Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„…Autor umieszcza swe uwagi w szerokim kontekście dziejowym wczesnego średniowiecza polskiego. Przytaczając fragmenty kronik, ukazuje realia dawnej epoki, wydarzenia polityczne i przede wszystkim zwraca uwagę na ich znaczenie dla kształtowania się świadomości zbiorowej Polaków, na wartości ważne dla ich wspólnoty - wolność, niepodległość, przywiązanie do własnej ziemi i własnej tradycji. Obszerny komentarz, jakim autor okrasił teksty (tłumaczone z łaciny przez znakomitych specjalistów), stanowi przyczynek do poznania i lepszego zrozumienia potrzeb naszego społeczeństwa także w tysiąc lat później.
Cenimy pośród naszych wielkich rodaków Stanisława Konarskiego za to, że „ośmielił się być mądrym”. Paweł Jasienica „ośmielił się być odważnym”, pomagał przyswajać rodakom treści niemieszczące się w ówczesnym kanonie oficjalnej historii Polski. Pokazywał wydarzenia, które krzepiły serca ludzi w czasach niewoli, opowiadał się za tymi wartościami, które uważał za istotne dla państwa, dla narodu. Nie był bowiem bezkrytycznym sprawozdawcą idei zawartych w owych trzech kronikach. Wyjaśniał je, omawiał, nierzadko krytykował, często polemizował z ich autorami. Stawiał też pytania, które i dziś skłaniają do refleksji…”
Profesor Henryk Samsonowicz
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 565
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Książka ta zawiera wybrane fragmenty kronik średniowiecznych.
Niełatwo dokonać takiego wyboru. Aż kusi, by dać pierwszeństwo rozdziałom opowiadającym wydarzenia miary największej. Dzieło Jana Długosza przynosi nam na przykład szczegółowy opis bitwy pod Grunwaldem. Opis zapewne najczęściej przedrukowywany i badany najstaranniej. Z niego czerpał Henryk Sienkiewicz. Obrazy skreślone przez znakomitego kronikarza stały się własnością ogółu, który przeważnie ani nawet przeczuwa, komu je zawdzięcza.
Wszyscy w Polsce znają symbolikę dwóch nagich mieczy. Ale więcej jest pewnie ludzi, którzy widzieli ich wizerunki, niż takich, co czytali u Długosza:
a król brał już na głowę hełm, mając wyruszyć do boju, gdy mu z nagła doniesiono, że od wojsk krzyżackich przybyli dwaj heroldowie, z których jeden miał na swej tarczy herb króla rzymskiego, to jest orła czarnego w złotym polu, drugi zaś herb książęcia szczecińskiego, gryfa w polu białym; i że nieśli w ręku dwa gołe miecze bez pochew, żądając stawić się przed królem, do którego ich rycerze polscy jako straż bezpieczeństwa przyprowadzili.
W muzeum olsztyńskim oglądamy obraz Wojciecha Kossaka i dziwimy się postaciom ludzkim, widniejącym wśród gałęzi drzew, nad zamętem bitwy. Grunwald Jana Matejki od ramy do ramy wypełnia zwarty kłąb ludzi i koni. W obrazach nie ma odsyłaczy. Artysta nie jest uczonym i nie musi zdradzać źródeł swej wiedzy czy inspiracji.
Było w miejscu spotkania – powiada Jan Długosz – sześć wysokich dębów, na które powyłaziło wiele ludzi, czy królewskich, czy krzyżackich – nie wiadomo, a to dla przypatrzenia się z góry pierwszemu na siebie nieprzyjaciół natarciu i obu wojsk powodzeniu. Tak straszny zaś za ich spotkaniem, z wzajemnego uderzenia kopij, chrzęstu ścierających się zbroi, szczęku mieczów, powstał huk i łomot, że go na kilka mil w okolicy słychać było. Mąż na męża napierał, kruszyły się z trzaskiem oręże, godziły w twarz wymierzone wzajem groty. W tym zamieszaniu i zgiełku trudno rozróżnić było dzielniejszych od słabszych, odważnych od niewieściuchów, wszyscy bowiem jakby w jednym zawiśli tłumie. I nie cofali się wcale z miejsca ani jeden drugiemu ustępował z pola, aż gdy nieprzyjaciel zwalony z konia albo zabity rum otwierał zwycięzcy. Gdy na koniec połamano kopie, zwarły się z sobą tak silnie obu stron szyki i oręże, że już tylko topory i groty na drzewcach ponasadzane, tłukąc o siebie, przeraźliwy wydawały łoskot, jakby bijące w kuźniach młoty. Jeźdźcy ściśnieni w natłoku mieczem tylko nacierali na siebie, i sama już wtedy siła, sama dzielność osobista przeważała.
Bitwa pod Grunwaldem została stoczona 15 lipca 1410 roku. Jan Długosz przyszedł na świat pięć lat później.
Heroldowie na pewno przynieśli przed Jagiełłę dwa nagie miecze, ciekawych ryzykantów nie brakowało, tłok na polu starcia panował okropny, opis zdobytych chorągwi jest wierny. Wiele innych jeszcze rzeczy odpowiada prawdzie, relacja kronikarska ma dużą wartość. A jednak jest ona już tylko dziełem historyka, a nie sprawozdaniem świadka współczesnego wypadkom.
Długosz, jako autor opisu tej bitwy, znajdował się w położeniu wyjątkowo uprzywilejowanym. Ojciec jego walczył pod Grunwaldem, historyk rozmawiał z bezpośrednimi uczestnikami działania. Upłynęło przecież nie tak wiele czasu. Inaczej było z tymi kronikarzami polskimi, którzy szeroko i barwnie opiewali czyny Bolesława Chrobrego – setki lat po śmierci króla.
Nie wolno lekceważyć ich utworów ani też beztrosko skreślać tego wszystkiego, o czym opowiada tradycja czy nawet legenda. Od takich praktyk powinna nas była oduczyć archeologia, operująca materialnymi dowodami prawdy. Nieraz jeden zdarzyło się jej namacać w ziemi rzeczywisty fundament... legendy.
Lekceważyć nie wolno, trzeba natomiast rozróżniać rozmaite rodzaje pisarstwa historycznego. Długosz własnymi oczyma patrzył na hołd złożony królowi przez wielkiego mistrza Krzyżaków w roku 1479. Okrutnych czynów wielkiego księcia Litwy, Zygmunta Kiejstutowicza, nie widział, ale dowiadywał się o nich współcześnie, będąc już wtedy mężem dojrzałym. Toteż opowiadające o tym wszystkim rozdziały kroniki są dla nas źródłami wiedzy (nie tak znowu bardzo ścisłej). Ale opis koronacji Jagiełły to tylko opracowanie historyczne, oparte na innych źródłach wiedzy, wyszukanych i poznanych przez autora.
Pragnąc dokonać wyboru, trzeba wpierw określić kryterium. W danym wypadku jest ono dość niemiłosierne. Książka ta udzieli kronikarzom głosu jako współczesnym świadkom. Wskutek tego nie będzie w niej ani relacji o tak zwanym buncie pogańskim, ani o powrocie Odnowiciela. Los gospodarzy wiedzą o przeszłości. Wspomnianym przed chwilą poważnym wydarzeniom zabrakło świadka parającego się piórem. Nie zawsze tak bywa jak z przedśmiertną podróżą Kazimierza Wielkiego, w której uczestniczył pisarz.
Istnieje jednak okoliczność wybitnie pocieszająca. Dawni historycy nie byli podobni do współczesnych nam, to znaczy nie stronili od aktualności. Przeciwnie! – radzi rozpoczynali pracę od sprawozdań o wydarzeniach daty najświeższej, a dopiero potem cofali się w tak zwaną pomrokę wieków. Nikogo nie dziwi kronika średniowieczna doprowadzająca opowiadanie do roku, niemal do dnia, zgonu autora. W dziełach tych ostatnie rozdziały nabierają po prostu cech pamiętników.
Oryginalnym, godnym pilnej uwagi zjawiskiem jest to średniowieczne zamiłowanie do wypowiadania się na tematy aktualne. I to do jakiego wypowiadania się!
W domu Długosza, u samych stóp Wawelu, w cieniu prawie baszt służących za turmy, przez wiele lat leżały sobie papiery stanowiące materiał straszliwie obciążający. Były tam nie tylko ujemne uwagi o rządzie, nie tylko własną ręką kronikarza wypisane twierdzenie, że Władysław Jagiełło był głupcem. Figurowały również obszerne wywody, z których wynikać by mogło, że sprawujący akurat władzę Kazimierz IV pochodzi z nieprawego łoża, a więc cała dynastia jest właściwie rodem bękartów. Długosz miał sekretarza oraz licznych skrybów. Niczego nie okrywała tajemnica. Było powszechnie wiadomo, że ksiądz kanonik pisze dzieje ojczyste (a pisał je przez lat dwadzieścia pięć). Król Kazimierz wybaczył mu jego opozycyjność i mianował go wychowawcą własnych synów, a także arcybiskupem lwowskim. Istniały zatem okoliczności skłaniające ludzi pióra do zajmowania się tematami aktualnymi.
Prawdomówność zaszkodziła Janowi Długoszowi, ale dopiero później – w stuleciu XVII – gdy przerwano druk jego dzieła, dawniej przepisywanego tylko. Stało się to w czasach schyłku, kiedy „miało się już pod koniec” wielkodusznej tolerancji, będącej wspaniałym znamieniem wcześniejszych, prawdziwie świetnych epok dziejów Polski.
„Nawet najnaiwniejszy agent policji wie dobrze, że nie należy zanadto wierzyć słowom świadków” – powiedział historyk francuski, Marc Bloch. Przysłowie wyraziło tę samą prawdę o wiele wcześniej, lecz w sposób znacznie mniej uprzejmy: „Nikt tak nie łże, jak naoczny świadek”.
Wywody kronikarzy dostarczają więc nam wiedzy... niekiedy bardzo nawet względnej. Dzieła naukowe, pisane przez fachowców uzbrojonych w cały aparat krytyki nowoczesnej, pouczają, ile trzeba często prostować w relacjach ludzi, którzy widzieli, „byli przy tym”... Ale i w tych ostatnio wspomnianych dziełach naukowych nie obywa się bez znaków zapytania. Kupiec wileński Hanulon, zwany inaczej Hansem z Rygi, walnie dopomógł Jagielle w zdobyciu władzy na Litwie i współpracował z twórcami unii dwóch państw. To pewne. Ale co się z nim stało później? Czy rzeczywiście przeniósł się do Polski i został szlachcicem? Jeden ze współczesnych nam profesorów uniwersytetu uważa to za fakt, drugi za bajkę.
Żadna z metod historiograficznych nie może rościć sobie pretensji do miana nauki ścisłej. Odnosi się to zarówno do historii wydarzeniowej, jak i do integralnej, czyli tej, która usiłuje odtworzyć pełnię procesu dziejowego.
W 1948 roku pewien uczony drukuje dzieło, w którym stwierdza, że u schyłku rządów Kazimierza Wielkiego gęstość zaludnienia Polski wynosiła 4,8 ludzi na kilometr kwadratowy. Dziesięć lat później ten sam autor oznacza już tę gęstość na „powyżej 7 ludzi”. Jego dwaj koledzy powiadają, że już wcześniej było „ponad 8 osób na 1 km kw.”. Całkiem niezależnie od tego jeszcze inny badacz doszedł do wniosku, iż wskutek intensywnej działalności osadniczej „od czasów Kazimierza Wielkiego (więc chyba włącznie – P. J.) zaludnienie wzrosło” i musiało wynosić „przynajmniej” 8–10 ludzi na jednym kilometrze kwadratowym. Gdzież tu ścisłość? Różnice podanych cyfr przekraczają sto procent! Materiał dowodowy, którym operuje historyk, wprost wyklucza ścisłość – trzeba to wyznać otwarcie i szukać laurów innych niż matematyczne.
Czasy Kazimierza Wielkiego były okresem ogromnego budownictwa. To wcale nie wszystko jedno, na jaką ilość barków rozkładały się ciężary. Z punktu widzenia historii jako nauki jest to nawet zagadnienie kapitalne. Milion trzysta tysięcy czy milion dziewięćset tysięcy mieszkańców? Różnica wynosi prawie jedną trzecią, jest więc olbrzymia!
Tego rodzaju niespodzianki zdarzają się w dziełach historyków żyjących w wieku XX. Tym bardziej więc nie szukajmy ścisłości u dawnych kronikarzy, bo niepodobna jej znaleźć. Pamiętajmy za to, że przemawiają do nas nie obojętni widzowie, lecz aktorzy wydarzeń. To, co napisali, opowiada o przeszłości, lecz jest zarazem dokumentem ludzkich dążeń i pasji, pragnień i nienawiści.
Ci autorzy chcieli przekonywać, zdobywać serca, narzucać umysłom własne wizje, tępić poglądy przeciwne. Walczyli, a orężem ich były pióra.
Zebrane w tym tomie urywki dawnych kronik nie mają nic wspólnego z obiektywną prozą naukową. Odezwie się do nas literatura oraz publicystyka średniowieczna. Wskutek takiego stanu rzeczy dowiemy się czegoś nie tylko o opisywanych wypadkach. Ujrzymy również żywych ludzi, wypadkom tym współczesnych. Przemówią trzej autorzy i ta właśnie okoliczność może wprowadzić w błąd tych czytelników, którzy z racji swych odmiennych zainteresowań lub specjalności mniej się stykają z piśmiennictwem na tematy historyczne. Nie tylko ci trzej pisali o dawnej Polsce albo jej ziemiach! Niezbyt dawno temu publiczność wprost rozchwytywała wydany przez Gerarda Labudę tom pod tytułem Źródła skandynawskie i anglosaskie do dziejów Słowiańszczyzny. Zawartego w nim opisu Europy Alfreda Wielkiego nie ma w tej książce. O czeskim kronikarzu Kosmasie wspominam tylko w jednym z rozdziałów. Pominąłem również żywoty św. Wojciecha, roczniki oraz inne pisma. Pominąłem w ogóle wiele rzeczy bardzo cenionych przez historyków i stanowiących niezastąpione źródła wiedzy.
Tom niniejszy tyleż ma wspólnego z obiektywną prozą naukową, co i zawarte w nim urywki dzieł dawnych kronikarzy-publicystów. Może nawet mniej... Nie naśladowałem Thietmara, Galla ani Kadłubka, nie zależało mi na popisywaniu się erudycją. Wymieniłem w tekście wiele nazwisk uczonych nam współczesnych lub nieco starszych, lecz wcale nie uważałem za konieczne wymienić wszystkich, którzy na te tematy pisali i których dzieła czytałem. W eseju tego typu autor nie ma obowiązku ani możności omawiania całej „literatury przedmiotu” ani przeprowadzania dyskusji ze wszystkimi poglądami, których nie podziela.
Wziąłem po prostu książki trzech średniowiecznych kronikarzy i z urywków ich oraz z własnych komentarzy skomponowałem literacki tryptyk. Wychodziłem z założenia, że wolno mi swobodnie wypowiedzieć swe nieobowiązujące zdanie o twórczości trzech starszych kolegów.
Przedstawienie Chrystusa z Sakramentarza tynieckiego – jednego z najstarszych zachowanych iluminowanych rękopisów liturgicznych, jakie pojawiły się na ziemiach polskich we wczesnym średniowieczu.
...Żadne przedwieczne wyroki nie orzekały, że między Odrą a Wisłą koniecznie musi wyrosnąć Polska. Kiedy pierwsi książęta piastowscy obwarowywali się na wzgórzu gnieźnieńskim, Łaba płynęła przez kraj słowiański, Obodrzyce siedzieli tam, gdzie dziś Lubeka. W ciągu trzystu następnych lat bez porównania silniejsi Niemcy wchłonęli wszystko aż po Odrę, przekroczyli ją... przekroczyli również Wisłę, ramieniem zbrojnych zakonów sięgając ujścia Dźwiny. Polska jednak ostała się i przetrwała w okolicznościach nad wyraz trudnych.
Dokonało się to pracą, męstwem i poświęceniem narodu, pod politycznym przywództwem dynastii rdzennie polskiej – Piastów...
Paweł Jasienica
Najlepszy, najmądrzejszy i najbogatszy podręcznik do zrozumienia Piastów – dynastii prawie 500 lat władającej naszą historią. Tysiące faktów podanych w sposób, który nie tylko wciąga i fascynuje, ale każe docenić i autora, i epokę, którą opisuje.
Czy dla nas – zwykłych czytelników, czytaczy historii – jest coś bardziej frapującego niż odpowiedź na pytanie – co by się stało, gdyby...
A jeszcze większą przyjemnością jest, gdy takie rozmyślania zostają podparte ogromną historyczną wiedzą, jaką prezentuje nam Paweł Jasienica w książce Myśli o dawnej Polsce. Dla każdego, kto choć odrobinę smakuje polską historię, zastanawia się, dlaczego losy potoczyły się tak, a nie inaczej – to doprawdy prawdziwa rozkosz zagłębić się w owe dywagacje światłego i mądrego autora, wybitnego znawcy Polski Piastów i Jagiellonów i popłynąć z nim w wartki nurt wydarzeń tamtych czasów oraz przyjrzeć się procesom, które doprowadziły Polskę do miejsca, gdzie dziś się znajduje.
Znakomita intelektualna przygoda dla tych, którzy lubią zastanawiać się nad przeszłością.
Bezpotomnie umiera ostatni Piast – król Kazimierz zwany Wielkim. Los kraju zostaje oddany Andegawenom. Zgodnie z umową i przywilejem koszyckim koronę Polski obejmuje córka, ale wcale nie najstarsza – Jadwiga Andegaweńska. Dali jej męża Jagiełłę! Dopiero czwarta żona, Sonka, urodzi mu wspaniałych następców: Warneńczyka i Kazimierza. I potoczy się dalej nowa dynastia, otwierając Rzeczpospolitą na nowe prądy renesansu. Kapie złotem kraj, bogaci się, ale i gnuśnieje, już pierwsze pęknięcia na gładkiej tafli widać...
Czy dobrze panowie szlachta zdecydowali? Czy pomysł łączenia dwóch różnych światów Litwy i Korony przyniósł pożądane rezultaty?
Przemijają Jagiellonowie na polskim tronie, umiera bezpotomnie ostatni męski potomek Zygmunta Starego i Bony – Zygmunt August. Przed szlachtą i magnaterią staje widmo bezkrólewia. Walezjusz decyduje się objąć polski tron, ale bardziej go kusi tron francuski. Przy drugim sejmie elekcyjnym w ciągu roku widać oznaki paniki. Na planie pojawia się książę Siedmiogrodu. To czas Anny, siostry Zygmunta Augusta, która przez ponad 50 lat swego życia stała w cieniu wielkich spraw królestwa. Czy zdała egzamin z panowania? Czy starczyło jej sił i energii, by Rzeczpospolitą prowadzić w czas zawieruchy?
W książce Ostatnia z rodu przyglądamy się z bliska losom Anny Jagiellonki podpartym ogromną historyczną znajomością epoki Pawła Jasienicy.
Spis ilustracji
1. Od Mieszka do Bolesława Krzywoustego, genealogia. Domena publiczna
2. Przedstawienie Chrystusa z Sakramentarza tynieckiego – jednego z najstarszych zachowanych iluminowanych rękopisów liturgicznych, jakie pojawiły się na ziemiach polskich we wczesnym średniowieczu. Domena publiczna