Wybacz - Kamila Cudnik - ebook + książka

Wybacz ebook

Kamila Cudnik

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedna chwila, gdy znajdziesz się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie...

Podczas jednej z pierwszych wiosennych nocy toruńska policja dostaje zgłoszenie. Na terenie nieczynnego dworca kolejowego ginie dwoje nastolatków. Ktoś w ciemności oddał dwa precyzyjne strzały.

Sprawa podwójnego morderstwa staje się priorytetowa. Pytanie, jaki motyw miał zabójca i czy będą następne ofiary. Komisarz Robert Bukowski, doświadczony śledczy, rozpoczyna dochodzenie. Zmotywowany tym bardziej, że sam ma nastoletnią córkę. Ofiary były zaledwie rok przed maturą, ona atrakcyjna i żywiołowa, on raczej cichy i spokojny.

W trakcie śledztwa na jaw wychodzi coraz więcej faktów, a pytań jest więcej niż odpowiedzi. Z pozoru niepowiązane wydarzenia zaczynają się wplatać w jedną sieć tajemnic.

Kamila Cudnik – pisarka, autorka powieści Historie miłosne (2019), Zgadnij, kim jestem (2020) oraz trylogii toruńskiej: W cieniu twierdzy (2021), Rytuał (2022) i Oczy małej dziewczynki (2023).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 443

Oceny
4,0 (43 oceny)
21
8
10
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Książka "Wybacz" autorstwa Kamili Cudnik to kryminał, który z pewnością zainteresuje fanów zagadek detektywistycznych i mrocznych tajemnic. Historia rozgrywa się w Toruniu, gdzie w jedną wiosenną noc, na opuszczonym dworcu kolejowym, dochodzi do brutalnego morderstwa dwojga nastolatków. Śmierć młodych ludzi staje się początkiem zawiłego śledztwa, które prowadzi komisarz Robert Bukowski. To, co przyciągnęło mnie do tej powieści, to nie tylko sama intryga, ale również głęboko wykreowane postacie, w szczególności postać komisarza Bukowskiego. Jako ojciec nastoletniej córki, jego osobiste zaangażowanie w rozwiązanie sprawy dodaje powieści dodatkowej głębi i autentyczności. Czułam, jakbym stała obok niego i próbowała rozwiązać zagadkę, rozumiejąc jego motywacje i obawy. Autorka z dużą umiejętnością oddaje mroczny klimat opuszczonego dworca kolejowego, co sprawia, że miejsce staje się niemalże kolejnym bohaterem tej historii. Nie można też nie wspomnieć o dynamice akcji – Cudnik umiejętnie...
10
AnnaC1998

Dobrze spędzony czas

Historia ciekawie poprowadzina , z zastrzezeniem tych męczacych drobiazgowych opisów Torunia , zapętlały treść , na co komu mapa Torunia?
10
bleblata

Całkiem niezła

Może być
00
Recenzent

Całkiem niezła

Ciekawa treść.
00
coolturka

Z braku laku…

Nie podobało mi się.
00

Popularność




Kamila Cudnik Wybacz ISBN Copyright © by Kamila Cudnik, 2024All rights reserved Redakcja Monika Stanek Projekt okładki i stron tytułowych Paweł Panczakiewicz Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Księżyc w niebie jak bałałajka ech! Za wstążkę by go tak ściągnąć i na serduszko –

byłaby piosnka bardzo nieziemska o zakochanych aż do szaleństwa nieludzko.

Jeszcze by można rzekę w oddali i cień od dłoni, i woń konwalii dziką:

ławkę przy murze, a mur przy sadzie i taką drogę, która prowadzi donikąd.

Romans, K.I. Gałczyński

 

Zbyszkowi na pamiątkę naszych przegadanych godzin

Naciągam czarną bejsbolówkę na oczy. Mam stąd doskonały widok na ruiny Zamku Dybowskiego, gdzie od pokoleń spotykają się dzieciaki zostawiające po sobie puszki po piwie, zużyte woreczki po środkach odurzających, prezerwatywy i całą masę innych śmieci.

Zamek, zbudowany w piętnastym wieku przez Jagiełłę, popada od lat w ruinę, ale zachował się cały obwód murów z bramą od południa, przez którą można wejść na duży, prostokątny dziedziniec.

Zimą amatorów spacerów po lewej stronie Wisły jest mniej, ale wraz z nastaniem wiosny wracają.

Nieraz widuję tutaj całujące się pary. Mam wrażenie, że robią to coraz młodsi, ale może to ja się starzeję. Wciąż jestem wysportowany i sprawny, lecz kiedy widzę, jak ciało mojego syna zaczyna pokrywać się owłosieniem, rozumiem, że chłopak bezpowrotnie wyrasta z dzieciństwa, a ja staję się starym dziadem. Zapewne na jajkach dzieciak też już ma meszek, ale tego nie sposób sprawdzić, natomiast na łydkach, przedramionach i klatce piersiowej trudno je przeoczyć.

Młodzi wspinają się po schodkach budynku bramnego i obchodzą zamek dookoła, patrząc w dół na dawny dziedziniec. Dziewczyna jest ładna, długonoga i długowłosa. Wydaje się starsza niż w rzeczywistości.

Z daleka dochodzi do mnie jej głos. Mała popisuje się wiedzą. Uśmiecham się pobłażliwie, też znam historię tego miejsca, podobnie jak wielu innych. To moje miasto.

Powoli wciąga mnie jej opowieść, a ona siedzi, macha nogami i mówi, podczas gdy obok niej tkwi niemal nieruchomo wysoki, chudy chłopak. Patrzy przed siebie. Trudno ocenić, czy w ogóle słucha.

– Tu kiedyś była Nieszawa. Zamknij oczy i wyobraź sobie rynek, kamienice i katedrę.

– Chyba przesadzasz, co? – Dobiega mnie załamujący się, chłopięcy jeszcze głos, w którym pobrzmiewają już bardziej męskie tony.

– Raczej nie – odpiera ze spokojem. – Historycy są zgodni, że tak to właśnie musiało wyglądać. W czasach, gdy prawobrzeżny Toruń należał do Krzyżaków, na lewym osiedlili się polscy kupcy.

– I co się potem stało? – pyta chłopak przemądrzałym tonem, jakby chciał ją złapać na kłamstwie. – Przecież nic tu nie ma.

– Torunianie się zbuntowali i napadli na miasto. Potem, gdy Toruń przeszedł w granice Polski, król nakazał przenieść osadę, żeby pozbyć się konkurencji. Został tylko zamek.

Pomiędzy krzewami, na których zwisają smętne resztki pojedynczych burych liści, dostrzegam jakiegoś faceta, który podobnie jak ja, żeby nie spłoszyć dzieciaków, stara się nie rzucać w oczy. Nie podoba mi się. Podglądanie to zły nawyk. Płoszy się, gdy dostrzega, że zmierzam w jego stronę. Widzę, jak odchodzi. Jego ruchy są nerwowe i coraz szybsze, gdy odgarnia chaszcze, przedzierając się przez nie. Zaczepia kurtką o gałąź, łapie ją i odsuwa, przez co następna uderza go w twarz i zahacza o splątane włosy. Idę za nim, jestem coraz bliżej. Szarpie się i zaraz znika za filarem mostu. Dochodzę do miejsca, w którym przed chwilą stał. Jest sucho, od wielu dni nie padało. Przeczucie mnie nie myli, schylam się i podnoszę okrągły złoty kolczyk, który błysnął niczym kropla rosy w słońcu. Trzymam go w dłoni. Na kółku zawieszony jest malutki krzyżyk. Zacis­kam palce, po czym chowam zdobycz do kieszeni, żeby zapomnieć o niej na całe tygodnie.

Wracam na moment, bo chcę jeszcze na nich popatrzeć, jak siedzą beztrosko na tych parszywych malowniczych ruinach. Odchodzę niespiesznie, gdy w okolicy pojawia się patrol policji, i uśmiecham się pobłażliwie. To tylko dzieci.

Rozdział 1

Izabella

Przekrzywiam głowę. Stworki Patricii Piccinini1 wyglądają bardzo realistycznie. Hybrydowe stworzenia przedstawione w codziennych sytuacjach robią na mnie dziwne wrażenie. Są przejmujące, a jednocześnie tak bardzo nierealne, dziwaczne, chwilami nawet makabryczne. Silikon, szklane włókno, nylon, plastik i ludzkie włosy – aż przechodzi mnie dreszcz. Właściwie nie rozróżniam już, czy to science fiction, czy przyroda w oryginalnym ujęciu artystki. Feminizm? Napiętnowanie męskiego widzenia świata? W tym samym momencie w kieszeni płaszcza zaczyna wibrować telefon. Bezwiednie przykładam go do ucha, wpatrując się w niezwykłą nieruchomą istotę, która zastygła, karmiąc młode. Wyobrażam sobie ­Patricię, gdy ją formuje, nadaje jej nieomal ludzki kształt. Skóra do złudzenia przypomina moją. Nawet odchylam lekko sweter i dotykam dłonią przedramienia, a potem patrzę znowu na tę niby krowę pozbawioną sierści, w której wszystko jest zwierzęce poza cyckami, ponieważ te przypominają bardziej kobiece piersi niż krowie wymiona.

– Słucham? – rzucam oszołomiona, zupełnie nieprzygotowana na kontakt z rzeczywistością. Znów sztuka pochłonęła mnie za bardzo. Nie mogę oderwać wzroku od tych sztucznych stworzeń, a mój umysł broni się przed zrozumieniem, co Robert do mnie mówi. Przełykam ślinę i zamykam oczy.

– Konstancja jest w domu? – pyta.

– Nie mam pojęcia – odpowiadam – ponieważ ja w nim nie jestem. Zadzwoń do Bruna.

– Bardzo śmieszne. Może rzeczywiście sprawię mu komórkę. Czasami mam wrażenie, że łatwiej się dogadać z naszym psem niż z wami dwiema. Gdzie jesteś?

Znów przymykam oczy urażona tonem Roberta i podchodzę do ławki postawionej dla tych zwiedzających, którzy mają ochotę przeczytać opis wystawy wyświetlający się na ekranie.

– Na wystawie.

– Na tej o potworkach w ludzkiej skórze? – pyta, jakby stał obok mnie i dokładnie wiedział, na co patrzę.

Kiwam głową, choć on tego nie może zobaczyć. Czasami przeraża mnie świadomość, jak dobrze mnie zna. Jakby wyprzedzał moje myśli, wiedział, co przyjdzie mi do głowy, zanim sama na to wpadnę.

– Konstancja nie mówiła, jakie ma plany? Skończyła lekcje prawie dwie godziny temu. Dzwoniłem do niej, ale nie odbiera i nie oddzwania.

– Chyba wspominała rano, że wybiera się dzisiaj z jakimś kolegą na Zamek Dybowski. Nie jestem pewna.

– Co to za koleś? – pada kolejne pytanie, a ja dla odmiany przewracam oczami i zaczynam współczuć własnej córce. Nikt mnie nie kontrolował, gdy byłam w jej wieku, a ona jest tak samo bezproblemowa jak ja wtedy. Powinien jej bardziej ufać, ale biorę poprawkę, bo jest policjantem, a oni nie mają łatwego życia.

– Nie mam pojęcia. Chyba nie myślisz, że się na nią rzuci? Może tam po prostu nie ma zasięgu – odpowiadam zdecydowanym tonem.

– Powiedzmy, że dam jej jeszcze jakieś dziesięć minut, potem wysyłam radiowóz w okolice zamku. Muszę kończyć. – Rozłącza się.

Wyszukuję na wyświetlaczu numer córki i próbuję się z nią skontaktować. Rezygnuję po siódmym sygnale odrobinę zaniepokojona, jakby Robert zaraził mnie swoją obawą. Marszczę brwi i ruszam do wyjścia.

*

– Ojciec jest szurnięty!

Ze spokojem patrzę ponad głową naszej niespełna czternastoletniej córki na męża wchodzącego właśnie do kuchni. Jego twarz pokrywa kilkudniowy zarost. Pomimo czterdziestu pięciu lat na karku wciąż wygląda nieźle. Zagryzam wargę, żeby się nie roześmiać, widząc, jak bardzo usiłuje nie dać się wyprowadzić z równowagi, podczas gdy Konstancja się wścieka, bo naprawdę wysłał w okolice zamku radiowóz.

Robert się zatrzymuje, chce coś powiedzieć, ale w tym momencie do środka wpada pies, szczeka i siada obok pana, jakby oświadczał, że jest po jego stronie.

Konstancja wstaje i ostentacyjnie próbuje wyjść, ale Robert zastępuje jej drogę.

– Posłuchaj… – zaczyna, jednak ona nie daje mu dokończyć.

– Niczego nie będę słuchać! – Zakrywa uszy dłońmi, a on wzdycha i patrzy na mnie bezradnie. Chciałabym mu pomóc, jednak nie potrafię. Są sprawy, z którymi każdy musi uporać się sam.

– W porządku – mówi zrezygnowany i opada na krzesło. Pies wydaje z siebie cichy skowyt i kładzie się obok. Robert przeciera zaczerwienione ze zmęczenia oczy i nawet nie podnosi wzroku, gdy na schodach rozlega się tupot nóg.

– Ona nie zdaje sobie sprawy, co może się przytrafić takiej małolacie. Mogłaby chociaż odbierać telefon.

– A ty byś odebrał, gdybyśmy się akurat całowali?

– Co takiego? – Wygląda teraz komicznie. Jest zaskoczony i chyba zbulwersowany.

– To już ten czas – szepczę, pochylając się nad jego uchem. – Pierwsze pocałunki. – Odwracam jego uwagę, a on uśmiecha się leniwie i odrobinę rozchmurza, ale wyraz odprężenia szybko znika z jego twarzy. Znów się zasępia. Czar pryska, chwila intymności mija.

– Chyba nie jestem na to gotowy. – Wstaje i podchodzi do kuchenki, żeby podgrzać sobie obiad.

– A ty wysłałeś radiowóz w miejsce spotkania swojej córki z chłopakiem. Niezły obciach – dobijam go, skoro i tak nici z amorów.

– Wylegitymowali ich i tyle. Nie mogła się domyślić, że to z jej powodu.

– Chyba jednak się domyśliła.

Rzuca mi pełne wyrzutu spojrzenie i siada przy stole nakrytym lnianym obrusem.

*

Robert

Wolałbym, żeby Konstancja wciąż miała najwyżej dziesięć lat i była taką słodką, przemądrzałą smarkulą jak kiedyś.

Zatrzymuję wzrok na tulipanach w niebieskim wazonie, jakbym chciał powstrzymać galop myśli, znaleźć dla nich kropkę, powiedzieć stop, bo wiem, jak bardzo zły potrafi być człowiek przesiąknięty do szpiku kości mrokiem, pozbawiony skrupułów, wyzuty ze współczucia, empatii i moralności. Nikt nie ma takiej etykiety na czole, nie dowiesz się, zanim nie staniesz z takim twarzą w twarz, a wtedy może być za późno. Przegrałeś. Kilka lat temu znaleziono niedaleko Torunia ciało młodej dziewczyny. Wyszła z domu spotkać się ze znajomymi i nie wróciła. Dwa tygodnie poszukiwań zakończyło odkrycie jej szczątków w lesie, były przysypane cienką warstwą ziemi i okryte gałęziami. Sprawa zabójstwa do dzisiaj nie została wyjaśniona. Ile takich zalega w archiwach? Ile razy zatrzymaliśmy rozbojarza, który szedł potem pomiędzy dwoma funkcjonariuszami i płakał? Ten strach jest u nich autentyczny, boją się, bo zostali schwytani w pułapkę, skonfrontowani z wymiarem sprawiedliwości. Bo odpowiedzą za swój czyn zarejestrowany kamerą monitoringu. Na nagraniu widać wściek­łego młodego człowieka, który bez litości kopie bezbronną ofiarę, starszą, młodszą, obojętnie, grunt, że niespodziewającą się agresji. Czasem oprawców jest dwóch, trzech, więcej. Gdy zostaną złapani, zostają sami. Oddzieleni od towarzyszy stają twarzą w twarz ze sprawiedliwością, której nienawidzą. Boją się bólu i samotności. Dlaczego więc krzywdzą? Dla komórki i dwustu złotych? A może dla poczucia siły? Nigdy tego nie rozgryzłem. I nie mam dla nich litości. Nie nabieram się na ich łzy, bo oni też nie płaczą nad ofiarą. Płaczą nad sobą, nad swoją krzywdą, nad nieracjonalnym przekonaniem, że ktoś się na nich uwziął.

Wodzę palcem po rancie kubka z herbatą, który Iza stawia przede mną. Siada naprzeciwko i milczy.

– Jak wystawa? – pytam.

– Mogę cię na nią zabrać.

– Mam oglądać krowy z ludzkimi wymionami?

– Jeśli chcesz.

– Chyba wolę tradycyjne cycki, przyczepione do tradycyjnej kobiety. Najlepiej ładnej, no wiesz. – Gestem pokazuję, o co chodzi.

– Pokazać ci?

Widzę błysk rozbawienia w jej oczach. Sięgam do jej dłoni i sunę coraz wyżej, a ona próbuje nie wybuchnąć śmiechem. Podnoszę się, ona również. Splatam swoją rękę z jej dłonią i przyciągam ją do siebie. Wspina się na palce i obejmuje mnie za szyję, a moje dłonie zaczynają błądzić po jej ciele. Leżący pod stołem owczarek unosi głowę i strzyże uszami, po czym opuszcza ją na powrót i układa na przednich łapach.

– Konstancja wyrośnie z wieku nastoletniego, a ty będziesz z sentymentem wspominał wasze kłótnie. – Próbuje mnie przekonywać, ale chyba już nawet nie myśli o córce. Pochłania ją nasza bliskość.

– Niedoczekanie – mruczę, składając na jej ustach kolejny pocałunek. Wkładam dłonie pod kolorową bluzkę, skóra Izy jest ciepła i przyjemnie miękka wszędzie tam, gdzie powinna. – Nie jestem na to gotowy i chyba nigdy nie będę – żalę się, bo chcę jej uwagi.

– Ty też kiedyś byłeś młody – mówi moja żona.

Chcę jej odpowiedzieć, że po pierwsze nie czuję się staruszkiem, a po drugie przeszłość to rozdział zamknięty, ale w tym momencie Bruno się zrywa i biegnie do wejścia z postawionymi na baczność uszami. Uśmiecham się, a Iza opiera czoło o moją pierś. Jej ręka nadal błądzi po mojej szyi, ale na dźwięk głosu powoli się wycofuje.

– Nie przeszkadzajcie sobie.

Odsuwamy się od siebie rozbawieni i nieco rozczarowani.

– Dzień dobry, komendancie. Co cię do nas sprowadza? – Wbijam wzrok w szwagra, który zbywa mój żart skrzywieniem ust w grymasie, który przypomina nieco uśmiech.

– Przyszedłem pogadać.

Iza wychodzi, ale to trochę za mało, żebym był pewien, że nikt nie usłyszy naszej rozmowy. Gabinet mojego nieżyjącego teścia gwarantuje większą prywatność.

Otwieram szafkę z alkoholem, ale Artur kręci głową, więc zostajemy przy modnym ostatnio piwie bezalkoholowym. Co za czasy. Mam ochotę zacząć wspominać, jak to dawniej bywało i ile mogliśmy kiedyś wypić przy byle okazji. Odpuszczam, gdy sobie przypominam, jak nie znoszę takich opowieści. Było, minęło.

– Szykują się jakieś zmiany? – pytam, bo dziwi mnie trochę jego nagła wizyta.

– Nic mi nie wiadomo.

– To o co chodzi? – dopytuję, rozsiadając się na kanapie.

– Po pierwsze o Konstancję. Beata kazała mi z tobą pogadać. Mówi, że przesadzasz i masz natychmiast przestać.

– Mała żmija skarżyła się na moje metody wychowawcze swojej ciotce?

– Podobno za bardzo jej pilnujesz – mówi Artur z westchnieniem, ale po jego minie widzę, że myśli podobnie jak ja.

– A ty byś tego nie robił?

– Nie wiem – przyznaje. – Może powinieneś być bardziej dyskretny – proponuje z błyskiem w oku i wychyla prawie pół butelki naraz.

– Co sugerujesz? – pytam, śmiejąc mu się w twarz. Cały Artur. – Wymyśl coś. Ja tylko posłałem radiowóz z patrolu do zamku. Po południu często jest tam sporo dzieciaków, powinniśmy częściej zaglądać w ustronne okolice, gdzie się zbierają. Toruń to narkotykowe zagłębie – przypominam mu zupełnie niepotrzebnie. To truizm w najlepszym wydaniu.

– Trudno nie przejrzeć takiej zagrywki – oponuje podniesieniem ręki. – Już któryś raz się zdarzyło, że gdzieś poszła, a po niedługim czasie pojawił się w tym miejscu patrol. Innym znajomym nic podobnego się nie przytrafia, w każdym razie nie aż tak często.

– Wymagam jedynie, żeby odbierała telefon, gdy do niej dzwonię – mówię. – Niestety moje prośby trafiają w próżnię. Czekałem ostatnio ponad dwie godziny, żeby się odezwała. Obaj wiemy, co można zrobić człowiekowi przez dwie godziny.

– Niech już dorośnie – wzdycha Artur.

– A wtedy oddamy ją komuś innemu? – pytam podstępnie i widzę zaskoczenie malujące się na jego twarzy. – Mężczyźnie, który zajmie miejsce u jej boku i nie pozwoli, żeby przytrafiło jej się coś złego?

– Niedoczekanie. – Słyszę i wybucham rechotem, odstawiając spieniony napój, którym się niemal zakrztusiłem. Moja córka ma pecha, jest jedynym dzieckiem w rodzinie, dziewczynką, która chciałaby wyrwać się na wolność, a ja chciałbym zatrzymać czas na tym etapie, zanim ją stracę. Nie tylko ja, jak widać.

– Niestety Beata ma rację – mówię. – Konstancja dorośnie, czy tego chcemy, czy nie.

– Ma – przyznaje niechętnie. – Ale pomyśl, była takim słodkim dzieciakiem.

– Nie żartuj. Ona nie była nigdy słodka – oponuję z oburzeniem, jakby piwo, które trzymam w ręku, naprawdę miało procenty i z każdym łykiem podnosiło mi adrenalinę. – To małe, podstępne dziewczątko zawsze trzymało sztamę z matką i ciotką.

– Swój ciągnie do swego. W końcu to kobieta.

Wciśnięty w fotel niedźwiedziowaty Artur kręci młynka palcami, sprawiając wrażenie, jakby w końcu chciał przejść do sedna sprawy, z którą przyszedł. Znam go aż za dobrze. Intuicja mnie nie zawodzi.

– Musisz trochę powściągnąć swoje emocje. Teraz twoim szefem jest kobieta – wydusza z siebie w końcu, nawiązując do faktu, że komendantem miejskim w Toruniu jakiś czas temu została nasza koleżanka, a ja szukam w zakamarkach pamięci, o którą sytuację może mu chodzić. Na ogół jestem dość powściągliwy w damskim towarzystwie. Zapewne ma na myśli jakiś incydent służbowy, nagięcie procedury w celach wychowawczych, mówiąc enigmatycznie.

– Poniosło mnie ostatnio – przyznaję, choć w duchu nie żałuję. Należało się gnojkowi.

– Ona nie będzie tolerować takich zachowań, wierz mi. Zresztą tego na ogół oczekujemy od kobiet.

– Czego? – pytam zaciekawiony.

– Delikatności – odpowiada, a ja uśmiecham się szeroko. Naprawdę mnie ubawił. Widziałem już różne panie, damy i dziwki. Niektóre bez wątpienia nie były delikatne i nie miały najlepszych manier. I nie mam na myśli szumowin, ale również policjantki i najzwyczajniejsze w świecie obywatelki.

– Myśl godna zapamiętania. – Unoszę wskazujący palec i staram się być przy tym poważny, ale Artur też widzi, że przegiął. – Obiecuję, że nikomu więcej nie obiję buzi podczas przesłuchania. Nawet pedofilowi.

– Takiemu to Aneta osobiście urżnie jaja – mówi i przechodzi w końcu do sedna: – Wiesz, że dostaniesz podkomendną?

– Widziałem rozkaz – odpowiadam i dopijam zawartość butelki, patrząc na nią podejrzliwie, bo po raz kolejny okazuje się, że to bezalkoholowe jest całkiem smaczne. – Co za jedna?

– Podobno już się poznaliście.

– Nie było okazji, nie pojawiła się jeszcze w wydziale. – Staję przy oknie, otwieram je, zapalam papierosa i wydmuchuję dym w stronę ogrodu zahipnotyzowany falującymi na wietrze gałęziami.

– W Szczytnie – podpowiada.

– Nie denerwuj mnie. Wiesz, chłopie, ile tam jest ludzi? Czasem żałuję, że nie poszedłem na jakieś cywilne studia. Zresztą jedne i drugie nie są dla mnie. – Cztery lata temu dostałem propozycję awansu pod warunkiem, że uzupełnię edukację. Obecnie jestem na drugim stopniu, został mi jeszcze nieco ponad rok. Za każdym razem, gdy tam jadę, czuję, jakby nogi ciążyły mi coraz bardziej, gdy zbliżam się do sal wykładowych. – Co za jedna? – ponownie zadaję pytanie.

– I tu dochodzimy do sedna. Z Warszawy.

– Zupełnie jak mój zastępca. To chyba jakaś epidemia zamiłowania do służby w prowincjonalnych komendach – mówię, słuchając z upodobaniem kpiny w swoim głosie. – Niedługo cała stolica się tu zjedzie.

– Jeśli ją już widziałeś, to dziwię się, że nie pamiętasz. Laska ma niecałe dwadzieścia dwa lata i uwierz mi, że trudno nie zwrócić na nią uwagi. – Artur zerka na zegarek, a ja uświadamiam sobie, że mój słuch się nie myli. Mógłbym teraz podejść do drzwi i otworzyć je znienacka, a pewna panienka wpadłaby do środka z impetem. Odpuszczam. Niech sobie posłucha smarkula. Tak się składa, że to, o czym mówimy, nie zawiera tajemnicy służbowej.

– Nie w głowie mi dwudziestolatki. Kłopotliwe. – Gaszę peta i zamykam okno. Pod drzwiami cichnie, Konstancja poszła do siebie.

– Dobrze się składa, bo dziewczyna jest protegowaną jednego z wojewódzkich, nawet nazwisko ma takie samo – wypala Artur.

– Wyduś to z siebie.

– Werner. Zaczynasz rozumieć?

Odruchowo przeciągam dłonią po krótko przystrzyżonych włosach.

– Dlaczego Toruń?

– Podobno chciała, a on nie potrafi jej niczego odmówić. Powinieneś go zrozumieć. – Mruga do mnie jak idiota.

Rozdział 2

Robert

W środku nocy dźwięk telefonu wydaje się głośniejszy niż za dnia. Od dłuższej chwili leżę wpatrzony w ciemność, więc zrywam się po pierwszym dzwonku i wyciszam, żeby nie obudzić Izy. Wychodzę pospiesznie, zamykając za sobą drzwi sypialni. Coś mi mówi, że tej nocy nie zmrużę już oka, może następnej też nie.

Wsłuchuję się w głos dyżurnego i przez moment mam problem z koncentracją, bo nie mogę zrozumieć, co do mnie mówi, jakby jego słowa rozpływały się w ciemności. Dziesięć minut później wybiegam z domu. Bruno patrzy na mnie z wyrzutem, obudziłem go.

Latarnie odbijają się w szybach. Migają mi przed oczami, irytują, chciałbym już być na miejscu, wydaje się, że liczy się każda chwila, choć tak naprawdę jest za późno. Parkuję na początku ulicy, gdzie stoi kilka radiowozów, prywatnych samochodów i straż pożarna. Skąd oni się wszyscy, kurwa, wzięli? Zgodnie z procedurą dyżurny po otrzymaniu wezwania wysłał patrol prewencji, najwidoczniej dość szybko potwierdzili zgłoszenie. Wysiadam. Widzę kilku moich chłopaków, grupa operacyjna jest na miejscu. Technicy też, również ci z wojewódzkiej.

– Cześć – rzucam w stronę Artura, nie mam czasu na dłuższe powitanie.

Dawny dworzec Toruń-Północ jest teraz oświetlony, jak pewnie nigdy dotąd nie był, dzięki strażakom, którzy posiadają na wyposażeniu specjalistyczny sprzęt i zgodzili się go użyczyć. Jest jasno jak w cyrku podczas przedstawienia, gdy snop światła pada na akrobatę wiszącego pod kopułą w nienaturalnej pozie. Tu zalewa blaskiem przecinającą się sieć starych, żelaznych torów kolejowych i ludzi w kombinezonach, którzy nawet nie wiedzą, czego szukają. Chodzi o rzecz, która wskaże zabójcę, coś, co zgubił, ślad, który zostawił, cokolwiek, DNA, którym się podpisał.

Kawałek dalej, w pobliżu Szosy Chełmińskiej, w poprzek torów stoi kozioł oporowy, obok szachulcowy, remontowany od miesięcy domek dróżnika, nieco bliżej znajduje się salon samochodowy Rewer. Na pewno mają kamery.

– Sprawdziliście ten dom? – pytam chłopaka, który przechodzi obok mnie. Odwraca się, zawiesza na chwilę wzrok na małym, pobielonym budynku, który wskazałem, stojącym tuż przy Szosie Chełmińskiej.

– Tak jest, naczelniku. Niczego tam nie ma poza materiałami budowlanymi. Jest wybebeszony od środka – odpowiada i rusza dalej.

Widoczne w trawie torowiska przecinają się w niektórych miejscach i biegną obok budynku dawnego dworca, oddzielonego od nich betonowym peronem wzdłuż ulicy Harcerskiej. Kawałek dalej jest parking o dziurawej nawierzchni, a tuż za Harcerską stoją bloki wybudowane w latach dziewięćdziesiątych. Po przeciwnej stronie torowiska rośnie pas lasu graniczący z ulicą Polną, a po jej drugiej stronie zaczyna się teren należący do wojska, oddzielony siatką zwieńczoną zwojem drutu kolczastego. Obok zdewastowanego budynku dworca stoi zaparkowany samochód na toruńskich tablicach rejestracyjnych. Kręci się przy nim tyle osób, że wygląda, jakby oblazły go mrówki. Technicy zabezpieczają ślady na miejscu, ale potem zabiorą go jeszcze do laboratorium i przenicują na wylot. Właśnie ustalono właściciela i wszystko wskazuje na to, że znamy już tożsamość jednej z ofiar. Ktoś z bliskich musi jedynie to potwierdzić.

Tej nocy na terenie nieczynnego dworca Toruń-Północ zastrzelono dwoje nastolatków. Mieli po osiemnaście lat, byli rok przed maturą.

Patrzę na dziewczynę leżącą tuż przy ścianie budynku, z głową na ramieniu chłopaka w tym samym wieku. Ma włosy do ramion, pofarbowane na bardzo jasny kolor. Usta pomalowała na czarno. Na białą bluzkę, na której wykwitła czerwona plama krwi, włożyła siatkowe wdzianko, na to dżinsową za dużą kurtkę. Do tego czarne cienkie rajstopy i ciężkie buty. Niezła laska. On wygląda bardziej zwyczajnie, dżinsy, bluza, kurtka, na pewno nie rzucał się w oczy. Dzieciaki.

Podnoszę głowę i spoglądam na bloki, które dzieli od dworca jedynie ulica. Ludzie spacerują tu z psami nawet w nocy.

Chłopak, który zginął, mieszka na toruńskim Podgórzu po drugiej stronie Wisły, ale być może dziewczyna pochodzi z tej okolicy. Na razie nie znamy jej tożsamości.

Podchodzę bliżej samochodu i próbuję odtworzyć w myślach ostatnie chwile sprzed zabójstwa. Chłopak zatrzymał samochód. Wysiedli i poszli na dawny peron. Niedaleko jest ławka. Może chcieli na niej usiąść i porozmawiać? Dlaczego właśnie tutaj? Jest zimno, choć w powietrzu czuć już zapach cieplejszego, wiosennego powietrza, jakby ziemia rozmarzała na dobre i budziła się do życia.

Zginęli obok budynku, kilkanaście kroków od samochodu, do którego być może mieli już wracać albo dopiero z niego wysiedli i chcieli się przejść, usiąść, wyjaśnić coś sobie. Otwór po drzwiach prowadzących do budynku został zabity pilśniową płytą, którą ktoś później częściowo oderwał, powstała dziura pozwala wślizgnąć się do wewnątrz niezbyt rosłemu człowiekowi. Zatrzymuję się na chwilę ze wzrokiem utkwionym w wejście. W środku jest tylko nagromadzony latami syf, same śmieci. I śmierdzi, bo w ostatnich latach paliło się tutaj dwukrotnie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Wystawa Patricii Piccinini w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu trwająca od 29 października 2021 do 10 kwietnia 2022 roku, towarzysząca 29. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego EnergaCAMERIMAGE.