Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzymający w napięciu domestic thriller o przewrotnej fabule, po którym zadacie sobie pytanie: Czy można tak bardzo znienawidzić sąsiada, żeby posunąć się do zabójstwa?
Podmiejska ulica Lowland Way to spełnienie idyllicznego snu. Przepiękne rezydencje, życzliwi sąsiedzi, wspólne zabawy dla dzieci w każdą niedzielę. Ale Darren i Jodie, którzy wprowadzają się do jednego z domów, z nikim się nie liczą. Puszczają w nocy głośną muzykę, zaczynają nieudolny remont i handlują na swojej posesji używanymi samochodami. Wkrótce atmosfera staje się napięta i konflikt wisi w powietrzu. A potem pewnego sobotniego ranka dochodzi do tragedii, która wstrząsa lokalną społecznością. Podczas gdy policja szuka przyczyny śmiertelnego wypadku, zaczynają padać oskarżenia i okazuje się, że każdy ma coś do ukrycia. Detektywi po kolei przesłuchują mieszkańców, którzy zwierają szyki i zgodnie twierdzą, że winny jest Darren Booth. Ale jest pewien problem. Policja im nie wierzy.
"Ten zabójczy thriller o złożonej fabule powinien przemówić do każdego, komu zaleźli za skórę hałaśliwi sąsiedzi."
PopSugar
"Niezwykle wciągająca powieść. Candlish buduje napięcie aż do punktu kulminacyjnego, który jest równie przerażający, co wiarygodny. Potrafi wydobyć koszmar z beztroskiej codzienności."
Associated Press
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 396
Tytuł oryginału: Those People
Projekt okładki: Pip Watkins/S&S Art Dept.
Redakcja: Piotr Jabłoński
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Monika Paduch, Beata Kozieł
Fotografie wykorzystane na okładce
© jhorrocks/iStock by Getty Images
© Filiberto Maida/Getty Images
Copyright © 2019 by Louise Candlish
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Radosław Madejski
ISBN 978-83-287-1496-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Moim wydawcom Jo i Danielle – z wdzięcznością
– Tak, wiemy, że ktoś zginął, oczywiście, że wiemy. Cóż za straszna śmierć, to doprawdy przerażające. Moja żona pobiegła tam od razu. Jest teraz u Sissy Watkins, pod dwójką, w tym domu naprzeciwko. Nazywa się Naomi Morgan, ale chyba ktoś od was z nią rozmawiał, nie?
– Ja niczego nie widziałem. Grałem w tenisa w klubie na drugim końcu ulicy. Wyszedłem z domu około ósmej. Nie, nie zauważyłem niczego nadzwyczajnego, kiedy przechodziłem obok. Złomowisko i tyle. Wszędzie zwały rupieci. Pordzewiałe graty poupychane niczym jakaś koszmarna układanka. Obraz nędzy i rozpaczy. Proszę posłuchać, nie mam zamiaru was pouczać, co macie robić, ale zaoszczędzicie sobie mnóstwa zachodu, jeśli zostawicie nas w spokoju i zapytacie jego, co się wydarzyło.
– Darrena Bootha, rzecz jasna, a myślicie, że o kim mówię? Człowieka, który jest odpowiedzialny za tę tragedię! A kiedy już się za niego weźmiecie, przy okazji powinniście sprawdzić w urzędzie, co się tu ostatnio działo. Jeśli interesuje was moje zdanie, ci ludzie przez ostatnich kilka miesięcy kompletnie wszystko olewali. Te cięcia budżetowe poszły za daleko i wystarczy jeden taki jak on, żeby nagle zapanował tu Dziki Zachód.
– Jakie były nasze stosunki? Wzajemna nienawiść, tak bym to ujął. Od razu się na nim poznałem. Taki typ, który ma głęboko gdzieś, co inni sobie myślą. Pamiętam naszą pierwszą rozmowę, jeśli można to tak nazwać, w ten weekend, kiedy się wprowadzili. Omal nie rzucił się na mnie z młotem.
Ralph Morgan, 7 Lowland WayWywiad środowiskowy Policji Metropolitalnej,11 sierpnia 2018
Osiem tygodni wcześniej
Pierwszym alarmującym sygnałem w tamten piątkowy wieczór była stojąca przed jego domem biała toyota, tak zapuszczona i zdezelowana, że sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozpaść. Z pewnością żaden jego znajomy na Lowland Way nie jeździłby takim złomem.
Wjeżdżając w ulicę od strony parku, jak zwykł czynić Ralph, kiedy wracał do domu ze swojego biura w Bermondsey, mijało się pełen przekrój budynków o różnych rozmiarach – i w różnych cenach – od uroczych bungalowów robotniczych, przez wąskie dwupiętrowe domy szeregowe, aż po okazałe wiktoriańskie rezydencje przy skrzyżowaniu z Portsmouth Avenue. Te ostatnie bez wątpienia prezentowały się najbardziej malowniczo, a jaskrawa czerwień ich starych ceglanych murów wyraziście kontrastowała z zielonym listowiem wiązów, które rosły wzdłuż drogi.
Ralph wraz z rodziną zamieszkał pod siódemką przed ponad piętnastu laty, trzy lata później zaś do sąsiedniego domu, pod piątką, wprowadził się jego brat Finn. Obaj uważali, że lepiej nie mogli trafić, a ceny nieruchomości w ich dzielnicy były wtedy o połowę niższe niż w innych częściach Londynu.
Spory problem stanowiło parkowanie. Frontowy ogród był za mały, a zatoczki przy ulicy nie podlegały radzie mieszkańców, więc mógł z nich korzystać każdy. Dlatego od czasu do czasu pojawiali się nieproszeni goście.
Wymijając ostrożnie białą toyotę, zauważył nagle, że kształty za przednią szybą wydają się zamazane. Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientował się, że jakiś wandal rozwala mur w ogrodzie pod jedynką, wzbijając tumany pyłu, które ulatują w stronę ulicy. W zatoczce przed budynkiem furgonetka o białych burtach zajmowała dwa miejsca parkingowe, co wyjaśniało obecność tego grata przed jego furtką.
– Co jest, do cholery? – Ralph zatrzymał samochód i opuścił szybę. – Przepraszam, co tu się dzieje?
Mężczyzna z wielkim młotem oczywiście go nie usłyszał. Miał na sobie szary kombinezon i był zaskakująco drobnej postury jak na kogoś, kto potrafi w pojedynkę rozpętać taką zawieruchę.
– Hej! – krzyknął Ralph głośniej. – Mógłby pan przestać?!
Tym razem udało mu się przyciągnąć uwagę nieznajomego. Facet w szarym kombinezonie przerwał pracę, ale przez chwilę wciąż stał tyłem do ulicy. Ten jego bezruch krył w sobie coś złowieszczego. W końcu odwrócił się i podszedł do samochodu Ralpha, trzymając młot. Jego umorusana twarz miała wyzywająco nonszalancki wyraz.
– Mogę zapytać, kto pana wynajął?
– Pytać pan możesz do woli – odparł mężczyzna.
Mówił z akcentem typowym dla mieszkańców Południowego Londynu, chociaż Ralph spodziewał się, że ma do czynienia z przybyszem z Europy Wschodniej.
– To na polecenie urzędu miasta? Bo w takim przypadku to wyburzenie jest niezgodne z prawem. Ten mur w całości należy do posesji numer jeden, widziałem dokumentację na własne oczy.
Na rozległej działce sąsiadującej z nieruchomością Finna stał bliźniaczy dom oznaczony numerami 1 i 3 – jedyny w okolicy budynek wzniesiony po wojnie i usytuowany na tyle daleko od ulicy, że mieścił się przed nim niewielki podjazd. Wysoki mur na rogu, pozostałość wiktoriańskiej willi zrównanej z ziemią podczas nalotów Luftwaffe, od kilku lat był zagrożony, miasto bowiem planowało poszerzyć skrzyżowanie z Portsmouth Avenue i w praktyce zamienić Lowland Way w skrót łączący okoliczne arterie. Morganowie przy wsparciu Starej Jean spod jedynki wnieśli oficjalny protest przeciwko temu projektowi i ich kampania odniosła skutek. Jednak od końca grudnia, kiedy Jean zmarła, jej dom stał pusty, a o murze wszyscy zapomnieli. Ralph najwyraźniej stracił czujność.
– Chyba że… – odezwał się, kiedy naszła go nowa myśl. – Jest nowy właściciel? To on pana wynajął?
– Tak, jest nowy właściciel – odparł nieznajomy.
Trzymał przed sobą młot, a jego postawa wyrażała zawadiacką wrogość. Stał tak blisko, że gdyby tylko zechciał, mógłby z łatwością rozłupać Ralphowi czaszkę.
