Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
56 osób interesuje się tą książką
Trzeci tom bestsellerowej mafijnej serii „Niezłomne”!
Vivienne Mercuzo nie jest typową księżniczką mafii, która żyje w złotej wieży. Ojciec ją bije i dziewczyna każdego dnia marzy o ucieczce. Z czasem okazuje się, że sprawy mogą przybrać dla niej pomyślny obrót.
Ojciec, aby poprawić swoją pozycję na mafijnym rynku, chce ją wydać za mąż. Wybiera dla niej kandydata, Tizziano Walezzie, brata dona. Ale ostatecznie to nie za niego wyjdzie Vivienne. Don Ricardo, widząc na przyjęciu, że dziewczyna jest w tarapatach, proponuje jej umowę i tym samym dostaje ją za żonę.
Vivienne trudno w to uwierzyć, jednak jej sytuacja zmienia się na lepsze. Mąż jest dla niej dobry i spędzają razem kilka szczęśliwych lat. To małżeństwo oparte na pewnym układzie, który jak najbardziej im pasuje.
Tymczasem do życia Vivienne wkracza inny mężczyzna – Wiktor Smirnow – wysoko postawiony członek Bratwy. Jest zafascynowany dziewczyną i nie przeszkadza mu, że jest mężatką. Mężczyzna zauważa, że czyha na nią ktoś jeszcze: Tizziano, którego miała zostać żoną.
Wiktor Smirnow nie lubi się dzielić i zrobi wszystko, aby Vivienne w końcu należała do niego.
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Joanna Chwistek
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Sandra Pętecka
Korekta:
Bogusława Brzezińska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-069-9
Vivienne
Mocno zaciskając zęby, szłam z dumnie uniesioną głową wsparta na ramieniu ojca. Uśmiechałam się lekko i kiwałam głową na powitanie. Czasami przystawaliśmy, aby zamienić kilka słów z ważniejszymi gośćmi. Ojciec prezentował mnie z dumą, niczym myśliwy przedstawiający cenne trofeum. Potrafił świetnie udawać. Był perfekcyjny w tym, co robił. Spoglądał na mnie z dumą i czułością, zupełnie inaczej, niż kiedy byliśmy sami.
– Uśmiechaj się, do diabła – syknął mi do ucha, kiedy zatrzymaliśmy się przy stole, aby wziąć lampkę szampana.
Zrobiłam to. Posłusznie uśmiechnęłam się w obawie przed tym, co czeka mnie w domu, jeśli tego nie zrobię. Uroda to był mój jedyny atut w tym okrutnym świecie, a ja od dziecka wiedziałam, jakie życie mnie czekało. Jako jedyne dziecko Marco Mercuzo, i to w dodatku córka, miałam wyjść dobrze za mąż. Tak dobrze, jak to tylko możliwe. Marco potrzebował w tej chwili wysoko postawionego i wpływowego zięcia, aby utrzymać się na powierzchni. Jego pozycja była zagrożona, wielu planowało, jak go unicestwić. Nikt za nim nie stanie, jeśli popełni błąd. Nie miał syna ani dziedzica, który pomógłby mu w walce z wrogami. Jeśli ktoś postanowi zepchnąć go ze stołka, po prostu spadnie, a jego miejsce zajmie ktoś inny. Ojciec doskonale wiedział, że nie mógł nikomu ufać, jedynie wysoko postawiony zięć mógł być gwarancją jego sukcesu i nietykalności.
Poczułam mocny uścisk na ramieniu, by po chwili spojrzeć prosto w oczy mojemu ojcu.
– Ricardo tu idzie. – Jego szorstki ton sprawił, że przeszły mnie dreszcze. To było ostrzeżenie. Wzrokiem mówił mi, że jeśli popełnię jeden głupi błąd, zgotuje mi piekło w domu.
Uśmiechając się lekko do ojca, popijałam szampana. Lata praktyki i życie z nim nauczyły mnie świetnej gry aktorskiej. Doskonałej wręcz. Jeden błąd mógł spowodować, że przez kolejny tydzień nie wstanę z łóżka. Musiałam być więc perfekcyjna w tym, co robię.
Musiałam grać, uśmiechać się, mimo że od środka umierałam.
Ricardo podszedł do nas, ścisnął dłoń ojcu, a moją uniósł i lekko pocałował kostki palców.
– Vivienne. – Uśmiechnął się do mnie na powitanie. Ricardo Terro dobiegał już czterdziestki i był szalenie przystojny. Miał krótko przystrzyżone, czarne włosy, ciemne oczy i wysportowaną sylwetkę. Był donem i człowiekiem, który rządził nami wszystkimi. Ojciec czuł przed nim respekt, jak zresztą każdy. – Jak zwykle piękna i uśmiechnięta.
Za nim stało dwóch ochroniarzy. Nie opuszczali go na krok. Ricardo patrzył mi prosto w oczy, a ja po chwili uciekłam spojrzeniem do swoich dłoni. Nie wypadało, abym dłużej na niego patrzyła. Za to także mogłam ponieść konsekwencje.
Ricardo był bardzo wpływowym człowiekiem, wszyscy się go bali i liczyli się z jego zdaniem. Jak każdy w tej branży robił wiele złych i okrutnych rzeczy, ale zawsze był szarmancki w stosunku do kobiet.
– Doskonałe miejsce na przyjęcie. – Starałam się nie krzywić słysząc słowa ojca. Zrobi wszystko, żeby wejść w tyłek donowi. Chciał to zrobić, bo miał nadzieje, że Ricardo wspomoże go w umacnianiu pozycji. Marco jakiś czas temu wpadł na świetny pomysł. Planował wydać mnie za mąż za Tizziano, brata samego dona.
– Pozwolisz, że zatańczę z Vivienne? – zapytał, ale nie czekał na zgodę ojca, tylko ujął moją dłoń i poprowadził w kierunku parkietu. Mijając ojca widziałam jego zaskoczone spojrzenie i dziwny błysk w oku.
Posłusznie poszłam za nim, a kiedy Ricardo położył dłoń na mojej talii, nie byłam w stanie powstrzymać grymasu na twarzy. Bolało jak cholera. Nie musiałam jednak nic mówić, bo Ricardo natychmiast zabrał dłoń z bolącego miejsca, a w jego oczach zauważyłam błysk złości i zrozumienie.
Kobiety patrzyły na mnie z nieskrywaną zazdrością. Nie było tajemnicą, że Ricardo nie tańczył prawie nigdy. Ostatni jego taniec… cóż, ostatni raz tańczył trzy lata temu ze swoją narzeczoną, która zginęła niedługo przed ślubem. Jak przez mgłę pamiętałam, że byli narzeczeństwem blisko rok, a dziewczyna była córką jednego z podszefów. Kiedy zginęła, naciski ze strony Famiglii ustały, przestano komentować kawalerski stan Ricardo. Cisza trwała dokładnie dwa lata i znowu zaczęto naciskać na niego, że powinien się w końcu ożenić.
Widziałam i czułam, że Ricardo starał się obchodzić ze mną delikatnie. Tańczyliśmy spokojnie, bez szaleństw i półobrotów.
– Jak bardzo jest źle? – Jego nagłe pytanie wyrwało mnie z transu. O czym on mówił? – Vivienne, nie jestem głupcem – stwierdził, kiedy nie odpowiedziałam. – Żebra?
– Nie wiem, o czym mówisz – szepnęłam w nadziei, że Riccardo odpuści i da mi spokój.
Nie mogłam wtajemniczać go w to, co działo się w naszym domu. Jeśli zrobiłabym to, konsekwencje mogłyby być o wiele poważniejsze od tych, które ponosiłam za nieposłuszeństwo czy złe zachowanie.
– Możesz mi zaufać – zapewnił, mocniej ściskając moją dłoń. – Ta rozmowa zostanie między nami, Vivienne, przysięgam.
Przygryzłam wargę zastanawiając się, ile warte są przysięgi Ricardo Terro, zwłaszcza w sytuacji, kiedy miałabym donieść na własnego ojca, będącego jednym z ludzi dona. I dlaczego tak mu zależało na tym, żebym przyznała, że byłam bita? Z trudem musiałam przyznać, że bicie czasami zdawało się wybawieniem od towarzystwa mojego ojca. Czasami wolałabym lanie od przemocy psychicznej, której nieustannie byłam ofiarą.
– Vivienne. – Usłyszałam jego pełen zniecierpliwienia głos.
Znalazłam się pod ścianą. Bałam się konsekwencji wyjawienia prawdy, ale bałam się także Ricardo. Nikt z dorosłych mężczyzn nigdy nie odważyłby się mu sprzeciwić, a on najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi i nie wydawało mi się, aby tak szybko odpuścił.
Ta rozmowa zostanie między nami, Vivienne, przysięgam – jego wcześniejsze słowa tłukły mi się w głowie, a serce zaczęło bić szybciej. A jeśli miał zamiar mi pomóc i wyrwać z tego piekła? Przysięga człowieka, takiego jak Ricardo, była więcej warta niż życie. Na Ricardo Terro można było polegać, on nigdy nie łamał danego słowa.
– Żebra – przyznałam cicho i spuściłam wzrok.
W chwili, kiedy słowa opuściły moje usta, zaczęłam żałować i myśleć już o konsekwencjach, które czekały mnie w domu.
– Wychodzimy – rzucił Ricardo, a następnie poprowadził mnie w kierunku wyjścia na taras. – Twój ojciec poszedł na brandy i cygaro. Niczego nie zauważy.
Poszłam za nim, świadoma tego, że jeśli ojciec zorientuje się, że byłam sama z mężczyzną, będzie o wiele gorzej niż wczoraj, kiedy odmówiłam pójścia na przyjęcie. Ricardo był niebezpiecznym mężczyzną, w końcu dowodził całą tą zgrają morderców, przemytników i pseudobiznesmenów, ale zawsze traktował mnie z szacunkiem. Chwyciłam się tej myśli, przekonana, że tylko to pozwoli mi zachować zdrowy rozsądek. Przysięgał, że ta rozmowa zostanie między nami.
Stanęliśmy nieopodal wejścia na taras, a Ricardo przyglądał mi się uważnie.
– Nie będę owijał w bawełnę, Vivienne – zaczął, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Z tego, co słyszałam dzisiejszej nocy, dogrywali bardzo ważny kontrakt dotyczący broni. Zapewne nie spał zbyt długo. – Wiem, co robi ci Marco, wiem też, że trwa to od lat. Mam dla ciebie propozycję, dolcezza.
Poruszyłam ustami, ale z mojego gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Ricardo chciał mi pomóc? Chciał wyciągnąć mnie z tego piekła?
– Jaką? – zapytałam drążącym głosem.
– Będziesz bezpieczna – zapewnił mnie szybko. – Przysięgam na wszystko, co dla mnie święte, że nigdy cię nie skrzywdzę. Dam ci choć namiastkę wolności, której tak potrzebujesz. Będziesz mogła decydować o sobie w miarę możliwości. Będziesz mogła spełniać marzenia.
– Wiesz, że nie mogę uciec – odezwałam się po chwili.
Czy Ricardo chciał mnie sprawdzić? Chciał sprawdzić, czy będę w stanie uciec? Jeśli to zrobię, zabiją mnie. Miałam gówniane życie, ale nie chciałam umierać. Gdzieś w głębi duszy miałam przeczucie, że kiedyś mogę być szczęśliwa. Nie mogłam się poddawać.
– Wiem, głuptasie – zareagował, śmiejąc się cicho. – Jestem w stanie uwolnić cię od Marco i zapewnić w miarę normalne życie, bez bicia i poniżania. Będę dbał o ciebie, Vivienne, przysięgam. Będziesz musiała tylko zrobić dwie rzeczy.
– Jakie? – zapytałam głosem przepełnionym nadzieją.
W tej samej chwili naprawdę uwierzyłam, że ten mężczyzna mógł być dla mnie ratunkiem.
– Będziesz musiała za mnie wyjść, to po pierwsze.
– A po drugie? – Mogłam wyjść nawet za samego diabła, jeśli obieca mi to wszystko, co obiecywał Ricardo, uwalniając mnie tym samym od ojca.
Mężczyzna nachylił się nade mną, a ja poczułam, jak jego ciepły oddech owiewał mi policzek.
– Będziesz musiała mi przysiąc, że moja tajemnica będzie z tobą bezpieczna, Vivienne, że zabierzesz ją do grobu i nigdy nikomu jej nie wyjawisz.
To nie były wygórowane oczekiwania. To naprawdę było niewiele w zamian za bezpieczeństwo, życie bez strachu i spokój. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, żeby wyrwać się z rąk ojca. Nie brałam pod uwagę, że mogę wpaść z deszczu pod rynnę, bo już gorzej być nie mogło.
– Wyjdę za ciebie – szepnęłam drżącym głosem. – I przysięgam, że to zostanie między nami.
Ricardo kiwnął lekko głową i uśmiechnął się nieznacznie. Przypieczętowałam swój los w tej właśnie chwili. Patrzyłam w jego oczy i w tej samej sekundzie zyskałam pewność, że będę z nim szczęśliwa, że zrobi to wszystko, o czym mówił. I miałam rację. U jego boku naprawdę zaczęłam żyć i przestałam się bać. Trzymałam jego sekret w ogromnej tajemnicy i wspólnie robiliśmy wszystko, żeby nie ujrzał światła dziennego. Ricardo również dotrzymał słowa. W dniu naszego ślubu naprawdę zaczęłam żyć. Byłam szczęśliwa.
Vivienne
Kiedyś uwielbiałam spać. Z pełną świadomością wylegiwałam się do popołudnia, zapadając co chwila w niespokojne drzemki. Tylko sen przynosił mi ukojenie i pozwalał zapomnieć o wszystkim, pozwalał unikać ojca. Teraz wstawałam skoro świt, nie chcąc tracić ani minuty ze zbyt krótkiego dnia. Życie było zbyt piękne, żeby marnować je na sen. Kiedyś, zanim poślubiłam Ricardo, nadużywałam różnego rodzaju leków, w tym opium. Potrzebowałam ich, żeby móc normalnie funkcjonować. Teraz prowadziłam życie, o jakim zawsze marzyłam, miałam kochającego męża, który był ideałem, spełniałam marzenia i w końcu przestałam się bać własnego cienia.
Kłamstwo.
Nadal bałam się agresji mężczyzn, szczególnie wtedy, kiedy ktoś podnosił przy mnie rękę, nawet przypadkiem, ale teraz miałam pewność, że mój mąż by ją połamał, gdyby była wymierzona we mnie.
Byłam żoną Ricardo już pięć lat. Wyszłam za niego, będąc jeszcze nastolatką. Długie miesiące zajęło mi przywyknięcie do tej nowej sytuacji. Wzdrygałam się ze strachu za każdym razem, kiedy do mnie podchodził, kiedy był zdenerwowany albo kiedy wracał nocą ze swoich spotkań w oparach tytoniu i alkoholu. Ric jednak wykazał się olbrzymią cierpliwością, a ja z biegiem czasu przekonałam się, że to jedyny człowiek na tej ziemi, który nigdy nie zrobiłby mi krzywdy, nie wykorzystałby swojej siły przeciwko mnie.
Ricardo jak zwykle wstał przede mną. Jego połowa łóżka była już zimna. Tylko odbicie głowy na poduszce świadczyło, że spał obok. To nie było nic nowego, Ricardo żył właśnie w taki sposób, wypełniał obowiązki względem całej Famiglii i swoich ludzi, nad wszystkim czuwał, pilnował interesów osobiście.
Wzięłam szybki prysznic, założyłam jasne jeansy i biały sweterek. Miałam nadzieję, że mój mąż jeszcze nie wyszedł i że złapię go przy śniadaniu.
Gdy zeszłam na dół, Ricardo siedział przy ogromnym stole w jadalni i czytał poranną gazetę. W dłoni miał filiżankę z kawą i kiedy tylko usłyszał kroki, uniósł głowę, uśmiechając się do mnie z czułością.
– Czemu zrywasz się tak wcześnie? – zapytał, odkładając na bok gazetę i odsuwając dla mnie krzesło obok siebie, na którym natychmiast usiadłam. – Masz dziś wolne, prawda?
Dzięki niemu skończyłam prawo i dostałam staż w jednej z najlepszych kancelarii. Pozwolił mi na to, abym żyła, była szczęśliwa, rozwijała się, spełniała marzenia i podróżowała.
W świecie, w którym się wychowałam, kobieta nie mogła samodzielnie wybrać na wieczór sukni, nie mogła też bez pozwolenia wyjść do fryzjera czy kosmetyczki. Kiedy mieszkałam z ojcem, nie mogłam wychodzić nigdzie, to fryzjerka musiała przyjechać do mnie. Chodziłam do prywatnej żeńskiej szkoły, z której o czasie zawsze odbierał mnie kierowca. Nie było mowy o wypadzie z koleżankami, choćby na zakupy. Moja reputacja była jedyną cenną rzeczą, a ojciec dostawał szału na samą myśl, że gdybym coś zrobiła, szanse na wydanie mnie dobrze za mąż byłyby bliskie zeru. Marco nawet nie śnił, że mogłabym wyjść za kogoś takiego, jak Ric, za samego dona. Dla niego szczytem marzeń było widzieć mnie na ślubnym kobiercu z bratem Ricardo, Tizziano.
Marzenia ojca się spełniły, bo nagle z podrzędnego żołnierza, stał się teściem głowy włoskiej rodziny. Czuł się bezpieczniej, mając za sobą samego Ricardo Terro, a żaden zdrowo myślący człowiek nie wszedłby teraz mojemu ojcu w drogę. Jego interesy zaczęły iść prężniej, a on sam był o wiele bogatszy niż kiedyś.
– Mam wolne – przyznałam, także nalewając sobie kawy, bez której nie wyobrażałam sobie dalszej części dnia. – Ale nie chciałam, żebyś wyjechał bez pożegnania.
– Będziesz tęsknić, Vivienne? – zapytał mój mąż, śmiejąc się cicho. – To tylko dwa dni.
Tęsknota to jedno, ale sama świadomość, że nie będzie go blisko, sprawiała, że paraliżował mnie strach.
– Wiesz, że tak, Ric. Uważaj na siebie, błagam cię.
Ric kiwnął powoli głową. Rozumieliśmy się bez słów. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżał, bałam się o niego, mimo że towarzyszył mu Ben, najbardziej zaufany człowiek.
– Zawsze uważam, dolcezza – zapewnił i mrugnął do mnie figlarnie. – Co będziesz robiła, kiedy mnie nie będzie?
– Cóż. – Wzruszyłam ramionami. – McCalister kazał przyjrzeć mi się pewnej sprawie. Prawdopodobnie tym będę zajmowała się przez weekend. Przynajmniej przez jego część. – Dodałam po chwili.
Pracowałam w kancelarii adwokackiej, zanim jeszcze uzyskałam dyplom. Początkowo pozwalano mi zajmować się jedynie papierkową robotą, ale stopniowo dostawałam coraz ambitniejsze zadania. Niestety, nadal byłam pod czujnym okiem szefa, jednego z najlepszych znawców prawa w tej części kraju. Miałam poważne podejrzenia, że to dzięki Rickowi dostałam tę pracę, jednak on nigdy się do tego nie przyznał. Na tę chwilę nie powierzano mi jeszcze samodzielnych spraw, ale miałam zamiar pracować na to, żeby awansować.
– Co z urodzinami Amber? Nie wybierasz się? – zapytał mój mąż po chwili.
Zrobiłam zaskoczoną minę, bo całkiem zapomniałam, że w sobotę Amber zaprosiła mnie na swoje urodziny. Cholera.
Od czasu kiedy opuściłam rodzinny dom, nie zyskałam tylko męża, ale także najlepszą przyjaciółkę.
– Wybieram się – oznajmiłam, wydając z siebie cichy jęk. – Całkiem o tym zapomniałam! Nie mam nawet dla niej prezentu!
– Masz cały dzień, żeby czegoś poszukać – zauważył spokojnie Ric, popijając swoją kawę. – I uważaj na siebie, Vivienne. Przydzielę ci ochroniarza. Ed nie będzie spuszczać z ciebie oczu w klubie.
Dwóch w środku dyskoteki i zapewne czterech na zewnątrz. Ric dużą wagę przykładał do mojego bezpieczeństwa. Po pięciu latach naszego małżeństwa byłam już do tego przyzwyczajona. Dotrzymał swojej obietnicy. Dbał o mnie, szanował i robił wszystko, abym była szczęśliwa. Ja też dotrzymałam słowa: jego tajemnica była u mnie bezpieczna.
Wiedziałam, że wielu osobom, w tym także mojemu ojcu, nie podobała się swoboda, którą dał mi Ricardo. Nie byłam posłuszną kurą domową, która siedziała w domu. Spotykałam się z koleżankami, miałam przyjaciółkę, z którą często wychodziłam na drinka, skończyłam studia i miałam dobrą pracę. W towarzystwie nadal grałam rolę potulnej, tym razem nie córki, lecz żony. Nigdy nie podważałam zdania mojego męża i zawsze wykonywałam jego polecenia. Byłam idealną żoną, która zawsze stała przy jego boku, a on w zamian odwdzięczał mi się szacunkiem. Kobiety z naszego świata zazdrościły mi mojego życia, męża i swobody. Żadna z nich nie miała tak dobrze jak ja. Podczas tych wszystkich lat naprawdę wiele już widziałam. Często dziewczyny z podobnego domu, w jakim ja się wychowałam, trafiały na mężów, którzy byli jeszcze gorsi, niż ojcowie. Miałam ogromne szczęście i nigdy nie zamierzałam zrobić czegokolwiek przeciwko mojemu mężowi ani oficjalnie, ani za jego plecami.
Nigdy nie będę wolna, tak jak kobiety spoza naszego świata, nadal musiałam prosić Ricardo o zgodę na wyjścia czy spotkania, ale on nigdy niczego mi nie odmawiał.
Wiedziałam też, że co odważniejszy osobnik wytykał to wszystko Ricowi, ale on zawsze ucinał temat, nie pozwalał nikomu ingerować w nasze życie, a wszystkie protesty tłumił w tak dobrze znany mi w tym świecie sposób, za pomocą broni lub pięści. Mój mąż diametralnie zmienił moje życie.
Mój ojciec nigdy nie był dobrym człowiekiem, był tyranem bez uczuć, dla którego liczyła się tylko pozycja. Każdy przejaw sprzeciwu dusił w zarodku, zazwyczaj, a raczej zawsze, tęgim laniem. Ten los był także udziałem mojej mamy. Każdy domownik chyba uświadczył twardej ręki mojego ojca.
– Miałam mieć spokojny weekend – marudziłam, biorąc naleśnika z wielkiej kupki stojącej na stole.
Zupełnie zapomniałam o urodzinach mojej przyjaciółki. Byłam pewna, że nadchodzące dni spędzę na pracy i relaksie.
– Rozerwiesz się, skarbie – przekonywał mnie Ric. Chyba widział po mojej minie, że nie bardzo miałam ochotę wychodzić. – Zawsze, kiedy wyjeżdżam, siedzisz w domu.
To była prawda. Nauka i praca pochłaniały większość mojego czasu. I Amber. Ta wariatka wchodziła oknem, jeśli nie chciałam jej wpuścić drzwiami.
Prawda była też taka, że kiedyś korzystałam z każdej okazji, żeby opuścić dom, a teraz? Teraz czułam się bezpieczna, kochana i uwielbiałam spędzać czas w twierdzy, którą stworzył dla mnie Ric.
– Jutro po południu przyjedzie Tizziano – oznajmił po chwili Ric, a ja się wzdrygnęłam. Brat mojego męża był chorym skurwielem, którego nienawidziłam najbardziej na świecie, oczywiście zaraz po moim ojcu. Nie miał w sobie nic z delikatności i uroku Rica. Kiedy studiowałam, na moich oczach zabił chłopaka, który chciał się ze mną umówić. Zapytał tylko o numer telefonu i zginął. Do dzisiaj nie mogłam się otrząsnąć i unikałam Tizziano, jak tylko mogłam. – Na moim biurku leży teczka, dasz mu ją, skarbie, dobrze?
– Jasne – powiedziałam, mimo obaw i niechęci do tego potwora.
Ric spojrzał na mnie uważnie i po chwili chwycił moją dłoń.
– Nie musisz się go bać – powiedział cicho. – Tizziano nie zrobi ci krzywdy.
Mi nie, ale nigdy więcej nie chciałabym przeżyć czegoś podobnego. I bałam się go. Był nieobliczalny, porywczy i agresywny. Był uosobieniem wszystkiego tego, czego nienawidziłam w mężczyznach. Przypominał mi ojca.
– Wiem, że w tygodniu kiepsko u ciebie z czasem – kontynuował Ric, puszczając moją dłoń. – Więc może dobrze będzie, jeśli połączysz szukanie prezentu dla Amber z zakupem jakiejś wystrzałowej kiecki. W sobotę za tydzień musimy być na ważnym przyjęciu, Vivienne.
Zauważyłam, że Ric zrobił się spięty i wiedziałam, że to będzie jedno z tych przyjęć, kiedy będę musiała wcielić się w rolę wykutej z kamienia żony bossa. Perfekcyjnej w każdym calu. I posłusznej. Z tym, że ja byłam posłuszna, we wszystkim. Wykonywałam wszystkie polecenia Rica, byłam wzorową żoną w domu i poza nim. Byłam mu to winna, a on nigdy nie wymagał ode mnie czegoś, czego nie mogłabym zrobić.
– Co to za przyjęcie? – zapytałam po chwili.
Teoretycznie nie powinnam mieć pojęcia o interesach mojego męża ani całej Famiglii. Powinnam tylko pięknie wyglądać i uśmiechać się kiedy trzeba. Nie miałam też prawa studiować ani pracować. Nie miałam prawa do niczego. Powinnam być tylko ozdobą. Jednak życie u boku mojego męża wyglądało zupełnie inaczej niż życie kobiet w naszej Famiglii. Ric otworzył przede mną wiele drzwi, ale musiałam być mu posłuszna i nigdy, przenigdy nie podawać w wątpliwość jego słów przy innych ludziach. Nawet przy służbie. Ale gdy zostawaliśmy sami, rozmawialiśmy o wszystkim. Byliśmy przyjaciółmi.
