Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak czule zawalczyć o siebie?
Anna Rusowicz, Iwona Guzowska, Natalia Niemen, Katarzyna Dacyszyn, Adriana Hyzopska, Justyna Sieńczyłło, Helena Norowicz
Kiedy kobieta staje się wojowniczką? Czy wtedy, gdy nie ma innego wyjścia? Czy może rodzi się z mocą, o której nie ma pojęcia? Ile znacie takich przypadków? Walki o siebie, o zdrowie, o dziecko, o pracę, o dobre imię, o godność, o wolność, o uwagę, o troskę, o pieniądze… Czy ma wówczas znaczenie, kim jesteś, co robisz zawodowo? Czy jesteś znana, czy nie?
Przywykliśmy do myślenia o tym, że znane osoby mają zupełnie inne problemy. Ale to nieprawda. Też zapadają na śmiertelne choroby, też się rozwodzą, też zdradzają, też mają kłopoty z dziećmi, też biorą pożyczki, też bankrutują, też zawodzą je przyjaciele, też spotykają narcystycznych partnerów, też mierzą się z efektami starzenia. I często doświadczają tego wszystkiego jeszcze intensywniej niż my, bo na oczach całego społeczeństwa. Rozprawy sądowe z udziałem paparazzich, wizyty w szpitalu, rodzinne dramaty na pierwszych stronach gazet, wcale nie zawsze na własne życzenie. A do tego hejt, wygórowane oczekiwania i brak zrozumienia.
Magdalena Kuszewska zaprasza w niezwykłą, intymną podróż z siedmioma cudownymi bohaterkami, które podziwia nie tylko za dokonania artystyczne, zawodowe czy sportowe, ale także za hart ducha, moc, siłę i pozytywną energię. Przekonajcie się, jak i kiedy rodzi się WOJOWNICZKA.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 247
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2024
© Copyright by Magdalena Kuszewska, 2024
Redakcja: Małgorzata Piotrowicz
Korekta: Renata Kufirska-Biegajło
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki i makiety: Magdalena Wójcik-Zienkiewicz
Zdjęcia na okładce i zdjęcia wewnątrz książki:
© Maciej Zienkiewicz Photography
Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Producenci wydawniczy:
Sylwia Reguła, Magdalena Wójcik-Zienkiewicz, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2024
ISBN: 978-83-68101-65-2 (EPUB); 978-83-68101-66-9 (MOBI)
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dla ukochanej Córki Mai.
Abyś zawsze potrafiła o siebie zawalczyć.
Mama
Wojna? Nigdy.Tylko dobra walka.Dobra, czyli: o siebie, o wartości,o życie, o zdrowie, o przetrwanie,o normalność, o pracę, o byt, o idee...
Kiedy piszę te słowa, na przełomie 2023 i 2024 roku, na świecie toczą się... 183 konflikty zbrojne. To więcej niż 30 lat wcześniej. Takie zatrważające analizy przytacza Międzynarodowy Instytut Studiów Strategicznych (MISS)[1]. W tym – tuż za granicą Polski – od 2022 roku trwa największy konflikt europejski od 1945 roku, czyli wojna w zaatakowanej przez Rosję Ukrainie. Dodajmy do tego krwawe walki między Izraelem a Hamasem, które zwiększają prawdopodobieństwo rozlania się konfliktu na inne obszary Bliskiego Wschodu. Tam ginie najwięcej dzieci i kobiet, całkowicie bezbronnych. Jak zwykle w takiej sytuacji. Potężny problem ma też Sudan, gdzie zginęły tysiące osób, a uchodźców jest już sześć milionów. W Birmie trwa z kolei wojna domowa. Codziennie zewsząd docierają do nas wiadomości, w których podawane są kolejne wstrząsające liczby ofiar. Ludzie tracą życie albo zostają ranni. Gwałty, porwania, szykany, tortury, aresztowania, wywózki, przymusowe przesiedlenia, wygnania, ucieczki...
Świat toczy wojna i świat toczy wojnę.
Lecz to nie jest książka o żołnierkach. Ani o grozie pól bitewnych czy frontów.
To książka o często niezauważalnych dla innych osób – czy w ogóle dla społeczeństwa – walkach, które toczą kobiety. O tych przełomowych momentach, kiedy zaczynamy rozumieć, orientować się i upewniamy się, że trzeba o siebie zawalczyć. Bo jak my tego nie zrobimy, nic magicznie się nie zadzieje.
Kilka lat temu przeprowadzałam do jednego z kobiecych miesięczników wywiad z pewną uroczą i zdolną trzydziestoparoletnią aktorką. Rozmawiałyśmy na temat macierzyństwa i dzieciństwa. Wspomniała w jakimś kontekście o swoim małżeństwie, ale krótko i sucho. Jej mąż, artysta, był osobą dość znaną, poważaną, lubianą.
Wyczuwałam w niej pewien rodzaj melancholii – może smutku, a może rezygnacji. Rozmowa przebiegała spokojnie, padły ważne słowa, refleksje. Kiedy wyłączyłam dyktafon, miałyśmy jeszcze trochę herbaty do wypicia, więc w naturalny sposób zostałyśmy przy stoliku. Nie minęła minuta, gdy kobieta powiedziała: „Tak mi się wyjątkowo dobrze z panią rozmawia, że powiem coś, czego nie mogę powiedzieć w wywiadzie. Proszę to zachować dla siebie. Ufam pani”. Podziękowałam za zaufanie i czekałam. „Mój mąż mnie bije, od kilku lat. To się po prostu zdarza, gdy się kłócimy. Nic z tym nie robię, bo nikt mi nie uwierzy. Kiedy wychodzę z domu, rozmawiam o innych sprawach, robię zakupy, gram w serialu, spotykam się na wywiady, na chwilę o tym zapominam. Ale zaraz wrócę do domu. On tam jest, bo akurat nie ma pracy, często się irytuje. Nie chce mi się wracać”. Dalsza część naszej rozmowy niech pozostanie prywatna.
Nigdy więcej jej nie spotkałam.
Uświadomiłam sobie, że ta rozpoznawana, lubiana, wrażliwa osoba była bezradna w obliczu przemocy domowej. Jak tysiące innych kobiet. Lekarek, prawniczek, krawcowych, pielęgniarek, ekspedientek (zapomniane słowo), influencerek. A jakiś czas później dowiedziałam się z mediów, że moja rozmówczyni nie jest już w związku z tym artystą. Nie znam szczegółów rozstania, nie wiem, jak się odbyło. Przemoc pozostała nieujawniona, mimo że taka informacja mogła dość łatwo trafić do tabloidów.
Pomyślałam o walce, którą kobieta musiała stoczyć. Najpierw ze sobą. Tak – ze sobą, aby nie siedzieć dłużej w milczeniu, aby się przeciwstawić oprawcy. Bliskiej osobie, która była jednocześnie największym wrogiem. To podwójna trudność. Zwykle przed agresorami czy złem tego świata można się schronić w domu. Ale nie w tym przypadku. Jaka walka rozgrywała się w jej głowie? Czy ktoś jej uwierzy? Czy policja albo bliscy jej pomogą, gdy od niego odejdzie? Wreszcie: czy agresor „pozwoli” jej odejść, czy zmieni jej życie w piekło? Zakładam, że to były dziesiątki bitew.
Ile znamy takich kobiet? Sporo.
Ja też miałam takie momenty. I moja mama, moje przyjaciółki, koleżanki i znajome; my wszystkie doznałyśmy w którymś momencie życia olśnienia – muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Bo jeśli ja tego nie zrobię, ktoś inny zrobi to za mnie. I wcale nie musi to być dla mnie fajne, dobre, przyjemne, pożądane, właściwe, zdrowe. Poczucie sprawstwa – to jedno. Poczucie odpowiedzialności za siebie i osoby mi bliskie – to drugie. Aż wreszcie pojawia się świadomość, że to ja chcę być narratorką swojego losu, o czym pięknie opowiada Michelle Obama w osobistej historii „Beginning”.
Stawanie się. Tym, kim chcę być, kim potrzebuję być, kim mogę. Nie mówię tutaj nawet o spełnianiu marzeń, choć to też ważne, ale przede wszystkim o decydowaniu o sobie. O własnej, samodzielnej – wymarzonej, najpotrzebniejszej – narracji.
Najczęściej trzeba o nią po prostu zawalczyć. W domu, w szkole, na podwórku, w pracy, w plenerze, w społeczności, w grupie...
Istnieje wiele powodów, dla których kobiety podejmują walkę i są one doprawdy różnorodne. Żaden nie jest mniej ważny, jeśli staje się najcenniejszy dla Wojowniczki, która się rodzi – zwykle na przestrzeni czasu.
Od kilku dobrych lat karmi się nas pięknymi hasłami: samorozwojem, motywacją, produktywnością, graniem na siebie. Psychologizujemy coraz więcej obszarów. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale każda przesada bywa szkodliwa. Modne stało się też wybaczanie, w tym cały nurt zwany radykalnym wybaczaniem. Oczywiście – taka postawa bywa oczyszczająca, odświeżająca, wyzwalająca i nieraz konieczna, aby iść dalej bez wielkiego ciężaru czy nawet emocjonalnego garbu.
Ale na wyłącznie pokojowym, wiecznie wybaczającym podejściu do świata niestety daleko nie zajdziemy. Nie chodzi przecież o to, aby tylko przyjmować na siebie kolejne ciosy i uśmiechać się łagodnie z miłosierdziem w sercu. Nie można pozwalać się degradować, niszczyć, manipulować sobą. Trzeba protestować, kiedy ktoś chce nas wykorzystać, nadużyć naszego zaufania, szantażować, czynić zło.
Jestem pacyfistką. Nienawidzę wojen – boję się ich. Uważam je za moralny upadek człowieczeństwa, bo zazwyczaj giną niewinni ludzie. Ale nie mogę się zgodzić z twierdzeniami, które znamy już z Biblii i jej podobnych przekazów, czyli „nie ma innej możliwości pokonania zła jak zwyciężenie go dobrem” czy „zło dobrem zwyciężaj”. Niestety – to działa głównie w bajkach.
Czuła przewodniczka, uważna strażniczka? Tak, świetnie!
Ale w pewnym momencie na świat może przyjść Wojowniczka.
Nie, wcale nie ta, która używa agresji. Zarówno moje rozmówczynie, jak i ja prywatnie się nią brzydzimy. Dlatego bardzo chciałam stworzyć książkę o mądrej walce kobiet. Nie o mordobiciu i agresji. Krwi na świecie przelewa się zdecydowanie za dużo. Nie chcę w tym uczestniczyć, nawet narracyjnie. Zauważam jednak potrzebę wojowania o siebie, która pojawia się – myślę, że wcześniej lub później – u każdej z nas.
Pomysł na tę książkę chodził za mną od kilku lat. Wiedziałam już na pewno, że ten tekst musi powstać, kiedy rzeczywistość dobitnie nam pokazała, że Polki muszą sobie wywalczyć nawet pewne oczywiste – wydawałoby się – w cywilizowanym świecie prawa.
Wystarczy przywołać Ogólnopolski Strajk Kobiet. Ten feministyczny ruch społeczny powstał w 2016 roku na fali protestów zapoczątkowanych przez partię Razem. Chodziło o bardzo radykalne zaostrzenie w Polsce ustawy aborcyjnej, w wyniku której kobiety straciły szansę decydowania o swoim ciele. Wiele ciężarnych Polek straciło życie – przy bezradności lekarzy, którzy nie mogli nic zrobić z uwagi na obowiązujące prawo. I nadszedł tzw. Czarny Poniedziałek – akcja protestacyjna, która odbyła się równocześnie w 147 miastach Polski. Polegała ona na przywdzianiu czarnego stroju i zaprzestaniu pracy w tym dniu. A znów 8 marca 2017 roku, w Międzynarodowy Dzień Kobiet, w 54 krajach (!) odbyły się manifestacje kobiet, nawołujące do zahamowania przemocy, liberalizacji prawa aborcyjnego i wyrównania szans.
Wybory z 15 października 2023 roku okazały się w Polsce frekwencyjnym hitem, w dużej mierze właśnie dzięki kobietom i młodym osobom. Frekwencja wyniosła ponad 74 procent[2], najwięcej w wolnej Polsce, czyli od 1989 roku.
Portal TVN24 donosił: „Więcej kobiet niż mężczyzn poszło na wybory”[3]. I dalej:
„Kobiety chętniej wyszły w niedzielę do urn – frekwencja wśród pań wyniosła 73,7 proc.[4], a wśród mężczyzn – 72 proc. (W 2019 roku głosowało według sondażu late poll Ipsos 61,5 proc. uprawnionych Polek i 60,8 proc. mężczyzn). (...) Przed wyborami ekspertki i eksperci wskazywali, że w tym roku szczególnie istotną rolę w wyłonieniu nowych reprezentantów i reprezentantek w Sejmie mają kobiety: według opublikowanego przed wyborami raportu Fundacji Batorego liczba osób niezdecydowanych wśród kobiet była dwukrotnie wyższa niż wśród mężczyzn w większości grup wiekowych. (...) O sytuacji polskich kobiet i znaczeniu ich głosów w tegorocznych wyborach szeroko rozpisywały się światowe media. (...) Ich sytuacja jest niewiarygodna. Jak kobiety będą głosować w nadchodzących w Polsce wyborach?” – pytała telewizja Euronews. Stacja oceniła, że to głos polskich kobiet może mieć kluczowe znaczenie dla rozstrzygnięcia, czy PiS utrzyma się przy władzy.
Polska na szczęście nie jest w stanie wojny, choć prognozy polityczne nie napawają optymizmem. Ale Polki walczą właściwie każdego dnia.
Walczymy ze szklanymi sufitami, walczymy o prawo do godności i decydowania o swoich ciałach. Walczymy z nierównościami ekonomicznymi, z alimenciarzami. Walczymy o podwyżkę albo o utrzymanie czy zdobycie pracy, walczymy o kredyt, o pożyczkę, o większe mieszkanie, o prawo do zasiłku, o nowe leki dla bliskich lub dla siebie. Walczymy o termin do lekarza.
Walczymy z obecną od tysięcy lat kulturą patriarchatu, widoczną nadal choćby w wielu przekonaniach na temat intymności czy seksualności – wiadomo przecież, że ona nie powinna pierwsza proponować spotkania czy randki; że kobieta lubiąca seks jest łatwa, puszczalska, najprościej: zdzira. Dla porównania: mężczyzna lubiący seks to macho, samiec alfa, męski typ.
Walczymy z nałogami, walczymy ze wstydem. Walczymy z nieuczciwymi pracodawcami, walczymy o zajście w ciążę – poprzedni rząd odmówił finansowania in vitro, a jednocześnie zachęcał kobiety do rodzenia dzieci.
Walczymy o sprawiedliwość i godność, choćby w ramach ogólnoświatowego ruchu #MeToo, głośnego także w Polsce (#JaTeż). Walczymy często o zdrowie. Swoje i bliskich.
Od razu odpieram spodziewany zarzut – nie, to nie jest książka przeciw mężczyznom. Wielu z nich to wspierający nas synowie, ojcowie, partnerzy, przyjaciele, sąsiedzi, szefowie, podwładni i kumple. Wiem, co mówię, bo mam sporo takich wokół siebie. A jednego nawet w domu (Adam!). To zbiór poruszających historii o przełomowych momentach w życiu znanych, podziwianych kobiet, z których losami i walkami wiele z nas może się utożsamić. To opowieści o takich chwilach, w których orientujemy się, że jeśli nie postawimy wreszcie granic, nie zawalczymy o siebie (lub o nasze dzieci, relacje, dobrostan), to może się to dla nas skończyć źle. Albo nawet dramatycznie.
Zaprosiłam do współtworzenia tej książki siedem znanych kobiet.
Zależało mi na tym, abyśmy odkrywały razem z nimi wspólnotę losów. Rozwód, choroba, adopcja, przemoc emocjonalna, samotność, stalking, żałoba, brak pracy – to wszystko może dotyczyć każdej z nas, bez względu na miejsce zamieszkania, pochodzenie, status społeczny, wiek.
Moje bohaterki mają od 20 do 90 lat, wykonują różne zawody, spotkało je w życiu wiele dobrego, cudownego, ale i trudnego, dramatycznego. Jestem zachwycona i dumna, że zechciały podzielić się intymnymi doświadczeniami oraz cennymi refleksjami, bo widzą w tej narracji głębszy sens.
Ania, Natalia, Justyna, Helena, Ada, Iwona, Kasia opowiedziały swoje historie także po to, aby wesprzeć nawet w tych najdrobniejszych walkach inne kobiety – Was, drogie Czytelniczki. A także – i wierzę w to bardzo! – Waszych partnerów, mężów, synów, przyjaciół czy braci, którzy sięgną po tę książkę.
Wszystkim Wam dziękuję.
Nie namawiam nikogo do antagonizowania ani do konfliktów czy wojenek. Przeciwnie. Ja też różne prywatne walki stoczyłam. Szczerze? Jestem nimi zmęczona. Najfajniej jest żyć w pokoju i szacunku, tylko że zbyt często taka wizja jest utopią.
Kiedy więc ktoś próbuje nas wykorzystać, skrzywdzić, zawstydzić, szantażować albo jeśli nas nie szanuje – mądrze zawalczmy o siebie. Tylko tyle i aż tyle.
Narzędzia, które mogą się przydać w Waszej walce – a może po prostu broń? – dostaniecie w każdej z tych rozmów. Obiecuję, że znajdziecie tu dziesiątki możliwych sposobów, jak o siebie zadbać. Mądre Wojowniczki już je znają – albo właśnie zdobywają o nich wiedzę.
W wielu środowiskach nadal obowiązuje dogmat, że kobiety powinny być posłuszne. Uległe. Że można je uciszać, uspokajać, ganić, krytykować. Metodą prób i błędów, przeciwstawiając się wielu osobom czy społecznościom, za sprawą ostrych jak brzytwa doświadczeń – moje bohaterki zdobyły wysoką samoświadomość i wiedzę, a teraz się nimi dzielą z nami.
Z nami – bo i ja podczas tych rozmów sporo się nauczyłam. Przefiltrowałam ich historie przez własne przeżycia. Z pewnością nie każdy sposób walki jest „mój”, praca nad tą książką także to mi uświadomiła.
Nie ma czegoś takiego jak cechy kobiece. Nie dość, że to obciachowo tak mówić, bo tożsamość płciowa to jednak coś innego niż schematyczny spis cech, to przecież jeszcze każda z nas jest inna. Wybieramy różne style życia, odmienne metody radzenia sobie w nim.
Warto więc o siebie i o to życie zawalczyć, byle w dobrym stylu. Nie tupać nóżką (chyba że w domu, przed lustrem – to czasem pomaga), ale używać racjonalnych argumentów, siły wewnętrznej (powtarzam – przemocą się brzydzimy, każdą), inteligencji emocjonalnej, sprytu.
Bądźmy w tej walce dorosłe. Dojrzałe. O tym właśnie opowiadał już w 2021 roku, w audycji Elizy Michalik „W głębi duszy”, w Radiu Nowy Świat, zaprzyjaźniony ze mną socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego – profesor Tomasz Sobierajski[5]. I o tym, żeby nie pielęgnować w nieskończoność tego – jakże modnego i popularnego medialnie – wewnętrznego dziecka, tylko jednak pozwolić i jemu, i sobie – dorosnąć.
W kontekście naszej walki o siebie, o godność, o wszystko warto to wziąć pod uwagę. Bo dziecko nie walczy – ono nie powinno! Aby zatem stanąć oko w oko z problemem czy wyzwaniem, a nieraz – po prostu z wrogiem, trzeba dorosnąć. I zrobić to świadomie, mądrze, znając swoje zasoby (o tym opowiada m.in. Anna Rusowicz).
Najbardziej jednak zależy mi na tym, aby ta książka była „ku pokrzepieniu serc”. I aby każda z nas wybrała w razie potrzeby taki rodzaj walki, który jej najbardziej odpowiada – lecz zawsze z szacunkiem dla siebie i dla przeciwnika. Z zadbaniem przede wszystkim o zdrowie oraz dobrostan.
Mądra Wojowniczka wie, że życie jest tylko jedno.
W ostatnich latach furorę robi słowo „czułość” – dzięki naszej noblistce Oldze Tokarczuk. W porządku, można i tak. Zatem mądra Wojowniczka to czuła wojowniczka. Czuła dla siebie.
To jesteś TY, to jestem JA, to jest ONA.
Zapraszam Was do świata Wojowniczek.
„Żołnierz idzie na rzeź. Wojownik używa mądrości. To samo dotyczy żołnierki i wojowniczki. Używanie siły fizycznej, chamstwa – to marność i słabość. Wojowniczka zbiera się najpierw w środku, używa sprytu, inteligencji, chroni swoją energię. A potem oddaje jeden, właściwy, symboliczny strzał, którym pokonuje przeciwnika” – wyjaśnia Anna Rusowicz.
Sieroty górą”, mówi twardo Ania Rusowicz, która oficjalnie od 2023 roku jest już Anną. To nie jest żaden zabieg PR-owy czy marketingowy, wymyślony przez specjalistów. Nie, po prostu musiała jeszcze raz dojrzeć, dorosnąć, wziąć na barki kolejny ciężar. Kiedy miała siedem lat, jej rodzice ulegli wypadkowi samochodowemu, wracając z sylwestrowego koncertu. Mama, bardzo lubiana bigbitowa wokalistka Ada Rusowicz, zginęła. Ojciec, muzyk Wojciech Korda, przeżył, ale nie udźwignął tego dramatu. Córka trafiła do wujostwa, kilkaset kilometrów od domu, do Dzierzgonia niedaleko Elbląga.
Mała Ania przeżyła wielopoziomową stratę: nagle została bez mamy i bez rodzinnego domu. Bez starszego o kilka lat brata Bartka, który został przy ojcu. Tacie właśnie nie mogła tego długo wybaczyć, zresztą – nic dziwnego. W czasie pracy nad tą książką, już po naszej rozmowie, Wojciech Korda zmarł po ciężkiej chorobie. Podobno zdążyli się wcześniej zobaczyć, ale rany pozostały.
Kilka lat temu wydawało się, że najgorsze i najtrudniejsze za nią. Pamiętam, jak w cyklu „Partnerzy” magazynu „Pani” opisywałam Anię i jej męża, perkusistę. Wydawali mi się parą idealną: muzycy, artyści, wrażliwcy. Ona – ucieleśnienie fantazji i hippisowskiej energii, on – hippis, ale nieco mocniej stąpający po ziemi. Pasowali do siebie niczym bohaterowie kultowego filmu. Potem widywaliśmy się jeszcze kilkukrotnie. Cieszyłam się, gdy Ania została mamą; dostałam od nich nawet zdjęcie nowo narodzonego synka, Tytusa. Pomyślałam, że życie wreszcie próbuje jej wynagrodzić te wszystkie straszne straty i wieloletnią walkę o szczęście. Zawsze przecież marzyła o pełnej rodzinie, o domu. I oto wreszcie go miała! Wiem, bo odwiedzałam ją i jej chłopaków w domu pod Warszawą, kiedy robiłam kolejne wywiady. Pokazywała mi z błyskiem w oczach, jak po powrocie z trasy koncertowej odnawia stary kredens, znaleziony na pchlim targu. Częstowała mnie zupą i konfiturami, które sama zrobiła. Wydawała kolejne single, płyty, koncertowała po całym kraju.
Ten sielski obrazek legł jednak w gruzach. Ania zadzwoniła do mnie latem 2023 roku z informacją, że się rozwiodła, że wydarzyło się w jej życiu wiele złego. I że wreszcie jest gotowa o tym opowiedzieć, bo przez rok znajdowała się w emocjonalnej otchłani. Znowu musiała – musi wojować. Nie tylko o swoje szczęście i sprawiedliwość, ale i o dobro synka. Umówiłyśmy się na rozmowę na Mazurach, w wakacje. Dzień wcześniej grała tam duży koncert. Zaproponowała, abym przyjechała na śniadanie w hotelowej restauracji, zanim dotrze do Warszawy, gdzie wpadnie w kolejny wir wydarzeń. I tak się stało. Przez kilka godzin rozmawiałyśmy, mając za oknem spokojny obraz natury, jezioro, las, łąki i wschodzące słońce. Ten obrazek koił emocje, których był ogrom. Zdążyłyśmy się wzruszyć, pośmiać i wysnuć wnioski. Odprowadziła mnie na parking, aż do samochodu. Życzyłam jej dużo siły.
Wraz z czterdziestką w twoim życiu nadeszła fala nieplanowanych zmian. Kilka lat temu nic nie zapowiadało tego huraganu. Byłam u ciebie w domu na wywiadzie. Pokazywałaś mi szafki, które samodzielnie malowałaś, weki, które robiłaś dla chłopaków. Planowaliście wakacje. Dlaczego ten piękny rodzinny obrazek to już przeszłość?
Anna Rusowicz: Dopiero od niedawna czuję siłę i gotowość, aby mówić o moim rozwodzie, który odbył się 1 sierpnia 2022 roku. Tak, wzięłam rozwód z mężem, po szesnastu latach wspólnego życia i muzykowania. Poszłam do sądu...
Czasami nadal wydaje mi się, że to zły sen. Przecież po wielu latach przepracowałam już żałobę z dzieciństwa. Kiedy miałam siedem lat, mama zginęła w wypadku, potem tata oddał mnie na wychowanie wujostwu. Długo byłam zamkniętym, przestraszonym dzieckiem. Płakałam ze smutku i tęsknoty za tym, co utraciłam. Pół życia marzyłam o stworzeniu swojej rodziny. O prawdziwym domu, gdzie jest mama, tata i dziecko. Wydawało się, że to wszystko już za mną. Emocjonalne rany powoli się zabliźniały... Pracowałam nad żałobą na terapii, skończyłam studia psychologiczne, poznałam mężczyznę, o którym długo myślałam, że to miłość mojego życia. Tworzyłam muzykę, ludzie chcieli i chcą mnie słuchać. Koncertowałam, wydawałam płyty. I najważniejsze: wreszcie miałam tę swoją wymarzoną rodzinę; wierzyłam, że nic złego już mnie nie spotka.
Obiecałaś sobie nawet: dość traum w moim życiu!
Owszem. Uznałam, że oto wreszcie mogę sama sterować losem. Szczególnie kiedy wzięłam ślub i zostałam mamą, poczułam siłę sprawczą. Tak, byłam pewna, że cierpienie w moim życiu się skończyło. Sadziłam dla synka poziomki w ogródku przy domu, gotowałam obiady, piekłam ciasta. Jednocześnie tworzyłam muzykę, koncertowałam. I wtedy nagle w moim życiu pojawił się wielki kryzys. Oczywiście, mam świadomość, że każdy człowiek i każdy związek je przechodzi. Nie ma w tym nic dziwnego. Kryzysy są wpisane w nasze istnienie. Kiedy mamy ich świadomość i odpowiednio do nich podejdziemy, dają nam szansę na rozwój. Cenne niczym najlepsza lekcja. Wiem o tym także jako psycholożka.
Pierwszy małżeński kryzys pojawił się, kiedy zostaliśmy rodzicami, w 2017 roku. Na to też byłam przygotowana: zarwane noce – proszę bardzo. Niewyspanie, kolki, ząbkowanie – proszę bardzo. Wiem, że tak musi być. Ale druga strona nie była na to przygotowana, jak się okazało...
Czyli?
Słyszałam, że nie daję rady jako matka, że powinnam lepiej łączyć macierzyństwo z karierą, że inne kobiety wyglądają lepiej itd. Mimo wszystko przetrwaliśmy i to! Synek podrósł, nie był już tak bardzo absorbujący, można było przespać nawet noc... I wtedy nadszedł kolejny kryzys.
Wybuch pandemii COVID-19 w 2020 roku.
Pamiętaj, że w czasie kolejnych lockdownów zamykano wszystko, co dotyczy życia kulturalnego. Dla mnie jako artystki to był cios, także finansowy. Odwołane koncerty, zamknięte studia nagraniowe i sceny. Mimo że jestem optymistką, że nadzieja wiele razy stawała się moją ostatnią deską ratunku, to wtedy pojawił się we mnie duży lęk o przyszłość. To smutne, bo już dawno go nie czułam. Ale lęk był zrozumiały, także dlatego, że to na mnie w dużej mierze spoczywało utrzymanie domu i rodziny. Przepadły szanse na honoraria i jakiekolwiek zarobki. Robiłam wszystko, aby mimo to tworzyć, nie poddawać się i między kolejnymi lockdownami zagrać koncert, wyjść do publiczności, która przecież także była spragniona wydarzeń muzycznych. I wtedy pojawił się w naszym związku ktoś obcy i zdestabilizował to, co już i tak wisiało na włosku. Pomyślałam: „Kurczę, muszę walczyć o rodzinę!”.
Walczyłaś?
Jak lwica. Starałam się jeszcze bardziej, próbowałam rozmawiać, wyjaśniać. Przeżyliśmy wiele niezwykłych lat, mieliśmy dziecko, dom. Uważałam, że mimo wszystko nasza relacja stoi na silnych fundamentach, wszystko da się naprawić, załatać. Czułam, że muszę przetrwać ten bardzo trudny czas. Potem okazało się, że wcale mi się nie wydawało, że jestem oszukiwana. Moje zmysły nie kłamały... Ciało dawało ważne znaki. Schudłam drastycznie, nie mogłam jeść ani spać, powieki mi drgały z nerwów. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Aż przyszedł moment, w którym pomyślałam: „OK, naprawdę znalazłam się już pod ścianą. Więcej nic nie zrobię. Muszę odejść”.
Jak sobie poradziłaś?
Z tych emocjonalnych katakumb wyciągały mnie kobiety: przyjaciółki, prawniczka, zaufane bliskie osoby. Dziś wiem i radzę tym, które się z tym mierzą – najważniejsze, aby mieć kogoś, kto powie: „Hej, dziewczyno, ty wcale nie zwariowałaś!”. U mnie z tym niełatwo, wbrew pozorom, gdyż wykonuję zawód, no cóż, niższego zaufania społecznego. Artystka, hippiska... Wiedząc, jak się czują inne oszukiwane kobiety, założyłam z koleżanką psycholożką grupę wsparcia pod nazwą Siła Woli. Organizujemy też warsztaty dla kobiet, które doznają tego rodzaju przemocy: gaslightingu. Kobietom często się wmawia, że tracą rozum, że im się coś wydaje. Wiem z doświadczenia, jak ważna jest w tej sytuacji bliskość innych ofiar. Wiele z nas cierpi i za siebie, i za dzieci, które tracą dom, poczucie bezpieczeństwa.
Musisz być silna także dla dziecka. Mówię to jako mama do mamy.
Jasne, że tak. Wierzę w swój potencjał jako matki, w sprawczość, siłę i mądrość. Wiem, że dam radę, choć bywa mi źle i trudno. Chcę chronić synka, choć nie jestem w stanie zrobić tego w stu procentach. Ale nie mogę być dzielna tylko z opowieści, bo dzieci nie uczą się poprzez słowa, lecz czyny. Obserwują nas. Nawet jeśli nie mam siły iść dalej, położę się na chwilę, a potem powstaję.
Opowiadasz, jak legł w gruzach świat twój i dziecka, ale mówisz mocnym głosem. Czuję twoją moc.
Nie mam ochoty na bezradność. Nie mogę sobie na nią pozwolić. Jestem silna dla siebie i dla mojego syna. Poza tym uczę się kochać siebie, dbam o siebie.
Wiesz, co odkryłam? Pięknie jest zabierać miłość z miejsc, gdzie ona była dewaluowana. Tę miłość przekazuję teraz sobie.
Słucham twoich piosenek od wielu lat. Zauważyłam, że po rozwodzie tworzysz inną muzykę.
Mam mnóstwo refleksji na temat przeszłości, ale i przyszłości. Od kiedy minął rok od rozpadu wielkiej miłości, potrafię się już trochę z tego śmiać, łapię niezbędny dystans. Ba, romansuję sama ze sobą. A skoro pojawił się ten dystans, niekiedy przekora, to mogę się droczyć ze sobą i ze słuchaczami.
Bywam osobą cyniczną, sarkastyczną, zawsze kochałam doby żart. Uwielbiam się śmiać z trudnych tematów, oczywiście jeśli już je jakoś ze sobą przepracuję, nie od razu. Uważam, że śmiech leczy, ma terapeutyczną moc. Tak właśnie bywa w moich piosenkach. Kiedyś Ewa Bem śpiewała, że „wyszła za mąż, zaraz wraca”; ja staram się w podobny sposób w utworach oswoić to, co się wydarzyło. W takim stylu powstała piosenka „Plan na miłość”.
Nie pamiętam dziś, kto pierwszy uniósł wyżej głos
I kto kogo częściej lubił wrednie brać pod włos
Racja Twoja była dobra, a moja zwykle zła
A mamusia Twoja lepiej wie, kto rację ma.
Być może nie tak
Zakończyć się miał
Ten zawodny plan
Nasz plan na miłość
Być może nie nam
Pisany był plan
I poznać go już
Nie dane nam było
(...)[6]
Twoje małżeństwo wydawało się „boskim planem”?
Zauważ, że „boski plan na miłość” nie wypalił nawet Stwórcy! Ewa i Adam mieszkali w Raju, ale pojawił się Wąż, zdrada. Wreszcie zostali stamtąd wypędzeni. Skoro Bogu plan nie wypalił, to tym bardziej my nie musimy się martwić tym, że na ziemi relacje nam nie wychodzą. Póki życie toczy się dalej, a moje się toczy, pojawia się nowa perspektywa. Ja wreszcie ją dostrzegłam. Opłakałam znowu to, co było do opłakania, ale dłużej nie chcę siebie składać na ołtarzu. Idę do przodu, uczę się dystansu. Ważne jest dziś i jutro. Nie wczoraj!
Twoja pierwsza po rozwodzie i po kolejnej życiowej rewolucji płyta nosi symboliczny tytuł „Dziewczyna Słońca”. Słońce to moc.
Owszem. A ta piosenka – „Dziewczyna Słońca” – stanowi mój amulet. Jej historia jest niezwykła. Powstała tuż przed moimi urodzinami. Skomponowali ją moi rodzice, a tekst stworzyła Agnieszka Osiecka.
Na imię masz Dziewczyna Słońca
Promyki złota błyszczą w oczach twych
Wołamy cię, dziewczyno słońca
O tobie marzą serca chłopców złych
A kiedy nadchodzisz
Rozjaśnia się wtedy niebo i las
A kiedy nadchodzisz
Uśmiecha się kwiat, motyl i głaz
A kiedy zatańczysz
Radośniej nam jest, ładniej i lżej
A kiedy się śmiejesz
Weselej nam jest, więc śmiej się, śmiej
Dziewczyno Słońca!
(...)[7]
Jeśli wsłuchasz się w tekst, zrozumiesz, że piosenka okazała się prorocza... Wyrosłam na Dziewczynę Słońca! Kiedy gdzieś jadę samochodem, zazwyczaj w przedniej lub tylnej szybie pojawia się kula słońca. Bliskie osoby już nawet z tego żartują. Kilka razy mieliśmy koncerty plenerowe, przed którymi była wielka ulewa. Nic nie zapowiadało, że to się ma zmienić, nawet prognozy. Ale moja menedżerka pocieszała muzyków i organizatorów: „Spokojnie, nie stresujcie się. Zobaczycie, że jak przyjedzie Ania, wyjdzie słońce”. I faktycznie, tak się dzieje. Jak to wyjaśnić racjonalnie? Nie mam pojęcia, sama się dziwię.
Wierzę, że słońce mi zawsze w końcu zaświeci, także symbolicznie, gdyż jestem pojednana ze sobą i ze wszechświatem.
Poza tym jesteś dziewczyną wiosny.
Tak, przyszłam na świat 28 marca, kiedy przyroda budzi się do życia, a słońca jest coraz więcej. Nie ma przypadków...
Co się stało z naszą miłością?
Czyżby jak ptak odleciała?
Zatęskniła za błogą wolnością?
Z klatki wierności wyrwała?
Co się stało z naszą zazdrością?
Co nas tak w ramionach trzymała
I w uścisku trzymała nam serca
A na innych jak zwierz warczała
(...)[8]
„Co się stało z naszą miłością” odnosi się do twojego rozstania z mężem.
Tekst do niej napisałam przed rozwodem. Wtedy nie wiedziałam, co się z nami dzieje, nie znałam wszystkich okoliczności. Nie myślałam racjonalnie. Miałam chyba nadzieję, że związek da się ocalić. Pozostawiłam otwartą odpowiedź na to pytanie.
Tworzenie muzyki oczyszcza? Jest jak katharsis?
Nawet nie wiesz, jak bardzo. Rozstanie jest traumatycznym przeżyciem, podobnym do żałoby, które można opisać jako konkretne etapy. Faza szoku, niedowierzania, walki, odpuszczenia... Utwory na moją pierwszą po rozwodzie płytę „Dziewczyna Słońca” to dla mnie katharsis. Różne słowa potrzebowałam sobie wyśpiewać i udało mi się. Przy tworzeniu tej płyty pozwoliłam sobie na doświadczanie różnych emocji, także skrajnych, trudnych. Bolesnych. Dałam sobie prawo do pełnego zaakceptowania i przeżycia sytuacji, które mnie spotkały. I wiesz, ja już nie chcę tracić więcej czasu na zamykanie się w sobie. Mój czas jest na to zbyt cenny! Potrzebuję tworzyć, śpiewać, grać. Straciłam już i tak dwa lata, kiedy nie mogłam nic robić twórczo, tak byłam skupiona na walce o rodzinę. Nie obwiniam się za to, że moja rodzina się rozpadła i że być może źle zainwestowałam uczucia. To moje błędy, do których mam prawo, to moje życie. Rozmawiamy o walce... A przecież mój samoślub jest także dowodem walki o siebie!
No właśnie, wzięłaś ślub ze sobą wiosną 2023 roku, niemal rok po rozwodzie.
Planowałam to od dawna, gdy tylko zaczęłam rozumieć, że moje małżeństwo się rozpada na zawsze. Wiem, że wiele kobiet nosi w sobie pewien rodzaj niedokochania. Wiem, bo też taka byłam. I wiem, bo o tym piszą do mnie setki kobiet w różnym wieku.
Szukają usilnie akceptacji, bezwarunkowej miłości, walczą o to. Mnie w dzieciństwie brakowało matki, która zginęła, a potem także ojca, brata. Niemal całe życie więc odczuwałam deficyt uczuć, łaknęłam ich. Był czas, że żebrałam o miłość, a dostawałam ochłapy. Dziś wiem, że zbyt długo tkwiłam w małżeństwie, lekceważąc znaki. Z tych różnych powodów w kwietniu 2023 roku wzięłam sama ze sobą ślub. Zależało mi, aby to było blisko daty mojego ślubu.
Nie znam osobiście nikogo, kto by tak zrobił. Jak wygląda samoślub?
U mnie to było wielkie wydarzenie! Porównywalne do ślubu z weselem, ale inne. Nie ma pana młodego, jest tylko panna młoda. Ja. Samowystarczalna, ślubująca sobie miłość i oddanie. Wierność sobie!
Wcześniej oczywiście zorganizowałam, jak przystało na pannę młodą, wieczór panieński. Zamówiłam u krawcowej piękną, białą, długą suknię ślubną. I jeszcze osobisty sygnet z moimi inicjałami – AR – zamiast obrączki. Ślub i wesele odbyły się na folwarku u moich przyjaciół.
Ceremonia zaślubin wyglądała tak, że stanęliśmy wszyscy w kręgu, trzymając się za ręce. Wypowiedziałam ze wzruszeniem przysięgę, którą sama napisałam. „Biorę was, kochani, za moich świadków... Biorę także księżyc i gwiazdy, bo to ważni świadkowie mego życia. Przyrzekam wam, że będę się kochała do końca”. Obiecałam wierność swoim ideałom, wartościom i zapowiedziałam, że nie pozwolę się więcej krzywdzić. Poprosiłam zebranych o jedno: jeśli ktoś zobaczy, że występuję przeciwko swojej miłości, musi mnie w tym zatrzymać. Wzruszenie odbierało nam mowę, a potem odbyła się wielka impreza, trwająca trzy dni. Tańczyliśmy przy muzyce, którą grał DJ, do świtu. I jeszcze bardzo chcę podkreślić, że ani na ślubie, ani na weselu nie było wcale potrzeby obecności... pana młodego!
Wierzę. Jak się czujesz po samoślubie?
To dla mnie kosmiczny talizman, który pełni funkcję ochronną. Niektórzy uważają, że jak wzięłam ślub sama ze sobą, to już nie chcę mieć nikogo więcej. Nieprawda, to nie to. Wierzę, że stworzę jeszcze udany, pełen szacunku związek z drugą osobą. Ale już nie czekam na księcia na białym rumaku, który podaruje mi szczęście i miłość. Nie, nie, nie! To ja jestem tą, która sobie to wszystko daje. Na tym polega właśnie idea samoślubu i samoakceptacji, samowystarczalności. Nie może być tak, że wyłącznie mając kogoś u boku, czuję się kompletna. Wiem, że tak uważa nadal wiele kobiet. To mylące. W ten sposób łatwo natrafić na związkową mieliznę, uznać coś, co jest fejkiem, za prawdziwą miłość. Jeśli spotkam kogoś, kto uszanuje moją zdrową miłość i szacunek do siebie, nie zechce żerować na moich deficytach, to będzie właściwa osoba.
Po rozwodzie oficjalnie przedstawiasz się jako Anna. Do niedawna byłaś Anią.
Kiedy odradzasz się, czyli symbolicznie przychodzisz na świat, otrzymujesz nowe imię. Dla mnie już na poziomie brzmienia Anna ma w sobie dużą dawkę godności. Potrzebowałam tej nowej formy. Przecież jeszcze raz zaczęłam wszystko od nowa i jednak jestem inną osobą po tych kolejnych w moim życiu traumatycznych przejściach.
Nowe traumy za tobą. Jak stać się Wojowniczką? Kiedy nie można pozwalać dłużej na własną krzywdę?
Musiałam wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. Siła i poczucie sprawstwa są silnymi elementami walki. Jeśli chodzi o światopogląd, jestem bardzo pokojowo nastawioną do życia i ludzi hippiską. Jednak wiem, że czasami po prostu trzeba o coś zawalczyć, niemal wydrzeć to sobie. A jeżeli ktoś rzuca we mnie regularnie kamieniem, to nie mogę wciąż podawać mu ręki na zgodę. Bywam cierpliwa, mogę znosić niewygody całkiem długo. Ale przychodzi moment, że mówię: DOŚĆ.
Narodziny Wojowniczki.
Każda z nas ma indywidualne granice, swoją wyporność. U każdego ta granica przebiega gdzie indziej. Można człowiekowi wszystko odebrać, włącznie ze sprawstwem, ale czasami wystarczy tylko ta jedna iskierka, aby ogień się rozpalił, wzniecił i abyśmy wreszcie stanęli za sobą...
„W kolejce życia stań za sobą”, napisałaś na Instagramie. Regularnie wspierasz fanów mądrym przekazem.
Bo i ja potrzebowałam wreszcie za sobą stanąć! Cieszę się, że moje aforyzmy trafiają do tylu tysięcy osób, głównie kobiet, które zostały zranione, zaatakowane, były szykanowane. Dostaję nieraz poruszające wiadomości prywatne, że dzięki mojej płycie czy piosence ktoś nie skoczył z okna, a planował.