Polska Jagiellonów - Paweł Jasienica - ebook

Polska Jagiellonów ebook

Paweł Jasienica

4,0
59,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bezpotomnie umiera ostatni Piast – król Kazimierz zwany Wielkim. Los kraju zostaje oddany Andegawenom. Zgodnie z umową i przywilejem koszyckim koronę Polski obejmuje córka, ale wcale nie najstarsza – Jadwiga Andegaweńska. Dali jej męża Jagiełłę! Dopiero czwarta żona, Sonka, urodzi mu wspaniałych następców: Warneńczyka i Kazimierza. I potoczy się dalej nowa dynastia, otwierając Rzeczpospolitą na nowe prądy renesansu. Kapie złotem kraj, bogaci się, ale i gnuśnieje, już pierwsze pęknięcia na gładkiej tafli widać…

Czy dobrze panowie szlachta zdecydowali? Czy pomysł łączenia dwóch różnych światów Litwy i Korony przyniósł pożądane rezultaty?

Dla każdego, kto choć odrobinę smakuje polską historię, zastanawia się, dlaczego losy potoczyły się tak, a nie inaczej, to doprawdy prawdziwa rozkosz zagłębić się w owe dywagacje światłego i mądrego autora, wybitnego znawcy Polski Jagiellonów i popłynąć z nim w wartki nurt wydarzeń tamtych czasów oraz przyjrzeć się procesom, które doprowadziły Polskę do miejsca, gdzie dziś się znajduje.

Znakomita intelektualna przygoda dla tych, którzy lubią zastanawiać się nad przeszłością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 648

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Roz­droże

.

Za cza­sów króla Lu­dwika nie było żad­nej sta­ło­ści w kró­le­stwie pol­skim.

Janko z Czarn­kowa

Siód­mego li­sto­pada 1370 roku, w go­dzi­nach po­po­łu­dnio­wych, ce­chy kra­kow­skie z roz­wi­nię­tymi sztan­da­rami wy­szły za mia­sto, na drogę wio­dącą z Są­cza, po­wi­tać no­wego mo­nar­chę. Lu­dwik Wę­gier­ski nad­cią­gnął uro­czy­ście w oto­cze­niu „pa­nów i star­szy­zny kró­le­stwa pol­skiego”, któ­rzy po­śpie­szyli spo­tkać go we wspo­mnia­nym mie­ście. Po­prze­dzony pro­ce­sją ca­łego du­cho­wień­stwa sto­licy wkro­czył na Wa­wel.

Za­sko­czyła go tam nie­ocze­ki­wana wia­do­mość. Było już po po­grze­bie Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego. „Wierni” po­cho­wali go tego sa­mego dnia, przed po­łu­dniem.

Dziwny po­śpiech... Po­przedni po­grzeb mo­nar­szy miał prze­bieg zu­peł­nie inny, zgodny z ów­cze­snymi zwy­cza­jami. Wła­dy­sław Ło­kie­tek zmarł 2 marca 1333 roku, a po­chó­wek na­stą­pił do­piero po ko­ro­na­cji Ka­zi­mie­rza, która od­była się 25 kwiet­nia. Kro­ni­karz nie omiesz­kał za­pi­sać, że w tym prze­ra­ża­jąco dłu­gim cza­sie twarz nie­bosz­czyka nie ule­gła zmia­nie.

Wtedy osiem ty­go­dni, te­raz dwie doby. Na sa­mym wstę­pie spo­tkała Lu­dwika wy­raźna de­mon­stra­cja po­li­tyczna. Za­raz przy­szła i druga. Ar­cy­bi­skup Ja­ro­sław Bo­go­ria ze Skot­nik, je­dyny już w Pol­sce mąż stanu pa­mię­ta­jący Ło­kietka, za­żą­dał, by nowy król ko­ro­no­wał się nie w Kra­ko­wie, lecz w Gnieź­nie. Celu nie osią­gnął, ale pod­kre­ślił swe sta­no­wi­sko.

Prze­wo­dził gru­pie, którą hi­sto­rycy na­zwali „le­gi­ty­mi­styczną”. Ha­słem jej było: wy­ko­nać układy za­warte przez zga­słego króla, lecz ani jed­nego ustęp­stwa wię­cej na rzecz no­wej i ob­cej dy­na­stii. Oprócz Ja­ro­sława na­le­żał do stron­nic­twa jego sio­strze­niec, Ja­nusz Su­chy­wilk, póź­niej­szy ar­cy­bi­skup, praw­nik o wy­so­kim wy­kształ­ce­niu i roz­le­głej wie­dzy, z po­cho­dze­nia Ma­ło­po­la­nin, oraz Flo­rian Mo­kr­ski, bi­skup kra­kow­ski, który ode­grał jedną z głów­nych ról przy za­kła­da­niu uni­wer­sy­tetu. Nie byle ja­kich lu­dzi li­czyło stron­nic­two „le­gi­ty­mi­stów”. Aku­rat oni sta­no­wili po­przed­nio grono głów­nych do­rad­ców Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego. Ich po­stawa – w cza­sie krót­kiego bez­kró­le­wia i ca­łych zresztą rzą­dów Lu­dwika – to zde­cy­do­wana chęć za­cho­wa­nia od­ręb­no­ści pań­stwa, do­tych­czas naj­zu­peł­niej sa­mo­dziel­nego, a te­raz włą­czo­nego w sys­tem o wiele szer­szy – w oko­licz­no­ściach wcale nie naj­lep­szych.

W li­sto­pa­dzie 1370 roku za­częło się dwu­na­sto­le­cie, w ciągu któ­rego Pol­ska nie miała i nie upra­wiała żad­nej wła­snej po­li­tyki ani w dzie­dzi­nie sto­sun­ków we­wnętrz­nych, ani mię­dzy­na­ro­do­wych. Wszystko stało pod zna­kiem prze­tar­gów i kom­bi­na­cji do­ty­czą­cych na­stęp­stwa po Lu­dwiku. Przy­wi­leje dla miast, zwrot ma­jąt­ków od­ję­tych pew­nym zie­mia­nom przez Ka­zi­mie­rza, sys­tem po­dat­kowy – oto cena kupna zgody sta­nów pol­skich na mo­nar­sze pro­jekty ro­dzinne.

Kim był Lu­dwik Wę­gier­ski? Po mie­czu Fran­cu­zem, po ką­dzieli Po­la­kiem. Krwi ma­dziar­skiej pły­nęło w nim nie­wiele. Dzie­dzi­czył ją po wy­ga­słych Ar­pa­dach. Jego ród wy­wo­dził się od brata Lu­dwika Świę­tego, króla Fran­cji, i no­sił na­zwi­sko An­jou, co u nas zo­stało spo­lsz­czone na An­de­ga­we­nów. Jed­nakże po­cho­dze­nie nie grało de­cy­du­ją­cej roli. Ten po­to­mek fran­cu­skiej krwi kró­lew­skiej re­pre­zen­to­wał po­rzą­dek po­li­tyczny naj­zu­peł­niej od­mienny od kwit­ną­cego we Fran­cji, no i w Pol­sce za dni Pia­stów. Wraz z nim przy­szedł do nas sys­tem dy­na­styczny, wielu in­nym kra­jom Eu­ropy znany od dawna, wcale nie za­wsze z ko­rzy­ścią dla nich. Wę­gier­ska li­nia An­de­ga­we­nów po­li­ty­ko­wała na tej sa­mej za­sa­dzie, jaka przy­świe­cała Habs­bur­gom, Luk­sem­bur­gom, Wit­tels­ba­chom. Je­dy­nym zwor­ni­kiem bu­dowli pań­stwo­wej jest ro­dzina pa­nu­jąca. Stały sys­tem po­stę­po­wa­nia to prze­targ, nie­li­czący się z do­brem za­in­te­re­so­wa­nej kra­iny. Względy na­ro­dowe nie grają roli. W mo­nar­chii czy­sto dy­na­stycz­nej bez­u­ży­teczne by­łyby ar­gu­menty, któ­rych uży­wali świad­ko­wie w pro­ce­sie króla pol­skiego prze­ciwko Krzy­ża­kom. Mó­wili oni, jak pa­mię­tamy: Po­mo­rze po­winno na­le­żeć do Pol­ski, po­nie­waż lu­dzie tam­tejsi uży­wają tej mowy.

Ło­kie­tek i Ka­zi­mierz Wielki uczy­nili przy­jaźń z Wę­grami ka­mie­niem wę­giel­nym swej po­li­tyki. Przy­zwy­cza­jeni do póź­niej­szych po­jęć, skłonni by­wamy wi­dzieć ten so­jusz w skali nie­praw­dzi­wej, zmniej­szo­nej. W chwili ob­ję­cia u nas wła­dzy Lu­dwik no­sił ty­tuł króla Wę­gier, Pol­ski, Dal­ma­cji, Kro­acji, Ramy, Ser­bii, Ga­li­cji, Lo­do­me­rii, Ko­ma­nii i Buł­ga­rii. Ka­rol Szaj­no­cha twier­dził: „li­czył on w swej in­ty­tu­la­cji kró­lew­skiej sam je­den tyle pod­da­nych so­bie kró­lestw, ile wszy­scy kró­lo­wie eu­ro­pej­scy po­społu”.

Mo­nar­chia wę­gier­skich An­de­ga­we­nów za­li­czała się do naj­pierw­szych po­tęg na kon­ty­nen­cie. Po­ko­nała, upo­ko­rzyła i zmu­siła do wiel­kich ustępstw We­ne­cję „wład­nącą mo­rzami”. Ode­brała jej wy­brzeże dal­ma­tyń­skie od za­toki Qu­ar­nero aż po Du­razzo. Pod­biła Ser­bię, pod­po­rząd­ko­wała so­bie Bo­śnię, Moł­da­wię, Wo­łosz­czy­znę, Chor­wa­cję, część Buł­ga­rii.

To wszystko było już w ręku Lu­dwika, kiedy na wieść o na­głym po­gor­sze­niu stanu zdro­wia Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego słał do Kra­kowa po­słów w oso­bach Wła­dy­sława Opol­czyka i bana sła­woń­skiego Pio­tra Czu­dara. Po­zor­nie mieli oni tylko wy­wie­dzieć się o zdro­wie Lu­dwi­ko­wego wuja, w rze­czy­wi­sto­ści – na wy­pa­dek zgonu Pia­sta – prze­jąć kró­le­stwo. Lu­dwik osobą wła­sną ru­szył w kie­runku gra­nic Pol­ski jesz­cze za ży­cia Ka­zi­mie­rza. Po­śpiech zu­peł­nie zro­zu­miały – od kilku mie­sięcy sprawy wę­gier­skiej suk­ce­sji u nas za­częły na­gle wy­glą­dać zu­peł­nie ina­czej, niż to było w ciągu po­przed­nich lat kil­ku­na­stu.

Z punktu wi­dze­nia Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego umowy spad­kowe były przede wszyst­kim pewną formą so­ju­szu z Wę­grami. Nikt nie mógł za­rę­czyć, czy los się na­resz­cie nie uśmiech­nie do mo­nar­chy i nie da mu le­gal­nego syna. A je­śli na­wet nie, to i tak rządy an­de­ga­weń­skie w Pol­sce zda­wały się za­po­wia­dać jako krótki epi­zod. Jak wiemy, prze­zorny Ka­zi­mierz upa­trzył so­bie Kaźka słup­skiego na przy­szłego, nie­jako za­pa­so­wego na­stępcę.

Lu­dwik był na Wę­grzech sam jak pa­lec. Jego dy­na­styczną po­tęgę ocze­ki­wał los okrutny, lecz w tym ustroju nie­unik­niony. Bra­ko­wało spad­ko­biercy. Pań­stwo po­zba­wione in­nych spójni oprócz dy­na­stii mu­siało się roz­kleić.

Herb Lu­dwika we­dług Her­ba­rza Gel­drii z XIV w.

A nie wio­dło się tej dy­na­stii w spo­sób za­słu­gu­jący na uwagę. Jej za­ło­ży­ciel Ka­rol Ro­bert, to­wa­rzysz Ło­kietka, z pierw­szej żony miał dwie córki, które do­żyły nor­mal­nego wieku. Nie­mal sześć­dzie­siątki do­cze­kał syn z nie­pra­wego łoża, Ko­lo­man, bi­skup Győr. Przy­szedł na świat w roku 1317. Za­raz po­tem za­częły się nie­szczę­ścia. Dziecko z dru­giego kró­lew­skiego sta­dła prze­żyło naj­wy­żej kilka mie­sięcy 1319 roku. W lipcu 1320 roku Ka­rol Ro­bert po­jął córkę Ło­kietka, Elż­bietę. W na­stęp­nym na­ro­dził się im i zmarł syn, Ka­rol. Drugi, Wła­dy­sław, prze­żył pięć wio­sen; Lu­dwik, uro­dzony 5 marca 1326 roku, był trze­cim dziec­kiem i on je­den je­dyny z ca­łego ro­dzeń­stwa miał pójść w ślady ojca, to zna­czy prze­kro­czyć pięć­dzie­siątkę.

Dwaj młodsi bra­cia Lu­dwika długo nie po­cią­gnęli. Z An­drzeja może by i była po­cie­cha dla dy­na­stycz­nych pla­nów, gdyby go w sie­dem­na­stym roku ży­cia nie udu­szono w Ne­apolu, dzia­ła­jąc z pod­usz­cze­nia jego żony, mło­dziut­kiej Jo­anny. Ostatni, Ste­fan, osią­gnął rzadki w tej fa­mi­lii wiek dwu­dzie­stu dwóch lat. Umarł w Za­grze­biu z bła­hej przy­czyny. Spadł z ko­nia, a or­ga­nizm nie wy­trzy­mał wstrząsu.

W 1355 roku, uma­wia­jąc się z Ka­zi­mie­rzem Wiel­kim co do pol­skiego dzie­dzic­twa, upa­try­wał Lu­dwik swego na­stępcę w czte­ro­let­nim synku Ste­fana, Ja­nie. Chło­pak nie do­żył No­wego Roku.

Sam Lu­dwik miał za żonę Elż­bietę, córkę bana Bo­śni Ste­fana Ko­tro­ma­ni­cia, któ­rego cha­rak­ter współ­cze­śni okre­ślili przy­dom­kiem: Pia­stun Sza­tana. Sławna z urody kró­lowa była pół-Po­lką. Jej matka, księż­niczka gniew­kow­ska Elż­bieta, to ro­dzona sio­stra zna­nego nam już Wła­dy­sława Bia­łego, błęd­nego ry­ce­rza, mni­cha, nie­for­tun­nego kan­dy­data do ko­rony pol­skiej.

W 1370 roku, praw­do­po­dob­nie w lipcu, po sie­dem­na­stu la­tach bez­dziet­nego po­ży­cia do­cze­kała się mo­nar­sza para córki, Ka­ta­rzyny. To od razu w zu­peł­nie nowy spo­sób usta­wiło sprawę spadku po Lu­dwiku, lecz i po­gma­twało ją znacz­nie. Prawo pol­skie nie prze­wi­dy­wało moż­no­ści dzie­dzi­cze­nia przez ko­biety, które mo­gły naj­wy­żej po­śred­ni­czyć, prze­no­sząc spu­ści­znę na mę­żów.

Ka­zi­mierz Wielki nie miał już czasu ni­czego po­sta­no­wić w sy­tu­acji zmie­nio­nej, urze­czy­wist­nia­ją­cej dawne umowy w spo­sób ro­ku­jący przy­szłe po­wi­kła­nia. Śmierć za­sko­czyła go cztery mie­siące po na­ro­dzi­nach kró­lewny wnuczki.

Lu­dwik nie po­pa­sał długo w Pol­sce. W ogóle od­wie­dzał nasz kraj rzadko, nie­chęt­nie, a ję­zyka nie na­uczył się ni­gdy. Pod tym wzglę­dem cał­kiem ina­czej było na Wę­grzech, gdzie An­de­ga­we­no­wie po­pie­rali oby­czaj miej­scowy, ma­dziar­ski.

Ko­ro­na­cja od­była się na Wa­welu 17 li­sto­pada. Dwa dni po­tem od­pra­wiono eg­ze­kwie po Ka­zi­mie­rzu, któ­rych prze­pych miał wi­dać za­trzeć przy­kre wspo­mnie­nie o po­spiesz­nym po­grze­bie. Niech o tym za­świad­czy tylko je­den szcze­gół, za­no­to­wany przez uczest­nika uro­czy­sto­ści: we wszyst­kich ko­ścio­łach kra­kow­skich i przy wszyst­kich oł­ta­rzach jed­no­cze­śnie ce­le­bro­wano na­bo­żeń­stwa, a or­szaki dwo­rzan dwu­krot­nie ob­cho­dziły nawy, za każ­dym ra­zem skła­da­jąc przy po­szcze­gól­nych oł­ta­rzach taki sam dar – tyle mo­net, ile garść ob­jęła. Opi­sy­wa­nie in­nych szczo­dro­bli­wo­ści za­ję­łoby zbyt wiele miej­sca.

Król zła­mał przy­rze­cze­nie dane Wiel­ko­po­la­nom. Nie po­ka­zał się w gnieź­nień­skiej ka­te­drze w stroju ko­ro­na­cyj­nym. Tłu­ma­czył, że dwu­krotne przy­bie­ra­nie in­sy­gniów by­łoby czyn­no­ścią śmieszną. Drobny in­cy­dent nie był jed­nak po­zba­wiony zna­cze­nia po­li­tycz­nego. Za­po­wia­dał, którą z dziel­nic kraju nowy mo­nar­cha za­mie­rza wy­su­wać na czoło.

W grud­niu 1370 roku Lu­dwik po­wró­cił na Wę­gry. Przed­tem jed­nak za­ła­twił w Pol­sce kilka spraw.

Bo­gaty za­pis Ka­zi­mie­rza dla Kaźka słup­skiego zo­stał unie­waż­niony. Książę otrzy­mał jed­nak w lenno nie­które zie­mie, mia­no­wi­cie do­brzyń­ską, Byd­goszcz, Wie­la­tów i Wałcz. Rzecz nie­zbyt ważna, bo nie­do­szły na­stępca tronu po­tul­nie po­go­dził się z lo­sem. Zu­peł­nie inny cha­rak­ter no­siła do­ta­cja dla Wła­dy­sława Opol­czyka.

Drobne ksią­żątko ślą­skie, spo­krew­nione z pol­ską dy­na­stią, jesz­cze za ży­cia Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego za­częło ro­bić ka­rierę przy An­de­ga­we­nach, po­pie­ra­jąc ich kom­bi­na­cje. Wła­dy­sław osią­gnął wy­soką god­ność pa­la­tyna. Te­raz Lu­dwik wy­kroił dlań w Pol­sce ob­szerne lenno. Dał mu Wie­luń, Bo­le­sła­wiec, Brzeź­nicę, Krze­pice, Olsz­tyn i Bo­bo­lice wraz z po­wia­tami. Wspo­mniane miej­sco­wo­ści były do­brze ufor­ty­fi­ko­wane przez Ka­zi­mie­rza, a wzięte wszyst­kie ra­zem sta­no­wiły zwarty kom­pleks te­ry­to­rialny po­ło­żony na wprost Opola – dzie­dzic­twa Wła­dy­sława.

Ten po­stę­pek Lu­dwika był ist­nym za­prze­cze­niem po­li­tyki świę­cie prze­strze­ga­nej przez zmar­łego króla. Ka­zi­mierz krok za kro­kiem po­su­wał gra­nicę Pol­ski na za­chód, wpie­rał się na Śląsk i Po­mo­rze, nie gar­dząc naj­lich­szym skraw­kiem kraju. An­de­ga­weń­czyk wy­ciął z Pol­ski znaczny ob­szar i dał go w za­rząd dzie­dzi­cowi Opola, czło­wie­kowi obo­jęt­nemu na los kró­le­stwa, a póź­niej na­wet zde­cy­do­wa­nie mu wro­giemu. Cho­dziło oczy­wi­ście o wzmoc­nie­nie po­zy­cji dzia­ła­cza, który był fi­la­rem no­wych po­rząd­ków.

Je­śli pa­trzeć od strony obo­wią­zu­ją­cych umów, kil­ku­mie­sięczna kró­lewna Ka­ta­rzyna nie miała żad­nych wi­do­ków na tron pol­ski. Układ z 1355 roku wy­raź­nie sta­no­wił, że tylko mę­scy po­tom­ko­wie Lu­dwika oraz jego sy­nowca, Jana, będą mo­gli dzie­dzi­czyć, a w ra­zie ich braku „wszel­kie pakta, umowy, roz­rzą­dze­nia, or­dy­na­cje tu­dzież przy­sięgi wier­no­ści i hołdu, wresz­cie wszel­kie zo­bo­wią­za­nia się mają być tym sa­mym zni­we­czone, unie­waż­nione i bez­sku­teczne”.

Każdy per­ga­min można jed­nak za­stą­pić in­nym, za­warł­szy w tym celu nowy układ. Trzeba na to czasu i wszech­stron­nej za­po­bie­gli­wo­ści.

Żyły w Kra­ko­wie dwie małe córki Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego, Anna i Ja­dwiga, zro­dzone z Ja­dwigi ża­gań­skiej. Naj­pierw po­trak­to­wano je wspa­nia­ło­myśl­nie, zmie­nia­jąc te­sta­ment na ich ko­rzyść, a krzywdę matki. Było bo­wiem do prze­wi­dze­nia, że wdowa po­now­nie wyj­dzie za mąż i za­bie­rze swą ma­jęt­ność. Ja­koż pięt­na­ście mie­sięcy póź­niej Ja­dwiga po­ślu­biła księ­cia le­gnic­kiego Ru­prechta.

Wy­jeż­dża­jąc na Wę­gry, Lu­dwik wy­wiózł obie pol­skie kró­lewny nad Du­naj. Wy­cho­wy­wały się na dwo­rze Elż­biety Bo­śniaczki i przy­szło im za­pła­cić za zbyt bujny, z ni­czym się nie­li­czący oj­cow­ski tem­pe­ra­ment. Uznano je wpraw­dzie za le­galne po­tom­stwo ro­dzi­ców, ale wy­zuto ze wszel­kich upraw­nień mo­nar­szych. Mał­żeń­stwo Ka­zi­mie­rza z Ja­dwigą ża­gań­ską zo­stało wszak za­warte jesz­cze za ży­cia jego po­przed­niej ślub­nej żony, Ade­lajdy, a córki przy­szły na świat, za­nim pa­pież za­twier­dził nowy zwią­zek.

Annę wy­swa­tano póź­niej za grafa cil­lej­skiego, Wil­helma. „W jego ro­dzie – pi­sze hi­sto­ryk – zdała się Lu­dwi­kowi krew Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego na wieki osła­wioną i za­po­mnianą”. Hra­bio­wie Cilly sły­nęli w Eu­ro­pie z nie­by­wa­łych zbrodni.

Wraz z kró­lew­nami w ta­bo­rze Lu­dwika po­je­chały rów­nież na Wę­gry pol­skie in­sy­gnia ko­ro­na­cyjne. W ten spo­sób „Szczer­biec” roz­po­czął cykl zdu­mie­wa­ją­cych wę­dró­wek, które za na­szych cza­sów miały go za­pro­wa­dzić aż do Ka­nady i z po­wro­tem.

W Kra­ko­wie zo­stała – jako re­gentka – kró­lew­ska matka, mocno już we­dług ów­cze­snych po­jęć nie­młoda Elż­bieta Ło­kiet­kówna. Pi­sząc o niej, trudno po­wstrzy­mać się od spo­strze­że­nia, że była co naj­mniej o pięć lat star­sza od Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego, a prze­żyła go o dzie­sięć.

W ciągu pół­wie­cza, które mi­nęło od chwili wy­da­nia jej na Wę­gry, wy­pły­nęła ta rdzenna Po­lka na bar­dzo sze­ro­kie wody. Oj­czy­zna przy­go­to­wała ją do tego, da­jąc jej jesz­cze jako pan­nie wcale znaczne wy­kształ­ce­nie, mię­dzy in­nymi zna­jo­mość ła­ciny. Dość długo prze­by­wała w Ne­apolu, po­pie­ra­jąc sprawę ko­ro­na­cji syna, An­drzeja, od­wie­dziła Rzym, na­der uro­czy­ście wi­tana przez kar­dy­na­łów, ary­sto­kra­cję i szlachtę, za­rzą­dzała Dal­ma­cją, a na­wet sa­mymi Wę­grami, bez­po­śred­nio wpły­wała na po­li­tykę ogrom­nej mo­nar­chii. Każdy z ko­lej­nych pa­pieży za­bie­gał o jej przy­chyl­ność. Nie za­im­po­no­wała jed­nak Po­la­kom ani nie po­zy­skała ich sym­pa­tii. Akta urzę­dowe zwały ją „star­szą kró­lową pol­ską”, szlachta zaś – „kró­lową Ki­kutą”, czy­niąc przy­tyk do dłoni, oka­le­czo­nej ongi mie­czem Fe­li­cjana Za­cha. Je­śli pa­mię­tać o dwor­sko­ści ów­cze­snego prawa ma­ło­pol­skiego, które ob­razę nie­wia­sty ka­zało od­szcze­ki­wać spod ławy, nie­grzeczny przy­do­mek przyj­dzie uznać za nie­po­zba­wiony wy­mowy po­li­tycz­nej.

Gdyby na­wet Elż­bieta nie wtrą­cała się do spraw pań­stwa, samo jej ist­nie­nie za­wa­ży­łoby na hi­sto­rii. Wo­bec braku mę­skich le­gal­nie zro­dzo­nych po­tom­ków Ka­zi­mie­rza dzie­dziczne prawo do tronu prze­no­siło się na jej syna, Lu­dwika. Uma­wia­jąc się z nim, ostatni Piast za­wczasu re­gu­lo­wał rzecz, która i tak mu­sia­łaby na­stą­pić, za­po­bie­gał wstrzą­som bez­kró­le­wia i zy­ski­wał po­nadto so­jusz wiel­kiej po­tęgi.

Za­pew­nić Ka­ta­rzy­nie ko­ronę pol­ską! – oto je­dyny cel rzą­dów Elż­biety u nas. Per­trak­ta­cje o prawa kró­lewny otwie­rały, rzecz ja­sna, wi­doki jesz­cze dal­sze. Przy­szła mo­nar­chini nie mo­gła po­zo­stać w sta­nie pa­nień­skim. Po­zy­ski­wani dla pla­nów dworu ma­gnaci mu­sieli prze­wi­dy­wać, że dzi­siej­sza zgoda ju­tro da im moż­ność wpły­wa­nia na wy­bór mał­żonka. Po­ja­wiały się w Pol­sce zu­peł­nie do­tych­czas nie­znane mo­tywy ro­zu­mo­wa­nia po­li­tycz­nego.

Za­miary dy­na­stii zna­la­zły zwo­len­ni­ków przede wszyst­kim w Ma­ło­pol­sce. Przy­jęło się na­wet okre­śle­nie „stron­nic­twa ma­ło­pol­skiego”, nie­zbyt słuszne, bo na­le­żeli do niego rów­nież pewni moż­no­władcy z in­nych dziel­nic. Na plan pierw­szy wy­biły się rody To­por­czy­ków, Le­li­wi­tów, a zwłasz­cza dzie­dzi­ców Ku­ro­zwęk, pie­czę­tu­ją­cych się her­bem Po­raj. Z tej fa­mi­lii po­cho­dził bi­skup kra­kow­ski Za­wi­sza, czło­wiek zdolny, lecz po­zba­wiony skru­pu­łów, główny fi­lar rzą­dów an­de­ga­weń­skich w Pol­sce.

Jedna z ów­cze­snych ka­rier za­słu­guje na spe­cjalną wzmiankę. Stała się ona udzia­łem Wiel­ko­po­la­nina, Jana herbu Ko­rab, zwa­nego Ra­dlica. Za­częło się... od stu­diów me­dycz­nych w Mont­pel­lier. Kiedy za­pa­da­jący na zdro­wiu Lu­dwik po­słał nad Se­kwanę po bie­głego le­ka­rza, król Fran­cji po­le­cił ku­zy­nowi Ra­dlicę jako świet­nego fa­chowca i dia­gno­stę, na pierw­szy rzut oka umie­ją­cego roz­po­znać, czy pa­cjent wy­żyje. W dwa lata zo­stał Ra­dlica ar­chi­dia­ko­nem, kanc­le­rzem i – po śmierci Za­wi­szy – bi­sku­pem kra­kow­skim.

Nor­mal­nie jed­nak awanse były na­gro­dami za usługi na­tury czy­sto po­li­tycz­nej. Dy­na­stia pra­gnąca zmie­nić na swą ko­rzyść od­wieczne prawo kraju mu­siała za to pła­cić. Czy­niła to w spo­sób na­ów­czas nor­malny: „W wieku jaw­nego w Niem­czech sprze­da­wa­nia szla­chec­twa, w ca­łej Eu­ro­pie od­pu­stów i zba­wie­nia wszystko było sprze­dajne”. Sy­pały się do­sto­jeń­stwa, nada­nia i da­ro­wi­zny. Szlach­cie przy­by­wało jesz­cze jedno do­tych­czas nie­znane do­świad­cze­nie: król cu­dzo­zie­miec ła­twiej czy­nił ustęp­stwa na­tury ma­te­rial­nej.

W 1374 roku na­stą­pił ge­ne­ralny układ, ujęty na pi­śmie i za­twier­dzony. Stało się to w Ko­szy­cach, dnia 17 wrze­śnia. Król zo­bo­wią­zał się ob­ni­żyć szlach­cie po­datki do dwóch gro­szy rocz­nie z łanu kmie­cego. Było to ustęp­stwo ol­brzy­mie, bo Ka­zi­mierz brał gro­szy dwa­na­ście, tym więk­sze, że na wszel­kie pod­nie­sie­nie po­dat­ków trzeba było od­tąd zgody ca­łej szlachty. Inne po­sta­no­wie­nia paktu ko­szyc­kiego gło­siły, że prawo do pia­sto­wa­nia urzę­dów ziem­skich przy­słu­guje wy­łącz­nie szlach­ci­com da­nej dziel­nicy, sta­ro­stami zaś mogą zo­sta­wać tylko Po­lacy. Nie wolno było mo­nar­sze two­rzyć w pań­stwie lenn ksią­żę­cych ani po­wie­rzać cu­dzo­ziem­com waż­niej­szych twierdz.

To wszystko stało się na żą­da­nie sa­mej szlachty. Akt ko­szycki jest nie­zbi­tym do­wo­dem jej dba­ło­ści o wła­sne przy­wi­leje, lecz świad­czy jed­no­cze­śnie, że tro­ska o in­te­resy pań­stwa wcale nie była ry­cer­stwu obca. Treść układu z siłą pod­kre­ślała jed­ność kró­le­stwa i jego na­ro­dowy cha­rak­ter. W śre­dnio­wie­czu, kiedy tyle zna­czyły od­ręb­no­ści dziel­ni­cowe, był to ob­jaw bar­dzo ważny i do­datni.

Przy­wi­lej ko­szycki nadany zo­stał ca­łej szlach­cie pol­skiej, już zu­peł­nie wy­od­ręb­nio­nej w osobny stan. Du­cho­wień­stwo trwało na ra­zie w opo­zy­cji i do­piero kilka lat póź­niej, dzięki pil­nym za­bie­gom i zdol­no­ściom dy­plo­ma­tycz­nym bi­skupa Za­wi­szy z Ku­ro­zwęk, przy­jęło po­sta­no­wie­nia ko­szyc­kie.

Dy­na­stia osią­gnęła cel swo­ich dą­żeń. Po­lacy zgo­dzili się prze­kre­ślić umowę z 1355 roku i uznać dzie­dziczne prawo có­rek Lu­dwika, mia­no­wi­cie tej, którą on sam, jego matka lub żona wy­zna­czą.

W Ko­szy­cach trzeba już było mó­wić w licz­bie mno­giej – o cór­kach – brać pod uwagę kom­bi­na­cje o wiele szer­sze niż po­przed­nio. W 1371 roku przy­szła na świat kró­lewna Ma­ria, w końcu roku 1373, a naj­pew­niej w stycz­niu na­stęp­nego – Ja­dwiga.

Dla Pol­ski prze­wi­dziana jed­nak była pier­wo­rodna. W dniu wy­da­nia aktu ko­szyc­kiego szlachta zło­żyła jej hołd jako przy­szłej pani.

Od nie­ja­kiego czasu trwały per­trak­ta­cje co do jej za­mąż­pój­ścia. Wy­brań­cem ro­dzi­ców czte­ro­let­niej kró­lewny zo­stał Lu­dwik Or­le­ań­ski, młod­szy syn Ka­rola V, króla Fran­cji. Za­po­wia­dało się, że to on za­sią­dzie na Wa­welu.

Za­ła­twie­nie sprawy naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­cej dwór wcale nie po­pra­wiło stanu rze­czy w Pol­sce. Po­li­tyka za­gra­niczna szła to­rem wy­raź­nie okre­ślo­nym od po­czątku. W prak­tyce ozna­czało to, że kraj płaci za roz­ma­ite ko­rzy­ści dla dy­na­stii.

23 maja 1372 roku Lu­dwik, w imie­niu wła­snym, żony i dzieci, po­twier­dził zrze­cze­nie się Ślą­ska. Miało to uła­twić układ o przy­szłe mał­żeń­stwo Ma­rii, li­czą­cej so­bie rok je­den, z Zyg­mun­tem Luk­sem­bur­czy­kiem, młod­szym sy­nem ce­sa­rza Ka­rola IV.

W tym sa­mym roku zo­stał roz­luź­niony zwią­zek Rusi Czer­wo­nej z Pol­ską. Lu­dwik mia­no­wał jej za­rządcą Wła­dy­sława Opol­czyka.

Za­czy­nała się na Rusi doba po­li­tyki zu­peł­nie róż­nej od tego, co czy­nił w tym kraju Ka­zi­mierz Wielki. Lu­dwik nie uzna­wał za­sad to­le­ran­cji. Dało się to wcze­śnie po­znać: w 1360 roku wy­gnano z Wę­gier wszyst­kich Ży­dów, po­zwa­la­jąc im jed­nak za­brać ru­cho­mo­ści (spra­wie­dli­wość każe przy­znać, że w Ne­apolu An­de­ga­we­no­wie po­czy­nali so­bie jesz­cze go­rzej: przy­mu­sowo na­wra­cali Izra­eli­tów na ka­to­li­cyzm, funk­cje mi­sjo­nar­skie po­wie­rza­jąc woj­sku). Uchodźcy ru­szyli do Au­strii, Czech i do nas. Po pię­ciu la­tach za­częli po­wra­cać na Wę­gry, ale nie wszy­scy. Ci, któ­rzy zna­leźli przy­tu­łek w Pol­sce, już w niej po­zo­stali.

Rządy Lu­dwika na Rusi Czer­wo­nej to okres zde­cy­do­wa­nego zwal­cza­nia pra­wo­sła­wia, któ­rego król nie uwa­żał za wy­zna­nie chrze­ści­jań­skie. Za­cho­wały się wia­do­mo­ści o ma­so­wych „na­wró­ce­niach” schi­zma­ty­ków i „po­gan”. Z Awi­nionu szły gło­śne za­chęty pa­pie­skie.

Po­li­tyka so­ju­szu z Li­twą, mimo wszystko tak wy­raźna za dwu ostat­nich Pia­stów, po­szła w za­po­mnie­nie. Sto­su­nek króla do Za­konu był przy­ja­zny.

Po śmierci Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego Ma­zow­sze zjed­no­czyło się i jakby wy­od­ręb­niło cał­ko­wi­cie. Zgod­nie z za­war­tymi daw­niej umo­wami Zie­mo­wit III ob­jął we wła­da­nie Płock, Płońsk i Wy­szo­gród, prze­stał też skła­dać hołd Pol­sce. Wbrew po­zo­rom nie ma po­wodu do bia­dań nad tym wszyst­kim. Nie­zwy­kle prze­zorna i mą­dra, na bar­dzo da­leką metę ob­li­czona po­li­tyka Ka­zi­mie­rza przy­no­siła owoce, trwała po jego śmierci. Ma­zow­sze było kra­jem bez­sprzecz­nie pol­skim – je­śli cho­dzi o mia­sta, to znacz­nie bar­dziej pol­skim od Ma­ło­pol­ski – lecz po­sia­dało wy­kształ­coną in­dy­wi­du­al­ność oraz wła­sną, ro­dzimą dy­na­stię, a gra­ni­czyło z Krzy­ża­kami. Brak umiaru ze strony Kra­kowa, na­cisk czy bru­talne me­tody pcha­łyby je pro­sto w ra­miona Za­konu. Sta­now­czo le­piej było cze­kać i po­stę­po­wać oględ­nie. Po­mimo od­ręb­no­ści Ma­zow­sze uczest­ni­czyło w ży­ciu kró­le­stwa, związki rze­czowe wcale nie ule­gły ze­rwa­niu. Wręcz prze­ciw­nie – upływ czasu tylko je wzmac­niał.

Mie­rze­nie śre­dnio­wiecz­nych par­ty­ku­la­ry­zmów dzi­siej­szą miarą to błąd unie­moż­li­wia­jący ro­zu­mie­nie hi­sto­rii. W tych od­le­głych cza­sach więzi lo­kalne – ple­mienne, szcze­powe, a na­wet zgoła po­wia­towe – grały rolę do­nio­słą i do­dat­nią. Droga do oj­czy­zny pro­wa­dziła przez oj­co­wi­znę. Pań­stwa dzi­siaj zu­peł­nie jed­no­lite pod wzglę­dem na­ro­do­wym wtedy były istną mo­zaiką, pra­co­wi­cie przez wieki skła­daną z drob­nych frag­men­tów, z któ­rych każdy za­zdro­śnie strzegł swej in­dy­wi­du­al­no­ści. Wspo­mnijmy, że jesz­cze w XVIII wieku dla miesz­kańca po­łu­dnio­wej Fran­cji mo­nar­cha z Pa­ryża był tylko hra­bią Pro­wan­sji, a nie kró­lem. Gwał­ce­nie tych re­gio­na­li­zmów wcale nie przy­spie­szało zra­sta­nia się na­ro­do­wych ca­ło­ści. Po­wo­du­jąc za­ognie­nia, nisz­czyło two­rzącą się tkankę.

Do­wo­dzą tego zja­wi­ska za­cho­dzące w Wiel­ko­pol­sce. Za dwu ostat­nich Pia­stów se­pa­ra­tyzm gniaz­do­wej dziel­nicy pań­stwa słabł. Nie­opatrzne po­stę­po­wa­nie Lu­dwika i Elż­biety pod­sy­ciło go na nowo. Mia­no­wa­nie sta­ro­stą wiel­ko­pol­skim Ma­ło­po­la­nina, Ot­tona z Pil­czy, do­pro­wa­dziło do re­zul­tatu bar­dzo zna­mien­nego. Po roku Ot­ton mu­siał ustą­pić, gdyż szlachta sa­bo­to­wała jego za­rzą­dze­nia. Od­ma­wiała mu po pro­stu współ­pracy w wy­ko­ny­wa­niu wy­ro­ków, które wtedy eg­ze­kwo­wało się wspól­nie. Dwór zde­cy­do­wał się na ustęp­stwa. Sta­ro­stą zo­stał Sę­dzi­wój z Szu­bina herbu Pa­łuka, Wiel­ko­po­la­nin, zwo­len­nik An­de­ga­we­nów. W 1377 roku awan­so­wano go jed­nak na sta­ro­stwo kra­kow­skie, a Wiel­ko­pol­skę ob­jął Do­ma­rat z Pierzchna herbu Grzy­mała, kra­jan wpraw­dzie, ale za­przy­się­żony stron­nik dworu. Był to krok wstępny, przy­go­to­waw­czy, do wy­bu­chu wojny do­mo­wej – zwa­nej wojną Grzy­ma­li­tów z Na­łę­czami – która miała się roz­pa­lić wkrótce po zgo­nie Lu­dwika i po­tęż­nie znisz­czyć kraj.

Opo­zy­cji wiel­ko­pol­skiej nie można uwa­żać za prze­jaw anar­chii ani za czy­stą ne­ga­cję, po­zba­wioną my­śli prze­wod­niej. Jak do­wo­dzi treść paktu ko­szyc­kiego, tam­tej­szej szlach­cie nie cho­dziło o na­ru­sze­nie jed­no­ści pań­stwo­wej. W grun­cie rze­czy chciała ona tylko ze­rwać zwią­zek z Wę­grami i po­wró­cić do daw­nego sys­temu. W epoce dzie­dzicz­nych mo­nar­chii za­miar taki sta­now­czo wy­ma­gał speł­nie­nia jed­nego wa­runku: trzeba było mieć kan­dy­data na tron. Pod tym wzglę­dem szczę­ście nie do­pi­sy­wało Wiel­ko­pol­sce. Kaźko słup­ski wy­rzekł się wszel­kich am­bi­cji i wkrótce zszedł ze świata. Wła­dy­sław Biały, sprawca jego zgonu, nie nada­wał się do po­li­tyki.

Ogólne tło tych cza­sów zwięźle przed­sta­wił Janko z Czarn­kowa, gło­sząc, iż za rzą­dów Elż­biety Ło­kiet­kówny „działy się w kró­le­stwie pol­skim wiel­kie kra­dzieże, łu­pie­stwa i roz­boje”.

W sierp­niu 1375 roku „star­sza kró­lowa” po­sta­no­wiła opu­ścić kraj. Naj­bar­dziej ob­cho­dząca ją sprawa – suk­ce­sja wnuczki – była za­ła­twiona, na Wę­grzech chory syn wy­ma­gał opieki. Zresztą Elż­bieta była już stara i mocno chyba zmę­czona mo­zol­nymi za­bie­gami o po­zy­ska­nie szlachty. W paź­dzier­niku 1376 roku wró­ciła, tra­fia­jąc na całą se­rię nie­szczęść, które mu­siały jej do reszty obrzy­dzić strony ro­dzinne.

Tejże je­sieni ude­rzył na Ma­ło­pol­skę Kiej­stut. Idący pra­wym brze­giem Wi­sły Li­twini do­tarli aż do Tar­nowa, wszę­dzie pa­ląc, gra­biąc, bio­rąc łup i jeń­ców. Po­su­wali się szybko. Kro­niki opo­wia­dają o dzie­dzicu Ba­ra­nowa, Grzy­ma­li­cie Ja­nu­szu Czta­nie, który, trzy­ma­jąc na łęku sio­dła żonę i nie­ochrz­czo­nego jesz­cze no­wo­rodka, ura­to­wał się wpław przez za­lewy wi­ślane i samą rzekę. Ale ci, co go chcieli na­śla­do­wać, już po­gi­nęli w wo­dzie od strzał.

Elż­bietę oskar­żono o zlek­ce­wa­że­nie ostrze­żeń, z któ­rymi San­do­mie­rza­nie po­wi­tali ją w Bochni.

Kró­lowa miała po­dobno po­wie­dzieć: „Długa a po­tężna u syna mego ręka”.

Zła krew wy­ła­do­wała się w Kra­ko­wie 7 grud­nia. Pol­scy i wę­gier­scy pa­choł­ko­wie po­kłó­cili się przy bra­mie miej­skiej o wóz siana. Wy­ni­kła bójka. Nie wia­domo przez kogo wy­pusz­czona strzała prze­szyła szyję sta­ro­sty, Jaśka Kmity, który nad­je­chał konno uspo­ka­jać roz­ruch. Jego śmierć dała sy­gnał do rzezi Wę­grów. Zgi­nęło ich co naj­mniej osiem­dzie­się­ciu, cho­ciaż kro­ni­ka­rze wy­mie­niali po­dwójną liczbę. Bramy Wa­welu przy­szło za­mknąć, aby roz­sza­lały tłum nie wdarł się i tam. Z ba­wią­cych w mie­ście Ma­dzia­rów ura­to­wali się tylko ci, któ­rych damy dwor­skie zdo­łały wcią­gnąć przez okna zam­kowe.

Mie­siąc póź­niej Elż­bieta wy­je­chała na Wę­gry.

La­tem 1377 roku po­szła na Li­twi­nów od­we­towa wy­prawa pol­sko-wę­gier­ska, która zdo­była Chełm i Bełz. Wra­ca­jąc z niej, uczy­nił Lu­dwik swym za­stępcą u nas Wła­dy­sława Opol­czyka, a wkrótce po­tem prze­ciął wszel­kie związki Rusi Czer­wo­nej z Pol­ską, mia­nu­jąc jej za­rząd­cami zwy­kłych sta­ro­stów wę­gier­skich.

Tym­cza­sem Wiel­ko­pol­ska doj­rze­wała do wy­bu­chu. Kaźko słup­ski już nie żył, Wła­dy­sław Biały po­niósł klę­skę i wy­je­chał z kraju, ale po­wo­ła­nie na sta­ro­stę Do­ma­rata z Pierzchna bar­dzo – jak już wiemy – za­ogniło sto­sunki.

Ze śmierci Kaźka na ra­zie sko­rzy­stał Opol­czyk. Lu­dwik od­dał mu w lenno zie­mię do­brzyń­ską, dzier­żoną po­przed­nio przez zmar­łego. Osa­dził więc Wła­dy­sława na po­gra­ni­czu Ma­zow­sza i pań­stwa krzy­żac­kiego.

Prze­śla­du­jący dy­na­stię los rap­tow­nie zni­we­czył re­zul­taty ukła­dów, które żywo ob­cho­dziły całą nie­mal Eu­ropę – od Pol­ski aż po Fran­cję. W 1378 roku zmarła na Wę­grzech kró­lewna Ka­ta­rzyna. Za­biegi po­li­tyczne na­le­żało na nowo za­czy­nać. Je­sie­nią po­wró­ciła do Kra­kowa, już po raz ostatni, sę­dziwa Elż­bieta.

W sierp­niu 1379 roku od­był się w Ko­szy­cach ko­lejny zjazd. Lu­dwik pra­gnął za wszelką cenę skło­nić Po­la­ków do uzna­nia za dzie­dziczkę Ma­rii, za­rę­czo­nej z Zyg­mun­tem Luk­sem­bur­czy­kiem. Jed­nakże ar­cy­bi­skup i Wiel­ko­po­la­nie sta­nęli oko­niem. Opór ich zła­mano w spo­sób czę­sto prak­ty­ko­wany w śre­dnio­wie­czu. Król ka­zał za­mknąć bramy mia­sta i nie wy­pusz­czać opo­nen­tów, do­póki nie pod­pi­szą umowy. Osią­gnął swój cel, Ma­ria zo­stała na­stęp­czy­nią tronu, ale też od tej pory opo­zy­cja wiel­ko­pol­ska ru­szyła na do­bre.

Zna­lazł się na­resz­cie czło­wiek, któ­rego do­tych­czas bra­ko­wało – kan­dy­dat. Był nim ro­do­wity Piast, syn Zie­mo­wita III ma­zo­wiec­kiego, zwa­nego Star­szym, rów­nież Zie­mo­wit.

Oswald Bal­zer w swej po­mni­ko­wej Ge­ne­alo­gii Pia­stów wy­su­nął do­mysł, że to kro­nika Win­cen­tego Ka­dłubka wpro­wa­dziła w pol­skim ro­dzie pa­nu­ją­cym modę na sta­ro­dawne imiona Lesz­ków i Zie­mo­wi­tów. Cie­kawy do­wód wpły­wów li­te­ra­tury pięk­nej na oby­czaje, przej­mo­wa­nia się lek­turą, a może i za­mi­ło­wa­nia do niej. Dy­na­stia też na pewno dbała o cią­głość tra­dy­cji, a kro­nika pod­su­wała spo­soby.

W chwili, o któ­rej mowa, Zie­mo­wit młod­szy miał około dwu­dzie­stu kilku lat, mógł więc nie tylko słu­żyć za sztan­dar dla stron­nic­twa, ale był cał­ko­wi­cie zdolny do sa­mo­dziel­nego dzia­ła­nia. Od­da­nie Opol­czy­kowi ziemi do­brzyń­skiej w lenno wolno uwa­żać za akt ostroż­no­ści ze strony Lu­dwika, który pra­gnął mieć na po­gra­ni­czu Ma­zow­sza ko­goś od­da­nego so­bie, nie­jako od­gro­dzić je od Wiel­ko­pol­ski. Do­mysł tym bar­dziej praw­do­po­dobny, że mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie sta­ro­stwo ku­jaw­skie od­jęto czło­wie­kowi nie­bez­piecz­nemu dla dworu i jakby na wszelki wy­pa­dek prze­nie­siono go z ru­bieży wiel­ko­pol­skiej na ślą­ską.

Mowa o Bar­to­szu z rodu Bor­ków, zwa­nym też Bar­to­szem z Wi­szem­burga lub z Odo­la­nowa. Był to po­to­mek w pro­stej li­nii owego Ślą­zaka Pe­re­gryna, który sto kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej wła­snym cia­łem za­sło­nił w Gą­sa­wie Hen­ryka Bro­da­tego i za­sły­nął jako wzór ry­cer­skiej wier­no­ści.

Kto na­rzeka na rze­komą sza­rzy­znę na­szych dzie­jów, tego po­stać sta­ro­sty po­winna za­chwy­cić. Sły­sząc, że spora gro­mada ry­ce­rzy fran­cu­skich je­dzie do Krzy­ża­ków, Bar­tosz za­sa­dził się na nich, wziął wszyst­kich do nie­woli i nie prę­dzej pu­ścił, aż mu przy­słano ba­jeczny okup. Król Lu­dwik zwró­cił tę sumę ku­zy­nowi z Fran­cji i na­ka­zał ge­ne­ralną wy­prawę pol­skich sta­ro­stów na Bar­to­sza, która po kilku dniach za­koń­czyła się ugodą.

Opol­czyk zdo­łał zjed­nać dla dworu Zie­mo­wita III i jego pier­wo­rod­nego, Ja­nu­sza. Sam oże­nił się z księż­niczką ma­zo­wiecką, Ofką. Zie­mo­wit młod­szy trwał nie­ugię­cie, po­stę­pu­jąc zresztą w spo­sób cha­rak­te­ry­styczny. Chęt­nie po­ży­czał od bi­skupa Za­wi­szy sumy, z któ­rymi się tam­ten na­strę­czał, ale po­li­tyki nie zmie­niał.

11 li­sto­pada wy­je­chała z Pol­ski, tym ra­zem już na za­wsze, stara kró­lowa. Na Wę­grzech wraz z sy­nem i wszyst­kimi sta­nami – miast nie wy­łą­cza­jąc – uro­czy­ście za­przy­się­gła, że ślub naj­młod­szej wnuczki, Ja­dwigi, z Wil­hel­mem au­striac­kim zo­sta­nie do­peł­niony po doj­ściu kró­lewny do „lat spraw­nych”. Elż­bieta zmarła 29 grud­nia 1380 roku.

Na­le­żało wy­zna­czyć ko­goś do za­rzą­dza­nia Pol­ską. Król Lu­dwik słabł co­raz bar­dziej, kli­mat na­szego kraju stał się dlań zu­peł­nie nie­zno­śny.

W marcu 1380 roku we­zwał Lu­dwik na Wę­gry pol­skich ma­gna­tów i po­wziął wią­żące de­cy­zje. Wiel­ko­rząd­cami kró­le­stwa mia­no­wał Do­bie­sława z Ku­ro­zwęk, Sę­dzi­woja z Szu­bina, Jana Ra­dlicę i Do­ma­rata z Pierzchna. Nad nimi wszyst­kimi, jako ich prze­ło­żo­nego, coś w ro­dzaju wi­ce­króla, po­sta­wił bi­skupa kra­kow­skiego Za­wi­szę z Ku­ro­zwęk.

Ko­le­gium to ni­czego wła­ści­wie w kraju nie za­ła­twiło, roz­pa­liło tylko do bia­ło­ści opo­zy­cję wiel­ko­pol­ską. Bar­tosz z Odo­la­nowa od tej pory roz­hu­lał się bez skru­pu­łów.

Zresztą wi­ce­król nie miał już przed sobą czasu na owocną dzia­łal­ność. La­tem 1381 roku spo­tkała go śmier­telna przy­goda. Wiemy o niej dzięki sta­ra­niom pi­sar­skim księ­dza Janka z Czarn­kowa, który nie­na­wi­dził bi­skupa z ca­łej du­szy.

Mię­dzy Sta­szo­wem a Wi­ślicą leży uro­cza wieś Do­bro­woda, do dziś ozdo­biona pięk­nym śre­dnio­wiecz­nym ko­ściół­kiem. Za cza­sów Za­wi­szy żyła w niej słynna z urody mły­na­rzówna. Pew­nej cie­płej nocy eks­ce­len­cja przy­sta­wił dra­binę do stogu, na któ­rym dzie­woja spała, i po­lazł w górę. Nie wie­dział, że no­cuje tam rów­nież mły­narz oj­ciec. Dra­bina wraz z bi­sku­pem zna­la­zła się na ziemi. Za­wi­sza cho­ro­wał przez kilka mie­sięcy i w stycz­niu 1382 roku zmarł.

Rok ów od sa­mego po­czątku miał dziwne szczę­ście do zgo­nów osób wy­bit­nych. W marcu opu­ścił ten pa­dół inny fi­lar po­li­tyki an­de­ga­weń­skiej, bi­skup po­znań­ski Mi­ko­łaj z Kór­nika. O ile Za­wi­sza był nic­po­niem wcale nie­po­zba­wio­nym wdzięku, po­nie­kąd na­wet sym­pa­tycz­nym, o tyle o Mi­ko­łaju ni­czego po­dob­nego po­wie­dzieć się nie da. Janko z Czarn­kowa za­pi­sał o nim rze­czy bu­dzące grun­towny wstręt.

5 kwiet­nia umarł czło­wiek zu­peł­nie in­nego po­kroju niż obaj po­przedni – ar­cy­bi­skup gnieź­nień­ski Ja­nusz Su­chy­wilk. Sprawa na­stęp­stwa po nim po­sia­dała ogromne zna­cze­nie, gdyż tylko ar­cy­bi­skup miał prawo ko­ro­no­wać króla.

Nie mi­nęły na­wet dwa ty­go­dnie, a ka­pi­tuła ob­rała na me­tro­po­litę Do­bro­go­sta z No­wego Dworu (pod War­szawą) herbu Na­łęcz, który praw­do­po­dob­nie pia­sto­wał po­przed­nio na Ma­zow­szu god­ność kanc­le­rza. Lu­dwik nie przy­jął po­słów ka­pi­tuły, przy­by­łych z ofi­cjal­nym do­nie­sie­niem o wy­bo­rze, i sta­now­czo za­po­wie­dział, że nie uzna elekta. Wy­zy­skał też wszyst­kie po temu moż­li­wo­ści. Do­bro­gost mu­siał udać się do pa­pieża po po­twier­dze­nie god­no­ści. W Tre­viso, mie­ście nie­dawno od­ję­tym We­ne­cji i na­le­żą­cym do Le­opolda Habs­burga, zo­stał za­trzy­many i uwię­ziony. Lu­dwik zwró­cił się bo­wiem do mo­nar­chów eu­ro­pej­skich z prośbą o schwy­ta­nie go, gdyby się gdzie po­ja­wił. Do­bro­go­stowi udało się po pew­nym cza­sie uciec i po­wró­cić do kraju, jed­nakże na prośbę króla pa­pież mia­no­wał ar­cy­bi­sku­pem Bo­dzantę herbu Sze­liga.

W Po­zna­niu po­przed­nia tra­dy­cja po­nie­kąd się utrzy­mała. Tam­tej­sze bi­skup­stwo otrzy­mał bra­ta­nek Opol­czyka, Jan z przy­dom­kiem Kro­pi­dło, do­brze znany ogó­łowi z pierw­szych roz­dzia­łów Krzy­ża­ków Sien­kie­wi­cza.

Zde­cy­do­wa­nie i za­cię­tość Lu­dwika wy­ja­śnia nam kro­nika Janka z Czarn­kowa. We­dług niego Do­bro­gost przy­rzekł – skoro tylko tron się opróżni – uko­ro­no­wać Zie­mo­wita młod­szego, który po zgo­nie ojca był już wtedy Zie­mo­wi­tem IV, księ­ciem płoc­kim, so­cha­czew­skim, raw­skim, wi­skim itd. Jego star­szy brat, Ja­nusz I, oprócz in­nych gro­dów odzie­dzi­czył Cie­cha­nów, Wy­szo­gród, Za­kro­czym i War­szawę.

Za­raz po śmierci ar­cy­bi­skupa Su­chy­wilka Zie­mo­wit IV pró­bo­wał na­wet po­chwy­cić Ło­wicz. Bar­tosz z Odo­la­nowa był nie tyle głową, ile pra­wym ra­mie­niem stron­nic­twa. Wszystko zdaje się bo­wiem wska­zy­wać, że kie­row­nic­two po­li­tyczne na­le­żało do sa­mego księ­cia, któ­remu nie bra­kło po­trzeb­nych zdol­no­ści.

Tym­cza­sem we­zwani przez Lu­dwika sta­ro­sto­wie pol­scy sta­nęli w Zwo­li­nie na Wę­grzech. 25 lipca – na roz­kaz mo­nar­chy – zło­żyli hołd Zyg­mun­towi Luk­sem­bur­czy­kowi, na­rze­czo­nemu kró­lewny Ma­rii. Lu­dwik spie­szył się bar­dzo. Nie­zwłocz­nie wy­pra­wił Zyg­munta do Pol­ski, na­ka­zu­jąc mu roz­po­czę­cie otwar­tej wojny z Bar­to­szem, a przede wszyst­kim zdo­by­cie sa­mego Odo­la­nowa. Pra­gnął jesz­cze za wła­snego ży­cia wpro­wa­dzić przy­szłego zię­cia w rze­czy­wi­ste wła­da­nie pań­stwem pol­skim.

Plan po­działu spadku po Lu­dwiku był już wtedy osta­tecz­nie usta­lony. Wę­gry oraz całe po­łu­dnie mo­nar­chii przy­paść miały Ja­dwi­dze oraz Wil­hel­mowi Habs­bur­gowi. Ta para dzieci wzięła już na­wet ślub ko­ścielny w Ham­burgu. Jego moc prawna za­le­żała jed­nak od fi­zycz­nego do­peł­nie­nia mał­żeń­stwa, co ze względu na wiek ob­lu­bie­nicy mo­gło na­stą­pić nie wcze­śniej niż w końcu roku 1385 lub na po­czątku na­stęp­nego. Oby­czaj o mocy prawa wy­ma­gał bo­wiem ukoń­czo­nych lat dwu­na­stu.

Pol­skę prze­zna­czył Lu­dwik Ma­rii i Zyg­mun­towi, który był mar­gra­bią bran­den­bur­skim, sy­nem ce­sa­rza (a przez matkę, Elż­bietę po­mor­ską, pra­wnu­kiem Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego).

Taki plan po­działu wy­glą­dał bar­dzo lo­gicz­nie: Wę­gry i Au­stria to je­den zwarty blok kra­jów, Pol­ska i Bran­den­bur­gia – drugi. Teo­re­tyczne uroki po­dob­nego roz­wią­za­nia spraw po­wi­kła­nych urze­kły na­wet nie­któ­rych na­szych hi­sto­ry­ków. Ich zda­niem, po­łą­czona z Bran­den­bur­gią Pol­ska mu­sia­łaby się zo­rien­to­wać w kie­runku pół­nocno-za­chod­nim, ku mo­rzu, Ko­ło­brze­gowi i Szcze­ci­nowi. Byłby to za­tem fak­tyczny po­wrót na drogę wy­ty­czoną przez Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego, który zde­cy­do­wa­nie parł w tamtą stronę.

Jed­nakże lo­gika for­malna nie rzą­dzi hi­sto­rią i dla­tego ra­cję mają chyba ci dzie­jo­pi­sa­rze, któ­rzy utrzy­mują, że z chwilą wej­ścia Zyg­munta na Wa­wel na oścież otwar­łyby się w Pol­sce wrota dla niem­czy­zny. Nie­bez­pie­czeń­stwo pod­boju we­wnętrz­nego, z tak nie­sły­cha­nym tru­dem za­że­gnane przez Ło­kietka, zmar­twych­wsta­łoby za­raz.

Nie bierzmy pod uwagę tego, że Zyg­munt – oso­bi­stość zresztą od­ra­ża­jąca – w przy­szło­ści zo­stał ce­sa­rzem i upra­wiał po­li­tykę Pol­sce jak naj­bar­dziej wrogą. Może by­łoby ina­czej, gdyby nie utra­cił wi­do­ków na na­szą ko­ronę. Nie za­sta­na­wiajmy się nad kwe­stią po­czu­cia na­ro­do­wego Luk­sem­bur­gów, któ­rych samo na­zwi­sko świad­czy, skąd po­cho­dzili. Po­zo­stańmy przy stwier­dzo­nych fak­tach.

Pierw­szy do­ku­ment ksią­żęcy na­pi­sany po nie­miecku otrzy­mał Wro­cław w roku 1327. Wtedy też wy­klu­czono ję­zyk pol­ski z roz­praw są­do­wych o długi. W tymże sa­mym roku ostatni Piast wro­cław­ski, Hen­ryk VI, zło­żył hołd Ja­nowi z Luk­sem­burga jako kró­lowi Czech. Czy wolno wszystko to uwa­żać za przy­pad­kową zbież­ność? Za cza­sów syna i na­stępcy Jana, ce­sa­rza Ka­rola IV, który sam czuł po cze­sku, niem­czy­zna da­lej wy­pie­rała ła­cinę z do­ku­men­tów mo­nar­szych dla Wro­cła­wia. Ger­ma­ni­za­cja szła w trop za wła­dzą Luk­sem­bur­gów.

Bar­dzo wąt­pliwe, czy zwią­zek z Bran­den­bur­gią i pa­no­wa­nie Zyg­munta uła­twi­łyby pol­sz­czyź­nie drogę po­wrotu na pół­nocny za­chód. To ra­czej ży­wioł nie­miecki znowu zo­ba­czyłby na wscho­dzie ni­czym nie­za­sło­nięte zie­lone świa­tło.

Wkro­czyw­szy do Pol­ski, po­pie­rany przez an­de­ga­weń­skich stron­ni­ków, zdo­był Zyg­munt na Bar­to­szu kilka gro­dów i obiegł Odo­la­nów. Tu­taj do­szła go wieść o zgo­nie króla Lu­dwika, który zmarł w nocy z 10 na 11 wrze­śnia 1382 roku. Luk­sem­bur­czyk spiesz­nie za­nie­chał ob­lę­że­nia i uło­żył się z Bar­to­szem co do wy­kupna grodu za pie­nią­dze. Nie chciał stać przy­kuty do jed­nego miej­sca, kiedy na­le­żało obej­mo­wać wła­dzę nad kró­le­stwem.

Współ­cze­sny kro­ni­karz za­pi­sał: „po dłu­giej cho­ro­bie na le­prę umarł król Wę­gier, Lu­dwik”.

W pierw­szym zna­cze­niu ter­min „le­pra” od­nosi się do trądu. W śre­dnio­wie­czu jed­nak na­zy­wano tak rów­nież sy­fi­lis, a zwłasz­cza jego na­stęp­stwa. Po­wi­kła­nia, ja­kie po­wo­duje ta cho­roba, prze­no­sząca się rów­nież na po­tom­stwo, są wszyst­kim znane. Je­śli za­tem wia­do­mość po­dana przez kro­ni­ka­rza jest praw­dziwa, a nie ma po­wodu do wąt­pie­nia o tym, ta­jem­nicę nie­szczęść tra­pią­cych ród An­de­ga­we­nów wę­gier­skich trzeba uznać za wy­ja­śnioną.

Wolno się do­my­ślać, że Lu­dwik był dzie­dzicz­nie ob­cią­żony. Od roku 1332 po­wta­rzają się wzmianki o prze­wle­kłej, chro­nicz­nej cho­ro­bie jego ojca, Ka­rola Ro­berta, który przez kilka ostat­nich lat ży­cia nie opusz­czał kom­nat zam­ko­wych. Ta­blica ge­ne­alo­giczna zdaje się wy­raź­nie wska­zy­wać, od kiedy wcze­sne zgony i sła­bo­wi­tość za­częły prze­śla­do­wać po­tom­stwo Ka­rola Ro­berta. Po roku 1317 jakby klą­twa spa­dła na ród...

Kró­lewna Ja­dwiga była obecna przy śmierci ro­dzica. Lu­dwik raz jesz­cze po­twier­dził swą wolę, od­da­jąc jej Wę­gry, Ma­rii zaś Pol­skę.

Po­nie­chaw­szy Odo­la­nowa, Zyg­munt Luk­sem­bur­czyk ru­szył w ob­jazd po Wiel­ko­pol­sce. Trzy­krot­nie – w Po­zna­niu, Gnieź­nie i Brze­ściu Ku­jaw­skim – od­rzu­cił prośby szlachty o usu­nię­cie znie­na­wi­dzo­nego sta­ro­sty, Do­ma­rata z Pierzchna, Grzy­ma­lity. Za trze­cim ra­zem za­gro­ził na­wet karą przy­wód­com opo­zy­cji, po czym wy­brał się na zjazd z wiel­kim mi­strzem Krzy­ża­ków, który świeżo ob­jął rządy. Se­ria zgo­nów nie omi­nęła bo­wiem i pań­stwa za­kon­nego. W 1382 roku umarł sławny Win­rych von Kni­prode. Na­stępcą jego zo­stał Kon­rad Zo­el­l­ner von Rot­ten­stein.

Krzy­żacy otrzy­mali wtedy jed­no­cze­śnie aż dwie pro­po­zy­cje roz­mów. O jed­nej już wspo­mniano. Drugą przy­słał wielki książę Li­twy Ja­giełło. Mistrz po­sta­no­wił po­je­chać na spo­tka­nie z Zyg­mun­tem, a do Li­twi­nów wy­słał wiel­kiego mar­szałka, który się zwał Kon­rad Wal­len­rod.

Wy­obra­że­nie wi­ze­runku Lu­dwika Wę­gier­skiego z wi­ze­run­ków kró­lów pol­skich au­tor­stwa Alek­san­dra Les­sera

Bar­tosz z Odo­la­nowa też nie próż­no­wał. Za­raz po za­koń­cze­niu dzia­łań wo­jen­nych wy­brał się na Ma­zow­sze, zło­żył hołd Zie­mo­wi­towi IV jako mo­nar­sze i we­zwał go do za­ję­cia tronu pol­skiego.

Ob­fity w wy­da­rze­nia rok 1382 do­bie­gał końca, lecz do­piero sam jego schy­łek miał przy­nieść de­cy­zje o zna­cze­niu wręcz ogrom­nym. 25 li­sto­pada ry­cer­stwo wiel­ko­pol­skie tłum­nie ścią­gnęło na zjazd do Ra­dom­ska. Po dwu­dnio­wych ob­ra­dach spi­sano po­sta­no­wie­nia na per­ga­mi­nie, przy któ­rym za­wi­sło dwa­dzie­ścia dzie­więć barw­nych pie­częci wo­sko­wych. Sta­ro­świec­kie, bo przed stu­le­ciem prze­szło do­ko­nane, tłu­ma­cze­nie Ka­rola Szaj­no­chy do­brze tra­fia w ton ła­ciń­skich wy­wo­dów do­ku­mentu:

Zga­dza się to z ro­zu­mem i ka­no­nami świę­tymi, aby co­kol­wiek ku po­żyt­kowi pań­stwa do­ko­nane i wy­rze­czone zo­sta­nie, pi­sem­nym także stwier­dzono świa­dec­twem: przeto my [na­stę­pują imiona do­stoj­ni­ków] jako też wszelka reszta szlachty, ry­cer­stwa i cała spo­łecz­ność Wiel­ko­pol­ski przy­rze­kamy [...] bron­nym i szla­chet­nym mę­żom a pa­nom i ca­łej spo­łecz­no­ści ziemi kra­kow­skiej, sę­do­mier­skiej, sie­radz­kiej i łę­czyc­kiej pod przy­sięgą, jawno i szcze­rze, jako chcemy do­trzy­mać wier­no­ści i po­słu­szeń­stwa córce śp. króla Lu­dwika, tej mia­no­wi­cie, która nam jako prawa dzie­dziczka daną bę­dzie do za­miesz­ka­nia w kró­le­stwie, we­dług daw­niej­szych ukła­dów i po­sta­no­wień. Od któ­rych to praw i ustaw ni­gdy nie od­stą­pimy. A gdyby kto śmiał po­wstać prze­ciwko ta­ko­wym, na­ten­czas my wszy­scy jed­no­myśl­nie i zgod­nie prze­ciwko nie­muż po­wstać obie­cu­jemy i onego jako wia­ro­łomcę i gwał­ci­ciela praw na­szych chcemy wszyst­kimi gnę­bić si­łami. A gdyby który z pa­nów lub szlachty jako gor­liwy mi­ło­śnik i obrońca na­szych przy­wi­le­jów i praw mu­siał to­czyć wojnę z wia­ro­łomcą ta­ko­wym, wtedy my wszy­scy przy­rze­kamy wza­jem­nie bro­nić i wspie­rać te­goż obrońcę na­szych swo­bód. Wresz­cie gdyby kto­kol­wiek z za­gra­nicy po­wa­żył się w cza­sie bez­kró­le­wia na­jeż­dżać do­bra ko­ścielne lub po­gra­niczne zie­mie pań­stwa na­szego, obo­wią­zu­jemy się wszy­scy we­dług na­szych do­stat­ków bro­nić ziem na­je­cha­nych.

Zna­cze­nie po­wzię­tych w Ra­dom­sku po­sta­no­wień za­słu­guje na naj­pil­niej­szą uwagę, ale przed­tem nieco wia­do­mo­ści o ich do­raź­nych skut­kach po­li­tycz­nych.

Wy­słan­nicy Wiel­ko­pol­ski śpiesz­nie ru­szyli do Wi­ślicy, gdzie 6 grud­nia roz­po­czął ob­rady walny zjazd Ma­ło­po­lan. Cie­kawe, że zdą­żyli tam rów­nież przy­być dwaj bi­skupi wę­gier­scy, de­le­gaci kró­lo­wej wdowy Elż­biety Bo­śniaczki, wcze­śnie wi­dać uwia­do­mio­nej o tym, co za­szło w Ra­dom­sku. W ra­zie po­trzeby lu­dzie śre­dnio­wie­cza ra­dzili so­bie z prze­strze­nią i cza­sem spraw­niej, niż za­zwy­czaj my­ślimy.

Sta­nął rów­nież w Wi­ślicy Zyg­munt Luk­sem­bur­czyk, któ­rego ka­riera w Pol­sce, na­gle roz­po­częta, jesz­cze szyb­ciej do­bie­gała kresu. Ma­ło­po­la­nie zgo­dzili się bo­wiem z pro­po­zy­cjami Wiel­ko­po­lan, uzna­jąc je za obo­wią­zu­jące i dla sie­bie. Uczy­nili to tym chęt­niej, że po­sło­wie Elż­biety Bo­śniaczki wcale nie prze­szka­dzali. Kró­lowa dzię­ko­wała Po­la­kom za wier­ność wo­bec jej có­rek i wzy­wała ich, by ni­komu wię­cej nie skła­dali żad­nych przy­rze­czeń. Mie­rzyło to wy­raź­nie w Zyg­munta, który za­raz po zjeź­dzie wi­ślic­kim opu­ścił Pol­skę.

W od­róż­nie­niu od Po­la­ków Wę­grzy bez­ce­re­mo­nial­nie obe­szli się z te­sta­men­tem Lu­dwika. Na­tych­miast po jego zgo­nie, oba­la­jąc wszel­kie daw­niej­sze po­sta­no­wie­nia, uznali za swą wład­czy­nię star­szą z kró­le­wien, Ma­rię, na­rze­czoną Luk­sem­bur­czyka (a ta ich zgoda na Niemca miała bar­dzo po­waż­nie od­dzia­łać na losy pań­stwa). Ra­domsz­czań­skie i wi­ślic­kie uchwały, za­pa­dłe już po tym fak­cie, stwa­rzały więc zu­peł­nie nową sy­tu­ację po­li­tyczną. Otwie­rały drogę do Pol­ski przed młod­szą z kró­le­wien, Ja­dwigą, gdyż tylko ona mo­gła na stałe u nas za­miesz­kać. A po dru­gie – zry­wały zwią­zek Pol­ski z Wę­grami, unie­moż­li­wiały bo­wiem utrzy­ma­nie obu ko­ron przez Ma­rię.

Ów­cze­sna szlachta pol­ska do­wio­dła nie lada mi­strzo­stwa w trud­nej sztuce zręcz­nego in­ter­pre­to­wa­nia umów. W Ko­szy­cach, jak pa­mię­tamy, Po­lacy przy­rze­kli uznać po­słusz­nie za pa­nią tę z kró­le­wien, którą Lu­dwik, jego matka lub żona wy­zna­czą. Przy­rze­cze­nia, a ści­ślej – jego li­tery, świę­cie do­trzy­mano, ogra­ni­cza­jąc się je­dy­nie do uzu­peł­nia­ją­cego wnio­sku, któ­rego lo­gice trudno było coś za­rzu­cić. Uznano po pro­stu, że wy­zna­czyć na kró­lową Pol­ski równa się: wy­słać na stałe do Kra­kowa.

Po dwu­na­stu la­tach za­leż­no­ści od ob­cej dy­na­stii, nie dep­cząc prawa, w ni­czym nie na­ru­sza­jąc trak­ta­tów, Pol­ska od­zy­ski­wała rze­czy­wi­stą sa­mo­dziel­ność.

Rok 1382, któ­remu tyle miej­sca po­świę­cają te wy­wody, był nie­zwy­kle ważny nie tylko ze względu na ob­fi­tość wy­da­rzeń. Za­nim upły­nął, do­ko­nało się po­twier­dzone fak­tami pod­su­mo­wa­nie hi­sto­rycz­nego do­robku doby pia­stow­skiej. Pod­su­mo­wa­nie tym bar­dziej pełne wy­mowy, że za­szłe po upły­wie dwu­na­stu lat, w cza­sie któ­rych nie stało się u nas zu­peł­nie nic, co mo­głoby wzmoc­nić więź pań­stwową, pod­nieść na wyż­szy po­ziom oby­czaje za­równo pry­watne, jak i pu­bliczne. Rządy an­de­ga­weń­skie w Pol­sce to brak pew­no­ści, cią­głe prze­targi, za­wi­ści i spory, ko­rup­cja, za­stój w dzie­dzi­nie po­li­tyki we­wnętrz­nej i mię­dzy­na­ro­do­wej. Je­śli w Ra­dom­sku i Wi­ślicy wy­ka­zano tro­skę o pań­stwo i umie­jęt­ność za­bie­ra­nia się do rze­czy, po­win­ni­śmy w tym wi­dzieć spa­dek po cza­sach pia­stow­skich, bo Lu­dwi­kowe ni­czego do­brego nie mo­gły Po­la­ków na­uczyć.

Upły­nęło za­le­d­wie sześć­dzie­siąt kilka lat od chwili zjed­no­cze­nia kró­le­stwa przez Wła­dy­sława Ło­kietka. W 1382 roku nie było już dy­na­stii, która do tej jed­no­ści dą­żyła, wcale nie stro­niąc od sto­so­wa­nia prze­mocy. Nie ist­niał już rów­nież sys­tem oso­bi­stych rzą­dów mo­nar­szych w Pol­sce. Ta me­toda – jak słusz­nie za­uwa­żył je­den z hi­sto­ry­ków nie­miec­kich – bez­pow­rot­nie za­ła­mała się za dni Lu­dwika Wę­gier­skiego. I oto pusz­czona sa­mo­pas, pod wielu wzglę­dami skłó­cona szlachta szybko i zgod­nie uchwala po­sta­no­wie­nia, z któ­rych ja­sno wy­nika jej zde­cy­do­wana wola utrzy­ma­nia jed­no­ści kró­le­stwa. Wiel­ko­po­la­nie ob­ra­dują na wła­sną rękę, ślą po­słów do po­zo­sta­łych pa­nów braci, sta­ran­nie i z osobna wy­mie­niają Kra­ko­wian, San­do­mie­rzan, Sie­ra­dzan, Łę­czy­can... Wbrew po­zo­rom wła­śnie to do­wo­dzi du­żej trzeź­wo­ści i po­czu­cia re­ali­zmu. Bo niechby kto spró­bo­wał wtedy zlek­ce­wa­żyć par­ty­ku­la­ry­zmy dziel­ni­cowe! Trwało śre­dnio­wie­cze, oj­co­wi­zna na­dal zna­czyła bar­dzo wiele. Ni­we­lo­wa­nie od­ręb­no­ści, zno­sze­nie świę­cie w ca­łej Eu­ro­pie strze­żo­nych swo­bód te­ry­to­rial­nych wy­da­wało się lu­dziom ów­cze­snym naj­okrut­niej­szą z ty­ra­nii. W roku 1382 szlachta ca­łego kraju opo­wie­działa się za kró­le­stwem zjed­no­czo­nym, lecz wcale nie cen­tra­li­stycz­nym, za pań­stwem bo­gato we­wnętrz­nie zróż­ni­co­wa­nym, uzna­ją­cym i au­to­no­mię, i sa­mo­rząd, sza­nu­ją­cym przy­ro­dzone wła­ści­wo­ści re­gio­nów. Bez sze­ro­kich roz­wa­żań do­dajmy krótko, że te same za­sady sta­no­wiły eu­ro­pej­ską normę, przy­czy­niły się do wy­kształ­ce­nia świet­nej kul­tury na­szego kon­ty­nentu.

Lu­dzie, któ­rzy po­tra­fili tak się za­cho­wać w chwili trud­nej, nie dzie­dzi­czyli tra­dy­cji nie­woli. Pia­stow­ska szkoła po­li­tyczna mu­siała sza­no­wać wol­ność, skoro na­uczyła z niej ko­rzy­stać.

Nie było więc chyba prze­sady w twier­dze­niu, wy­gło­szo­nym w po­przed­nim to­mie dzie­jów Pol­ski, że w czy­nach wład­ców z na­szej pierw­szej dy­na­stii od­bi­jał się ów­cze­sny cha­rak­ter na­rodu. Przed­sta­wia­nie i roz­wa­ża­nie owych czy­nów jest więc środ­kiem wio­dą­cym do po­zna­nia prawdy o hi­sto­rii.

Epoka pia­stow­ska trwała około pię­ciu­set lat, li­cząc okrą­gło. Jak się już rów­nież wspo­mi­nało, naj­istot­niej­sza treść tych dłu­gich dzie­jów po­le­gała na po­wol­nym two­rze­niu pań­stwa i na­rodu pol­skiego. Po­cząt­kowo Gnie­zno kształ­ciło dla ple­mion le­chic­kich nowe formy współ­ży­cia, roz­sze­rzało je po kraju, nie­kiedy na­wet na­rzu­cało. U schyłku XIV wieku oka­zało się czarno na bia­łym, że owe war­to­ści – kie­dyś przyj­mo­wane wcale nie bez oporu – żyły już w ser­cach i umy­słach ludz­kich, a więc stały się nie­znisz­czalne. Taki był naj­głęb­szy sens po­sta­no­wień spi­sa­nych w Ra­dom­sku na per­ga­mi­nie i za­twier­dzo­nych w Wi­ślicy. Na­ród pol­ski pra­gnący mieć wła­sne pań­stwo ist­niał już jako okrze­pły, zu­peł­nie rze­czy­wi­sty czyn­nik hi­sto­ryczny.

Po­wszechna zgoda na wnio­ski, gwa­ran­tu­jące sa­mo­dziel­ność pań­stwową, wcale nie ozna­czała jed­no­myśl­no­ści w in­nych spra­wach. Schy­łek roku 1382 za­po­wia­dać mógł w Pol­sce wiele rze­czy, z wy­jąt­kiem sie­lanki. W Wiel­ko­pol­sce za­czy­nała się wojna do­mowa Grzy­ma­li­tów z Na­łę­czami. Sta­ro­sta Do­ma­rat z Pierzchna, bę­dący przy­wódcą pierw­szych, trwał w wier­no­ści dla Zyg­munta Luk­sem­bur­czyka i się­gał po bran­den­bur­ską po­moc.

Otwar­cie przed Ja­dwigą drogi do tronu pol­skiego z jed­nej strony prze­ry­wało dy­na­styczny zwią­zek kraju z Wę­grami, z dru­giej zaś sta­wiało na po­rządku dzien­nym kwe­stię nad­zwy­czaj­nie ważną. Kró­lewna była kil­ku­let­nim dziec­kiem i – bio­rąc rzecz for­mal­nie – mę­żatką. Po­lacy mieli za­tem przed sobą wy­jąt­kową wręcz ob­fi­tość dróg do wy­boru. Mo­gli zgo­dzić się na Wil­helma Habs­burga i wpu­ścić go na Wa­wel wraz z Ja­dwigą. Lecz mo­gli rów­nież po­sta­rać się o uni­ce­stwie­nie tego teo­re­tycz­nego do­tych­czas sta­dła i po­szu­kać in­nego kan­dy­data na... księ­cia-mał­żonka lub rze­czy­wi­stego mo­nar­chę.

19 grud­nia 1382 roku Bar­tosz z Odo­la­nowa, wsparty po­sił­kami Zie­mo­wita IV, wkro­czył z Ma­zow­sza do Wiel­ko­pol­ski i o mały włos nie za­jął Ka­li­sza. Twier­dza pa­dłaby za­sko­czona, gdyby nie pie­karz zam­kowy, który idąc przed świ­tem do pracy, za­uwa­żył, że ktoś od ze­wnątrz ci­cha­czem wy­pi­ło­wuje dziurę w bra­mie. Pod­kradł się więc, pal­nął sie­kierą, za­giął ostrze i na­ro­bił alarmu.

Roz­cza­ro­wa­nie, które spo­tkało za­ma­chow­ców, nie miało zna­cze­nia. Fak­tem o wiel­kiej wa­dze było czynne wy­stą­pie­nie stron­ni­ków Zie­mo­wita. Zgła­szał się pierw­szy mę­ski kan­dy­dat na opróż­niony tron. Jako ro­do­wity Piast, przed­sta­wi­ciel od­wiecz­nych tra­dy­cji i sa­mej cią­gło­ści dzie­jów, miał licz­nych, na­wet bar­dzo licz­nych zwo­len­ni­ków w Wiel­ko­pol­sce, gnieź­dzie na­szej pań­stwo­wo­ści. Jego ad­he­renci szli ra­mię w ra­mię z Na­łę­czami prze­ciwko Grzy­ma­li­tom. Za to Ma­ło­pol­ska za­pa­try­wała się na Zie­mo­wita koso, je­śli nie wrogo.

Nie ma zgody po­mię­dzy hi­sto­ry­kami co do pew­nego wy­da­rze­nia, które przy­tra­fiło się je­sie­nią 1382 roku. Zie­mo­wit IV za­trzy­mał wtedy na swoim te­ry­to­rium i nie pu­ścił da­lej kup­ców li­tew­skich, zdą­ża­ją­cych do Pol­ski. Nie jest pewne, czy rze­czy­wi­ście byli to tylko kupcy. A może pod po­zo­rem po­dróży han­dlo­wej chcieli speł­nić mi­sję po­li­tyczną? Tego nie wiemy. Pewne za to, że w li­sto­pa­dzie lub w po­cząt­kach grud­nia te­goż 1382 roku dzie­dziny ma­zo­wiec­kie bez­piecz­nie prze­był książę li­tew­ski Wi­told, który w nie­wie­ścim prze­bra­niu uciekł z wię­zie­nia w Kre­wie i zmie­rzał do Krzy­ża­ków szu­kać u nich po­par­cia prze­ciwko stry­jecz­nemu bratu. A może miała ra­cję pro­fe­sor Ewa Ma­le­czyń­ska, kiedy twier­dziła, że Zie­mo­wit IV już wtedy orien­to­wał się, kto jest jego głów­nym współ­za­wod­ni­kiem do ręki Ja­dwigi oraz ko­rony pol­skiej, i po­ma­ga­jąc Wi­tol­dowi, świa­do­mie szko­dził Ja­gielle?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

SPIS ILU­STRA­CJI

s. 10

Herb Lu­dwika Wę­gier­skiego we­dług Her­ba­rza Gel­drii z XIV w. – do­mena pu­bliczna.

s. 27

Wy­obra­że­nie wi­ze­runku Lu­dwika Wę­gier­skiego z wi­ze­run­ków kró­lów pol­skich au­tor­stwa Alek­san­dra Les­sera – do­mena pu­bliczna.

Co­py­ri­ght © 2023, Ewa Bey­nar-Cze­czott Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-7779-884-3
Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nie: Zu­zanna Ma­li­now­ska Stu­dio
Na okładce wy­ko­rzy­stano frag­ment Epi­ta­fium Fi­lipa Bu­onac­cor­siego zw. Kal­li­ma­chem,au­tor­stwa Wita Stwo­sza – Zyg­munt Put / Wi­ki­pe­dia
Ko­rekta: Do­rota Ring
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl