Zamek Sinobrodego. Terra Alta 3 - Javier Cercas - ebook

Zamek Sinobrodego. Terra Alta 3 ebook

Javier Cercas

0,0
44,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść jest kontynuacją poprzednich dwóch tomów. Główny bohater, Melchior Marín, zrezygnował z pracy w policji i został bibliotekarzem. Jego siedemnastoletnia córka Kozeta wyjeżdża na wakacje na Majorkę i znika: nie odpowiada ani na telefony, ani na maile ojca. Zaniepokojony Melchior udaje się na wyspę i usiłuje odnaleźć dziewczynę. Tamtejsza policja przekonana, że nastolatka chciała wyrwać się z domu, nie podejmuje żadnych działań. Były śledczy kierowany troską o córkę i poczuciem sprawiedliwości przystępuje do działania. Tropy prowadzą do posiadłości multimilionera, sławnego filantropa, który okazuje się być zdeprawowanym pedofilem zwabiającym do siebie młode kobiety i organizującym orgie z udziałem osób z pierwszych stron gazet. Czy Kozeta padła jego ofiarą?

"Zamek Sinobrodego" to thriller, czarny kryminał i powieść przygodowa, ale zarazem wędrówka po zakamarkach ludzkiej duszy i obraz sprzecznych sił rządzących światem: z jednej strony przemoc, kłamstwa, nadużycia, korupcja i bezprawie, ale z drugiej, przyjaźń, solidarność i wiara w sprawiedliwość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 445

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: El Ca­stillo de Bar­ba­zul. Terra Alta III
Opieka re­dak­cyjna: MO­NIKA SZEW­CZYK
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: ANNA SU­LI­GOW­SKA-PA­WE­ŁEK
Ko­rekta: JO­LANTA RO­SO­SIŃ­SKA, EL­WIRA WY­SZYŃ­SKA
Pro­jekt okładki: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce: Jorg Greuel/Stone/Getty Ima­ges
Co­py­ri­ght © Ja­vier Cer­cas, 2022 For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2024, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-7392-939-5
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ra­üla Cer­casa i Mercè Mas, mo­jej Terra Alta

CZĘŚĆ PIERW­SZA

TERRA ALTA

.

Pierw­sze wspo­mnie­nie, ja­kie Ko­zeta za­cho­wała o swoim ojcu, było bar­dzo wy­ra­zi­ste: sie­działa w dzie­cię­cym fo­te­liku z tyłu sa­mo­chodu, a on po­wie­dział zza kie­row­nicy, że jej mama nie żyje. Wy­jeż­dżali z Terra Alta, a oj­ciec na­wet nie spoj­rzał na nią we wstecz­nym lu­sterku, za­pa­trzony je­dy­nie w sie­bie, a może we wstęgę as­fal­to­wej szosy, która pro­wa­dziła w stronę Bar­ce­lony. Po­tem oj­ciec pró­bo­wał wy­tłu­ma­czyć Ko­ze­cie sens swo­ich słów, aż zro­zu­miała, że już ni­gdy wię­cej nie zo­ba­czy mamy i że od tej pory będą sami, tylko we dwoje. Z tym wspo­mnie­niem łą­czyły się dwa inne, oba rów­nie wy­ra­zi­ste, oba rów­nie prze­ra­ża­jące. W pierw­szym wi­działa ojca obok Vi­va­lesa, ad­wo­ka­ciny, który był mu bliż­szy niż ro­dzony oj­ciec. To wspo­mnie­nie po­ja­wiło się tuż po po­przed­nim: w pu­stej ka­wiarni z pa­no­ra­micz­nymi oknami, miej­scu, które po wielu la­tach Ko­zeta sko­ja­rzy z punk­tem ob­sługi po­dróż­nych w El Mèdol przy Au­to­stra­dzie Śród­ziem­no­mor­skiej, oj­ciec i Vi­va­les o czymś dys­ku­to­wali, ona zaś ba­wiła się na zjeż­dżalni na placu za­baw (do­my­ślała się, że roz­ma­wiają o niej, o niej i o jej zmar­łej ma­mie), a po­tem oj­ciec wró­cił do Terra Alta, ona zaś po­je­chała z Vi­va­le­sem do Bar­ce­lony. Trze­cie wspo­mnie­nie zwią­zane było z Bar­ce­loną i w nim także był Vi­va­les, ale już bez ojca, który zja­wił się do­piero póź­niej, już po kilku dniach po­bytu Ko­zety w domu ad­wo­kata, kiedy to zo­ba­czyła ojca w to­wa­rzy­stwie Vi­va­lesa i jego dwóch ser­decz­nych przy­ja­ciół, Ma­nela Pu­iga i Chi­cha Campà. Wszy­scy trzej nie od­stę­po­wali Ko­zety ani na krok, jakby gro­ziło jej ja­kieś nie­okre­ślone nie­bez­pie­czeń­stwo i ta dzi­waczna paczka daw­nych kom­pa­nów z woj­ska pod­jęła się mi­sji opie­ko­wa­nia się nią aż do chwili, gdy pew­nego ranka po­ja­wił się oj­ciec i ni­czym ry­cerz w lśnią­cej zbroi ode­gnał nie­bez­pie­czeń­stwo i za­brał ją z po­wro­tem do Terra Alta.

Z ko­lei wspo­mnie­nia Ko­zety do­ty­czące mamy były mgli­ste i jakby za­po­ży­czone. Bar­dziej mgli­ste niż za­po­ży­czone, po­nie­waż, mimo że dziew­czynka za­sy­py­wała ojca py­ta­niami, on pra­wie ni­czego nie opo­wie­dział jej o ma­mie, jakby nie było nic do po­wie­dze­nia, a może było tak wiele, że nie wia­domo, od czego za­cząć. Po­wścią­gli­wość ojca do­pro­wa­dziła Ko­zetę do wy­ide­ali­zo­wa­nia por­tretu matki. Ide­ali­zo­wała także, cho­ciaż z in­nych po­wo­dów, ojca, co nie było ła­twe: w końcu to osoba z krwi i ko­ści, pod­czas gdy mama była tylko wid­mem czy też ułudą, którą mo­gła do­wol­nie upięk­szać. Jako dziecko, zwłasz­cza w okre­sie, gdy oj­ciec był po­li­cjan­tem, Ko­zeta wi­działa w nim bo­ha­tera, ry­ce­rza w lśnią­cej zbroi, który przy­był do domu Vi­va­lesa, aby ją ura­to­wać. Nie­jed­no­krot­nie sły­szała, jak mówi, że naj­gorsi lu­dzie to ci, któ­rzy wy­dają się do­brzy, i była świę­cie prze­ko­nana, że oj­ciec ob­da­rzony zo­stał zdol­no­ścią roz­po­zna­wa­nia i zwal­cza­nia tych złych i że ni­czym nie różni się od bo­ha­te­rów po­wie­ści awan­tur­ni­czych, które, gdy nieco pod­ro­sła, czy­ty­wał jej wie­czo­rami. Bo­ha­te­ro­wie ci przy­po­mi­nali sze­ry­fów i re­wol­we­row­ców ze sta­rych we­ster­nów oglą­da­nych tak chęt­nie przez Vi­va­lesa.

Więź z oj­cem, zwłasz­cza w okre­sie dzie­ciń­stwa Ko­zety, była bar­dzo silna. Wpraw­dzie trak­to­wał ją dość chłodno, jak mógłby stwier­dzić po­stronny ob­ser­wa­tor, jakby z roz­tar­gnie­niem, wciąż za­my­ślony, za­mknięty w so­bie, ale jej to nie zra­żało, czę­ściowo dla­tego, że nie znała in­nych oj­ców, a czę­ściowo dla­tego, że są­dziła, iż w praw­dzi­wym ży­ciu tacy wła­śnie są bo­ha­te­ro­wie: chłodni, roz­tar­gnieni, mil­czący, za­mknięci w so­bie, jakby nie­obecni, a nadto Ko­zeta do­brze wie­działa, że przy­naj­mniej na go­dzinę lub pół­to­rej go­dziny dzien­nie oj­ciec po­rzuci tę pozę i cał­ko­wi­cie się nią zaj­mie. W tym cza­sie, nim ogar­nął ją sen, oj­ciec, sie­dząc przy łóżku, czy­ty­wał gło­śno po­wie­ści i wów­czas ema­no­wał cie­płem, od­da­niem, głę­boką tkli­wo­ścią; to wów­czas po­wsta­wała mię­dzy nimi ści­sła więź, a dziew­czynka czuła, jak bar­dzo jest do niego przy­wią­zana, jak do ni­kogo in­nego, jakby oby­dwoje do­świad­czali je­dy­nej w swoim ro­dzaju bli­sko­ści. A jed­nak w miarę do­ra­sta­nia Ko­zeta uświa­do­miła so­bie, że oj­cow­skie od­da­le­nie nie jest ce­chą jego oso­bo­wo­ści, lecz skut­kiem nie­obec­no­ści matki; na­brała także po­dej­rze­nia, że oj­ciec, pa­trząc na nią, szuka ob­razu zmar­łej matki, ale od­naj­duje je­dy­nie jej blade, mi­zerne od­bi­cie. Usi­ło­wała wtedy zmie­rzyć się z owym wid­mem (czy też ułudą), bez­wied­nie wal­czyć z nim, a może po pro­stu mu do­rów­nać. Ale była to walka, czego sama nie była do końca świa­doma, z góry ska­zana na nie­po­wo­dze­nie, która mo­gła ją znisz­czyć albo przy­naj­mniej prze­mie­nić w istotę jakby bez­wolną, ułomną, nie­pewną sie­bie.

Ale tak się nie stało. Całe dzie­ciń­stwo Ko­zety upły­nęło na spo­koj­nym i upo­rząd­ko­wa­nym ży­ciu przy ojcu. Co­dzien­nie rano od­pro­wa­dzał ją do szkoły, a je­żeli miał dy­żur w ko­mi­sa­ria­cie, przy­cho­dził po nią po po­łu­dniu. Cza­sem matka naj­bliż­szej przy­ja­ciółki Ko­zety, Elisy Cli­ment, od­bie­rała obie dziew­czynki ze szkoły o dru­giej i za­wo­ziła je na bo­isko pił­kar­skie albo do sie­bie do domu, gdzie od­ra­biały lek­cje, a wtedy oj­ciec przy­jeż­dżał po nią po skoń­czo­nym dy­żu­rze. Po­tem, kiedy zre­zy­gno­wał z pracy w po­li­cji, obie przy­ja­ciółki przy­cho­dziły do znaj­du­ją­cej się w po­bliżu bi­blio­teki, od­kąd za­czął tam pra­co­wać, i tam przy­go­to­wy­wały się do lek­cji lub eg­za­mi­nów albo czy­tały i wów­czas oj­ciec zaj­mo­wał się nimi i od­wo­ził do domu. W nie­które week­endy Ko­zeta spała u Elisy, a cza­sem Elisa spę­dzała noc w domu Ko­zety.

Ko­zeta nie była złą uczen­nicą, ale też nie na­le­żała do naj­lep­szych. Wpraw­dzie bar­dzo lu­biła czy­tać, nie in­te­re­so­wały jej jed­nak lek­cje li­te­ra­tury czy hi­sto­rii ani inne przed­mioty hu­ma­ni­styczne, miała za to zdol­no­ści do ma­te­ma­tyki. Na­uczy­ciele wi­dzieli w niej uczen­nicę roz­sądną, skromną, pro­sto­li­nijną, pra­co­witą, po­zba­wioną du­cha ry­wa­li­za­cji. Ta ostat­nia ce­cha by­naj­mniej nie przy­tłu­miła jej upodo­ba­nia do sportu: Ko­zeta była człon­kiem szkol­nej dru­żyny pił­kar­skiej, miała ta­lent do sza­chów – brała udział w roz­ma­itych tur­nie­jach, trzy­krot­nie wy­gry­wa­jąc, dwa razy tur­niej lo­kalny, a raz okrę­gowy – i na­wet zmu­siła ojca do na­ucze­nia się gry w sza­chy, aby z nim ry­wa­li­zo­wać, i oka­zało się, że już od po­czątku wy­gry­wała z nim w bły­sko­tliwy spo­sób. Na­uczy­ciele Ko­zety uwa­żali ją po­nadto za dziew­czynkę ob­da­rzoną dużą wy­obraź­nią, skłonną do ży­cia w świe­cie wła­snych fan­ta­zji.

Żadna z tych opi­nii nie dzi­wiła jej ojca, a Ko­zeta tylko czę­ściowo nie miała ra­cji: oj­ciec był czło­wie­kiem za­mknię­tym w so­bie i roz­tar­gnio­nym, ale za­ra­zem spę­dzał z nią dużo czasu i do­brze ją znał. Wpraw­dzie oby­dwoje lu­bili Terra Alta, ale od czasu do czasu jeź­dzili do Bar­ce­lony, a co roku la­tem spę­dzali parę dni w El Llano de Mo­lina w re­gio­nie Mur­cji, z Pepe i Car­men Lu­cas, przy­ja­ciółmi, któ­rych oj­ciec dziew­czynki odzie­dzi­czył po swo­jej matce. To star­sze mał­żeń­stwo było z nimi w sta­łym kon­tak­cie, wy­sy­łali im li­sty elek­tro­niczne, dzwo­nili i za­pra­szali do sie­bie także o in­nych po­rach roku, z czego nie­jed­no­krot­nie ko­rzy­stali oj­ciec i córka. Ko­zeta prze­pa­dała za pań­stwem Lu­cas, oni zaś prze­pa­dali za Ko­zetą, która z cza­sem zna­la­zła w El Llano grupę przy­ja­ciół, a nie­któ­rzy z nich miesz­kali tam na stałe. Ko­zeta wie­działa, że ojca rów­nież cie­szą te bu­ko­liczne po­byty, cho­ciaż z re­guły od­da­wał się lek­tu­rom, dłu­gim sje­stom, spa­ce­rom po oko­licy i roz­mo­wom z Pepe i Car­men, zwłasz­cza z Car­men, dawną pro­sty­tutką i ostat­nią przy­ja­ciółką jego matki. Ni­gdy nie in­te­re­so­wał się spe­cjal­nie uprawą wa­rzyw, ale po po­łu­dniu czę­sto szedł z Car­men do jej wa­rzyw­nika, gdzie ca­łymi go­dzi­nami sie­dział na ziemi i czy­tał oparty o ścianę szopy, w któ­rej trzy­mano na­rzę­dzia. W Bar­ce­lo­nie, po śmierci Vi­va­lesa, Ko­zeta i oj­ciec cza­sem spę­dzali week­endy w daw­nym, po­ło­żo­nym w cen­trum mia­sta miesz­ka­niu ad­wo­ka­ciny, które po nim odzie­dzi­czyli. Oj­ciec po­zo­sta­wił to miesz­ka­nie w nie­na­ru­szo­nym sta­nie, ale nie dla­tego, że wy­zna­wał sen­ty­men­talny prze­sąd, by nic nie zmie­niać, aby wciąż mógł uno­sić się tam duch Vi­va­lesa. Po pro­stu nie wie­dział, co zro­bić z do­mem, w któ­rym ad­wo­kat miesz­kał, od kiedy go znał. Pod­czas tych wy­pa­dów do sto­licy cha­dzali do ogrodu zoo­lo­gicz­nego, Mu­zeum Hi­sto­rii Na­tu­ral­nej albo do kina, a cza­sem je­dli ko­la­cję ra­zem z Pu­igiem i Campą, z re­guły w miesz­ka­niu tego dru­giego, który za­pra­szał ich na kró­lew­skie wręcz ban­kiety ku czci Vi­va­lesa. Czę­sto spę­dzali so­bot­nie po­ranki albo po­po­łu­dnia w In­ter­net Be­gum w dziel­nicy Ra­val, lo­kalu, który pro­wa­dził Fran­cuz, gdzie roz­ma­wiali, czy­tali albo grali w sza­chy, a cza­sem na­wet po­ma­gali w in­te­re­sach sta­remu przy­ja­cie­lowi ojca Ko­zety, który z ko­lei re­wan­żo­wał się za­pro­sze­niem do ja­kiejś re­stau­ra­cji w oko­li­cach Ram­bla albo Ra­val. Pew­nego wie­czoru, po ko­la­cji w re­stau­ra­cji Amaya, Ko­zeta za­fa­scy­no­wana oso­bo­wo­ścią i ogromną wie­dzą daw­nego bi­blio­te­ka­rza z za­kładu kar­nego Qu­atre Ca­mins za­py­tała ojca, gdzie go po­znał.

– Wła­śnie tam – od­po­wie­dział.

– Co to zna­czy „tam”? – zdzi­wiła się Ko­zeta.

Ro­bili wów­czas za­kupy na śnia­da­nie w skle­pie spo­żyw­czym w dziel­nicy En­san­che i oj­ciec od­wró­cił się w jej stronę, trzy­ma­jąc w dłoni paczkę Kel­logg’s, ze szcze­gól­nym wy­ra­zem twa­rzy, który na­wet dla dzie­się­cio­let­niej dziew­czynki w ża­den spo­sób nie za­słu­gi­wał na miano szcze­ro­ści.

– Po­tem ci po­wiem – oświad­czył.

Ko­zeta nie była pewna, czy oj­ciec spełni swoją obiet­nicę, czy też nie, to­też kilka go­dzin póź­niej, kiedy mu o tym przy­po­mniała, zro­zu­miała, że nie usły­szy prawdy. Ni­gdy nie opo­wia­dał jej o swo­jej prze­szło­ści, o tym, co ro­bił, nim za­miesz­kał w Terra Alta: nie po­wie­dział jej, że jego matka, tak jak Car­men Lu­cas, była pro­sty­tutką, która zo­stała za­mor­do­wana w be­stial­ski spo­sób, nie po­wie­dział jej o swoim po­nu­rym dzie­ciń­stwie w dziel­nicy Sant Roc ani o nie­zna­nym ojcu, ani o burz­li­wej, sie­ro­cej mło­do­ści, ani o po­by­cie w po­praw­czaku i za­trud­nie­niu w cha­rak­te­rze di­lera i re­wol­we­rowca, pra­cu­ją­cego dla kar­telu ko­lum­bij­skiego, ani o aresz­to­wa­niu pod­czas strze­la­niny z po­li­cją w stre­fie wol­no­cło­wej w Bar­ce­lo­nie, ani o swoim pro­ce­sie w ma­dryc­kim Są­dzie Naj­wyż­szym, ani na­wet o po­by­cie w wię­zie­niu Qu­atre Ca­mins, gdzie za­przy­jaź­nił się z Fran­cu­zem. Oj­ciec ni­gdy nie opo­wie­dział o tym wszyst­kim córce i te­raz także tego nie zro­bił: wspo­mniał tylko mgli­ście, że po­znał Fran­cuza, kiedy ten pra­co­wał w bi­blio­tece, że dzięki niemu od­krył Nędz­ni­ków Wik­tora Hugo, a dzięki Nędz­ni­kom od­krył swoje po­li­cyjne po­wo­ła­nie. Ko­zeta czuła, że oj­ciec ją okła­muje, ale są­dziła, że w tym kłam­stwie jest szczypta prawdy.

– Nie wie­rzę ci – ro­ze­śmiała się. – Fran­cuz na­wet jed­nego dnia nie prze­pra­co­wał w bi­blio­tece.

Wi­dząc wy­raz ulgi na twa­rzy ojca, zro­zu­miała, że nie za­wio­dła jej in­tu­icja:

– Słowo ho­noru, że to prawda.

Z owego wie­czoru wy­cią­gnęła trzy wnio­ski. Pierw­szy był taki, że naj­sku­tecz­niej­sze kłam­stwa to nie oczy­wi­sta nie­prawda, ale kłam­stwa zmie­szane z tym, co praw­dziwe, no­szące tym sa­mym po­zory praw­dzi­wo­ści. Drugi był taki, że oj­ciec świa­do­mie ukrywa przed nią swoją prze­szłość, co jed­nak nie po­zba­wiło go aury ry­ce­rza w lśnią­cej zbroi czy też bo­ha­tera po­wie­ści awan­tur­ni­czych albo sze­ryfa i re­wol­we­rowca z we­ster­nów, po­staci stwo­rzo­nych przez wy­obraź­nię Ko­zety. Trzeci zaś wnio­sek był taki, że ko­niecz­nie musi prze­czy­tać Nędz­ni­ków.

Jesz­cze w tym sa­mym ty­go­dniu po­pro­siła ojca, by po­czy­tał jej Nędz­ni­ków. Prośba wy­wo­łała u niego kon­ster­na­cję; w każ­dym ra­zie sta­rał się od tego wy­mó­wić. Twier­dził, że od śmierci Vi­va­lesa nie za­glą­dał do po­wie­ści Wik­tora Hugo, że czy­ta­nie te­raz córce Nędz­ni­ków nie jest do­brym po­my­słem, że wpraw­dzie ta po­wieść zmie­niła jego ży­cie, ale ma wąt­pli­wo­ści, czy Ko­ze­cie przy­pad­nie do gu­stu, może po­winna do niej doj­rzeć (nie­wy­klu­czone, że spodoba się jej póź­niej, kiedy bę­dzie w wieku, w któ­rym on sam po raz pierw­szy ją prze­czy­tał), ar­gu­men­to­wał, że jest bar­dzo długa, a w końcu po­wtó­rzył słowa usły­szane kie­dyś od Fran­cuza: „Po­łowę książki two­rzy au­tor, a drugą po­łowę ty”. Ko­zety, która wie­działa, że swoje imię za­wdzię­cza córce bo­ha­tera Nędz­ni­ków, nie prze­ko­nały te wy­ja­śnie­nia, uznała je wręcz za ab­sur­dalne i tylko utwier­dziły ją w pra­gnie­niu prze­czy­ta­nia po­wie­ści.

W końcu się udało. Trzy i pół mie­siąca trwała lek­tura Nędz­ni­ków. Ko­zeta zro­biła wszystko, co można, aby prze­ko­nać się do tej książki, ale głę­boko się roz­cza­ro­wała: od po­czątku wy­da­wało jej się, że to za­wiłe po­wie­ści­dło, sen­ty­men­talne, de­ma­go­giczne i w su­mie nudne, a Ja­vert – po­li­cjant bez­względ­nie prawy i przez całą po­wie­ści nie­stru­dze­nie ści­ga­jący by­łego ga­ler­nika Je­ana Val­je­ana, przez lata wzo­rzec dla jej ojca – wy­dał się jej po­sta­cią an­ty­pa­tyczną, nie­obli­czalną, nie­praw­dziwą i po­zba­wioną cho­ciażby śladu mo­ral­nej od­wagi i tra­gicz­nej wiel­ko­ści, które tak bar­dzo po­dzi­wiał w nim oj­ciec. Ko­zeta wpraw­dzie nie uży­łaby tych słów na okre­śle­nie po­staci Ja­verta i ca­łej po­wie­ści, ale ta­kie wła­śnie były jej do­zna­nia. Od­czu­wała też coś gor­szego, bo mimo że oj­ciec czy­tał jej Nędz­ni­ków z prze­ko­na­niem, za­pa­łem i en­tu­zja­zmem, nie do­świad­czała zwy­cza­jo­wej więzi ist­nie­ją­cej mię­dzy nimi, jakby po­wieść nie za­wie­rała w so­bie owej esen­cjal­nej ta­jem­nicy, która do­tąd ich łą­czyła, czy też, prze­ciw­nie, jakby ta ta­jem­nica na­gle ob­ja­wiła się w po­wie­ści, de­mon­stru­jąc swą dra­ma­tyczną pustkę, a może fałsz. Mimo to Ko­zeta nie po­pro­siła ojca, by prze­stał czy­tać jej co wie­czór, do­ko­nu­jąc nad­ludz­kich wy­sił­ków, aby ukryć swoje roz­cza­ro­wa­nie: nie­wy­klu­czone, że ocze­ki­wała, że w pew­nym mo­men­cie po­wieść po­szy­buje, na­bie­rze głębi, na­zbyt póź­nej, ale nie­zrów­na­nej; nie­wy­klu­czone, że są­dziła, że po­wo­dem jej roz­cza­ro­wa­nia są nie Nędz­nicy, ale ona sama, jej nie­zdol­ność do­da­nia do książki dru­giej, ko­niecz­nej po­łówki, tej, która nada­łaby po­wie­ści głę­bię zna­czeń. Lecz to udało się tylko ojcu. W każ­dym ra­zie po lek­tu­rze ostat­niej strony książki Ko­zeta zdo­była się tylko na la­pi­darną od­po­wiedź na nie­unik­nione py­ta­nie, które za­dał oj­ciec:

– Tro­chę przy­długa, prawda?

To była ostat­nia książka, którą ra­zem prze­czy­tali.

1

Mel­chior czeka na Ko­zetę w ka­wiarni przy dworcu au­to­bu­so­wym w Gan­de­sie, po­pi­ja­jąc coca-colę i czy­ta­jąc po­wieść Iwana Tur­gie­niewa Dym. Poza nim w lo­kalu jest tylko star­sze mał­żeń­stwo, które odło­żyw­szy na krze­sło torbę po­dróżną, trzyma się za ręce, oraz ja­kiś męż­czy­zna za ba­rem, roz­ma­wia­jący z wła­ści­cielką ka­wiarni. Mel­chior nie zna tych sta­rusz­ków, ale zna parę przy ba­rze: wła­ści­cielka, trzy­dzie­sto­latka z Ames, jest w se­pa­ra­cji i ma córkę; męż­czy­zna jest młody, ma ta­tu­aże i włosy na mo­dłę je­żo­zwie­rza, to ku­zyn wła­ści­cielki, mieszka w Gan­de­sie, jest bez­ro­botny i każde po­po­łu­dnie spę­dza tu przy ka­wie, roz­ma­wia cza­sem z wła­ści­cielką, ener­gicz­nie ge­sty­ku­lu­jąc. Jest pół do ósmej wie­czo­rem. Bursz­ty­nowe świa­tło kin­kie­tów na­daje po­miesz­cze­niu wy­gląd akwa­rium. Po dru­giej stro­nie pa­no­ra­micz­nych okien ka­wiarni ciem­ność ogar­nęła już aleję Ca­ta­lu­nya, ho­tel Pi­qué, a da­lej pa­smo gór­skie Serra de Ca­valls i całą Terra Alta.

Ko­zeta od pię­ciu dni jest na wa­ka­cjach z Elisą Cli­ment i Mel­chior wy­cze­kuje jej po­wrotu z utę­sk­nie­niem i jest też tro­chę nie­spo­kojny. Chce zro­bić córce nie­spo­dziankę i dla­tego nie za­wia­do­mił jej, że bę­dzie cze­kał na dworcu au­to­bu­so­wym. Ko­zeta ma już sie­dem­na­ście lat i nie po raz pierw­szy jest poza do­mem, a na­wet bez nad­zoru do­ro­słych. Ale tym ra­zem jest ina­czej. Ko­zeta i Elisa przez kilka mie­sięcy oszczę­dzały pie­nią­dze na po­dróż, która w wy­obraźni obu przy­ja­ció­łek jest albo miała być sym­bo­liczna, czy też czymś w ro­dzaju ce­zury: w tym roku ukoń­czyły li­ceum w In­sty­tu­cie Terra Alta, a w na­stęp­nym obie pla­nują opusz­cze­nie ro­dzin­nych stron, żeby pod­jąć stu­dia uni­wer­sy­tec­kie, co, być może, przy­czyni się do ich roz­dzie­le­nia. Nie­mniej w ostat­nich ty­go­dniach Ko­zeta nie była już pewna co do swo­ich pla­nów: waha się, czy wy­je­chać w przy­szłym roku do Bar­ce­lony, żeby stu­dio­wać ma­te­ma­tykę, o czym od dawna ma­rzyła, nie jest na­wet do końca prze­ko­nana, czy przy­stą­pić do eg­za­minu wstęp­nego na stu­dia. Ist­nieje kon­kretny po­wód tych roz­te­rek: parę ty­go­dni przed po­dróżą Ko­zeta od­kryła przy­pad­kiem, że oj­ciec od czter­na­stu lat okła­muje ją w spra­wie śmierci matki. Wcale nie zgi­nęła w wy­padku, jak twier­dził, ale zo­stała za­mor­do­wana. Ja­kiś sa­mo­chód po­trą­cił ją nie przy­pad­kowo, jak Ko­zeta za­wsze są­dziła, lecz ce­lowo; sprawcą był pierw­szy mąż Rosy, od­po­wie­dzialny za śmierć swo­ich te­ściów Adel­lów, upo­zo­ro­wany wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy miał za­stra­szyć Mel­chiora i zmu­sić go do zre­zy­gno­wa­nia ze śledz­twa w spra­wie Adel­lów. Przy­pad­kowe od­kry­cie tego trzy­ma­nego w se­kre­cie za­bój­stwa wstrzą­snęło Ko­zetą, kiedy po­jęła, że matka zgi­nęła z winy ojca, jego ob­se­syj­nego dą­że­nia do wy­mie­rze­nia spra­wie­dli­wo­ści; jest wstrzą­śnięta także dla­tego, że oj­ciec za­taił przed nią prawdę. Od­tąd Ko­zeta żyje w prze­świad­cze­niu, że cała jej eg­zy­sten­cja oparta jest na fik­cji, że w grun­cie rze­czy nie zna wła­snego ojca, że to, co do­tąd o nim są­dziła, jest kłam­stwem, że wszyst­kie za­lety i war­to­ści, które, we­dług niej, po­sia­dał, są nie­praw­dziwe, a wręcz tok­syczne, że wszystko, czego do­tąd do­świad­czyła, oka­zało się oszu­stwem. To wy­ja­śnia, dla­czego re­la­cja mię­dzy oj­cem i córką zo­stała ska­żona i dla­czego parę dni przed swoim wy­jaz­dem Ko­zeta oskar­żyła ojca, że ją okła­my­wał. Mel­chior nie za­prze­czył ani nie za­pro­te­sto­wał, oskar­że­nie bo­wiem było słuszne: na­wet je­śli córki nie okła­mał, to z pew­no­ścią za­taił przed nią prawdę (co w isto­cie było wy­ra­fi­no­waną formą kłam­stwa). Dla­tego też Mel­chior miał na­dzieję, że przez te pięć dni Ko­zeta ochło­nie i zro­zu­mie po­wody, dla któ­rych zro­bił to, co zro­bił; sta­rał się rów­nież zna­leźć ar­gu­menty po­zwa­la­jące ją prze­ko­nać, że, być może, po­peł­nił błąd, ale kie­ro­wał się do­brymi in­ten­cjami. Z tego po­wodu jest te­raz wła­śnie tu­taj, w ka­wiarni przy dworcu au­to­bu­so­wym, wy­cze­ku­jąc Ko­zety z utę­sk­nie­niem, go­towy wszystko wy­ja­śnić i pro­sić o wy­ba­cze­nie w na­dziei, że to wy­ba­cze­nie uzy­ska.

O ósmej przy­jeż­dża au­to­bus z Tor­tosy, za­trzy­muje się przy swoim sta­no­wi­sku, paru pa­sa­że­rów wy­siada, kilku wsiada, rów­nież to star­sze mał­żeń­stwo z ka­wiarni, do któ­rej te­raz wcho­dzi grupa wy­ciecz­ko­wi­czów. Za dwa­dzie­ścia mi­nut przy­je­dzie ostatni au­to­bus z Bar­ce­lony i Mel­chior na­biera ochoty na ko­lejną coca-colę, ale re­zy­gnuje z niej, po­nie­waż grupa tu­ry­stów ob­siada bar, za­ma­wia­jąc ka­napki i na­poje, co zmu­sza wy­ta­tu­owa­nego męż­czy­znę do po­mocy wła­ści­cielce ka­wiarni.

Mel­chior wraca do lek­tury po­wie­ści Tur­gie­niewa. Jest nie­na­sy­co­nym czy­tel­ni­kiem po­wie­ści, zwłasz­cza dzie­więt­na­sto­wiecz­nych. Od­kąd zwią­zał się z Rosą Adell, za­mie­rzał wzbo­ga­cić nieco swój ja­dło­spis czy­tel­ni­czy, roz­sze­rza­jąc go o kry­mi­nały, które upodo­bała so­bie Rosa. Prze­czy­tał ich sporo i nie­które na­wet mu się po­do­bały. Z cza­sem jed­nak znu­dziły mu się, a może od­żyły dawne upodo­ba­nia, po­wró­cił bo­wiem do dzie­więt­na­sto­wiecz­nych po­wie­ści, a w jego ślady po­szła Rosa, czy­tel­niczka o zmien­nych i eklek­tycz­nych gu­stach. Mel­chior na­zywa swój zwią­zek z Rosą po pro­stu związ­kiem, po­nie­waż nie wie, jaką inną na­zwę mu nadać. Nie na­zwie go mał­żeń­stwem, po­nie­waż nie po­brali się, acz­kol­wiek Rosa bar­dzo by tego chciała: pro­po­no­wała to kil­ka­krot­nie, ale spo­tkała się z od­mową Mel­chiora. Jego ar­gu­menty są za­wsze ta­kie same: naj­bo­gat­sza i naj­bar­dziej wpły­wowa ko­bieta w Terra Alta za­słu­guje na ko­goś lep­szego niż były po­li­cjant, który zo­stał bi­blio­te­ka­rzem, i z pew­no­ścią po­ża­łuje swo­jej de­cy­zji, Rosa zaś nie wie, czy Mel­chior mówi se­rio, czy żar­tuje (w grun­cie rze­czy nie wie, czy on sam jest tego świa­domy); usi­łuje oba­lić ten ar­gu­ment, ale na próżno; kie­dyś na­wet za­sta­na­wiała się, czy praw­dzi­wym po­wo­dem, dla któ­rego Mel­chior nie chce się z nią oże­nić, nie jest obawa przed po­ślu­bie­niem ko­biety o pięt­na­ście lat star­szej, w do­datku przy­ja­ciółki z dzie­ciń­stwa jego żony. Ko­niec koń­ców Rosa po­go­dziła się z tym fak­tem i jest szczę­śliwa z Mel­chio­rem, a na­wet wię­cej, bo ni­gdy w swoim ży­ciu nie była tak szczę­śliwa, jak opo­wiada tym, któ­rzy chcą jej słu­chać.

Mel­chior i Rosa nie miesz­kają ra­zem, ale co­dzien­nie się wi­dują albo dzwo­nią do sie­bie, sy­piają ze sobą z za­pa­łem no­wo­żeń­ców, sto­su­nek Rosy do Ko­zety zaś jest rów­nie ser­deczny jak sto­su­nek Mel­chiora do jej czte­rech có­rek; acz­kol­wiek nie są so­bie bar­dzo bli­scy, a to mię­dzy in­nymi z tego po­wodu, że żadna z czte­rech có­rek nie mieszka już w Terra Alta. Z ko­lei Mel­chior lubi Rosę, po­dzi­wia jej do­broć, ra­dość ży­cia, in­te­li­gen­cję, zdy­scy­pli­no­wa­nie i za­dzi­wia­jącą pra­co­wi­tość, nie­mniej jed­nak nie jest ni­czego pe­wien, bo to, co czuje do niej, nie przy­po­mina uczuć do Olgi, i nie wie, czy jest w niej za­ko­chany, na­wet nie ma ochoty za­sta­na­wiać się nad tym. Nie jest też do końca prze­ko­nany, czy Rosa ko­cha jego; w głębi du­szy są­dzi, że jej mi­łość opiera się na nie­po­ro­zu­mie­niu i owo nie­po­ro­zu­mie­nie ujawni się prę­dzej czy póź­niej, co za­koń­czy ich zwią­zek. Z dru­giej strony wszy­scy wo­kół wie­dzą, że dy­rek­torka i wła­ści­cielka Gráfi­cas Adell oraz po­łowy co­marki[1] Terra Alta jest part­nerką po­li­cjanta, który czter­na­ście lat wcze­śniej brał udział w roz­wią­za­niu sprawy za­bój­stwa Adel­lów, jej ro­dzi­ców; te nieco ma­ka­bryczne oko­licz­no­ści w po­wszech­nej opi­nii nie wró­żyły świe­tla­nej przy­szło­ści tej pa­rze, ale po la­tach uznano, że ów zwią­zek to po pro­stu jedna z eks­tra­wa­gan­cji w co­marce po­zba­wio­nej eks­tra­wa­gan­cji.

Mel­chior prze­nosi spoj­rze­nie z po­wie­ści Tur­gie­niewa na ostatni au­to­bus z Bar­ce­lony, który wjeż­dża do Gan­desy aleją Ca­ta­lu­nya, kie­ru­jąc się w stronę dworca. Mel­chior wstaje, płaci za coca-colę i wy­cho­dzi na spo­tka­nie córki. Z au­to­busu wy­siada grupa pa­sa­że­rów, któ­rzy zbie­rają się przy lu­kach ba­ga­żo­wych, żeby ode­brać swoje wa­lizki; przez ja­kiś czas mie­szają się z no­wymi pa­sa­że­rami, gro­ma­dzą­cymi się przy wej­ściu do au­to­busu. Mel­chior wy­pa­truje w tłu­mie Ko­zety, ale jej nie wi­dzi; do­strzega na­to­miast Elisę, która idzie w jego stronę, ma na twa­rzy wio­senną opa­le­ni­znę, nie­sie wy­pchany ple­cak i dwa, pod­wie­szone na ko­lo­ro­wej ta­siemce ośmio­kątne kar­tony z droż­dżów­kami. Dziew­czyna staje przed Mel­chio­rem, który na próżno w tłu­mie na dworcu szuka wzro­kiem córki, w końcu pyta:

– A gdzie Ko­zeta?

Elisa od­po­wiada spe­szona, że Ko­zeta zo­stała na Ma­jorce, a po­tem mruga ner­wowo, jakby nie wie­działa, co jesz­cze po­wie­dzieć, a może jak to po­wie­dzieć. Mel­chior wpa­truje się w nią. Dziew­czyna jest w wieku jego córki, ma pie­go­watą twarz, wy­ra­zi­ste oczy, ja­sne, gład­kie i nieco roz­wi­chrzone włosy, na no­gach ple­cione san­dały, na nie­mal letni strój na­rzu­ciła dżin­sową kurtkę. Mel­chior do­my­śla się, że coś mu­siało się stać, i pyta:

– Coś się stało?

– Nie. – Elisa sta­wia ple­cak na ziemi, nie wy­pusz­cza­jąc z rąk obu kar­to­nów, i pa­trzy na niego jakby pew­niej­szym wzro­kiem. – Ko­zeta czuje się do­brze. Po­wie­działa, że zo­sta­nie jesz­cze ja­kiś czas, bo musi coś prze­my­śleć. Jak tylko wróci, za­dzwoni do pana i wszystko wy­ja­śni.

– Prze­my­śleć?

– Tak. Po­wie­działa, że to tylko kilka dni i...

Nim jesz­cze Elisa skoń­czyła mó­wić, Mel­chior się­gnął po ko­mórkę, wy­stu­kuje nu­mer córki i pyta po­now­nie:

– Co to zna­czy?

– Nie od­po­wie panu – uprze­dza Elisa.

Ma ra­cję. Jest po­łą­cze­nie, ale Ko­zeta nie od­biera te­le­fonu. Kiedy Mel­chior sły­szy au­to­ma­tyczną se­kre­tarkę, od­wraca się i od­cho­dzi parę kro­ków w stronę alei Ca­ta­lu­nya. „Ko­zeto – mówi. – Tu tata. Je­stem z Elisą na dworcu au­to­bu­so­wym. Wła­śnie przy­je­chała. Za­dzwoń, pro­szę”. Chowa ko­mórkę i od­wraca się do dziew­czyny, która znów za­rzu­ciła ple­cak na ra­miona.

– Pro­szę się nie mar­twić – mówi Elisa. – Ko­zeta czuje się do­brze. Po pro­stu prze­dłu­żyła so­bie wa­ka­cje o kilka dni.

– A ty? – pyta Mel­chior. – Dla­czego też so­bie nie prze­dłu­ży­łaś?

– Bo mam tu sprawy do za­ła­twie­nia.

Mel­chior bez prze­ko­na­nia kiwa głową. Ni­gdy nie umiał roz­ma­wiać z Elisą, ale zna ją od nie­mow­lę­cia i do­my­śla się, że cho­ciaż dziew­czyna nie chce go okła­my­wać, to za­mie­rza kryć Ko­zetę. Nieco zmie­szany pyta:

– Czy Ko­zeta po­znała ko­goś?

Elisa ener­gicz­nie kręci głową.

– Nie – mówi. – To nie to, o czym pan my­śli.

W ko­mórce Mel­chiora od­zywa się sy­gnał What­sAppa, jed­no­cze­śnie dziew­czyna coś mówi, ale on tego nie zro­zu­miał. Wia­do­mość na What­sAp­pie nie jest od Ko­zety, tylko od Rosy. „Już przy­je­chała? – pyta. – Zjemy ko­la­cję w domu?” Mel­chior pod­nosi wzrok na Elisę, za­nim jed­nak ona zdąży do­koń­czyć zda­nie albo coś do­dać, przy­cho­dzi ko­lejna wia­do­mość, tym ra­zem od Ko­zety. „Tato, pro­szę, nie dzwoń do mnie – pi­sze. – Nie chcę z tobą roz­ma­wiać. Wszystko jest w po­rządku. Nie martw się o mnie, daj mi tro­chę luzu”. Mel­chior po­now­nie pod­nosi wzrok na Elisę i przez dwie se­kundy pa­trzy na nią bez słowa.

– To była ona? – pyta przy­ja­ciółka Ko­zety.

Mel­chior po­ka­zuje jej wia­do­mość od córki na What­sAp­pie.

– Mó­wi­łam panu, że nic nie po­wie – po­wta­rza Elisa, prze­czy­taw­szy wia­do­mość. – Chce być sama. Też mi tak to wy­ja­śniła.

Te­raz Mel­chior nie wie, co po­wie­dzieć. Mi­nął już pierw­szy mo­ment za­sko­cze­nia i czuje, że to, co się wy­da­rzyło, by­naj­mniej go nie dziwi, bo spo­dzie­wał się cze­goś ta­kiego ze strony córki. „Masz pie­nią­dze?”, wy­stu­kuje na kla­wia­tu­rze swo­jej ko­mórki. „Tak – od­po­wiada od razu Ko­zeta. – Wrócę, jak wszystko wy­dam”. Mel­chior za­mie­rza wy­słać ko­lejną wia­do­mość z prośbą, żeby uwa­żała na sie­bie, ale od­rzuca ten po­mysł, na­zbyt oczy­wi­sty, na­zbyt oj­cow­ski, i z bó­lem serca de­cy­duje się tylko oka­zać córce za­ufa­nie, wy­sy­ła­jąc jej emo­ti­kon po­wo­dze­nia: żółtą piąstkę z pod­nie­sio­nym kciu­kiem.

– No cóż – mówi Elisa, kiedy Mel­chior od­kłada ko­mórkę i roz­tar­gniony znów spo­gląda na dziew­czynę nie­wi­dzą­cymi oczyma. – Mu­szę iść. Mama na mnie czeka.

W od­po­wie­dzi Mel­chior wkłada do auta ple­cak Elisy i pro­po­nuje, że od­wie­zie ją do domu, po czym za­wia­da­mia Rosę przez What­sAppa, że na ko­la­cję przy­je­dzie sam.

Elisa mieszka z matką pod mia­stem, przy szo­sie do Bot, w po­bliżu domu, który wy­na­jął Mel­chior, kiedy osiem­na­ście lat wcze­śniej schro­nił się w Terra Alta po za­strze­le­niu czte­rech uzbro­jo­nych is­lam­skich ter­ro­ry­stów na nad­mor­skim pa­sażu w Cam­brils. Po dro­dze wy­py­tuje Elisę. Dziew­czyna opo­wiada, że obie spę­dziły pierw­sze dwa dni wa­ka­cji w Pal­mie, w ho­telu opo­dal S’Are­nal, rano opa­la­jąc się na plaży, po po­łu­dniu spa­ce­ru­jąc po sta­rej dziel­nicy mia­sta, a wie­czo­rem od­wie­dza­jąc bary i dys­ko­teki. Mówi, że trze­ciego dnia za­miast prze­nieść się do Ma­ga­luf, jak miały w pla­nach, po­je­chały au­to­bu­sem do Pol­le­nçy, a ści­ślej, do Port de Pol­le­nça, gdzie za­trzy­mały się w ta­nim ho­stelu i ko­lejne dwa dni spę­dziły na plaży, ką­piąc się w mo­rzu i ba­wiąc się w po­bli­skiej dys­ko­tece, a od­da­liły się od portu tylko po to, żeby zwie­dzić po po­łu­dniu osadę Pol­le­nça, a ko­lej­nego po­po­łu­dnia miej­sco­wość Cala Sant Vi­cenç. Mel­chior słu­cha przy­ja­ciółki swo­jej córki, chło­nąc każde jej słowo. Tuż przed sprzeczką z Ko­zetą, kiedy ta już od kilku ty­go­dni dziw­nie się za­cho­wy­wała, chłodna i zdy­stan­so­wana, roz­ma­wiał z Elisą, która po­wie­działa mu, że Ko­zeta coś prze­żywa, ale ona nie wie do­kład­nie, co się stało, a te­raz on nie ośmiela się za­py­tać, czy Elisa już wie, co się dzieje z przy­ja­ciółką i czy Ko­zeta opo­wie­działa jej o sprzeczce w przeded­niu wy­jazdu, bo boi się, że dziew­czyna od­po­wie twier­dząco na oba py­ta­nia. Ośmiela się jed­nak za­py­tać, czy Elisa za­uwa­żyła coś nie­po­ko­ją­cego w za­cho­wa­niu jego córki; dziew­czyna za­prze­cza, ale po­tem po­pra­wia się, mó­wiąc, że może rze­czy­wi­ście Ko­zeta jest tro­chę nie­spo­kojna, od czasu, kiedy parę ty­go­dni wcze­śniej na­szły ją wąt­pli­wo­ści co do kie­runku stu­diów i za­częła się wa­hać, czy w ogóle przy­stą­pić do eg­za­minu wstęp­nego.

– Po­wie­działa ci, że nie chce stu­dio­wać? – pyta Mel­chior.

– Po­wie­działa, że nie wie, co ro­bić – od­po­wiada Elisa. – Może dla­tego po­sta­no­wiła zo­stać parę dni dłu­żej. Żeby się za­sta­no­wić. Żeby pod­jąć de­cy­zję.

Już drugi raz sły­szy to od Elisy, ale tym ra­zem wy­ła­puje ja­kąś fał­szywą nutę w jej gło­sie, jakby dziew­czyna po­wta­rzała wy­uczonę lek­cję.

Do­je­chali do domu Elisy i Mel­chior nie chce już wię­cej na­ci­skać. Wy­siada ra­zem z przy­ja­ciółką córki z auta, nie­sie jej ple­cak do bramy, ca­łuje w po­li­czek, prosi o prze­ka­za­nie po­zdro­wień matce i nie może po­wstrzy­mać się od py­ta­nia, czy Elisa bę­dzie roz­ma­wiać przez te­le­fon z Ko­zetą.

– Nie wiem – dziew­czyna wzru­sza ra­mio­nami. – Chyba nie. Ale pro­szę się nie mar­twić: je­żeli cze­goś się do­wiem, dam panu znać.

Mel­chior dzię­kuje jej i na próżno usi­łuje zdo­być się na uśmiech.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Co­marca: jed­nostka ad­mi­ni­stra­cyjna w Hisz­pa­nii, od­po­wied­nik na­szego po­wiatu (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­ma­cza).

Na­kła­dem wy­daw­nic­twa Noir sur Blanc uka­zały sięna­stę­pu­jące książki Ja­viera Cer­casa::

ANA­TO­MIA CHWILI2015

OSZUST2016

WŁADCA CIENI2019

ŻOŁ­NIE­RZE SPOD SA­LA­MINY2021

TERRA ALTA2022

NIE­POD­LE­GŁOŚĆ. TERRA ALTA II2023