Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak głęboko można pogrzebać tajemnice i ukrywać rozpacz? Jak długo można kłamać? Jak długo można z tym żyć?
Kiedy szesnastoletnia Angela Wong, najpopularniejsza dziewczyna w szkole, znika bez śladu, nikt z jej przyjaciół nie ma pojęcia, co się mogło stać – ani Georgina Shaw, jej najlepsza przyjaciółka, ani Kaiser Brody, który przyjaźnił się z obiema dziewczynami.
Czternaście lat później szczątki Angeli zostają znalezione w lesie za domem, w którym wychowywała się Geo. A Kaiser – teraz detektyw policji w Seattle – wreszcie poznaje prawdę: Angela była ofiarą Calvina Jamesa, nazywanego przez policję Dusicielem ze Sweetbay. Tego samego człowieka, który zamordował trzy inne kobiety.
Dla wymiaru sprawiedliwości Calvin jest seryjnym mordercą, lecz dla Georginy to ukochany mężczyzna. W czasach liceum był jej pierwszą miłością. Ich związek, burzliwy i pełen przemocy, graniczył z obsesją, od momentu gdy się spotkali, aż do nocy, w której Angela została brutalnie zabita. Przez czternaście lat Geo wiedziała, co stało się z Angelą, lecz nie powiedziała ani słowa. Trzymała to w tajemnicy aż do dnia, gdy została aresztowana i posłana do więzienia.
Gdy wszyscy sądzili, że wreszcie poznali prawdę, w ukryciu pozostało jeszcze wiele głęboko skrywanych sekretów. Wkrótce odnalezione zostają poćwiartowane ciała innych ofiar. Czy mordercą jest zbiegły z więzienia Calvin James, czy może w Seattle grasuje naśladowca słynnego Dusiciela ze Sweetbay? Prowadzący śledztwo policjanci zdają sobie sprawę, że to, co wydarzyło się tamtej strasznej nocy, było o wiele bardziej skomplikowane i mrożące krew w żyłach, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić...
"Nie będziecie mogli się oderwać od tego rewelacyjnego thrillera aż do wstrząsającego końca".
Lisa Garnder
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
Tytuł oryginału: Jar of Hearts
Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko
Redakcja: Irma Iwaszko
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
Fotografia na okładce
© Hanna Postova/Unsplash.com
Text Copyright © 2018 by Jennifer Hillier
Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group.
All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Beata Słama
ISBN 978-83-287-1466-3
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dla Moksa
Sam nie wiem, dlaczego tak się spieszyłem, po prostu miałem taką fantazję.
J.D. Salinger, „Buszujący w zbożu”[1]
Proces nie przebił się do krajowych wiadomości. To dobrze, ponieważ oznaczało to mniej artykułów i mniej dziennikarzy. Ale też źle, bo o tak potwornych zbrodniach nie pisano na pierwszych stronach gazet.
Wygląda więc na to, że to jednak cholernie źle.
Calvinowi Jamesowi, zwanemu Dusicielem ze Sweetbay, poświęcono krótką wzmiankę w „New York Timesie” i CNN, ale jego zbrodnie nie były aż tak efektowne, by pisano o nich w „People” czy rozmawiano w jakimś talk-show. Mimo to dla mieszkańców północno-zachodniego wybrzeża, ludzi ze stanów Waszyngton, Idaho i Oregon, proces Dusiciela ze Sweetbay był ważny.
Zniknięcie Angeli Wong czternaście lat wcześniej wywołało poruszenie w okręgu Seattle, gdzie mieszkał jej ojciec, który był grubą rybą w Microsofcie i przyjacielem Billa Gatesa. Z każdym kolejnym dniem, gdy dziewczyna nie wracała do domu, pojawiało się coraz więcej ekip poszukiwawczych, za jej odnalezienie obiecywano nagrody pieniężne, wszędzie kręcili się dziennikarze. Kiedy po tak wielu latach odkryto szczątki szesnastolatki – zaledwie kilometr od domu, w którym mieszkała – wszyscy byli w szoku. Bo o niej nie zapomnieli. Tego samego ranka na Twitterze pojawił się hasztag #SprawiedliwośćDlaAngeli i był jednym z ośmiu czy dziewięciu najbardziej popularnych hasztagów nie tylko w ciągu pierwszych trzech godzin, lecz jeszcze długo potem.
Rodzice Angeli przyszli do sądu. Rozwiedli się rok po zaginięciu córki. To wydarzenie było kroplą, która przelała czarę goryczy, tak naprawdę ich małżeństwo powinno zakończyć się już dawno. Teraz siedzą obok siebie, kilka rzędów za stołem prokuratora, z nowymi partnerami, złączeni bólem i pragnieniem, by nareszcie wymierzona została sprawiedliwość.
Georgina Shaw nie potrafi się zmusić, by na nich spojrzeć. Bo najgorsze w tym wszystkim jest właśnie patrzenie na ich twarze naznaczone jednocześnie bólem i złością. A przecież mogła oszczędzić im czternastu lat bezsenności. Mogła im powiedzieć, co się wydarzyło tamtej nocy.
Geo mogła zrobić wiele rzeczy.
Czternaście lat temu matka Angeli była płytką materialistką, bardziej skupioną na utrzymaniu swojego statusu towarzyskiego niż na szukaniu nastoletniej córki. Ojciec nie lepszy: pracoholik, który, odkąd Angela zniknęła, wolał w weekendy grać w golfa i pokera niż spędzać czas z rodziną. Związali się tylko po to, by wziąć rozwód. Po zaginięciu córki zachowywali się tak, jak zachowywaliby się wszyscy kochający rodzice: byli drażliwi, reagowali emocjonalnie. Teraz Geo z trudem rozpoznaje Candace Wong, obecnie Candace Platten. Zawsze była nieprawdopodobnie chuda, teraz przytyła z dziesięć kilogramów, lecz wygląda zdrowiej. Victor Wong prawie się nie zmienił, ma tylko trochę większy brzuch i mniej włosów.
Geo spędziła w domu państwa Wongów spory kawałek dzieciństwa, jadła pizzę na wynos w ich kuchni, spała u nich niezliczoną ilość razy, gdy jej ojciec miał w nocy ostry dyżur w szpitalu. Przytulała, kiedy ich jedyne dziecko wciąż nie wracało do domu, i zapewniała, że się odnajdzie, na ich pytania udzielała odpowiedzi, które sprawiały, że czuli się lepiej, choć mijała się z prawdą. Wongowie zostali zaproszeni do szkoły St. Martin’s na zakończenie roku. Wręczono im nagrodę przyznaną Angeli, która stała na czele drużyny cheerleaderek, była gwiazdą siatkówki i doskonałą uczennicą. Każdego roku, niezależnie od tego, gdzie Geo przebywała, Candace Wong-Platten przysyłała jej e-mailem kartki świąteczne. Kilkanaście kartek podpisanych niezmiennie: Z miłością, mama Angeli.
A teraz jej nienawidzą. Rodzice Angeli wpatrują się w Geo od momentu, gdy weszła do sali sądowej. Tak jak członkowie ławy przysięgłych, kiedy usiadła na miejscu dla świadka. Odpowiada z oczami wbitymi w jakiś punkt na końcu sali. Zastępca prokuratora okręgowego dobrze przygotował ją na ten dzień i można odnieść wrażenie, że Geo jest tu, by rzucić światło na wydarzenia tamtej nocy, przydać procesowi nieco dramatyzmu i barw. Sprawa to właściwie pewniak. Prokuratura ma wystarczająco dużo dowodów, by oskarżyć Calvina Jamesa o jeszcze trzy morderstwa, których dokonał długo po zabiciu Angeli, Geo ma jednak opowiedzieć jedynie o nocy, gdy zmarła jej najlepsza przyjaciółka. Jest zamieszana tylko w to jedno morderstwo i po złożeniu zeznań czeka ją pięć lat w Zakładzie Karnym w Hazelwood.
