechy, w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” – to ksiądz daje zbiorowe rozgrzeszenie. Nie może stać, nie czuje nogi, jest porażony, ale krzyczy wniebogłosy, by Stwórca usłyszał błaganie.
Usłyszał. Nad Giewontem pojawił się toprowski Sokół.
„Matko Boska, jaki to był cudowny widok! Tyle że nadlecieli, zrobili rundkę i… odlecieli! Nie mogliśmy w to uwierzyć. Dlaczego? Co się dzieje? Najpierw radość, nadzieja, że są, że lecą, że jesteśmy uratowani, a tu nagle śmigłowiec znika nam z oczu”.
W górę tymczasem podniosły się setki rąk! Każdy potrzebował pomocy. Ratownicy nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli. Ogrom tragedii był niewyobrażalny.
„Wpadłam w rozpacz. Zaczęłam płakać. «Nikt nas nie uratuje. Nikt po nas nie przyleci…»
Wiało grozą i poczuciem beznadziejności. W koło lament, jęki, zawodzenia. Setki imion wykrzykiwanych w rozpaczy. I ten smród spalonych ciał, spalonych ubrań, unoszący się nad powalonymi w postaci dymu. Obraz końca świata”.
„Przy schronisku leżały ciała zwiezione z Giewontu. Cztery pary noszy. Cztery czarne worki. I gdy wydawało się, że nic nas już nie zaskoczy, nagle, niespodziewanie… wyszło słońce. Opadła mgła. Tatry się odsłoniły. Zrobiło się obłędnie pięknie! Zjawiskowo. A nam wszystkim chciało się ryczeć”.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI