W pogoni za cieniem - Jørgen Jæger - ebook + audiobook

W pogoni za cieniem ebook i audiobook

Jørgen Jæger

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy stary Holgersen ściga cienie we własnym umyśle, czy ktoś naprawdę czyha na jego życie?

Ingolf Holgersen ma pieniądze i wspaniałą posiadłość. Wiele osób mu tego zazdrości. Nie wiedzą jednak, że mężczyzna cierpi na schizofrenię paranoidalną i w pewnych okresach czuje się prześladowany. Gdy Holgersen informuje swojego syna Catona, że strzelał do niego człowiek w czerni, Caton jest przekonany, że choroba ojca odezwała się na nowo, nie ma bowiem żadnych śladów zagrożenia. Ole Vik, szef miejscowej policji w miasteczku Fjellberghavn, starannie bada sprawę, lecz i on nie znajduje śladów tajemniczego napastnika. Sprawa ma zostać umorzona, gdy nieoczekiwanie pojawia się pewien trop...

Jørgen Jæger to chwalony przez krytyków norweski autor kryminałów. "W pogoni za cieniem" to jego debiut literacki, a zarazem pierwszy tom serii powieści kryminalnych, w których śledztwo prowadzi lensman Ole Vik.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 21 min

Oceny
4,2 (91 ocen)
43
31
13
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cassio20

Całkiem niezła

Intryga ciekawa, ale język prosty. Brak pościgów i krwawych śladów na schodach… Słuchało się dobrze .
00
Sylwia1876

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry kryminał, pełen zwrotów akcji. Zdecydowanie polecam.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Skyggejakten

Przekład z języka norweskiego: Iwona Zimnicka

Copyright © Jørgen Jæger, 2021

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021

Projekt graficzny okładki: Imperiet

Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0236-241-1

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Dla Marit, mojej wielkiej miłości i źródła inspiracji.Bez Ciebie nie zrealizowałbym marzeń.

Podziękowania

Serdeczne podziękowania dla lensmana Haralda Andersena z Urzędu Lensmana w Laksevåg, śledczego Edvina Melinga Hansena z Posterunku Policji w Fana, a także dla adwokata Øysteina Johannesena, którzy z entuzjazmem pomagali mi przy kwestiach związanych z pracą policji w tej książce.

Dziękuję również mojej „pasierbicy” Jannike Hachvaag Grieg, chyba najsurowszej i najbardziej krytycznej z moich konsultantów.

Wstęp

Schizofrenia jest jedną z najpoważniejszych chorób psychicznych i dotyka od pół do jednego procenta ludzi.

Choroba zaliczana do grupy psychoz objawia się między innymi w większym lub mniejszym stopniu utratą kontaktu z rzeczywistością, chorzy często czują, że kieruje nimi osoba zmarła, nieznana moc albo głosy, które słyszą tylko oni.

Ze względu na odczuwany lęk schizofrenicy mogą budzić przerażenie i wydawać się antypatyczni. Z reguły to bardzo nieszczęśliwi ludzie, okresami wycofani w swój zdeformowany świat, odbierający otoczenie jako zagrożenie.

Schizofrenia ujawnia się często już w latach młodzieńczych i na ogół towarzyszy chorym do końca życia. Chorobę można wyciszać poprzez stosowanie leczenia farmakologicznego i psychoterapii, a pacjenci są w stanie żyć w miarę normalnie i przez długie okresy nie wykazywać objawów.

Urojenia często przyjmują formę manii prześladowczej, paranoja stanowi element schizofrenii.

Jednym z bohaterów tej książki jest Ingolf Holgersen, cierpiący na schizofrenię paranoidalną. Podobnie jak pozostali bohaterowie występujący w książce Ingolf jest postacią fikcyjną. To samo dotyczy wszystkich nazw miejsc.

ROZDZIAŁ 1

Lensman1 Ole Vik wyciągnął się na biurowym krześle, złożył ręce na brzuchu i rozparł się swoim potężnym ciałem tak wygodnie, że krzesło aż głośno jęknęło. Skrzyżowane nogi położył na biurku, przyjmując tym samym swoją ulubioną pozycję w pracy.

Z sapnięciem zadowolenia wyjął z kieszonki na piersi wielkie cygaro kubańskie, zwilżył je wargami i wsunął między zęby. Gdy je zapalił, pokój wypełnił się dymem. Ole Vik był w swoim żywiole.

Na dywaniku przy biurku leżał Birk, czarno-biały border collie, i wpatrywał się w swego pana, strzygąc uszami. Nagle z westchnieniem wstał, przeszedł w kąt pokoju i tam demonstracyjnie się położył.

Dym cygara najwyraźniej ani trochę mu nie odpowiadał.

Był niedzielny wieczór, siódmy stycznia, a lensman wykorzystywał weekend na nadrobienie zaległości. Dziesięć po siódmej zadzwonił telefon. To był koniec spokoju.

Kilka minut wcześniej, około dziewiętnastej, coś zaczęło się dziać w domu Ingolfa Holgersena, byłego właściciela firmy handlującej złomem. Strandveien, wąska i pozornie skromna boczna ulica, przy której stał dom, wiła się od portu ku położonemu nad brzegiem morza ekskluzywnemu osiedlu w miasteczku Fjellberghavn. W tej największej miejscowości w gminie eleganckie przybrzeżne posiadłości sąsiadowały ze sobą jak perły nawleczone na nitkę. W większości były to okazałe domy wypoczynkowe, należące do ludzi z miasta, lecz tu i ówdzie trafiały się wille przebudowane z domu letniskowego na całoroczny.

Do tych właśnie zaliczał się dom Ingolfa Holgersena. Siedemdziesięcioletni emerytowany wdowiec mieszkał w swojej przepięknej posiadłości nad morzem sam. No, sam jak sam – sąsiedzi byli przekonani, że gospodyni, która przychodziła sprzątać trzy razy w tygodniu, oprócz zajmowania się domem starego przedsiębiorcy, z czasem zaczęła pełnić również inne obowiązki.

Holgersen z godnością dźwigał brzemię swojego wieku. Wysoki i szczupły, trzymał się prosto jak młodzieniec, włosy miał gęste, szpakowate, zaczesane do tyłu. Nikt by nie pomyślał, że bodaj o dzień przekroczył sześćdziesiątkę.

Był człowiekiem pracowitym i miał wrodzoną smykałkę do handlu, nic więc dziwnego, że odniósł wielki sukces jako handlarz złomem. Niestety dwa lata wcześniej okoliczności zmusiły go do zrezygnowania z pracy, ponieważ poważnie zachorował i nie był w stanie zająć się ani firmą, ani sobą. Sprzedaż firmy zagwarantowała mu jednak bezpieczeństwo finansowe do końca życia.

W ten spokojny styczniowy wieczór Holgersen siedział w salonie i oglądał w telewizji wiadomości. Odwiedziła go gospodyni, Helga Moene. Postawna, dostojna sześćdziesięciolatka zajmowała się Ingolfem w chorobie i zdobyła jego serce. W ostatnich latach zaczął szwankować jej słuch, dlatego korzystała z aparatu słuchowego. Wyjąwszy aparat z ucha i wyłączywszy go, skupiła się na trudnej krzyżówce i właściwie odcięła się od świata. Dlatego nie usłyszała dzwonka do drzwi.

Usłyszał go natomiast Holgersen i podniósł się zirytowany, że przeszkadza mu się akurat w środku interesującego materiału reporterskiego. Kiedy wyszedł, Helga w roztargnieniu spojrzała ponad krawędzią okularów, uniosła brwi, ale za moment znów popadła w zamyślenie, zastanawiając się, kto na sześć liter dostał Pokojową Nagrodę Nobla w roku 1983.

Za drzwiami nikogo nie było. Holgersen zrobił parę kroków po ścieżce w ogrodzie, rozglądając się na obie strony.

– Jest tu ktoś? – zawołał.

Chwilę postał, ale żadnej odpowiedzi się nie doczekał. Wzruszył ramionami i zawrócił do drzwi.

– Holgersen!

Usłyszał ten głos wyraźnie, dochodził gdzieś zza jego pleców. Wydawał się przytłumiony, a mimo wszystko miał w sobie ton rozkazu. Holgersen gwałtownie przystanął i szeroko otwartymi oczami zaczął wpatrywać się w postać w ciemnym ubraniu przemykającą przez podwórze. Nagle mężczyzna stanął na szeroko rozstawionych nogach, wyciągając obie ręce w stronę Holgersena. Jego ciało okrywał czarny luźny dres. Tym jednak, co wywołało u starego przedsiębiorcy gwałtowne bicie serca, był przerażający widok kominiarki naciągniętej na twarz owej postaci w czerni oraz fakt, że osoba ta mierzyła do niego z pistoletu.

Zanim Holgersen miał szansę na jakąkolwiek reakcję, usłyszał przytłumiony wystrzał. W tej samej sekundzie gdzieś znad jego głowy dobiegł głośniejszy huk i na schody posypał się pył.

Holgersen drgnął, zatoczył się do wiatrołapu i zamknął wejściowe drzwi na klucz. Potem pobiegł do salonu.

– Helga! – krzyknął. – Helga!

Spojrzała sponad krawędzi okularów i zaczęła nieporadnie zakładać aparat słuchowy.

– O co chodzi, Ingolfie?

– W ogrodzie jest jakiś człowiek! – tłumaczył zasapany. – Ubrany na czarno. On… on do mnie strzelił! Helga, o mój Boże, miał pistolet!

Helga zbladła, odłożyła krzyżówkę i wstała. Patrzyła na Ingolfa oczami pełnymi troski.

– Och, nie! – jęknęła. – Tylko nie to, na miłość boską! Tylko nie to! – Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. – Na pewno coś ci się przywidziało – mówiła spokojnie. – Nikt w naszym spokojnym Fjellberghavn nie chodzi pod domach i nie strzela do ludzi.

Holgersen się wyrywał. Z jego oczu wyzierał strach.

– Ależ ja go widziałem całkiem wyraźnie! Miał na sobie kominiarkę i ciemny strój. O mój Boże, Helgo, ktoś chce mnie zabić!