Pięć lat. To jak koszmar, ale też jak prezent, rezultat ugody, jaką zawarł jej sowicie opłacany adwokat, i nacisków prokuratora okręgowego, by zakończyć sprawę Dusiciela ze Sweetbay. Ludzie domagali się dla seryjnego mordercy kary śmierci, lecz jej nie zasądzono. W tak wyzywająco liberalnym mieście jak Seattle byłoby to niemożliwe. Zastępca prokuratora uzyskał dla niego dożywocie, a dla Geo pięć lat – według komentatorów SprawiedliwościDlaAngeli w mediach społecznościowych – za mało. Kiedy opuści więzienie jako wciąż młoda kobieta, będzie miała mnóstwo czasu, by zacząć wszystko od nowa. Może wyjdzie za mąż, urodzi dzieci, zacznie żyć.
Oczywiście w teorii.
Zerka na Andrew siedzącego spokojnie obok jej ojca w trzecim rzędzie od tyłu. Chciał, by tego dnia dobrze wyglądała: ma na sobie swoją ulubioną sukienkę Diora i pantofle Louboutina, które przyniósł jej rano. Ich oczy się spotykają. Andrew posyła jej lekki, dodający odwagi uśmiech, co nieco ją pociesza, choć wie, że nie na długo.
Narzeczony nie ma pojęcia, co zrobiła. Ale wkrótce się dowie. Geo patrzy na swoje ręce, które położyła grzecznie na kolanach. Zaręczynowy pierścionek z owalnym trzykaratowym brylantem, otoczonym mniejszymi kamieniami, wciąż jest na jej palcu. Na razie. Andrew Shipp ma bardzo dobry gust. Jak mogłoby być inaczej: doskonale wychowany, o znanym nazwisku, z dużym kontem w banku. Kiedy z nią zerwie – a oczywiście zerwie, bo rodzinna firma znaczy dla niego więcej niż Geo – odda mu pierścionek.
Zrobi to. Tak trzeba.
Na sztaludze umieszczono zdjęcie Angeli wielkości plakatu. Geo pamięta, kiedy zostało zrobione: kilka tygodni po rozpoczęciu roku szkolnego w St. Martin’s. Gdzieś w domu ma całą fotografię, na której stoją obok siebie na jarmarku w Puyallup (przemianowanym potem na Jarmark Stanu Waszyngton). Geo z chmurą waty cukrowej, Angela z topiącymi się szybko lodami. Na powiększonym zdjęciu, z którego wycięto Geo, Angela się śmieje, jej włosy rozświetla promień słońca, w brązowych oczach widać iskierki. Piękna dziewczyna, mająca u stóp cały świat, w piękny dzień.
Na drugiej sztaludze również znajduje się duże zdjęcie. Przedstawia szczątki Angeli znalezione w lesie za domem, w którym Geo spędziła dzieciństwo. Zaledwie kupka kości leżących w błocie, w telewizji można zobaczyć gorsze rzeczy. Jedyna różnica polega na tym, że kości na fotografii są prawdziwe, należą do dziewczyny, która zmarła o wiele za młodo okrutną śmiercią.
Prokurator zadaje pytania, malując przed ławą przysięgłych portret Angeli widzianej oczami Geo. Ona odpowiada, nie mówiąc niczego ponad to, co konieczne. Jej głos niesie się przez salę wzmocniony małymi głośnikami i brzmi bardziej donośnie, niż się spodziewała. Głęboki smutek – który niosła niczym brzemię każdego dnia, od kiedy zmarła Angela – teraz nie jest tak widoczny, ponieważ stara się mówić jasno i konkretnie.
Calvin obserwuje ją, siedząc za stołem obok obrońcy. Geo ma wrażenie, że jego wzrok przez nią przenika. Jakby znów stosował wobec niej przemoc. Opowiada o ich relacji, kiedy ze sobą chodzili, gdy był po prostu Calvinem, a nie Dusicielem ze Sweetbay, a ona miała szesnaście lat i sądziła, że się kochają. Zasłuchanej publiczności mówi o przemocy słownej i fizycznej, jakiej się wobec niej dopuszczał, o jego obsesyjnej i zaborczej naturze. Opisuje swój strach i zagubienie, choć nigdy wcześniej nikomu o tym nie wspomniała, nawet Angeli ani oczywiście ojcu. Przez lata trzymała to wszystko zamknięte w zakamarkach umysłu, do których nigdy nie zaglądała.
Jeżeli przyznawano by oceny za zapominanie, ona dostałaby szóstkę.
– Czy wiele lat temu, gdy oglądała pani wiadomości, skojarzyła pani, że Calvin James to Dusiciel ze Sweetbay? – pyta zastępca prokuratora.
Geo kręci głową.
– Nie oglądałam wiadomości. Słyszałam coś od ojca, bo mieszkał w Sweetbay, nigdy jednak nie połączyłam faktów. Po prostu mnie to nie interesowało.
To prawda. A kiedy zerknęła na Calvina, zobaczyła, że kąciki jego ust unoszą się na milimetr. Lekki uśmiech. Jej były chłopak, gdy miał dwadzieścia jeden lat, był przystojny, każdy to przyznawał, a teraz, w wieku lat trzydziestu pięciu, wygląda jak gwiazdor filmowy. Jego twarz jest bardziej pełna i wyrazista, włosy układają się w idealne fale, a odrobina siwizny w zaroście i zmarszczki wokół oczu tylko dodają mu uroku. Siedzi wyluzowany na krześle, ubrany w garnitur z krawatem, i pisze coś na żółtej kartce umieszczonej na podkładce. Od chwili gdy Geo weszła do sali, z jego twarzy nie schodzi ten lekki uśmiech. Podejrzewa, że tylko ona to zauważyła. Podejrzewa, że tylko dla niej ma to znaczenie.
Kiedy na niego patrzy, czuje mrowienie w całym ciele. To cholerne mrowienie nawet teraz, po tym wszystkim. Czuła je od pierwszej chwili, gdy się spotkali, do momentu, kiedy widziała go po raz ostatni. Potem już nigdy tego nie czuła, nawet przy Andrew. Aż do teraz. Jej narzeczony – ale czy wciąż może go tak nazywać, przecież zaplanowany na lato ślub się nie odbędzie? – nigdy nie budził w niej takiej reakcji.
Trzyma ręce na kolanach, obracając pierścionek, czując jego wagę, to, że daje poczucie bezpieczeństwa. Gdy Andrew jej go wręczał, był symbolem – nie tylko tego, że obiecuje za niego wyjść, lecz także życia, które zbudowała. Licencjat na Uniwersytecie Stanowym Puget Sound. MBA na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. Gdy skończyła trzydzieści lat, została najmłodszym wiceprezesem Shipp Pharmaceuticals. Co z tego, że niektóre sukcesy zawdzięczała temu, iż była zaręczona z Andrew Shippem, prezesem zarządu i następcą tronu? Reszta to jej zasługa – harowała jak wół.
Nieważne. Teraz to życie zniknie.
Z jednej strony wie, że jej się upiekło. Adwokat wart był każdego centa honorarium, które płacił mu Andrew. Z drugiej – pięć pieprzonych lat. W więzieniu, gdzie nikogo nie będzie obchodziło to, że jest wykształcona, że odnosiła sukcesy, że przed aresztowaniem dostawała prawie sześciocyfrową pensję (z premiami) i miała zostać członkiem jednej z najstarszych i najbardziej szanowanych rodzin w Seattle. Kiedy wyjdzie – zakładając, że przeżyje więzienie i pod prysznicem nikt nie wbije jej noża między żebra – będzie miała kartotekę. Przestępczyni. Nigdy nie dostanie normalnej pracy. Ilekroć ktoś wygoogluje jej nazwisko, wyskoczy też sprawa Dusiciela ze Sweetbay, ponieważ w internecie nic nie ginie. Będzie musiała zacząć wszystko od nowa. Nie odbije się od dna, sięgnie znacznie niżej, będzie musiała wyryć pazurami drogę wyjścia z dołu, który sama sobie wykopała.
Jasno i konkretnie opowiada o wydarzeniach tamtej strasznej nocy. Przysięgli i widzowie słuchają jej w skupieniu. Opisuje wszystko ze wzrokiem wbitym w odległy punkt sali. Imprezę po meczu u Chada Fentona. Wazę ponczu tak doprawionego wódką, że słowo „doprawiony” było eufemizmem. Ona i Angela wyszły z imprezy wcześniej, chichocząc i zataczając się w krótkich sukienkach, pijane w sztok. Pulsująca muzyka płynąca ze stereo. Angela tańcząca. Angela flirtująca. Jeszcze więcej alkoholu, świat się kręcił, zamieniał w kalejdoskop wirujących kształtów i kolorów, dopóki Geo nie odpłynęła.
Jakiś czas później jechała samochodem do domu. Prowadził Calvin, Angela leżała w bagażniku. Długi marsz do lasu przy świetle minilatarki przy kluczach Calvina. Zimne nocne powietrze. Zapach drzew. Ziemi. Płacz. Jej sukienka, brudna, pokryta ziemią, trawą i krwią.
– A więc nie widziała pani, jak Calvin rozczłonkował jej ciało? – drąży prokurator.
Geo się krzywi. On próbuje rzucić światło na to, co się stało z ciałem Angeli, sprawić, by brzmiało to tak potwornie, jak to tylko możliwe, mimo że i ona o mało nie umarła, co było wystarczająco straszne.
– Nie, nie widziałam – odpowiada.
Kiedy to mówi, nie patrzy na Calvina. Nie jest w stanie.
– Czego użył?
– Piły. Z szopy na podwórku.
– Piły pani ojca?
– Tak. – Zamyka oczy. Wciąż widzi błysk stali w świetle księżyca, gdy Calvin trzyma piłę. Drewniany uchwyt, ostre zęby. Później będą na niej krew, skóra i włosy. – Ziemia była zbyt… było dużo kamieni. Nie mogliśmy wykopać wystarczająco głębokiego dołu, żeby… żeby zmieściła się cała.
W sali zapanowało poruszenie. Szmer i szepty. Andrew Shipp wstaje. Patrzy na Geo, ich oczy się spotykają. Pochyla przepraszająco głowę, idzie przez salę i znika za masywnymi drzwiami.
Możliwe, że już nigdy więcej go nie zobaczy. To zabolało bardziej, niż sądziła. Przez kilka sekund obraca nerwowo pierścionek, dopóki nie udaje jej się ukryć bólu. Wróci do niego potem.
Walter Shaw, teraz siedzący obok pustego krzesła, nawet się nie poruszył. Ojciec Geo nie jest postrzegany jako osoba okazująca emocje i jedyną oznaką, że coś czuje, jest spływająca po jego twarzy pojedyncza łza. On również nigdy nie słyszał tej historii i Geo nie miałaby pretensji, jeśli wyszedłby tak jak Andrew. On jednak nie wyszedł. Dzięki ci, Boże.
– Jak długo to trwało? Pokrojenie jej – pyta prokurator.
– Jakiś czas – odpowiada Geo cicho. Słyszy szloch. Ramiona Candace Wong-Platten drżą, były mąż ją obejmuje, teraz widać, że i on cierpi. Jego obecna partnerka siedzi w pełnym przerażenia milczeniu, niepewna, jak zareagować, nie wiedząc, co robić. To nie jej córka, nie jej strata, ale czuje to samo. – Wydaje mi się, że trwało to bardzo długo.
Wszystkie oczy kierują się na nią. Oczy Calvina też. Geo powoli podnosi wzrok i ich spojrzenia się spotykają. Po raz pierwszy, odkąd weszła do sali sądowej, nawiązali kontakt wzrokowy. Calvin kiwa głową, prawie niedostrzegalnie, tak że tylko ona może to zobaczyć, bo tylko ona na niego patrzy. Odwraca spojrzenie i skupia się na prokuratorze, który zrobił sobie przerwę na łyk wody.
– A więc ją tam zostawiliście – stwierdza prokurator, podchodząc do miejsca dla świadków. – A potem wróciła pani do swojego życia, jakby to się nigdy nie wydarzyło. Okłamała pani policjantów. Okłamała rodziców. Pozwoliła pani, by cierpieli przez czternaście lat, nie wiedząc, co się stało z ich jedyną córką.
Zatrzymuje się. Odgrywa przedstawienie, patrząc najpierw na Geo, później na Calvina, a na koniec na przysięgłych. Kiedy znów zaczyna mówić, jego głos jest zaledwie kilka decybeli głośniejszy od szeptu i wszyscy w sali muszą wytężyć słuch, by go usłyszeć.
– Zatem gdy pani chłopak poćwiartował ciało pani najlepszej przyjaciółki, zostawiła ją pani pogrzebaną w lesie zaledwie kilkaset metrów od domu, w którym pani mieszkała…
– Tak – odpowiada Geo, znów zamykając oczy.
Wie, jak strasznie to brzmi, ponieważ wie, jak straszne to było. Łzy jednak nie chcą płynąć. Wszystkie już wypłakała.
Ktoś cicho szlocha. Zawodzi. To Candace. Jej pierś unosi się i opada, ukryła twarz w dłoniach, lśniący czerwony lakier na paznokciach ma zdarty, widać to nawet z miejsca, na którym siedzi Geo.
Victor Wong nie płacze, lecz gdy sięga do wewnętrznej kieszeni, wyjmuje z niej chusteczkę do nosa i podaje byłej żonie, jego ręce drżą.
Prokurator nie ma więcej pytań. Sędzia zarządza przerwę na lunch. Przysięgli wychodzą, widzowie wstają i rozprostowują kości. Gdzieś dzwonią. Dziennikarze stukają energicznie w klawiatury laptopów. Pomocnik szeryfa pomaga Geo opuścić miejsce dla świadków. Geo idzie wolno, mijając stół, za którym siedzi Calvin, a on wstaje i łapie ją za rękę, zatrzymując na moment.
– Dobrze cię widzieć – mówi. – Nawet w takich okolicznościach.
Ich twarze dzielą centymetry. Jego oczy są dokładnie takie, jakimi je zapamiętała: jasnozielone ze złotymi cętkami okalającymi źrenice. Czasem widzi je w snach, słyszy jego głos, czuje jego ręce na swoim ciele i wtedy budzi się zlana potem. A teraz on tu jest, prawdziwy jak kiedyś.
Geo milczy, bo nie ma nic do powiedzenia, nie teraz, kiedy wszyscy na nich patrzą i słuchają. Wyrywa mu się. Pomocnik szeryfa popycha ją do przodu.
Kiedy wkłada rękę do kieszeni sukienki, natrafia na kawałek papieru, który wcisnął jej Calvin. Zamyka na nim palce. Przystaje, by pożegnać się z ojcem. Zdejmuje pierścionek zaręczynowy, jedyną biżuterię, jaką nosi, i mu oddaje. On mocno ją obejmuje. A potem pozwala odejść. Geo odwraca się, żeby nie widzieć jego zmęczonej twarzy.
Proces jeszcze się nie zakończył, lecz rola w nim Geo tak. Następnym razem zobaczy ojca, gdy ten przyjedzie do niej do więzienia. Pomocnik szeryfa prowadzi ją do aresztu. Geo siada na ławce w najodleglejszym kącie celi, a kiedy kroki szeryfa cichną, sięga do kieszeni.
To kawałek żółtej kartki z notatnika. Calvin napisał na niej schludnym charakterem pisma: Nie ma za co.
A pod tymi czterema słowami narysował małe serduszko.
Geo zgniata kartkę w kulkę i ją połyka. To jedyny sposób, by się jej pozbyć.
Siedzi samotnie w celi pogrążona w myślach. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość się mieszają, wewnętrzny głos zlewa się z paplaniną policjantów na korytarzu. Dyskutują o najnowszym odcinku Chirurgów, a ona zastanawia się, czy obejrzy go w więzieniu. Nie ma pojęcia, jak dużo czasu upłynęło do chwili, gdy po drugiej stronie krat pojawił się cień.
Podnosi wzrok i widzi detektywa Kaisera Brody’ego. Trzyma w ręce papierową torbę z pobliskiej burgerowni i kubek z koktajlem truskawkowym. Na torbie widać tłuste plamy. Geo czuje, że w ustach zbiera jej się ślina. Nie jadła nic od śniadania, na które składała się miseczka zimnej owsianki podana na brudnej metalowej tacy.
– Jeśli to nie dla mnie, jesteś okrutny – mówi.
Kaiser unosi torbę.
– To dla ciebie. Dostaniesz, jeśli powiesz mi, co Calvin James dał ci w sądzie.
Geo nie spuszcza wzroku z torby.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Wziął cię za rękę i coś ci dał.
Kręci głową. Czuje zapach grillowanej wołowiny. Smażonej cebuli. Frytek. Burczy jej w brzuchu.
– Niczego mi nie dał, Kai. Przysięgam. Złapał mnie za rękę, powiedział, że dobrze mnie widzieć, ja wyrwałam rękę i nic nie powiedziałam. To wszystko.
Detektyw jej nie wierzy. Wzywa strażnika, żeby otworzył celę. Sprawdza jej ręce, ogląda podłogę. Pokazuje gestem, by wstała. Robi to, a on ją obmacuje, przeszukuje kieszenie. Wreszcie zrezygnowany podaje jej torbę. Geo ją rozrywa.
– Spokojnie. – Kaiser siada obok niej na zimnej metalowej ławce. – Są dwa burgery, jeden dla mnie.
Geo rozpakowuje swojego, odgryza wielki kęs, a na jej drogą sukienkę spada kawałek tłustego mięsa. Nie przejmuje się tym.
– To dozwolone? – pyta.
– Co? Burgery?
Kaiser zdejmuje górny kawałek bułki, umieszcza na burgerze frytki, nakrywa bułką i odgryza duży kęs.
– Podpisałaś ugodę, nikogo nie obchodzi, że rozmawiamy.
– Nie mogę uwierzyć, że wciąż to robisz. – Geo patrzy z niesmakiem na jego burgera. – Frytki w burgerze. Jakbyś był w liceum.
– W pewnych kwestiach się zmieniłem, w innych nie. Założę się, że ty też.
– Co tu właściwie robisz? – pyta Geo po kilku minutach, gdy już zjadła pół burgera i jej żołądek przestał wariować.
– Nie wiem. Chyba chcę, żebyś wiedziała, że cię nie nienawidzę.
– A masz powody.
– Już nie. – Kaiser wzdycha. – Zamknąłem to. Mogę o tym zapomnieć. Tobie radzę zrobić to samo. Zbyt długo trzymałaś wszystko w tajemnicy. Czternaście lat… Trudno mi sobie wyobrazić, jak się czułaś. Jakbyś sama siebie karała.
– Nie sądzę, by rodzice Angeli się z tobą zgodzili.
Mimo to jest zadowolona, że to powiedział. Dzięki temu nie czuje się aż takim potworem.
– Właśnie dlatego idziesz do więzienia. Możesz jednak wykorzystać ten czas, zacząć wszystko od nowa. Przetrwałaś. Zawsze byłaś silna. – Kaiser odkłada burgera. – Wiesz, to śmieszne, ale kiedy dowiedziałem się, co się stało, chciałem cię zabić. Za to, co zrobiłaś Angeli. Za to, przez co wszyscy musieliśmy przechodzić. Przez co ja musiałem przechodzić. Kiedy jednak znów cię zobaczyłem…
– To co?
– Przypomniałem sobie, jak kiedyś było. Do kurwy nędzy, przecież byliśmy wszyscy najlepszymi przyjaciółmi! Nigdy nie zapomnimy o tym gównie.
– Wiem. – Geo patrzy na niego. Za fasadą twardego gliniarza widzi dobroć. W głębi serca zawsze był dobrym człowiekiem. – Tyle razy chciałam ci opowiedzieć o tym, co się stało. Ty wiedziałbyś, co robić. Zawsze byłeś moim…
– Kim?
– Kompasem moralnym. Zrobiłam mnóstwo gównianych rzeczy, Kai, a odtrącenie cię było jedną z nich.
– Miałaś szesnaście lat. – Kaiser znów głęboko wzdycha. – Właściwie byłaś jeszcze dzieckiem. Ja też. I Angela.
– Byłam na tyle dorosła, by wiedzieć, co robię.
– Kiedy patrzę na wszystko z dzisiejszej perspektywy, wiele spraw nabiera sensu. Sposób, w jaki zachowywałaś się po tamtej nocy. To, jak mnie odepchnęłaś. Opuszczanie szkoły przez resztę roku. Calvin nieźle cię załatwił. Nie zdawałem sobie sprawy, jak złe to było. – Dotyka jej twarzy. – Ale dziś powiedziałaś prawdę. To już koniec. Nareszcie.
– Nareszcie – powtarza Geo i odgryza solidny kawałek burgera, choć nie jest już głodna.
Z pełnymi ustami łatwiej się kłamie.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Przekł. Halina Skibniewska, Iskry, Warszawa 1961 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz