Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fryzurę zawsze można zmienić, charakter niekoniecznie
Louise Barlow to szesnastolatka z introwertyczną naturą, przekonana, że im więcej dobra wyśle w świat, tym więcej do niej wróci. Kocha książki, seriale, naukę oraz święty spokój.
Nie może go jednak zaznać po przenosinach do Saint Bernards, czyli elitarnej szkoły, w której króluje Blake Blackmore. Ten popularny uczeń prowadzi czarną grę – piekielną rozgrywkę w wyzwania i prawdę, która stała się naczelną zabawą wszystkich bogatych dzieciaków. Lou wie, że musi się trzymać od tego szaleństwa z daleka.
Niestety, pechowy los ciągle pcha ją w tarapaty – zanim rok szkolny zdąży się rozkręcić, utopi telefon Blake’a w jeziorze, porysuje jego samochód i wpadnie na niego o wiele za często…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
True Beauty
Mańka Smolarczyk
True Beauty
Wydanie I
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub
odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i autorki.
Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Podobieństwo do
prawdziwych wydarzeń i postaci jest przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Angela Węcka
Redakcja fabularna i korekta: Angela Węcka
Redakcja językowa: Kamila Galer-Kanik
Skład: Marlena Sychowska
Ilustracje w środku i na okładce: @Canva
Projekt okładki: Mańka Smolarczyk
Realizacja okładki: Marlena Sychowska
Druk: Mazowieckie Centrum Poligrafii
Wydawnictwo Spisek Pisarzy
Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.
www.wydawnictwo.spisekpisarzy.pl
E-book dostępny między innymi na Legimi oraz Empik Go.
Copyright © by Mańka Smolarczyk, 2023
Irządze, 2023
ISBN: 978-83-966559-3-6
Piękno nie jest na twarzy; piękno jest światłem wsercu.
Kahlil GibranCo sprawia, że ktoś jest piękny?
Symetryczne rysy twarzy, pełne usta i prosty nos? Proporcjonalna figura modelki, długie nogi oraz twarz rzeźbiona przez greckiego boga? A może w tym wszystkim chodzi wyłącznie o brak nieestetycznych wyprysków na brodzie?
Zastanawiałam się nad tym co najmniej milion razy. Między innymi dlatego, że sama nie do końca wpasowywałam się w powszechnie obowiązujący kanon piękna. Co więcej, niektórzy pokusiliby się nawet o stwierdzenie, że jestem okropnie brzydka. Dlatego też, w ramach aktu buntu wobec sztucznych standardów, starałam się widzieć piękno w rzeczach, które dla innych wcale takie nie były. W skrzypiącej furtce w ogródku, w zmęczonych oczach taty lub w szczerbatym uśmiechu młodszej siostry. W sobie jednak nie potrafiłam dostrzec niczego ładnego.
Gdy tylko zrozumiałam, jak bardzo moja uroda, a raczej jej brak, wyróżnia się w tłumie, postanowiłam się wycofać z jakichkolwiek resztek życia towarzyskiego. Rodzice jednak mieli na ten temat inne zdanie.
– Nie ma mowy. Nie pójdę tam. Umrę ze stresu na przedwczesny zawał i ktoś podrzuci wam moje zwłoki na próg – oznajmiłam wyjątkowo płaczliwym tonem tydzień przed zakończeniem wakacji, po których to miałam rozpocząć przygotowania do egzaminów Advanced Highers. Popatrzyłam prosto w znudzone moim jęczeniem oczy mamy. – Wszyscy będziemy tego żałować, zobaczycie!
Początkowo nie zamierzałam zmieniać szkoły. Ale po kolejnym, niezbyt przyjemnym, skrupulatnie zaplanowanym przez szkolne dręczycielki incydencie z farbą w szafce, przymusowo skróconych w toalecie włosach – które i tak były zbyt brzydkie i puszące się, żeby się nimi przejmować – a także po tonie wyzwisk i długiej rozmowie z dyrektorem rodzice uznali, że ostatni rok przed rozpoczęciem studiów spędzę w innej placówce. Prywatnej i koedukacyjnej. Do której uczęszczała moja wiecznie niezadowolona, starsza o rok siostra Audrey.
Niektórzy ludzie przypominają niedopieczone cynamonki. Te ze śmietankową polewą. Na pierwszy rzut oka wydają się wspaniałe i smaczne, a wokół nich unosi się czarujący zapach, który wodzi za nos. Jednak żeby poznać ich prawdziwy smak, trzeba się w nie wgryźć. Wtedy okazuje się, że zostały przygotowane przez niewprawnego cukiernika. W ustach zamieniają się w kawałek plastelinowej gumy, są niezjadliwe, a ich spożycie może się skończyć jedynie niestrawnością.
Audrey zdecydowanie była niedopieczoną cynamonką. I od pewnego czasu za mną nie przepadała. Chociaż określenie „nie przepadała” w tym wypadku byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Dogryzała mi na każdym kroku i miałam pewność, że kilka kolejnych godzin spędzonych wspólnie z Audrey pod jednym dachem skończy się jakąś detonacją nienawistnych ładunków.
Podsumowując: moje życie było złe, ale wszystko wskazywało na to, że stanie się jeszcze gorsze. To tak, jakby podczas wizyty w restauracji w talerzu pływał włos i ktoś pełen dobrych chęci, próbując go wyjąć i uratować swój pyszny posiłek, potrącił solniczkę i wysypał całą sól do zupy. Nie za bardzo wiadomo, co potem zrobić.Bardzo niekomfortowa sytuacja.
– Długo nad tym myślałaś? – skwitowała cierpko Audrey i wykrzywiła z niesmakiem usta.
Moja starsza siostra miała wszystko to, o czym ja zawsze marzyłam. Piękne, wyraziste zielone oczy, które w słońcu mieniły się na niebiesko, idealnie wykrojone usta i figurę modelki, której zazdrościły jej wszystkie dziewczyny w okolicy. A także, w przeciwieństwie do mnie, idealnie proste blond włosy, które nawet przy małym wysiłku wyglądały tak, jakby Audrey właśnie wyszła od fryzjera.
Stojąc na środku salonu, niczym gladiator tuż przed śmiercią, i wpatrując się w kwaśną minę siostry, doszłam do samo nasuwającego się wniosku:fryzurę zawsze można zmienić. Charakter niekoniecznie.
Charakter miała wyjątkowo paskudny i najwyraźniej w mojej obecności wychodziło z niej to, co najgorsze. Szczególnie kiedy patrzyła na mnie tym swoim oceniającym wzrokiem starszej siostry i wypluwała kolejną porcję obelg dotyczących mojego wyglądu.
– Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest, że taka piękna, porcelanowa twarz kryje tak okropny charakter? – wyrzuciłam z siebie w odpowiedzi.
– Nie można mieć wszystkiego – odparła od niechcenia, posyłając mi cwaniacki uśmieszek. – Chociaż muszę ci przyznać, tobie zdecydowanie dostały się gorsze geny.
Zazgrzytałam zębami i zmrużyłam gniewnie oczy. Naturalnie nie mogłam się odgryźć, gdyż zgadzałam się z każdym jej słowem. Zawsze gdy patrzyłam w lustro, stwierdzałam, że nie jestem zbyt urodziwa. A ponoć w lustrze wyglądamy znacznie lepiej niż w rzeczywistości…
Czasami bardzo się cieszyłam, że nie muszę na siebie patrzeć.
– Skończyłaś już szesnaście lat, Lou, więc teoretycznie mogłabyś opuścić szkołę. Z pewnością udałoby ci się dostać na jakiś szkocki uniwersytet… – zaczęła ostrożnie moja mama, posyłając tacie ukradkowe spojrzenie, tym samym przerywając naszą słowną przepychankę. – Ale masz taki potencjał, Lou! Zdałaś wybitnie zeszłoroczne egzaminy, i to o rok wcześniej niż standardowo! A teraz masz szansę przygotowywać się do tych na poziomie zaawansowanym i osiągnąć jeszcze więcej! Dlaczego chcesz ją zmarnować?
– Nie chcę jej marnować – odparłam, czując, jak w moim gardle rośnie coraz większa gula. – Po prostu…
Wcale nie czuję się taka mądra, za jaką wszyscy mnie uważają, i ta presja zaczyna mnie przerastać.
– Po prostu szkoły są stresujące – dokończyłam po chwili, tłumiąc w sobie prawdziwy powód nerwowego zachowania. – I pełno w nich dręczycieli.
– W takim razie gdzie chciałabyś się uczyć? – zapytała mama, uważnie mi się przyglądając.
– Z moim nieco specyficznym podejściem do życia i charakterem najlepiej nadaję się do indywidualnego nauczania. W domu – odpowiedziałam całkiem szczerze. – Może spróbujemy przez jeden semestr? Najwyżej się przekonam, że i do tego się nie nadaję. Wtedy nie będę nadawać się już do niczego.
– Jest już wystarczająco zacofana społecznie. – Audrey nie dawała za wygraną i koniecznie chciała mnie wyprowadzić z równowagi. A powiedzieć trzeba, że była już bardzo blisko celu. – Kontakt z ludźmi dobrze ci zrobi, skrzacie. Dopóki nie będziesz się wtrącała w moje sprawy, jestem w stanie zaakceptować fakt, że krążysz gdzieś po korytarzach razem z tą swoją nieogarniętą czupryną. Został nam tylko rok, potem nie będziemy musiały na siebie patrzeć.
– Dziękuję za wsparcie, Audrey. Ty też nie chcesz, żebym chodziła do tej samej szkoły, a właśnie straciłaś ostatnią szansę, żeby się mnie pozbyć. – Uśmiechnęłam się do niej fałszywie, na co jedynie przewróciła oczami. Szkoda, że jej tak nie zostało. – Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? Mijać mnie każdego dnia na korytarzu?
Audrey zaczęła ciskać błyskawicami z oczu.
– Byłabyś w stanie siedzieć całymi dniami sama w domu? Zastanów się nad tym, Lou. To nie takie proste – wtrącił jak zwykle racjonalny tato Simon, patrząc na mnie ciepło, jakbym stanowiła największe osiągnięcie w jego życiu. Było mi przykro, że praktycznie na każdym kroku go rozczarowywałam, tym razem przymusową zmianą szkoły, i to praktycznie przed końcem nauki.
– Nie jesteśmy w stanie zapewnić ci w domu takiego samego poziomu i warunków, jakie panują w Saint Bernards, Lou – dodała ze smutkiem mama. – To najlepsza prywatna szkoła na wyspie. Większość zeszłorocznych absolwentów dostało się do Cambridge i do Oksfordu!
Przełknęłam głośno ślinę.
Właśnie to najbardziej mnie martwiło. A co, jeśli ja się nie dostanę i inwestycja rodziców w moją edukację pójdzie na marne?
– Czesne i tak kosztuje fortunę. – Spuściłam oczy na swoje drżące palce. – Jesteście pewni, że nas na to stać?
Mama uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Nie martw się o pieniądze, Lou. Jakoś je zorganizujemy. Audrey dostaje stypendium sportowe, a ty prawdopodobnie otrzymasz naukowe, jeśli próbny egzamin we wrześniu dobrze ci pójdzie. A o tym jestem przekonana.
– To i tak kosmiczna kwota, mamo.
Westchnęła.
– Trudno. Byłabym okropną matką, gdybym pozwoliła, aby moja zdolna córka zrezygnowała z dalszej nauki. Skończysz studia i zmienisz świat na lepsze! Kto wie, może to właśnie ty odkryjesz jakiś innowacyjny lek na choroby, które teraz wydają się nieuleczalne? Zawsze o tym marzyłaś, Lou.
Być może. Ale im byłam starsza, tym mniej wierzyłam, że mi się to uda.
W moim wnętrzu momentalnie zatrzepotała panika. Rodzice tak bardzo we mnie wierzyli. Z jednej strony było to naprawdę pokrzepiające, starali się mnie wspierać, jak tylko mogli. Z drugiej jednak właśnie przez to czułam, że nie mogę sobie pozwolić na żadne potknięcie, i ciągle wydawało mi się, że to, co robię, wcale nie jest wystarczające.
Chciałam, żeby byli ze mnie dumni.
– A jeśli nie dam rady? – wyburczałam pod nosem, słysząc głośne bicie swojego serca. – A co, jeśli się okaże, że wcale nie jestem taka zdolna? Jeśli stanę się w Saint Bernards ledwo przeciętna i nie uda mi się dostać na żadną prestiżową uczelnię?
– Ty miałabyś nie dać rady? A sądziłam, że już nie możesz powiedzieć dzisiaj nic głupszego. Wybacz, myliłam się – skomentowała Audrey, posyłając mi cierpki uśmieszek.
Złośnica.
– To ty jesteś złotym dzieckiem tego domu. Powinnaś mieć większe ambicje – dodała kpiąco. – Tylko mi nie mów, że nagle zmieniłaś zdanie co do Oksfordu i zamierzasz iść na mój uniwersytet!
Audrey już od jakiegoś czasu miała jasny plan na swoją przyszłość: dostać się na Uniwersytet Edynburski, do tamtejszego klubu sportowego, a potem do narodowej reprezentacji Szkocji w tenisie. Czasami jej tego zazdrościłam.
Spiorunowała mnie wzrokiem, chcąc wymusić konkretną odpowiedź. Niedoczekanie.
– Tego jeszcze nie wiem. Ale nie jest to tylko twoja szkoła. Każdy może się zapisać, a nawet zostać przyjęty!
Wyrzuciłam do góry rękę w teatralnym geście, unosząc wskazujący palec, jednak pod wpływem jej spojrzenia szybko schowałam ją za plecy. To nie czas ani miejsce na takie wygłupy.
– Mamo! Jak możesz jej na to pozwolić? Zrobi mi taki wstyd, że z zażenowania nie będę mogła chodzić na zajęcia! – Audrey natomiast wolała kontynuować przedstawienie.
Mina mamy pozostała jednak niewzruszona.
1:0 dla Lou.
I bardzo dobrze. To Audrey powinna zdobywać tytuły naukowe gdzieś dalej od domu. Dalej ode mnie. Wszystkim wyszłoby to na zdrowie.
– Dla twojej wiadomości, skrzacie, nie zamierzam przyznawać publicznie, że jesteś moją siostrą. Ani teraz, ani w dorosłym życiu. Mam nadzieję, że dostaniesz się na jakiś sztywniacki uniwerek na drugim końcu wyspy i nie będziemy musiały na siebie patrzeć – kontynuowała siostra, rzucając mi kolejne wściekłe spojrzenie.
– Czy ty zawsze musisz być dla mnie taka wredna?
– Nie jestem wredna. Po prostu ci uświadamiam, że w rzeczywistości wcale nie jesteś taka mądra i idealna, jak się wszystkim wydaje. Ktoś musi, w końcu rodzice obchodzą się z tobą jak z chińską porcelaną i nigdy ci tego nie powiedzą. – Jej głos wręcz ociekał kpiną.
– Mam świetną pamięć, a moja średnia ocen jest powyżej oczekiwań, w przeciwieństwie do niektórych osób, które przebywają w tym pokoju – odgryzłam się.
To były jedyne plusy doskonałej pamięci i braku życia towarzyskiego. Na moje nieszczęście nie miałam ich więcej.
– Za to ja mam idealną prezencję i naturalny talent do komunikacji – odpowiedziała, wskazując na siebie. – W przeciwieństwie do niektórych osób, które przebywają w tym pokoju.
Trafiła w sedno. Prezencji niestety nie posiadałam. Ani idealnej, ani wystarczającej. Po prostu żadnej. Moja nieogarnięta czupryna ciemnych, kręconych włosów także nie dodawała mi uroku.
– Na imprezy też nie zamierzam cię zabierać, jasne? – dodała, wstając z fotela. – Nawet nie próbuj mnie prosić. I tak tam nie pasujesz, więc nie ma potrzeby, żebyś niszczyła komuś dobrą zabawę.
Zło wcielone. Znała mnie zbyt dobrze, doskonale wiedziała, gdzie uderzyć słowami.
– I tak nie zamierzałam na żadne chodzić.
Odechciało mi się już kłócić. Wyssała ze mnie wszystkie pozytywne emocje i energię. Była jak energetyczny wampir.
– W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko trzymać za ciebie kciuki, kruszynko – powiedział tato Simon, po czym podniósł się z kanapy, podszedł do mnie i złożył buziaka na moim czole. – Nie daj się im! Jesteś warta o wiele więcej, niż ci się wydaje.
Nie byłam tego taka pewna.
– Czy ktoś widział Libby? Obiecała, że to ona posprząta dzisiaj kuwetę – odezwała się Audrey, przypominając salonowemu towarzystwu, że brakuje jeszcze jednego członka rodziny.
Libby, najmłodsza spośród nas, dwunastolatka o wielkich zielonych oczach, bardzo podobnych do oczu Audrey, wykazywała się zazwyczaj większym przystosowaniem do życia niż ja. Jak na swój wiek była wyjątkowo cwana i doskonale wiedziała, co zrobić, żeby okręcić sobie wszystkich wokół palca. Z wyjątkiem kota. Penny, biała kotka rasy ragdoll, raczej za nią nie przepadała, od kiedy jako ledwo chodzący szkrab Libby przypadkiem przytrzasnęła jej drzwiami ogon.
– Jest u koleżanki – wtrąciła mama, po czym zniknęła w kuchni.
Nawet moja młodsza siostra wiodła bogatsze i bardziej interesujące życie towarzyskie niż ja.
Nie jest łatwo być czarną owcą rodziny.
– Sprzątasz kuwetę – oznajmiła ostro Audrey, nie dając mi nawet szansy na odpowiedź.
~*~
Leżałam sobie spokojnie na łóżku i wesoło machałam nogami w powietrzu. Całkowicie pochłonęła mnie akcja filmu, rozgrywająca się na kilkunastu calach ekranu laptopa, przez co nie zwracałam uwagi, co dzieje się wokół. Mieszkaliśmy na obrzeżach Edynburga, w przytulnej, wiktoriańskiej szeregówce na trzech piętrach. Okolica uchodziła za iście sielankową; z dużą ilością zieleni, przyjaznymi sąsiadami, autobusem, który dojeżdżał pod samą szkołę, i niedaleką drogą na pobliski cmentarz.
Drzwi nagle się otworzyły i do środka mojej jaskini na poddaszu z licznymi skosami i prywatną łazienką wparowała pewnym krokiem Audrey, ubrana w krótką, i – jak na moje oko – zbyt obcisłą czarną sukienkę. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na nią z niezrozumieniem.
– Masz piętnaście minut, żeby się doprowadzić do porządku – oznajmiła tonem pełnym pogardy, mierząc wzrokiem moją pidżamę w jednorożce. Jej spojrzenie zatrzymało się na grubych skarpetach, które okrywały moje wiecznie zziębnięte stopy. – Serio? Skarpety? Jest lato. I to wyjątkowo gorące.
Prychnęłam.
– Gorące? Mieszkamy w Szkocji, Audrey.
W lecie bywało zazwyczaj chłodno, niebo pokrywały chmury, jakby ktoś urządził na nim produkcję lodów śmietankowych, a zimy były długie i wietrzne. Skarpety stanowiły więc część mojej codzienności, czy jej się to podobało, czy nie.
– Jesteś pewna, że nie podmienili cię w szpitalu?
Postanowiłam zignorować tę uwagę, bo obrażała moje delikatne uczucia. Nieważne, że robiła to po raz enty.
– Po co mam się doprowadzać do porządku? Jest mi dobrze.
– Jedziemy na imprezę na zakończenie wakacji. Będą tam wszyscy, którzy mają jakiekolwiek znaczenie i z którymi warto się zadawać w naszej szkole. Mama obiecała, że da nam na taksówkę powrotną i nie będzie miała do mnie pretensji, jeśli wrócimy późno, o ile wezmę cię ze sobą. Nic nie pijesz, trzymasz ode mnie dystans i najważniejsze: nikomu nie wspominasz, że jesteśmy spokrewnione. Jasne?
– Mam już plany na dzisiejszy wieczór, tak więc wybacz, ale nigdzie nie jadę – odparłam, spuszczając wzrok na ekran komputera. Ostatni weekend wakacji miałam zamiar spędzić tak jak wszystkie poprzednie: oglądając serial i wpychając w siebie słodkości, które chowałam przed Audrey w szufladzie z bielizną. Groźne spojrzenie siostry lekko mnie przerażało, a nie zamierzałam kusić losu. Audrey bywała wredna i okrutna, szczególnie wobec mnie. Mogła na przykład jeszcze bardziej mnie obrazić, wytykając mi wagę, która nie była szczególnie niepokojąca, ale jednak wyższa od jej wagi, a ja miałam już wystarczająco podły humor. I niską samoocenę.
– Poza tym dobrze wiesz, że nie jeżdżę samochodem po zmroku.
– Nie denerwuj mnie, Louise. Zostało ci czternaście minut. – Przybrała kwaśną minę i założyła ręce na piersi, sprawiając, że już i tak zbyt duży dekolt tylko jeszcze się powiększył. – I zrób coś z tymi włosami, wyglądają jak gniazdo.
– I tak nie będę się przyznawać, że jestem twoją siostrą, więc co cię obchodzą moje włosy? Nie lubię imprez. I nikogo tam nie znam. W ogóle nie lubię wychodzić z domu. Dosłownie przed momentem sama zabroniłaś mi na nie chodzić!
– Po to tam jedziesz, odludku społeczny, żeby się zintegrować z innymi, normalnymi ludźmi. Nie marudź. Mama twierdzi, że dobrze ci to zrobi.
– Powrót taksówką w środku nocy? Na pewno mi w niczym nie pomoże. Jak właściwie dostaniemy się na tę całą imprezę?
– Moim samochodem – wyjaśniła. – Odbiorę go jutro po południu.
– Nie podoba mi się ten plan.
– Nie dramatyzuj, skrzacie. Zamkniesz oczy i zaciśniesz mocno zęby. – Prychnęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
Nie chciałam się integrować. Miałam zamiar pozostać niewidzialna do końca szkoły średniej, potem przetrwać studia i znaleźć jakąś nudną, ale stabilną pracę w niewielkiej firmie, w której nie wymagają dużej odporności na stres, gdyż takowej nie posiadałam. Potem planowałam kupić kota, psa i mieszkać na przedmieściach Edynburga w ślicznej, wiktoriańskiej rezydencji z ogródkiem i dostępem do Internetu. Impreza absolutnie nie wpasowywała się w moje plany.
No i miałam naprawdę złe przeczucia. A moja intuicja rzadko się myliła.
Z niechęcią podniosłam się z łóżka, doskonale wiedząc, że jeśli nie pójdę z nią na tę nieszczęsną imprezę, mama nie pozwoli jej nigdzie jechać, a wtedy cała wina spadnie na mnie i już nic nie będzie w stanie sprawić, że Audrey zacznie rozmawiać ze mną tak szczerze jak dawniej. Wygrzebałam z szafy dżinsy, a także swój ulubiony sweter w musztardowym kolorze. Nie miałam pewności, czy to dobry wybór, bo przecież można go było dostrzec z odległości kilku metrów, a ja nie chciałam się rzucać w oczy. Łudziłam się jednak, że komfortowe ubranie doda mi nieco pewności siebie.
Dziesięć minut później stanęłam przed drzwiami wyjściowymi, gdzie czekała już na mnie wystrojona i wyperfumowana Audrey, obracając w palcach kluczyki do samochodu.
– W tych twoich książkach, które ciągle czytasz, nie napisali nic o tym, jak powinno się ubrać na letnią imprezę, żeby nikt nie uciekł od ciebie z krzykiem? – skwitowała, mierząc wzrokiem mój strój. – Przynajmniej nikomu nie przyjdzie do głowy, że jesteśmy ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane.
Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu bawiłyśmy się razem lalkami, tworzyłyśmy sukienki z zasłon i urządzałyśmy pokazy mody, a także dzieliłyśmy się największymi sekretami. Ale jedna noc, dokładnie cztery lata temu, sprawiła, że wszystko się zmieniło.
– Bawcie się dobrze – powiedziała mama, wychylając się z kuchni, i wręczyła Audrey obiecane pieniądze na taksówkę.
– Naprawdę muszę tam iść? – wyjęczałam, na co siostra przewróciła oczami. – Może zostanę w domu i obejrzymy razem jakiś film?
Mama zbliżyła się do mnie i położyła mi dłonie na ramionach.
– Wiem, że wyjście ze strefy komfortu jest trudne, Lou, ale nie możesz tego odwlekać w nieskończoność. Musisz wreszcie zmierzyć się ze swoimi lękami i zacząć żyć swoim życiem, a nie tym, które ktoś opisał na papierze.
– To nie jest dobry pomysł – panikowałam. – Nie jestem na to gotowa. Będę łatwym celem dla kogoś o złych zamiarach.
– Z Audrey będziesz bezpieczna.
Co do tego miałam naprawdę wielkie wątpliwości.
Pozostawiłyśmy miasto daleko za sobą i wjechałyśmy w wąską ulicę, prostopadłą do nurtu rzeki, którą od asfaltu oddzielał jedynie metr tajemniczych krzaków i kamienny płot. Zatrzymałyśmy się na prowizorycznym parkingu. Odziedziczony po mamie Marny Rzęch, czyli stary i niezwykle ciasny mini cooper w kolorze dyni, Audrey wcisnęła pomiędzy dwa inne samochody i zgasiła silnik. Spojrzała na mnie oceniającym wzrokiem, po czym sięgnęła po leżącą na tylnym siedzeniu torebkę. Wyjęła z niej jakąś buteleczkę, a jej zawartość rozsmarowała na moich kręconych, wiecznie puszących się włosach w kolorze dojrzałych kasztanów i lekko je ułożyła.
– Tak lepiej – oceniła swoją pracę, wykrzywiając usta w dzióbek, po czym ostatni raz przejrzała się w lusterku nad siedzeniem. – Oddaję ci kluczyki. Spotkamy się przy Marnym Rzęchu za pięć pierwsza. Masz się pojawić punktualnie, gotowa psychicznie do jazdy po zmroku, jasne? I pamiętaj, o czym rozmawiałyśmy wcześniej. Znamy się tylko z widzenia.
– Ale z ciebie chamidło, Audrey Barlow. Dobrze wiesz, że mam traumę i boję się jeździć samochodem w nocy, ale i tak mnie do tego zmuszasz – skwitowałam cierpko. To wcale nie było miłe.
– Ta twoja trauma jest idiotyczna. Jak można się bać reflektorów samochodów nadjeżdżających z naprzeciwka?
– Można. Są oślepiające. A ty jako moja siostra powinnaś mnie jakoś wesprzeć albo uspokoić, a nie zmuszać do czegoś, czego nie lubię.
– Rodziny się nie wybiera – rzuciła przez ramię, po czym zgrabnie wyskoczyła z pojazdu i odeszła w stronę imprezowiczów, którzy z tej odległości przypominali raczej pląsające punkciki.
Początkowo wcale nie miałam zamiaru wychodzić z samochodu. Jednak szybko okazało się, że czas leci niesamowicie powoli, kiedy marzysz jedynie o powrocie do domu, swojej piżamie w jednorożce, serialu i skarpetach, ale musisz czekać pośrodku niczego w śmierdzącym kurzem i miętusami samochodzie, aż twoja siostra upije się jak dzban, żeby można ją było odwieźć w całości taksówką do domu.
Gdyby czas był osobą, z pewnością miałby złośliwą twarz Audrey.
Postanowiłam w końcu opuścić Marnego Rzęcha. Doszłam do końca parkingu, przedarłam się przez chaszcze i kilka razy zaklęłam soczyście pod nosem, kiedy o mało co nie skręciłam kostki. Powoli zeszłam po śliskich, kamiennych schodkach i stanęłam na żwirowej, ciągnącej się wzdłuż rzeki ścieżce, która prowadziła do starej, rozsypującej się budowli, gdzie odbywała się impreza. Z bujnej zieleni wyłaniała się przykryta kopułą glorieta, wykonana w formie otwartego pawilonu z ośmioma przystrojonymi w kolorowe lampki antycznymi kolumnami, rozmieszczonymi symetrycznie na okręgu. Było gwarno, głośno z powodu muzyki lecącej z ogromnych głośników podłączonych do generatora prądu i wyjątkowo wcale nie duszno, ale tylko dlatego, że impreza miała miejsce w plenerze.
Zbliżyłam się nieco i wspięłam po schodkach na podest. Ludzie rozmawiali i tańczyli, a ci w stanie ekstremalnego upojenia alkoholem przytulali kolumny i szeptali do nich czułe słówka. Było całkiem przyjemnie, chociaż w głębi serca czułam, że najgorsze jeszcze przede mną.
Postanowiłam pójść za radą siostry i z kimś się zintegrować. Zaczęłam rozglądać się na boki, szukając potencjalnej ofiary, ale jakoś nikt nie sprawiał wrażenia zainteresowanego poznaniem nowej osoby. I wcale mnie to nie dziwiło. Na ich miejscu też nie chciałabym siebie poznawać.
– Przestań się rozglądać jak wariatka. – Audrey szarpnęła mnie za ramię, ciasno oplatając je swoimi palcami. W drugiej ręce trzymała prawie już pusty plastikowy kubeczek. Szło jej całkiem szybko. Może w tym tempie skończymy wcześniej? – Czekaj na mnie przy samochodzie, młoda, tak jak się umawiałyśmy.
Puściła moje ramię i odeszła w kierunku grupki rozchichotanych dziewczyn, których ciała pląsały w rytm muzyki.
– Audrey to twoja siostra? – Usłyszałam pytanie i lekko zdziwiona odwróciłam się w lewo, gdzie stała nieznana mi dziewczyna z włosami we wszystkich kolorach tęczy.
– Zakazała mi mówić o naszym pokrewieństwie – odparłam, na co Chodząca Tęcza głośno się zaśmiała. Bez wahania odwzajemniłam uśmiech. A że przy okazji wszystko się wydało, trudno. – Jestem Lou.
– Claude. Nowa? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
Wydawała się całkiem sympatyczna. Zdecydowanie powinnam się z nią zintegrować.
– W Edynburgu? Nie. Dotychczas chodziłam do żeńskiej szkoły. I cóż… Nie lubię imprez.
Posłała mi ciepły uśmiech i uścisnęła moją dłoń.
– Właściwie… Co to za miejsce? – Wskazałam ręką na tajemniczą budowlę, a potem na resztę dziwnej okolicy. Nie była to lokalizacja, w jakiej zazwyczaj odbywały się nastoletnie imprezy. A przynajmniej tak podpowiadała mi wyobraźnia książkary, maniaczki filmowej i romantyczki w jednym.
– To część ogromnej posiadłości rodziców najpopularniejszego chłopaka w naszej szkole. Co roku urządza tutaj imprezę na zakończenie wakacji.
– Wygląda… jakby luksusowo. I trochę przerażająco – parsknęłam i skrzywiłam się, na co Claude głośno się zaśmiała.
– Coś czuję, że się dogadamy. Chodź, zobaczymy, czy uda nam się upolować coś do picia w tym przerażającym lesie.
Udało jej się upolować i wlać do gardła całkiem sporo. Przez następną godzinę kurczowo ściskałam w dłoni kubek z colą i obserwowałam, jak Claude wlewa w siebie kolejne porcje trunków. A potem nagle przyłożyła dłonie do ust i zaczęła wyrzucać w pobliskie krzaki zawartość żołądka. Trzymałam jej tęczowe włosy, które wyróżniały się w tłumie jeszcze bardziej niż mój musztardowy sweter i gniazdo na głowie. Doceniałam leśną scenerię wokół gloriety i brak konieczności sprzątania za nowo poznaną koleżankę. Ręce zdążyły mnie już mocno rozboleć, kiedy Claude gwałtownie się wyprostowała, przyjęła chusteczkę, którą jej podałam, i wytarła usta.
– Się narąbałam… – oznajmiła niewyraźnie, opierając prawie bezwładne ciało na moim ramieniu.
Jeśli integracja polega na obserwowaniu czyichś rewolucji żołądkowych, to ja serdecznie dziękuję, ale wystarczy.
Nagle Claude ruszyła przed siebie. Chwiejnym krokiem zmierzała w kierunku przerażających krzaków, jednak zdążyłam ją w porę zatrzymać. Posadziłam ją na schodkach i wyprostowałam obolałe plecy. Nie wiedziałam, gdzie przebywała moja siostra, miałam dosyć imprezowania i najchętniej po prostu wróciłabym bez niej, ale wizja samotnej wycieczki powrotnej przez las, a potem przejażdżki taksówką przerażała mnie jeszcze bardziej niż czekanie na Audrey.
Gdybym nie była taka beznadziejna, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
Podniosłam głowę i rozejrzałam się po tłoczących się na podeście gloriety ludziach. Zdecydowanie nietrzeźwych, znajdujących się w bardzo podobnym stanie do Claude. Tylko jeden chłopak, bez skrupułów wpatrujący się we mnie i opierający o kolumnę na szycie schodów, nie pasował do reszty obrazka.
No dobra. Bezczelnie się na mnie gapił i wcale nie czułam się z tym komfortowo. Bardzo możliwe, że należał do lokalnych psycholi, ale ja nie mogłam o tym wiedzieć, bo nie wychodziłam zbyt często z domu i nie miałam znajomych, którzy mogliby mnie przed nim ostrzec.
Jak na psychola był całkiem przystojny, choć w ciemności, którą rozświetlały tylko kolorowe lampki na kolumnach, nie mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Widziałam jedynie szeroko otwarte na mój widok oczy i rozchylone w szoku usta.
Niemiło.
Dobrze wiedziałam, jak wyglądam. Audrey wytykała mi mankamenty urody co najmniej dwa razy w tygodniu. Pan Psychol wcale nie musiał ostentacyjnie pokazywać, jak bardzo mu się nie spodobałam.
– Masz z kim wrócić, Claude? – zapytałam pijaną dziewczynę, postanawiając, że zignoruję nieznajomego szaleńca. Kiedy nie usłyszałam odpowiedzi, spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu siedziała Chodząca Tęcza, i zobaczyłam jedynie pustkę.
Bardzo niemiło.
Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu tęczowej czupryny i na całe szczęście udało mi się ją szybko znaleźć. Claude stała na kamiennym moście, łączącym oba brzegi rzeki, z wyraźnym zamiarem pozbycia się swojej garderoby ku uciesze grupki frajerów. Lekko panikując, pobiegłam w jej stronę i w ostatniej chwili powstrzymałam przed nieplanowanym pokazem, którego z pewnością ogromnie by żałowała.
– Ej, daj jej skończyć! – Usłyszałam z tłumu rechoczących idiotów, którzy sądzili, że załapią się na darmowy pijacki striptiz.
Otóż nie tym razem.
– Nie słyszałaś, co do ciebie powiedziałem? – odezwał się znowu podejrzany typek, tym razem nieco ostrzej, aż lekko zadrżałam ze strachu. Odbił się rękami od kamiennej barierki mostu i ruszył w moim kierunku.
To nie wróżyło nic dobrego.
Zbliżył się do mnie i pochylił, wyrównując różnicę wzrostu. Już z daleka do moich nozdrzy dotarł odór alkoholu i żołądek zacisnął mi się z przerażenia w supeł. Niestety na moście nie znajdowała się żadna latarnia ani nawet kolorowe lampki, które choć trochę rozświetliłyby mu twarz. Nie wiedziałam więc, z kim właściwie zadarłam. Wyraźnie jednak czułam wywołującą odruchy wymiotne woń procentów i na chwilę przestałam oddychać.
Gdyby zdawali sobie sprawę, jak bardzo śmierdzą, już nigdy nie wzięliby do ust żadnego alkoholu.
– Najwyraźniej nie masz pojęcia, kim jestem – warknął, na co się odsunęłam i kurczowo złapałam za ramię Claude, chociaż ta była zbyt nieprzytomna, aby mogła mi jakkolwiek pomóc.
– Wystarczy, Carter. – Do naszej bardzo przyjemnej pogawędki dołączył trzeci, lekko ochrypły, ciepły męski głos, dochodzący zza podejrzanego typka, który najwidoczniej miał na imię Carter. Przewaga liczebna chłopaków zaczynała mnie coraz bardziej niepokoić.
Najwyższa pora się ulotnić. Najlepiej niezauważenie, jak dwutlenek węgla w procesie spalania.
– Spieszymy się. Bardzo mi przykro, ale nie załapiecie się na darmowy pokaz. – Zdecydowanie nie powinnam była prowokować pijanego osiłka. Tym bardziej ich całego stada. Ale zrozumiałam to zbyt późno. – I nie sądzę, aby wpuścili was do miejsca, gdzie się za to płaci.
Nie miałam pojęcia, co właściwie we mnie wstąpiło. Nigdy nie należałam do pyskatych nastolatek, które buntują się przeciwko światu. Zazwyczaj byłam cicha, kompletnie niewidoczna, nie odzywałam się niepytana i starałam się nie robić sobie wrogów – a przynajmniej tak było od kilku lat. Coś mi odbiło, najwyraźniej.
Podejrzany typek o imieniu Carter złapał mnie za ramię i mocno ścisnął, a moja twarz wykrzywiła się z bólu.
– Nawet nie wiesz, z kim zadzierasz. – Na te słowa przerażenie ogarnęło każdą komórkę mojego ciała. I nie spodobało mi się to na tyle, że natychmiast postanowiłam stamtąd uciec. Mocno odepchnęłam jego rękę, chwyciłam za ramię Claude i wyminęłam natarczywego, usiłującego mnie nastraszyć idiotę. A nawet kilku.
I wtedy coś nagle chlupnęło, ktoś soczyście zaklął, a reszta z jakiegoś powodu zaczęła pękać ze śmiechu. Nie zamierzałam dociekać z jakiego. Skupiłam się raczej na tym, że udało mi się samej uwolnić od oprawcy. I to w tak szybkim tempie.
Zerknęłam za siebie. Nie byłam zbyt silna ani wysportowana. Wolałam oglądać seriale niż chodzić na siłownię, dlatego poczułam ogromną dumę, oddalając się od tajemniczego Cartera i jego kółka wzajemnej adoracji, podczas gdy on stał, jak gdyby nigdy nic, głośno rechocząc. Nie był to przyjemny śmiech, raczej taki, który spotyka się w horrorach, zanim morderca próbuje zabić piłą mechaniczną jakiegoś pobocznego bohatera. Tuż obok niego o barierkę opierała się druga postać. Trzymała włączoną latarkę i pochylała się nad barierką z kamienia, usiłując dostrzec coś w pogrążonej w ciemności wodzie. Doszłam do wniosku, że musiał być to trzeci uczestnik naszej przemiłej rozmowy.
Nagle się wyprostował i spojrzał prosto na mnie, a ja stanęłam jak wryta. Dzięki latarce, którą trzymał, zdołałam zauważyć zarys zaciśniętej szczęki, rozpoznać jego rysy twarzy i powiązać go z psycholem z ogniska. Zmroziło mnie ze strachu, a w gardle utknęła mi wielka gula. Ewidentnie coś przeskrobałam.
– To był mój telefon, idiotko – krzyknął za mną.
No i się wyjaśniło.
Wpatrywał się we mnie z uprzejmym zainteresowaniem, jakbym była rzadkim okazem egzotycznego ptaka.
– Nie masz pojęcia, kim jestem, prawda? – zapytał powoli, dobierając ostrożnie każde słowo.
Był wściekły i w każdej chwili mógł mi zrobić krzywdę, a fakt, że już wcześniej uznałam go za psychola, jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził. Jego głos stracił ciepłą barwę i zrobił się przerażający.
– Ja nie… To nie było specjalnie!
– Zdaje się, że masz przesrane – odezwała się Claude, ledwo trzymając pion.
– Dzięki, Claude. To bardzo pocieszające.
Niewiele myśląc, owinęłam jej ramię wokół swojej szyi i ruszyłam dalej w kierunku kamiennych schodków, które prowadziły na parking. Nie miałam zamiaru czekać, aż koleżka podejrzanego typka o imieniu Carter skrzywdzi mnie w ramach zemsty za wrzucenie telefonu do wody. Ramię wystarczająco zabolało.
Odszukanie Audrey wcale nie było proste, szczególnie z uwieszoną na ramieniu Chodzącą Tęczą. Powoli przeczesywałam każdy metr krzaków wokół gloriety, aż wreszcie znalazłam rozchichotaną, wyraźnie nietrzeźwą siostrę, swobodnie tańczącą z grupką równie pijanych nastolatków. Na mój widok przestała się uśmiechać i oddaliła się od koleżanek.
– Wracamy do domu – przekazałam jej uprzejmie, na co zmarszczyła brwi. Czekałam na jakiś wybuch i niemiłe słowa, ale nic takiego nie nastąpiło.
– Coś się stało – stwierdziła, doskonale czytając z mojej twarzy. – Co znowu przeskrobałaś?! Jeżeli narobiłaś mi wstydu, skrzacie, nie ręczę za siebie!
– Możliwe, że ktoś mnie teraz szuka, aby utopić mnie w rzece. Dlatego musimy stąd wiać – powiedziałam krótko, nie tracąc czasu na zbędne wyjaśnienia. – No i musimy odstawić Claude do domu.
Audrey nie odpowiedziała. Zacisnęła usta w wąską linię, po czym przybrała sztuczny uśmiech i pożegnała się z przyjaciółmi. Nie miałam zamiaru zostawać w tym miejscu ani chwili dłużej, dlatego od razu skierowałam się z Tęczą na parking. Pozwoliłam, aby oparła się o Marnego Rzęcha, i w ciszy czekałyśmy na nadejście mojej siostry.
– Taksówka zaraz tu będzie – poinformowała mnie Audrey, kiedy kilka minut później pojawiła się na parkingu, mierząc Claude oceniającym wzrokiem.
– Nie możemy pójść piechotą? – zapytałam z nadzieją.
– Oszalałaś? Nie po to się poświęciłam i zabrałam cię tutaj, żeby teraz wracać piechotą z pieniędzmi na taksówkę w kieszeni.
Bardzo, ale to bardzo nienawidziłam podróżować w nocy samochodem. Każda taka przejażdżka wywoływała u mnie strach, który czasami kończył się ogromnym atakiem paniki, uniemożliwiającym mi regularne oddychanie. Oblewały mnie zimne poty, moje ciało drżało i miałam wrażenie, że lada chwila stracę przytomność.
– Nigdy więcej nie pojadę z tobą na żadną imprezę – wycedziłam przez zęby, na co Audrey przewróciła oczami. Byłam zmęczona, głodna, wystraszona i zaczęła mnie ogarniać wściekłość, że w ogóle wyszłam z domu.
Kwadrans później na parkingu zatrzymał się czarny pojazd z przymocowaną do dachu lampą z napisem: „TAXI” i moje serce zaczęło bić znacznie szybciej niż zazwyczaj. Zacisnęłam palce na ramieniu Claude i wzięłam kilka głębokich wdechów.
Dasz radę, Lou. Jesteś silną i niezależną kobietą, a to tylko kolejna przeszkoda na twojej drodze. Poza tym nie zapominaj, że musisz uciekać.
– Jedziesz czy nie? – odezwała się Audrey. Po alkoholowym upojeniu nie pozostał nawet ślad.
Przecież była zbyt idealna, żeby było po niej cokolwiek widać, prawda?
– Daj mi się przygotować psychicznie – warknęłam pod nosem. – Dobrze wiesz, że tego nienawidzę.
– To sobie znajdź chłopaka, który będzie z tobą latał prywatnym odrzutowcem.
Żeby to było takie proste.
Zapakowanie Claude do taksówki trochę trwało, zwłaszcza że w ogóle nie chciała współpracować. Zapierała się rękami i nogami, głośno chichocząc. Przypięłam ją pasami na tylnym siedzeniu i usiadłam obok, a moje serce biło tak szybko, jakby lada chwila miało wyskoczyć mi z piersi.
– Zostawiłam w Marnym Rzęchu torebkę – oznajmiła Audrey, zajmując miejsce obok taksówkarza. – Pod siedzeniem od strony pasażera. Mogłabyś ją wyjąć, skrzacie?
– A nie możesz tego zrobić sama?
– Nie. Oddałam ci przecież kluczyki.
Prychnęłam.
Upewniłam się, że Claude nie zrobi sobie krzywdy, rzuciłam taksówkarzowi przepraszające spojrzenie, po czym wróciłam na parking i zbliżyłam się do Marnego Rzęcha. Z całej siły pociągnęłam za zardzewiałą klamkę od strony pasażera, która miała w zwyczaju zacinać się w najbardziej nieodpowiednich momentach, i kiedy sądziłam, że ten wieczór nie może już być gorszy, drzwi odskoczyły, z impetem odbijając się od samochodu obok. Usłyszałam także podejrzany dźwięk skrobania.
Brzmiał jak niezłe kłopoty. Ale wtedy jeszcze to do mnie nie docierało.
W panice rzuciłam się po torebkę Audrey, zatrzasnęłam drzwi i wróciłam do taksówki.
– Nie jestem pewna, ale prawdopodobnie porysowałam drzwiami samochód obok – wydukałam niewyraźnie.
Audrey odwróciła się i popatrzyła na mnie z politowaniem, kiedy szukałam u niej ratunku, spoglądając na nią rozszerzonymi ze strachu oczami. Odsunęła szybę i wyjrzała przez okno. Przymknęłam powieki i czekałam na sprawozdanie ze zdarzenia oraz długie kazanie na temat mojego braku jakiegokolwiek przystosowania do życia. Jednak nic takiego nie usłyszałam. Audrey szybko zamknęła szybę i spojrzała na mnie z przestrachem.
– Nie mogłaś porysować innego samochodu? Dlaczego porysowałaś akurat TEN?!
Wyrwała mi z dłoni kluczyki i popędziła w kierunku Marnego Rzęcha. Pomimo kilku drinków, które wypiła chwilę wcześniej, zgrabnie wyjechała do tyłu i zaparkowała ponownie kilka samochodów dalej. A potem wpadła jak burza do wnętrza taksówki i poleciła kierowcy, aby wcisnął gaz do dechy.
– Przestawiłam go na wszelki wypadek. Módl się, żeby nikt tego nie widział, skrzacie – oznajmiła przerażająco poważnym tonem, kiedy wjechaliśmy na główną drogę.
Nie brzmiała zbyt pocieszająco.
Było grubo po trzeciej w nocy, kiedy wjechałyśmy na podjazd pod domem. Okazało się, że Claude mieszka po drugiej stronie miasta i podróż się przedłużyła, zwłaszcza że jechaliśmy z prędkością żółwia. Zatrzymywaliśmy się co chwilę przy każdym moim ataku duszności, abym mogła wysiąść, zaczerpnąć świeżego powietrza i opanować drżenie ciała.
Kiedy taksówkarz zatrzymał się na naszej ulicy, oznajmił, że już nigdy więcej nie chce mieć takich klientek. Trudno było go za to winić.
– Wiesz dokładnie, czyj to był samochód? Może uda mi się dogadać z właścicielem? Przecież to tylko drobna ryska – zaczęłam, gdy stanęłyśmy pod drzwiami, ale od razu zostałam spiorunowana wzrokiem przez siostrę.
– Nie chcesz się z nim dogadywać – odparła oschle i weszła do środka. Poszłam za jej przykładem. – Najlepiej, żeby w ogóle o tym nie wiedział. I niczego nie zauważył. Zresztą czy ty widziałaś, co to za samochód? Sam lakier kosztował pewnie fortunę! Nie wychylaj się, dobrze ci radzę.
Coś mi mówiło, że powinnam jej posłuchać.
Objęłam dłońmi niekształtny, kolorowy i ręcznie robiony kubek wypełniony gorącą herbatą z cynamonem i goździkami, po czym posłałam kelnerce uśmiech wyrażający czystą wdzięczność.
– Mamy nową dyniową latte, na pewno się nie skusisz? – zapytała, wbijając we mnie spojrzenie ciepłych, ciemnobrązowych tęczówek, i uśmiechnęła się zachęcająco. Od pewnego czasu byłam jednym ze stałych klientów ich małej, uroczej kawiarni przy wąskiej, brukowanej uliczce niedaleko Starego Miasta, dlatego chętnie zasypywała mnie informacjami na temat nowości i świeżo pieczonych danego dnia ciast.
Z całego serca uwielbiałam to miejsce za jego klimat i charakterystyczny, unoszący się w powietrzu zapach kawy i starych, zakurzonych kartek. Na prawo od wejścia znajdowała się wykonana z ciemnego drewna lada wraz z wielkim ekspresem do kawy w stylu vintage, a ścianę naprzeciwko zdobiła pokaźna kolekcja literatury klasycznej, starannie poukładanej na drewnianych półkach. Na każdym z niewielu stolików paliła się aromatyczna świeca, a zwisające z sufitu kolorowe lampki sprawiały, że nigdy nie miałam ochoty stamtąd wychodzić.
– Pewnie się skusimy – odparłam, lekko zażenowana swoją bardzo słabą siłą woli, szczególnie w kwestii kawy i słodyczy. – Gdy Haley przyjdzie, damy znać.
– Dzisiaj trochę się spóźnia, co?
Zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku i wyrzuciłam ręce w bok na znak, że nie mam pojęcia, co się dzieje z przyjaciółką, którą poznałam dwa miesiące temu przez internet.
Nasza znajomość zaczęła się bardzo niewinnie. Przypadkowo trafiłam na forum książkowych szaleńców, którego była członkiem, a potem z dnia na dzień wymieniałyśmy coraz więcej wiadomości i książkowych rekomendacji. Początkowo celowo nie zdradziłyśmy sobie nawzajem żadnych danych osobowych, jedynie imiona. Obecnie wiedziałam, że Haley, tak jak ja, mieszka w Edynburgu, ma nieznośnego brata bliźniaka i jest w wieku mojej siostry. Spotykałyśmy się w każdą niedzielę po południu, o tej samej porze i w tym samym miejscu, wymieniając się przy okazji tytułami, które jako wprawione mole książkowe zdążyłyśmy pochłonąć w trakcie ostatnich siedmiu dni.
Drzwi wejściowe gwałtownie się otworzyły i do środka wpadła wysoka, ciemnowłosa nastolatka o najpiękniejszych zielonych oczach, jakie w życiu widziałam, choć tym razem schowanych za okularami w modnych oprawkach. Dostrzegła mnie przy jednym ze stolików i błysnęła białymi zębami. W kilku krokach znalazła się tuż przy mnie i mocno przytuliła. Jej proste ciemnobrązowe włosy jak zwykle pachniały truskawkami, co sprawiło, że na moje usta mimowolnie wypłynął rozczulający uśmiech.
– Spóźniłaś się, koleżanko – wyrzuciłam z siebie, na co odkleiła się ode mnie i ciężko opadła na krzesło naprzeciwko.
– Były straszne korki – wyjaśniła skruszona. – Chciałam wysiąść z samochodu i pójść piechotą, ale moje płuca nie chcą dzisiaj współpracować, więc musiałam kisić się w aucie.
Jak zdążyłam się dowiedzieć na naszym poprzednim spotkaniu, Haley chorowała na nadciśnienie płucne, które jak na razie oprócz zwolnienia z WF-u i zadyszki przy wejściu po schodach nie sprawiało jej większych problemów. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że stan jej zdrowia w każdej chwili mógł się pogorszyć, a w najgorszym wypadku wymagać przeszczepu płuc. Na samą myśl o tym, przez co musiała przechodzić, ściskało mnie serce.
– Jesteś chora, dlatego ci wybaczam. Ale następnym razem nie będę tak pobłażliwa. – Pokiwałam oskarżycielsko palcem, a ona posłała mi cyniczny uśmieszek.
– I bardzo dobrze. Już ci mówiłam, że nienawidzę, gdy ktoś patrzy na mnie tylko przez pryzmat mojej choroby. To strasznie irytujące! Nie chcę pobłażania.
– W porządku. U mnie na pewno go nie znajdziesz.
Zaśmiała się melodyjnie. Zdążyła się już przekonać, że daleko mi do zimnokrwistej istoty, a wręcz przeciwnie – przejmowałam się wszystkimi i wszystkim, szczególnie tym, czym nie powinnam, przez co spędzałam dnie na walce z kolejnymi atakami paniki.
– Lepiej opowiedz, jak ci poszła ostatnia randka z tym przystojniakiem z drużyny.
– Było… uroczo – odparła rozmarzona. – Przyjaźni się z moim bratem, więc znamy się praktycznie do zawsze, ale jakoś nigdy nie patrzyłam na niego w ten sposób. Na razie nie chcę się ekscytować… Mój braciszek zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że zabrałam mu kumpla. – A jak u ciebie?
– U mnie bez zmian – odparłam nieco zbyt nostalgicznie. – Tak sobie marzę czasami, wiesz? Żeby znalazł się jakiś męski osobnik, który nie zauważy mojej nieatrakcyjnej twarzy.
– Co to znaczy „nie zauważy”? Jesteś piękna, Lou! Naprawdę piękna! Nawet mnie teraz nie poprawiaj – skarciła mnie przyjaciółka.
Zmarszczyłam w zamyśleniu czoło.
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się jeszcze, na czym właściwie miałoby polegać to „niezauważenie”.
– Jeśli chodzi o kogoś, kto nie zwraca uwagi na to, jak wygląda czyjaś twarz… Teoretycznie mój brat spełnia ten warunek, ale ma parszywy charakter.
Moje brwi wystrzeliły w górę.
Parszywy charakter. Wiedziałam, że to było zbyt piękne, aby nie zawierało haczyka.
– Też lubi czytać, więc wydawałoby się, że można się z nim dogadać – dodała po chwili – ale najwyraźniej nie każdy książkarz jest dobry i sympatyczny.
– Czemu nie zwraca uwagi na twarz?
Haley przygryzła lekko dolną wargę i przybrała tajemniczą minę, która świadczyła o tym, że zdecydowanie nie powinna mi o tym mówić, ale i tak to zrobi.
– Zeszłego lata miał pewien wypadek i… poprzestawiało mu się trochę w głowie – odparła i upiła wielki łyk kawy. Po moich ramionach przeszły nieprzyjemne dreszcze.
Poprzestawiało mu się w głowie? Zabrzmiało bardzo poważnie, chociaż nie miałam pojęcia, co właściwie mu było.
– Czy to śmiertelne?
Zaśmiała się na głos.
– Nie. Po prostu utrudnia mu to życie.
– Całkiem stracił wzrok? – zapytałam po chwili. Nie ubliżając nikomu, taki facet rozwiązałby moje problemy i kompleksy. Nie zwracałby uwagi na moją okropną twarz, nieproporcjonalnie wielkie oczy i gniazdo na głowie, a do tego być może doceniłby moje bogate wnętrze. Ale skoro miał parszywy charakter, istniało małe prawdopodobieństwo, że zostanie miłością mojego życia.
– Powiedzmy, że zaczął zwracać uwagę na coś więcej niż wygląd. Gdyby był choć trochę mniej wredny i arogancki, zapoznałabym was… i moglibyśmy chodzić na podwójne randki! Byłoby pięknie!
Oparła podbródek na dłoni, wpatrując się w przestrzeń za moimi plecami z zamyślonym wyrazem twarzy.
– Chodzi do Saint Bernards, więc z pewnością na niego wpadniesz. Ale to nie jest materiał na chłopaka dla tak cudownej osoby jak ty.
Zamarłam z kubkiem w dłoni i spojrzałam na nią z przerażeniem. Zdałam sobie sprawę, że już następnego dnia będę zmuszona przekroczyć próg całkiem nowej szkoły, udawać, że wcale nie znam własnej siostry i zmuszać się do uśmiechu, aby nikt nie uznał mnie za skończonego odludka.
– Nawet mi nie przypominaj o tej szkole – wyjęczałam. – Gdyby nie myśl, że będę mogła cię częściej spotykać, chociaż na korytarzu, uciekłabym dzisiaj w nocy do Meksyku i zmieniła tożsamość.
Spojrzała na mnie skruszonym wzrokiem i posłała mi przepraszający uśmiech.
– Nie będzie mnie w pierwszym tygodniu… – powiedziała Haley, a resztki nadziei, że jakoś uda mi się przeżyć kilka następnych dni, wyparowały niczym woda z sosu do spaghetti. – Czeka mnie przyjemne leżakowanie w szpitalu.
Moje wnętrzności momentalnie wywróciły się z niepokoju.
– To coś poważnego?
– Tylko jakieś rutynowe badania.
Przyjrzałam się jej uważnie. Zmierzyłam wzrokiem jasną cerę, lekko zaróżowione policzki i osadzone wokół ust resztki kawowej pianki. Szukałam oznak pogarszającego się zdrowia, od razu układając w głowie plan działania na wypadek jakiegokolwiek zasłabnięcia.
– Nie patrz tak na mnie. Jestem twarda, nic mi nie będzie. Bardziej martwię się o ciebie. Ludzie potrafią być tam okropni.
Zmarszczyłam brwi.
– Jak w każdej szkole.
– Nie do końca… – Haley przybrała tajemniczą minę, która wydała mi się co najmniej niepokojąca.
– To znaczy?
– Pełno w niej złośliwych, rozpuszczonych dzieciaków z bogatych rodzin.
Tego już się niestety domyśliłam.
Po spotkaniu z Haley wróciłam autobusem do domu. Gdy tylko przekroczyłam próg, pożałowałam, że jednak zrezygnowałam z ucieczki do Meksyku. W salonie zrobiło się gwarno przez zupełnie niepotrzebną obecność przyjaciółek Audrey. Zazwyczaj nie skreślałam ludzi, a wręcz przeciwnie – próbowałam usprawiedliwiać ich do skutku, widząc jedynie dobre strony. Jednak Buźki, bo tak kazały się nazywać przedstawicielki tej nieformalnej grupy, były okrutnym wyjątkiem. Stereotypowy przykład grupki najładniejszych i najpopularniejszych dziewczyn w szkole, z moją własną siostrą na czele. Nie grzeszyły rozumem ani klasą. Umawiały się wyłącznie z największymi przystojniakami, uwielbiały plotkować i były najzwyczajniej w świecie wredne. Należały do szkolnej drużyny tenisa i wygrywały mnóstwo medali w zawodach, o których w życiu nie słyszałam. Nie przepadałyśmy za sobą, rzecz jasna. Z wiadomych przyczyn.
Buźkichichotały, siedząc na kanapie, dopóki nie zarejestrowały w salonie mojej obecności. Ucichły i zmierzyły mnie wzrokiem z góry do dołu, w ogóle się przy tym nie krępując.
– Rodzice pojechali z Libby na basen – oznajmiła oschle Audrey, po czym odwróciła się w stronę przyjaciółek, teatralnie zarzucając na ramiona swoje blond włosy. To chyba miało oznaczać, że powinnam zniknąć. Najlepiej w czarnej dziurze. Ewentualnie na poddaszu.
– Cześć, Lou – przywitała mnie Hannah, najmilsza z całej grupki. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pogodnie. – Gotowa na jutro?
Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego się z nimi zadawała, ale nigdy nie mogłam wpaść na żadne sensowne wyjaśnienie. Jako jedyna z całej gromady rozmawiała ze mną jak z człowiekiem, bez użycia wyzwisk i odrażających epitetów dotyczących mojej brzydoty. Zdarzyło jej się nawet skomplementować moją świetną pamięć. Z tego, co wiedziałam, była najlepszą przyjaciółką mojej starszej siostry.
– Nie za bardzo – odparłam nieśmiało, wykrzywiłam usta w nieco sztucznym uśmiechu, po czym czmychnęłam na korytarz.
Kiedy postawiłam stopę na pierwszym stopniu schodów, zdołałam jeszcze usłyszeć kawałek rozmowy:
– Ona nadal wygląda jak brzydki krasnal z krzaczastymi brwiami – odezwała się Chloe, najwredniejsza z Buziek. – Myślałam, że chociaż przez wakacje się zmieni. Tak bardzo się różnicie, że czasami zapominam, że to twoja siostra.
Dzięki, Chloe. To bardzo miłe.
Gdy osiągnęłyśmy z Audrey wiek nastoletni, różnice w naszej urodzie stały się dobrze widoczne. Ludzie zaczęli uważniej mi się przyglądać i porównywać mnie do siostry. Czasami się krzywili, ale najczęściej po prostu sztucznie się uśmiechali i wciskali mi kit, że jestem „po prostu inna”. Nie napawało to optymizmem. Buźki przynajmniej nie ukrywały swojego obrzydzenia.
– Musiała się przenosić akurat do naszej szkoły? Zastanów się, co pomyśli o tobie reszta, jeśli się dowiedzą, że ten koczkodan to twoja siostra. Będzie chodzić z nami na zajęcia! Może lepiej nikomu nie mówić? Nie jesteście przecież do siebie podobne, możemy powiedzieć, że to przypadkowa zbieżność nazwisk.
Nie wiedziałam już, co zabolało bardziej. To, że zostałam nazwana koczkodanem, czy to, że radziły mojej siostrze, by udawała, że wcale nie istnieję.
Starałam się tym nie przejmować, w końcu nie pierwszy raz mieszały mnie z błotem, jednak oczy zapiekły mnie od łez.
Moja własna siostra ewidentnie stała po ich stronie.
Zamknęłam się w swoim pokoju i zacisnęłam powieki, próbując powstrzymać zbliżający się nieuchronnie łzawy potop. Dobrze wiedziałam, jak wyglądam. Zazwyczaj nie pozwalałam, aby bezpodstawne złośliwości w jakikolwiek sposób mnie dotykały, gdyż wierzyłam z całego serca, że to, co prawdziwie piękne, nie jest widoczne dla oczu. Nie zawsze mi się to jednak udawało.
Do moich uszu dobiegła kolejna, dochodząca z dołu salwa śmiechu. W końcu stwierdziłam, że nie powinnam powstrzymywać łez. Dlatego też pozwoliłam im płynąć bez ograniczeń.
Moja intuicja podpowiadała mi, że to dopiero początek. A jak zdążyłam się już przekonać, ona rzadko się myliła.
~*~
Następnego ranka nie mogłam niczego przełknąć. Od momentu przebudzenia mój żołądek postanowił zamienić się w jeden wielki supeł nerwów. Spojrzałam przepraszająco na mamę, która stała nade mną ze zmartwioną miną. Próbowałam się zmusić do pogodnego uśmiechu, za którym zazwyczaj ukrywałam to, co naprawdę czuję, ale udało mi się wykrzesać jedynie krzywy grymas.
– Musisz jeść, Lou. Chcesz dostać wrzodów żołądka? – Postawiła przede mną kubek herbaty i wskazała na niego ręką. – Wypij chociaż herbatę, inaczej zemdlejesz, zanim dotrzesz na pierwszą lekcję.
– Nic jej nie będzie. Trochę głodówki by się jej przydało – wtrąciła Audrey, zajmując miejsce naprzeciwko. – Wychodzę dzisiaj po szkole z dziewczynami. Wrócę późno.
– Z kim? – zapytał tato Simon, zerkając na nią znad gazety. Okulary zsunęły mu się na sam czubek nosa i nie byłam pewna, czy cokolwiek przez nie widzi.
– Z Buźkami – poinformowałam go, pokazując Audrey język. Ta, w przeciwieństwie do mnie, w ogóle nie denerwowała się pierwszym dniem szkoły. W końcu była tam księżniczką.
– Co to w ogóle za określenie? – Tato zawsze potrafił zadać odpowiednie pytanie.
– Prymitywne. I całkowicie adekwatne – odparłam zgodnie z prawdą.
Kto normalny chciałby być nazywany Buźką?
– Prymitywny to jest twój dzisiejszy outfit – warknęła Audrey, złośliwie się szczerząc. Miałam na sobie oficjalny mundurek w barwach Saint Bernards. Składał się z poszerzanej spódnicy w paskudną kratę i marynarki, a krawat w kolorze królewskiego błękitu w białe kropki wręcz kusił, aby zacisnąć go wokół szyi i nie musieć nigdzie wychodzić. Już nigdy. – Pewnie nie wiesz nawet, co to słowo oznacza. Outfit to coś, co wymaga stylu i klasy, do twojej wiadomości.
Zerknęłam na nią spod przymrużonych powiek, uważnie obserwując, jak ubrana w taki sam mundurek powoli konsumuje swoją dietetyczną owsiankę z suszonymi owocami. Bez cukru. Bez smaku. Bez mojej ulubionej czekolady.
Nagle poczułam dziwnie znajomą woń. Wbiłam więc w Audrey gniewne spojrzenie.
– Czy mogę wiedzieć, dlaczego znowu zabrałaś mi perfumy? – wycedziłam przez zęby. Audrey uwielbiała przywłaszczać sobie rzeczy, które do niej nie należały.
– Kupiła je mama, więc to tak jakby i moje perfumy – wyjaśniła, nie przejmując się moim wybuchem złości. Nie rozumiałam jej logiki i wcale nie zamierzałam próbować. – Jeżeli chcesz zdążyć na pierwszą lekcję, radziłabym ci się pospieszyć. Wyjazd za pięć minut.
Cudownie.
Zdążyłam jedynie chwycić jabłko i pognałyśmy do szkoły. Audrey zgrabnie zaparkowała Marny Rzęch na jednym z ostatnich wolnych miejsc na parkingu przy ślepej uliczce niedaleko głównego wejścia. Poprawiła szminkę, przeglądając się w samochodowym lusterku, po czym rzuciła mi wymowne spojrzenie.
– Idź już, nie chcę, żeby ktoś zobaczył nas razem.
Zabolało. I to bardziej niż powinno. Oczekiwałam, że chociaż raz w życiu zlituje się nade mną i udzieli wsparcia, którego tak potrzebowałam. Myślałam, że jeśli będziemy razem dojeżdżać do szkoły, jej stosunek do mnie trochę się polepszy. Cóż. Po raz kolejny się pomyliłam.
Posłusznie wysiadłam z pojazdu i zarzuciłam plecak na ramiona. Przeszłam samotnie kilkaset metrów, stanęłam przed strzegącą szkołę żeliwną bramą i moje oczy rozszerzyły się do rozmiarów dyni. Gmach placówki wykonany był z piaskowca, a wyglądem naśladował wyjątkowo stare, renesansowe zamczysko na planie czworokąta. Aby dotrzeć do głównych drzwi, należało pokonać wielki dziedziniec, którego boki stanowiły części budynku z wysoką wieżą zegarową. Kamienne schodki prowadzące do drzwi oblegane były przez oczekujących na lekcje uczniów w identycznych mundurkach. Gdybym była główną bohaterką jakiejś romantycznej powieści, chodziłabym właśnie do takiej szkoły.
– Lou! – Na drugim stopniu schodów dołączyła do mnie znajoma burza tęczowych włosów. – Czekałam na ciebie!
Z jakiegoś powodu te na pozór zwykłe słowa trafiły prosto do mojego serca. Ktoś na mnie czekał. Nie po to, aby mnie wyśmiać, włożyć śmierdzącą rybę do szafki czy wytknąć mi prosto w twarz, jak bardzo mnie nie lubi.
– Dzięki, Claude. To miłe. – Posłałam jej serdeczny uśmiech. Od razu umieściłam ją na szczycie listy kandydatów na przyjaciół. – Jak się czujesz?
Skrzywiła się i rozejrzała na boki.
– Znacznie lepiej. Ale od kilku dni modlę się, żeby nikt nie pamiętał o tym, co się stało.
Cóż. Ja także miałam taką nadzieję.
Zdążyłyśmy przekroczyć próg budynku, kiedy zadzwonił dzwonek. Mój pierwszy w nowej szkole. Wnętrze miało niesamowity klimat. Dreptałam po oryginalnej, czarno-białej posadzce, na ścianach w korytarzu wisiały portrety byłych dyrektorów, a do sufitu przytwierdzona była zdobna sztukateria. W powietrzu unosił się zapach zakurzonych, skórzanych foteli.
– Prawie jak w Hogwarcie – podzieliłam się z Claude swoim spostrzeżeniem, ale ta jedynie przewróciła oczami.
Spojrzałam z niepokojem na plan, który otrzymałam e-mailem z samego rana, i udałam się pod wskazaną salę. W trakcie wakacji skontaktował się ze mną doradca edukacyjny z Saint Bernards. Chciał wiedzieć, czy nadal deklaruję zainteresowanie naukami ścisłymi. A potem poinformował mnie, że o ile nie zechcę dołączyć do klubu sportowego lub koła teatralnego, będę musiała odbyć obowiązkowy wolontariat. Dwa razy w tygodniu, po lekcjach. Miałam do wyboru projekt edukacyjny zakładający pomoc młodszym uczniom lub pracę w szkolnej bibliotece. Biorąc pod uwagę moją aspołeczność, a także miłość do literatury, wybór wydawał się oczywisty.
Zajęłam jedną z przednich ławek przy oknie, uważając, aby nikomu się nie narazić. Zakryłam twarz włosami i ubolewałam nad faktem, że Haley przebywała w szpitalu, a z Claude oprócz chemii nie miałam wspólnych zajęć.
Nauka nigdy nie stanowiła dla mnie problemu. W drugiej klasie, kiedy wyszło na jaw, że wiem więcej niż moi rówieśnicy, a wymówienie wyrazu „otorynolaryngologiczny” przychodzi mi tak łatwo jak mycie zębów, przeniesiono mnie o klasę wyżej. Ponadprzeciętnie wysoki iloraz inteligencji – tak to się ponoć naukowo nazywało. Moje największe błogosławieństwo, a także i przekleństwo.
Niektórych rzeczy naprawdę wolałabym nie pamiętać. Tym bardziej nie wiedzieć.
Przetrwałam biologię z profesor Wilson, która po obrzuceniu wzrokiem całej sali wyraziła oburzenie nieobecnością połowy uczniów z powodu przygotowań do oficjalnej inauguracji nowego roku szkolnego. Miała się ona odbyć po przerwie na lunch. Na całe szczęście nauczycielka nie zmusiła żadnego z nas do sztywnego przedstawienia się na forum klasy, ale od razu przeszła do prowadzenia zajęć. Chłonęłam i notowałam każde jej słowo w grubym, różowym zeszycie, ignorując narastający ból w nadgarstku.
Matematyka nie była już tak interesująca. Walczyłam z samozamykającymi się powiekami w trakcie nudnego wykładu profesora Taylora, wprowadzającego zagadnienie macierzy, i zastanawiałam się, jakim cudem Saint Bernards chwaliło się tak wysokim wynikiem zdawalności egzaminów z matematyki, skoro ewidentnie żaden z obecnych uczniów nawet nie udawał, że go słucha. Zapytałam o to siedzące w ławce za mną blondynki, które pokazywały sobie coś na smartfonach.
– Chodzimy na prywatne korepetycje – odparły od niechcenia, wzruszając ramionami. – Po co mamy marnować czas na słuchanie tego zrzędy?
No tak, to by wiele wyjaśniało. W końcu Haley ostrzegała mnie, że Saint Bernards składa się głównie z bogatych, rozpuszczonych dzieciaków.
Dalsza część zajęć przebiegła bez wielkich wrażeń. No może oprócz małego ataku paniki po tym, gdy usłyszałam chichoczącą grupkę chłopaków z ostatniego rzędu. Byłam wręcz przekonana, że to ja stałam się obiektem ich żartów, ale kiedy zerknęłam na nich przez ramię, okazało się, że zbytnio skupiali się na swoich telefonach, aby zwrócić na mnie uwagę.
Byłam całkowicie niewidzialna. Tak, jak chciałam.
Potem, jak każdy normalny uczeń szkoły średniej, udałam się na stołówkę – równie klimatyczną, co reszta pomieszczeń – gdzie umówiłam się z Claude. Ściany obłożono ciemną dębową boazerią, a czarno-białe płytki na podłodze wydawały się lekko nadgryzione zębem czasu.
Claude ostrzegła mnie, żeby pod żadnym pozorem nie jeść niczego, co jest czerwone, i nigdy nie wąchać jedzenia przed skonsumowaniem, co wydało mi się co najmniej podejrzane.
– Jedzenie ze stołówki jest jak plaster. Albo masz wystarczająco dużo odwagi, żeby pozbyć się go szybko, albo odrywasz go powoli i boleśnie – wyjaśniła, kiedy zajęłyśmy jeden z drewnianych stolików w kącie, z idealnym widokiem na resztę pomieszczenia, w szczególności na stół na podwyższeniu, gdzie siedziała moja siostra. Gwarancja miejsca na podeście musiała być czymś w rodzaju prestiżowego wyróżnienia.
Audrey zerknęła na mnie ukradkiem, po czym najzwyczajniej w świecie zignorowała.
Kto by się spodziewał?
Mój telefon nagle zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz i przesunęłam palcem po ekranie, aby móc odczytać wiadomość. Pochodziła od zastrzeżonego numeru, co od razu dało mi do myślenia.
„Znam twój sekret”.
Przeczytałam treść i zmarszczyłam czoło. Stwierdziłam, że to pewnie pomyłka, którą należy zignorować, i wróciłam do spożywania frytek – zdaniem Claude najbezpieczniejszego dania na stołówce. Nadawca jednak nie dawał za wygraną, gdyż po chwili otrzymałam kolejną, jeszcze bardziej niepokojącą wiadomość:
„Mam coś, co może ci się nie spodobać”.
Nie podobało mi się dużo rzeczy. Krawat, który miałam na sobie, parszywy charakter mojej siostry i moje wiecznie puszące się, kręcone włosy sięgające łopatek.
– To znowu on – wyburczała niezadowolona Claude, odwracając moją uwagę od telefonu. – A już myślałam, że w zeszłym roku opuścił nas na dobre.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, podążając za jej wzrokiem. Z tej odległości nie widziałam wyraźnie – nie lubiłam nosić okularów, chociaż zdecydowanie powinnam – ale chłopak, który właśnie wkroczył do środka w towarzystwie rozbawionych kolegów, wydał mi się przerażająco znajomy. Miał ciemne, modnie przystrzyżone i ułożone włosy oraz atletyczne ciało schowane pod marynarką mundurka.
– Kto to? – zapytałam z czystej ciekawości.
Tacy jak on przewinęli się przez nasz dom nie raz jako krótkotrwałe miłostki Audrey. Pomogło mi to utwierdzić samą siebie w przekonaniu, że nie chcę mieć z tak przystojnymi chłopakami nic wspólnego. Byli aroganccy, zapatrzeni w siebie i równie opryskliwi, co moja siostra. Zazwyczaj oni też nie chcieli ze mną w ogóle rozmawiać, co w zupełności mi odpowiadało.
Zresztą, dlaczego mieliby, prawda? Byłam zbyt brzydka, aby na mnie w ogóle spojrzeć.
– Blake Blackmore – wyjaśniła Claude, przewracając oczami. Porwała frytkę z mojego talerza i uśmiechnęła się triumfalnie. – Najpopularniejszy i najbogatszy chłopak w szkole, kapitan szkolnej drużyny piłki nożnej i zeszłoroczny przewodniczący szkoły. Czarny Książę Saint Bernards. Zniknął w tajemniczych okolicznościach tydzień przed rozpoczęciem wakacji, ale wrócił. Ponoć jest jeszcze bardziej wredny. Teraz udaje, że nie poznaje nawet swoich znajomych, wyobrażasz to sobie?
Nie musiałam sobie wyobrażać. Znałam to z autopsji.
– Tacy jak oni nie rozmawiają z takimi jak my, więc nie musisz się nim przejmować. Jesteśmy dla nich mniej ważni niż ta przypalona frytka.
Doskonałe porównanie. Życie z moją siostrą było najlepszym przykładem na potwierdzenie jej słów.
– Dopóki mu nie podpadniesz – zakończyła Claude, wzdychając nad swoją tacą z posiłkiem.
– A jeśli się mu podpadnie? – zapytałam nieśmiało. Mina mojej towarzyszki była zacięta. Nie wróżyło to nic przyjemnego.
– Wtedy razem ze swoją bandą zamieniają twoje życie w piekło. Pewnie niedługo przekonasz się sama, do czego są zdolni. Na pewno już szykują pierwszy tegoroczny pokaz swojej toksyczności.
Przełknęłam głośno ślinę. Claude zasiała we mnie wyjątkowo spore i kiełkujące ziarno niepokoju. Poprawka: poprzedniego dnia zrobiła to już Haley, której obecność teraz byłaby wskazana. Może przy niej nie czułabym się tak parszywie…
– Twoje włosy są dzisiaj jakby mniej kolorowe – zauważyłam, usiłując zmienić temat na coś bardziej sympatycznego.
– To wina szamponetki – odparła z kwaśną miną. – Tylko na to pozwolili mi rodzice.
Nie jest łatwo być zbuntowaną nastolatką.
~*~
Wzniosła inauguracja dla starszych klas miała się odbyć w ogromnej auli ze sceną i ciężką karmazynową kurtyną. Podążyłam za tłumem i usiadłam na prawo od przejścia na tapicerowanym fotelu, tuż obok rozchichotanej trójki dziewczyn z niższej klasy. One także nie potrafiły oderwać się od swoich telefonów, dlatego ukradkiem zerknęłam na ekran jednej z nich. Przewijała palcem zawartość aplikacji, której nigdy w życiu nie widziałam. Apka miała ciemną kolorystykę ze złotymi akcentami, a w prawym górnym rogu widniało tajemnicze, minimalistyczne logo, składające się z dwóch liter: BB. Nie miałam jednak wystarczającej odwagi, aby poprosić o rozwinięcie tego skrótu.
Na scenie stanął dyrektor Griffis i poczęstował wszystkich zebranych krótką mową wprowadzającą, przywitał nowych uczniów i wyraził nadzieję, że będziemy ciepło wspominać tę placówkę, ale tłum czarnych blezerów i marynarek w kolorze królewskiego błękitu był zbyt pochłonięty rozmowami, aby zwrócić na niego uwagę.
Dopiero kiedy zza kulis wyszedł chłopak, którego Claude określiła mianem Czarnego Księcia Saint Bernards, atmosfera drastycznie się zmieniła, a w sali zapanowała śmiertelna cisza. Jego przystojną twarz rozświetlił reflektor i wszyscy wstrzymali oddech.
– Witajcie z powrotem – odezwał się ciepłym, zdecydowanie zbyt znajomym głosem. – Przez najbliższy rok będziecie wykorzystywać swój potencjał, pieniądze rodziców i karmić swoje ambicje, nie bacząc na konsekwencje. Zapewne każdy z was uważa, że gdy tylko opuści mury tego budynku, świat będzie stał przed nim otworem i oferował nieograniczoną wolność. Być może właśnie tak będzie… Ale jeszcze nie teraz. I nie tutaj.
Jego słowa zawisły nad naszymi głowami niczym cień pesymizmu. Odbijały się od ścian i pozłacanego sufitu sali, wywołując różnorakie reakcje. Niektórzy patrzyli na chłopaka z podziwem, inni z widocznym strachem.
– Żyjcie tak, abyście nie mieli nic do ukrycia – kontynuował, a jego twarz widocznie spoważniała. – Sekrety są po to, aby się nimi dzielić.
Zanim ktokolwiek otrząsnął się i zdążył zareagować, zniknął ze sceny.
~*~
Mój pierwszy dzień w nowej szkole powoli dobiegał końca. Po dziwacznej i nieco mrocznej inauguracji udałam się do przydzielonej mi szafki i wrzuciłam do niej niepotrzebne podręczniki. Z satysfakcją zatrzasnęłam drzwiczki, mając zamiar opuścić budynek najszybciej, jak się da, kiedy dostałam wiadomość. A nawet dwie.
„Wychodzę z dziewczynami. Wróć autobusem albo piechotą”.
Krótko, oschle i na temat. Typowo dla Audrey.
O drugiej wiadomości przypomniałam sobie dopiero pod domem. Jak się okazało po jej otworzeniu, dobrze zrobiłam, że nie odczytałam jej wcześniej.
„Sama zobacz”.
Otrzymałam ją od zastrzeżonego numeru, który próbował mnie wcześniej nastraszyć. A do krótkiego, niezbyt zrozumiałego tekstu dołączony był filmik. Coś mi mówiło, że to wcale nie pomyłka.
Kliknęłam mały prostokącik i moim oczom ukazał się nasz samochód oraz parking przy rzece, gdzie odbywała się impreza. Było ciemno, ale doskonale rozpoznałam własną sylwetkę zbliżającą się do Marnego Rzecha, a potem pokaz stulecia zakończony epickim porysowaniem samochodu obok. Wyglądało na to, że ktoś mnie nienawidził.
Jak na szpilkach czekałam na powrót siostry. Nie znałam się na groźbach tak dobrze jak ona, dlatego postanowiłam się jej poradzić, co powinnam zrobić w tej mrożącej krew w żyłach sytuacji.
– Do kogo należało w końcu to auto i co mi grozi, jeśli się dowie, że to ja? – zapytałam, nie dając jej nawet wejść do domu i dojść do słowa.
Popatrzyła na mnie z niezrozumieniem i westchnęła.
– Zapomnij o tym, tak jak ci radziłam – odpowiedziała, minęła mnie i rozłożyła się na kanapie w salonie.
– Chyba nie mogę. To znaczy nie wiem, czy za bardzo nie panikuję, ale ktoś najwyraźniej życzy mi jak najgorzej i wyjątkowo nie jesteś to ty.
– Przestań klepać jęzorem i mów jaśniej.
Nie odpowiedziałam. Po prostu podałam jej telefon z podejrzaną wiadomością. Zmarszczyła brwi, po czym w skupieniu obejrzała filmik i chociaż nawet się nie odezwała, zrozumiałam, że mam przerąbane.
– To samochód Blake’a Blackmore’a, kapitana drużyny – powiedziała w końcu głosem wyprutym z emocji.
– Tego przerażającego gościa, który przemawiał na inauguracji?
– Jest ciemno, nie widać twojej twarzy ani rejestracji. Jeżeli nie będziesz się mu rzucać w oczy, nawet nie pozna, że to ty.
– A jeśli pozna? Przecież miałam na sobie musztardowy sweter, a Marny Rzęch jest pomarańczowy jak dynia! Czy w ramach zemsty każe mi czyścić szczoteczką do zębów męską toaletę? – panikowałam. – W szkole mówili, że potrafi jednym skinięciem zniszczyć komuś życie, ale nikt nie chciał mi powiedzieć, co konkretnie robi ze swoimi ofiarami.
– Nie bądź głupia – skarciła mnie tym swoim tonem starszej siostry. – To tylko mała, niewidoczna ryska. Musiałabyś zrobić coś o wiele gorszego niż porysowanie lakieru. Na przykład wrzucić mu telefon do rzeki jak jakaś idiotka na imprezie.
Zamarłam. A moja twarz w ułamku sekundy straciła wszystkie kolory.
– Louise, nie mów, że to ty. – Jej wzrok wyrażał wszystko: dla niej byłam kretynką.
– To była samoobrona! Przecież nie zrobiłabym tego specjalnie! – broniłam się albo przynajmniej próbowałam.
– Jesteś jeszcze głupsza, niż myślałam! Co ci w ogóle strzeliło do głowy?
– To był wypadek! Trzymałam włosy Claude, kiedy ta wyrzygiwała swoje wnętrzności, a potem chciałam ją po ludzku, bez narażania się nikomu odwieźć do domu, ale ona zniknęła mi sprzed oczu i chciała się rozebrać na moście! Wtedy ją powstrzymałam, ale jakiś gość o imieniu Carter nie był zadowolony i gdybym się nie broniła, z pewnością leżałabym teraz pokiereszowana w szpitalu, rozumiesz? No i wtedy to się stało. Coś chlupnęło i bum. Po telefonie.
Audrey spojrzała na mnie jak na małpę w cyrku i zwróciła oczy ku górze. Zacisnęła usta w wąską linię, jakby powstrzymywała się przed powiedzeniem czegoś nieodpowiedniego. Byłam jej bardzo wdzięczna, że jednak się powstrzymała.
W końcu westchnęła i wstała z kanapy.
– Jesteś nienormalna – skwitowała krótko, po czym wyminęła mnie i zniknęła na schodach prowadzących na piętro.
Jak zwykle nie miałam co liczyć na jej pomoc. Musiałam poradzić sobie sama.