Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W tym wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego” jesteśmy daleko od katechizmowych czytanek i lukrowanych kazań.
W dobie postępującej laicyzacji i kryzysu Kościoła traktujemy serio pytania, z jakimi ludzie zmagali się niezależnie od tego, jak nazywała się religia dominująca w ich kręgu kulturowym – i czy uważali się za ludzi wierzących czy nie.
Autorki i autorzy tego wydania – naukowcy, artyści, duchowni, dziennikarze z różnych krajów świata – mówią o Bogu i diable, duchowości i dotyku, nadziei i miłości bliźniego, ortodoksji i buncie; opisują religijność kobiecą i ludzi, których uważa się za świętych, nawet jeśli tej świętości nie potwierdziła dotąd żadna instytucjonalna pieczęć.
Jeden z naszych bohaterów jest reżyserem filmowym, który spędził wiele miesięcy w zakonie o niezwykle surowej regule, by poznać tam ludzi szczęśliwych i wolnych. Inny bohater jest rabinem, który przeszedł inicjację do hinduistycznego zakonu Ramakryszny.
Kolejna bohaterka jest pisarką, która – odtwarzając życiorys przywódcy XVIII-wiecznej sekty wywodzącej się z judaizmu – przypomina, że nasza historia potrzebuje herezji. „Wiara dla dorosłych” jest więc wyborem najlepszych tekstów i wywiadów, archiwalnych i zupełnie współczesnych, które podejmują jeden z centralnych dla „Tygodnika Powszechnego” tematów.
Znajdą tu Państwo młode pióra, ale także klasyków polskiej myśli religijnej, np. ks. Tischnera, prof. Kołakowskiego, o. Hryniewicza. Zdanie tego ostatniego, że „zbawiciel jest polifoniczny”, brzmi zresztą jak jeszcze jeden podpis do okładki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 388
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
OKŁADKA: MAREK ZALEJSKIFOT. STOCK.ADOBE.COM
WIARA DLA DOROSŁYCH, bo w tym wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego” jesteśmy daleko od katechizmowych czytanek i lukrowanych kazań. W dobie postępującej laicyzacji i kryzysu Kościoła traktujemy serio pytania, z jakimi ludzie zmagali się niezależnie od tego, jak nazywała się religia dominująca w ich kręgu kulturowym – i czy uważali się za ludzi wierzących czy nie.
Autorki i autorzy tego wydania – naukowcy, artyści, duchowni, dziennikarze z różnych krajów świata – mówią o Bogu i diable, duchowości i dotyku, nadziei i miłości bliźniego, ortodoksji i buncie; opisują religijność kobiecą i ludzi, których uważa się za świętych, nawet jeśli tej świętości nie potwierdziła dotąd żadna instytucjonalna pieczęć. Jeden z naszych bohaterów jest reżyserem filmowym, który spędził wiele miesięcy w zakonie o niezwykle surowej regule, by poznać tam ludzi szczęśliwych i wolnych. Inny bohater jest rabinem, który przeszedł inicjację do hinduistycznego zakonu Ramakryszny. Kolejna bohaterka jest pisarką, która – odtwarzając życiorys przywódcy XVIII-wiecznej sekty wywodzącej się z judaizmu – przypomina, że nasza historia potrzebuje herezji.
„Wiara dla dorosłych” jest więc wyborem najlepszych tekstów i wywiadów, archiwalnych i zupełnie współczesnych, które podejmują jeden z centralnych dla „Tygodnika Powszechnego” tematów. Znajdą tu Państwo młode pióra, ale także klasyków polskiej myśli religijnej, np. ks. Tischnera, prof. Kołakowskiego, o. Hryniewicza. Zdanie tego ostatniego, że „zbawiciel jest polifoniczny”, brzmi zresztą jak jeszcze jeden podpis do okładki.
MICHAŁ OKOŃSKI,REDAKTOR WYDANIA
Do jakiego Boga się nie modlę? W jakiego Boga nie wierzę?
FOT. GRAŻYNA MAKARA / FUNDACJA TYGODNIKA POWSZECHNEGO
Ten tekst – nieco szerszy i podpisany nazwiskiem szwajcarskiego teologa Hansa Ursa von Balthasara – przesłał mi przed laty któryś z moich przyjaciół. Odczytałem go w kwietniu 2019 r. podczas rekolekcji Klubów Tygodnika Powszechnego, a Aleksandra Potoczek zdecydowała się włączyć go do filmu „xABo”. Wyraża to, w co sam głęboko wierzę i co starałem się przekazać uczestnikom rekolekcji. Przyjaciel, jak się potem dowiedziałem, też dostał ten tekst od kogoś i nie był w stanie wskazać dokładniejszych referencji.
Ks. Adam Boniecki
W Boga...
...który czyha, by przyłapać człowieka na grzechu czy słabości. ...który potępia rzeczy materialne.
...który kocha cierpienie.
...który zapala czerwone światło, gdy człowiek się cieszy.
...który sprawia, że należy się go bać.
...który nie pozwala ludziom zwracać się do siebie w sposób poufały.
...którym można z łatwością manipulować, jak dobrotliwym dziaduniem.
...z loterii, którego można odnaleźć przez przypadek.
...sędziego, który feruje wyroki, trzymając kodeks karny w ręku.
...niezdolnego do uśmiechu nad wieloma pomyłkami człowieka.
...który bawi się w potępianie.
...który wysyła ludzi do piekła.
...który wymaga egzaminów zdanych na sto procent.
...którego można w pełni wyjaśnić filozoficznymi wywodami.
...który nie potrafi zrozumieć, że dzieci zawsze się brudzą i są zapominalskie.
...który wymaga, by człowiek wierzący przestał być ludzki.
...który mówi: „zapłacisz za to”.
...który nigdy nie płakał nad człowiekiem.
...którego nie ma tam, gdzie ludzie darzą się miłością.
...w którym nie ma tajemnicy i który nie jest większy od nas samych.
...który nie stał się człowiekiem ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Nie, nigdy nie uwierzęw takiego Boga.
BÓG INCOGNITO
Elektrownie wiatrowe na drodze z Cambrai do Arras. Bourlon, Francja, luty 2021 r.FOT. PASCAL ROSSIGNOL / REUTERS / FORUM
BÓG INCOGNITO
KS. TOMÁŠ HALÍK
Wiara jest drogą poszukiwań, nie ideologią. Zamiast prowadzić kulturowe wojny, musimy zrozumieć nasz czas i pytania, które rodzi. Ze świadomością, że nie mamy monopolu na odpowiedzi.
Jaka jest sytuacja chrześcijaństwa w dzisiejszej Europie? Każdy, kto chce odpowiedzieć na to pytanie, musi mieć świadomość, że spogląda na sytuację z ograniczonej perspektywy. Żyjemy bowiem w erze radykalnego pluralizmu. Jeśli nasze słowa mają mieć jakąś wartość, musimy je korygować i wzbogacać w dialogu, który w jakiejś mierze umożliwia nam udział w doświadczeniach innych.
Gdybym jednak miał odpowiedzieć tylko na podstawie osobistego doświadczenia, mógłbym dać świadectwo pełne nadziei. Kto odwiedzi praski kościół akademicki [św. Salwatora, przy moście Karola – red.], ten w środku kraju uważanego za najbardziej ateistyczny w Europie zobaczy w każdą niedzielę wielką świątynię pełną młodych ludzi. To, co wielu kiedyś uważało tylko za krótkotrwałe uniesienie po upadku komunizmu, w tym miejscu trwa i rośnie od 30 lat. W tym czasie w naszej parafii przyjęło sakramenty Kościoła ponad dwa tysiące młodych ludzi, w większości studentów Uniwersytetu Karola. Narodził się tu też szereg kapłańskich i zakonnych powołań. Co roku niemal dwuletni okres przygotowań do chrztu i bierzmowania rozpoczyna kilka dziesiątek dorosłych, którzy wyrośli w rodzinach ateistycznych. Tak, mogę dać świadectwo, że coś takiego jest możliwe.
Odwaga pytań
Jest to możliwe tam, gdzie ewangelizację rozumiemy nie jako indoktrynację, ale jako inkulturację. Gdzie nie prowadzimy kulturowych wojen z otaczającym światem, tylko staramy się zrozumieć kulturę naszego czasu i pytania, które stawiają sobie ludzie. Gdzie przyznajemy, że nie mamy monopolu na jedyne właściwe odpowiedzi. Jest to możliwe tam, gdzie pokazujemy wiarę jako drogę poszukiwań, a nie jako ideologię. Gdzie możemy towarzyszyć szczególnie ludziom młodym w ich drodze. Być poszukującymi dla poszukujących, być pytającymi dla pytających. Taką religię miał na myśli Martin Heidegger, który pisał: „Pytanie jest pobożnością myśli”. Jest to możliwe tam, gdzie mamy odwagę odrzucić tęsknotę za prostymi odpowiedziami na złożone pytania, za czarno-białym obrazem świata.
Kiedy szukałem tytułu dla swojej pierwszej książki, znalazłem wiersz czeskiego poety „Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe”. Jest to zatem możliwe tam, gdzie nie proponujemy pewności, tylko odwagę wejścia w obłok tajemnicy i życie z otwartymi pytaniami.
Rzecz jasna, w czasach postprawdy i fake newsów ludzie w zrozumiały sposób tęsknią do prawdy i pewności. Nie zapominajmy jednak, że Jezus na pytanie Piłata „Czym jest prawda?” milczał. Nie podał żadnej definicji czy prostej odpowiedzi. On sam był tą odpowiedzią. Jego osoba, Jego życie i dziwne, często szokujące przypowieści, które opowiadał. Jezus pokazał, że prawda może być prawdą tylko wtedy, kiedy jest jednocześnie drogą i życiem. Trzeba dać świadectwo prawdzie. Prawdziwa, żywa prawda jest zawsze jednocześnie drogą i życiem. Prawdy nie da się odłączyć od dynamiki ludzkiej egzystencji i zamknąć w systemie zdań i przekonań. Prawda, która przestaje być drogą i oddala się od życia, nie jest prawdziwą prawdą. Jeśli ją komuś w takiej postaci dajemy, ofiarowujemy kamień zamiast chleba, cukier zamiast soli, opium dla ludu zamiast skutecznego leku.
Nie pozwólmy oczarować się sukcesami fundamentalistycznych sekt, które proponują szybką, prostą i tanią drogę religii bez krzyża krytycznego myślenia, które wzywają do „wojen kulturowych” – zamiast do cierpliwego dialogu kultur.
Wezwanie Jana Pawła II do Nowej Ewangelizacji Europy niektóre „nowe ruchy religijne” zrozumiały jako zachętę do „religijnej mobilizacji”, naśladującej ewangelikalny czy pentekostalny styl religijny. Trzeba koniecznie rozróżniać między emocjonalnością a duchowością. Nie wszystkie burze emocjonalne przynoszą płomienie Ducha Świętego. Szczerze mówiąc, żadnych wyraźnych owoców Nowej Ewangelizacji w Europie nie widzę. Wezwanie do niej brzmi wręcz śmiesznie i obłudnie, jeśli nie towarzyszy mu szczere pragnienie uleczenia samego Kościoła.
Kryzys zaufania
Współczesna sytuacja Kościoła w Europie jest poważna. Polaryzacja wewnątrz Kościoła przypomina stan sprzed reformacji. Upadek instytucji kościelnych przypomina stan po rewolucji francuskiej. Kościoły, klasztory i seminaria pustoszeją, świątynie są zamykane i sprzedawane na inne cele. Tym razem jednak ten stan nie jest skutkiem zewnętrznej presji wrogów, tak jak to było w czasach terroru jakobinów albo komunistów. Europa przeżyła odmienne typy sekularyzacji. Jak się wydaje, skutki hard secularisation z czasów rządów komunistów, która w szeregu krajów, w szczególności w Czechosłowacji czy we wschodnich Niemczech, wyparła religię ze sfery publicznej, są podobne do soft secularisation w społeczeństwach dobrobytu na Zachodzie oraz – już po upadku komunizmu – w krajach postkomunistycznych.
Jednak tłumaczenie wszystkich problemów dzisiejszego Kościoła sekularyzacją i pojmowanie jej jako dzieła „zewnętrznego nieprzyjaciela” jest błędem. Jeśli niektórzy przedstawiciele Kościoła szukają winowajcy zewnętrznego, mówią o niszczącym tsunami sekularyzmu – jest to fałszywa diagnoza. Nie rozumieją oni, jak chrześcijaństwo i sekularyzacja są od siebie głęboko zależne. Sekularyzacja jest niechcianym dzieckiem chrześcijaństwa. Może być nie tylko kryzysem, ale także katharsis, okazją do oczyszczenia i pogłębienia wiary.
Przyczyny dzisiejszego kryzysu leżą wewnątrz Kościoła. W poprzednich latach wyszły na jaw długo ukrywane, mroczne tajemnice, takie jak seksualne wykorzystywanie dzieci i nieletnich, ukrywanie dzieci księży czy lobby homoseksualistów, działające także na najwyższych szczeblach hierarchii. Jest całkiem zrozumiałe, że w tej sytuacji dochodzi nie tylko do dalszego spadku zaufania do Kościoła w zsekularyzowanych społeczeństwach, ale także do kryzysu zaufania wewnątrz niego samego.
Te alarmujące zjawiska są wszakże tylko symptomami kryzysu. Papież Franciszek mówi o konieczności objawienia prawdziwych korzeni i zlikwidowania struktur, które na te zjawiska pozwoliły. Za główną przyczynę zjawisk seksualnego wykorzystywania dzieci i nieletnich oraz wykorzystywania kobiet przez księży uznaje on nadużywanie władzy i zaufania. Ten typ nadużywania władzy nazywa klerykalizmem i podaje taką samą diagnozę, jaką znajdujemy w krytyce faryzeuszy ze strony Jezusa. Jezus mianowicie pokazał, że ci, którzy rozumieją religię jako system zakazów i nakazów oraz rytuałów odziedziczonych z tradycji, czynią z religii brzemię, które bez miłosierdzia nakładają na barki innych, a sami siebie stawiają w roli sędziów i kontrolerów. Taka religia prowadzi do powierzchowności, do hipokryzji, do podwójnego życia. Faryzeusze na zewnątrz prezentują się jako czyści. W rzeczywistości są jednak jak pobielane groby – wewnątrz pełne zgnilizny i nieczystości.
Jezus wzywa uczniów, aby nie dopuścili do wytworzenia wśród nich kasty uprzywilejowanych. „Kto chce być między wami pierwszym, niech będzie sługą wszystkich”. Pokusa, aby na wybranych w Kościele projektować „super ego”, nazywać ich ojcami (wręcz świętymi ojcami!), nauczycielami czy przewodnikami – to strata dla obu stron. Świeccy w ten sposób wyzbywają się współodpowiedzialności za wspólnotę, a ci, którzy akceptują role wybranych, często w efekcie nie tylko zapominają o swoich ludzkich słabościach, ale także wypierają do nieświadomości własne wady. Im bardziej stylizują się do roli świętych mężów, tym bardziej tracą kontrolę nad grzesznikiem we własnym sercu. Niektórzy potem żyją podwójnym życiem, jak doktor Jekyll i pan Hyde. Ostatnie lata pokazały, że nie są to wyjątki.
Niedokończona rewolucja
Sobór Watykański II wezwał do likwidacji struktur klerykalizmu. Ta rewolucja pozostała jednak niedokończona. Wskazuje to na fakt, że klerykalizmu nie da się pokonać tylko za pomocą reformy wewnętrznych struktur całej instytucji. Konieczna jest zmiana sposobu myślenia – metanoia. Prawdziwa reforma zakładać musi rewolucję duchową: likwidację struktur klerykalizmu, tego „faryzejskiego zaczynu” w świadomości wierzących – zarówno prezbiterów, jak i laików. Eklezjologia musi wrócić do jądra Ewangelii.
To, że toksyczne płody klerykalizmu objawiły się szczególnie w sferze nadużyć seksualnych, jest też skutkiem jednostronności w nauce i praktyce Kościoła po roku 1968. Kościół reagował na rewoltę kulturową roku ’68 oraz rewolucję seksualną, która była jej częścią, podobnie jak kiedyś reagował na polityczno-kulturalną rewolucję XIX wieku – ze strachem zamiast mądrości.
Po rewolucji francuskiej Kościół powinien pytać, co przez te wielkie zmiany w społeczeństwie i kulturze Duch chce powiedzieć Kościołom w Europie. Potraktować oświecenie z mądrością, bez naiwności, ale też bez strachu. Zamiast tego zaczęła się walka z modernizmem i wyrywanie chwastów wraz z pszenicą. Wiodło to do intelektualnej samokastracji katolicyzmu w erze wielkich wyzwań.
Także na powstającą w latach 60. XX wieku „etykę autentyczności” Kościół zareagował represjami i strachem, zamiast odwagą i mądrością. Za przesadnym naciskiem na etykę seksualną, za kulturową walką o kryminalizację aborcji i przeciw sztucznej antykoncepcji czy związkom jednopłciowym często kryły się nierozwiązane problemy seksualne samych wojowników.
Histeryczna kampania przeciwko ideologii gender i Konwencji stambulskiej [o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej – red.] przesłania odkrycia gender studies ważne dla głębszego zrozumienia wpływów kultury na rozwój rodziny oraz społecznych ról mężczyzn i kobiet. Nic dziwnego, że zsekularyzowane społeczeństwo na te kampanie odpowiedziało: „Wyjmijcie belkę z własnego oka!”.
Kościół w przeszłości stopniowo tracił całe warstwy mieszkańców Europy, najpierw w ciągu XIX wieku ogromną część robotników i wykształconych ludzi, od lat 60. XX wieku wielką część młodzieży, a teraz, w tym „wieku kobiet”, zaczyna tracić kobiety.
Na zagubionych synów i córki Kościół spoglądał raczej z uprzedzeniami, pogardą i skrywaną zazdrością, tak jak starszy brat patrzy na marnotrawnego brata z przypowieści Jezusa. Kościół nie był zdolny do bezgranicznej miłości ich wspólnego ojca.
„Dobry pasterz pozostawia 99 owiec i idzie szukać tej jednej, która się zgubiła”. Franciszek do tego zdania Jezusa dodaje dziś: „Pasterz Kościoła musi zostawić tę jedną pozostałą owcę i pójść na poszukiwanie tych 99 zagubionych”. Głównym celem Kościoła jest dziś poszukiwanie tych 99 zagubionych. Wielu z tych, którzy stracili zaufanie do Kościoła, nie stało się ateistami. Stali się częścią wielkiej rodziny poszukujących, którzy dziś stanowią prawdopodobnie największą część dzisiejszych Europejczyków, obok apateistów, czyli ludzi religijnie obojętnych. Przyszłość chrześcijaństwa spoczywa w zdolności Kościoła do komunikowania się z poszukującymi. Nie chodzi o to, aby tych poszukujących wcisnąć ponownie do istniejących, instytucjonalnych i intelektualnych struktur eklezjalnych. Przecież także Jezus nie zwrócił „zagubionych owiec izraelskiego domu” na powrót do przestrzeni ówczesnej, żydowskiej religii. Zaproponował im nową owczarnię, nową drogę, nowe wino. Musimy otworzyć i rozszerzyć przestrzeń Kościoła, poszerzyć go o doświadczenie poszukujących.
Zalew populizmu
Jedną z przemian religii w naszym świecie jest próba jej zamiany w ideologię polityczną. Dotyczy to nie tylko islamu, lecz także chrześcijaństwa. Wobec rosnącej liczby muzułmanów w Europie niektórzy politycy wzywają do powrotu do „chrześcijańskiej Europy” i „chrześcijańskich wartości”. Nostalgia i romantyczne utopie ożywają w ideologii i frazeologii współczesnej prawicy. Szczególnie niewiarygodnie brzmią te wezwania w ustach nacjonalistycznych i populistycznych polityków świata postkomunistycznego, którzy ledwie znają Nowy Testament. W ich zaklinaniu się na „wartości chrześcijańskie” romantyczne wyobrażenia o chrześcijańskiej przeszłości premodernistycznej Europy łączą się z ideologią „katolicyzmu bez chrześcijaństwa”, przypominającą Action Française oraz ideologie autorytarnych państw z lat 30. ubiegłego stulecia. Wiele płomiennych wystąpień o potrzebie ochrony chrześcijańskich wartości, szczególnie w związku z szerzeniem strachu przed imigrantami i muzułmanami, to tylko puste słowa kryjące polityczne aspiracje populistów.
Ich starania, aby zastąpić demokrację parlamentarną systemami autorytarnymi, widać szczególnie wyraźnie w Polsce i na Węgrzech. Kiedy na ulicach Warszawy zobaczyłem szeregi maszerujących z transparentami z napisem „My chcemy Boga” i skandujących antysemickie hasła, musiałem pytać: jakiego Boga chcą ci ludzie? Bóg, którego Jezus z Nazaretu nazywał swoim Ojcem, na pewno nim nie jest.
W wielu częściach Europy znów jesteśmy świadkami zamiany Boga na naród, wiary chrześcijańskiej na niebezpieczną idolatrię – ksenofobię i populizm.
Reżim Władimira Putina w Rosji prowadzi systematyczną, hybrydową wojnę przeciwko światu demokracji. Jednym z jego głównych celów jest osłabianie zaufania do Unii Europejskiej w krajach byłego bloku wschodniego. Jest paradoksem, że głównymi zwolennikami tej rosyjskiej propagandy są byli wrogowie: z jednej strony komuniści czy byli komuniści, którzy zachowali związki z Rosją, a z drugiej strony konserwatywni chrześcijanie, szczególnie zwolennicy schizmatyckiego ruchu abp. Marcela Lefebvre’a. W serwisach społecznościowych przedstawiają Putina jako nowego Konstantyna, który poprowadzi chrześcijan do świętej wojny przeciw zepsutemu Zachodowi. W podobnym duchu Viktor Orbán proponuje model „nieliberalnej demokracji” – co jest tylko nową nazwą na państwo autorytarne, likwidujące krok po kroku kluczowe punkty wolnego społeczeństwa, państwa prawa i demokracji parlamentarnej, takie jak niezależność mediów, uniwersytetów, trybunału konstytucyjnego, sektora pozarządowego.
Populiści starają się przeciągnąć na swoją stronę przedstawicieli Kościoła, obiecując im różne przywileje. Jeśli jednak naprawdę by doszło do jego „związku partnerskiego” z populistycznymi rządcami, doprowadzi to do fatalnej utraty wiarygodności Kościoła w oczach młodzieży, inteligencji oraz mieszkańców wielkich miast. To się już dziś dzieje, np. w Polsce, na Węgrzech i na Słowacji. Skutkiem może być zaskakująco szybka sekularyzacja, także w tradycyjnie katolickich krajach.
Między Scyllą a Charybdą
Dziś chrześcijaństwo w wielkiej części świata zachodniego, szczególnie w Europie i Stanach Zjednoczonych, znajduje się między dwoma niebezpiecznymi ekstremami, które wzajemnie się potrzebują i wzajemnie się prowokują: z jednej strony ekstremalny liberalizm i sekularyzm, z drugiej chrześcijański fundamentalizm. Obecnie największym zagrożeniem dla europejskiej jedności i procesu integracji są nacjonalizm i populizm, które nadużywają symboli chrześcijaństwa. Chrześcijanie, którzy są zdolni czytać znaki czasu i czują odpowiedzialność za przyszłość chrześcijaństwa w Europie, muszą mieć odwagę powiedzieć jasno „nie!” wykorzystywaniu chrześcijaństwa w retoryce populistów takich jak Viktor Orbán, Jarosław Kaczyński i inni. Chrześcijanie w polityce powinni szukać tej szczególnej, wzajemnej kompatybilności chrześcijaństwa i świeckiego humanizmu. Tej „zdrowej laickości”, o którą wołał Benedykt XVI.
Właśnie otwarte społeczeństwo i liberalna demokracja, której być albo nie być zależy od otwartej publicznej debaty i krytycznej konfrontacji poglądów, są jak dotąd najlepszym narzędziem nie tylko dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, ale i niezmiernie potrzebnym środkiem do życia i działalności Kościoła.
Patologiczne formy religii panicznie boją się liberalnego społeczeństwa i chętnie prowadzą wojny kulturowe oraz wyprawy krzyżowe przeciw liberalizmowi. Te wojny są jednak z góry przegrane. Liberalizm, który odwraca się plecami do swoich chrześcijańskich korzeni, i chrześcijaństwo, które obraca się plecami do zasad liberalnej demokracji, są podobnym niebezpieczeństwem.
Chrześcijanin nie może być nacjonalistą, co deklarował jasno Franciszek. Nacjonalizm to narodowy egoizm, utrata solidarności z całością, jaką stanowi Europa. Zdrowy patriotyzm chrześcijan przejawia się w solidarności z pozostałymi narodami Europy, bo tylko zjednoczona Europa może stawić czoło wyzwaniom niedemokratycznych mocarstw, takich jak Rosja czy Chiny. Tylko zjednoczona Europa, a nie państwa narodowe, jest w stanie rozwiązywać wielkie problemy, jak globalne ocieplenie, kryzys finansowy, migracja albo hybrydowe ataki putinowskiej Rosji. Polityczny chaos Wielkiej Brytanii po głupim i nieodpowiedzialnym brexicie jest ostrzeżeniem przed izolacjonizmem.
Fałszywe opcje
Ale wróćmy do odnowy Kościoła. W minionych latach na wiele języków przełożono książkę Roda Drehera „Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa”. Autor wzywa chrześcijan, aby wycofali się ze skażonego, zeświecczonego świata i budowali społeczeństwo równoległe. Ten termin Dreher pożyczył od czeskich dysydentów z czasów komunizmu – Václava Havla i Václava Bendy. Jednak to, co było koniecznością w czasie prześladowań w państwie totalitarnym, w otwartym, demokratycznym społeczeństwie jest niebezpieczną pokusą. Sobór Watykański II wezwał Kościół do odejścia od zamkniętej formy katolicyzmu do prawdziwego, katolickiego chrześcijaństwa. Ten proces, który w latach 80. i 90. wyraźnie zwolnił, teraz znów pobudza do życia Franciszek. Obawiam się, że tzw. Benedict Option jest opcją tylko dla tych, którzy chcą iść w stronę przeciwną. Kościół jako „społeczeństwo równoległe” jest projektem antykatolickim. Szybko zamieniłby się on w sektę albo raczej w konglomerat wzajemnie niekomunikujących się i skłóconych sekt.
Jednym z fundamentalnych rysów katolickości jest ekumenizm. Współczesne chrześcijaństwo jest podzielone, a jednak linia podziału już dawno nie przebiega pomiędzy poszczególnymi Kościołami, ale w poprzek. To, co chrześcijan dziś dzieli, to już nie różnice w teologii czy liturgii, ale w psychologii.
Amerykański psycholog Gordon Allport rozróżnił dwa typy religijności: zewnętrzny i wewnętrzny. Zewnętrzny używa religii jako instrumentu, np. do wzmocnienia tożsamości narodowej, obrony wartości kulturowych i celów politycznych określonej grupy. Dla typu wewnętrznego religia jest celem samym dla siebie. Potem do tej typologii Daniel Batson dołożył typ trzeci: wiarę jako quest – drogę. Myślę, że ten trzeci typ wiary jest najbardziej perspektywiczny na przyszłość.
Na początku wspomniałem o pozytywnych doświadczeniach z praskiego kościoła akademickiego. Podobnych, żywych miejsc w Europie jest więcej, ale także w tych przypadkach przyjemny widok pełnej świątyni i statystyki chrztu dorosłych nie mogą nas chronić przed sceptycznymi pytaniami. Kiedy bowiem ci nowi chrześcijanie opuszczą wspólnotę akademicką, spotkają się w parafiach z całkiem innym typem Kościoła. Jego przedstawiciele stale uznają sieć parafii za główny, a często nawet jedyny sposób działania Kościoła. Jednak ten model stracił swoją naturalną, socjokulturową biosferę – tradycyjną wiejską społeczność.
Zmiana stylu życia i myślenia młodej generacji (także na wsi) pod wpływem mediów społecznościowych oraz trwały ubytek zainteresowania powołaniami kapłańskimi jasno wskazują, że ten typ Kościoła umiera. Wyjątek stanowią tylko te parafie, w których wspólnota wierzących włączyła się w struktury oraz życie społeczeństwa obywatelskiego i, nie zapominając o liturgii oraz katechezie, uczestniczy w lokalnych działaniach kulturalnych i socjalnych.
Gdy zanika znana nam postać chrześcijaństwa, być może pojawia się Jezus pod postacią cudzoziemców, nieznanych pielgrzymów. Populiści uczą lud wołać: „Precz!”, a faryzeusz usprawiedliwia obojętność pytaniem: „Kim jest mój bliźni?”.
Tam, gdzie wspólnota kościelna zamknie się w sobie, starając się wytworzyć „społeczeństwo równoległe”, szybko pojawiają się patologiczne formy religijne, typowe dla sekt. I przeciwnie – tam, gdzie aktywność społeczna całkowicie przyćmi życie religijne, gmina chrześcijańska traci swoją tożsamość i rozpuszcza się w zsekularyzowanym społeczeństwie.
Większość krajów Zachodu walczy z katastrofalnym spadkiem powołań kapłańskich. Liczba seminarzystów maleje w całej Europie. Jeśli nawet niektóre seminaria doświadczyły w ostatnich latach wzrostu zainteresowania, to ich rektorzy i ojcowie duchowi często zdradzają zaniepokojenie faktem, że wśród kandydatów coraz częściej trafia się pewien szczególny typ niedojrzałego, młodego mężczyzny, który swoje lęki i brak pewności chce kompensować klerykalizmem i sztywnym tradycjonalizmem. Tożsamość tych osób nie zdołała dojrzeć w ich własnych rodzinach, szukają zatem tożsamości kolektywnej. Często mają mentalność podobną do ludzi, którzy wstępują do sekt albo do grup prawicowego czy lewicowego radykalizmu.
Niewielkie zainteresowanie powołaniami kapłańskimi związane jest także z obowiązkiem celibatu. Seminaria w większości nie są zdolne zaproponować dostatecznej duchowej i psychologicznej formacji do życia w celibacie, umiejętności transformacji energii seksualnej w energię duchową. Skutki wypartej seksualności dramatycznie się ujawniają w postaci wspomnianych już nadużyć seksualnych.
Znam wielu wspaniałych ludzi, którzy byliby dobrymi księżmi, ale z powodu celibatu nimi nie zostali. I przeciwnie – znam niemało tych, którzy nigdy księżmi nie powinni zostać, ale stali się nimi głównie dlatego, aby przy pomocy celibatu zakryć swoją orientację homoseksualną albo osobistą niedojrzałość.
Léon Bloy powiedział, że niektórym ludziom, niekochającym nikogo, wydaje się, że kochają Boga i dlatego powinni zostać księżmi czy zakonnikami. Jednak wraz ze zmianą, która powoduje, że w naszej kulturze orientacja homoseksualna przestaje być stygmatem, ta motywacja do kapłaństwa zanika. To prawda, że z drugiej strony oznacza to także ubytek pewnej liczby kandydatów do kapłaństwa.
Jeśli konwertyci mają zachować żywą wiarę także po opadnięciu pierwszej euforii, muszą nauczyć się stawiać czoło zsekularyzowanemu społeczeństwu, ale też niebezpieczeństwom i traumom, które spotkają wewnątrz Kościoła. Muszą oprzeć się pokusie tworzenia „katolickiego getta” jako ochronnego bunkra, oblężonej twierdzy. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że niektórzy niczego się nie nauczyli z efektów antymodernistycznej wojny na progu XX wieku, która doprowadziła do utraty twórczej, myślącej inteligencji właśnie w momencie, kiedy tych ludzi Kościół potrzebował najbardziej.
Nie tęsknijmy za Titanikiem
O co nam, chrześcijanom, naprawdę chodzi? Czego oczekujemy, kiedy mówimy o odnowie Kościoła i Nowej Ewangelizacji? Co jest celem? Co może być kryterium sukcesu? Czy oczekujemy, że kościoły, klasztory i seminaria znów się zapełnią?
To byłby cud.
Wolno nam się modlić o cuda. Ale nie wolno nam wliczać cudów do kalkulacji na przyszłość. Wielka łódź tradycyjnego chrześcijaństwa przeszłości opada na dno. Nie powinniśmy tracić czasu na przesuwanie leżaków na „Titanicu”. Kto myśli, że współczesne burze wokół seksualnych nadużyć miną i wszystko znów będzie tak, jak przedtem – ten się myli. Jeśli chrześcijaństwo w Europie ma mieć inną przyszłość niż zamknięta sekta, trzeba poważnie potraktować wielkanocny charakter wiary chrześcijańskiej. Podstawową częścią opowieści o Jezusie jest jego śmierć i zmartwychwstanie. Śmierć jest ważna i nieunikniona, a zmartwychwstanie to nie jest prosty powrót do przeszłości, do poprzedniego stanu. Ewangelia opowiada, że Jezus po doświadczeniu śmierci został przemieniony. Nawet jego najbliżsi i ukochani nie byli w stanie go poznać. Uczniowie na drodze do Emaus uważali go za cudzoziemca. Maria Magdalena – za ogrodnika. Apostoł Tomasz poznał go dopiero po ranach. W historii Kościoła zawsze przeplata się śmierć, zmartwychwstanie i kryzys. Także dziś.
Gdy ta jedna znana postać chrześcijaństwa – ta, która zrodziła się w reakcji na oświecenie i na etykę autentyczności lat 60. – zanika, być może pojawia się Jezus pod postacią cudzoziemców, nieznanych pielgrzymów, pod postacią tych, którzy odnieśli rany. Populiści uczą lud wołać: „Precz! Ukrzyżować ich!”. Cyniczni politycy wraz z Piłatem pytają: „Czym jest prawda? Jaką wagę ma prawda? Do czego jest przydatna? Przecież żyjemy w czasie postprawdy!”. Faryzeusz pyta, aby usprawiedliwić swoją obojętność: „Kim jest mój bliźni? Przecież to musi mieć jakąś granicę! Nie mogę wszystkich traktować jako swoich bliźnich!”. A Jezus te pytania odwraca: Nie pytaj, kto jest twoim bliźnim, ale uczyń się bliskim każdemu, kto cię potrzebuje. Nie pytaj, czym jest prawda, ale czyń prawdę w miłości!
Nie oglądaj się z nostalgią w przeszłość, jak żona Lota, która została zamieniona w słup soli, ale bądź solą ziemi! Nie patrz w niebo, jak uczniowie po wniebowstąpieniu Pana, ale rozglądaj się wokół siebie i szukaj Chrystusa w tych, którzy zostali zranieni. On jest z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata. Często jest tu jednak incognito i wierzyć oraz ufać Mu oznacza nieustannie Go znowu szukać. Najważniejsze, co dziś możemy zrobić dla odnowy chrześcijaństwa w Europie, to wytwarzanie platform dialogu, studiów i refleksji, na których będziemy badać „znaki czasu” i uczyć się szukać właściwych odpowiedzi. ©
▪KS. TOMÁŠ HALÍK
KS. TOMÁŠ HALÍK jest czeskim filozofem, teologiem i socjologiem, w czasach komunizmu był współpracownikiem opozycji demokratycznej, tajnie wyświęconym na księdza. Autor wielu książek, laureat przyznawanego przez „Tygodnik Powszechny” Medalu św. Jerzego.