Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
KIEDY PARZE PODRÓŻNIKÓW RODZI SIĘ DZIECKO MOGĄ ZROBIĆ TYLKO JEDNO... ZABRAĆ JE ZE SOBĄ W DROGĘ!
Choć Tunezja zwykle kojarzy się z plażami i hotelami, ten niewielki kraj oferuje fascynujące miejsca i historie. To tu legendarna Dydona wykazała się pomysłowością, zdobywając ziemię, a dawna rzymska prowincja Africa zostawiła po sobie największy amfiteatr w Afryce (oraz nazwę dla całego kontynentu!). W poszukiwaniu dżinów powędrujemy zaułkami błękitnego Sidi Bou Said, w Tozeur poznamy, świat arabskich baśni, zaś na Saharze odnajdziemy miejsca znane z "Gwiezdnych wojen", a nawet przez chwilę trafimy na inną planetę! Odwiedzimy także oazy opuszczone po potopie, wyspę Dżerbę, na której zatrzymał się Odyseusz i dowiemy się, jakie tajemnice skrywa święte miasto Kairuan.
Spis treści:
WSTĘP
EMOCJE WAKACJI
KARTAGINA - FENICKI PODSTĘP
AFRICA ROMANA
KAIRUAN - WIELBŁĄD NA PIĘTERKU
SEKRETY OAZY
POTOP W KRAINIE SUSZ
GWIEZDNE WOJNY NA SAHARZE
DŻERBA - WYSPA ODYSA
UCIECZKA Z ALL INCLUSIVE
OKIEM MAMY
SIDI BOU SAID - SZUKAJĄC DŻINÓW
TUNEZJA Z DZIECKIEM - INFORMACJE
TUNEZJA Z DZIECKIEM - ATRAKCJE DLA DZIECI
Strona redakcyjna
Wszystkie miejsca odwiedziliśmy osobiście. Jeżeli je opisujemy to dlatego, że są godne uwagi i polecenia Wam.
Z DZIECKIEM W PODRÓŻY to seria książek pokazujących różnorodne kraje poprzez podróże z dziećmi, napisana przez rodziców (a przy okazji znanych dziennikarzy i fotografów) Annę i Krzysztofa Kobusów, na co dzień prowadzących portal www.planetakobusow.pl - dawniej www.malypodroznik.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 75
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KIEDY PARZE PODRÓŻNIKÓW RODZI SIĘ DZIECKO MOGĄ ZROBIĆ TYLKO JEDNO...
ZABRAĆ JE ZE SOBĄ W DROGĘ!
Choć Tunezja zwykle kojarzy się z plażami i hotelami, ten niewielki kraj oferuje fascynujące miejsca i historie. To tu legendarna Dydona wykazała się pomysłowością, zdobywając ziemię, a dawna rzymska prowincja Africa zostawiła po sobie największy amfiteatr w Afryce (oraz nazwę dla całego kontynentu!). W poszukiwaniu dżinów powędrujemy zaułkami błękitnego Sidi Bou Said, w Tozeur poznamy, świat arabskich baśni, zaś na Saharze odnajdziemy miejsca znane z "Gwiezdnych wojen", a nawet przez chwilę trafimy na inną planetę! Odwiedzimy także oazy opuszczone po potopie, wyspę Dżerbę, na której zatrzymał się Odyseusz i dowiemy się, jakie tajemnice skrywa święte miasto Kairuan.
Z DZIECKIEM W PODRÓŻY to seria książek pokazujących różnorodne kraje poprzez podróże z dziećmi, napisana przez rodziców (a przy okazji znanych dziennikarzy i fotografów) Annę i Krzysztofa Kobusów, na co dzień prowadzących portal www.planetakobusow.pl - dawniej(www.malypodroznik.pl)
Zapraszamy do naszego sklepu!
travelphoto.pl
Pomysł był prosty: nie mamy za dużo czasu ani pieniędzy, wyskoczmy zatem gdzieś blisko. Zróbmy sobie wakacje! - Kobusy się skończyły, lecą do Tunezji. - Wieść na turystycznych forach pomknęła z szybkością pustynnego wiatru.
- Tata! Widzę wakacje!.
Czyż przystoi bowiem prawdziwemu podróżnikowi jechać do krainy all inclusive? Pić drinki z palemką nad brzegiem basenu i opalać się na leżaku? Wstyd i hańba! Czy aby na pewno? Przecież nie żyję po to, by spełniać oczekiwania innych! Prężyć dumnie muskuły, opisując kolejne mrożące krew w żyłach przygody. Nie moja bajka. Tak naprawdę mam ochotę po prostu odpocząć. Wypławić dzieci i pożyć w leniwym tempie. Pech chce, że w naszej rodzinie jest zamiłowany przewodnik. Człowiek, który zabytkom i atrakcjom nie odpuści, wytyczający szlaki tak śmiałe, że doba musiałaby mieć ze 40 godzin, by dało się wszystko zobaczyć. Gdy zaczął opracowywać program, perspektywa leniwienia się na leżaku zaczęła się niebezpiecznie oddalać...
Pojeździmy na wielbłądzie!.
Tunezja, choć niewielka, ma imponującą historię i zabytki. Do tego pustynia, oazy, plenery filmowe, współcześni troglodyci i antyczni herosi. Dla każdego coś ciekawego! Nasza wyprawa zaczyna się jednak od falstartu. Dzień przed wyjazdem Michaś dostaje lekkiej temperatury. Raptem 37 stopni, mam więc nadzieję, że to z emocji, bo od kiedy dowiedział się o wyprawie, dostawał wręcz histerii, że on nie chce do przedszkola, tylko do samolotu!
Monastir? Zdobędziemy!
Doszło do tego, że tydzień przed wylotem kategorycznie zabraniam rodzinie rozmów o podróży! W końcu do małego łebka dotarło, że samolot wystartuje dopiero w dniu oznaczonym na bilecie (cóż za pokusa dla rodzica, by przerobić z trzylatkiem cyferki!), i od tej chwili Michaś bardzo poważnie tłumaczy to Stasiowi oraz kolegom w przedszkolu. - A czy w samolocie są rączki do trzymania się? - pyta go Hubert, przyjaciel z grupy, który wyobraża sobie, że samolot to taki autobus, tyle że ze skrzydłami. - Nie, ale jest jedzonko! - Nawet sucha bułka wydana przez stewardesę jest dla mego synka wspaniałą atrakcją.
A na miejscu na takiej diecie szybko wraca się do zdrowia!.
W dniu wyjazdu gorączka podskoczyła do 38 stopni. Dopakowuję więc pełną butelkę leku do apteczki (swoją drogą zajmuje nam całkiem sporo miejsca w bagażu!) i na wszelki wypadek ze dwa cieplejsze ubranka. Poranki na pustyni w marcu potrafią być naprawdę rześkie. Nim wsiądziemy do samolotu, musimy jeszcze godzinę marznąć przed terminalem, podczas gdy specjalne służby sprawdzają zawartość porzuconego bagażu: ładunek wybuchowy czy skarpetki zapominalskiego podróżnego? Jednak skarpetki. Jak najszybciej przechodzimy przez bramki kontroli granicznej (tam ciepło!) i znajdujemy miejsce znakomite do wybiegania chłopaków przy... kaplicy lotniskowej. Pusty kawałek korytarza i emblematy wojsk lotniczych to jest to, czego nam trzeba. Krzysiek od razu przystępuje do rozwijania dziecięcej wiedzy: - Zobacz, tu są strzały, a tutaj orzeł... - Gryzie?! - Nie, orzeł dziobie. - A mrówka gryzie! - I dziecko szczerzy ząbki, by pokazać nam, ile już wie o świecie.
A Pan Kwiatek czeka...
Wreszcie samolot odrywa się od pasa startowego. W dole zostają szare drzewa, przebijamy się przez chmury i nagle widzimy słońce. Przez najbliższe dwa tygodnie nas nie opuści. Bismillāhi Rahmāni Rahīm! W imię Boga Najwyższego, Miłosiernego! Rozpocznijmy kolejną podróż w nieznane.
Lądujemy w... Tunisie!
travelphoto.pl
Wynaleźli pieniądze i alfabet, a jednak nie pozostawili po sobie żadnych zapisków. Śmiali żeglarze, zręczni kupcy i dzielni wojownicy. Niespokojne duchy czasów antycznych, gdy świat był pełen białych plam, a odległe krainy zaludniali cyklopi i ludzie z głowami psów. Fenicjanom niewątpliwie bliskie było przekonanie, że sky is the limit - tylko niebo nas ogranicza. Choć pewnie, znając ich pomysłowość, gdyby naprawdę chcieli zdobyć przestworza, zrobiliby to. Tak jak podbili północną Afrykę, zakładając tu swe faktorie.
Kartagina.
Był rok 1100 p.n.e., gdy łodzie o żaglach wzdętych łagodnym wiatrem zawinęły w okolice dzisiejszej Utyki. Miejsce wydawało się na tyle obiecujące, że postanowiono się tu osiedlić. Kolonia przyda się jako baza wypadowa żeglarzom, poza tym zawsze lepiej mieć - niż nie mieć - kolejny kawałek ziemi. Powstaje miasto przez wieki rozbudowywane. Zmieniają się stroje i języki: po Fenicjanach następują Rzymianie, a o ich bogactwie świadczą wille ze wspaniałymi mozaikami. Z okien widać było maszty kołyszących się w porcie statków. Dzisiejsza Utyka śni o minionej chwale. Tylko wiatr jest taki sam: łagodny, ciepły, obiecujący przygodę. Po morzu nie ma śladu: przez wieki osady z tutejszej rzeki zepchnęły je kilka kilometrów dalej. Wille ocalały, choć w postaci malowniczych ruin. Przewodnik podnosi zasłonę z desek, po czym bierze do ręki spryskiwacz i leje wodę po zabytkowej podłodze, by wydobyć kolory. Przy kolejnej mozaice zachęca: - Ależ chodź tu bliżej, zobacz, jaka ciekawa ryba!
Szczegółowe analizowanie antycznych mozaik.
Wchodząc na szacowny zabytek, czuję się jak wandal (po prawdzie Wandalowie też tu wpadli swego czasu), ale nasz przewodnik nie ma nawet cienia skrupułów. Skoro wreszcie są tu turyści, trzeba pokazać im te skarby! Chłopcy patrzą jak urzeczeni. Nie na mozaiki oczywiście, tylko na ten spryskiwacz. I nagle staje się rzecz niebywała: dostają go do ręki i mogą zużyć całą wodę! Wszystkie skarby świata antycznego są w stanie oddać za tę chwilę czystej radości, informując pana, że dziadek Wiesio i Babcia Żabcia mają taki sam spryskiwacz! Tymczasem pod wpływem wody mozaiki ożywają. Ryby łapią powietrze w otwarte pyski, ośmiornice płyną obok ozdobnych muszli, Amorek na barce zarzuca wędkę...
Wędrówka przez ruiny Utyki.
"Aaaby mozaikę piękną mieć, doświadczony rzemieślnik usługi poleca. Referencje z najlepszych rodów, dożywotnia gwarancja trwałości wzoru. By złożyć zamówienie, wyślij niewolnika na adres..." Tak mogłoby wyglądać ogłoszenie kamieniarza, gdyby rzecz jasna w antycznym Rzymie istniały ogłoszenia. Z pewnością jednak tych najlepszych polecano sobie w zaufaniu, bo też zrobienie dobrej mozaiki bynajmniej nie było sprawą łatwą. Najmniejszy błąd i misternie ułożone dzieło rozpadało się bezpowrotnie. Zatem trzeba było porządnie ubić podłoże (niekiedy blisko pół metra pod finalnym wzorem!), wysypać je żwirem, tłuczonymi cegłami, na to dodać piasku zmieszanego z wapnem, by wreszcie patykiem wyrysować szkic dalszego dzieła.
Coś chłopców zafrapowało...
Teraz trzeba szybko ułożyć wzór, by tessery (wycięte kostki) osadzić na miejscu, nim wyschnie zaprawa, co wymagało pewnej ręki, wyobraźni przestrzennej i nie lada wprawy. Patrząc na te obrazy, podglądamy przeszłość. W proch rozsypały się imperia, przeminęły miasta i religie, a oni trwają: z laurowymi wieńcami na głowach, koszami owoców, lutniami i kielichami wina. Tempus fugit, aeternitas manet. Czas ucieka, wieczność czeka, lecz przecież w sumie cóż nas obchodzi wieczność, życie to jedyne, dla czego warto żyć. I jeszcze może dla miłości, marzeń i chwały. W sumie przez wieki nic się nie zmieniło
Taką mozaikę to byśmy ułożyli...
Kartagina powstała trzy wieki później niż Utyka, jednak nawet mit założycielski miasta świadczył o jego wyjątkowości. Oto boska Elissa (Rzymianom znana pod imieniem Dydona), szukając bezpiecznego schronienia, dotarła na teren dzisiejszej Kartaginy. I poprosiła władcę, by dał jej trochę ziemi. Niedużo, tyle ile uda się jej objąć skórą byka. Prośba wydawała się tak absurdalna i nieszkodliwa, że postanowiono ją spełnić. Nie doceniono kobiecego sprytu. Skórę pocięto na wąskie paski i otoczono nimi całe wzgórze Byrsa. Miasto mogło zacząć budować swą potęgę. Tyle że dziś odkrywanie Kartaginy wymaga trochę zachodu. Przede wszystkim, jakkolwiek dziwacznie to zabrzmi, mamy problem, by odnaleźć główny zabytek.
Kartagina i Staś.
Nasz taksówkarz to uroczy starszy pan, ale niestety zna prawie wyłącznie arabski i nie wie, gdzie w Kartaginie są termy Antoniusza! Na migi prosimy więc, by zatrzymał się przy kimś, kto wygląda na miejscowego. Pytam po francusku, jak dojechać, po czym proszę, by powtórzył to po arabsku naszemu miłemu kierowcy. Udaje się! Zwiedzamy niezgodnie z chronologią, bo termy to rzymski spadek, za to nader spektakularny. Ich rozmiar dobrze ilustruje manię wielkości ówczesnych budowniczych. Samo frigarium, czyli sala z zimną wodą (bywali tu prekursorzy naszych morsów!), ma wymiary porządnej katedry! Chłopcy wzięli się do spontanicznej odbudowy. Staś w koszulce z napisem "Krasnoludek naturalnej wielkości" dźwiga z zapałem kamyki, układając je na kolumnach. Wypisz wymaluj - mały archeolog się z niego szykuje. Za to Michaś dostał do puszczania bańki mydlane. Niech wie, że zabytki to nie tylko nudne zwiedzanie! Pora udać się ku wzgórzu Byrsa.
Zdobywcy Kartaginy.
Wędrujemy zlani potem, bo chłopcy z wiekiem nabierają ciała, chyba niedługo trzeba będzie zdecydowanie odmówić im jazdy na barana. Na razie wciąż służymy im jako środek transportu. - La, la, nie podoba się, la, la, la... - komentuje rzeczywistość Michaś. Dobrze, że chociaż sobie śpiewa, co pozwala mieć nadzieję, że jednak mu się podoba, tylko przekora trzylatka nie pozwala mu się do tego przyznać. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest wielka katedra. Niczym warowny zamek wznosi się nad dawnym miastem. Ma upamiętniać króla Ludwika IX, który zmarł tutaj podczas wyprawy krzyżowej, jednak nie mogę pozbyć się myśli, że zupełnie tu nie pasuje. Rozglądam się w poszukiwaniu legendarnego miasta. Miało zostać starte w pył, czego przez długi czas domagał się Katon Starszy. Mimo swych zaledwie 18 lat już pokazywał nieustępliwą wolę polityczną, kończąc wszystkie przemówienia obsesyjnym żądaniem zniszczenia Kartaginy. W końcu się doczekał, choć historia płata figle. Wymazana z map i pamięci Kartagina odrodziła się niczym Feniks z popiołów już sto lat później. Miała zbyt dobrą lokalizację, by Rzym mógł z niej tak łatwo zrezygnować.
Kartagina.
Mimo wcześniejszego sypania ruin solą, by już nigdy nie odrodziło się tu życie (są nawet przekazy mówiące o trzymetrowej warstwie soli, ale to raczej fantazja dziejopisarzy), Juliusz Cezar przywrócił Kartaginę do życia, dodając jej swoje imię: Colonia Julia Carthago. Cóż, skromność nigdy nie była mocną stroną władców.
Kartagina.
Patrząc na przewrócone kolumny umarłego miasta, przypominam sobie lekcję historii z liceum. Siedzę w ławce, nikomu nie chce się słuchać o nudnych wojnach punickich, więc nagle nasza nauczycielka - pani Nieman - wstaje zza biurka i mówi: - Rzym, mimo swej potęgi, podczas drugiej wojny punickiej stanął wobec wielkiego zagrożenia. - I po prostu wychodzi z klasy. Patrzymy po sobie zdezorientowani. Znaczy się koniec lekcji czy co? W tym momencie drzwi się uchylają i słyszymy: - Hannibal ante portas! Na chwilę nudna lekcja nabrała rumieńców. I choć nastolatkę naprawdę mało obchodzą zamierzchłe wojny, tę zapamiętałam na zawsze. Hannibal u bram. Ze świetnie wyszkolonym wojskiem, legendarnymi słoniami bojowymi, odwieczny wróg zbliżał się do Rzymu po zwycięskiej bitwie pod Kannami. Dopiero z wiekiem człowiek dorasta do rozsmakowywania się w tropieniu opowieści z przeszłości. Fakty z książek stają się opowieścią bez końca. Wiedząc już o tym, co nastąpiło potem, patrzymy z boskiej pozycji wszechwiedzy na postaci z przeszłości. Jakże naiwne zdają się nam czasem ich pragnienia, gdy już wiemy to, czego oni żadną miarą domyślać się nie mogli...
Rzymianie? Obecni!
Na wzgórzu Byrsa obok mnie przystaje grupa pasjonatów. Nie wyglądają na zwykłych turystów, raczej jakieś amatorskie koło historyczne. Brytyjskie, sądząc po akcencie. Stoją już dziesięć minut nad ułomkiem kolumny, żywo rozprawiając o jej historii. Nie nadążam za ich wymową i tokiem myślenia, ale gdy pada imię Baal i Tanit, już wiem, dokąd zmierzają. Za chwilę pojawi się opowieść o Tofet, miejscu kultu złowrogich bóstw. Przebłagać je mogła tylko ofiara całopalna z dzieci. Fenicjanie nie byli bestiami, ale żyli w czasach, gdy życie było prawdziwą walką. Jeśli bogowie wymagali ofiar z ludzi, by zesłać deszcz lub zwycięstwo, śmiertelnicy nie ważyli się przeciw temu buntować. - I wtedy w ofierze złożono aż trzysta dzieci z najznamienitszych rodów... - dociera do mnie głos przewodnika. Jego grupa potakuje głowami. Tak, straszne to były czasy, gdy zagłada zbliżała się wielkimi krokami, a bogowie nieczuli na błaganie domagali się kolejnych ofiar. Przez chwilę tragedia sprzed ponad 2000 lat staje się historią prawdziwych ludzi, wręcz zdaje mi się, że gdy się odwrócę, zobaczę dym pożogi i usłyszę lament...
Kartagina - termy.
Dla Kartaginy i Utyki Morze Śródziemne było całym światem, lecz świat to za mało, by dzielić się nim z kimkolwiek. Gdy Kartagina została zniszczona po trzeciej wojnie punickiej, Utyka szalała z radości i jako miasto lojalne wobec Rzymu awansowała na stolicę rzymskiej prowincji Africa. Katon Starszy doprowadził do upadku Kartaginy, jego prawnuk Katon Młodszy, wierny Pompejuszowi, popełnił w Utyce samobójstwo, nie widząc szans na zwycięstwo podczas wojny domowej z Cezarem. Utica i Carthago. Dzięki rzymskim kronikarzom znamy ich dzieje, przywódców, religię i zwyczaje. Jednak o Kerkouane (arab. Karkawan) na półwyspie Bon nie wiadomo właściwie nic.
Cap Blanc.
Anonim wpisany na listę UNESCO jest archeologicznym fenomenem. Wybrykiem natury w dziejach ludzkości. Miastem bez żadnych pisemnych przekazów, stąd nawet nazwa została nadana przez archeologów, którzy odkryli je w 1952 roku. W III wieku tereny Cap Bon zajęli Rzymianie, rujnując, co się dało, ale główne siły skupione były w Kartaginie. Uznano, że tereny te niewarte są dalszego zachodu. To dlatego ruiny Kerkouane - ocalonego z braku czasu na jego doszczętne zniszczenie - są dziś jedynym na świecie punickim miastem niezniekształconym późniejszymi przebudowami. Cap Bon nikomu nie był po drodze. Nawet dziś niewiele wycieczek tu dojeżdża. Ale może to i lepiej. Wędrując dawnymi ulicami, widzimy malutkie izby.
Kerkouane - widać plan każdego domu.
Wśród prostych mozaik wyłania się postać niczym z rysunku dziecka: ułożona z kamyków postać kobiety. Trójkąt sukni, kółko głowy i kreski rąk rozpostartych na boki. Otaczana najwyższą czcią bogini Tanit. Z szacunkiem wymawiano jej imię, najczęściej po prostu - Nasza Pani lub Matka. To od jej kaprysu zależały narodziny ludzi i zwierząt. Wystarczyło, że poczuła się obrażona, a ziemia wysychała, jeśli jednak miała humor, świętowano obfite plony. Na jej ołtarzach nigdy nie brakowało ofiar. Jak można było cokolwiek odmówić bóstwu tak potężnemu?
Bogini Tanit.
Labirynt murków odkrywa codzienność życia przed wiekami. Malutkie wanny świadczą o zamożności mieszkańców. Sądząc po ogromnych ilościach potłuczonych muszli, jakie odkryto w pobliżu, miasto dorobiło się bogactw dzięki... ślimakom. Z ich ciał wytwarzano niezwykły barwnik - purpurę. Kolor władców świata. Tak rzadki i cenny, że jedynie rodzina cesarska miała prawo go używać. Do zabarwienia zaledwie jednej szaty potrzeba było ofiary kilku tysięcy ślimaków! O ile w Utyce morze uciekło od miasta, o tyle tutaj jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Spacerując między kolumnami, widzimy, jak błękit wody zlewa się z niebem na horyzoncie.
Kerkouane - cały czas słychać szum morza.
Tylko dzieci wykończone maratonem zwiedzania padły nam w nosidełkach. Ale może to i lepiej. Są miejsca, gdzie, by przeszłość przemówiła, potrzeba trochę skupienia i ciszy. Absolutnie nieosiągalnych przy małych dzieciach. Za to wieczorem, gdy zmęczeni całodziennym zwiedzaniem zamarzymy o odpoczynku, one będą szaleć w najlepsze. Odwieczny konflikt pokoleń nie zmienia się od stuleci.
Kerkouane - to chyba wanna...
travelphoto.pl