Wypalenie duchowe. Poradnik dla zmęczonych aktywnością duszapsterską -  - ebook

Wypalenie duchowe. Poradnik dla zmęczonych aktywnością duszapsterską ebook

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Misja ludzi Kościoła - duchownych i świeckich - oraz ich tryb życia stają się bardzo często przyczynami wypalenia emocjonalnego i duchowego.

Autorzy tej książki - psycholodzy i teologowie, od wielu lat towarzyszący osobom, które doświadczyły takiego stanu - zachęcają, by zmierzyć się z prawdą o sobie. Tylko ten, kto zaniecha ukrywania tej prawdy i zmierzy się ze swymi mrocznymi stronami, może odżyć jako człowiek i odnaleźć swą osobistą drogę duchową. Może pomagać innym i nie wypalić się. Autorzy radzą zatem, jak chronić się przed utratą sił i wypaleniem. Jednocześnie podpowiadają, co warto wiedzieć o kierownictwie duchowym i jak powinien postępować ten, kto podejmuje się opieki duchowej nad innymi.

Abym był w stanie towarzyszyć duchowo innym, sam muszę być człowiekiem głębokiej duchowości. Aby móc prowadzić innych, sam potrzebuję prowadzenia (…).

Muszę pojednać się z tym, co się we mnie kryje, i spojrzeć na swój problem jako na szansę. Wszystkie słabości, stanowiące źródło mojego cierpienia, odzierają mnie z iluzji, które w sobie pielęgnowałem. Wyzwalają mnie z więzów mojego "ego".

(Anselm Grün)

Patroni medialni: Przewodnik Katolicki, Katolik.pl, Ewangelizacja.pl, Radio Emaus.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 227

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anselm Grün

Uzdrowić toksyczne wyobrażenia o Bogu i sobie

Zadaniem kierownictwa duchowego jest przede wszystkim praca nad wyobrażeniem Boga, jakie ma dana osoba. Czysto teoretyczne rozmowy dotyczące biblijnych i teologicznych wypowiedzi na temat Boga nie mają wielkiego sensu. Nie pomogą nikomu. Pytanie o obraz Boga jest w ostatecznym rozrachunku zawsze również pytaniem o moje wyobrażenie o sobie: o to, kim jest dla mnie Bóg, i o to, kim jestem dla siebie ja sam.

Towarzysząc duchowo innym ludziom, stwierdzam, że ich wizerunek Boga i samego siebie często są powiązane. Kto ma w sobie obraz Boga karzącego, wykazuje zwykle tendencje do karania siebie. Fakt, że ktoś wyobraża sobie Boga jako kontrolera, pozwala domyślać się, że osoba ta pragnie mieć nad sobą pełną kontrolę. Proces kierownictwa duchowego rozpoczynam zatem od wizerunku Boga. W trakcie rozmów przyglądamy się wspólnie z osobą prowadzoną jej obrazom Boga z okresu dzieciństwa, dorastania oraz temu obrazowi, który nosi ona wsobie obecnie. Nieodłącznym elementem tej refleksji są emocje, jakie wywoływały wnas nasze dziecinne wizerunki Boga. Jedna zosób, którym towarzyszyłem, jako dziecko wiązałazBogiem niezmiennie poczucie bezpieczeństwa izakorzenienia; inna zkolei–fascynację tajemnicą, wielkością ipięknem; jeszcze inne –lękoraz poczucie, że one same są niegodne izłe.

Obraz Boga traktuję jako punkt wyjścia do rozmowy owizerunku własnym danego człowieka. Jeżeli wizerunek Boga, jaki wsobie nosimy, jest chory, to chore będzie również nasze wyobrażenie osobie. Niekiedy bardzo trudno jest powiedzieć, co było pierwsze–toksyczny wizerunek własny czy toksyczny obraz Boga. Oba są ze sobą ściśle powiązane. Poniżej chciałbym ukazać kilka istotnych aspektów pracy nad nimi.

WIZERUNKI BOGA

W judaizmie i islamie obowiązuje ścisły zakaz sporządzania wizerunków Boga. „Nie będziesz tworzył rzeźby bożka ani żadnej podobizny tego, co jest w górze na niebie” – czytamy w tekście Dziesięciorga przykazań (Wj 20,4). W Kościele pierwszych wieków zakaz ten był przestrzegany. Później jednak wykształceni w duchu hellenistycznym chrześcijanie zaczęli domagać się prawa do przedstawiania historii zbawienia w obrazach. Powoływano się przy tym na Chrystusa jako prawdziwy obraz Boga niewidzialnego (por. Kol 1,15).

W filozofii greckiej obrazy odgrywały ważną rolę w procesie wzrastania ku dojrzałemu człowieczeństwu. Człowiek staje się człowiekiem dopiero wtedy, gdy w jego duszy wyryje się obraz Boga. Według Platona człowiek odkrywa Boga poprzez kontemplację wszechświata i odnajduje swą prawdziwą strukturę dzięki zrozumieniu porządku stworzenia; a prawdziwie wykształcony jest nie ten, kto posiada dużo wiadomości, lecz ten, w którego duszy wykształciły się właściwe obrazy. Pierwsi chrześcijanie byli przekonani, że odnajdą swą prawdziwą istotę, jeżeli odkryją w sobie obraz Boga. Prawdę tę za fundamentalną uważał także Mistrz Eckhart, średniowieczny mistyk niemiecki; według niego chrześcijanin powinien przyjąć do swego wnętrza obraz Chrystusa, aby następnie oddawać go na zewnątrz, to znaczy wyrażać własnymi słowami, czynami oraz całym ciałem.

Na określenie tego, co Platon nazywał drogą do stawania się człowiekiem, żyjący w XX wieku szwajcarski psycholog Carl Gustav Jung używał nieco innych słów. Według niego, aby odnaleźć swoje prawdziwe „ja”, człowiek potrzebuje obrazów archetypicznych.

Wyobrażenia te nie służą po prostu do kontemplacji. Dzięki nim człowiek może skoncentrować się na własnym „ja”. Do obrazów takich Jung zaliczał przede wszystkim rozpowszechnione we wszystkich religiach wizerunki Boga, nieba, zbawienia i odkupienia. Dochodzą one do głosu także w ludzkich snach. We śnie – twierdził Jung – nikt nie jest ateistą. Każdy człowiek nosi w sobie jakiś obraz Boga. Nie są to jednak wyobrażenia starca z siwą brodą; archetypiczne obrazy Boga często przybierają postać na przykład kuli, kamienia, trójkąta, krzyża, nieba czy intensywnego światła.

Aby odnaleźć własne „ja”, musimy, zdaniem Junga, wyryć w swojej duszy właściwy obraz Boga. Uczony uważa, że Bóg jest najsilniejszym archetypem, jaki istnieje. Jeżeli czyjś obraz Boga jest chory, choruje cały człowiek. Jung uważa zatem za niezwykle istotne, aby ludzie odkrywali w sobie uzdrawiające wizerunki Boga, a uwalniali się od wizerunków chorych. Mówiąc o Bogu, nigdy nie obędziemy się jednak – jak podkreśla szwajcarski psycholog – bez obrazów. Musimy wprawdzie być świadomi tego, że Bóg wymyka się jakimkolwiek wyobrażeniom, niemniej jednak potrzebujemy obrazów, aby za ich pośrednictwem dostrzec Boga jako Tego, którego nie sposób zamknąć w obrazach.

W procesie kierownictwa duchowego często spostrzegam, że osoby, które lubią mówić, iż Boga nie sposób wyrazić w żadnych wizerunkach, uciekają tak naprawdę przed własnymi wyobrażeniami o sobie. Utwierdzają się w tym przekonaniu, ponieważ nie mają odwagi przyjrzeć się obrazom własnej duszy. Takie podejście nie przyniesie im jednak uzdrowienia. Aby go dostąpić, trzeba regularnie zstępować na dno własnej duszy poprzez sferę obrazów; i odwrotnie – wychodząc z dna swojej duszy, zanurzać się w drzemiących w podświadomości wizerunkach.

Sama kontemplacja nie przyniesie nam uzdrowienia. Może stać się nawet pułapką – możemy za jej sprawą pominąć ważne etapy na drodze do dojrzałego człowieczeństwa. Jeśli poddamy się myśli, że Boga nie da się zamknąć w obrazach, i odniesiemy ją również do siebie – nie zauważymy, że tak naprawdę nakładamy jedynie religijną maskę na własną niezdolność do relacji ze swoim prawdziwym „ja”.

Bóg ukazuje się nam w wizerunkach, ale nie wolno nam Go z nimi utożsamiać. Droga chrześcijanina prowadzi zawsze poprzez słowo ku Tajemnicy, która przekracza wszelkie słowa, oraz poprzez obrazy ku Bogu, który jest większy od wszelkich obrazów.

Ewagriusz z Pontu, najwybitniejszy pisarz monastyczny IV wieku, pisał: „Kiedy się modlisz, nie nadawaj w myślach kształtów temu, co Boskie, ani też nie pozwól, by twój umysł ukształtował się według jakiejś formy, ale jako niematerialny przystąp do tego, co niematerialne, a zrozumiesz” (O modlitwie, 67).

Kto zadowala się jakimś wizerunkiem Boga, bierze dym za ogień. Tymczasem Bóg jest ogniem (znów obraz!), z którym mamy się zjednoczyć. Z tego, co tutaj powiedziałem, wynika jasno, że wprawdzie nie wolno nam sobie wyobrażać Boga pod postacią materii, niemniej jednak nie sposób mówić o Nim i zbliżać się do Niego, nie posługując się Jego wyobrażeniami, które pojawiają się w naszej duszy. Za pośrednictwem obrazów widzimy Boga jako Tego, którego nie sposób zamknąć w obrazach, ale który przemawia do nas za pomocą obrazów tego świata oraz wizerunków drzemiących w naszej duszy, aby coraz mocniej wyrażać się w naszej duszy, a w ten sposób przemieniać nas i prowadzić ku naszemu prawdziwemu „ja”.

WIZERUNEK WŁASNY

Każdy człowiek ma jakiś obraz własnej osoby – nierzadko zdeterminowany tym, jak postrzegali go rodzice. Pewna kobieta opowiedziała mi, że od dziecka zaszczepiono w niej przekonanie, że nie jest taka, jaka powinna być, że ma w sobie jakiś defekt. Taki wizerunek własny nie pozwala nam żyć pełnią życia. Jesteśmy zdezorientowani i kiedy coś się nie udaje, doszukujemy się winy wyłącznie w sobie. Inny mój rozmówca był przeświadczony, że jest osobą bardzo skomplikowaną, dlatego jego towarzystwo męczy innych i jest dla nich nie do zniesienia. Takie deprecjonujące wyobrażenia o sobie paraliżują nas i wpędzają w chorobę.

Jeszcze inne osoby noszą w sobie idealizujące wyobrażenia, którym nie są w stanie sprostać. Pewna matka nieustannie powtarzała synowi, że jest jej „słoneczkiem”. Początkowo dodawało mu to skrzydeł. Dziecko czuło się dowartościowane. Z czasem jednak wizerunek stawał się dla chłopca obciążeniem. Młody człowiek starał się za wszelką cenę pozostać dla swej rodziny „słoneczkiem”. Starał się ukrywać swoje mroczne strony i tłumić własne potrzeby, aby być dla innych światłem. Kiedy był już księdzem, uważał, że powinien stać się „słoneczkiem” dla parafian. Gdy wspólnotę podzieliły spory, całkowicie się załamał. Nie zdołał udźwignąć swego wyobrażenia o sobie i swej roli.

Od obrazów, które w sobie nosimy, zależy to, czy nasze życie będzie udane, czy nie; czy rozpoczynając dzień, będziemy odczuwać radość, czy też wewnętrzne obciążenie. Pewna nauczycielka powiedziała mi, że idąc do szkoły, widzi siebie jako pogromczynię dzikich zwierząt. To bardzo męczący obraz. Pewien menedżer, idąc do pracy, widział siebie jako kanapkę, inny – jako biegającego w kołowrotku chomika. Takie obrazy już od rana odbierają człowiekowi całą energię życiową. Rozmawiałem z kobietą, która szła do biura, myśląc: „Z nikim się nie pokłócić! Mam robić to, czego ode mnie oczekują!”. Jeżeli taki obraz się we mnie utrwali, każdy konflikt będzie odbierał mi siły i zawsze będzie mi się wydawało, że nie potrafię spełnić oczekiwań innych. Pewien mężczyzna budził się codziennie z przekonaniem, że musi dziś wszystko zrobić sam, bo nikt mu w niczym nie pomoże. Takie wyobrażenie demotywuje i przytłacza.

Poznałem też księdza, który od dzieciństwa widział siebie tonącego w bagnie. Aby nie stracić gruntu od stopami, narzucił sobie w życiu duchowym bardzo ostry rygor. W ten jednak sposób zrażał tylko do siebie ludzi. Obraz, jaki w sobie nosił, nie pozwalał mu nawiązywać otwartych relacji z innymi ludźmi i rozmawiać z nimi o różnych formach duchowości. Z powodu swej surowości i uporu nie wytrzymywał zbyt długo w żadnej parafii.

W procesie kierownictwa duchowego przyglądamy się – podobnie jak w terapii – takim właśnie obrazom samego siebie, odnosząc je jednak zawsze do wizerunku Boga. Jaki obraz Boga kryje się za czyimś przekonaniem, że tonie w bagnie? Jest to obraz Boga doskonałego, przed którym ja sam także muszę być doskonały. Boję się, że jeśli nie sprostam temu wymaganiu, pochłoną mnie moje mroczne strony.

Jaki wizerunek Boga kryje się zaś za stwierdzeniem: „Mam robić to, czego się ode mnie oczekuje”? Prawdopodobnie obraz Boga, który stawia mi wyłącznie wymagania. Ja tymczasem powinienem wpoić sobie taki wizerunek, który da mi poczucie bezpieczeństwa i zakorzenienia.

ZALEŻNOŚĆ MIĘDZY TYMI DWOMA WIZERUNKAMI

Słowa moich rozmówców o tym, że w dzieciństwie rodzice lub księża wpoili im obraz karzącego Boga, traktuję poważenie. Zaraz jednak pytam: Dlaczego uważają, że muszą siebie karać? Przed czym odczuwają lęk?

Za to, jaki wizerunek Boga utrwali się we mnie, odpowiedzialny jest nie tylko ksiądz, lecz również ja sam. Podczas jednej z sesji rozmawiałem z dwiema kobietami należącymi do tej samej parafii. Jedna z nich twierdziła, że poprzedni proboszcz głosił wiernym surowego Boga. Druga odbierała słowa duchownego zupełnie inaczej. Prawdopodobnie pierwsza z moich rozmówczyń miała tendencję do karania siebie; skupiała się na negatywnych aspektach obrazu Boga, który proboszcz ukazywał wiernym. Druga pełna była zdrowej wiary w siebie i toksyczne słowa o Bogu nie zdołały tej wiary naruszyć.

Teoretyczne rozprawianie o wizerunku Boga i udowadnianie rozmówcy, że Jezus głosił Boga miłosiernego, nie ma wielkiego sensu. Takie prawdy trafiają bowiem jedynie do umysłu. Tymczasem nasze wizerunki Boga i samego siebie zakorzenione są głęboko w podświadomości. Towarzyszyłem kiedyś księdzu, który nieustannie podkreślał w kazaniach, że Bóg jest miłosierny, o czym w wymiarze teologicznym był przekonany. Kapłan ten był jednak synem alkoholika, już jako mały chłopiec doświadczał despotycznych zachowań swego ojca. Ów nacechowany autorytaryzmem i nieobliczalnością obraz przeniósł na Boga. Mimo nauczania, w którego prawdziwość wierzył, wciąż odzywał się w nim obraz Boga jako despoty. Czuł wtedy, że nie jest w stanie zaufać Bogu; był przekonany, że Bóg wciąż rzuca mu kłody pod nogi.

Znam osoby, które nie potrafią właściwie czytać Pisma Świętego. Wciąż zwracają uwagę na miejsca, w których mowa jest o potępieniu oraz piekle i których lektura napełnia je lękiem, że i one same są godne potępienia. Nikt nie jest w stanie czytać Biblii zupełnie bez uprzedzeń. Zawsze towarzyszą nam podświadome wizerunki własne. Kto wciąż skupia się na słowach o potępieniu i piekle, nosi w sobie często bardzo pesymistyczny obraz samego siebie. Potępia się za to, że jest taki, jaki jest. Słowa Biblii wzmagają w nim tę skłonność. Dyskusja teologiczna na temat konkretnych fragmentów Pisma Świętego lub obrazów Boga niewiele mu zatem pomoże. W rozmowie z nim konieczne jest przejście od wizerunku Boga do jego wizerunku własnego. Dopiero gdy rozpocznie wewnętrzną pracę nad nimi, obrazy te będą mogły się zmienić. Będzie to proces o charakterze terapeutycznym, który uzdrowi nie tylko ducha, ale i duszę.

Często Bogiem jako narzędziem wychowawczym posługują się w nieuprawniony sposób rodzice. Mówią oni na przykład do córki: „Bądź grzeczna. Bóg wszystko widzi. Jeżeli nie będziesz żyła zgodnie z Jego wolą, pójdziesz do piekła”. Tego typu komunikaty mają wpływ na dziecko, na jego wyobrażenie o sobie: dziecko wciąż czuje się winne i jest przekonane, że nie ma szans dostać się do nieba. Owe negatywne wizerunki Boga i własnej osoby skutkują często odwróceniem się od wiary albo skłaniają do szukania pociechy w innych religiach, w których nie mówi się tyle na temat winy.

Rodzice wykorzystują Boga w ten sposób zwłaszcza w kwestiach związanych z seksualnością; na przykład pouczają dzieci: „Nie wolno ci mieć nieczystych myśli. Bóg wszystko widzi”. Skutkiem tego dzieci często potępiają i tłumią własną sferę seksualną. Tyle że to prowadzi najczęściej do fiksacji. Człowiek, który tłumi własną seksualność, zaczyna obsesyjnie skupiać się na swoich fantazjach seksualnych. Takim osobom potrzebna jest taka korekta wizerunku Boga i własnego, która pozwoli im wypracować zdrowszy stosunek do samego siebie i do własnej seksualności.

Skoro wizerunek Boga i wizerunek własny są ze sobą powiązane, ważne jest również to, czy Boga postrzegamy jako byt osobowy czy też bezosobowy. Ludzie, którym postrzeganie Boga jako Osoby sprawia kłopot, mają problemy z własną osobowością. Bezosobowy wizerunek Boga wybiera wiele osób mających trudności z nawiązywaniem relacji. Obraz taki nie pomoże im jednak przezwyciężyć tej sytuacji – raczej ją umocni. Myśl, że Bóg pomimo całej swej niepojętości pozostaje Osobą, z którą możemy się spotkać, przyczyniła się w tradycji judeochrześcijańskiej do ukształtowania się wysokiej kultury osoby oraz relacji międzyludzkich. Pogląd ten rozwinął żydowski filozof Martin Buber. Swój personalistyczny wywód podsumował on słowami: „Staję się Ja w zetknięciu z Ty”. Nasze prawdziwe „ja” odnajdziemy wyłącznie w spotkaniu z drugim człowiekiem i w spotkaniu z „Ty” Boga.

ODKRYWANIE UZDRAWIAJĄCYCH WIZERUNKÓW BOGA I WŁASNYCH

Niewłaściwe wyobrażenia o sobie można uzdrawiać na różne sposoby. Jednym z nich jest przyswojenie sobie zdrowych obrazów Boga. Pomóc nam w tym mogą obrazy zawarte w Biblii. Jeżeli utrwali się we mnie obraz Boga jako miłosiernego Ojca, jakim ukazał nam Go Jezus w przypowieści o synu marnotrawnym, uzdrowienia może dostąpić również mój nacechowany wyrzutami sumienia wizerunek własny, podobny do tego, jaki nosił w sobie syn marnotrawny, przekonany, że nie jest godzien być synem swego ojca. Pismo Święte pełne jest uzdrawiających obrazów. Jeżeli się na nie otworzymy, odnajdziemy przystęp do pierwotnego obrazu, na jaki stworzył nas Bóg.

Uzdrawiające wizerunki własne w Biblii

Chciałbym tutaj przybliżyć kilka takich obrazów. Mogę wpoić sobie na przykład obraz z drugiego rozdziału Ewangelii według Świętego Jana, w którym mowa jest o wypędzeniu przekupniów ze świątyni. Najpierw wyobrażam sobie siebie jako halę targową, w której hałasują „przekupnie”, symbolizujący panujący w mojej duszy chaos. Są we mnie również „bankierzy” – obsesyjna myśl, jak jestem wyceniany na „rynku” mojego otoczenia, jaki jest mój „kurs” w oczach innych. Kłębią się we mnie także „woły” – skłonności do ulegania żądzom; „baranki” – przywiązanie do tego, co powierzchowne; „gołębie” – trzepoczące, niepokojące myśli. Jezus, wchodząc do hali targowej mojego ciała, wypędza wszystkich przekupniów, bankierów, wszystkie woły, barany i gołębie. Przemienia mnie w świątynię. Jeżeli utrwali się we mnie obraz przedstawiający mnie samego jako świątynię, poprawi się moje samopoczucie. Poczuję się wolny, swobodny i piękny, odczuję harmonię z samym sobą. Uświadomię sobie, że mieszka we mnie Bóg, że moje ciało jest – jak to określił Święty Paweł – świątynią Ducha Świętego.

Podobnie jest z obrazem żaru Ducha Świętego. Henri Nouwen mówił, że wielu duszpasterzy dotyka dziś wypalenie, ponieważ wciąż otwierają oni drzwi „pieca” własnej duszy. Prowadzić prawdziwe życie duchowe to umieć te drzwi zamykać, by mógł mnie przeniknąć żar Ducha Świętego. To pomaga uzdrowić własny wizerunek. Pewien menedżer twierdził, że widzi siebie jako rakietę pozbawioną paliwa. Taki negatywny obraz własnej osoby jest bardzo szkodliwy.

Obrazem podobnym do żaru jest źródło. Na dnie naszej duszy bije źródło Ducha Świętego. Nie jesteśmy wyschnięci i wyczerpani – do naszej duszy napływa wciąż świeża i ożywcza moc Ducha. Wpojenie sobie takiego obrazu ma na człowieka zbawienny wpływ.

Jeszcze inny obraz przedstawia narodziny Boga w ludzkiej duszy i jest związany zwłaszcza z przeżywaniem świąt Bożego Narodzenia. Ukazuje on Boga, który rodzi się we mnie jako dziecko; to dziecko pomaga mi otworzyć się na pierwotny obraz, na który stworzył mnie Bóg. Wyobrażenie Boga rodzącego się we mnie pozwala mi dotknąć tego, co we mnie nowe, niezafałszowane i nieskażone. Pokazuje mi, że historia mego życia mnie nie determinuje i że w Bogu mogę zacząć żyć niejako od nowa, mając w sobie – tak jak dziecko po narodzinach – prawdziwy obraz Boga.

W Liście do Hebrajczyków znajdziemy obraz świątyni, do której – przez własną śmierć – wszedł Jezus. Nasze wewnętrzne sanktuarium jest przestrzenią ciszy, w której mieszka Chrystus. Tam, gdzie On w nas zamieszkał, dokąd pozwoliliśmy Mu wejść, wszystko jest zdrowe i zintegrowane. Nie ma niczego, co sprzeciwiałoby się Bogu. Trwamy tam w zjednoczeniu z naszym prawdziwym „ja” oraz w zjednoczeniu z Bogiem.

Jezusowe przypowieści jako forma terapii wizerunków Boga i własnych

By obrazy te mogły się w nas zakorzenić, nierzadko potrzebny jest wewnętrzny wstrząs. Jezus mówi w przypowieściach, by zafascynować słowem, przykuć naszą uwagę. Zarazem jednak chce nas sprowokować. Wiele przypowieści wywołuje w nas złość. Jezus chce nam w ten sposób unaocznić, że właśnie w tym wymiarze niewłaściwe postrzegamy siebie samych i nosimy w sobie fałszywy wizerunek Boga. Spróbuję to ukazać na trzech przykładach.

W przypowieści o talentach (Mt 25,14–30) oburza nas fakt, że pan tak surowo traktuje trzeciego sługę, wyrzucając go „w ciemności”. Współczujemy temu człowiekowi, który i tak – jak sądzimy – już został pokrzywdzony. Jezus jednak chce nam powiedzieć, że to nie Bóg jest surowy. Do piekła samooskarżeń wtrąca nas Jego chory wizerunek, który w sobie nosimy. Obraz Boga, który napełnia nas lękiem, oraz wizerunek własny, który każe nam obsesyjnie wszystko kontrolować i nie pozwala popełniać błędów – to prosta droga o autodestrukcji. Jezus sprowadza te toksyczne wizerunki ad absurdum i zaprasza, byśmy zaczęli żyć w zaufaniu, a nie w lęku.

Oburzenie, jakie wywołuje w nas los trzeciego sługi, pokazuje nam, że i w nas drzemią skłonności do kontrolowania wszystkiego oraz skupiania się na tym, aby uniknąć błędu i zabezpieczyć się przed wszelkim możliwym ryzykiem. Nosimy w sobie zarazem obraz Boga, który nad wszystkim sprawuje kontrolę i karze nas za każdy błąd. Jezus zaprasza, byśmy uwolnili się od tych wizerunków, a zawierzyli tym, które On sam nam proponuje.

Wielu ludzi prowokuje także przypowieść o robotnikach pracujących w winnicy (Mt 20,1–16). Podkreślają oni, że Bóg został w niej przedstawiony jako niesprawiedliwy – przecież ci, którzy pracują dłużej, powinni otrzymać większą zapłatę. Kto tak reaguje, pokazuje, że utożsamia się z ludźmi pracującymi w winnicy od wczesnego ranka. Uważa się za osobę pracowitą i porządną. Zdradza jednak w ten sposób swoją postawę wobec przykazań – przestrzega ich wyłącznie ze względu na czekającą go nagrodę. Przypowieść niosąca dobrą nowinę robotnikom „ostatniej godziny” ukazuje takim ludziom ich wizerunek własny – definiują się oni poprzez własne osiągnięcia i pojmują wiarę tak naprawdę jako ciężar, a nie źródło radości.

Przypowieść demaskuje również ich obraz Boga – postrzegają Go jako Tego, który nagradza za konkretne osiąg­nięcia. W relacji z Nim chodzi im tak naprawdę o siebie i należną im zapłatę. To, co w słowach Jezusa nas irytuje, jest zaproszeniem do pracy nad wizerunkami Boga i własnymi, jakie w sobie nosimy.

I wreszcie ostatni przykład. W przypowieści o pannach roztropnych i nierozsądnych (Mt 25,1–13) oburza nas reakcja roztropnych panien, które odmawiają swym towarzyszkom oliwy. Odbieramy to jako przejaw egoizmu. Konsternuje nas także surowość pana młodego, który zamyka drzwi przed nierozsądnymi pannami tylko dlatego, że się trochę spóźniły. Taka reakcja zdradza naszą skłonność do uciekania od odpowiedzialności i zdawania się na innych; dowodzi, że nie żyjemy tu i teraz w sposób czujny. Przypowieść Jezusa napomina nas do czujności – jeżeli jej nam zabraknie, spóźnimy się na ucztę życia. Motyw spóźnienia znany jest ze snów: wskazuje zawsze na to, że zanadto żyjemy przeszłością, a za mało – w teraźniejszości.

Podpowiedź, jak traktować przypowieści, które nas irytują, znajdziemy w pięknych słowach Świętego Augustyna: „Słowo Boże jest przeciwnikiem twojej woli, aż stanie się sprawcą twojego zbawienia. Tak długo, jak ty jesteś wrogiem samego siebie, również Słowo Boże jest twoim wrogiem. Bądź swoim przyjacielem, a wtedy i Słowo Boże będzie z tobą w zgodzie”.

Gniew, który wywołują we mnie słowa Pisma Świętego, dowodzi, że jestem sam dla siebie wrogiem, którego traktuję w sposób rygorystyczny, zwalczam albo odrzucam. Powinienem zmagać się ze Słowem Bożym tak długo, aż je zrozumiem. Gdy tak się stanie, zacznę obchodzić się ze sobą łagodniej i będą mógł odnaleźć właściwy obraz samego siebie.

Odnaleźć uzdrawiające obrazy w okresie dzieciństwa

Gdy moi rozmówcy opowiadają mi, że nie czują żadnej więzi z Bogiem, że ich modlitwa czy medytacja stały się puste, pytam ich o takie doświadczenia z okresu dzieciństwa, które pozwalały im poczuć jedność z samym sobą oraz bliską obecność Boga. Zazwyczaj jako dzieci nie zastanawiali się nad Jego bliskością, ale przeżywając jedność z samym sobą, w sposób nieuświadomiony doświadczali też Boga, co skutkowało poczuciem wewnętrznego pokoju.

Pewien misjonarz zwierzył mi się, że modli się brewiarzem w sposób mechaniczny, nic wówczas nie czuje. Zapytałem go, w jakich sytuacjach czuł się bezpieczny jako dziecko. Opowiedział, że gdy bawił się w kuchni i wiedział, że w pobliżu jest jego matka, czuł jedność z samym sobą oraz atmosferę bezpieczeństwa, akceptacji i wsparcia. Zaleciłem mu, aby spróbował odmawiać modlitwy brewiarzowe, mając przed oczyma ten właśnie obraz, i dodałem, że nie musi wcale „czuć” Boga; wystarczy, że wyobrazi sobie, iż jest On – tak jak niegdyś jego matka – w pobliżu. Zachęcałem, aby modlił się właśnie w ten sposób – w poczuciu macierzyńskiej obecności Boga. Pomogło mu to uwolnić się od wewnętrznej presji, że za wszelką cenę musi coś odczuwać, i zbudować sobie uzdrawiający wizerunek Boga, który niczym matka otula go swoją miłującą obecnością.

Pewna kobieta, która miała trudne dzieciństwo – jej rodzice, cierpiący z powodu nałogów, często się kłócili – wspominała podczas rozmowy, że jako pięciolatka spontanicznie biegała do kościoła i siadała tam przed obrazem Maryi. Tam mogła zwierzyć się Jej ze wszystkiego, czuła się bezpieczna i akceptowana. Relacja z tą matką – Matką Bożą – pomogła jej wypracować sobie obraz macierzyńskiego Boga i uwolnić się od destrukcyjnego obrazu własnej osoby, który zaszczepiała w niej rodzona matka: „Jesteś okropna. Jesteś dla nas ciężarem. Nie można z tobą wytrzymać”. Uzdrawiający obraz Boga uchronił ją przed ugruntowaniem w sobie toksycznego wizerunku własnego. Kiedy odzywało się w niej negatywne przesłanie przekazane przez matkę, mogła się ratować wspomnieniem chwil spędzonych przed obrazem Maryi. Tam nie czuła się oceniania i potępiana, lecz akceptowana, szanowana i kochana.

Inny mój rozmówca miał trudności z medytacją i modlitwą. Był przekonany, że nie jest w stanie wyobrazić sobie Boga na sposób osobowy. Zapytałem, jakie miejsca fascynowały go w dzieciństwie, gdzie mógł przebywać godzinami, nie nudząc się. Odpowiedział, że potrafił siedzieć godzinami nad rzeką i przyglądać się płynącej wodzie. Zachęciłem go, aby przyjrzał się temu obrazowi dokładniej. Odwieczny nurt rzeki przypominał mu o wiecznym Bogu, który istniał jeszcze przed powstaniem świata. Mój rozmówca doszedł do wniosku, że jeśli spojrzeć na życie z Bożej perspektywy, wiele rzeczy, których doświadczamy, mija niczym płynąca woda; spojrzenie na świat Bożymi oczami pomogło mu zrozumieć, że wszystkie jego życiowe problemy są czymś względnym, a konkretne osiągnięcia nie są aż tak ważne, jak przypuszczał. Doświadczył wówczas Boga jako Tego, kto uwalnia jego duszę od wszystkich skaz i przywraca jej pierwotny blask.

Odkryć w sobie pierwotny obraz Boga

Romano Guardini66 powiedział kiedyś, że Bóg wypowiada nad każdym człowiekiem jedyne w swoim rodzaju słowo, „hasło”, które pasuje tylko do tej jednej osoby; naszym zaś zadaniem jest żyć tak, aby słowo to mogli usłyszeć również inni.

W podobny sposób wyraził tę prawdę Święty Tomasz z Akwinu. Twierdził on, że każdy człowiek nosi w sobie niepowtarzalny obraz Boga. Jak go w sobie odnaleźć? Zaszyję się w cichym miejscu, wsłucham się w siebie i spróbuje zobaczyć, co pojawia się w moim wnętrzu. Ujrzę obrazy – mój, mojego życia, Boga. Pozwolę im się ukazywać i będę czekał, aż z głębi mojej duszy wyłonią się kolejne. Być może nie zdołam ich opisać. W pewnej jednak chwili poczuję głęboką jedność z samym sobą. Będę mógł wówczas ufać, że nawiązałem kontakt z niezafałszowanym, pierwotnym obrazem Boga we mnie.

Inna droga do odkrycia tego niepowtarzalnego obrazu polega na powtarzaniu słów, które wypowiedział zmartwychwstały Jezus: „To ja jestem”. Będę odnosił to zdanie do swojej pracy, swoich relacji, spotkań, myśli i do słów, które wypowiadam. I zrozumiem, że często mnie w tym wszystkim nie ma – są tylko role, które gram. Skupiam uwagę na oczekiwaniach otoczenia i staram się je natychmiast spełniać, stawać się tym, kim chcą mnie mieć inni. Jeżeli jednak będę systematycznie powtarzać słowa Jezusa: „To ja jestem”, w końcu odkryję w sobie wewnętrzną wolność. Poczuję, że nie muszę niczego udowadniać, że wolno mi być tym, kim naprawdę jestem. Tego, kim jestem, nie będę w stanie opisać, ale ta nowa świadomość przyniesie mi głęboki wewnętrzny pokój.

Pewnego razu przyszedł do mnie mnich, który przez lata oddawał się medytacji. Z czasem jednak przestała mu ona przynosić jakąkolwiek radość. Gdy siadał do medytacji, czuł głęboki opór. Tak go to zaniepokoiło, że był zmuszony zaniechać tej praktyki. Zasugerowałem mu, aby podczas medytacji powtarzał: „To ja jestem”. Posłuchał – i z czasem zauważył, że dotąd medytował tak żarliwie wyłącznie po to, aby udowodnić opatowi i sobie, że jest dobrym mnichem. Medytacyjne powtarzanie słów „To ja jestem” uwolniło go od obrazu, który sobie narzucił. Odżyła w nim chęć medytacji – podejmował ją teraz szczerze i doświadczył Boga jako Tego, który daje mu wolność bycia sobą.

Oto ćwiczenie, które proponuję uczestnikom sesji terapeutycznych. Opiera się ono na słowach Jezusa z Ewangelii według Świętego Jana: „Ja zaś, kiedy nad ziemię będę podniesiony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12,32).

Stajemy prosto i krzyżujemy ręce na piersi. W tym geście obejmujemy z miłością samych siebie oraz wszystkie kryjące się w nas sprzeczności. Obejmujemy to, co w nas mocne, i to, co słabe; co zdrowe i co chore; jasne i ciemne; swoją moc i niemoc; swoje zaufanie i swój lęk, radość i smutek.

Tym gestem zamykam niejako drzwi do swojej wewnętrznej przestrzeni ciszy. Świat nie ma do niej dostępu. Jest to przestrzeń królestwa Bożego we mnie. Tutaj odkrywam siebie na nowo.

Tu, gdzie mieszka we mnie Boża tajemnica, jestem wolny. Wolny od ocen i etykiet, jakie przyczepiają mi inni, wolny od ich oczekiwań i wymagań.

Tu, w królestwie Bożym, które jest we mnie, jestem zdrowy i wewnętrznie zintegrowany. Tu nikt nie może mnie zranić. Tej przestrzeni nie zdołają naruszyć nawet najgłębsze zranienia z dzieciństwa.

Tu, gdzie mieszka we mnie Boża tajemnica, jestem prawdziwy. Tu spotykam swój pierwotny i niezafałszowany obraz – obraz, na który stworzył mnie Bóg. Tu nikną wyobrażenia, które sam sobie narzuciłem lub za pomocą których zdeformowali mój prawdziwy obraz inni, nikną wyobrażenia, które mnie deprecjonują lub za pomocą których usiłuję się wywyższać. A mój prawdziwy wizerunek zaczyna jaśnieć swym pierwotnym blaskiem.

Tu, w królestwie Bożym, które jest we mnie, jestem czysty i przejrzysty. Moja najgłębsza cząstka nie jest skażona złem. Jest – tak jak mówimy o Maryi – immaculata, niepokalana. Nie ma tu dostępu żadna wina. To dzięki tej cząstce, prawdziwej i czystej, jesteśmy w stanie zachować naszą tożsamość. Kto myśli o sobie, że jest z gruntu zły i niepoprawny, temu grozi utrata własnej tożsamości.

Tu, gdzie mieszka we mnie Boża tajemnica, jest mój „rodzinny dom”.

A oto kolejny rytuał, znany wszystkim katolikom: przekraczając próg świątyni, zanurzamy palce w naczyniu z wodą święconą i robimy znak krzyża. Gest ten przypomina nam o chrzcie, podczas którego zostaliśmy pokropieni wodą, obmywającą nas z wszystkiego, co wypacza nasz pierwotny obraz.

Późniejsze zmącenia tego pierwotnego obrazu to wynik projekcji naszych rodziców. Bywa, że rodzice nie postrzegają nas jako niepowtarzalnej osoby, lecz mają wobec nas konkretne oczekiwania. Chcą, byśmy stali się tym, kim oni nie zdołali być lub kim im być nie pozwolono. Takie projekcje wypaczają pierwotny obraz Boga, jaki w sobie nosimy. Oczyszczamy się zatem wodą święconą, aby ten pierwotny obraz Boga zajaśniał w nas znów swym niezafałszowanym blaskiem.

JUŻ JESTEŚCIE CZYŚCI DZIĘKI SŁOWU

Odkrywanie terapeutycznego wymiaru kierownictwa duchowego jest dla mnie pasjonującym doświadczeniem. Ojcowie Pustyni niezmiennie pojmowali towarzyszenie duchowe również jako uzdrawianie z krępujących toksycznych wzorców życiowych. Kierownictwo duchowe ma wiele aspektów terapeutycznych. Najważniejszym z nich wydaje mi się jednak wskazywanie na związek pomiędzy wizerunkiem Boga a wizerunkiem własnym człowieka. Jest on istotny nie tylko w kontekście towarzyszenia indywidualnego, lecz także w kontekście głoszenia przez nas Boga. To, w jaki sposób o Nim mówimy, zawsze ma na ludzi określony wpływ. Opowiadając innym o Bogu, powinniśmy zatem zadawać sobie pytanie, czy nie tworzymy Go na własny obraz; czy mówimy o Nim tak, by poruszać i uzdrawiać serca ludzi, czy też nasze przepowiadanie zdeterminowały chore wyobrażenia, utrudniające ludziom odkrycie niepowtarzalnego obrazu, na który stworzył ich Bóg. Celem każdego świadectwa jest przekazanie innym takiego wizerunku Boga, jaki ukazał nam Jezus. Jezus nauczał o Bogu z mocą. Święty Marek opisuje, jak reagowali na Jego słowa ludzie, którzy nosili w sobie demoniczny wizerunek Boga. Pewien człowiek opętany przez ducha nieczystego zaczął gwałtownie krzyczeć (por. Mk 1,23). Słowa Jezusa przerażają i wypędzają wszystkie duchy nieczyste, wszystkie demony deformujące nasz prawdziwy obraz.

Święty Jan zapisał inną reakcję ludzi na słowa Jezusa. Nauczyciel przemawiał w taki sposób, że jego słuchacze czuli się czyści: „Wy już jesteście oczyszczeni przez naukę, którą wam przekazałem” (J 15,3).

Słuchacze Jezusa odczuwali jedność z sobą, relację ze swoim prawdziwym „ja”. Doświadczali siebie jako czystych i przejrzystych, ponieważ w taki właśnie sposób mówił o Bogu Jezus. W Jego słowach z całą jasnością ukazuje się prawda o Bogu i prawda o człowieku. Życzę zatem wszystkim Czytelnikom, aby czytając słowa Jezusa również doświadczali jedności ze sobą, aby czuli się czyści i aby coraz bardziej jaśniał w nich niezafałszowany obraz, który złożył w nich Bóg.

Literatura

Anselm Grün, Jezus jako terapeuta. Uzdrawiająca moc przypowieści, przeł. K. Markiewicz, Poznań 2012.

Ewagriusz z Pontu, Omodlitwie, przeł. K. Bielawski i L. Nieścior, Wydawnictwo Tyniec, Kraków 2003.

66 Romano Guardini (1885–1968) –ksiądz katolicki, wybitny filozof religii iteolog (przyp. tłum.).

Tytuł oryginału: Sorge für dich. Spirituelle und therapeutische Hilfestellungen für Seelsorger und Seelsorgerinnen

Projekt okładki: Magdalena Wolna

Zdjęcie na okładce: fotolia.com

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka

© by Vier-Türme GmbH, Verlag, D-97359 Münsterschwarzach Abtei

© for the Polish edition by Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha Sp. z o.o., Poznań 2012

ISBN 978-83-7516-805-1

Wydawca:

Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha Sp. z o.o.

Wydawnictwo Święty Wojciech

pl. Wolności 1, 61-738 Poznań

tel. 61 852 91 86 w. 125

[email protected]

Zamówienia:

Dział Sprzedaży i Logistyki

Aleje Marcinkowskiego 1, 61-745 Poznań

tel. 61 856 22 81 (-82, -83), faks 61 856 22 80

[email protected][email protected]

www.swietywojciech.pl • www.mojeksiazki.pl

Konwersja do e-wydania: Wydawnictwo Święty Wojciech