Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
85 osób interesuje się tą książką
May Castellano nie ma pojęcia, co się dzieje, kiedy w środku nocy zostaje wyrwana ze snu i postawiona przed obliczem najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widziała. Tej samej nocy wychodzi za niego za mąż.
Cesare Accardo, właściciel hotelarskiego imperium i członek mafii, ma problem. Musi poślubić córkę swojego wroga, żeby uratować życie bratu. W ogóle mu się to nie uśmiecha, ponieważ dziewczyna, chociaż jest piękna, ma opinię ladacznicy i narkomanki.
May skrywa wiele tajemnic. Opinia, która krąży na jej temat, mija się z prawdą, ale ma za zadanie chronić kobietę. Kiedy May dowiaduje się, że zostanie żoną Cesare, postanawia zrobić to, co robiła przez całe swoje życie – przetrwać.
Mąż wywozi ją na ranczo i w zasadzie się nią nie interesuje. Dziewczyna próbuje zbudować sobie namiastkę normalnej rzeczywistości, ale szybko przekonuje się, że Cesare czegoś jednak od niej chce.
Czy May da mu szansę po wszystkich kłamstwach, w które on uwierzył, i po tym, w jaki sposób ją potraktował? Czy wystarczy im osiem miesięcy, żeby dowiedzieć się o sobie nawzajem czegoś prawdziwego?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Joanna Chwistek
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Katarzyna Moch
Korekta:
Anna Adamczyk
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-826-7
Cesare
W złowrogiej ciszy słychać było tylko tykanie zegara i skrzypienie starej, drewnianej podłogi. Krople deszczu bębniły o metalowy parapet. Pogoda idealnie pasowała do nastroju panującego w gabinecie. Patrzyłem w chytre oczy Bastiana Castellano, który myślał, że wygrał. W otoczeniu swoich psów czuł się nad wyraz pewnie i był przekonany, że ma pierdolonego asa w rękawie i, niech mnie diabli, miał go. Postawił mnie w sytuacji bez wyjścia, ale zapomniał o jednym: czasami pozwalałem sobie na przegranie jednej bitwy, aby wygrać wojnę, i tak miało być tym razem.
– Bierzesz ją czy nie? – Castellano patrzył mi w oczy wyzywająco. Larry zapłaci mi za to, że dał się złapać, a ja musiałem w tej chwili bratać się z tym starym draniem.
Na myśl o jego córce, dwudziestoletniej, rudowłosej suce, mój puls gwałtownie przyspieszył. Miałem wziąć ją za żonę, tylko pod tym warunkiem mogłem uratować brata.
– Kara jest niewspółmierna do winy, Bastian – wycedziłem, obracając w dłoniach szklaneczkę z whiskey. – Twój człowiek nas okradł, więc Larry go zabił. Sprawa powinna być wyjaśniona, jesteśmy kwita.
Chciałem spróbować wszystkiego, żeby wykręcić się z tego chorego układu. Mogłem pozwolić sobie na to, by rozjebać Castellano w drobny mak. Miałem pozycję, władzę i pieniądze, wszystko to, czego Bastian nie miał.
– Zabiliście mojego bratanka – oznajmił, czerwieniąc się ze złości. – Podczas gdy ja zostawiłem twojego brata przy życiu. Mogłem go zajebać, ale tego nie zrobiłem.
– Twój człowiek nas okradł – powtórzyłem ostro.
Od dawna między rodzinami Castellano i Accardo panowało zawieszenie broni, ale rozejm, nawet po wielu latach, był czymś kruchym, co w każdej chwili mogło się rozsypać jak domek z kart. I to właśnie się działo i generalnie miałbym to w dupie, bo Castellano nie jest kimś, kogo bałby się Cesare Accardo, ale ten sukinsyn miał mojego brata.
– Mylisz fakty, Cesare – odrzekł Bastian, przyglądając mi się uważnie, jakby chciał wyczytać cokolwiek z ruchów mojego ciała, jednak nie dałem mu tej szansy. Byłem opanowany. Od lat mnie tego uczono. – Horacio tylko był nieostrożny i sprowadził do twojego magazynu Rosjan, a to różnica.
– Żadna różnica – stwierdziłem natychmiast. – Może to był przypadek, ale równie dobrze Horacio mógł z nimi pracować. I ty też Bastian. Nie mam pewności.
Widziałem, jak Castellano czerwienieje na twarzy, a w jego oczach pojawia się wściekłość. Zawsze czytałem z niego jak z otwartej książki.
– Nigdy nie współpracowałem z Rosjanami – zaprzeczył ostro. – A fakt jest taki, że mój bratanek nie żyje. Twoi ludzie go zabili, nie zadając pytań. Kierując się zasadą krew za krew, zabiję twojego brata, chyba że dojdziemy do porozumienia.
Porozumieniem nazywał oddanie mi swojej puszczalskiej córki za żonę.
– Za żonę wezmę Włoszkę z dobrej rodziny – poinformowałem dobitnie – a nie wątpliwej reputacji pół Amerykankę, pół Włoszkę.
Oczy Castellano błysnęły z wściekłości i sprawiło mi to kurewską satysfakcję. Ostatnie, czego chciałem, to wzięcie za żonę tego rudego czorta.
– Połączenie naszych rodzin to twoja jedyna szansa na uratowanie brata. Tylko w ten sposób zrekompensujesz śmierć Horacia. I zrobisz jej dziecko – dodał po chwili. – Przez połączenie krwi zaprowadzimy pokój. Bratwa poczyna sobie coraz śmielej i dobrze o tym wiesz.
Parsknąłem śmiechem.
– Bratwa mi nie grozi, Castellano – oznajmiłem spokojnie, upijając łyk whiskey. – Przyznaj, że chcesz ratować swój tyłek. Myślisz, że moje nazwisko cię ochroni?
– Wiesz, że tak.
– Jesteś w błędzie, Bastian, bo jeśli będę musiał ją poślubić, nie kiwnę nawet palcem w twojej sprawie.
Miałem nadzieję, że ta groźba na niego podziała. Nie miałem, kurwa, zamiaru żenić się z jego córką. Nie chciałem jej.
– Nie zmienię zdania, Cesare – oznajmił po chwili. – Wybieraj.
– Proponujesz mi za życie brata wybrakowany towar? – warknąłem. – W dodatku chory?
May Castellano była piękna, ale na tym kończyło się to, co w niej dobre. Była wszystkim, czego nienawidziłem w kobietach. Zepsuta do szpiku kości, pusta, zadziorna, skupiona na sobie, na imprezach i wydawaniu pieniędzy ojca. Wszyscy wytykali ją palcami, a żadna porządna włoska rodzina nie pozwalała, żeby ta kobieta miała jakikolwiek kontakt z ich porządnymi córkami i przede wszystkim synami. Ale mój fiut zdawał się tego nie rozumieć. Miał coś w rodzaju May-radaru. Kiedy tylko pojawiała się w pobliżu, od razu budził się do życia. Jebany zdrajca. Ta kobieta mnie pociągała i nie mogłem temu zaprzeczyć. Gdy tylko ktoś o niej wspominał, stawała mi przed oczami jak żywa. Była otwarta na propozycje, ale kiedy miało dojść do naszego spotkania, wystawiła mnie. Widywałem ją na przyjęciach, oficjalnych kolacjach i byłem nawet gotów się z nią ożenić, ale to było zanim zaczęła się pieprzyć z braćmi Caruzzo. Nie marzyła mi się taka żona, chciałem tylko mieć ją w łóżku. Ta mała suka zwodziła mnie tygodniami. Dawała wszystkim wokół, a mnie jednemu odmówiła.
– Boisz się, że sobie z nią nie poradzisz? – zadrwił ten stary idiota.
– To raczej kwestia tego, że nie przepadam za używanymi rzeczami – stwierdziłem, a następnie popatrzyłem mu prosto w oczy.
– Będziesz się musiał przyzwyczaić, jeśli chcesz ocalić brata. To będzie taka moja mała zemsta, Cesare. Ty zmarnowałeś życie Horacia, a ja zmarnuję twoje.
Niedoczekanie. Wiedziałem, że ten drań nie ustąpi. Wciśnie mi tę małą, puszczalską laleczkę, która uwodziła każdego, kto stanął na jej drodze, która wskoczyłaby na każdego fiuta. May Castellano to chodząca katastrofa.
– Przyprowadź ją – zażądałem natychmiast. – Ślub odbędzie się teraz, zaraz. Nie mam zamiaru obnosić się z tym, kogo biorę za żonę i robić wesela.
– Teraz? – zapytał zaskoczony.
– Teraz – odpowiedziałem, a następnie odstawiłem szklankę na stolik. – Albo teraz, albo możesz zabić Larry’ego i iść do diabła.
Bastian powoli kiwnął głową i kazał zadzwonić po sędziego. Santo i Stefano, moi ludzie, patrzyli na mnie, ale z ich twarzy nie można było nic wyczytać.
– Zanim będzie tu sędzia, chcę widzieć Larry’ego.
Bastian kazał przyprowadzić mojego brata. Po chwili dwaj goryle wprowadzili go do gabinetu i rzucili na ziemię w rogu pomieszczenia. Nie licząc porządnie obitej gęby, był cały i zdrowy.
– Zaprowadzić go do auta – zwróciłem się do Ricardo, który stał obok mnie.
– Co tu się dzieje? – zapytał zachrypniętym głosem mój brat.
– Idź do auta – rzuciłem tylko i wróciłem spojrzeniem do Bastiana. Wydawał się bardzo zadowolony z takiego obrotu wydarzeń.
Po chwili jeden z jego ludzi wprowadził do gabinetu tę chodzącą Sodomę i Gomorę. Sam zabawiałem się z dziwkami, ale nigdy nie chciałem, by jedna z nich została moją żoną, mimo że od dawna miałem ochotę przelecieć May.
Na sobie miała bawełnianą, dość skromną piżamę z krótkim rękawem i krótkimi spodenkami. Na początku zobaczyłem szok na jej twarzy, a później konsternację. Odgarnęła rude loki z twarzy, kiedy człowiek Bastiana ją puścił.
– Co to za miłe spotkanie – parsknęła rozeźlona i przetarła zaspane oczy. – Cesare? – zdziwiła się, kiedy jej wzrok spoczął na mnie. – Nikt cię nie nauczył, że noc to nie pora na wizyty? Czy aż tak chciałeś mnie zobaczyć?
Skrzywiłem się lekko, kiedy jej wargi wykrzywiły się w sarkastycznym uśmieszku. Zawsze chciałem na nią patrzeć, ale nie żenić się z nią.
– Zamknij się, May! – warknął Bastian.
– Wybacz, tato. – Skłoniła się nisko. Odkąd tu weszła, w każdym jej geście widziałem pogardę. – Mogę wrócić do siebie? Czy muszę tu stać i patrzeć na ten pokaz męskiej dominacji? Wypuściłeś Larry’ego, czy może mam tu stać i cykać zdjęcia w momencie, kiedy to zrobisz?
Bastian wstał tak szybko, że przewrócił krzesło, na którym siedział. Kiedy wymierzył May ostry policzek, jej głowa odskoczyła na bok. Spodziewałem się łez, ataku płaczu czy czegokolwiek innego, ale kiedy się wyprostowała, spojrzała na ojca z tą samą pogardą, co wcześniej. Na jej policzku widziałem czerwony ślad, a usta znów wykrzywiły się w uśmiechu.
– Zamknij się! – warknął po raz kolejny. – Jesteś tu, bo wreszcie się na coś przydasz.
– Mam nalewać drinki? – May przechyliła głowę lekko na bok i zapytała z udawanym zainteresowaniem.
Bastian przygotował się do kolejnego ciosu, ale zanim to zrobił, kiwnąłem głową na Santa, który w porę powstrzymał jego uniesioną w górę dłoń.
– Wystarczy – wycedziłem ostro, a następnie zwróciłem się do May: – Podejdź tu.
Dziewczyna była lekko zdziwiona tym, że powstrzymałem Castellano, ale nie widziałem na jej twarzy ulgi ani jakiejkolwiek wdzięczności. Nie chciałem, by go prowokowała, a robiła to umyślnie.
– Nie będę powtarzał, May – mruknąłem, kiedy przez dłuższą chwilę dziewczyna nawet nie drgnęła.
W końcu wzruszyła lekko ramionami i zwinnym krokiem podeszła do mnie. Z gracją, wdziękiem, jakby wcale nie była ubrana w piżamę w ciastka.
– Czym mogę służyć?
Zaczynałem mieć kurewsko dość jej sarkazmu i tej pogardy w oczach. Nie wiem, jakim cudem ten drań nie poradził sobie z wychowaniem córki, skoro, jak było widać, bił ją na każdym kroku.
– Za chwilę zostaniesz moją żoną – poinformowałem ją i patrzyłem na jej reakcję.
Na jej twarzy najpierw pojawiły się szok i niedowierzanie, a po chwili znów przybrała tę obojętną minę. Nie bała się mnie, choć byłem tysiąc razy gorszy od jej ojca.
– To oświadczyny? Cóż, nie popisałeś się, Cesare. Z przykrością muszę odmówić.
Kiedy odwróciła się i chciała odejść, złapałem ją za włosy i przyciągnąłem do siebie. Wpadła na moją klatę i odbiła się od niej, wtedy złapałem ją w pasie i zbliżyłem do siebie. Nachyliłem się nad nią, była dużo niższa, ale chciałem, żeby patrzyła mi w oczy.
– Nie pytałem cię o nic, May – szepnąłem wprost w jej usta. W jej oczach widziałem strach. W końcu. Powinna była zacząć się mnie bać, dla własnego dobra.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i do środka wszedł sędzia, zaspany i rozczochrany. Widziałem, jak próbował poprawić swój strój na tę okazję.
– Puść mnie – powiedziała, a ja uniosłem brew zdziwiony jej niemal błagalnym tonem.
– Jeśli w jakikolwiek sposób pokażesz teraz, że nie chcesz tego ślubu, to pożałujesz – syknąłem jej na ucho.
– Nie boję się ciebie.
Kłamstwo. Patrzyła na mnie rozszerzonymi ze strachu oczami i czułem drżenie jej ciała.
– Ale Florence się boi – stwierdziłem i natychmiast złapałem jej dłoń, którą chciała uderzyć mnie w twarz. Trafiłem w czuły punkt. – Nie drażnij mnie, May.
Chwyciłem ją za rękę i stanęliśmy przed obliczem sędziego, na którym nie zrobiła wrażenia nasza mała scenka na uboczu. Nie zrobiło na nim wrażenia także to, że May próbowała się wyrwać. Sędzia czytał swoje, podczas gdy ja nachyliłem się do ucha mojej już za chwilę żony i ponownie złapałem ją za włosy. Boleśnie.
– Pamiętaj o Florence.
May natychmiast przestała się szarpać. Stała obok mnie wyprostowana jak struna. W odpowiednim momencie powiedziała, co trzeba, i po chwili byliśmy mężem i żoną. Zanim Bastian do nas podszedł, chwyciłem May i wyniosłem z gabinetu.
– Puszczaj!
Strzeliłem jej klapsa i ruszyłem w stronę wyjścia, a za mną moi ludzie. Nie miałem, kurwa, zamiaru słuchać jej lamentów ani pieprzenia Bastiana. Właśnie przed chwilą wziąłem ślub z najbardziej nieodpowiednią i rozwiązłą kobietą w tej części Stanów, bez obrączek, wesela, bez, kurwa, niczego. Bastian zapłaci mi za to i prędzej piekło mnie pochłonie, niż doczeka się wnuka. Wrzuciłem May do auta, a sam poszedłem do drugiego, w którym siedział Larry. W tej samej chwili zadzwoniłem do pilota. May Castellano, a raczej May Accardo była moją żoną, ale nie spędzę ani minuty w jej towarzystwie. Nigdy.
May
Stałam przed zagrodą i patrzyłam, jak Justin pracuje nad kolejnym koniem, którego wykupiłam z rzeźni. Zwierzę było jeszcze nieufne, wystraszone, ale to była kwestia czasu, kiedy wyprowadzimy je na prostą. Teksas był doprawdy piękny, ale ranczerzy w większości to okropni i samolubni ludzie. Tak jak mój sąsiad, Jud. Kawał drania, któremu pewnego dnia skopię tyłek.
– Kolejny do kolekcji? – Za plecami usłyszałam głos Santa i odwróciłam się do niego z uśmiechem.
– Kolejny – potwierdziłam i wróciłam spojrzeniem do Justina, który podszedł spokojnie do narowistego ogiera i próbował go pogłaskać po pysku. – Bity, głodzony i takie tam historie. Jak było w Nowym Jorku?
Mój mąż co jakiś czas wymieniał moją ochronę. Tym razem na zmianę przysłał Santa i Cira. Ostatni raz widziałam Cesarego w dniu naszego ślubu. Zaraz po nim wsadził mnie do samolotu, mówiąc, że nie chce mnie więcej widzieć i wysłał na swoje ranczo w Teksasie. Nie widziałam go od roku, z wyjątkiem zdjęć w kolorowej prasie, na których za każdym razem stała uczepiona do jego boku jakaś blondwłosa piękność. Standard, wszyscy wiedzieli, że mój mąż gustował w blondynkach.
– Pracowicie – odpowiedział Santo i stanął obok mnie, przyglądając się walce Justina z narowistym koniem.
Mimo początkowego szoku przystosowałam się do życia na ranczu. Czasami tylko dopadały mnie demony przeszłości, wtedy szłam w miasto, upijałam się albo wciągałam niewielką kreskę tego, co akurat było dostępne. I mimo wszystko mogłam czuć tylko wdzięczność do mojego męża.
– Czy masz jakieś informacje o Florence?
Miałam kontakt z siostrą, ale wyłącznie telefoniczny. Ojciec nie pozwolił nam na nic innego po tym, jak okazało się, że Cesare porzucił mnie w Teksasie, a sam powrócił do dawnego życia, nawet nie ogłaszając, że się ożenił. Czułam, że moje rozmowy z siostrą są kontrolowane. Florence była cicha i wycofana i rozmawiałyśmy tylko o zwyczajnych sprawach, nic nieznaczących rzeczach. Kilka miesięcy temu przestała odbierać moje telefony, nie odpisywała na wiadomości ani nie oddzwoniła ani razu. Miałam wrażenie, że to była sprawka Bastiana, że to on nie pozwolił Florence kontaktować się ze mną. Santo na moją prośbę zdobywał informacje, kiedy był w Chicago. Mimo to chciałam wiedzieć, czy wszystko u niej dobrze.
– Poszła na studia, ale to pewnie wiesz. – Tak, wiedziałam. O takich rzeczach Florence mogła mi mówić i coś wspominała podczas naszej ostatniej rozmowy. Zazdrościłam jej. Ja nie miałam takiej możliwości.
– Tak, wiem – przyznałam cicho.
– Twój ojciec szuka dla niej męża, a ponieważ jest śliczna i prowadzi się o niebo lepiej niż ty, kolejka jest dość długa.
Parsknęłam śmiechem na przytyk Santa. Moje prowadzenie się od zawsze było głównym tematem plotek na salonach.
– Chyba sam przyznasz, że ranczo ma na mnie zbawienny wpływ i prowadzę się o niebo lepiej – powiedziałam zaczepnie i szturchnęłam go w ramię.
Santo uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– Nadal uwodzisz sąsiada, May?
– Jego? – prychnęłam z pogardą. – Oczywiście, że tak.
Uwielbiałam go drażnić. Jud był zarozumialcem, któremu uwielbiałam grać na nerwach, i on mi także.
– A powiedz mi, co odwaliłaś w zeszłym tygodniu, May? – padło ciche pytanie.
Upiłam się, wciągnęłam kreskę, może nawet dwie, i wróciłam grzecznie do domu. Demony przeszłości mnie dogoniły, a ja postanowiłam im uciec. Dopadła mnie samotność, wspomnienia i ogromny ból, który rozrywał mnie od środka.
– To, co zwykle – wymamrotałam cicho.
Santo popatrzył na mnie ze współczuciem. Tylko on mnie znał, jako jedyny chciał mnie poznać. Tylko on chciał dowiedzieć się, co tkwi pod tym płaszczykiem, którym okryłam się lata temu, tworząc pozory szczęścia i spokoju.
– Myślę, że nie powinnaś mieszać alkoholu z lekami. – W jego oczach dostrzegłam troskę. – A na pewno nie z narkotykami.
Kiedy przychodził ten dzień, odcinało mnie i nie do końca panowałam nad tym, co robiłam. Chciałam tylko przestać czuć i myśleć.
– Wiesz, że kiedy piję, muszę się zaciągnąć. – Alkohol skutecznie zwężał moje pęcherzyki płucne. Godzinę po spożyciu musiałam wziąć inhalator, inaczej bym się udusiła.
– Powinnaś się ratować, May. W San Antonio są nieźli psychoterapeuci.
– Nic mi nie jest.
Powątpiewanie w oczach Santa sprawiło, że spuściłam wzrok. Nie chciałam i nie potrzebowałam pomocy. To były rzeczy, z którymi musiałam poradzić sobie sama, ale prawdopodobnie nigdy mi się to nie uda. Zawsze zostaną ze mną i we mnie.
– Nie zapytasz o swojego męża?
Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową.
– Odkąd rok temu wyrzucił mnie tutaj i zostawił swoją kartę, nie muszę nic więcej wiedzieć.
Cesare nie niszczył mojego spokoju, nie kontaktował się ze mną ani nie przyjechał na ranczo. Miałam spokój, wyrwałam się spod kurateli ojca i odzyskałam wolność chociaż w części. Cierniem w moim boku była Florence. Bałam się, że kiedy mnie zabraknie, ojciec będzie wyładowywał na niej wściekłość, ale ponoć znalazł zastępstwo, trzecią żonę. Nie obchodziło mnie to, dopóki Florence była bezpieczna.
– Podczas mojej zmiany nie będziesz się upijać ani ćpać, May – zaznaczył Santo, grożąc mi palcem.
– Nie mam żadnych ograniczeń – prychnęłam. – Poza jednym. Nie mogę zajść w ciążę.
Kiedy mój świeżo poślubiony mąż porzucił mnie na lotnisku, dobitnie dał mi do zrozumienia, że go nie obchodzę, ale jeśli zajdę w ciążę, będę miała kłopoty.
– May, obiad gotowy! – Zza stajni wyłoniła się Rita, w kucharskim fartuchu i ze ścierką w dłoni. Uwielbiałam tę kobietę. Była sympatyczna i ciepła, gotowała fantastycznie, a wieczorne partyjki kart były pełne śmiechu i przegranych pieniędzy Cesarego. Kiedy moje demony wydostawały się na zewnątrz, Rita nigdy nie próbowała mnie zatrzymać, tylko zrozumieć.
Mieszkałam w pięknym domu, miałam ranczo i stado koni. Oprócz tych czystej krwi było też dziesięć zwierząt, które uratowałam przed śmiercią w rzeźni. Na ranczu nie hodowano bydła. Cesare ponoć kupił tę posiadłość, żeby mieć gdzie się zrelaksować, ale jak widać od roku nie robił tego wcale. Ranczo Cesarego sąsiadowało z ziemiami Juda Agustina, tępego kowboja w wytartych dżinsach. Od pierwszego wejrzenia zapałaliśmy do siebie głęboką niechęcią. On miał mnie za pustą, bogatą laskę z miasta, a ja jego za ograniczonego kowboja.
Kiedy po obiedzie osiodłałam Tiffany’ego, jednego z pierwszych koni, które uratowałam, pogalopowałam przez pola, by oderwać trochę myśli od czarnych scenariuszy, które znów zaczęły mnie nawiedzać. To przychodziło nagle, nie miałam nad tym kontroli. Ciemna piwnica, łańcuchy, krzyki i mama błagająca o ratunek. Wraz z Tiffanym przecięliśmy strumyk, później niewielkie ogrodzenie i pędziliśmy przez pola. Niesamowite było to, jak bardzo zżyłam się z tym koniem, jak wiele się nauczyłam. Rok temu, kiedy tu przyjechałam, nie potrafiłam nawet założyć siodła. Jazda mnie uspokajała, a w ciężkie dni dawała nadzieję. Santo wrócił, więc nie było już szans na ostre picie po klubach w San Antonio. Konie i przestrzeń musiały mi wystarczyć.
May
– Znowu oszukujesz! – krzyknęła Rita, kiedy po raz kolejny ograłam ją w karty.
– Przyznaj się po prostu, że jesteś słaba w te klocki!
Zaraz po obiedzie zasiadłyśmy na werandzie do partyjki i śmiało mogłam stwierdzić, że to był mój dzień.
– Jeśli tym razem wygram, ty robisz jutro obiad. – Rita podbiła stawkę. Uwielbiałam ją. Była pulchną, ale wciąż śliczną kobietą, która musiała być na oko w wieku mojej matki.
– Boże, nie – jęknął Santo. – May, jeśli to przegrasz, jutro wszyscy pomrzemy.
Ludzie doskonale zdawali sobie sprawę z moich umiejętności kulinarnych i bali się jak ognia chwili, w której stanę w kuchni i zacznę gotować. I słusznie, ja też się tego bałam.
– A jeśli przegrasz? – zapytałam, przyglądając się jej uważnie.
– Pojadę z tobą do San Antonio i będę piła na umór, cokolwiek nie zamówisz.
– Przestańcie grać w te cholerne karty! – uniósł się Ciro. Biedaczek wiedział, czym to pachniało. Bez względu na to, kto wygra, a kto przegra, ktoś na pewno ucierpi.
– Wchodzę w to! – zadecydowałam, uśmiechając się szeroko i zaczęłam tasować karty.
Santo i Ciro patrzyli na naszą rozgrywkę w skupieniu. Widziałam, jak bardzo się stresują. Albo będą jutro jeść to, co sami zrobią, albo ich otruję, a kolejna wersja była taka, że będą transportować nasze pijane zwłoki z San Antonio. Nie dziwiłam się, że się denerwowali.
– Szykuj jakieś ekstra ciuszki, Rita – oznajmiłam z szerokim uśmiechem, spoglądając w swoje karty.
– Prawdę mówiąc, z chęcią przegram. Od dawna nigdzie nie byłam, a mam ochotę doprowadzić się do takiego stanu, w jakim ty wracasz z miasta.
Santo jęknął ponownie cicho i zaglądnął mi przez ramię.
– Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, Santo – poinformowałam go radośnie.
– Rita, jesteś stara, a taka głupia. – Ciro obszedł stół i dokładnie już wiedział, kto wygra tę partię.
– Ta stara jeszcze ci pokaże, jak się bawić w San Antonio!
W to nie wątpiłam ani przez chwilę. Rita była przyjaciółką matki Cesarego. To była silna i mądra kobieta, empatyczna i o wielkim sercu. Domyślała się, co gnało mnie po pastwiskach, łąkach, a czasami ciemnych strefach miasta. Nigdy mnie nie oceniała ani nie potępiała.
Rok temu w gabinecie mojego ojca byłam pewna, że trafiłam do piekła, że to nie skończy się dobrze, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Na ranczu znalazłam swoje miejsce, tu był mój dom i czułam się szczęśliwa.
– Szykuj ciuszki. – Zaśmiałam się, rzucając karty na stół i podrywając się z miejsca. Tańczyłam taniec zwycięstwa, głośno się śmiejąc, bo już wyobrażałam sobie Ritę w klubie wciągającą koks. Kurde, nie. Miała już swoje lata, whiskey powinna wystarczyć. – San Antonio nas wita!
Rita również wstała i zaczęła tańczyć, poklepując swoje obfite pośladki.
– Czy ja mam wrażenie, że ona cieszy się, że przegrała? – zapytał Santo, znacząco patrząc na swojego partnera. Obaj mieli takie miny, jakby wpadli w końskie łajno.
– Pewnie, że się cieszy! – krzyknęła Rita, trącając Santa, który niemal zatoczył się na balustradę. – Wieki nie byłam na mieście, May!
– To jutro jesteśmy umówione. Czy mi się wydaje, Ciro, czy trochę zbladłeś?
– Ja myślę, że nasze poprzednie wyjazdy do klubów to był pikuś – wymamrotał Santo.
– Do jutra sporo czasu, zdążysz się przygotować psychicznie – odpowiedziałam mu z uśmiechem. – A teraz wybaczcie, pójdę się przebrać. Givenchy czeka na swoją przejażdżkę.
– To chore nazywać konie nazwami butów – zwrócił się do mnie z niesmakiem Ciro.
– Sam jesteś chory – parsknęłam. – To porządne marki, Ciro. Miej trochę szacunku!
Pobiegłam na górę włożyć buty do jazdy i spodnie. Ubrałam się też w koszulę w czarno-czerwoną kratę i zbiegłam na dół.
– Tylko nie wyjeżdżaj za ogrodzenie – upomniał mnie Santo.
Znałam zasady, tylko nie wiedziałam, czemu powtarzał mi to po raz setny.
– Pędzę do Chicago, prosto w ramiona mojego ukochanego męża. – Puściłam mu oczko, po czym zbiegłam z werandy.
– Zbiera się na burzę – ostrzegła mnie Rita. – Tylko nie za długo, May!
Jeździłam godzinami jedynie wtedy, kiedy goniły mnie demony. Wówczas szlajałam się po pastwiskach aż do nocy i starałam się zapanować nad tym, co się ze mną działo. Chyba że miałam gdzieś ukryty woreczek, wtedy nie musiałam gonić wiatru w polu. Tym razem jednak to miała być czysta przyjemność. Kończyłam siodłać Givenchy, kiedy do stajni wszedł Justin.
– Jak nazwałaś tego ostatniego konia? – Przystanął obok i pomógł mi ze strzemionami.
– Versace, a co?
Justin parsknął śmiechem.
– Zaproszę tu siostrę. Jak się dowie, że trzymasz w stajni Versace, Giventy i… Co tam jeszcze było?
– Givenchy, ignorancie – zauważyłam z udawanym oburzeniem. – Jest też Fendi, Armani i Kors.
– Całkiem światowo, ale jak szef dowie się, że sprzedałaś najlepsze konie, żeby zrobić miejsce tym szkapom, to…
– Szef ma w dupie, co robię – przerwałam mu szybko. – Tamte konie znajdą dobry dom, te tutaj czekała tylko rzeźnia.
– Masz naprawdę wielkie serce, May. Mam nadzieję, że nie będziesz miała kłopotów.
– Nie mam serca – powiedziałam, wskakując na grzbiet Givenchy. – Od dawna go nie mam.
Minęłam Justina i wjechałam na pastwisko. Cesare naprawdę może się wkurzyć, ale zaraz po ślubie dał mi do zrozumienia, że mogę robić, co chcę i gdzie chcę, byle z dala od niego. Dał mi wolną rękę i chętnie z tego korzystałam. Cieszyłam się ze spokoju i wolności i miałam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.
Cesare miał trzydzieści lat, w pewnym momencie mógł się upomnieć o dziedzica, dziecko, które powinnam mu dać, i to wszystko, co musiał pokazać światu, by utrzymać się na szczycie. Żona w mafii była potrzebna, tyle że ja byłam raczej taką, której należało się wstydzić, a nie pokazywać się z nią na salonach. Wszystko dzięki Bastianowi. Przysięgłam sobie, że kiedyś przyjdzie czas, że zapłaci za wszystko, co mi zrobił. Florence mogła czuć się bezpieczna, ten drań wiedział na sto procent, że była jego dzieckiem. Tylko ja stałam się ofiarą jego ataków.
Już z daleka usłyszałam grzmot, a Givenchy zaczęła się niepokoić. Powinnam wracać, ale burza była jeszcze dość daleko. Wyciągnęłam z kieszeni inhalator i zaciągnęłam się mocno tak, by lek trafił do płuc. Zdarzało się tak, że bez najmniejszego powodu miałam duszności. Przyzwyczaiłam się do tego. Do wszystkiego można było się przyzwyczaić.
– Znów wjechałaś na mój teren, Iowa.
Za sobą usłyszałam głos mojego sąsiada i żałowałam, że nie wzięłam kolejnej dawki leku. Zatrzymałam Givenchy i odwróciłam się w stronę głosu. Jud stał za drzewem przy ogrodzeniu, które zapewne reperował. W oddali widziałam jego czerwoną furgonetkę.
– Mówiłam ci tyle razy, że nie jestem z Iowa.
– Dziwne, bo jesteś niewychowana i krnąbrna.
Przysięgam, że pewnego dnia go zabiję. Stał taki pewny siebie i patrzył na mnie z kpiącym uśmieszkiem. Na głowie miał kapelusz z dużym rondem i gdyby nie był takim osłem, mogłabym przyznać, że jest całkiem przystojny.
– Zapomniałeś dodać, że mam sztuczne cycki – przypomniałam mu uprzejmie.
Wielokrotnie obrzucaliśmy się obelgami, a teraz przypomniałam mu jedną z nich, moją ulubioną.
– Kiedy znudzi ci się zabawa w ratowanie koni i wrócisz tam, gdzie twoje miejsce?
– A kiedy twój fiut urośnie do takich rozmiarów, żeby w końcu jakaś laska chciała cię przelecieć?
Jud parsknął śmiechem. Te nasze sprzeczki były doprawdy pasjonujące.
– Powinnaś wracać na ranczo – zwrócił się do mnie, patrząc w niebo. – Nadchodzi burza, a te twoje konie boją się własnego cienia.
Faktycznie, ciemne chmury były coraz bliżej i na twarzy poczułam chłodniejszy podmuch wiatru. Sama cholernie bałam się burzy. Zbyt wiele mi przypominała. Zawróciłam Givenchy i jeszcze raz rzuciłam niespokojne spojrzenie w niebo.
– Nie wjeżdżaj na mój teren, Iowa, bo wpakuję ci kulkę w tyłek.
Cóż, takie było tu prawo. Nikt by mu za to nic nie zrobił, nawet gdyby mnie zabił.
– Zrób w końcu ten płot, kowboju, to będę wiedziała, gdzie mam nie jechać – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Jud był przystojnym blondynem i ponoć miał już czterdziestkę na karku. Nasze spotkania były pełne potyczek słownych, które dawały mi sporo satysfakcji. Uważał mnie za obcą i zupełnie tu niepasującą, a ja przez rok udowodniłam, że jest inaczej, tylko on nie chciał tego przyznać. Nadal nie rezygnowałam z zabiegów spa, kosmetyczki, manikiurzystki i drogich ciuchów, ale zajmowałam się końmi i dbałam o ranczo.
– Ty postaw płot, Iowa – odciął się. – Ja wiem, gdzie mam nie wjeżdżać.
– Ubędzie ci tej ziemi, jeśli na nią wjadę? – zapytałam ze złością. – Wy, kowboje, jesteście strasznie czuli na tym punkcie. Nie bój się, ślady kopyt mojego konia zmyje deszcz.
Nie wiedziałam, czy to moje zdenerwowanie, czy może grzmot, który rozległ się dość blisko, sprawił, że Givenchy się spłoszyła, a ja nie trzymałam się jej zbyt mocno. Najpierw zarżała i wyrzuciła kopyta do tyłu, później stanęła na nich i po chwili zerwała się do galopu. Widziałam, jak Jud biegł do mnie i próbował zatrzymać konia, który jeszcze nie zdążył się rozpędzić, ale wtedy Givenchy stanęła dęba, a ja nie byłam już w stanie utrzymać się w siodle.
– May! – Ostatnie, co usłyszałam, to jego przerażony krzyk.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.