– Mamy drobne kłopoty z Rosjanami – odrzekł mój mąż, upewniając się wcześniej, że nikogo nie ma w pobliżu. – I jestem na dobrej drodze, żeby to wszystko wyprostować. Oni chcą dostępów do naszych portów w Baltimore i Filadelfii, my potrzebujemy kontaktów w Las Vegas. Mamy tam tylko jedno kasyno, które w dodatku jest pod ciągłym ostrzałem. Sama wiesz, skarbie, że Las Vegas to żyła złota. Muszę tylko dogadać się z Wiktorem.
– Smirnow? – zapytałam cicho, na co Ric potwierdził skinieniem głowy. Przeszły mnie dreszcze. Nigdy nie miałam do czynienia z Bratvą, ale Ricardo wiele mi o nich opowiadał. Wiktora Smirnowa znałam tylko z gazet. Oficjalnie był rosyjskim biznesmenem, właścicielem większości hoteli i kasyn w Las Vegas, nieoficjalnie zajmował się tym, czym nasza włoska Famiglia: narkotykami i handlem bronią. Smirnow był młodszy od Ricardo, miał jakieś trzydzieści dwa lata. W wieku dwudziestu ośmiu lat stanął na czele rosyjskiej Bratvy.
– Nie musisz się martwić, Vivienne – uspokoił mnie szybko Ric. – To tylko kolacja, będziemy rozmawiać.
Bałam się. Wiedziałam, czym mogą się skończyć te rozmowy. Rosjanie byli bezwzględni, dzicy i nieokrzesani. Nie uznawali żadnych świętości, dążyli po trupach do celu. Wiktor Smirnow był potworem w ludzkiej skórze. Z wyglądu bardziej przypominał niedźwiedzia, niż człowieka. Był potężny i musiałam przyznać, że bardzo przystojny. Zazwyczaj widywałam go w gazetach, na portalach plotkarskich, w najlepszych garniturach szytych na miarę. Włosy o odcieniu ciemny blond nosił zaczesane na bok, a spojrzenie jego brązowych oczu przeszywało na wskroś.
– Ric… – zaczęłam cicho. – Jesteś pewny, że interesy z nim to dobry pomysł?
Bałam się o męża i o to, co może się stać, jeśli Ric zadrze z Ruskimi. Nie chciałam dodatkowych komplikacji w naszym życiu, nie chciałam kolejnego zagrożenia, kolejnego powodu, do oglądania się ciągle za siebie.
Od jakiegoś czasu między Rosjanami a Włochami było zawieszenie broni. Być może nie współpracowali, ale też nie wchodzili sobie w drogę. Teraz, wspólne interesy być może mogły zacieśnić więzy, ale mogły być także punktem zapalnym do nowej wojny. I tego bałam się najbardziej.
– Nie mam wyjścia, skarbie – odpowiedział spokojnie. – Musimy się rozwijać, iść naprzód. Tego oczekiwał ode mnie mój ojciec i ja też tego chcę. Rozmawiam ze Smirnowem już od roku. Wszystko będzie dobrze.
Musiało być, skoro Ric tak twierdził. Był najlepszym mężem pod słońcem i równie dobrym donem. Nie bez powodu to on od lat stał na czele włoskiej Famiglii. Był niezawodny i miał tęgi umysł. W mig potrafił rozpracować wroga, ale mimo wszystko bałam się o niego, bałam się o nas. Wiedziałam, że Bratwa to nie byle jaka organizacja, tylko krwiożerczy ludzie.
Ric skończył śniadanie, a następnie wstał od stołu. Przytuliłam go mocno i prosiłam, aby na siebie uważał. W odpowiedzi pocałował mnie w czubek głowy i życzył świetnej zabawy.
Byłam przyzwyczajona do jego wyjazdów, podczas których zawsze towarzyszył mu jedynie Ben, najbardziej zaufany człowiek. Od pięciu lat regularnie co drugi weekend znikał, nie wiadomo gdzie. Nikomu nie zdradzał, dokąd jedzie. Kilka razy wyjechaliśmy razem, ale ja poleciałam do Europy, a on prawdopodobnie do Kanady. Nie raz widziałam w prasie jego zdjęcia, przeważnie z modelkami. Zawsze wybierał kobiety, które wyglądały zupełnie inaczej, niż ja. Nigdy nie były blondynkami z niebieskimi oczami. Zawsze były wychudzone, z małymi piersiami, przeważnie brunetki. Amber wściekała się, widząc mój spokój. Pomstowała na niego, że mnie zdradza, a na mnie, że się na to godzę. Jednak w naszym świecie nie wzbudzało to w nikim sensacji, wręcz przeciwnie. Don musiał mieć wiele kobiet, tylko w ten sposób przed innymi mógł udowodnić swoją męskość, a ludzie go podziwiali.
W naszym idealnym życiu zaczęły się pojawiać pewne komplikacje. Ludzie zaczęli szeptać, zadawać pytania, kiedy postaramy się o dziedzica włoskiego imperium. Najpierw były to delikatne insynuacje, a Ric tłumaczył, że rodzina się nie powiększy, dopóki nie skończę studiów. Kilka miesięcy temu uzyskałam dyplom i dostałam się na staż. Oboje z Ricardo wiedzieliśmy, że zaraz po jego powrocie będziemy musieli omówić temat dziecka. Nie mogliśmy już dłużej zwlekać.
Vivienne
Wzięłam relaksującą kąpiel i zabrałam się za robienie makijażu. Ric mawiał, że jestem w tym mistrzynią i nieskromnie przyznam, że miał rację. Często śmiał się, że dzięki mojemu talentowi oszczędzamy grube pieniądze. Dzisiejszego wieczoru postawiłam na mocno podkreślone oczy i czerwoną szminkę. Włosy lekko pofalowałam i pozwoliłam im opadać na plecy. Stałam w ogromnej garderobie i starałam się wybrać strój na wieczorne wyjście. Oprócz garsonek i grzecznych sukienek miałam też w swojej kolekcji ciuchy z pazurem. Chodziliśmy z Ricardo do klubów, najczęściej do tych należących do niego. Na oficjalnych przyjęciach zawsze pojawiałam się ubrana w eleganckie suknie, które były grzeczne i nie odsłaniały za wiele. Byłam perfekcyjna w każdym calu.
Na dzisiejszy wieczór wybrałam skórzane czarne spodnie ze złotymi zamkami na nogawkach i białą koronkową bluzkę z dużym dekoltem oraz prosty biały biustonosz, który był dość mocno wycięty, ale idące od środka dwa paseczki sprawiały, że moje piersi lekko się uniosły. Wyglądało to doskonale przy dużym dekolcie. Położyłam też przy łóżku czarne, wysokie szpilki na platformie ze złotymi ćwiekami i małą czarną kopertówkę Saint Laurent ze złotym znaczkiem. Wyciągnęłam też czarny płaszczyk i rzuciłam go na łóżko. Musiałam zjeść coś przed wyjściem, toteż narzuciłam szlafrok i zeszłam na dół do kuchni. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i sprawdziłam, czy Ric nie próbował się ze mną skontaktować. Podczas swoich wyjazdów robił to tylko w ostateczności. Doskonale wiedzieliśmy, że urządzenia można namierzyć, a to nie było bezpieczne. Tęskniłam za nim, brakowało mi go, ale doskonale wiedziałam, na co się godziłam, kiedy przyjmowałam jego propozycję.
Kiedy zadzwonił mój telefon, poczułam lekki zawód, widząc, że to Amber. Z niecierpliwością czekałam na jakąkolwiek wiadomość od Ricardo, mając świadomość, że ta mogła nie nadejść, ale nadzieja zawsze pozostawała.
– Jesteś gotowa? – zapytała szybko moja przyjaciółka.
Poznałyśmy się w kancelarii, jak tylko zaczęłam pracę. Byłyśmy w podobnym wieku, a z oczu Amber biło ciepło i taka sympatia, że nie mogłam nie ulec tej dziewczynie. Podczas mojego pierwszego dnia pracy wyczułam w ludziach niechęć i ostrożność w stosunku do mojej osoby. Nosiłam w końcu nazwisko Terro, a mój mąż był znaną osobistością, nie tylko w kręgach mafii. Ludzie mi nie ufali, obawiali się, tylko Amber odważnie podeszła do mnie, aby się przywitać. Kolejnego dnia oblała mnie niechcący kawą i śmiejąc się, ścierała plamę z mojej spódnicy, a później postawiła mi lunch. Kiedy wreszcie doszło do niej, czyją jestem żoną i z jakiego środowiska się wywodzę, zupełnie się tym nie przejęła.
– Już prawie – odpowiedziałam, trzymając telefon jedną ręką, a drugą próbując zrobić sobie kanapkę. – Coś się stało?
– Chciałam się upewnić, że zdążysz i zapytać cię, czy mam włożyć czerwoną sukienkę, czy coś innego.
Kupiła tę sukienkę, kiedy byłyśmy na wspólnych zakupach w przerwie na lunch.
– Będzie w sam raz, wyglądasz w niej świetnie – zapewniłam ją szybko. – Jack przyjdzie?
Jack pracował od niedawna w naszej kancelarii jako informatyk, ale kiedy tylko pojawił się w firmie, od razu wpadł mojej przyjaciółce w oko. Słyszałam, jak zapraszała go na swoje urodziny.
– Przyjdzie – pisnęła cicho, a następnie się zaśmiała. – I mam nadzieję, że wejdzie na kawę, kiedy będzie odprowadzał mnie do domu.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Amber miała w sobie tyle czaru, była tak piękna i sympatyczna, że nie miałam wątpliwości co do tego, co wybierze nasz informatyk.
– Jeśli będzie się opierał, zapewne znajdziesz sposób, żeby przekonać go do zmiany zdania – stwierdziłam, uśmiechając się lekko.
Amber taka właśnie była. Jeśli coś nie szło po jej myśli, robiła wszystko, żeby jej było na wierzchu. Uwielbiałam w niej ten upór i naprawdę go doceniałam.
– Muszę kończyć! – zawołała szybko. – Moje włosy są w kompletnej rozsypce! Widzimy się na miejscu!
Z niedowierzaniem pokręciłam głową i schowałam telefon do kieszeni szlafroka. Amber była beztroska i tak bardzo pełna życia. Nieobarczona przeszłością i rodzinnymi tragediami, wychowała się w kochającym i pełnym ciepła domu. Weszła w świat bez zbędnego balastu doświadczeń i złamanej psychiki. Zupełnie inaczej niż ja.
Kończyłam właśnie robić kanapkę, kiedy do kuchni wszedł Ed, mój ochroniarz.
– O której wyjeżdżamy? – zapytał, stając naprzeciwko mnie.
– Przed siódmą, dobrze? – Powinniśmy zdążyć. Klub nie był daleko, a o tej porze nie powinno być korków.
– Jasne – potwierdził, a następnie wyszedł z kuchni i zapewne poszedł przygotować samochód.
Po chwili rozbrzmiał dźwięk interkomu. Wtedy przypominam sobie, że Tizziano miał przyjechać po dokumenty. Jakaś część mnie pragnęła się ewakuować i nie oglądać go nigdy więcej, ale ta druga chciała konfrontacji, pokazania, że żona dona to niegłupia lalka, uciekająca gdzie pieprz rośnie przed jego natarczywym spojrzeniem.
Wyszłam z kuchni w tym samym momencie, w którym do holu wszedł Tizziano. Był podobny do Rica. Obaj mieli czarne włosy i ciemne oczy, z tym że Tizziano był od niego sporo młodszy. Ric miał czterdzieści trzy lata, Tizziano trzydzieści.
Zacisnęłam mocniej pasek szlafroka i podeszłam do niego. Jego wzrok prześlizgnął się po mojej sylwetce i wrócił do mojej twarzy.
Nigdy nie zachowywał się w ten sposób w obecności Ricardo, ale kiedy byliśmy sam na sam, co na szczęście nie zdarzało się często, Tizziano pozwalał sobie na nieprzyzwoite spojrzenia czy dziwne komentarze.
Kilka razy zastanawiałam się, czy porozmawiać na ten temat z mężem i doszłam do wniosku, że nie widuję się z Tizziano na tyle często, żeby dokładać Ricowi problemów i to jeszcze z własnym bratem. Próbowałam go unikać, przez większość czasu robiłam to skutecznie.
Ric wiedział, co stało się z chłopakiem, który chciał się ze mną umówić. Był zły na tak drastyczne kroki, które podjął Tizziano, ale tylko go upomniał. A ja bałam się, że to się kiedyś powtórzy.
– Dokąd się wybierasz, ślicznotko? – zapytał, posyłając mi krzywy uśmieszek. – Korzystasz z okazji, że męża nie ma w domu?
– Skąd przypuszczenie, że gdzieś się wybieram? – zapytałam z sarkazmem, unosząc dumnie podbródek. – Pilnuj lepiej swojego nosa, Tizziano.
– Jesteś w pełnym makijażu – podkreślił, ponownie taksując mnie wzrokiem, po czym dodał ostrym tonem: – I wtykam nos, Vivienne, bo jesteś żoną mojego brata.
– Właśnie, Tizziano – syknęłam. – Twojego brata, nie twoją – rzuciłam jeszcze, a następnie minęłam go, idąc długim korytarzem. Ten drań musiał wiedzieć, że się go nie bałam. I nie będzie mnie kontrolował, do diabła. Tizziano był jedną z osób, którą nakręcał strach drugiej, nie mogłam mu pokazać, że się go bałam, to byłoby zbyt ryzykowne. Miałam wrażenie, a raczej wiedziałam, że Tizziano był człowiekiem bez skrupułów, bez żadnych zasad, którego w ryzach potrafił utrzymać jedynie Ricardo. Ale mojego męża w tej chwili nie było, a jego brat był nieobliczalny.
Wzięłam teczkę z gabinetu Rica i wróciłam do holu. Podałam ją Tizziano i kiedy chciałam odejść, złapał mnie za rękę, przyciągając do siebie.
Strach dosłownie mnie sparaliżował, kiedy wpadłam na jego twardą klatkę piersiową. Dopiero po chwili byłam w stanie się odezwać.
– Zacznę krzyczeć – uprzedziłam, próbując się uwolnić.
– Śmiało, mała, wtedy będziesz świadkiem kolejnej śmierci, tym razem Eda. – Zaśmiał się, a ja zamarłam. Cholerny drań.
– Czego chcesz? – zapytałam, patrząc mu w oczy.
– Chcę wiedzieć, dokąd idziesz.
Osaczał mnie, próbował kontrolować, śledził mnie. Nie chciałam martwić Rica ani dokładać mu więcej powodów do zmartwień, ale to zaszło już za daleko. Tizziano nigdy wcześniej nie odważył się mnie dotknąć, chociaż na jego koncie zapisanych było wiele przewinień. Bałam się, ale nie wydawało mi się, aby mi zagrażał. Był bratem mojego męża, który był donem. Byłam nietykalna, a przynajmniej powinnam być.
Tizziano często za mną łaził i wydawało mi się to w pewnym sensie zrozumiałe, zwłaszcza kiedy Ric wyjeżdżał, ale nie miał prawa mnie dotykać. Nikt nie miał.
– Puszczaj – syknęłam. – Kiedy tylko Ricardo wróci do domu, o wszystkim mu powiem. Za dużo sobie pozwalasz, Tizziano.
Korzystając z tego, że poluźnił chwyt, wykorzystałam wszystko to, czego nauczył mnie Rick, wyrywałam mu dłoń i kopnęłam kolanem w krocze, z całej siły.
Mój mąż poświęcił sporo czasu, żeby nauczyć mnie kilku zagrywek. Wiedział, co mnie spotkało w rodzinnym domu i nalegał, żebym poznała choć podstawy samoobrony.
Tizziano zwijał się z bólu, ale próbował mnie jeszcze złapać, kopnęłam go ponownie, tym razem w żołądek.
– Zapłacisz mi za to – stęknął cicho, próbując wstać z kolan, ale ja już byłam na schodach.
Nie oglądając się za siebie, pobiegłam do sypialni i zamknęłam drzwi na klucz. Oparłam się o nie i osunęłam na podłogę, oddychając z trudem. Czy gdybym się nie wyrwała, Tizziano zrobiłby mi coś we własnym domu? Wcześniej nigdy nie odważył się mnie dotknąć. Nigdy. Często na niego wpadałam, czasami wydawało mi się, że mnie śledził, rzucał dziwnymi tekstami, ale nigdy wcześniej nie odważył się mnie dotknąć. Tym razem miałam zamiar porozmawiać o moich obawach z Ricardo. Wcześniej co miałam powiedzieć? Że wpadam na niego w najmniej odpowiednim momencie? Że wydaje mi się, że mnie śledził? Że dziwnie na mnie patrzył?
Tizziano zapewne powiedziałby, że dbał o moje bezpieczeństwo, taki był również jego obowiązek. Dla Ricardo było to najważniejsze, a lepszy jeden niepotrzebny trup niż zbyt późna reakcja. Z głębi domu słyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i westchnęłam ciężko. Tizziano wyszedł, a ja musiałam się trzymać od niego z daleka, przynajmniej dopóki Ricardo nie wróci do domu.
Duma Tizziano na pewno ucierpiała, kiedy po wstępnych rozmowach mój ojciec zgodził się, żebym za niego wyszła, a później go zbył, kiedy się okazało, że na horyzoncie pojawił się zięć, który był samym królem pośrodku tej dżungli.
Tizziano poznałam już dawno, w chwili, kiedy ojciec zaczął zabierać mnie na oficjalne przyjęcia, ale ten drań nigdy nie posunął się do niczego więcej niż spojrzenia.
Kiedy się ubierałam, wszystkie sytuacje z kilku ostatnich miesięcy, a może i lat, stanęły mi przed oczami. Tizziano od początku patrzył na mnie w jakiś dziwny i pokręcony sposób. Wiedział, że mój ojciec planował nasz ślub. Zanim Ricardo poprosił ojca o moją rękę, Marco rozmawiał już wcześniej z Tizziano. Wiedziałam, że byli w trakcie omawiania szczegółów, ale nie padły żadne konkrety. Być może dlatego, że dopiero weszłam w odpowiedni wiek, a ojciec miał sporo czasu, żeby wybrać jak najlepszego kandydata na zięcia.
Marco w najśmielszych snach nie myślał, że sam don będzie chciał wziąć jego córkę za żonę, ale zgodził się natychmiast, kiedy tylko Ric dał taką propozycję. Mój mąż złożył na moje ręce swoją największą tajemnicę i liczył na to, że skoro wyrwał mnie z rąk tyrana, ja odwdzięczę się mu lojalnością. Nie mogłam inaczej, nawet moje ostatnie tchnienie będzie pełne lojalności do Rica.
Wchodząc jednak pomiędzy mojego męża a jego brata, mogłam wywołać nieprzewidziane w skutkach sytuacje. Tizziano jednak mnie przerażał, osaczał i patrzył na mnie w sposób, w jaki wilk patrzy na stojącą w pobliżu owcę. Czułam, że działo się coś naprawdę niedobrego i nie chciałam być obiektem gniewu Tizziano.
Wiktor
Górny taras mojego nowego klubu robił doprawdy ogromne wrażenie. Znajdowały się tu tylko loże dla wyjątkowych gości. I bogatych. Przede wszystkim bogatych.
– Zadowolony? – Aleksiej podszedł do mnie i klepnął mnie po ramieniu. Jak ja tego nie cierpiałem! Ten kretyn był już dobrze wcięty. Oparł się o balustradę i patrzył w dół na tańczących ludzi.
– To był dobry interes – przyznałem, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem. Parkiet powoli się zapełniał.
– Bez pomocy Ricardo Terro wdarłeś się do Nowego Jorku. – Aleksiej powoli upił łyk whisky i spojrzał mi w oczy. – Może nie potrzebujemy się z nim dogadywać, żeby zdobyć dostęp do portów?
Teoretycznie nie powinienem móc kupić tu klubu, w miejscu, gdzie rządziła Famiglia, ale dzięki pieniądzom i znajomościom, udało się. Ktoś, kogo zapewne Ricardo Terro zupełnie by nie podejrzewał, grał na dwa fronty ku mojej uciesze. Moje macki sięgały powoli także tutaj. Kluby w porównaniu do kasyn przynosiły marne zyski, ale ten klub nie został moją własnością dla zysków. Miałem inne cele.
– Mam zamiar wysłuchać Terro – oznajmiłem, a następnie wróciłem wzrokiem na parkiet. – Zobaczę, co ma mi do zaoferowania.
Układ miał być prosty, dla mnie porty, dla Ricardo możliwość prowadzenia interesów w Las Vegas. Coś za coś. Poza tym nie chciałem otwartej wojny z Włochami. Kupiłem jeden klub w Nowym Jorku, żeby mieć choć niewielką kontrolę w tej części kraju i punkt zaczepienia w razie otwartej wojny. Nie planowałem jej, ale historia lubiła się powtarzać. Oboje z Ricardo potrzebowaliśmy tego sojuszu dla pieniędzy i bezpieczeństwa. Obaj mieliśmy świadomość tego, że wojnę między nami może próbować wykorzystać ktoś mniejszy, tak jak było kiedyś. W chwili, kiedy Meksykanie zaczynali poczynać sobie coraz śmielej na południu Arizony, musiałem mieć pewność, że gdy wkroczą na mój teren, będę miał na głowie tylko ich, a nie jeszcze Włochów.
Miałem zamiar dopić drinka i wracać do apartamentu, ale coś, a raczej ktoś przykuł mój wzrok na dłużej. Kobieta. Wstała właśnie od stolika, który stał w głębi sali i dopiero teraz ją zauważyłem. W otoczeniu kilku dziewczyn ruszyła na parkiet. Nie wiem, czy to może jej ruchy, wdzięk, czy to, jak gestem dłoni odrzuciła długie blond pasma na plecy, sprawiły, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Uśmiechała się lekko, w drobnych dłoniach trzymając szklankę z drinkiem. Była oszałamiająco piękna.
– Niezła. – Aleksiej patrzył dokładnie w to samo miejsce.
Burknąłem coś pod nosem i wróciłem wzrokiem do kobiety, która była już na parkiecie i kusząco kręciła biodrami. Spodnie, niczym druga skóra, opinały jej idealne nogi i tyłek. Przez koronkową seksowną bluzkę widziałem jej piękne ciało. Musiałem przyznać, że niezła z niej sztuka. Mimo idealnego ciała i tego cholernie apetycznego tyłka, wciąż wracałem wzrokiem do jej twarzy. Podobała mi się radość malująca się na jej buźce: od delikatnego wykrzywiania warg, po szeroki uśmiech, którym obdarzała koleżanki i kilku dupków, którzy tańczyli obok. Chciałem usłyszeć jej śmiech, pragnąłem wiedzieć, jak brzmiał. Miałem chęć dotknąć jej dłoni, która po raz kolejny odgarnęła niesforny kosmyk włosów za ucho.
Z tej odległości widziałem, że ma duże oczy i pełne usta. Chciałem wiedzieć, jaki kolor mają jej tęczówki. Musiałem to wiedzieć.
Miałem oderwać się już od barierek, kiedy dziewczyna uniosła głowę i spojrzała wprost na mnie. Na krótką chwilę jej biodra przestały się poruszać w ten cholernie seksowny sposób. Patrzyliśmy na siebie. Aleksiej szturchnął mnie w tej samej chwili i kiedy wróciłem wzrokiem do dziewczyny, ona skupiała się już na tańcu. Cholera.
– Chcesz ją? – zapytał mój brat, dziwnie rozbawiony. Czy jej chciałem? Sądząc po niemal bolącym uścisku w moich jajach, chciałem i to natychmiast. – To może być problem. – oznajmił Aleksiej i ruchem głowy wskazał na przeciwległy koniec tarasu. Tizziano Terro.
Co on tutaj, do diabła, robił? Śledził mnie? Jednak Tizziano skupiał się na czymś innym. Patrzył dokładnie tam, gdzie ja przed chwilą. Na kobietę w skórzanych spodniach o idealnym tyłku. Nie podobało mi się spojrzenie, którym obdarzał dziewczynę. Fakt, była atrakcyjna, ale nie jedyna w tym klubie. Wokół kręciło się mnóstwo fantastycznych lasek, mimo to on wlepiał tylko w nią swoje gały. Podobnie jak ja.
– Muszę cię zmartwić bracie. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Aleksieja. – Panna, przez którą teraz twój kutas stoi, to Vivienne Terro – szepnął niemal współczująco.
Żona Ricardo. Kilka razy widziałem ją w kolorowej prasie. Zdjęcie z zaręczyn i ze ślubu, nic poza tym. Zmieniła się. Z kościstej nastolatki wyrosła na prawdziwą piękność. Najwidoczniej Tizziano jej pilnował. Ale gdzie, do cholery, był Ricardo? Gdyby Vivienne była moja, nigdy nie pozwoliłbym na to, żeby poszła do klubu ubrana w takie szmatki, nawet jeśli miałby pilnować jej Aleksiej. Z tym, że Aleksiej nigdy nie odważyłby się patrzeć w taki sposób na moją żonę, jak robił to Tizziano. Nie byłem głupcem, nie musiałem słyszeć słów, by wyciągnąć wnioski. On nie patrzył się na nią, jakby jej pilnował, on gapił się, jakby chciał ją pożreć.
– Przykra sprawa – odezwał się szyderczo ten dupek stojący obok mnie, a ja miałem ochotę mu przywalić.
Nagle Tizziano oderwał się od barierek i zbiegł na dół pośpiesznym krokiem. Rzuciłem okiem na parkiet i zobaczyłem, że dziewczyna ruszyła w stronę toalet. Patrzeliśmy na siebie przez chwilę z Aleksiejem, a następnie ruszyliśmy na dół, w ślad za nimi. Byłem, kurwa, pewny, że mieli romans. Byłem pewny, że za chwilę, już za momencik, będą się pieprzyć w kiblu w moim klubie. Widziałem, jak się jej przyglądał, nie spuszczał z niej spojrzenia. Patrzył na nią, jak drapieżnik na swoją zdobycz. Mogłem się tego spodziewać. Ktoś, kto wyglądał tak jak ona, nie mógł być nieskazitelny. Od małego wiedziałem, że piękne kobiety potrafiły wykorzystywać swoje ciało do osiągnięcia różnych celów. Byłem wkurwiony najpierw tym, że była mężatką, choć to wcale mi nie przeszkadzało, a później, że puszczała się z bratem męża, ale jeśli ich przyłapię, będę miał dodatkowego asa w rękawie. Tizziano zrobi wszystko, żebym nie wydał go bratu. I ona także.