Ralph odruchowo sięgnął do przycisku sterującego szybami. Czuł prymitywną niechęć do tego człowieka, jak gdyby natknął się na członka obcego plemienia, który samowolnie wtargnął na jego terytorium. Spojrzał na twarz mężczyzny, próbując ocenić, co to właściwie za typ. Facet na pewno był od niego starszy. Wyglądał na pięćdziesiąt kilka lat, miał rozległą łysinę zaróżowioną od słońca albo od wysiłku, a głębokie bruzdy na jego policzkach wypełniał brud.
Ralph zakasłał, bo pył unoszący się w powietrzu zaczął drapać go w gardło.
– Da mi pan jego numer? – spytał. – Zadzwonię do niego i wszystko mu wyjaśnię.
– Innym razem. Teraz coś robię, nie?
Ralph patrzył oszołomiony, jak robotnik obraca się na pięcie i podchodzi do muru. Mimowolnie zaparł się w fotelu, gdy ciężki młot z impetem spadł na wyszczerbione cegły.
Przywołał w myślach sprawdzone formułki pozwalające kontrolować emocje – „Płytki wdech, długi wydech… Powtarzaj sobie, że zagrożenie, które widzisz, wcale nie musi być realne” – po czym podniósł szybę i wrzucił wsteczny. Ruszył w poszukiwaniu wolnego miejsca i znalazł je dopiero przed domem numer 19. Zazwyczaj parkowanie równoległe nie sprawiało mu najmniejszych trudności, ale tego wieczoru musiał manewrować trochę dłużej, nim w końcu zgasił silnik.
Sięgnął po telefon, by odkryć poniewczasie, że ma nieodebrane połączenie i esemesa od Naomi:
Mamy nowego sąsiada. Wygląda nieciekawie! Wróć prosto do domu, musimy pogadać.
O psiakrew.
Przestępując próg, ciągle zdjęty był grozą, jaka ogarnęła go na widok nieposkromionej destrukcji, i bezskutecznie usiłował pogodzić to uczucie z nerwowym rozbawieniem na myśl o kolejnej batalii w obronie muru.
– Widziałaś, co się tam dzieje, Nay? – zawołał od drzwi.
– No pewnie.
Naomi była w kuchni na tyłach domu. Jako współzałożycielka strony internetowej dla matek przedszkolaków – kuratorka, nie redaktorka, co często zaznaczała – pracowała w domowym biurze swojej wspólniczki oddalonym o dwadzieścia minut szybkiego marszu i zazwyczaj kończyła przygotowywać kolację, gdy mąż wracał do domu. (Ralph szczycił się tym, że w weekendy zastępował ją w kuchni). Miała na sobie obcisły sportowy strój, który podkreślał jej szczupłą sylwetkę, i czarne baletki, ale nawet w nich była wysoka. Wyglądała jak żona i matka z telewizyjnej reklamy, kiedy stała przy wyspie kuchennej z marmurowym blatem i mieszała w misce liście sałaty. Na wierzchu jak zwykle ułożyła pomidorki koktajlowe w nadziei, że zdoła w ten sposób odwrócić uwagę tych domowników, którzy nie cierpią zieleniny.
Na odgłos kroków Ralpha odwróciła się, trzymając drewniane łyżki. Kosmyk czarnych włosów – długich i gładkich, w których regularnie szukała siwych pasemek – opadł jej na oczy, więc odgarnęła go wygiętym z gracją nadgarstkiem.
– Uwierz mi, jestem tym zszokowana nie mniej niż ty, kochanie – powiedziała. – Ale na ratowanie muru jest już za późno, więc dzisiaj nie ma sensu awanturować się z nowym właścicielem. Pójdziemy tam jutro rano, kiedy opadnie pył, w całym tego słowa znaczeniu. Zorientujemy się, jakie ma plany, i powstrzymamy jego szaleńcze zapędy.
Ralph nieco się uspokoił, jak gdyby całkowicie zdał się na autorytet żony. W perfekcyjnie wyartykułowanych samogłoskach Naomi tkwiło mnóstwo pewności siebie i głębokie przeświadczenie, że nie tylko jest zdolna sprostać związanym z nią oczekiwaniom, lecz także że stać ją na znacznie więcej.
– Skąd wiesz, że ten facet jest nowym właścicielem? – spytał. – Myślałem, że to jakiś robotnik.
– Sprawdziłam na stronie ewidencji nieruchomości i pojawia się tam niejaki Darren Booth. Wpisałam go w wyszukiwarkę i znalazłam zdjęcie. To na pewno ten sam facet, który rozwala ścianę.
Naomi skończyła przygotowywać sałatkę, po czym wyjęła z lodówki piwo i podała je mężowi. W piątek przypadał jeden z czterech wieczorów w tygodniu, kiedy pozwalali sobie na tę rozpustę, choć zamierzali ograniczyć je do dwóch. Drzwi do ogrodu były otwarte na oścież, ale jednostajny szum sprzętów kuchennych skutecznie tłumił wszelkie hałasy z zewnątrz.
Ralph wypił pierwszy łyk. No dobra, pomyślał, popełniłem błąd, bo trzeba było inaczej załatwić sprawę z tym nowym sąsiadem. Ale teraz nie ma sensu zanudzać Naomi szczegółami.
– To nie jest zabytek pod ochroną, więc nie możemy zapobiec rozbiórce, jeśli facetowi nie podoba się ten styl – stwierdził.
Oboje aż nazbyt dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Lowland Way była powodem do dumy dla mieszkańców, a nawet zyskała pewien rozgłos za sprawą Plenerowej Niedzieli – inicjatywy polegającej na wyłączeniu ulicy z ruchu, żeby dzieci mogły się bawić na zewnątrz jak za dawnych lat. Pomysł ten zrodził się w głowie Naomi, która dostała za niego nagrodę od burmistrza. Ale gdy chodziło o estetykę, każdy miał pełną swobodę w podejmowaniu decyzji, do czego przyczyniało się stanowisko urzędu dzielnicy, który z irytującą tolerancją wydawał zezwolenia na budowę.
– Czy my w ogóle coś o nim wiemy? – spytał Ralph. – Skąd ten facet pochodzi?
Naomi właśnie zaczęła nakrywać do stołu.
– Nie ma konta na Facebooku ani na Twitterze, więc nie znam żadnych osobistych szczegółów, ale jego nazwisko pojawiło się wśród polecanych mechaników samochodowych w Forest Hill i tak właśnie na niego trafiłam. Sissy nadal szuka czegoś na jego temat. Nie kojarzy go, ale to musi być jakiś krewny Jean, skoro odziedziczył ten dom.
– Pewnie masz rację.
Po śmierci Jean dom nie został wystawiony na sprzedaż, a kiedy Ant i Em Kendallowie spod trójki zaczęli drążyć temat i zadzwonili do prawnika, ten powiedział im, że uwierzytelnienie testamentu jeszcze potrwa, czyli najzwyczajniej ich spławił.
– Nawet w takim stanie jest wart jakieś siedemset tysięcy – dodał Ralph. – Niemożliwe, by ktoś taki jak on wytrzasnął tyle pieniędzy.
Ktoś taki jak on. Ralph mówił teraz jak bogacz, choć wychował się na osiedlu domów komunalnych w Kencie i wszystko zawdzięczał wyłącznie sobie. Ale chyba właśnie dlatego tak uogólniał. Na własnej skórze przekonał się, jak niewiele dróg prowadzi do sukcesu. W jego przypadku to wrodzony talent sprawił, że został właścicielem firmy zajmującej się hurtową sprzedażą galanterii skórzanej. Już jako dwudziestolatek kierował całym personelem. Teraz jego sklep był wart dziesięć razy więcej, niż za niego zapłacił, gdyż w pierwszej dekadzie nowego tysiąclecia Bermondsey tak szybko podniosło swój status, że w porównaniu z nim rozkwit Lowland Gardens wydawał się niemrawy.
– Kendallowie nie będą zachwyceni. – Ralph szybko dopił piwo. – Ten kurz jest okropny.
– Są teraz na wakacjach, więc mam nadzieję, że najgorsze ich ominie.
Naomi włożyła rękawice kuchenne i wyjęła z piekarnika żeliwną brytfannę z zapiekanką, po czym przeniosła ją na stół. Zawołała dzieci, które zaszyły się w swoich pokojach na piętrze, gdzie zapewne dochodziły do siebie po lekcjach, aplikując sobie dawkę cyfrowej trucizny. Ralph wyobraził sobie, jak siedzą z odchylonymi do tyłu głowami i na poły przymkniętymi oczami niczym ćpuny z Trainspotting. Zdecydowanie żadne z nich nie miałoby ochoty na Plenerowy Piątek.
– A gdzie psy? – zapytał.
– Tess wzięła je na spacer. Kiedyś muszę jej się zrewanżować. – Naomi skrzywiła usta. – Żebym tylko znalazła na to czas.
Do jadalni weszły dzieci. Z początku były ospałe, lecz szybko zaczęły się przekrzykiwać, przekazując sobie najświeższe wiadomości. Libby miała dwanaście lat, a Charlie siedem, ale różnica wieku nie mogła poskromić ich ducha rywalizacji. Temat Darrena Bootha musiał poczekać. Naomi nie była zwolenniczką utyskiwania na ludzi w obecności dzieci – uważała, że takie zachowanie psuje atmosferę. Jak cię widzą, tak cię piszą, powtarzała jej matka.
Za to Ralph kierował się mądrością swojego ojca: pieprzyć, co inni sobie myślą.
Ale ojciec wpoił mu jeszcze jedną zasadę: broń swojego terytorium.
Rankiem następnego dnia Ralph z satysfakcją doszedł do wniosku, że instynkt jego żony jak zwykle okazał się niezawodny. Naomi oświadczyła, że z taktycznego punktu widzenia lepiej będzie powitać nowego sąsiada całą grupą, dlatego poprosiła Sissy, Finna i Tess, żeby do nich dołączyli.
Finn zjawił się pod nieobecność Naomi, która właśnie odwoziła dzieci na sobotnie zajęcia. Wszedł do kuchni przez wykonane na zamówienie przeszklone drzwi w stalowej ramie, które kosztowały majątek. (Inwestowanie popłaca, kochanie, przekonywała Naomi, powołując się na wzrost wartości domu; doskonale wiedziała, jak wpłynąć na męża). Ralph i jego brat mogli się odwiedzać, przechodząc przez ogród, ponieważ kiedy ich dzieci były jeszcze małe, rozebrali mur między swoimi działkami. Ta modyfikacja – gdyby to kogoś interesowało – różniła się całkowicie od aktu wandalizmu, jakiego właśnie dopuścił się ich nowy sąsiad. Bracia odświeżyli wspólną murawę i stworzyli na tyle dużą przestrzeń, że dało się grać w piłkę albo badmintona, a teraz ich dorastające dzieci miały namiastkę miejskiego parku w przydomowym ogrodzie oddalonym kilkanaście kilometrów od centrum Londynu. Był to wystarczający powód, by pozwolić sobie na próżne samozadowolenie.
– Przybyły posiłki – oświadczył Finn, nalewając sobie kawy.
Miał wielkie i silne dłonie, a ich widok przypomniał Ralphowi, że jego brat jako dwudziestolatek pracował krótko na budowie. Dwa lata młodszy i prawdopodobnie dużo przystojniejszy (gęstsze włosy, bardziej niebieskie oczy i w ogóle) Finn nie był jednak ani tak zamożny, ani tak wysoki jak Ralph. A każdy wiedział, że wzrost jest najważniejszy, chociaż wszyscy mówili to samo o pieniądzach.
– Miło z twojej strony – odparł Ralph. – Nie podoba mi się ten cały Booth.
– Tak się nazywa nasz intruz?
– Przynajmniej Nay tak twierdzi. Za chwilę wróci. A gdzie Tess?
– Z dziećmi na basenie. Powiedziała, żebyśmy poszli bez niej.
W zasadzie nie miało to znaczenia. Tess nie dawała sobie w kaszę dmuchać, ale brakowało jej talentu do rozbrajania przeciwnika pierwszym wrażeniem. W przeciwieństwie do szwagierki, która jakby na potwierdzenie tego wmaszerowała energicznie do kuchni ubrana w krwistoczerwoną prążkowaną bluzkę i staromodną dżinsową spódnicę na tyle krótką, by wyeksponować nogi ze śladami opalenizny z wielkanocnego wypadu do Dubaju. Jej rozpuszczone włosy – takie najbardziej podobały się Ralphowi – opadały falami na ramiona, kołysząc się przy każdym kroku.
– Cześć, Finn. Gotów na epatowanie urokiem osobistym? Sissy dołączy do nas na miejscu – powiedziała, biorąc blaszane pudełko biscotti, które zamierzała podarować nowemu sąsiadowi. – Booth chyba zaprosi nas na kawę?
Nie liczyłbym na to, pomyślał Ralph. Ten facet nie pojąłby aluzji, nawet gdyby spadł mu na głowę grad ciasteczek.
Dzieci miały wrócić za parę godzin, więc cała trójka od razu wyruszyła. Od kiedy Kendallowie odświeżyli fasadę pod trójką, a w ich oknach pojawiły się wzorzyste rolety, dom pod jedynką prezentował się przy swoim bliźniaku ponuro i bezbarwnie, jednak kontrast między nimi nigdy nie był wyraźniejszy niż tego ranka. Stary mur całkowicie zniknął, a raczej zamienił się w kupę gruzu zalegającą w ogródku przed budynkiem, który w efekcie wydawał się bardziej opustoszały, niż kiedy nikt w nim nie mieszkał. Nowy lokator przestawił białą furgonetkę na podjazd, a miejsce obok niej zajmował dziesięcioletni ford focus zaparkowany częściowo na trawniku. Zderzak w zderzak za fordem stała honda, która nie mieściła się na posesji i blokowała chodnik. Była oparta na solidnym hydraulicznym podnośniku, a pod podwoziem leżał Booth.
– Witam ponownie – zagadnął Ralph. – Wczoraj chyba źle zaczęliśmy naszą znajomość, ale chcielibyśmy utrzymać przyjacielskie relacje sąsiedzkie.
Może sprawił to dobór słów, a może pozostałości zburzonego muru, które widział kątem oka, ale nagle poczuł łobuzerski impuls, by zrobić krok do przodu i nastąpić leżącemu sąsiadowi na głowę.
Nie pajacuj, upomniał się w myślach. Płytki wdech, długi wydech.
– Mógłby pan stamtąd na chwilę wyjść? – zawołała Naomi pogodnym tonem.
Booth wyśliznął się spod samochodu i wstał. Poruszał się energicznie i było w tym coś niepokojącego. Tym razem rysy jego twarzy, którą poprzedniego dnia pokrywały kurz i brud, były wyraźnie widoczne. Miał wypukłe czoło i spłaszczony nos boksera, a rozluźnione, niemal delikatne usta kontrastowały z wyzywającym spojrzeniem bladoniebieskich oczu.
Ale czy ten człowiek rzeczywiście patrzył wyzywająco? Ralph nie miał pewności, czy nie jest to projekcja jego nastawienia. Nie był aż tak egocentryczny, by sądzić, że wszyscy muszą się kierować takimi pobudkami jak on. Innym mógł się podobać ten nowy sąsiad.
– Chcielibyśmy powitać pana na naszej ulicy – dodała przyjaźnie jego żona. – Jestem Naomi Morgan, to mój mąż Ralph, a to jego brat Finn.
Booth przyjrzał się braciom i jego spojrzenie zatrzymało się na Ralphie.
– A cóż to? Powrót braci Krayów?
Naomi uśmiechnęła się niezrażona.
– Nie. Ci dwaj nie są bliźniakami, za to sąsiadami. Mieszkamy pod piątką i siódemką.
Mężczyzna zmrużył oczy, jakby nie mógł pojąć tego, co właśnie usłyszał.
– Są braćmi i mieszkają obok siebie?
– Tak – odparła Naomi. – Poszczęściło się nam, bo to doskonały układ. A pan zapewne jest ciekaw, kto mieszka za ścianą. – Wskazała numer trzeci, Booth zaś obejrzał się przez ramię, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że połowa budynku nie należy do niego. – Ant i Em Kendallowie, przemiłe małżeństwo z uroczym synkiem. W tej chwili są na wakacjach, ale wracają w przyszły weekend.
Biedaczyska, nawet nie wiedzą, co ich tu czeka, pomyślał Ralph.
– Chyba wczoraj nie dosłyszałem, jak się pan przedstawiał – powiedział.
Oczywiście teraz była to już zbędna formalność, ale nie chciał, żeby facet się zorientował, że nowi sąsiedzi węszą za nim niczym tajna policja.
– Mów mi Darren.
– Bądźmy szczerzy, Darrenie – powiedziała Naomi porozumiewawczo. – Przykro nam patrzeć, jak mur zamienia się w ruinę, bo trzy lata temu wybroniliśmy go przed rozbiórką. Miasto chciało poszerzyć jezdnię, ale to było niezgodne z prawem, rozbój w biały dzień.
– Wypadałoby odbudować ten mur dokładnie tam, gdzie stał, w przeciwnym razie znowu się zaczną kłopoty – doradził Finn.
– On ma rację – dodał Ralph. – To dlatego wczoraj byłem taki zszokowany. Proszę wybaczyć, jeśli zachowałem się trochę opryskliwie. – Wiedział, że jego przeprosiny nie zabrzmiały szczerze, bo nie były szczere, ale poczuł przypływ życzliwości na widok znajomej postaci, która zmierzała w ich stronę. – Och, Sissy, poznaj naszego nowego sąsiada Darrena.
– Dzień dobry wszystkim – powiedziała postawna kobieta uprzejmym, bezpretensjonalnym tonem. Trzymała bukiecik krokusów przewiązany zieloną wstążeczką. – Bardzo miło mi cię poznać, Darrenie. Widzę, że już zacząłeś działać…
I zdążyłeś zniszczyć kawałek naszej historii, dodał w myślach Ralph.
Sissy była dla niego, podobnie jak dla reszty mieszkańców, uosobieniem starych dobrych manier. Miała w zwyczaju patrzeć rozmówcy prosto w oczy i zawsze spinała włosy przetykane nitkami siwizny, żeby odsłonić twarz, jakby chciała zaprezentować całą głębię swojej prawości. Miała na sobie gładką spódnicę i bluzkę, co oznaczało, że najprawdopodobniej z samego rana przyrządziła śniadanie dla gości, którzy często odwiedzali w weekendy jej pensjonat.
Mieszkała naprzeciwko Bootha i Ralph nie zazdrościł jej widoku z okien. Musiała teraz oglądać świeże gruzowisko, które rzucało się w oczy nawet z drugiej strony ulicy, mimo że Lowland Way była szeroka jak bulwar.
– Jean to twoja krewna? – zapytała Sissy.
– Przyrodnia siostra mojej matki. Ale nie było między nami zażyłości.
Chociaż to Sissy zadała pytanie, Ralph zauważył, że Booth, odpowiadając, patrzy na niego.
– Przyjmij wyrazy współczucia. Jean była wspaniałą kobietą – ciągnęła Sissy. – To dla ciebie nowa okolica? Gdzie wcześniej mieszkałeś?
Darren Booth znowu zwrócił się do Ralpha.
– W Loughborough Estate.
W takim razie awansował po przeprowadzce z tej oddalonej o kilkanaście kilometrów na północ dzielnicy, która uchodziła za siedlisko nędzy i przestępczości.
– Zamieszkałeś tu sam czy masz rodzinę? – zainteresowała się Naomi.
– Jestem tylko ja i moja druga połówka.
– Zastaliśmy ją? Domyślam się, że właśnie rozpakowuje wasze rzeczy. Z przyjemnością bym jej to wręczyła. – Sissy uniosła bukiecik. – To kwiaty z mojego ogrodu.
– Chyba jeszcze śpi – odparł Darren.
Ralph nie musiał patrzeć na żonę i Sissy, by wiedzieć, że starają się nie okazać zaskoczenia. Było wpół do jedenastej, a wszyscy mieszkańcy Lowland Way wstawali o siódmej.
– Ten dom ma wielki potencjał, prawda? – odezwała się Naomi. – Budynki z lat siedemdziesiątych są teraz w modzie. Wynajęliście architekta?
– Architekta? – Darren parsknął śmiechem, jakby zasugerowała mu, by skorzystał z porad konserwatora zabytków. – Sam się ze wszystkim uporam.
Ze wszystkim?
– Brzmi ambitnie. – Naomi przekrzywiła głowę. – A złożyłeś wniosek o zezwolenie na przebudowę? Bo nie zauważyłam tablicy informacyjnej.
Ralph uśmiechnął się z ironią. Nikt nie potrafił rozegrać tego lepiej od jego żony, która właśnie dała jasno do zrozumienia nowemu sąsiadowi, że są pewne zasady – nawet te narzucone przez urząd dzielnicy – i jeżeli będzie ich przestrzegał, wszystko dobrze się ułoży.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Najpierw muszę wszystko dokładnie obejrzeć. Pewnie zacznę od łazienki, no i dach też pasowałoby naprawić.
Żadna z tych prac, o czym wiedział Ralph, nie wymagała urzędowego zezwolenia.
– Czym się zajmujesz? – spytał Finn.
Darren Booth wskazał rozrzucone u jego stóp narzędzia.
– Jestem mechanikiem – odpowiedział takim tonem, jakby to było kompletnie idiotyczne pytanie.
Ralph przypomniał sobie, co Naomi znalazła w sieci. Omiótł wzrokiem trzy samochody na podjeździe i jego spojrzenie powędrowało w stronę peugeota, który stał przy krawężniku. Miał podniesioną maskę, więc jeżeli Booth też go naprawiał, był to czwarty jego pojazd, wliczając furgonetkę. Niewykluczone, że zdezelowana biała toyota też należała do niego. Furgonetka najprawdopodobniej służyła za skład narzędzi i Ralph z trudem opanował chęć otwarcia drzwi i zerknięcia do środka.
– Gdzie jest twój warsztat? – spytał. – Chyba nie zamierzasz pracować tutaj, prawda?
Booth spojrzał na stojących przed nim braci Morganów z taką samą kpiącą miną jak wcześniej.
– A co to, przesłuchanie?
Ralph od razu się zorientował, że to próba odwrócenia uwagi. Do prowadzenia firmy w miejscu zamieszkania wymagane było zezwolenie, a on był niemal pewny, że ten facet go nie ma.
– A więc wszystkie te pojazdy służą ci do użytku prywatnego, tak? – spytał, patrząc Darrenowi w oczy. – Za wszystkie zapłaciłeś podatek i ubezpieczenie?
– Ralph – odezwała się łagodnie jego żona – nie zamierzamy się…
Booth nie pozwolił jej dokończyć.
– Nie wtykaj, kurwa, nosa w nie swoje sprawy! – warknął.
Wszyscy na chwilę wstrzymali oddech.
– Naprawdę nie sądzę, aby wypadało w ten sposób zwracać się do nowych sąsiadów – zaczął Ralph.
Poczuł, jak Nay zaciska palce na jego ramieniu i lekko go odciąga. Jakby dla przeciwwagi Finn zrobił krok do przodu, żeby stanąć ramię w ramię z bratem.
– No cóż, na pewno ci się tu spodoba – zwróciła się Naomi do Bootha, jak gdyby przed chwilą nie doszło do żadnego zgrzytu. – Będzie nam bardzo miło, jeśli wpadniecie do nas kiedyś z żoną na drinka, prawda, chłopcy?
– Jasne – mruknął Ralph, chociaż nie przypominał sobie, aby taki gbur jak Darren Booth kiedykolwiek przestąpił próg jego domu, chyba że był inkasentem i przyszedł odczytać licznik.
Kobiety wręczyły sąsiadowi puszkę ciastek i bukiecik krokusów, po czym zaczęły się oddalać. Finn posłał Boothowi beznamiętne spojrzenie i ruszył za nimi. Tylko Ralph wciąż stał w miejscu i wpatrywał się w mężczyznę, prowadząc z nim niemy dialog.
Żeby nie było, że cię nie ostrzegaliśmy, mówiły jego oczy.
Wiem, za kogo się uważacie, ale nie jesteście wcale lepsi ode mnie, odpowiadał Darren.
W końcu Ralph opanował drżenie, odwrócił się i odszedł. Część gruzu ze zburzonego muru spadła na podjazd Kendallów, więc zatrzymał się, żeby przepchnąć czubkiem buta kilka kamieni na drugą stronę. Kiedy dogonił Finna i Naomi, Sissy już znikała za bramą swojego domu, gdzie rząd wawrzynów w wysokich donicach witał ją niczym kompania na apelu.
– Ujmę to w dwóch słowach – odezwała się Naomi, kiedy szli we troje chodnikiem.
– Jakich? Skończony ćwok? – zasugerował Ralph na tyle głośno, aby Booth go usłyszał.
– Nie. Otwarty umysł. I nawet nie próbujcie się zbliżać do tych samochodów. Wiem, jakie numery kiedyś wycinaliście.
Jako nastolatkowie bracia spuszczali powietrze z opon i mieli na sumieniu niejedną porysowaną karoserię, z czego Ralph zwierzył się kiedyś żonie. Naomi lubiła żartować z jego młodzieńczych wybryków, ale nie miała złudzeń co do tego, że gdyby poznała go jako dorastającego chłopca, wzbudziłby w niej odrazę. Zapewne patrzyłaby wtedy na niego z politowaniem, jeśli w ogóle, i ewentualnie mogłaby się nim zainteresować w ramach młodzieżowego programu pomocy społecznej. Na szczęście trafili na siebie, kiedy mieli po dwadzieścia kilka lat, a Ralph był już statecznym młodzieńcem, dwukrotnie awansował w dużej firmie handlowej w Battersea i rozglądał się za funduszami na rozruch własnej. Wynajmował do spółki z kolegą mieszkanie w Clapham i często razem chodzili na piwo, a Naomi była jedną z wielu atrakcyjnych studentek, które pod koniec lat dziewięćdziesiątych odwiedzały miejscowe knajpy.
Wtedy nie przejmowaliby się kimś takim jak Darren Booth. Byłoby im obojętne, czy ich sąsiad zburzył stary mur albo czy naprawia jakieś wraki przed domem.
No cóż, ale teraz się przejmowali.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz