Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
KIEDY PARZE PODRÓŻNIKÓW RODZI SIĘ DZIECKO MOGĄ ZROBIĆ TYLKO JEDNO... ZABRAĆ JE ZE SOBĄ W DROGĘ!
Egipt to kraj z historią w rozmiarze XXL. Tu czas budowy świątyń i trwania dynastii faraonów mierzy się setkami lat, a zabytki nie mają sobie równych. Nic zatem dziwnego, że od wieków fascynują oraz inspirują pisarzy, filmowców i zwykłych ludzi. Wyrusz z nami na spotkanie niezwykłego Egiptu i dowiedz się, jakie sekrety kryją piramidy, dlaczego grób Tutanchamona jako jedyny ocalał przed rabusiami oraz skąd wzięły się mumie. Podczas podróży popłyniemy feluką, dosiądziemy wielbłąda, odwiedzimy pustynię i odkryjemy barwny świat raf koralowych. Odczytamy hieroglify, znajdziemy Nilometr i potargujemy się na barwnym targu. Egipt to kraj niezwykle inspirujący!
Spis treści:
Wstęp
OAZY HURGADY
KAIR - DZIEŃ W WIELKIM MIEŚCIE
W CIENIU PIRAMID
PRZESZŁOŚĆ WIECZNIE ŻYWA
NIL - RZEKA ŻYCIA
TEBY BEZ STU BRAM
KRAINA UMARŁYCH NADZIEI
SZARMU CZAR
Strona redakcyjna
Wszystkie miejsca odwiedziliśmy osobiście. Jeżeli je opisujemy to dlatego, że są godne uwagi i polecenia Wam.
Z DZIECKIEM W PODRÓŻY to seria książek pokazujących różnorodne kraje poprzez podróże z dziećmi, napisana przez rodziców (a przy okazji znanych dziennikarzy i fotografów) Annę i Krzysztofa Kobusów, na co dzień prowadzących portal www.planetakobusow.pl - dawniej www.malypodroznik.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 82
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KIEDY PARZE PODRÓŻNIKÓW RODZI SIĘ DZIECKO MOGĄ ZROBIĆ TYLKO JEDNO...
ZABRAĆ JE ZE SOBĄ W DROGĘ!
Klan Kobusów
Egipt to kraj z historią w rozmiarze XXL. Tu czas budowy świątyń i trwania dynastii faraonów mierzy się setkami lat, a zabytki nie mają sobie równych. Nic zatem dziwnego, że od wieków fascynują oraz inspirują pisarzy, filmowców i zwykłych ludzi. Wyrusz z nami na spotkanie niezwykłego Egiptu i dowiedz się, jakie sekrety kryją piramidy, dlaczego grób Tutanchamona jako jedyny ocalał przed rabusiami oraz skąd wzięły się mumie. Podczas podróży popłyniemy feluką, dosiądziemy wielbłąda, odwiedzimy pustynię i odkryjemy barwny świat raf koralowych. Odczytamy hieroglify, znajdziemy Nilometr i potargujemy się na barwnym targu. Egipt to kraj niezwykle inspirujący!
Z DZIECKIEM W PODRÓŻY to seria książek pokazujących różnorodne kraje poprzez podróże z dziećmi, napisana przez rodziców (a przy okazji znanych dziennikarzy i fotografów) Annę i Krzysztofa Kobusów, na co dzień prowadzących portal www.planetakobusow.pl - dawniej (www.malypodroznik.pl)
Zapraszamy do naszego sklepu!
TravelPhoto.pl
Samolot powoli obniża lot. Świat pod nami podzielony jest idealnie. Po prawej stronie pastelowa żółć, po horyzont spalona słońcem bezkresna pustynia. Mimo woli zaczynamy wypatrywać choćby palmy, krzaka, śladu życia. Nie ma nic, tylko piasek i skały. Po lewej głęboki granat, przechodzący w intensywny błękit, tam gdzie woda płyciznami obmywa niewielkie wyspy. Daleko w tle wznoszą się góry Synaju, znacząc horyzont nierówną linią. I nagle – cud! Pośrodku tego odwiecznego pejzażu widzimy miasto na wodzie. Lazurowe kanały obmywają wyspy z białymi domami. Egipska Wenecja – Al-Dżuna (El Gouna) to luksusowe miasto zbudowane przez twórców Euro Disneylandu. Kicz? Być może, ale za jakie pieniądze! Są tu wiecznie zielone pola golfowe, wille milionerów i luksusowe hotele. Z góry wygląda to zjawiskowo!
Al-Dżuna (El Gouna) z lotu ptaka
Jeszcze chwila lotu i pojawia się Hurghada: oczka basenów, zieleń palm, oazy wypoczynku są na wyciągnięcie ręki! Obiecaliśmy chłopcom, że zostaniemy trochę dłużej w hotelu z basenem – dla nich all inclusive to synonim wakacyjnego raju, więc zamiast samodzielnego trampingu polecieliśmy do Egiptu z biurem podróży TUI. Zaczynamy od pobytu w hotelu „Jaz Bluemarine”, gdzie od razu dostajemy opaski na rękę. Bycie turystą „zaobrączkowanym” w to Hurghadzie norma. O ile na Kubie czułabym się z taką opaską idiotycznie, o tyle tutaj nie wyróżniamy się wśród przybyszów. Jest styczeń, doskonały czas na zwiedzanie zabytków i całkiem niezły na basen (są podgrzewane), ale nie wzięliśmy pod uwagę, że styczeń Anno Domini 2013 zapisze się w annałach Bliskiego Wschodu jako najzimniejszy od lat! Śnieg pokrył Jerozolimę i sparaliżował drogi w Syrii. Dobrze, że zabrałam dla chłopaków rajstopy i polary. Na szczęście pod koniec pobytu zrobiło się normalnie, czyli przyjemnie upalnie. Wymoczki miały dzień idealny: basen, lody, frytki, basen, lody...
Hurghada z lotu ptaka
Hurghada swą karierę zawdzięcza położeniu: nad morzem, a jednocześnie względnie blisko Kairu i Luksoru. Osada powstała na początku XX wieku, gdy szukano tu ropy naftowej, w latach osiemdziesiątych XX wieku rozpoczęto hotelowe inwestycje.
Schemat podobny do innych miejsc - zabudowa wąskim pasem wzdłuż brzegu, a dalej pustynia.
– Ta masa hoteli to efekt ostatnich kilku lat – opowiada mi podczas jazdy po mieście Magda Soliman, mieszkająca w Hurghadzie od dwunastu lat. – Zobacz, to jest hotel „Ambasador”, jeden z pierwszych. Gdy go budowano, stał w szczerym polu, a teraz?
Hotelowy raj
– Miasto się tak rozrosło, że właściwie to jest teraz kilka hotelowych miasteczek połączonych drogą wzdłuż wybrzeża. I ciągle było mało! – opowiada dalej. – Uwierzysz, że przed rewolucją zdarzały się w hotelach obłożenia na 120 procent? Sprzedawano więcej miejsc niż pokoi i potem się takich delikwentów woziło na prywatne kwatery na noc, a od rana przywoziło znowu do hotelu! Te czasy nieprędko wrócą, bo teraz (o czym każdy nas informuje) turystów jest znacznie, znacznie mniej. Historia współczesnej turystyki dzieli się na „przed rewolucją" i „po rewolucji". Trzeba zacisnąć pasa i przetrwać kryzys, bo innego wyjścia nie ma.
Nieopodal naszego hotelu zaczynają się sklepy z pamiątkami. Patrzę i oczom nie wierzę: każdy z rosyjskim napisem. Do zakupów zachęca Arbat, Bieriozka i Mir Chlupka. Sprzedawcy, słysząc nasz język, od razu zapraszają: – Zachaditie, pasmatritie! U mnie taniej niż Biedronka!- U mnie za darmo! – Domorośli poligloci znają co najmniej pięć języków, w których potrafią namówić cię do zakupu. Nie skusisz się? Przecież to okazja, taka drewniana miseczka albo skórzana walizka, albo te malowane papirusy. Jak się skusisz, a nie potargujesz, to być może odkryjesz potem w sklepie ze stałymi cenami, że trzykrotnie przepłaciłeś tę „okazję”. Ale nie ma co się obrażać, ceny, nawet te dla turystów, i tak do pięt nie dorastają cenom w Europie Zachodniej, bo gdzie tam byś kupił długie laski cynamonu za 10 albo inkrustowane pudełko na biżuterię za 20 zł?
Sklepy w okolicy mariny
Zachodzimy do sklepu ze stałymi cenami, by wiedzieć, czego się spodziewać. Królują piramidy, papirusy (a naprawdę liście bananowca), podkoszulki z podobizną maski Tutanchamona. Wielka historia sprowadzona do wielkiego handlu. Ale są też śliczne drewniane kotki – takie same, przysięgłabym, przywieźliśmy z Singapuru. A obok piękne maski i gekony w kolorowe kropki: identyczne jak na Bali! Uważny przegląd kilku półek uświadamia mi, że świat naprawdę skurczył się ostatnimi czasy. Być może dalsze poszukiwania doprowadziłyby do odkrycia, że wszystko to i tak jest produkowane w Chinach... Nie na darmo mówi się o turystyce, iż jest to najdynamiczniej rozwijający się sektor. Choć termin „przemysł turystyczny” budzi w człowieku opór, to w Egipcie będziemy mieli z nim do czynienia co krok.
Tuż obok supermarketu z pamiątkami bawi się dwójka dzieci: dziewczynka gania się z bratem, w pewnym momencie mam wrażenie, że rozmawiają po polsku. Omamy słuchowe? Ależ nie, tuż obok jest biuro podróży prowadzone przez Dagny Gajewską. – Imię wybrała mi babcia, po żonie Przybyszewskiego. – Mama, kartkę! Mogę?! – W tym momencie dzieci wpadają jak tornado. Siedmiolatek z błyskiem w oku porywa łup i biegnie dalej bawić się z siostrą. – Wiesz, w Hurghadzie na wakacjach naprawdę jest co robić z dzieciakami – odpowiada na nasze wcześniejsze pytanie.
Są tacy, którzy będąc tu nie kąpali się w morzu. My czas dzielimy między baseny i morze.
– Bo są aquaparki, różne wycieczki... Możecie popłynąć łodzią podwodną albo stateczkiem ze szklanym dnem, popływać w morzu z delfinami (ale nie tymi w delfinarium, bo to jest więzienie utrzymywane za ciężką kasę turystów) albo pojechać na pustynię. To ostatnie najbardziej się nam podoba, bo w programie są quady, a to przecież wielka miłość naszych synków.
Następnego dnia pod nasz hotel podjeżdża land cruiser. – Kobus family? Welcome on the board! Poza nami tym autem jedzie jeszcze Rosjanka z córką i egipskie małżeństwo, w innych są Niemcy, Francuzi i Anglicy: na spotkanie z przygodą podąża istna wieża Babel języków i narodowości. Przystanek pierwszy: quady.
Quady...
Stoi ich tu chyba ze sto, właśnie jakaś grupa wyruszyła na dziesięciominutową przejażdżkę, tuman oddalającego się kurzu wyraźnie znaczy ich ślad. Szybkie wyjaśnienie zasad, jak jeździć, przestroga, by nie opuszczać konwoju, i już jakiś mężczyzna fachowo owija nasze głowy biało-czarną kefiją. Tłumaczę synkom, że to konieczne, bo tu kurz się wszędzie wciska, ale za chwilę zmienię zdanie. – Należy się dwadzieścia dolarów, po pięć za sztukę. Dwadzieścia?! W kieszeni wije mi się wąż skąpstwa, bo wszak za niecałe dwa dolary kupię taką samą w sklepie. Nieszczęśliwe minki dzieci (które wcale kefii nie chcą) są wystarczająco dobrym pretekstem, by z zakupu zrezygnować.
Buggy!
Zakładamy nasze buffy, okulary i... Nie, nie ruszamy z rykiem silnika przed siebie. Najpierw idziemy do naszego przewodnika i tłumaczymy mu, że „mister, myśmy są w pracy, jak nie zrobimy dobrych foto, to kaput, a w tym kurzu to nic nie zrobimy, więc my sobie tylko tak tutaj pojeździmy po okolicy, w zasięgu wzroku. Oki?”. Z niechęcią, ale się zgadza, hurra! Wskakujemy na stalowe rumaki, Krzysiek z kierowcą Michałkiem, ja z kierowcą Stasiem. Gazu! Chłopcy są uszczęśliwieni, choć jako mama-cykor boję się, że się przewrócimy, więc torpeduję zapędy synka do dynamicznej jazdy. Co jakiś czas mijają nas kolejni jeźdźcy apokalipsy z zasłoniętymi twarzami.
Tym razem jazda piaskowymi buggy
– Yalla, yalla! Szybciej! – poganiają stalowe rumaki. – Mama, turbodopalanie! – domaga się Staś, widząc, jak Krzysiek z Michałkiem się oddalają. Zbędna panika, zaraz wracają, chcieli się tylko lepiej ustawić do zdjęcia. Czuję się, jakbym była na planie filmu Mad Max, jeszcze tylko szalonych pojazdów nam brakuje, ale i te znajdziemy po drodze. Wreszcie widzę, jak nasza kolumna powraca, pora podjechać na parking.
Wsiadamy do land cruiserów i w tym momencie dostrzegam, jak na dach naszego auta wskakuje kamerzysta. Będzie filmować całą wycieczkę, wieczorem za jedyne 20 dolarów możemy zakupić film pamiątkowy. Dwoi się i troi, by zrobić jak najlepsze ujęcia, a mnie w głowie świta podstępny plan: a gdyby tak pojechać kawałek drogi na dachu? Właśnie przystajemy przed wzgórzem, pora na krótki spacer. W dole widać jedno jedyne drzewo, a dookoła pustynne góry. Niesamowite miejsce, chciałabym kiedyś przyjechać tu sama, by nacieszyć się jego pierwotnym pięknem; na razie nic z tego. Kamerzysta ustawia nas do pamiątkowego zdjęcia, pod naszymi stopami zbocze pełne piasku, pora na szalony bieg w dół! Chłopaki turlają się radośnie, a gdy tylko znajdą się na dole, od razu wdrapują się, by zrobić powtórkę. Nim ruszymy dalej, napełniają kieszenie spodni piaskiem na pamiątkę (drugie tyle da się wysypać z ich butów!), ja zaś dogaduję się z kamerzystą, że pojadę wraz z nim. Siedząc na dachu, opowiada mi o sobie i wypytuje o Polskę. Czy tam naprawdę tak zimno, jak opowiadają? I chyba nie bardzo mi wierzy, gdy mówię, że u nas zimą bywa nawet minus 25 stopni.
Dalszy przejazd w głąb pustyni
Pora na odwiedziny w beduińskiej wiosce. To miejsce hurtowego przerobu turystów: na lewo quady, na prawo wielbłądy, na wprost spider buggy, czyli coś na kształt wyścigowych pustynnych aut. Od razu budzą błysk w oczach naszych chłopców! Tym razem musimy jechać w konwoju, ale nic nie szkodzi! Michaś siada mi na kolanach, łapie za kierownicę i dociska moją nogę, byśmy jechali szybciej! Trzęsie obłędnie, jak w takich warunkach zrobić mu zdjęcie? Wystawiam rękę najdalej, jak się da, może któreś z ujęć będzie ostre i z małym „easy riderem” w kadrze. Za to na wielbłądy namówić się nie dali, choć zrobiło na nich wrażenie, że tak wielkie zwierzęta często są prowadzone przez dzieci, i to czasem młodsze od nich! W pewnym momencie niewielka dziewczynka dosłownie musiała się uwiesić na uździe wielbłąda, by raczył zauważyć, że ma usiąść. Zapewne jej całą szkołą jest szkoła życia, o innej nie ma co marzyć. W innym miejscu dwie Beduinki pokazują, jak robi się podpłomyki: na blasze lądują kolejne kawałki ciasta, obok talerzyk z jednodolarówkami zachęca do datków. Źle to czy dobrze, że zarabiają na swej odmienności od wszechobecnych dżinsów i T-shirtów? Jeszcze autentyczne, skryte pod czarnymi nikabami, wieczorami powracają do swych prawdziwych wiosek, za dnia statystują w cepelii dla turystów.
W wiosce Beduinów
Poznajmy Adama i Nihad. Przedostatni wieczór w Hurghadzie spędzamy u Magdy i jej męża Kaponiego. Ich dzieci – Adaś i Nihad – są typowym przykładem tutejszych dzieci wielojęzycznych. Na co dzień mówią:
po polsku z mamą,
po arabsku z tatą,
po angielsku – bo tak rodzice rozmawiają między sobą,
po francusku – bo chodzą do francuskiej szkoły.
Wiele hoteli ma "własne" wielbłądy na plaży
Są w pierwszej klasie i właśnie uczą się pisać we wszystkich tych językach, bo co prawda na miejscu chodzą do szkoły francuskiej, ale uczą się też w internetowej szkole polskiej. Nasi synkowie siedzą przy nas jak trusie. To rzadki przypadek super grzecznych dzieci, ale gdy Adaś i Nihad zapraszają ich do swego pokoju, pokusa pobawienia się zabawkami okazuje się silniejsza niż potrzeba bezpieczeństwa przy mamie. I już po chwili dobiegają nas odgłosy radosnej walki na poduszki. Gdy nadchodzi pora rozstania, za nic nie chcą wyjść, ale przecież i my mamy jeszcze lekcje do odrobienia, naszą „pracę wyprawową”, jak Michaś nazywa naukę w podróży. Po dniu pełnym wrażeń udaje się zrobić zaledwie jedną stronę literek po polsku.
TravelPhoto.pl
Kair jest niczym afrykański Nowy Jork. Ta sama skala, tylko wrażenia zupełnie inne. „Dzień wstaje jasny i pogodny i nic nie zapowiada zbliżającej się przygody” – mawia nasz przyjaciel i znany podróżnik Michał Kochańczyk. Nic jednak nie przygotowało nas na spotkanie ze stolicą Egiptu! Autobus na chwilę się zatrzymuje, to nasz przystanek, pora wysiadać. Przystanek umowny, bo żadnej tabliczki tu nie ma, właściwie nie ma niczego. Poza lawiną samochodów: cztery pasy w jedną, cztery w drugą, nad nami estakada też zatłoczona do granic możliwości, a właściwie wszelkie granice przekraczająca. Świat na chwilę przed apokalipsą, pełen kurzu, smogu, obłąkańczego trąbienia. Wokół monstrualne szare bloki z wypryskami zardzewiałych anten satelitarnych i klimatyzatorów. Jedno z największych miast świata nie daje się pokochać od razu, być może nigdy nie da się go pokochać. Jakieś dziewięć milionów ludzi, a wraz z przedmieściami dwukrotnie więcej, musi sobie co dzień z tą rzeczywistością radzić, przemierzając bezkresne kaniony obdrapanych ulic. I gdzieś tutaj czeka na nas taksówka, życzliwie nam załatwiona przez Mohammeda z Hurghady
Panorama Kairu z naszego hotelu
– Gdzie jesteście, dotarliście do Kairu? – Mohammed szczerze martwi się o nas i nie mniej szczerze chce pomóc przyjacielowi zarobić. – Ahmed czeka na was na przystanku! Mohammed mówi uroczą mieszanką polskiego i angielskiego, ale jak mu wytłumaczyć, gdzie my właściwie jesteśmy? Nagle doznaję olśnienia: my temu zadaniu nie podołamy, ale miejscowi dadzą radę! Podbiegam z komórką do policjanta i nie wdając się w szczegóły, po prostu mu ją wręczam.
To jest taksówka Mohammeda, którą będzie nas woził
Krótka wymiana zdań, no jasne, przecież stoimy obok sklepiku pana Abdullaha, naprzeciwko warsztatu pana Ibrahima, ślepy by zobaczył, gdzie nas szukać. Udało się! Po chwili przemiły Ahmed swoją muzealną dacią zabiera nas w nieznane.
Tu dygresja. Jeśli jedziesz do wielkiego miasta z dziećmi, zabierz adres sprawdzonego hotelu. Albo zobacz w Lonely Planet, gdzie jest dzielnica turystyczna. Co prawda to swoiste getto, ale jakże wygodne, gdy wszystko masz pod ręką! I koniecznie niedaleko stacja metra, co da ci wolność w poruszaniu się. Mieliśmy pomysł, by zamieszkać w dzielnicy Giza. Bo i do piramid blisko, i do wioski faraonów, i na pociąg do Luksoru. Życie jednak pisze własne scenariusze. Polecany nam hotel (najwyżej 20 dolarów za pokój) w rzeczywistości kosztował 120 dolarów, sąsiedni (ponoć jeszcze tańszy) zbankrutował, a ten naprzeciwko... cóż, przy tej ilości powiewających przed nim flag i dumnych czterech gwiazdkach nie mieliśmy czego tam szukać. W końcu trafiamy na wyspę Roda i podjeżdżamy pod „Arabic Hotel”. Nazwa zobowiązuje: do końca pobytu nie zobaczymy tu żadnego turysty z Europy. Jako rodzina dostajemy apartament na ósmym piętrze, gdzie mamy salonik, wnękę kuchenną, łazienkę z wanną (!), dwie sypialnie oraz balkon z panoramą Nilu i miasta na drugim brzegu.
Stąd niedaleko do Starego Kairu, gdzie mieści się dzielnica koptyjska, a wszak jutro koptyjskie Boże Narodzenie! Wszystkie kościoły będą zamknięte dla zwiedzających, jeśli więc chcemy zobaczyć tę wyspę chrześcijaństwa, musimy jechać tam dzisiaj. – Ahmed, Coptic Cairo, you know where? – Mój angielski od dawna mógłby być wzorem porozumiewania się w wersji podstawowej. Ahmed ściemnia, że wie, ale, rzecz jasna, tej części miasta nie zna (chyba żaden taksówkarz nie zna całego Kairu!). Nasz GPS okazuje się nieoceniony i Krzysiek awansuje na stanowisko nawigatora, który mówi, gdzie trzeba skręcić.
Dzielnica koptyjska
Przekraczając bramę koptyjskiego miasta, trafiamy do innego świata, trwającego od dwóch tysięcy lat, gdyż za założyciela Kościoła koptyjskiego uważany jest św. Marek. Chrześcijaństwo wiele Koptom zawdzięcza, bo właśnie w Egipcie święty Pachomiusz zakładał pierwszą wspólnotę zakonną, a święty Onufry przez sześćdziesiąt lat modlił się na pustyni. Wchodzimy do kościoła al-Mu’allaka („Zawieszonego”) nazwanego tak, gdyż wzniesiono go nad dawną bramą rzymską.
Kościół "Zawieszony"