– Bzdura, Ingolfie! – Dalej usiłowała go uspokoić. – Nie mów tak. Usiądź i obejrzyj do końca wiadomości, a ja zaparzę herbatę.

Holgersen nie uspokajał się ani trochę.

– Nie jestem już chory – oświadczył z uporem, gwałtownie wymachując rękami. – To się dzieje naprawdę. – Przykucnął za krzesłem. – Schyl się! On może do nas strzelać przez okno!

Helga ze złością ujęła się pod boki.

– No to niech strzela – oświadczyła. – Ja w każdym razie idę przygotować nam po filiżance herbaty, niech się dzieje, co chce.

Obróciła się na pięcie i zdecydowanym krokiem ruszyła do kuchni.

Holgersen usiłował protestować, ale zrozumiał, że nic mu z tego nie przyjdzie. Z imponującą zwinnością zgięty w pół podbiegł do biurka, sięgnął po telefon i wybrał numer syna. Chwilę później w słuchawce usłyszał głos synowej.

– Charlotte – zaczął podnieconym głosem. – Daj mi Catona!

Charlotte się zawahała.

– Cato jest w pracy – powiedziała. – Ma weekendowy dyżur. A co się dzieje, Ingolfie?

– Muszę z nim porozmawiać. Ktoś do mnie strzela!

– O Boże! – jęknęła cicho Charlotte.

Zapadło milczenie.

– Cato ma przy sobie telefon komórkowy – podjęła Charlotte po chwili. – Spróbuj zadzwonić do niego na komórkę. Albo na posterunek. Masz numer?

Holgersen nie odpowiedział. Już zdążył się rozłączyć i wybierał numer Catona.

Po dwóch sygnałach usłyszał znajomy głos syna:

– Halo, słucham, tu sierżant Holgersen.

Ingolf odetchnął z ulgą.

– Cato, jesteś! Dzięki Bogu. Musisz natychmiast przyjechać! Ktoś do mnie strzelał w ogrodzie, więc zabarykadowaliśmy się z Helgą w domu.

Cato Holgersen przez chwilę milczał.

– Strzelał do ciebie? A kto? – spytał z niedowierzaniem.

– Jakiś mężczyzna. Był… był w kominiarce i ciemnym ubraniu.

– Rozumiem – westchnął syn. – Tato, spokojnie zostań w domu i czekaj na mój przyjazd. Nie otwieraj nikomu i trzymajcie się oboje z dala od okien. Zaraz zadzwonię do lensmana. Postaramy się przyjechać w ciągu pięciu–sześciu minut.

Rozłączył się, więc Holgersen również odłożył słuchawkę. Helga wróciła do salonu i przyglądała mu się, wyraźnie zmartwiona.

– Naprawdę koniecznie trzeba zawracać głowę twojemu synowi, Ingolfie? – spytała, łapiąc go za rękę. – Wyglądałam przez okno w kuchni i w łazience, nikogo nie widziałam.

Holgersen ciężko osunął się na stojący najbliżej fotel.

– O Boże, ty mi nie wierzysz, prawda? – wymamrotał.

– Oczywiście, że ci wierzę – zapewniła łagodnie. – Ale to niełatwe. Przypomnij sobie wszystko, co się działo, kiedy byłeś chory. Teraz rozdrapujesz to na nowo.

– Nie porównuj dzisiejszego dnia z tamtym okresem – oświadczył z naciskiem. – Wtedy miałem halucynacje, prawda? A teraz jestem już zdrowy, Helgo. Cato i lensman stwierdzą, że mam rację, bo kula musiała wbić się w ścianę gdzieś nad drzwiami. Wokół mnie posypał się pył. To się da udowodnić.

Helga leciutko się uśmiechnęła.

– Tak. Masz rację, Ingolfie. Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. To na pewno przez ten szok.

Zaczęli rozmawiać szeptem, aż po kilku minutach przerwał im dzwonek telefonu. Holgersen się poderwał i zgięty wpół przesunął się do biurka, żeby odebrać.

– Tu Holgersen – odezwał się podniesionym głosem.

– Tato, to ja – powiedział Cato. – Posłuchaj mnie uważnie. Zaparkowałem przed bramą i nie widzę niczego podejrzanego. Zanim wejdę do domu, chcę okrążyć posiadłość. Potem trzy razy zadzwonię do drzwi, żebyś wiedział, że to ja.

Holgersen odetchnął z ulgą.

– Dziękuję, Cato. Dobrze, że tu jesteś, synu. Czekam.

Kilka minut później usłyszeli umówiony sygnał i razem poszli otworzyć. Za drzwiami stał Cato Holgersen w cywilu, ubrany w modną, nieco luźną kurtkę i pasujące do niej stylem spodnie oraz buty. Przy swoich stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu prezentował się świetnie. Miał ciemne włosy, nieco rzadsze niż ojciec, i bardziej wyrazistą, niemal kościstą twarz, z ciemnymi brwiami i dołeczkiem w brodzie. Był szczupły i wysportowany.

– Cześć, tato – odezwał się. – Sprawdziłem ogród, nikogo tam nie ma. – Przeniósł wzrok za plecy ojca i dodał z uśmiechem: – Cześć, Helgo. Miło cię widzieć.

Odpowiedziała uśmiechem i skinęła mu głową.

– No cóż – podjął Cato. – Rozmawiałem z lensmanem Vikiem, polecił mi się tym zająć. Gdzie zatem widziałeś tę postać?

Ingolf wyszedł na zewnętrzne schody i pokazał.

– Tam – powiedział. – Kiedy do mnie strzelił, stał mniej więcej w tym miejscu. – Przeszedł dalej na podwórze i stanął na szeroko rozstawionych nogach, aby zademonstrować, jak to wyglądało. – W momencie wystrzału usłyszałem tylko przytłumiony huk – podjął – ale kiedy kula trafiła, huknęło znacznie mocniej. Wydaje mi się, że wcelował gdzieś nad drzwiami, bo na schody i na wycieraczkę posypał się pył.

Cato słuchał go z zainteresowaniem.

– Rozumiem – powiedział.

Wyszedł na podwórze i zaczął badać wskazany przez ojca obszar. Od czasu do czasu kucał i wodził palcami po żwirze, ze szczególną dokładnością sprawdził miejsce, z którego według słów ojca ów ubrany na czarno mężczyzna strzelił. W końcu podszedł do drzwi, wnikliwie obejrzał schody i wycieraczkę, a potem ścianę wokół futryny.

– Hm – zamyślił się. – Mówisz, że posypał się pył?

– Tak – odparł Ingolf. – Poleciał na schody i na wycieraczkę.

Cato nerwowym gestem przeczesał palcami włosy.

– Jesteś tego pewien?

– Czy jestem pewien? – Holgersen poczerwieniał na twarzy. – Myślisz, że stoję tu i zmyślam?

– Skąd. – Cato zrobił przepraszającą minę. – Ale widzisz, nad drzwiami nic się nie zniszczyło. A przynajmniej ja tego nie dostrzegam. Ściana jest cała. Bez żadnych uszkodzeń. Sam zobacz.

Holgersen też podszedł do drzwi. Cato i Helga wymienili pospieszne zaniepokojone spojrzenia.

– Ależ, na miłość boską – wydusił z siebie Ingolf. – Jakie to dziwne, przecież widziałem wyraźnie… No i posypało się na mnie.

Nachylił się i sam sprawdził, ale i schody, i wycieraczka wyglądały czysto i bez zarzutu, były w takim stanie, w jakim Helga pozostawiła je kilka godzin wcześniej, kiedy sprzątała. Holgersen zachwiał się na nogach i musiał przytrzymać się futryny.

– Jezu Chryste – powiedział niepewnie. – Nic już nie rozumiem.

Cato złapał go za ramię.

– Chodź, wejdziemy do domu, usiądziemy – zaproponował z powagą.

Ingolf wstrząśnięty kiwnął głową i bez protestów ruszył za synem. Ręce mu drżały, a twarz miał bladą i ściągniętą. W salonie usiedli w fotelach i przez długą chwilę milczeli.

– Powiedz mi, Helgo – zaczął Cato delikatnie. – Ty też słyszałaś, co tu się działo?

– Nie. Rozwiązywałam krzyżówkę, wyjęłam z ucha aparat i nic do mnie nie dotarło. – Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła nos. – No ale, Cato – powiedziała niemal błagalnie. – Znalazłeś chyba jakieś ślady na zewnątrz, prawda?

Cato popatrzył jej w oczy. Zauważyła, że jest zmartwiony.

– Nie, Helgo – odparł. – Nie znalazłem żadnych śladów. – Niepewnie zerknął na ojca, siedzącego nieruchomo, zapatrzonego przed siebie. Potem rozłożył ręce, ciężko westchnął i zakończył: – Tego po prostu nie da się wytłumaczyć.

_______________

1 Lensman – do roku 2021 w Norwegii szef okręgu policyjnego pierwszego szczebla, pełniący obowiązki szefa policji i wykonujący pewne zadania administracyjne (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

ROZDZIAŁ 2

Noc z niedzieli na poniedziałek była wilgotna i mroźna. Warstwa szronu niczym biały dywan pokryła całe Fjellberghavn, tworząc baśniowy nastrój w jasnym świetle księżyca.

Dwadzieścia pięć po czwartej nad ranem spokój Ingolfa Holgersena znów się skończył. Taką przynajmniej godzinę wskazał zegarek, kiedy Ingolf usiadł na łóżku i mrużąc krótkowzroczne oczy, patrzył w jego tarczę, po tym jak coś go obudziło. Długo siedział, nasłuchując, ale nic już nie usłyszał, położył się więc z powrotem.

Powoli już odpływał, gdy nagle znów się poderwał. Tym razem nie miał wątpliwości: wyraźnie słyszał, że ktoś mocno i rytmicznie stuka w szybę okna sypialni. Cztery razy, krótka przerwa, znów cztery razy i znów przerwa, i jeszcze cztery stuknięcia. Potem zapadła cisza.

Ingolf siedział sztywny jak kij, ale serce mu waliło i lęk ściskał w piersi. W końcu zebrał się na odwagę, wstał z łóżka i niepewnie podszedł do okna.

Ostrożnie odsunął na bok zasłonę. Księżyc w pełni oślepił go zimnym światłem. Tuż przed sobą, w odległości zaledwie dwóch, może trzech metrów, Ingolf zobaczył na balkonie ciemną postać. Stała nieruchomo, z rękami zwieszonymi wzdłuż boków. Nie dało się stwierdzić, czy jest odwrócona przodem czy tyłem. Holgersen przerażony patrzył, jak ten ktoś powoli podnosi rękę, tak aby pokazać zarys pistoletu.

Były przedsiębiorca opuścił zasłonkę, jednym ruchem się obrócił i zbiegł po schodach na tyle szybko, na ile pozwalały mu siedemdziesięcioletnie nogi. Zdyszany dotarł do biurka i chwycił słuchawkę telefonu. Drżącymi palcami zaczął wybierać numer do syna, ale przerwał, słysząc ostry stukot z okna tuż obok. Odwrócił się i krew zakrzepła mu w żyłach. Patrzył wprost na zamaskowaną i słabo oświetloną twarz tej strasznej postaci. Pistolet groźnie celował wprost w niego. Holgersen rzucił słuchawkę i wybiegł do przedpokoju. Z bijącym sercem otworzył szarpnięciem drzwi do schowka pod schodami, wsunął się do środka i mocno zamknął drzwi za sobą.

Minęło dużo czasu, zanim odważył się stamtąd wyjrzeć. Nic nie było widać, nic nie było też słychać. Ostrożnie wygramolił się ze schowka i na czworakach wrócił do salonu, z przerażeniem patrząc w okna i ciemność na zewnątrz. Cały się trząsł i nie potrafił nad tym zapanować.

Przestępując z nogi na nogę, czekał, aż syn wreszcie odbierze telefon. Czoło oblał mu zimny pot, a serce waliło jak szalone. Wreszcie jednak rozległ się zaspany głos Catona:

– Halo?

– To ty. Nareszcie. On znów tu jest. Stoi za oknem i wymachuje pistoletem. – Holgersen ze szlochem łapał powietrze. – Co mam robić? On chce mnie zabić. Przyjedź, Cato, przyjedź natychmiast!

– Kto chce cię zabić? – spytał zamroczony snem syn.

– Ten w czerni. Wrócił! Znów ma pistolet. Musisz przyjechać, bo mnie zastrzeli!

Cato milczał.

– Uspokój się, tato – powiedział w końcu. – Staraj się zachować zimną krew. Przyjadę. Tylko nikomu nie otwieraj drzwi, dobrze? Dopiero kiedy usłyszysz mój sygnał, ten, który ustaliliśmy dzisiaj.

– Pospiesz się, chłopcze! Szybko! Kiedy możesz tu być?

– Przecież wiesz, że mam do przejechania spory kawałek. Postaram się być jak najprędzej.

Ingolf przez chwilę stał niepewny przy telefonie, usiłując odzyskać kontrolę nad ciałem. W końcu znów sięgnął po słuchawkę i wybrał numer do Helgi Moene.

Tym razem czekał naprawdę długo, bo Helga musiała założyć aparat, zanim odebrała telefon dzwoniący na nocnej szafce.

– Słucham? – rozległ się wreszcie jej zaspany i zalękniony głos.

– Helgo, to ja. – Holgersen próbował ukryć drżenie we własnym głosie. – Ja… wiem, że nie powinienem zakłócać ci spokoju w nocy, ale… – Głos mu się załamał.

– Co się dzieje, mój drogi? – spytała z lękiem. – Wiesz, która godzina? – Na kilka sekund w telefonie zapanowała cisza. – O Boże – odpowiedziała samej sobie. – Jest za dwadzieścia piąta.

– Przykro mi – rzucił Ingolf zdesperowany. – Ale zrozum, muszę z kimś porozmawiać, czekając na Catona.

– Ależ, mój drogi. Chyba nie czekasz na Catona o wpół do piątej rano? – spytała z lekką złością. – Co się znowu stało?

– To ten człowiek w czerni – wyjaśnił Ingolf. – Znów tu jest i… chce mnie zastrzelić! Był na balkonie w sypialni, z pistoletem w ręku, i stukał w szybę. Naprawdę, Helgo!

Długo milczała.

– Ingolfie – oświadczyła w końcu zdecydowanie. – Zaraz u ciebie będę. Wezmę samochód. Jeśli naprawdę ktoś jest u ciebie w ogrodzie, będzie się musiał z tego wytłumaczyć, bo inaczej nie nazywam się Helga Moene. Pistolet nie pistolet, mnie nie przestraszy. Jestem za stara na takie rzeczy.

– To może być niebezpieczne! – usiłował protestować Holgersen. – Nie wolno ci!

Ale jakby rzucał grochem o ścianę. Helga już się rozłączyła. Holgersen, nie wiedząc, co robić, stał ze słuchawką w ręku, roztrzęsiony i wystraszony, sam w wielkim domu, w poczuciu strasznego zagrożenia.

Jakiś ruch kazał mu się odwrócić w stronę okna i wtedy zaczął głośno krzyczeć. Postać w ciemnym ubraniu stała tuż za szybą i patrzyła wprost na niego, potężna i groźna.

Holgersen, chwiejąc się na nogach, zaczął się cofać, w końcu się odwrócił i wybiegł z salonu, płacząc jak dziecko. W biegu potknął się o próg, poleciał na ścianę w przedpokoju i z hałasem runął na podłogę. Ze skaleczeń na twarzy popłynęła krew, ale on tego nie czuł. Z trudem się podniósł, niepewnie wspiął się po schodach na piętro i zamknął się w jednym z pokoi gościnnych.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Ingolf miał wrażenie, że ten dźwięk przeszywa go do szpiku kości, wnika w każdy nerw i rozdrapuje dawne rany. Z jękiem osunął się na podłogę i zasłonił uszy.

Po pewnym czasie, który wydawał się mu wiecznością, w domu zapanowała cisza. Odsunął ręce od uszu, rozejrzał się i w tej samej chwili usłyszał, jak otwiera się i zamyka furtka w ogrodzie. Podszedł od okna i wyjrzał zza zasłonki. Ścieżką zdecydowanym, mocnym krokiem maszerowała Helga.

Holgersen obserwował ją, nie wiedząc, co robić. Czy powinien zbiec na dół i wciągnąć ją do domu, żeby była bezpieczna, czy raczej zastukać w szybę i krzyknąć, że musi uciekać? Postaci w ciemnym ubraniu nigdzie nie widział.

Zanim się na cokolwiek zdecydował, Helga zatrzymała się na środku alejki i zmrużonymi oczami zaczęła wpatrywać się w tę stronę domu, która wychodziła na morze. W końcu pewnym krokiem ruszyła przez trawnik.

Ogarnięty paniką Holgersen zaczął stukać w szybę.

– Helgo! – krzyknął. – Nie idź tam! Wracaj! Jak najszybciej wejdź do domu!

Helga ani go nie słyszała, ani nie widziała. Ze stanowczą miną dalej szła przed siebie, aż zniknęła mu z pola widzenia. Holgersen podbiegł do drzwi i zaczął szarpać za klamkę, w końcu uprzytomnił sobie, że zamknął się na klucz, więc nie bez trudu otworzył zamek i przeszedł do okna we własnej sypialni.

Wielki balkon zasłaniał widok na taras poniżej. Ingolf przez chwilę wahał się, co robić, w końcu jednak zebrał się na odwagę, otworzył drzwi balkonowe, ostrożnie wyszedł i wychylił się przez balustradę. Zdrętwiał. W świetle zewnętrznej lampy zobaczył, że Helga zdecydowanym krokiem zbliża się do węgła domu. Wzdłuż drugiej ściany miękko jak kot nadchodził ten w czerni.

Zanim Ingolf zdążył zareagować, tamtych dwoje na dole stanęło twarzą w twarz tuż pod balkonem.

Helga oprzytomniała pierwsza.

– Kim ty jesteś? Dlaczego ośmielasz się zakłócać spokój takiemu człowiekowi jak Ingolf Holgersen? – spytała ze złością.

Śmiało chwyciła kominiarkę i zerwała ją z głowy natręta, odsłaniając jego twarz. Holgersen miał wrażenie, że krew krzepnie mu w żyłach. Wychylił się jeszcze mocniej, żeby i on mógł zobaczyć chociaż fragment tej twarzy. Ale z góry okazało się to niemożliwe.

Osoba w ciemnym stroju z powrotem zasłoniła twarz kominiarką i wyciągnęła pistolet. Wycelowała nim w Helgę, która znieruchomiała i wyjątkowo zaniemówiła. Przypominająca cień postać agresywnie szturchnęła Helgę w pierś. Kobieta zatoczyła się i całym ciężarem ciała wpadła na balustradę na samym skraju tarasu. Przez moment wydawało się, że balustrada wytrzyma, pękła jednak z trzaskiem i Helga tyłem runęła w dół urwiska schodzącego do morza.

Holgersen z głośnym krzykiem rzucił się do drzwi wejściowych, raz po raz wołając Helgę. Zapomniał o własnym bezpieczeństwie, w myślach miał wyłącznie Helgę i to, co jej zrobił ubrany na ciemno napastnik.

Początkowo nie mógł jej dojrzeć, ale w końcu usłyszał ciche jęki na zboczu. Ostrożnie uklęknął i wychylił się poza brzeg tarasu. Dostrzegł ją na niewielkiej skalnej półce, zaledwie półtora metra niżej. Próbowała stanąć na nogi. Zobaczył, że krew jej leci z zadrapań na twarzy i z rany z tyłu głowy.

– Mówiłem, że masz uważać! – krzyknął. Wyciągnął do niej rękę, drugą przytrzymując się słupka balustrady. – Złap się mnie!

Helga chwyciła go za ramię, a on powoli zaczął wciągać ją po zboczu.

– Uważaj, Ingolf!

Z tyłu pojawił się napastnik. Przeklinając, nachylił się nad Ingolfem, złapał go za rękę i brutalnie zaczął odciągać na bok.

Helga nie wypuszczała dłoni Ingolfa z uścisku, wbiła paznokcie w jej grzbiet. Napastnik jednak ciągnął za mocno. Musiała się puścić i rozkładając ręce, na próżno usiłowała odzyskać równowagę. Z przeciągłym krzykiem runęła do tyłu i zaczęła spadać ku brzegowi morza, obijając się o strome zbocze.

Napastnik w czerni zniknął, ale Ingolf nie zwrócił na to uwagi. Nie myśląc o własnym bezpieczeństwie, położył się na brzuchu i w ten sposób zaczął się zsuwać.

Helga Moene leżała na plecach, rozciągnięta na przybrzeżnych kamieniach, z rękami rozrzuconymi na boki i jedną nogą wykręconą w nienaturalnej pozycji pod drugą. Jej włosy ledwie kołysały się w wodzie, poruszane niewielkimi falami, które marszczyły powierzchnię morza nad ranem.

Holgersen czołgał się w jej stronę, cały czas powtarzając jej imię. Gdy wreszcie do niej dotarł, nachylił się nad nią i chwycił ją za rękę.

– Helgo – powiedział drżącym głosem. – Wstań, pomogę ci!

Nie odpowiedziała. Wpatrywała się przed siebie szeroko otwartymi pustymi oczami. Usta miała rozchylone, znieruchomiałe w krzyku, który został tak brutalnie przerwany. Wokół jej głowy woda powoli zabarwiała się na czerwono.

Helga Moene nie żyła.

ROZDZIAŁ 3

Ingolf Holgersen klęczał obok Helgi, apatycznie patrząc w dal. Bujne włosy, zazwyczaj tak starannie zaczesane do tyłu, opadły mu na twarz. Nie zorientował się, że przyszedł syn, który stał teraz na krawędzi urwiska, z przerażeniem patrząc na obraz w dole.

– Tato! – zawołał w końcu Cato ostro. – Co tu się, u diabła, stało?

W ciągu paru chwil był już przy nich.

– O Boże! – westchnął i nachylił się nad Helgą. Zbadał ją, wstrząśnięty, potem się wyprostował i obrócił do ojca. – Jak do tego doszło?

Holgersen odwrócił się powoli i półprzytomny spojrzał na syna, odruchowo odgarniając włosy z twarzy.

– Ten w czerni – mruknął mechanicznie i tak cicho, że ledwie go było słychać. – To ten ubrany na czarno.

Cato przykucnął i położył mu rękę na ramieniu.

– Chodź, tato – powiedział. – Nie możemy tu zostać. Heldze już nie pomożemy.

Przeszedł go dreszcz, ale podniósł się i pomógł ojcu stanąć na nogi. Holgersen biernie mu się poddawał.

– To ten w czerni – szepnął jeszcze raz. – On… on ją zepchnął. Widziałem. – Głos zaczął mu drżeć. – To jakiś spisek. Teraz będzie chciał dopaść mnie. Może się tu zjawić w każdej chwili, synu.

Ingolf zaczął się niekontrolowanie trząść. Cato objął go ramieniem i uścisnął.

– Chodź – powtórzył. – Wejdziemy do domu i tam porozmawiamy. Nie możesz zostać na tym mrozie w samej piżamie.

Z drżeniem jeszcze raz zerknął na Helgę, chwycił ojca pod rękę i częściowo go ciągnąc, a częściowo podtrzymując, doprowadził do domu i ostrożnie posadził w fotelu w salonie.

– Już dobrze – powiedział. – Posiedź tu sobie, a ja zadzwonię do lensmana Vika.

Później Cato zatelefonował jeszcze do domu i obudził żonę. W krótkich słowach przedstawił jej sytuację, zaofiarowała się, że zaraz przyjedzie. Cato podziękował jej i nie przeciągał rozmowy.

– Charlotte niedługo tu będzie – poinformował ojca. – To dobrze, prawda?

Holgersen półprzytomny podniósł wzrok. Oczy miał martwe. Cato poczuł, że łzy cisną mu się do oczu. Ojciec najwyraźniej kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością. Znalazł się w swoim schizofrenicznym świecie, pełnym urojeń i wizji grożących mu niebezpieczeństw, tak jak dwa lata temu i jeszcze kilka razy wcześniej.

– Ona też umrze – wymamrotał Ingolf ledwie słyszalnie. – On tak postanowił.

– O czym ty mówisz?

– Ten w czerni – odparł Holgersen odrobinę głośniej. – Tak zdecydował. Wiem o tym, bo dostałem przekaz od… od Boga. Ich jest cała armia, dopadną nas wszystkich.

Cato przystawił sobie krzesło bliżej ojca i usiadł.

– Nikt nie umrze, tato – zapewnił ze łzami w oczach. – Z Helgą to był wypadek, prawda? Niedługo przyjedzie lensman. Nie bój się, my wszyscy się tobą zaopiekujemy.

Ujął dłoń ojca i lekko ją ścisnął. Długo tak siedzieli, a gdy wreszcie zaczęło wyglądać na to, że ojciec trochę się uspokoił, Cato wyszedł okryć zwłoki Helgi prześcieradłem.

Ingolf dalej siedział apatyczny. Od czasu do czasu mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa, patrząc przed siebie niewidzącymi oczami. Nagle rozległ się ostry dzwonek do drzwi, który przywołał go do rzeczywistości.

– Cato! – zawołał półgłosem.

Nie doczekał się odpowiedzi. Natomiast dzwonek odezwał się jeszcze raz. Holgersen z szeroko otwartymi oczami podniósł się, przez chwilę tak stał, po czym z wolna osunął się na kolana i pochylił, jak modlący się muzułmanin. Z rękami przy uszach, podejmując rozpaczliwą próbę odcięcia się od szaleństwa, zaczął się kołysać w przód i w tył równym, monotonnym rytmem.

Cato stał na brzegu przy Heldze Moene, gdy jego uwagę przyciągnęły kroki rozlegające się na tarasie. Zadarł głowę. Jego korpulentny szef zbliżał się zdyszany do węgła domu, włosy sterczały mu na wszystkie strony, brodata twarz była zaspana, a z kącika ust zwisało mu wielkie cygaro. Tuż za nim szedł jego pies Birk.

– Halo, jestem tu, na dole! – zawołał Cato i pomachał rękami.

Lensman Ole Vik zatrzymał się przy zniszczonej balustradzie. Pykając dymem z cygara, zmrużonymi oczami patrzył na młodszego kolegę, którego w ciemności ledwie mógł dostrzec. Pies usiadł przy nim i wpatrywał się w tę samą stronę co jego pan.

– Co się dzieje? – spytał lensman grzmiącym głosem.

W ostrym świetle księżyca lensman wyglądał niesamowicie. Catonowi przyszło do głowy, że trzeba naprawdę dobrze znać Olego Vika, aby wierzyć, że ma się do czynienia z profesjonalistą i szanowanym przedstawicielem władz, a nie z jakimś dzikusem. Był mężczyzną potężnej budowy, miał kręcone włosy, brodę czarną jak węgiel i głos tak donośny, że osoby, które go nie znały, mogły się przestraszyć. Za tą dość przerażającą fasadą biło jednak gorące serce, o czym wiedział Cato, a dwoje oczu na zarośniętej twarzy patrzyło na otoczenie ze szczerym zainteresowaniem, wzrokiem zdradzającym zdecydowanie, ale i dobro.

Ole Vik był jedyną osobą w całej niewielkiej gminie, która mogła uchodzić za celebrytę. Ta nieszablonowa, barwna postać wyrażająca zdecydowane sądy działała na media jak magnes. Cato wiedział, że zwierzchnik byłby mile widziany zarówno w programie „Tabloid” prywatnej stacji TV2, jak i w programach publicystycznych państwowej NRK1. Lensman jednak zawsze odmawiał. Pokazywanie się w mediach ogólnokrajowych nie służyło jego pracy.

– Tak jak ci mówiłem przez telefon, Helga Moene miała wypadek – wyjaśnił Cato i zaczął wspinać się ku tarasowi.

– Z tej tyrady, którą wygłosiłeś przez telefon, nie dotarło do mnie ani jedno słowo – poskarżył się lensman. – Oprócz tego, że chodzi o coś poważnego. Czy to ma jakiś związek z wczorajszymi wydarzeniami? Cato, jest środek nocy, bardzo cię proszę, opowiedz wszystko jeszcze raz, powoli i spokojnie. Co się stało pani Moene?

Cato wyjaśnił, co zaszło, i wskazał na zwłoki.

– Ona tam leży – zakończył. – Okryłem ją prześcieradłem.

Ole Vik zaklął cicho, wychylił się nad krawędzią i z niedowierzaniem spojrzał w stronę wskazaną przez Catona.

– Naprawdę nie żyje? – jęknął. – A gdzie twój ojciec?

– W domu. – Cato popatrzył na szefa z rozpaczą w oczach. – Chyba choroba znów się odezwała – dodał drżącym głosem. – A już tak długo nie miał żadnych symptomów. W ogóle tego nie rozumiem.

Ole przełknął ślinę.

– Jest sam?

– Tak.

– Przed chwilą kilka razy dzwoniłem do drzwi. – Lensman patrzył na podwładnego z zatroskaną miną. – Nikt mi nie otworzył.

Cato z trudem łapał oddech.

– Muszę do niego natychmiast iść – oświadczył. – Dzwonek mógł go przestraszyć. Nagle zaczął się bać wszystkiego, również telefonu.

Lensman zgasił cygaro.

– Idź do niego od razu – powiedział ze współczuciem. – A ja się zorientuję tu, na dole, i zaraz do was dołączę.

Otwierając sobie kluczem drzwi, Cato usłyszał Charlotte biegnącą ogrodową ścieżką. Zatrzymała się przed nim i z przerażeniem rozejrzała w świetle zewnętrznej lampy.

– Co się dzieje? – spytała z lękiem w głosie.

Pokrótce opowiedział, co się wydarzyło.

Patrzyła na niego wielkimi oczami. Z jej twarzy, pociągłej i atrakcyjnej, na co dzień uśmiechniętej, teraz biło zmartwienie. Charlotte była średniego wzrostu, miała długie jasne włosy pospiesznie związane w koński ogon.

– Gdzie jest Helga? – spytała, z trudem wymawiając słowa.

Cato wskazał za węgieł domu w stronę zniszczonej balustrady.

– Cieszę się, że przyjechałaś, Charlotte.

– Razem się tym zajmiemy – zapewniła go. – Chodź, pójdziemy do Ingolfa.

Holgersen leżał skulony na podłodze w salonie. Charlotte kucnęła przy nim.

– Ingolfie – odezwała się łagodnie. – Jesteśmy tutaj, Cato i ja. Chodź, pomożemy ci przenieść się na kanapę. – Spojrzała na męża. – Nie powinniśmy zadzwonić po lekarza?

Holgersen cały się spiął.

– Tylko żadnego lekarza! – syknął zaskakująco ostro. – Po moim trupie, jasne? – Oczy mu błyszczały.

– Dobrze, jak chcesz, to była tylko propozycja – powiedziała uspokajająco Charlotte i z rezygnacją popatrzyła na Catona.

Razem ujęli Ingolfa pod pachy i ostrożnie go podnieśli. Bez oporów pozwolił się położyć na kanapie. Cato wsunął mu poduszkę pod głowę, a Charlotte przyniosła pled i okryła nim teścia. Potem usiadła obok i ujęła Ingolfa za rękę.

Leżał z szeroko otwartymi oczami i patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Wyraźnie było widać, że jest w szoku. Po pewnej chwili jednak powieki zaczęły mu opadać, aż wreszcie całkiem się zamknęły. Podbródek się rozluźnił, oddech pogłębił, a w końcu przeszedł w regularne chrapanie.

Charlotte delikatnie odłożyła jego rękę i wstała. Odwróciła się do męża i ze szlochem rzuciła mu się w ramiona.

Niedługo potem trzasnęły drzwi wejściowe, a delikatne pukanie i przytłumione „halo” zapowiedziały nadejście lensmana.

– Jak on się czuje? – Vik patrzył na Charlotte i Catona z zatroskaną miną.

– Śpi – wyjaśnił Cato i pochylił się, żeby pogłaskać psa, który przyszedł za lensmanem.

Vik roztargnionym gestem podrapał się po głowie, jeszcze bardziej mierzwiąc rozczochrane włosy, i obciągnął nieco przyciasny sweter.

– Da się z nim porozmawiać? – spytał.

Charlotte pokręciła głową.

– Jest za bardzo wzburzony.

– To chyba rzeczywiście nie ma sensu – potwierdził Cato.

– Wezwaliście karetkę?

– Wydaje mi się, że powinniśmy dać mu pospać w spokoju – odparł Cato i opowiedział o reakcji ojca na propozycję sprowadzenia lekarza.

Lensman się zastanowił.

– Wobec tego porozmawiam z wami.

Cato pokiwał głową.

– Możemy usiąść w kuchni – zaproponował.

Usiedli wokół pomalowanego na niebiesko stołu w dużej, praktycznie urządzonej kuchni. Birk, otrzymawszy polecenie, że ma się położyć, wszedł pod stół i oparł głowę o stopy Charlotte.

– Nastawić kawę? – spytał Cato, patrząc na nich pytająco.

Potaknęli.

Przygotował więc ekspres, wystawił filiżanki i popielniczkę. Potem usiadł obok żony. Charlotte z kieszeni kurtki wyjęła papierosy, zapaliła jednego i głęboko zaciągnęła się dymem.

– O, jak dobrze!

Ole uśmiechnął się do niej i przeniósł spojrzenie na Catona.

– Wczoraj wieczorem wspomniałeś, że Ingolf prawdopodobnie ma nawrót choroby – zaczął. – Możesz to doprecyzować?

Cato niespokojnie poruszył się na krześle. Szczupłą twarz miał bladą i ściągniętą.

– Ojciec cierpi na schizofrenię paranoidalną – odparł cicho. – To się zaczęło już w młodości. Później wielokrotnie nawracało. Niekiedy ataki były silne. W ostatnich latach czuł się dobrze, choroba była w remisji, ale dwa lata temu znów zaatakowała, mocniej niż kiedykolwiek. Musiał sprzedać firmę i przestać pracować.

– Dobrze to pamiętam – powiedział Ole. – Nie chciałeś przejąć firmy, więc dzieło jego życia musiało przejść w obce ręce.

– Nigdy mi tego nie wybaczył. – Cato zasmucony spuścił głowę. – Ale nie odziedziczyłem po nim talentu do interesów, więc nic by z tego nie wyszło. Nie miałem zresztą ochoty nawet próbować.

– Źle się stało dla twojego ojca, ale dla mnie dobrze, bo dzięki temu mogłem zachować zdolnego funkcjonariusza. – Lensman roześmiał się rozbrajająco i odruchowo obciągnął sweter. Jeszcze dwa lata temu sweter był na niego dobry, ale ostatnio zrobił się za ciasny i opinał ciało w miejscach, w których nie powinien opinać. Lensman miał swobodny stosunek do własnego ciała i nie za bardzo przejmował się lekką nadwagą, żyjąc w przekonaniu, że wnętrze liczy się bardziej niż wygląd. Uważał jednak, że z tego powodu nie należy wcale podkreślać swoich gorszych stron, dlatego ten sweter niepomiernie go irytował. Powinien był włożyć coś innego.

– Poprzednim razem został przymusowo zabrany do szpitala – podjął Cato zachrypniętym głosem.

Ole w zamyśleniu pokiwał głową.

– Ale potem doszedł do siebie i był zdrowy aż do teraz? – upewnił się.

– Owszem. Teraz jednak nagle pojawiły się urojenia i myśli prześladowcze. Trudno to zrozumieć.

– Musi się nim zająć lekarz, jak tylko nastanie dzień – stwierdził lensman. – Później z nim porozmawiam.

– Wobec tego znów trzeba będzie umieścić go w szpitalu pod przymusem – uśmiechnął się lekko Cato. – Nigdy nie uda ci się skłonić tego uparciucha, żeby przyznał, że jest chory i potrzebuje leczenia. Już przechodziliśmy przez to piekło.

– Musisz zrozumieć – wtrąciła się Charlotte – że Ingolf ma zniekształcony obraz rzeczywistości i własnego zachowania. Oczywiście wtedy, kiedy choroba się odzywa. Jest wówczas przekonany, że to inni zachowują się niewłaściwie, a nie on.

– Rozumiem – powiedział zamyślony Ole. – Zajmiemy się tym problemem, gdy przyjdzie na to czas.

Wyjął z kieszeni cygaro i powoli w roztargnieniu już miał je zwilżyć, gdy nagle przypomniał sobie, gdzie jest, i zaraz schował je z przepraszającym uśmiechem.

– Wybaczcie, ale muszę o coś spytać. Powiedzcie mi, czy Ingolf jest agresywny, kiedy choroba atakuje? W jakikolwiek sposób skłonny do przemocy?

Cato zdecydowanie pokręcił głową.

– Nie, wprost przeciwnie. Po prostu zamyka się w sobie. W okresach remisji, czyli najczęściej, jest pełen temperamentu i energii, ale nigdy nie bywa agresywny. Czasami może się wydawać nieprzyjemny z powodu ataków paranoi. Na ogół wtedy, kiedy dochodzi do sytuacji, która wzmacnia w nim poczucie zagrożenia. Potrafi wówczas krzyczeć, trzaskać drzwiami, przyjmuje pozycję obronną.

– Kogoś, kto nic nie wie o jego chorobie, może to przerazić – włączyła się Charlotte. – Oczy wydają mu się płonąć. Wygląda na kompletnego szaleńca.

– Przecież nim wtedy jest – zauważył cierpko Cato.

Ole się roześmiał.

– Jak się dorastało u boku tak chorego ojca, Cato?

– Prawdę mówiąc, byłem już dorosły, kiedy się dowiedziałem, że coś mu dolega. Sporo klocków ułożyło się wtedy na swoich miejscach, ale w czasach mojego dzieciństwa choroba ojca nigdy nie stanowiła problemu.

– Chociaż był kilkakrotnie w szpitalu? – zdziwił się lensman.

Cato pokiwał głową.

– Przede mną to ukrywano. Mówiono mi, że ojciec wyjechał.

– A jak się teraz układa między wami?

– W porządku. – Cato wzruszył ramionami. – Chociaż ojciec uważa mnie za kogoś w rodzaju syna marnotrawnego, który go kompletnie zawiódł.

– I z którego Ingolf zrezygnował – dodała Charlotte. – On po prostu taki jest. Ma niespożytą energię, czasami bywa jej aż za dużo. Pomyśl tylko, co zdołał zbudować mimo swojej choroby. I ile pieniędzy poświęcił przez te lata na cele dobroczynne. To dobry człowiek i bardzo go polubiłam, chociaż niełatwo było do niego dotrzeć.

– Ale mnie nigdy nie wybaczy – westchnął Cato. – Naprawdę czuje do mnie urazę za to, co się stało z firmą.

– A jak się układają jego relacje z sąsiadami?

Charlotte i Cato popatrzyli na siebie.

– Różnie – przyznała Charlotte.

Cato wstał, wziął z ekspresu dzbanek z kawą i nalał jej do filiżanek.

– Pamiętaj, że w takiej małej miejscowości nietrudno o zazdrość – wyjaśnił. – Poza tym, jak przed chwilą powiedziała Charlotte, ojciec to człowiek, który dobrze wie, czego chce. Kiedy wbije sobie coś do głowy, trudno go powstrzymać. Jest wręcz nadludzko zdecydowany i dynamiczny. Z całą pewnością znajdzie się sporo ludzi, którym nadepnął na odcisk.

– Wśród sąsiadów?

– Między innymi.

– Czy ludzie wiedzą o jego chorobie?

– Nie sądzę. W ogóle się o niej nie mówi. Nigdy o tym nie rozmawiał, nawet z nami. Nie, raczej wykluczone, by ktokolwiek o tym wiedział.

Lensman pokiwał głową i wypił łyk kawy.

– I co teraz będzie? – spytała Charlotte.

– Czekamy na pomoc z zewnątrz – odparł Ole Vik. – Poinformowałem o tym, co się stało, dyżurnego prokuratora2 z komendy policji w Borgu. Lekarz sądowy i technicy powinni zjawić się w ciągu godziny. Muszę prosić, żeby nikt niepotrzebnie nie kręcił się wokół domu.

Charlotte chciwie zaciągnęła się dymem i sięgnęła po filiżankę.

– Aż trudno uwierzyć, że coś takiego się stało.

Zapadła cisza, w której dotarło do nich głębokie pochrapywanie Ingolfa w salonie.

– A co z Helgą? Będzie tak leżeć? – zaniepokoiła się Charlotte.

– Niedługo pewnie ją zabiorą – odparł lensman. – To będzie zależało od decyzji patologa. I od badań, które przeprowadzą nasi ludzie.

– A dokąd ją zabiorą?

– Zostanie przewieziona na sekcję zwłok.

Znów umilkli.

– Powiedzcie mi – odezwał się Vik po chwili – czy Helga Moene ma jakąś rodzinę? Będziemy musieli przecież powiadomić najbliższych. – Spojrzał na nich pytająco.

Cato kiwnął głową.

– Ma syna w moim wieku. Na imię mu Petter. Mieszka w okolicy Bergen.

– A dokładniej?

– W Åsane, na północ od centrum miasta.

Ole wyjął notes i zapisał.

– Nosi takie samo nazwisko jak matka?

– Tak.

– Czyli Petter Moene. – Ole zapisał i tę informację, po czym odłożył notes i długopis na stół. – Powiedz mi, czy twój ojciec ma na ciele jakieś ślady, które świadczyłyby o tym, że wdał się w bójkę czy coś podobnego? – spytał. – Jakieś rany czy zadrapania?

Cato spojrzał na szefa z ponurą miną, jakby nie miał ochoty odpowiadać.

– Ma kilka drobnych zadrapań na twarzy – odparł, wzruszając ramionami. – Ale to przecież nie musi nic oznaczać. Był tak wzburzony, że pewnie się przewrócił i uderzył, prawda?

– Oczywiście – przyznał Ole. – Niczego nie można wykluczyć.

– Ma też kilka dziwnych ran na grzbiecie dłoni. – Charlotte popatrzyła na nich przerażona. – Zauważyłam je, kiedy przy nim siedziałam. Wyglądają tak, jakby ktoś go podrapał.

– Daj spokój, Charlotte! – zaprotestował Cato. – To nie są żadne podrapania. – Nachylił się nad stołem i dodał stanowczo: – Ole, ojciec nie jest człowiekiem skłonnym do przemocy.

– Tak, tak, zrozumiałem. – Lensman pokiwał głową. – Wspomniałeś, że Ingolf miał wielu wrogów. Sądzisz, że ktoś z nich mógł mieć dostatecznie silny motyw, żeby pragnąć jego śmierci albo chcieć go skrzywdzić w jakiś inny sposób?

Cato długo się zastanawiał.

– Nie. Trudno mi w to uwierzyć – odparł. – Ojciec bez wątpienia niejednemu nadepnął na odcisk, ale…

– Będziemy mogli dotrzeć do takich osób, jeśli to się okaże konieczne?

– Tak, na pewno – odrzekł Cato bez przekonania. – Ale chyba nie sądzisz, że któryś z dawnych wrogów ojca zaczął po tylu latach biegać nocami po jego ogrodzie?

Lensman uśmiechnął się leciutko.

– Rzeczywiście nie brzmi to zbyt prawdopodobnie – przyznał i znów obciągnął sweter. – Ale na razie nie mogę wykluczyć żadnej ewentualności. Czy ostatnio wydarzyło się coś szczególnego, co mogłoby tłumaczyć taki nagły nawrót choroby? Jakiś czynnik, który by ją wywołał?

– Nie. – Cato i Charlotte odpowiedzieli niemal jednym głosem.

Ole się przeciągnął.

– Cato, zrób sobie dzisiaj wolne, zajmij się ojcem. Poza tym musisz być dostępny na wypadek, gdybyśmy chcieli ci zadać jakieś pytania. Niestety, nie jesteś bezstronny, więc nie możesz uczestniczyć w śledztwie. Rozumiesz to, prawda?

– Jasne. – Cato uśmiechnął się z przymusem.

Ole sennie spojrzał na zegarek.

– No cóż – powiedział. – Czeka nas długi dzień.

_______________

2W Norwegii najniższy szczebel prokuratury (odpowiednik polskich prokuratur rejonowych) jest ściśle zintegrowany z policją. Tworzą go policjanci-prawnicy w stopniach młodszy prokurator policji, prokurator policji i inspektor policji. Uprawnienia prokuratorskie ma również komendant okręgowy policji.

ROZDZIAŁ 4

Koledzy Catona przybyli na Strandveien o świcie i otoczyli posiadłość Holgersena biało-czerwoną taśmą policyjną. Później z Borgu przyjechał jeszcze lekarz sądowy i dwóch techników. Patolog zbadał najpierw Helgę Moene tam, gdzie leżała, a po starannym obfotografowaniu miejsca upadku i zabezpieczeniu wszelkich możliwych śladów jej ciało zapakowano do worka i odtransportowano.

Wkrótce potem Ole Vik poszedł do Charlotte i Catona. Ingolf ciągle spał.

– Musimy porozmawiać. – Lensman usiadł przy kuchennym stole. Birk znów ułożył się pod stołem z łbem na stopach Charlotte, co najwyraźniej już mu weszło w zwyczaj.

Kiedy Ole wszedł, Cato akurat jadł akurat kanapkę z dżemem truskawkowym. Szybko przełknął to, co miał w ustach, popił mlekiem i niespokojnie popatrzył na szefa.

– To prawdziwa tortura tak siedzieć bezczynnie, Ole – powiedział, ocierając usta wierzchem dłoni. – Znaleźliście coś? – Odstawił pustą szklankę na stół.

Lensman spojrzał na niego z powagą.

– Nie chcę na razie wysnuwać żadnych konkluzji – oświadczył. – Ciało pani Moene zabrano na sekcję zwłok. Wstępny raport powinien być gotowy jutro przed południem.

– A co powiedział lekarz? – spytała Charlotte.

Ole wzruszył ramionami i odruchowo przeciągnął ręką przez włosy. Sterczały na wszystkie strony i lensman żałował teraz, że kilka godzin wcześniej zrezygnował z obowiązkowego porannego prysznica, tylko od razu wskoczył w ubranie. Czuł się brudny i zaniedbany, nie zdążył nawet umyć zębów, poza tym niewygodnie mu było w obcisłym swetrze.

– Nie chcę na razie mówić za dużo – odezwał się. – Ale mogę zdradzić, że przyczyną śmierci było najprawdopodobniej uderzenie w głowę w wyniku upadku na ostry kamień.

Cato w milczeniu pokiwał głową.

– Potrzebuję pomocy z waszej strony – dodał Ole. – Technicy zabezpieczyli odciski butów, więc potrzebny mi dostęp do obuwia całej rodziny…

– Oczywiście. – Cato już wstawał. – Buty ojca stoją w wiatrołapie. Zawsze je tam zostawia, wchodząc do domu, i wkłada kapcie. Helga robiła tak samo. Mam je przynieść?

– Tak. Poproszę. Zanieś je Arnemu, to on się tym zajmuje.

– Da się w ogóle znaleźć jakieś ślady stóp na zamarzniętej ziemi? – zdziwiła się Charlotte.

– Owszem, dzięki temu, że jest szron. Czy wasze buty też możemy dostać? – Ole uśmiechnął się przepraszająco. – Niedługo je wam oddamy.

Oboje zdjęli buty, Cato wyszedł do wiatrołapu po obuwie ojca. Ole spojrzał na Charlotte.

– Jak się czuje Ingolf? – spytał.

– Ciągle śpi, więc trudno powiedzieć. – Charlotte na chwilę zasłoniła twarz dłońmi. Kiedy opuściła ręce, oczy miała wilgotne. – Rozmawialiśmy trochę z Catonem o szpitalu – podjęła z wysiłkiem. – Ustaliliśmy, że na razie przeprowadzimy się do Ingolfa i zobaczymy, co będzie. Może sam dojdzie do siebie?

– Hm – zastanowił się lensman. – Miałem zamiar zostawić tu policjanta, ale okej. Akceptuję waszą decyzję, że to wy będziecie nad nim czuwać. – Znowu myślał przez chwilę. – Ponieważ Cato jest policjantem. I tylko dlatego – dodał. – Poza tym proszę, żebyście byli przygotowani na wszelkie ewentualności. Również na to, że będziemy musieli się zająć twoim teściem, i to szybko. – Wstał. – Zanim stąd wyjdę, chciałbym zerknąć na Ingolfa i na te jego zadrapania. Obiecuję, że będę się zachowywał cicho.

Przeszli do salonu. Ole nachylił się nad kanapą i uważnie obejrzał zranienia na twarzy starego człowieka. Potem z zainteresowaniem przyjrzał się skaleczeniom na grzbiecie dłoni i wyprostował się zamyślony.

W przedpokoju jeszcze się do nich odwrócił.

– Muszę się dowiedzieć, skąd się wzięły te zadrapania – oświadczył cicho. – Wrócę później. – Spojrzał na zegarek. – Pojadę teraz do domu, szybko się wykąpię i przebiorę. Później zrobię rundę po okolicy i porozmawiam z sąsiadami. Dajcie znać komuś z naszych, kiedy Ingolf się obudzi i trochę dojdzie do siebie. Wezwą mnie.

Pozbycie się swetra i kąpiel przyniosły Olemu prawdziwą ulgę. Pół godziny później lensman z nieodłącznym zadowolonym Birkiem szedł wąską, wysypaną żwirem alejką, prowadzącą na podwórze domu pod adresem Strandveien pięć. Był teraz w pełnym mundurze: w czarnych spodniach z tkaniny bevernylon z białymi odblaskami na dole nogawek i w ciężkich służbowych butach. Na skórzanej kurtce również błyszczały czarno-białe odblaski. Na plecach i na ramionach biały litery układały się w napis „Policja”, a na naramiennikach widniały symbole oznaczające rangę lensmana, trzy złote gwiazdki na czarnym polu otoczone złotą obwódką. Czapka z daszkiem miała z przodu godło państwowe. Mundur przydawał potężnej postaci funkcjonariusza dodatkowej powagi, jednocześnie podkreślając jego silną osobowość.

W przeciwieństwie do domu Holgersena dom przy Strandveien pięć nie był okazałym budynkiem, ale też nie domkiem letniskowym, lecz raczej starym wiejskim domem mieszkalnym, niedużym i pomalowanym na czerwono. Na podwórku stała też stodoła i jakieś komórki. Przed domem parkował najwyraźniej nowiusieńki czarny mercedes S320. Ole przyjrzał mu się z podziwem.

Owalna ceramiczna tabliczka informowała, że mieszkają tu Unni i Andreas Nilsenowie. Ole nacisnął guzik, w środku rozległ się cichy dźwięk dzwonka.

Drzwi ostrożnie uchylił nieogolony mężczyzna w wieku lensmana. Na widok policyjnego munduru otworzył je na oścież.

– Straszne zamieszanie w sąsiedztwie – odezwał się ze źle skrywaną ciekawością. – Czyżby Holgersen wyciągnął kopyta? – Jego twarz otworzyła się w pytającym uśmiechu, który odsłonił nierówne zęby.

Za jego plecami ukazała się pulchna siwowłosa kobieta.

– Co też ty mówisz, Andreas? – powiedziała z wyrzutem. – Tak nie wypada, chyba rozumiesz. – Przepraszająco popatrzyła na lensmana.

Nilsen odwrócił się do niej i uśmiechnął rozbrajająco.

– Zawsze można mieć nadzieję, prawda? – spytał przymilnie.

Ole uprzejmie kiwnął głową i się przedstawił.

– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział. – Ale rzeczywiście badamy sprawę nagłego zgonu. Nie będę państwu zajmować zbyt dużo czasu, chciałbym tylko wiedzieć, czy nie zauważyli państwo czegoś, co mogłoby nam pomóc w śledztwie.

– Wiemy, kim pan jest, panie Vik – oświadczyła Unni Nilsen z uśmiechem. – Proszę wejść. Nie możemy tak stać na dworze, strasznie dzisiaj zimno.

Delikatnie odsunęła męża na bok, żeby zrobić miejsce lensmanowi, i wąskim korytarzem przeszli do przytulnego niewielkiego salonu. Tam usiedli. Birk nie odstępował swojego pana.

– Nie przeszkadza państwu pies? – Vik spojrzał na nich pytająco.

– Ależ skąd! – Unni Nilsen nachyliła się i pogłaskała Birka. – Śliczny piesek – powiedziała z czułością i spojrzała na lensmana. – Czy to border collie?

Ole kiwnął głową.

– Najnowszy członek mojej rodziny. Pies po przejściach, który szczęśliwym trafem znalazł się u mnie. Niejedno w życiu przeżył.

– Biedaczysko. – Unni ze współczuciem popatrzyła na Birka i znów go pogłaskała. – Było ci w życiu źle?

Birk zamerdał ogonem i polizał ją po twarzy. Roześmiała się.

Lensman też się uśmiechnął.

– No dobrze. A wracając do pana Holgersena…

– To jednak o niego chodzi? – Andreas Nilsen potarł nieogolony podbródek, czemu towarzyszył suchy szelest, i z zaciekawieniem spojrzał na lensmana.

– Nie mogę się na ten temat wypowiadać – oświadczył Ole zdecydowanie. – Musimy najpierw powiadomić najbliższych ofiary. Ale jeszcze dzisiaj, tylko nieco później, przygotujemy komunikat dla mediów, w którym będzie podane nazwisko zmarłej osoby i okoliczności jej śmierci.

– A kiedy się to stało? – Unni Nilsen uśmiechnęła się, jakby chciała przeprosić za zachowanie męża.

– Około wpół do piątej.

– W nocy? No to spaliśmy – stwierdził Nilsen. – Nigdy nie podnosimy się z łóżka wcześniej niż o siódmej.

– Nigdy – zawtórowała mu żona.

– A więc nic państwo nie widzieli ani nie słyszeli?

Pokręcili głowami.

Ole zapisał to w wyjętym z kieszonki na piersi notesie.

– Proszę mi powiedzieć – podjął – czy w ostatnich dniach nie zaobserwowali państwo w okolicy czegoś niezwykłego? Odbiegającego od normy?

Spojrzeli po sobie.

Unni Nilsen poprawiła sukienkę.

– A co by to miało być?

– To przecież osiedle, gdzie wszyscy wszystkich znają. Nie zaobserwowali państwo na przykład na Strandveien kogoś obcego?

Znów popatrzyli na siebie i pokręcili głowami.

– A jakieś obce samochody?

– Nie.

Lensman zanotował.

– Na podwórzu stoi mercedes. Należy do państwa?

Pani Nilsen ze śmiechem pokręciła głową.

– Co też pan? To samochód Olava.

– Naszego syna – wyjaśnił Nilsen nie bez dumy w głosie.

– Rozumiem, że jemu się dobrze powodzi – uśmiechnął się uprzejmie Ole.

– Jest jednym z tych geniuszy komputerowych – powiedziała Unni z szerokim uśmiechem. – Od dziecka świata nie widział poza komputerami.

– Sprzedał swoje udziały w firmie, kiedy osiągnęły niebotyczny kurs – wyjaśnił Andreas. – Powiem panu – wychylił się poufale – ten chłopak dostał tyle milionów za swoje udziały, że w porównaniu z nim nawet ten stary jest biedakiem. – Przez okno wskazał na posiadłość Holgersena.

– Naprawdę? – zdumiał się Ole. – No to musicie być dumni.

Oboje zapamiętale kiwali głowami.

– Mam wrażenie, że wyczuwam z państwa strony pewną antypatię do Holgersena – powiedział Ole ostrożnie. – Nie cieszy się państwa szacunkiem?

– No, to nie ulega wątpliwości – odparł ostro Nilsen.

– Andreas! – Unni karcąco spojrzała na męża.

– Ten człowiek idzie po trupach – ciągnął Nilsen głosem pełnym urazy. – I wiem, co mówię. Niech pan spyta ludzi, jak to możliwe, że stary Holgersen ma półhektarową posiadłość w nadbrzeżnym pasie, podczas gdy mój nieodżałowany ojciec z nabożeństwem rozparcelował swoją ziemię na dziesięcioarowe działki.

– To będzie musiało zaczekać – odparł Ole uprzejmie. – Podczas tej fazy śledztwa muszę wyrobić sobie ogólny pogląd. Ale rozumiem, że stosunki sąsiedzkie nie są zbyt dobre?

– Ani trochę. Mój świętej pamięci ojciec umarł przez metody Holgersena, a takich rzeczy się nie zapomina, lensmanie. Ten stary dureń w ogóle nie przejmuje się ludzkimi uczuciami.

Andreas Nilsen patrzył na lensmana spojrzeniem pełnym urazy. Oczy miał wilgotne.

– Rozumiem. – Ole zastanawiał się, notując. – A wasz syn Olav jest u was z wizytą czy tu mieszka?

– Przyjechał na weekend – wyjaśniła Unni. – Bardzo dba o swoich starych rodziców. To naprawdę dobry chłopak.

– To znaczy, że bywa tu często?

– Owszem – powiedziała Unni już ostrożniej. – Czy to ma jakieś znaczenie?

– Raczej nie – uśmiechnął się Ole. – Gdzie on teraz jest?

– Śpi.

Lensman spojrzał na zegarek.

– Chętnie z nim porozmawiamy. Wrócę do państwa trochę później.

– Ale przecież on nie ma z tym nic wspólnego. – Unni patrzyła na lensmana zatroskanymi oczami matki.

– Na pewno nie – odparł Ole spokojnie. – Ale tak jak mówiłem, musimy porozmawiać ze wszystkimi z sąsiedztwa. To rutynowe działania. – Wstał. – Wobec tego idę dalej. – Obciągnął mundur, notatnik i długopis schował do kieszonki na piersi i pożegnał się. Zdecydowanym krokiem wyszedł ze swoim czworonogim przyjacielem, nie odstępującym go ani na krok.

Na podwórzu przez krótkofalówkę dano mu znać, że Ingolf Holgersen się obudził i jest gotowy na rozmowę.

ROZDZIAŁ 5

Dom Holgersena przy Strandveien osiem był niezwykłą posiadłością. Białą murowaną willę krytą holenderską dachówką, z niewielkimi oknami i ozdobnymi łukami, zaprojektował słynny architekt Ole Landmark pod koniec lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Była architektoniczną perełką. Posiadłość uważano za najbardziej ekskluzywną w całej gminie Fjellberg. Parcela miała pięćdziesiąt arów, sto metrów linii brzegowej z szopą na łodzie, dużym pomostem i własną plażą.

W ten styczniowy świt dom prawie niezauważalnie wyłaniał się z ciemności. Powoli ukazywał swoje piękno oczom policjantów, którzy do tej pory pracowali w świetle reflektorów. Nastał dzień.

Kiedy przyszedł lensman, Ingolf Holgersen siedział w fotelu przy ogromnym kominku w wielkim, ale przytulnym salonie. Ciemne belkowanie sufitu i rzeźbienia otaczające otwór drzwiowy prowadzący do jadalni z wbudowanymi w ściany, zaprojektowanymi przez architekta szafami i komodami, dyskretnie podkreślały ekskluzywność tego domu.

Cato rozpalił w kominku. Migoczące światło płomieni nadawało temu pomieszczeniu jeszcze więcej przytulności, ostro kontrastującej z tym, co tego dnia stanowiło rzeczywistość rodziny Holgersenów.

Ingolf rozpoznał lensmana, gdy tylko ten wszedł. Jego twarz lekko się rozjaśniła w stonowanym uśmiechu.

– Dzień dobry, panie Vik – powiedział. – Zapraszam, zapraszam.

– Dzień dobry, panie Holgersen. – Ole uprzejmie uścisnął mu rękę. – Nie będę pana zamęczać, ale potrzebuję odpowiedzi na kilka pytań. – Usiadł w fotelu naprzeciwko Holgersena i wychylił się, opierając łokcie o kolana. – Co za straszna noc – zaczął, kręcąc głową. – Ogromnie przykre to, co spotkało panią Moene.

– Tak. Ten mężczyzna w czerni… dopadł ją. Widziałem. – Holgersen mówił drżącym głosem, patrząc przed siebie.

Ole wyciągnął swój notatnik.

– Proszę mi powiedzieć, co się stało. Od samego początku.

Ingolf odwrócił się w jego stronę.

– On, ten w czarnym ubraniu, stał na balkonie i pukał w szybę – wydusił z siebie. – Obudziłem się, a on… on tam stał. Z pistoletem.

Ole zapisywał.

– Na piętrze?

– Tak.

– Wie pan, jak się tam dostał?

– Nie, nie wiem.

– Może pan go opisać?

Holgersen się zamyślił.

– Miał na sobie czarne ubranie i kominiarkę – odparł zmęczonym tonem. – Był jak cień. Wszyscy oni są tacy. – Nagle oczy mu się zaświeciły. – Bo ich jest cała armia, lensmanie – dodał z przekonaniem. – Musi pan coś z tym zrobić!

– Postaram się – zapewnił Ole uspokajającym tonem. – A co było później? Czy padł strzał?

Holgersen pokręcił głową.

– Nie, dzisiaj w nocy nie. Poprzednio. Dzisiaj… uciekłem, nie dając mu na to szansy. Zbiegłem na parter. Żeby zadzwonić do Catona.

Lensman pokiwał głową i zapisał.

– Co było potem?

Wzrok Holgersena znów zaczął gdzieś błądzić.

– Potem był dzwonek, dzwonek… dzwonek…

– Telefon dzwonił?

– Nie! – prychnął zirytowany Holgersen. – Dzwonek do drzwi.

– Aha.

Holgersen nabrał powietrza.

– A potem zabił Helgę – powiedział z wyraźnym wysiłkiem. – Ten w czerni. Zepchnął ją z urwiska. Próbowałem jej pomóc. Ale nie dałem rady.

– A co Helga robiła tu tak wcześnie rano?

Holgersen znów zapatrzył się przed siebie pustym wzrokiem i nie odpowiedział.

Ole nachylił się nad nim.

– Panie Ingolfie, dlaczego Helga przyszła tu w środku nocy?

– Chciałem tylko, czekając na Catona, porozmawiać z kimś przez telefon – wyjaśnił staruszek grubym od łez głosem. – Nie prosiłem, żeby przychodziła. Ale ona postanowiła zrobić z tym porządek. Ostrzegałem ją. Naprawdę.

– Aha. Czyli Helga pojawiła się tu pierwsza, a dopiero potem przyszedłeś ty, Cato. – Ole podniósł głowę znad notatek.

– Przypuszczam, że była tu kilka minut przede mną – powiedział Cato.

– To znaczy już nie żyła, kiedy tu dotarłeś?

Cato potwierdził z ponurą miną.

– A gdzie znajdował się wtedy Ingolf? – Znów odwrócił się do starego przedsiębiorcy. – Pamięta pan, gdzie pan wtedy był?

Holgersen nie odpowiedział. Wpatrywał się w Olego pustym wzrokiem, jakby w ogóle nic nie pamiętał i nie miał pojęcia, o czym się mówi. Ole więc wyczekująco spojrzał na Catona.

– Ojciec klęczał obok Helgi na przybrzeżnych kamieniach – wyjaśnił niechętnie syn.

– Widziałeś, co się działo wcześniej?

– Nie.

– I nie zauważyłeś nikogo obcego?

– Nie.

– Panie Ingolfie, ma pan zadrapania na grzbiecie dłoni i na twarzy. Pamięta pan, skąd się wzięły? – pytał dalej Ole.

Holgersen zdziwiony obejrzał swoją dłoń i popatrzył na Olego.

– Nie – odparł zdezorientowany i dotknął policzka. – Nie wiedziałem… – uśmiechnął się zagubiony. – To musi być sprawka tego w czerni – dodał ze strachem. – Tego cienia. On chce mnie zabić, tak jak zabił Helgę. To jest… jakiś spisek, niech pan to zrozumie. On pozabija nas wszystkich!

– Postaramy się do tego nie dopuścić – oświadczył Ole z mocą. – Teraz jest pan już bezpieczny, panie Ingolfie.

– Phi! – Holgersen spojrzał na niego z miną mówiącą, że dla tak naiwnych oświadczeń ma jedynie pogardę. Zaraz też wyprostował się na krześle, okazując rosnące zdenerwowanie. – On chce mnie dopaść. Strzelał do mnie! Zabije nas wszystkich! Pana też.

Cato lekko złapał Olego za ramię.

– Myślę, że lepiej skończyć tę rozmowę – szepnął.

Ole kiwnął głową i wstał.

– Cato i Charlotte zostaną tu i będą się panem opiekować. Tu jest pan bezpieczny.

Lensman stanął przed domem i kilka razy zaciągnął się dymem cygara. Zadrżał z zimna. Mroźna mgła unosząca się nad powierzchnią morza jak kłębki waty powoli przesuwała się w stronę lądu gnana poranną bryzą, a w zetknięciu ze snopami światła mocnych reflektorów ustawionych przez techników kłębki zmieniały się w migocące dzieła sztuki, które jednak szybko rozwiewały się i znikały. Było wilgotno i nieprzyjemnie.

Do Olego podeszła młoda koleżanka, a zarazem najbliższa współpracowniczka, sierżant Cecilie Hopen. Podobnie jak lensman była w mundurze, a włosy miała związane w długi, gruby koński ogon. Na naramiennikach widniało po jednej gwiazdce na czarnym tle, co znaczyło, że jest funkcjonariuszką policji krócej niż pięć lat.

– No i jak to wygląda? – spytała, patrząc pytająco na szefa.

Wzruszył ramionami.

– Za wcześnie jeszcze, żeby coś stwierdzić, Cecilie. – Wypuścił w powietrze chmurę dymu. – Z całą pewnością wiem jedynie, że Holgersen jest mocno zaburzony.

– Na pewno jakoś się dowiemy, co się stało. – Popatrzyła na szefa z uśmiechem, a on przyjrzał jej się uważniej. Piwne oczy Cecilie jaśniały zaangażowaniem, a usta, akurat teraz ułożone w prostą kreskę, zdradzały niezwykłą siłę woli. Nos miała prosty, rysy twarzy klasyczne. Cecilie nie miała jeszcze trzydziestu lat, ale przy skomplikowanych sprawach Ole właśnie z nią najchętniej współpracował. Dwa lata wcześniej skończyła szkołę policyjną, osiągając jeden z najlepszych wyników wszech czasów, i lensman był dumny, że starała się o służbę akurat na jego posterunku, a jeszcze bardziej z tego, co potrafiła pokazać w praktyce. Okazała się znakomitą policjantką.

Była wysoka i bardzo ładna, a jej rudobrązowe, lekko kręcone włosy, jeśli nie były związane w koński ogon tak jak teraz, opadały jej na plecy aż do krzyża. Jej uroda się nie liczyła, przynajmniej dla niej, bo bardzo jej zależało, aby oceniano ją wyłącznie pod względem umiejętności zawodowych. Nie było to łatwe w tak zdominowanym przez mężczyzn środowisku, w którym większości chłopaków świeciły się oczy na sam widok Cecilie. Kilku kolegów nieźle się wygłupiło, ale spotkało się z reakcją, której nigdy nie zapomnieli. Nawet lensman w głębi ducha uważał, że dzięki tej pięknej kobiecie jego życie zawodowe nabrało smaku, lecz to spostrzeżenie zachował dla siebie. Wiedział, że głęboko uraziłoby Cecilie, bo za nic nie pozwalała się zredukować do pięknego przedmiotu.

– Dopiero zacząłem rozmowy z sąsiadami, a czuję, że powinienem zostać tu, na miejscu.

– To żaden problem – powiedziała Cecilie ochoczo. – Ja się przejdę po domach. O to ci chodziło, prawda?

Roześmiał się.

– Otóż to. Zaraz ci wyjaśnię. Byłem pod piątym, dalej nie doszedłem. W takim razie zostają domy numer…

Dotknęła jego ramienia.

– Sama się dowiem – przerwała mu z uśmiechem.

W ciągu dnia stan Holgersena ani się nie poprawił, ani nie pogorszył. Ingolf przebywał głównie we własnym świecie i sztywno patrzył przed siebie. Wczesnym popołudniem zwinięto czerwono-białą policyjną taśmę. Ludzie lensmana i technicy spakowali swoje rzeczy i odjechali.

Cato i Charlotte pościelili sobie w największej sypialni dla gości na parterze. Stary Holgersen był zmęczony. Kiedy zaprowadzili go do łóżka około dziesiątej, zasnął w jednej chwili jak małe dziecko. Charlotte i Cato posiedzieli jeszcze z godzinę i potem też poszli spać.

W zimową noc mróz ponownie rozpostarł białą błonę na ziemi, tak jak od kilku dni. W domu panował spokój. Ścienny zegar w holu wybił wpół do trzeciej.

Ingolf Holgersen miał mocny sen. Ale nie na tyle, by nie obudziło go to, co tak wyraźnie usłyszał: jakiś głos cicho powtarzający jego imię. Stopniowo opuszczał bezpieczne objęcia snu, aż wreszcie całkiem się przebudził. Głos, który słyszał, brzmiał głucho i w dziwny sposób wypełnił cały pokój. Holgersen w jednej chwili oprzytomniał. Usiadł na łóżku z szeroko otwartymi oczami.

– Iiiingooolf!

Teraz, kiedy siedział, słyszał, że ten głos dobiega jakby zewsząd. Drżącymi dłońmi wymacał po ciemku lampkę na nocnym stoliku i udało mu się ją zapalić. Nikogo nie było widać. Ale powietrze w pokoju jakby zgęstniało. Poczuł, że na czoło występuje mu pot.

Długo panowała cisza, po czym tajemniczy głos ponownie wypełnił sypialnię. Był proszący, a jednocześnie rozkazywał, a co do swojego przesłania nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości. Ingolf czuł, że musi uciekać, zanim będzie za późno. Zanim ten człowiek w czerni przyjdzie ze swoją armią i wykończy go, ponieważ za dużo wiedział. Już czekali pod drzwiami wejściowymi, więc jedyną drogą ucieczki pozostawał balkon.

– Skacz, Ingolf! Skacz, ratuj się, póki jeszcze czas! Uciekaj, zanim przyjdą! Skocz z balkonu! Nie bój się! Pamiętaj, zostałeś wybrany! Jesteś w bezpiecznych rękach.

Głos wypełnił sypialnię.