Towarzyski przewodnik po skandalach - Irwin Sophie - ebook + książka

Towarzyski przewodnik po skandalach ebook

Irwin Sophie

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Po błyskotliwym debiucie Sophie Irwin zabiera nas na kolejną romantyczną wyprawę do XIX-wiecznej Anglii

Kiedy Eliza Balfour wychodziła za ćwierć wieku starszego od siebie surowego lorda Somerset, ich ślub był wydarzeniem sezonu. Niestety, nie dla panny młodej – nie o takim bowiem mężu marzyła…

Dekadę później Eliza jest już wdową. Ma dwadzieścia siedem lat, tytuł, majątek i po raz pierwszy w życiu decyduje o własnym losie. Nie liczy się z konwenansami, toteż zamiast zniknąć z ludzkich oczu na czas żałoby, jedzie do Bath z kuzynką Margaret. Postanawia robić to, co chce!

Jednak plotki o wyczynach owdowiałej hrabiny docierają do uszu nowego lorda Somerset – człowieka, z którym łączyło Elizę młodzieńcze uczucie. Mężczyzna postanawia wkroczyć do akcji i udowodnić dalekiej krewnej, że jej samowola nie pozostanie bez konsekwencji…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 431

Oceny
4,2 (100 ocen)
45
39
13
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zgraja

Całkiem niezła

Zbędny wątek lesbijski.
20
PannaZu

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna konfrontacja z "Perswazjami" Jane Austen. Eliza, główna bohaterka, nie jest jednak postacią statyczną, podczas powieści zmienia się i uczy się walczyć o siebie. Dwóch amantów, między którymi bohaterka w końcu dokonuje wyboru, zarysowano bardzo przekonująco. Przyznam, że miałam więcej słabości do Melville'a niż do Somerseta (wesoły bałamut czy melancholijny wzdychacz?), ale autorce udało się utrzymać i u mnie, i u Elizy, zainteresowanie obydwoma panami :)
10
Ferzich

Dobrze spędzony czas

Bez przesady Sophie Irwin można nazwać współczesną Jane Austen. Pierwsza jej książka porwała, druga już nie aż tak bardzo, ale mimo to - super się czyta i nie był to zmarnowany czas.
10
agam79_12

Dobrze spędzony czas

Naprawdę wciągająca, wzruszająca i zabawna książka.
10
Katrinast

Nie oderwiesz się od lektury

szybka lekka lektura
10

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuA Lady’s Gu­ide to Scan­dal
Pro­jekt okładki © Har­per­Col­lin­sPu­bli­shers Ltd 2023
Pol­ska wer­sja okładkiAGNIESZKA LE­NART/RERA DE­SIGN
Ilu­stra­cje na okładce i we wnę­trzu© Irina Kor­sa­kova/Adobe Stock © mal­kani/Adobe Stock © Tar­tila/Adobe Stock © flo­ral­pro/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaUR­SZULA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaKRZYSZ­TOF CHO­DO­ROW­SKI
Co­py­ri­ght © 2023 Ir­win Edi­to­rial Li­mi­ted Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6446-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Dla Frei

To ty do­da­jesz mocy na­szym kok­taj­lom

Zmu­szona za młodu do roz­wagi, z wie­kiem doj­rzała do ro­man­tycz­no­ści; to na­tu­ralne kon­se­kwen­cje nie­na­tu­ral­nego po­rządku.

Jane Au­sten, Per­swa­zjeprzeł. E. Par­tyga

1

Ha­re­field Hall, rok 1819

– Dajże spo­kój, Elizo, chyba mo­żesz się zdo­być na jedną łzę? – szep­nęła pani Bal­four do córki. – Ocze­kuje się tego od wdowy!

Eliza po­ki­wała głową, lecz jej oczy po­zo­stały su­che jak zwy­kle. Od lat od­gry­wała rolę po­słusz­nej córki i od­da­nej żony, ale na­dal nie umiała pła­kać na roz­kaz.

– Pa­mię­taj, że dziś jesz­cze może nas cze­kać walka – syk­nęła pani Bal­four, po­sy­ła­jąc wy­mowne spoj­rze­nie w drugi ko­niec bi­blio­teki, gdzie zgro­ma­dzili się krewni nie­od­ża­ło­wa­nego hra­biego So­mer­set. Dzie­więć mie­sięcy po po­grze­bie ro­dzina ze­brała się po­now­nie w Ha­re­field Hall na od­czy­ta­nie ostat­niej woli zmar­łego, a są­dząc po lo­do­wa­tych spoj­rze­niach kie­ro­wa­nych w ich stronę, pani Bal­four nie była je­dyną, która szy­ko­wała się dziś do bi­twy.

– Wdo­wie do­ży­wo­cie Elizy zo­stało okre­ślone w kontr­ak­cie mał­żeń­skim. Pięć­set fun­tów rocz­nie – za­pew­nił żonę szep­tem pan Bal­four. – So­mer­set nie po­wi­nien tego kwe­stio­no­wać. Prze­cież to i tak gro­sze!

Mó­wił z go­ry­czą, bo ani on, ani jego mał­żonka nie zdą­żyli się jesz­cze po­go­dzić z gwał­towną zmianą w po­ło­że­niu Elizy. De­kadę temu mał­żeń­stwo nie­śmia­łej sie­dem­na­sto­let­niej panny Bal­four z su­ro­wym hra­bią So­mer­set, ćwierć wieku od niej star­szym, okrzyk­nięto ma­ria­żem se­zonu. Pań­stwo Bal­four cie­szyli się pły­ną­cymi z niego pro­fi­tami i czer­pali z nich na wszyst­kie spo­soby. W ciągu roku ich naj­star­szy syn po­ślu­bił dzie­dziczkę, młod­szy awan­so­wał na ka­pi­tana w Dzie­sią­tym Pułku Pie­choty, a Bal­four Ho­use zo­stał grun­tow­nie od­no­wiony.

Nikt jed­nak się nie spo­dzie­wał, że hra­bia – męż­czy­zna moc­nego zdro­wia – tak szybko podda się za­pa­le­niu płuc, któ­rego na­ba­wił się ze­szłej wio­sny. Te­raz po­zy­cja Elizy, która owdo­wiała w wieku dwu­dzie­stu sied­miu lat i nie miała dziecka, które odzie­dzi­czy­łoby ty­tuł, była da­lece nie do po­zaz­drosz­cze­nia. Pięć­set fun­tów rocz­nie... To prawda, że lu­dziom uda­wało się prze­żyć za mniej, ale w tej kwe­stii Eliza cał­ko­wi­cie zga­dzała się z oj­cem. Dzie­sięć lat mał­żeń­stwa z czło­wie­kiem, który wię­cej uczu­cia oka­zy­wał swoim ko­niom niż żo­nie. Dzie­sięć lat spę­dzo­nych na wy­gna­niu w zim­nym i po­sęp­nym Ha­re­field Hall. Dzie­sięć lat tę­sk­noty za ży­ciem, które mo­głoby po­to­czyć się ina­czej, gdyby oko­licz­no­ści na to po­zwo­liły. Bio­rąc pod uwagę to, czemu – a wła­ści­wie komu – mu­siała się pod­dać, pięć­set fun­tów zda­wało się jał­mużną.

– Gdyby tylko dała mu syna... – Pani Bal­four wes­tchnęła chyba piąty raz z rzędu.

– Sta­rała się! – syk­nął pan Bal­four.

Eliza za­ci­snęła zęby. Jej ku­zynka, panna Mar­ga­ret Bal­four, zła­pała ją za rękę pod sto­łem. Ze­gar wy­bił wpół do pierw­szej. Cze­kali już pół go­dziny na no­wego hra­biego, któ­rego obec­ność była ko­nieczna, żeby od­czy­tać te­sta­ment. Żo­łą­dek Elizy kur­czył się do­tkli­wie. Na pewno przy­bę­dzie. Za­raz się zjawi.

– Kom­pro­mi­tu­jące – mruk­nęła pani Bal­four z twa­rzą za­sty­głą w życz­li­wym uśmie­chu. – Dzie­więć mie­sięcy opóź­nie­nia i to jesz­cze nie dość. Dziś znowu się spóź­nia. Czy to nie kom­pro­mi­tu­jące, Elizo?

– Tak, mamo – od­parła bez na­my­słu. Za­wsze ła­twiej było nie dys­ku­to­wać, choć po praw­dzie tym ra­zem opóź­nie­nie wy­ni­kało z winy sta­rego, a nie no­wego hra­biego. Za­strzegł on, że jego ostat­nia wola nie może zo­stać od­czy­tana, do­póki nie zbiorą się wszyst­kie wy­mie­nione w niej strony. A że ka­pi­tan Co­ur­te­nay – jego bra­ta­nek i główny spad­ko­bierca – sta­cjo­no­wał w In­diach Za­chod­nich, kiedy stryj zmarł w kwiet­niu, i po­nie­waż wa­runki że­glu­gowe były tego roku nad­zwy­czaj nie­ko­rzystne, spóź­nione przy­by­cie sta­wało się zro­zu­miałe i uspra­wie­dli­wione. Nie­zno­śne, ale zro­zu­miałe.

Wszy­scy zgro­ma­dzeni dziś w bi­blio­tece cze­kali już wiele mie­sięcy i za­czy­nało to da­wać o so­bie znać. Wiel­można pani Co­ur­te­nay, szwa­gierka po­przed­niego hra­biego i matka no­wego, nie spusz­czała oczu z drzwi. Jej córka, lady Sel­wyn, ner­wowo po­stu­ki­wała pal­cami. Lord Sel­wyn na­to­miast sta­rał się ukoić nerwy, ra­cząc zgro­ma­dzo­nych roz­licz­nymi aneg­do­tami, z któ­rych ja­sno miało wy­ni­kać, iż jest czło­wie­kiem wy­bit­nym.

– I wtedy po­wia­dam mu: By­ron, chło­pie, ty po pro­stu mu­sisz to na­pi­sać!

Obok niego na środku po­koju pan Wal­cot, praw­nik So­mer­seta, prze­kła­dał pa­piery ze zbo­la­łym uśmie­chem. Wszy­scy się nie­cier­pli­wili, ale z pew­no­ścią nikt tak jak Eliza, która czuła, że z każ­dym tyk­nię­ciem sto­ją­cego ze­gara jej zde­ner­wo­wa­nie osiąga nowy, nie­bez­pieczny po­ziom. Po dzie­się­ciu la­tach – dzie­się­ciu dłu­gich la­tach – miała go znowu zo­ba­czyć. To było jak sen.

Może się nie po­ja­wić. Lata roz­cza­ro­wań na­uczyły ją, że le­piej spo­dzie­wać się naj­gor­szego. Może po­my­lił daty? Albo jego po­wóz uległ ka­ta­stro­fie? A może wo­lał wró­cić do In­dii Za­chod­nich niż się z nią spo­tkać...

To spóź­nie­nie nie było do niego po­dobne. Za­wsze był punk­tu­alny. Po­prawka: dżen­tel­men, któ­rego kie­dyś znała, był punk­tu­alny. Być może się zmie­nił.

Jed­nakże w końcu, kiedy ze­gar wy­bił za kwa­drans pierw­szą, drzwi bi­blio­teki się otwarły.

– Ja­śnie wiel­możny hra­bia So­mer­set – za­anon­so­wał Per­kins, lo­kaj.

– Naj­moc­niej prze­pra­szam za spóź­nie­nie – oświad­czył nowy lord So­mer­set, wkra­cza­jąc do środka. – Ulewne desz­cze spra­wiły, że drogi są trudne do prze­by­cia...

Re­ak­cja Elizy była na­tych­mia­stowa. Jej serce za­częło bić szyb­ciej, od­dech stał się wy­si­lony, żo­łą­dek się skur­czył. Wstała; nie dla­tego, że tak wy­pa­dało – siła wspo­mnień zwy­czaj­nie ją do tego zmu­siła. Wy­obra­żała so­bie ten mo­ment przez dzie­więć mie­sięcy, a mimo to wciąż nie czuła się go­towa.

– Oli­ver, skar­bie!

Pani Co­ur­te­nay pod­bie­gła do syna z błysz­czą­cymi oczyma. Lady Sel­wyn truch­tała tuż za nią. Nowy hra­bia po ko­lei uści­snął matkę i sio­strę. Pani Bal­four za­cmo­kała z nie­sma­kiem, bę­dąc świad­kiem ta­kiego na­ru­sze­nia ety­kiety. Po­wi­nien był naj­pierw przy­wi­tać się z Elizą.

Eliza w ogóle nie zwró­ciła na to uwagi. Pod wie­loma wzglę­dami zu­peł­nie się nie zmie­nił. Za­wsze był bar­dzo wy­soki. Jego włosy wciąż były nie­zwy­kle ja­sne. Oczy miały tę samą chłodną szarą barwę co oczy reszty człon­ków jego ro­dziny. Wciąż po­ru­szał się w au­rze spo­koj­nej pew­no­ści sie­bie, która za­wsze go cha­rak­te­ry­zo­wała. Po dzie­się­cio­let­niej służ­bie na mo­rzu barki miał szer­sze, niż za­pa­mię­tała z lat mło­dzień­czych. Blada skóra na­brała w słońcu ciem­niej­szej barwy. Zda­wało się to nie­moż­liwe, ale jesz­cze wy­przy­stoj­niał.

So­mer­set pu­ścił w końcu rękę sio­stry i zwró­cił się do Elizy. Na­gle z całą bez­względ­no­ścią uświa­do­miła so­bie, że mi­nione lata nie były dla niej na­wet w po­ło­wie tak ła­skawe jak dla niego. Drobna, ciem­no­włosa, z wiel­kimi ciem­nymi oczyma, za­wsze przy­wo­dziła na myśl pło­chliwe nocne zwie­rzę. Ale te­raz, w czar­nym wdo­wim odzie­niu, zgar­biona i wy­czer­pana nie­pew­no­ścią ostat­nich mie­sięcy, miała wra­że­nie, że przy­po­mina szczura.

– Lady So­mer­set – rzekł, kła­nia­jąc się. Głos też mu się nie zmie­nił.

– Mi­lor­dzie – od­parła. Czuła, że drżą jej dło­nie. Za­ci­snęła je na sukni i dy­gnęła chwiej­nie, zbie­ra­jąc się na od­wagę, by spoj­rzeć mu w oczy. Co w nich zo­ba­czy? Może gniew? Oskar­że­nie? Nie śmiała li­czyć na cie­pło. Nie za­słu­żyła na nie.

Wy­pro­sto­wali się z ukło­nów i w końcu, po tylu la­tach, ich oczy się spo­tkały. Eliza zaj­rzała w nie... i nie zo­ba­czyła nic.

– Pro­szę przy­jąć naj­szczer­sze wy­razy współ­czu­cia, mi­lady – rzekł. Jego głos był grzeczny, a ton neu­tralny. Wy­raz twa­rzy można było opi­sać je­dy­nie jako uprzejmy.

– Dzi-dzię­kuję – za­jąk­nęła się Eliza. – Mam na­dzieję, że miał pan przy­jemną po­dróż?

Uprzej­mo­ści pa­dły z jej ust od­ru­chowo, co było o tyle do­bre, że w tej chwili ab­so­lut­nie prze­stała być zdolna do my­śle­nia.

– O tyle, o ile to moż­liwe przy ta­kiej po­go­dzie – od­parł. Nic, ani jego za­cho­wa­nie, ani po­stawa czy ton, nie świad­czyło o tym, że targa nim po­dobny nie­po­kój jak ten, który bu­zo­wał w umy­śle Elizy. Prawdę mó­wiąc, wy­da­wał się nie­po­ru­szony jej wi­do­kiem. Jakby ni­gdy wcze­śniej się nie spo­tkali.

Jakby kie­dyś nie pro­sił jej o rękę.

– Tak... – Usły­szała swój głos jakby z wiel­kiej od­le­gło­ści. – Deszcz... w isto­cie nie­zno­śny...

– W rze­czy sa­mej. – Uśmiech­nął się. Tyle że ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa, by kie­ro­wał do niej taki uśmiech. Uprzejmy. For­malny. Nie­szczery.

– Do­brze cię wi­dzieć, stary. Na­prawdę do­brze! – Sel­wyn wy­stą­pił na­przód z wy­cią­gniętą dło­nią. So­mer­set po­trzą­snął nią z uśmie­chem, który znów stał się cie­pły. Prze­szedł na śro­dek bi­blio­teki, da­lej od Bal­fo­urów. Eliza pa­trzyła w ślad za nim, mru­ga­jąc z nie­do­wie­rza­nia.

To już? Tyle? Po la­tach roz­łąki, kiedy bez­u­stan­nie się za­sta­na­wiała, gdzie jest i jak mu się wie­dzie? Kiedy de­lek­to­wała się wspo­mnie­niem każ­dej spę­dzo­nej z nim chwili? Ża­ło­wała splotu zda­rzeń, który ich roz­dzie­lił? Tak ma wy­glą­dać ich po­wtórne spo­tka­nie? Krótka wy­miana ba­na­łów?

Za­drżała. Stycz­niowy chłód prze­ni­kał po­wie­trze przez cały ra­nek. Stary hra­bia nie uzna­wał pa­le­nia w ko­min­kach w ciągu dnia. Ale te­raz Eliza do­znała uczu­cia, że za­ma­rza. Przez całą de­kadę dzie­lił ich do­słow­nie ocean. A dziś Oli­ver – nowy hra­bia So­mer­set – wy­da­wał jej się bar­dziej od­le­gły niż kie­dy­kol­wiek.

– Czy mo­żemy za­czy­nać? – znie­cier­pli­wił się Sel­wyn.

Sel­wyn przy­jaź­nił się z mę­żem Elizy, jesz­cze za­nim po­ślu­bił jego bra­ta­nicę, gdyż ich zie­mie gra­ni­czyły ze sobą. Jed­nak z tego sa­mego po­wodu ich re­la­cja była dość burz­liwa. W isto­cie ich ostat­nie przed śmier­cią hra­biego spo­tka­nie w in­te­re­sach prze­ro­dziło się w kłót­nię na tyle gło­śną, że sły­chać ją było w ca­łym domu. Po­mimo to za­pał ma­lu­jący się na twa­rzy Sel­wyna świad­czył, że spo­dziewa się spo­rego za­pisu.

Ki­wa­jąc głową, pan Wal­cot roz­ło­żył pa­piery. Bal­fo­uro­wie, Sel­wy­no­wie i Co­ur­te­nay­owie przy­glą­dali się temu z zaj­mo­wa­nych przez sie­bie po­zy­cji pod róż­nymi ścia­nami po­miesz­cze­nia, zło­wro­dzy i wy­głod­niali. Scena nada­wała się do uwiecz­nie­nia na dra­ma­tycz­nym ob­ra­zie. Olej, ja­skrawe ko­lory...  – po­my­ślała Eliza. Jej palce drgnęły, szu­ka­jąc pędzla.

– Oto ostat­nia wola i te­sta­ment Ju­liusa Edwarda Co­ur­te­naya, dzie­sią­tego hra­biego So­mer­set...

Uwaga Elizy osła­bła, gdy pan Wal­cot za­czął od­czy­ty­wać długą li­stę po­wo­dów, dla któ­rych nowy hra­bia sta­nie się bar­dzo za­moż­nym czło­wie­kiem. Pani Co­ur­te­nay wy­glą­dała, jakby miała roz­pła­kać się ze szczę­ścia, lady Sel­wyn po­wstrzy­my­wała uśmiech, ale So­mer­set marsz­czył czoło. Czy od­stra­szał go roz­miar ma­jątku? Być może się go nie spo­dzie­wał. Dziwne; na­wet mimo skąp­stwa ostat­niego hra­biego Ha­re­field Hall był ist­nym po­mni­kiem za­moż­no­ści rodu, po­cząw­szy od por­ce­la­no­wej za­stawy na kil­ka­dzie­siąt osób aż po me­ble z in­dyj­skiego pa­li­san­dru. Od zdo­bią­cych ściany po­roży, skór i in­nych my­śliw­skich tro­feów po olejne pej­zaże przed­sta­wia­jące plan­ta­cje trzciny cu­kro­wej, które kie­dyś znaj­do­wały się w po­sia­da­niu ro­dziny. Ha­re­field z dumą pre­zen­to­wało swe łupy. Dzięki kilku krót­kim zda­niom za­pisu nowy hra­bia So­mer­set sta­wał się ich wy­łącz­nym wła­ści­cie­lem i jed­nym z naj­bo­gat­szych lu­dzi w An­glii. Oraz jedną z naj­bar­dziej po­żą­da­nych par­tii. Od tej chwili każda nie­za­mężna ko­bieta w kraju bę­dzie mdleć u jego stóp.

Pod­czas gdy Eliza... Po od­czy­ta­niu te­sta­mentu bę­dzie mo­gła po­zo­stać w Ha­re­field jako pani domu do czasu, aż nowy hra­bia nie znaj­dzie żony. Póź­niej prze­pro­wa­dzi się do wdo­wiego domu na skraju po­sia­dło­ści albo wróci do Bal­four Hall. Żadna z tych opcji nie wy­da­wała się szcze­gól­nie po­cią­ga­jąca. Po­wrót do domu ro­dzi­ców i dal­sze ży­cie pod czuj­nym okiem matki za­kra­wały na kosz­mar. Ale po­zo­sta­nie tu­taj, tak bli­sko męż­czy­zny, który naj­wy­raź­niej nie czuje do niej nic, pod­czas gdy ona przez dzie­sięć lat tę­sk­niła...? To by­łaby istna tor­tura!

– Eli­zie Eu­nice Co­ur­te­nay, ja­śnie wiel­moż­nej hra­bi­nie So­mer­set...

Nie sku­piła uwagi, sły­sząc wła­sne na­zwi­sko, ale są­dząc po tym, jak jej oj­ciec roz­parł się w fo­telu, przy­gła­dza­jąc na­stro­szone wąsy, wnio­sko­wała, że wszystko, o czym mówi pan Wal­cot, zga­dza się z za­pi­sami w kontr­ak­cie mał­żeń­skim. Jej przy­szłość – taka jaka miała być – była za­bez­pie­czona. Oczyma wy­obraźni uj­rzała cią­gnące się przed nią lata, szare i nudne.

– Do­dat­kowo w uzna­niu od­da­nia i po­słu­szeń­stwa...

Ja­kie to przy­gnę­bia­jące, kiedy ktoś cię opi­suje, uży­wa­jąc ta­kich okre­śleń. Jakby mó­wił o wier­nym psie. Ale matka wy­raź­nie się oży­wiła, oczy za­pło­nęły jej chci­wo­ścią. Ewi­dent­nie miała na­dzieję, że stary lord za­pi­sał Eli­zie coś jesz­cze. Być może ja­kiś dro­go­cenny klej­not ze swo­jej ko­lek­cji...

– Pod wa­run­kiem, że nie przy­nie­sie ujmy na­zwi­sku So­mer­set...

To do niego po­dobne, do­dać klau­zulę mo­ral­no­ści do ja­kie­goś ochłapu, który uznał za sto­sowne jej zo­sta­wić. Skąpy i ma­ło­duszny do sa­mego końca...

– Wszyst­kie moje po­sia­dło­ści w Chep­stow, Chaw­ley i Hi­gh­bridge do jej wy­łącz­nego użytku.

Eliza drgnęła i w jed­nej chwili się sku­piła. Co? Co on wła­śnie po­wie­dział?

Po­kój, w któ­rym do tej pory pa­no­wała ci­sza, roz­brzmiał chó­rem gło­sów.

– Pro­szę po­wtó­rzyć to ostat­nie, je­śli ła­ska, pa­nie Wal­cot. Chyba źle usły­sza­łem! – grzmiał Sel­wyn, ro­biąc krok do przodu.

– O, tak, nie je­stem pewna, ale coś tu się nie zga­dza! – wy­krzyk­nęła hi­ste­rycz­nie pani Co­ur­te­nay, zry­wa­jąc się z krze­sła. Pan Bal­four rów­nież wstał, wy­cią­ga­jąc rękę, jakby się do­ma­gał prze­czy­ta­nia do­ku­mentu oso­bi­ście.

– Eli­zie Eu­nice Co­ur­te­nay – po­wtó­rzył po­słusz­nie pan Wal­cot – w uzna­niu od­da­nia i po­słu­szeń­stwa, pod wa­run­kiem, że nie przy­nie­sie ujmy na­zwi­sku So­mer­set, za­pi­suję wszyst­kie moje po­sia­dło­ści w Chep­stow, Chaw­ley i Hi­gh­bridge do jej wy­łącz­nego użytku.

– To nie­do­rzeczne! – Sel­wyn nie mógł uwie­rzyć. – Ju­lius za­pi­sał te zie­mie na­szemu młod­szemu sy­nowi, Ta­rqu­inowi.

– Mnie też o tym mó­wił! – po­wtó­rzyła z upo­rem lady Sel­wyn. – Obie­cał mi to!

– Oprawa wdo­wia lady So­mer­set zo­stała uzgod­niona w kontr­ak­cie mał­żeń­skim, czyż nie? – do­dała pani Co­ur­te­nay. – Nie było tam ani słowa o dal­szych za­pi­sach!

– Czy wszyst­kie zie­mie So­mer­se­tów nie są cza­sem zwią­zane z ty­tu­łem? – włą­czyła się do roz­mowy zbita z tropu Mar­ga­ret i za­raz zo­stała gniew­nie uci­szona przez pana Bal­fo­ura.

– Je­śli taka jest wola zmar­łego hra­biego, ja­sno za­pi­sana w te­sta­men­cie, to nie ma co dys­ku­to­wać – oświad­czyła, nie zwra­ca­jąc się do ni­kogo w szcze­gól­no­ści.

Zda­wało się, że wszy­scy zu­peł­nie za­po­mnieli o Eli­zie.

– Zie­mie w Chep­stow, Chaw­ley i Hi­gh­bridge zo­stały odzie­dzi­czone przez hra­biego po ką­dzieli, dla­tego też był władny dys­po­no­wać nimi we­dług wła­snego uzna­nia – wy­ja­śnił spo­koj­nie pan Wal­cot.

– Nie­do­rzecz­ność! – po­wta­rzał Sel­wyn. – To nie może być wła­ściwy do­ku­ment!

– Za­pew­niam pana, że jest – po­wie­dział pan Wal­cot.

– A ja ci mó­wię, czło­wieku, że nie jest! – roz­ju­szył się Sel­wyn, po­rzu­ca­jąc wszyst­kie po­zory jo­wial­no­ści. – Wi­dzia­łem go wcze­śniej. Uwzględ­niał Ta­rqu­ina. Wi­dzia­łem to na wła­sne oczy.

– Tak było wcze­śniej – zgo­dził się pan Wal­cot. – Ale pan hra­bia ra­czył mnie po­in­stru­ować, że chce do­ko­nać zmiany tego za­pisu. Uczy­nił to na dwa ty­go­dnie przed swoją śmier­cią.

Czer­wona twarz Sel­wyna zbie­lała w jed­nej chwili.

– Wa­sza sprzeczka... – Lady Sel­wyn jęk­nęła.

– Roz­ma­wia­li­śmy o po­życzce... cho­dziło o in­te­resy – wes­tchnął Sel­wyn. – Chyba nie... Nie mógł prze­cież...

A więc o to się po­kłó­cili. Gdyby za­py­tał, Eliza ostrze­głaby go przed tak nie­roz­waż­nym kro­kiem. Sel­wyn mu­siał być na­prawdę zde­spe­ro­wany. Nie mógł prze­cież nie wie­dzieć, że nie­po­praw­nie oszczędny i wy­jąt­kowo dumny hra­bia uważa wszel­kie wy­cieczki w kie­runku jego sa­kiewki za ob­jaw skraj­nej im­per­ty­nen­cji.

– Za­pew­niam pana, że w tej, jak i każ­dej in­nej kwe­stii pan hra­bia wy­ra­ził się ab­so­lut­nie ja­sno – tłu­ma­czył pan Wal­cot spo­koj­nie. – Zie­mie mają przy­paść lady So­mer­set.

Sel­wyn przy­sko­czył do Elizy.

– Jaką tru­ci­znę są­czy­łaś mu do ucha, co? – wy­sy­czał.

– Jak pan śmiesz...? – Bal­four za­ki­piał z obu­rze­nia.

– Sel­wyn! – Dźwięczny głos So­mer­seta był lo­do­waty i pe­łen na­gany. Sel­wyn cof­nął się o krok.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć... Nie mia­łem za­miaru... Po­ża­ło­wa­nia godny brak ma­nier...

Lady Sel­wyn nie miała za­miaru dać za wy­graną.

– A co z klau­zulą mo­ral­no­ści? Czy wuj roz­wi­nął tę kwe­stię? Czy dał ja­kieś wska­zówki, o ja­kie za­cho­wa­nie cho­dzi?

– Nie wi­dzę, jaki to może mieć zwią­zek ze sprawą – po­wie­działa pani Bal­four. – Zwa­żyw­szy na nie­po­szla­ko­waną re­pu­ta­cję mo­jej córki.

– Po­nie­waż stryj uznał za ce­lowe za­wrzeć to w swo­jej ostat­niej woli, wy­daje się jed­nak mieć zwią­zek, pani Bal­four – od­parła ostro lady Sel­wyn.

– Nikt nie miał za­miaru oka­zać braku sza­cunku – wtrą­ciła pani Co­ur­te­nay. – Lady So­mer­set wie, jak bar­dzo ją lu­bimy.

Sama lady So­mer­set ni­gdy by na to nie wpa­dła.

– Wszystko, co hra­bia uznał za sto­sowne spre­cy­zo­wać w tej kwe­stii, to fakt, że in­ter­pre­ta­cja tej klau­zuli leży w wy­łącz­nej ge­stii je­de­na­stego hra­biego So­mer­set. I ni­kogo in­nego – oznaj­mił pan Wal­cot.

Sel­wyn, jego żona i pani Co­ur­te­nay już otwie­rali usta, aby za­pro­te­sto­wać, ale je­de­na­sty hra­bia prze­rwał im, za­nim zdo­łali się ode­zwać.

– Je­śli taki za­pis był wolą mo­jego stryja, to nie mam za­miaru go pod­wa­żać – rzekł sta­now­czo.

– Na­tu­ral­nie, na­tu­ral­nie. – Sel­wyn zdo­łał od­zy­skać już nieco z to­wa­rzy­skiego uroku. – Ale, mój drogi chłop­cze, wy­pada nam prze­dys­ku­to­wać, jaki ro­dzaj za­cho­wa­nia spo­wo­duje...

– Nie są­dzę – uciął So­mer­set ze spo­ko­jem i pew­no­ścią sie­bie. Zda­wał się nie za­uwa­żać gniew­nych spoj­rzeń ro­dziny. – A o ile lady So­mer­set nie zmie­niła się ra­dy­kal­nie, od­kąd ostat­nio moja stopa stała na bry­tyj­skiej ziemi, za­rę­czam, że nie­zdolna jest spo­wo­do­wać na­wet unie­sie­nia brwi.

Eliza spu­ściła wzrok, czer­wie­niąc się. Prze­ko­na­nie So­mer­seta przy­no­siło jej chlubę, acz daw­niej ubo­le­wał, że nie jest od­wrot­nie.

– Otóż to – zgo­dziła się pani Bal­four z sa­tys­fak­cją.

– Jed­nakże, bio­rąc pod uwagę nie­zwy­kły cha­rak­ter tej klau­zuli – cią­gnął – są­dzę, iż sprawa po­winna po­zo­stać mię­dzy nami. W końcu ni­komu z nas nie za­leży na tym, by po­ja­wiły się plotki.

Wszy­scy obecni przy­tak­nęli. Bal­fo­uro­wie en­tu­zja­stycz­nie, Sel­wy­no­wie nie­chęt­nie, a pani Co­ur­te­nay znowu wy­glą­dała, jakby się miała roz­pła­kać.

Ci­sza się prze­dłu­żała.

– Ile do­chodu rocz­nie przy­no­szą te po­sia­dło­ści? – za­py­tał w końcu Sel­wyn.

Pan Wal­cot zer­k­nął po­bież­nie w no­tatki.

– W przy­bli­że­niu – rzekł – przy­no­szą roczny do­chód w wy­so­ko­ści nieco po­wy­żej dzie­wię­ciu ty­sięcy fun­tów. Wraz z wdo­wią oprawą daje to dzie­sięć ty­sięcy fun­tów rocz­nie.

Dzie­sięć ty­sięcy fun­tów rocz­nie.

Dzie­sięć ty­sięcy. Co roku.

Była bo­gat­sza od lady Oxford albo lady Pel­ham, po­dzi­wia­nych dzie­dzi­czek, gwiazd swo­ich se­zo­nów. Bo­gat­sza niż wielu lor­dów z oto­cze­nia króla. Czy to wszystko mo­gło być prawdą? Mąż ni­gdy nie dał jej po­znać, że jest dla niego czymś wię­cej niż pa­smem nie­usta­ją­cych roz­cza­ro­wań. Ustę­po­wała jego po­przed­niej żo­nie na każ­dym polu i po­dob­nie jak ona nie zdo­łała dać mu syna. Tym­cza­sem, dzia­ła­jąc na prze­kór Sel­wy­nowi, znie­sma­czony jego za­cho­wa­niem, oka­zał jej wię­cej wspa­nia­ło­myśl­no­ści niż przez całe ich wspólne ży­cie. Dzie­sięć ty­sięcy rocz­nie. Uczy­nił z Elizy bar­dzo za­możną ko­bietę.

Miała wra­że­nie, że nić łą­cząca ją z rze­czy­wi­sto­ścią pę­kła. Że wi­ru­jąc w po­wie­trzu, od­pływa da­leko stąd. Nie po­tra­fi­łaby po­wtó­rzyć ani słowa z tego, co od­czy­tano póź­niej. Na ko­niec, kiedy wszy­scy obecni wstali, i ona od­ru­chowo pod­nio­sła się z krze­sła. Re­fren brzmiący: „dzie­sięć ty­sięcy fun­tów” dud­nił jej w gło­wie ni­czym do­no­śne echo, nie po­zwa­la­jąc my­śleć o ni­czym in­nym.

– Dzie­sięć ty­sięcy fun­tów! – szep­nęła jej Mar­ga­ret pro­sto do ucha, kiedy wy­szły z bi­blio­teki. – Czy ty ro­zu­miesz, co to ozna­cza?

Eliza szarp­nęła głową. Sama nie była pewna, czy miało to ozna­czać po­twier­dze­nie, czy za­prze­cze­nie.

– Elizo! Te­raz wszystko się zmieni!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki