Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kim jest Enric Marco? To dziewięćdziesięcioletni mieszkaniec Barcelony, który zanim został zdemaskowany w 2005 roku, był sławnym przedstawicielem Hiszpanów ocalałych z nazistowskich obozów. Wygłosił setki wykładów, udzielił dziesiątków wywiadów, otrzymał ważne odznaczenia, a nawet wzruszył do łez hiszpańskich parlamentarzystów, którzy zebrali się, aby po raz pierwszy oddać hołd rodakom deportowanym przez III Rzeszę.
Po zdemaskowaniu, Marco został uznany za wielkiego oszusta i właściwie wyklęty. Teraz, niemal dziesięć lat później, Javier Cercas napisał hipnotyzujący thriller, który zawiera w sobie elementy eseju, kroniki, prozy, biografii i autobiografii. Stara się w nim przedstawić całą złożoność tej postaci, jej strony prawdziwe i fałszywe. Zagłębia się w niemal cały wiek historii Hiszpanii, z niespotykaną pasją czerpie z najbardziej skrywanej części ludzkiego charakteru: skłonności do oszukiwania samego siebie, konformizmu i zakłamania, niepohamowanego pragnienia akceptacji i potrzeby rozdzielenia fikcji od rzeczywistości, która dotyczy najbardziej bolesnych spraw z przeszłości.
W rezultacie powstała książka, która nie tyle opowiada o Enricu Marco, ile o samym czytelniku. Jest to najbardziej radykalna i niepokorna powieść Cercasa: z niespotykaną odwagą nagina granice gatunku literackiego i penetruje granice naszego człowieczeństwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 560
4
Ponieważ matka przebywała na stałe w zakładzie dla obłąkanych, w dzieciństwie życie Marca polegało na ciągłej wędrówce z rodziny do rodziny i z domu do domu, co oznacza, że nie miał ani rodziny, ani domu. Jego ojciec nazywał się Tomás Marco i przyjechał do Barcelony z Alfaro, w regionie La Rioja, „miasteczka bocianów i wolnomyślicieli”, dodaje obowiązkowo Marco, ilekroć o nim mówi. Był anarchistą, masonem i drukarzem i chociaż w związku z tym należał do kulturalnej elity klasy robotniczej (albo właśnie dlatego), to był członkiem związku zawodowego sztuk graficznych anarchistycznej centrali związkowej CNT. Nie okazywał czułości, przynajmniej Marco tego nie pamięta: nie pamięta, żeby ojciec wziął go kiedyś za rękę, żeby kiedyś go przytulił, żeby kupił mu jakąś zabawkę (pamięta, że miał naprawdę tylko jedną zabawkę, w dodatku krótko: tekturowego konika, którego od razu podarowano jakiejś kuzynce). Ojciec znosił do domu tylko książki i gazety i to tłumaczy, dlaczego Marco wcześnie stał się wszystkożernym czytelnikiem.
Ale tłumaczy tylko częściowo. Ojciec Marca żył z kobietą; nazywała się Teodosia, ale musiała nie lubić tego imienia, bo kazała nazywać się Felisą. Marco wspomina ją jako osobę niemiłą w obejściu i gwałtowną, która nie miała oporów, żeby go uderzyć i kłócić się z jego ojcem albo w trakcie sąsiedzkiej kłótni sięgnąć po nożyczki jako argument; pamięta także, że była alkoholiczką. Marco nienawidził jej z całej duszy, ponieważ, jak mówi, zmieniła jego dzieciństwo w koszmar. Mówi, że czasem cały dzień leżała w łóżku i posyłała go do tawerny za rogiem po wino albo wódkę, które spożywała w ogromnych ilościach. Mówi, że była analfabetką i nie mając innej rozrywki, prosiła go, żeby czytał jej znajdujące się w domu książki i tym sposobem bardzo wcześnie przeczytał Cervantesa, Rojasa, Vargasa Vilę, Hugo, Balzaca, Sue, czyli książki, których do końca albo wcale nie rozumiał. Czasem czytał macosze w sypialni, a ona, leżąc w łóżku, słuchała albo się śmiała, albo komentowała lekturę; kiedy indziej czytał jej w jadalni, małym i ciemnym pomieszczeniu oświetlonym lampą Petromax, wokół unosił się zapach palonej parafiny. Ale mówi, że zawsze była pijana i że się jej bał. Często go biła, poniżała i wysługiwała się nim i nieraz, mając dość takiego złego traktowania, wychodził z domu, trzaskając drzwiami, szedł do wydawnictwa Sopena, gdzie pracował jego ojciec, i czekał tam na niego, siedząc pod drzwiami. Kiedy ojciec wreszcie wychodził, po minutach albo godzinach oczekiwania, Marco opowiadał mu, co się stało, i wtedy następowała zawsze ta sama sekwencja zdarzeń: razem wracali do domu i on zostawał na zewnątrz, czekał na progu, słysząc, jak ojciec i macocha kłócą się i wrzeszczą na siebie, i zawsze miał nadzieję, że tym razem kłótnia zakończy się szczęśliwym zerwaniem.
Zerwanie nie nastąpiło, a przynajmniej nie za jego pobytu u nich. Ojciec i macocha pozostali razem przez wiele lat. Możliwe, że kochali się na swój sposób, on przynajmniej pamięta, że słyszał, jak nocami śmieją się i uprawiają seks, a może – dziś, po tak długim czasie skłania się ku takiej myśli – ta zła kobieta odpowiadała ojcu: gotowała, opierała go, reperowała mu ubranie, prowadziła dom. Pomimo to mieszkanie było całkowicie zaniedbane, a przy jakiejś okazji sąsiedzi donieśli, że macocha się nad nim znęca, i wymusili interwencję sędziego. To wtedy rozpoczęła się jego wędrówka, niczym dickensowskiego sieroty, z domu do domu, z rodziny do rodziny. Były to domy jego ciotek, w większości sióstr ojca. Zapewnia, że wszystkie traktowały go dużo lepiej niż macocha, ale dodaje, że przez całe dzieciństwo towarzyszyło mu przygnębiające wrażenie, że nigdzie nie jest u siebie i że wszyscy chcą się go pozbyć. Mieszkał w różnych dzielnicach Barcelony: z ojcem i macochą w Les Corts, z wujem Franceskiem i ciotką Cateriną w La Trinidad, gdzie wujostwo mieli sklep spożywczy i on czuł się tam bardziej u siebie w domu niż w jakimkolwiek innym miejscu, ponieważ spędzał u nich również miesiące letnie; ze stryjem Ricardem, bratem swego ojca i działaczem socjalistycznych związków zawodowych UGT w starej części miasta (na ulicy Tigre i na ulicy Luna), a także w Ensanche (przy ulicy Diputación, między Aribau i Muntaner). To tam zastały go tak zwane wydarzenia październikowe 1934 roku, kiedy podczas ogólnego powstania hiszpańskiej lewicy przeciw prawicowemu rządowi Drugiej Republiki autonomiczny rząd kataloński, Generalitat, proklamował powstanie państwa katalońskiego w ramach Federacyjnej Republiki Hiszpańskiej. Ta rewolta poniosła klęskę, natychmiast stłumiona przez wojsko, ale jej bilans to czterdzieści sześć ofiar śmiertelnych, nieokreślona liczba rannych, ponad trzy tysiące osób aresztowanych i postawionych przed sądem, wśród nich szef Generalitat i cały rząd kataloński.
Marco zachował z owych dni dwa straszne wspomnienia. Pierwsze jest dosyć niewyraźne. Rozruchy niepodległościowe wybuchły, gdy mieszkał u stryja Ricarda, pracującego wówczas w „La Humanitat”, którego redakcja mieściła się przy ulicy Tallers, opodal Rambli; „La Humanitat” była gazetą wydawaną przez Esquerra Republicana de Catalunya, czyli Republikańską Lewicę Katalonii, partię tworzącą zbuntowany rząd, tak więc jej biura zostały zamknięte, a personel wysłany na statek-więzienie „Uruguay”. Mieszkał niedaleko redakcji gazety i słysząc, co się tam dzieje, popychany wrodzoną ciekawością i zuchwałością trzynastolatka, wybiegł z domu, żeby znaleźć stryja. Od tej chwili wspomnienia Marca, nie dość że mgliste, są też fragmentaryczne: mówi, że na niektórych ulicach widział barykady lub pozostałości po barykadach; mówi, że udało mu się dotrzeć do placu Universidad i że natknął się na kilka ustawionych tam karabinów maszynowych i obsługujących je żołnierzy, którzy nie pozwolili mu przejść dalej; mówi, że wycofał się drogą, którą przyszedł, i że usiłował obejść ich i zejść w stronę placu Cataluña i Rambli przez rambla de Cataluña, i że zobaczył ludzi z Estat Català, partii niepodległościowej, zatrzymanych przy wejściu do kafeterii Złoto Renu na rogu Gran Vía i rambla de Cataluña; mówi, że nie pamięta, jak długo włóczył się po okolicy, ale że mimo wielu prób nie zdołał dostać się na ulicę Tallers i musiał wrócić do domu bez żadnych wiadomości o stryju.
Drugie wspomnienie jest brutalniejsze i bardziej precyzyjne. Dotyczy zdarzenia, do którego musiało dojść kilka godzin albo dni później, jeszcze w atmosferze wojny, która przetoczyła się przez miasto w owych krwawych dniach. Ponieważ stryj Ricardo był przetrzymywany na statku-więzieniu „Uruguay”, rodzina odesłała chłopaka do wuja Francesca, do dzielnicy La Trinidad, może w nadziei, że zamieszki nie objęły miejskich peryferii; okazało się, że była to płonna nadzieja. Pewnego dnia przed świtem rodzinę obudziły krzyki i wystrzały. Dochodziły z domu obok, gdzie mieszkała ze swym ojcem nauczycielka dająca Marcowi prywatne lekcje, bo pomagając wujostwu w sklepie, nie mógł chodzić do szkoły, gdy mieszkał w La Trinidad. Marco wyskoczył z łóżka i pobiegł do domu nauczycielki, znalazł ją na patio, w ciemnościach, zanosiła się płaczem, trzymając w ramionach martwego ojca. Marco twierdzi, że mężczyzna został zastrzelony przez Gwardię Obywatelską, przypuszcza, że był katalońskim działaczem niepodległościowym; mówi też, że uwielbiał swoją nauczycielkę i że pamięta, jak stał na tym patio oświetlonym tylko jesiennym księżycem przerażony, nieruchomy i patrzył na nieutuloną rozpacz tej kobiety, obojętnej na tłum ludzi, który się wokół gromadził. I mówi, że przez zdarzenia takie jak to wcześnie przystał do anarchosyndykalistów.
Nie sposób ustalić, czy te dramatyczne wspomnienia Marca, które tu przytoczyłem, odpowiadają prawdzie, czy są raczej wytworem jego wyobraźni – nie pozostał żaden świadek, nie znalazłem żadnego dokumentu na ich potwierdzenie i bardzo wątpię, by takowy istniał – można jedynie mieć pewność, że jakkolwiek fantazja Marca ma skłonność do efekciarstwa, te akurat zdarzenia pasują do wydarzeń historycznych. Poza tym nie trzeba przywoływać zdarzeń tak brutalnych, jak śmierć ojca nauczycielki, by zrozumieć polityczne wybory Marca. Pochodził z rodziny robotniczej, wyrósł w robotniczych dzielnicach, bardzo wcześnie zaczął pracować – najpierw, jak już pisałem, w sklepie spożywczym wuja Francesca, potem u krawca, którego wspomina jako postawnego blondyna, a jeszcze później w farbiarni Guasch, gdzie był doręczycielem przesyłek – poza tym jego ojciec i niektórzy krewni działali w CNT, pobierał nieregularne, lecz wytrwałe nauki anarchizmu w szkołach, stowarzyszeniach kulturalnych i spółdzielniach anarchistycznych, a Barcelona była miastem z największą ilością członków CNT, związku zawodowego dominującego w środowiskach, w których dorastał. Jednakże, według Marca, wcale nie to wszystko przekonało go najbardziej do sprawy anarchizmu: największy wpływ wywarł jeden z braci jego znienawidzonej macochy.
Nazywał się Anastasio García i w życiu Marca był kimś najbardziej przypominającym ojca, a pewnie i wzorem oraz idolem chłopca. Zgodnie z relacją Marca, w latach dwudziestych wuj Anastasio był człowiekiem czynu: należał do Solidarnych (albo miał z nimi jakieś związki), legendarnej anarchizującej grupy, dowodzonej przez Bonaventurę Durrutiego, Francisca Ascassę i Juana Garcię Olivera – „najlepszych terrorystów wywodzących się z klasy robotniczej”, jak przy jakiejś okazji określił ich sam García Oliver – i działał wraz z nimi w Hiszpanii, Francji i Ameryce Południowej. Tak więc wuj Anastasio zasługiwał bez wątpienia na miano twardziela, chociaż w chwili, gdy Marco zaczął z nim obcować, był już twardzielem poskromionym, niepełnosprawnym i prawdopodobnie alkoholikiem: mieszkał z żoną, ciotką Ramoną, pracował jako malarz w Transmediterránea, barcelońskim towarzystwie żeglugowym zajmującym się przewozem pasażerów i towarów, i należał do związku zawodowego transportu morskiego centrali związkowej CNT. Nie miał dzieci i poznawszy Marca, pokochał go jak syna i zabierał do siebie na dłużej, możliwe, że chcąc chronić chłopca przed złym traktowaniem swojej siostry.
Wuj Anastasio i ciotka Ramona mieszkali przy ulicy Conde del Asalto, przy pałacu Güell i niemal naprzeciwko sali koncertowej Edén Concert, w której występowały gwiazdy najjaśniej świecące na artystycznym firmamencie tamtych czasów i w której Marco, jak twierdzi, widział Josephine Baker i Maurice Chevaliera, jakkolwiek czasem twierdzi też, że widział ich nie w tej znakomitej sali, w której może nigdy nawet nie był (tuż po wojnie stała się kinem Edén Cinema), lecz w pobliskim Hotelu Edén. Tam pracowała ciotka Ramona i tam on szwendał się całymi dniami wabiony zapachem luksusu i blaskiem sław. Wuj Anastasio adoptował Marca, zadbał też o jego wykształcenie. Wcześniej Marco uzupełniał swoją edukację samouka i wszystkożernego czytelnika lekcjami francuskiego, solfeżu, teatru i esperanto w szkołach, stowarzyszeniach kulturalnych i spółdzielniach anarchistycznych oraz u nieszczęsnej nauczycielki w La Trinidad, teraz wuj Anastasio kazał mu się także uczyć kaligrafii, pisania na maszynie i stenotypii. Chciał nauczyć go przydatnych rzeczy, ale przede wszystkim chciał zrobić z niego dobrego anarchistę, dlatego zaszczepił mu racjonalistyczny, apolityczny, porywczy, twardy, egalitarny, niereformowalny, anachroniczny, purytański, solidarny i sentymentalny idealizm pewnego odłamu hiszpańskiego anarchizmu; i dlatego wszędzie go ze sobą zabierał. Dlatego też, gdy 18 lipca 1936 roku – jak obawiano się tego od wielu miesięcy – doszło do buntu wojska przeciw rządowi Drugiej Republiki i gdy nazajutrz wybuchła rewolucja anarchistyczna w Barcelonie, wuj Anastasio i Marco, aby się temu buntowi przeciwstawić, przyłączyli się do rewolucji, a kilka tygodni później poszli na wojnę, która w trzy lata obróciła cały kraj w ruinę.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazała się książka Javiera Cercasa
ANATOMIA CHWILI
2015