Zasłużyłeś - Mariusz Matan - ebook + audiobook

Zasłużyłeś ebook

Mariusz Matan

3,3

Opis

Czasami błędy z przeszłości dają o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie…

Marcel Kownacki, doktor habilitowany nauk chemicznych, ma jasno sprecyzowane plany zawodowe. Jego marzeniem jest stworzenie nowoczesnego leku z grupy antydepresantów, który zrewolucjonizuje dotychczasowe osiągnięcia w świecie farmakologii. Póki co Kownacki będzie musiał jednak zmierzyć się z nieoczekiwanymi komplikacjami: studentki biorące udział w jego wykładach na uczelniach we Wrocławiu i Białymstoku znikają jedna po drugiej.

Po jakimś czasie policji udaje się odnaleźć ich ciała. Uwagę śledczych przykuwa fakt, że każdej z bestialsko zamordowanych kobiet oprawca wytatuował tajemniczą literę. Dziennikarze, węsząc sensację, zaczynają określać mordercę mianem Tatuatora, a na kobiety we Wrocławiu i Białymstoku pada blady strach… Wśród grona podejrzanych zaczyna się wymieniać doktora Kownackiego. Czy to zaawansowane prace nad cudownym lekiem stają się przyczyną tych perturbacji, czy też naukowiec w istocie ma coś do ukrycia?

Technicy kryminalni uwijali się błyskawicznie. Starali się, jak mogli, aby zabezpieczyć wszystko, co może okazać się istotne w dochodzeniu. Nieciekawą atmosferę budynku dopełniał widok martwej kobiety. Inny niż wszystkie, w końcu nie co dzień widzi się ciało wypatroszone jak zwierzę na rzezi, ale tak to wyglądało. Część trzewi leżała na stole i opływała śluzem, a część została zrzucona na podłogę. No i ten smród… Jak po świniobiciu.
Najgorszy był widok jej twarzy, który najbardziej zapadł wszystkim w pamięć ze względu na odcięte powieki, których brak powodował uwydatnienie oczu ofiary. Miało się wrażenie, że jej wzrok od razu, od wejścia, wbija w ścianę. Widać było jej strach, jakby zamrożony w spojrzeniu, a gdy zdawało się, że to już wszystkie emocje, za chwilę dostrzegało się detale. Wśród nich znajdowały się dwie stalowe linki wystające z nosa i ust. Denatka przypominała rybę zaczepioną na hak, przygotowaną do wędzenia. Tyle że to był człowiek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (10 ocen)
3
2
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AAJac

Nie polecam

Bardzo słabiutkie wykonanie
00
Edyta8585

Nie oderwiesz się od lektury

"Zasłużyłeś"- to naprawdę dobry kryminał. Już od pierwszych linijek historia zaciekawia czytelnika i sprawia, że chce on poznać dalsze losy bohatera. Sama akcja dzieje się dość szybko, przez co książka nie męczy zbyt długimi opisami. Autorowi udało się mnie zaskoczyć, najpierw gdy opisał przeszłość głównego bohatera a potem przy czytaniu zakończenia. Byłam pewna, że wiem kto stoi za morderstwami. No cóż, myliłam się. Pomysł na fabułę jest świetny, a to co najbardziej mi spodobało się to słowa autora na końcu ksiazki- zostawił tam zagadkę dla czytelnika. Jedyne co mnie na początku trochę odrzuciło to przekleństwa, miały one z pewnością pokazać w jakim stresie pracują kryminalni, ale jakoś tak mi nie pasowały tam, jakby były wymuszone, wątek kryminalny wg mnie został dość mocno spłaszczony. Pamiętajcie, że jest to debiut, zresztą patrząc na całość- bardzo dobry, przy którym nie będziecie się nudzić.
00
Ringil

Nie oderwiesz się od lektury

Czy istnieje na ziemi człowiek, który nie czuł zazdrości? Część z nas potrafi zapanować nad tym negatywnym uczuciem. Jednak istnieją też tacy, dla których zazdrość staje się motorem napędowym do życia. Staje się niczym powietrze, niezbędne do funkcjonowania. Przeradza się w obsesję prowadzącą do destrukcji obiektu zawiści lub w własnej. Od początkowo niewinnej zazdrości, złośliwości poprzez nienawiść zmierzając do katastrofalnego końca, którego skutki są bardzo bolesne. Czy rodzina to tylko kod genetyczny, który staje się nierozłącznym łańcuchem, w której niepasujące ogniowo musi tkwić- okupione loterią genową. Czy może kształtuje nas środowisko, w którym się wychowujemy, przebywamy, a geny odgrywają tylko drugie skrzypce a powiedzenie „z rodziną to wychodzi się tylko dobrze na zdjęciach” ma swój sens? Mariusz Matan debiutuje na rynku wydawniczym w spektakularny sposób. Niespełna 250 stron, które dostarczają emocji sięgających zenitu, poprzez intrygę, balansując na granicy strefy em...
00

Popularność




Książkę dedykuję wszystkim, którzy w międzyczasie próbują choć na chwilę oddawać się swoim pasjom, chcąc zapomnieć o trudach każdego dnia, lecz nie wychodzi im to ze względu na pracę zawodową, a w zasadzie jej nadmiar. Mnie się udało. Książka powstała w międzyczasie…

Przede wszystkim jednak dedykuję ją mojej jedynej przyjaciółce – żonie Justynie, dzięki której świat jest lepszy, o wiele lepszy, niż mógłbym sobie wyobrazić i wymarzyć. Dziękuję za każdą chwilę, którą spędziłem przez te lata tylko z Tobą, kochanie.

KIEDYŚ

– Siema, panowie, zabezpieczcie teren, zadbajcie, aby nikt bez uprawnień tu nie zaglądał. Co mamy? I gdzie jest, kurwa, kawa, pytam się…

– Jak szef wejdzie do obiektu, zapewniam, że kawa nie będzie potrzebna – rzucił któryś z techników.

– Dobra, prowadźcie. Prokurator już jedzie. Co to za obiekt w ogóle? – zapytał komisarz zwany przez podwładnych Szyną.

– Szefie, to dawny hotel B&B. Jak z horroru. Niewielki, kilka pięter. Mroczne miejsce, szczególnie o tej porze. W środku straszny syf, jakieś drobne sprzęty, lodówki, materace. Jeden z bezdomnych odkrył zwłoki. Zrzygał się na miejscu, więc jego DNA będzie na bank. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Przed budynkiem żadnych śladów opon – relacjonował jeden z członków zespołu.

– Kurwa, znowu zwłoki widmo… Nikt nic nie wie, a jakoś tam przecież trafiły… Gdzie ta kawa? No i przesłuchajcie tego bezdomnego.

– Wstępnie to wygląda na to, że przyszły same…

– Ja pierdolę, żartowniś się znalazł.

– Poważnie, szefie. Nasi ustalili, że ta kobieta musiała tutaj przyjść na własnych nogach. Znaleźli jej odciski w kilku pomieszczeniach…

– To ciekawe. W kilku pomieszczeniach, mówisz?

Funkcjonariusz potwierdził kiwnięciem głową.

– Musiała tutaj zaglądać już wcześniej. Chyba nie przyszła wieczorkiem pozwiedzać tego miejsca – rzucił z sarkazmem komisarz.

– Jakiś monitoring w okolicy?

– Jak na złość w promieniu półtora kilometra zero kamer… – odezwał się jeden z techników.

– No to zajebiście! Mamy nad czym móżdżyć… – rzekł wkurzonym głosem Szyna.

– Jesteśmy! Wejdziemy przez okno w piwnicy.

Do pomieszczenia, w którym leżały zwłoki, prowadził korytarz wyłożony białymi płytkami. Wszędzie porozrzucane były jakieś przedmioty. Na końcu, po lewej stronie, znajdowało się spore pomieszczenie. Chyba pozostałości po kuchni hotelowej, co sugerował blaszany blat stołu.

– O w mordę! Widziałem już sporo w tej robocie, ale to… Kurwa!

– Szefie, mówiłem, że będzie grubo. Ja stąd wypierdalam, bo zaraz do kolekcji będzie następne DNA… – rzucił technik i wyszedł szybkim krokiem, zasłaniając usta.

Technicy kryminalni uwijali się błyskawicznie. Starali się, jak mogli, aby zabezpieczyć wszystko, co może okazać się istotne w dochodzeniu. Nieciekawą atmosferę budynku dopełniał widok martwej kobiety. Inny niż wszystkie, w końcu nie co dzień widzi się ciało wypatroszone jak zwierzę na rzezi, ale tak to wyglądało. Część trzewi leżała na stole i opływała śluzem, a część została zrzucona na podłogę. No i ten smród… Jak po świniobiciu.

Najgorszy był widok jej twarzy, który najbardziej zapadł wszystkim w pamięć ze względu na odcięte powieki, których brak powodował uwydatnienie oczu ofiary. Miało się wrażenie, że jej wzrok od razu, od wejścia, wbija w ścianę. Widać było jej strach, jakby zamrożony w spojrzeniu, a gdy zdawało się, że to już wszystkie emocje, za chwilę dostrzegało się detale. Wśród nich znajdowały się dwie stalowe linki wystające z nosa i ust. Denatka przypominała rybę zaczepioną na hak, przygotowaną do wędzenia. Tyle że to był człowiek.

– Koledzy, róbcie, co do was należy, i dajcie działać innym. Nic tu po mnie, czekam na raport.

Szyna wyszedł wyraźnie wstrząśnięty morderstwem.

Dorwiemy cię, bydlaku – pomyślał przed odjazdem.

TERAZ

Marcel jak zwykle po pracy wręcz rytualnie zażywał kąpieli. Od zawsze go to relaksowało i pozwalało zebrać myśli, zaplanować coś. W ogóle odkrył, że pod prysznicem lub w wannie przychodzą najlepsze pomysły. Pewnie dlatego w łazience spędzał dość dużo czasu.

Pracował jako wykładowca na uczelni. Niby wiódł zwykły żywot, skupiając się przede wszystkim na pracy, ale gdyby się temu bliżej przyjrzeć, był całkiem przewrotny. Cieszył się dość ekscentrycznym stylem życia w środowisku akademickim. W pracy niektórzy uważali go za dziwaka, choć on sam widział to zupełnie inaczej. Był sumienny, zawsze przygotowany i nigdy nie dopuszczał do sytuacji podbramkowych. Z tego był znany. Studenci go uwielbiali. Szczególnie płeć przeciwna dość często wpatrywała się w niego jak w obraz, fantazjując na jego temat. On jednak, mimo że zauważał namiętne spojrzenia pań, nie brał ich na poważnie.

Gdybyście wiedziały, że… Zresztą mam pracę do wykonania – myślał w duchu.

– Boże! Co państwo tak szumicie dzisiaj? Dobrze, zrobimy chwilę przerwy.

Uczelnia jak zwykle przed południem tętniła życiem. Co rusz jakieś newsy, lepsze czy gorsze, ciekawsze i mniej ciekawe, plotki, ploteczki. Jak to na studiach. Tego dnia jednak pewna wiadomość zmroziła krew w żyłach całej społeczności uczelnianej. W trakcie wykładu ktoś rzucił hasło, że studentka z ich grupy nie żyje. Podobno dzień wcześniej ktoś ją zamordował. Wieść rozeszła się błyskawicznie, a na Messengerze zawrzało. Dreszczyku dodawał fakt, że kilka miesięcy temu w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła inna studentka tej uczelni, również z tej samej grupy.

– Słyszeliście w ogóle, jak zginęły te dziewczyny? Kto to zrobił? Ktoś coś wie? – padały pytania jedno po drugim.

Studenci tłoczyli się wokół automatu do kawy, przeżywając i ulegając atmosferze grozy.

– Ja pierdolę, ponoć jak znaleźli tę pierwszą, to była podwieszona na hakach rzeźniczych z rozprutym brzuchem. Ktoś zrobił tam niezły bajzel. Nacierpiała się, tak słyszałem. Podobno, zanim oprawca z nią skończył, najpierw wstrzyknął jej środek paraliżujący, który nie pozbawił jej przytomności – mówił ktoś.

– Jasne! Słyszę, że kolegę ponosi fantazja. Przestań chrzanić! – odpowiadał mu ktoś inny.

– Mówię wam! Wiem to z pewnego źródła. Stary mojego kumpla robi w kryminalnej. Kumpel mówił, że sceny jak z filmu – nie dawał za wygraną pierwszy.

– O kurwa…!

– Podobno doglądała w starym hotelu bezdomnego sąsiada, którego żona wyrzuciła na zbity pysk.

– No a ta druga? – dopytywał kolejny ze studentów.

– No, z tą też niezła akcja… Wyglądało, że dała sobie po kablach, ale mówią, że to morderstwo jednak. Były ślady po paralizatorze. – Kumpel syna policjanta skupiał na sobie uwagę. – Znaleźli ją na jakimś osiedlu na obrzeżach centrum, za śmietnikiem chyba. Sekcja wykazała, że została uduszona. Słyszałem, że znalazła się w złym miejscu, w złym czasie…

– Przejebane… Idziesz wyrzucić śmieci i można nie wrócić. Co za czasy. Strach się bać.

Komentarze na temat tego, co się stało, przez pewien czas krążyły wśród studentów. Niektórzy zaczęli nawet mówić coś o fatum i wspominali film Oszukać przeznaczenie. Przerwa minęła błyskawicznie i po chwili cała grupa usłyszała, jak prowadzący zaprasza z powrotem do środka.

***

Marcel był postawnym mężczyzną w sile wieku, z tytułem doktora habilitowanego. Szpakowate włosy i męskie rysy twarzy przykuwały uwagę każdego. Jeszcze gdy studiował, myślał nawet o pracy modela, jednak zamiłowanie do chemii wzięło górę i poświęcił się jej całkowicie.

Był Amerykaninem polskiego pochodzenia i patriotą. Mimo że biegle znał amerykański i w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, aby robił karierę zawodową w Stanach Zjednoczonych, on w każdej wolnej chwili poznawał kraj, w którym miał korzenie, przeglądając masę informacji i artykułów zamieszczonych w Internecie. W wakacje latał do Polski i tak zakochał się we Wrocławiu.

Rodzice Marcela nie byli zachwyceni faktem, że ten nosi się z zamiarem zamieszkania na stałe w kraju nad Wisłą. Zawsze był uparty i stawiał na swoim. Tak było i tym razem. Naukę na studiach wyższych kontynuował już poza granicami USA. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jego rodzina od pokoleń reprezentowała klasę robotniczą i przynajmniej w czystej teorii nic nie wskazywało na to, że ich syn zostanie inteligentem.

Już jako dziecko miewał „ciekawe” pomysły związane z chemią. Zamiast spędzać czas z rówieśnikami na zabawie w chowanego, wolał go poświęcić na opracowanie receptury mieszania saletry z cukrem pudrem, by później w odpowiednich proporcjach umieszczać powstały proszek w kapslach po napojach „wyskokowych”. Wystarczyło przyłożyć płomień zapałki do otworu w kapslu i po zapłonie szybował on ku niebu jak fajerwerki. Jego koledzy również chcieli być tacy jak on, niestety w tworzeniu tego rodzaju mieszanek wypadali marnie. W tej zabawie Marcel osiągnął poziom mistrzowski i nigdy nikomu nie zdradził receptury na „magiczny” proszek.

Tę cechę miał do teraz. Mimo że był otwartym i kontaktowym człowiekiem, bardzo dbał o swoją prywatność. Praktycznie nikt nic o nim nie wiedział. W zasadzie był tym, kim chciał być w danym momencie. Uwielbiał zmieniać swój wizerunek, kreować swoją postać bez ograniczeń. Robił to zawsze świadomie i z premedytacją. Bardzo go bawiło, że w oczach innych ludzi można być dokładnie tym, kim się chce. Często przychodził na wykłady ucharakteryzowany na jakąś postać, niejednokrotnie wzbudzając skrajne emocje. Jego zajęcia dla osób, które go wcześniej nie znały, były niczym spektakl – niezapomniane i bardzo wartościowe.

Marcel był pewny siebie i pewny swego, ale twardo stąpał po ziemi. Pewnie tylko dlatego, że studenci i wolni słuchacze, mimo jego odmiennego od nich podejścia do wszelkich spraw, szanowali go, nadal utrzymywał się w pracy. Dziekan wydziału czasami kręcił głową, widząc chemika w akcji, ale w pewnym sensie to dzięki niemu uczelnia zyskiwała na popularności, więc na pewne sprawy przymykał oko. Paradoksalnie Marcel w pracy czuł się jak ryba w wodzie, natomiast poza nią w zasadzie stronił od życia towarzyskiego.

Jako naukowiec w ostatnim czasie sporo energii wkładał w coś, co miało być panaceum na wszelkie stany emocjonalne, a jednocześnie nie miałoby właściwości uzależniających. W kamienicy, którą zamieszkiwał od kilku lat, miał własne laboratorium. Kupił ją zaraz po ukończeniu studiów, zadłużając się przy tym dość znacznie. To miejsce, jak zresztą i sam Wrocław, urzekło go od pierwszego wejścia do wnętrza budynku. Wysokie sufity, ogromna przestrzeń i spora liczba pomieszczeń sprawiły, że bez wahania podpisał umowę przedwstępnej sprzedaży i szybko sfinalizował transakcję. Część pomieszczeń postanowił przeznaczyć na mieszkania pod wynajem.

No, w końcu przyszło mi żyć w XXI wieku, więc przy dzisiejszych możliwościach technicznych musi mi się wreszcie udać to stworzyć – mruczał pod nosem, pracując w wolnej chwili nad swoim panaceum.

Często, gdy wypowiadał to zdanie, marszczył czoło i ręką podpierał brodę. Następnie siadał na krześle i dłuższą chwilę patrzył przez okno, tkwiąc w zamyśleniu niby bezczynnie. Jednak w tym właśnie czasie potrafił w swoim chłonnym umyśle przeprowadzić kilka wizualizacji eksperymentów nad środkiem, który chciał stworzyć. Przed oczami przelatywały mu wzory różnych substancji. W ułamkach sekund łączył je na wszelkie możliwe sposoby, w różnych proporcjach, zmieniając skład mieszaniny. Jak dotąd bezskutecznie.

Lubił pracować późnym wieczorem. Mógł sobie na to pozwalać, ponieważ wykłady miał zazwyczaj w godzinach popołudniowych. Miał zasady. Nigdy nie zabierał się za rzeczy, które można zrobić później.

Najpierw priorytety! – strofował dość często sam siebie w myślach.

Jeżeli stwierdził, że jest przygotowany na wykład, a w jego mieszkaniu jest ład i porządek, zakupy spożywcze są zrobione, a ubrania do pracy przygotowane, mógł skupić się na przyjemnościach. Była to swego rodzaju nerwica natręctw. Nie lubił też, jak mu się coś przerywało. Gdy miał coś zaplanowane, niechętnie to zmieniał. Oddając się pracy, zawsze był mocno pochłonięty jej przedmiotem. Wyznawał zasadę, że jeśli coś robisz, rób to na dwieście procent albo w ogóle nie zaczynaj. Zainteresowań miał wiele, a zasadniczy problem jeden – nie miał na wszystko czasu.

– Jaka szkoda, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny – mawiał nieraz do studentów. – Chociaż w sumie nie wiem, czy czterdzieści osiem godzin byłoby wystarczające no to wszystko, co mam dzisiaj do zrobienia.

Żeby jednak nie robić niczego po łebkach, starał się w danym czasie skupiać wyłącznie na jednej sprawie. Mimo że był dość zapracowanym człowiekiem, paradoksalnie taka liczba obowiązków pozwalała mu na dobrą organizację dnia. W czasie wolnym od pracy i zaplanowanych zajęć starał się także być aktywny fizycznie. Obsesyjnie bał się wszelkich jednostek chorobowych, jednocześnie wiedząc, że większość odczuć jego ciała miała tło somatyczne. Być może jego podświadomość podpowiadała mu, że warto poświęcić czas, a może i życie, na wynalezienie czegoś, co pozwoli być jak ze stali. Czasami jednak, zamiast wybrać aktywność fizyczną, postępował jak statystyczny Polak, upijając się w samotności albo w ulubionym ekskluzywnym pubie, umiejscowionym nieopodal domu.

Tego wieczoru, a był to chłodny koniec września dwa tysiące osiemnastego roku, na odreagowanie stresów życia codziennego wybrał opcję numer dwa.

– Dobry wieczór – rzucił sucho do barmana.

– Dobry wieczór panu. To samo, co zawsze?

– Nie! Dzisiaj poproszę czystą z lodem…

– Wszystko w porządku?

– Tak. Nalej mi jeszcze to samo, podwójnie.

Marcel właśnie dziś dowiedział się od znajomej kadrowej z uczelni, że szykuje się redukcja etatów ze względu na coraz to mniejszy nabór studentów. Czuł, że może być zagrożony. Od dawna wiadomo, że na odstrzał idą w pierwszej kolejności osoby z najkrótszym stażem. Na jego nieszczęście pracował niespełna pięć lat. Siedząc przy szklaneczce trunku i rozmyślając, mruknął pod nosem sam do siebie:

– Spokojnie, przecież są jeszcze inne uczelnie. Na tej świat się nie kończy. W sumie może potrzebna mi jest przerwa od tego wszystkiego? Może powinienem zwolnić?

Myślał coraz intensywniej, czując, jak alkohol uderza w tętnice.

– Barman! – Skinął głową i już miał polaną kolejną pięćdziesiątkę.

Gdy przesiadywał w pubie, starał się nie nawiązywać nowych znajomości, a jeśli już, robił to rzadko. Był raczej typem samotnika. Jeżeli ktoś go zaczepił, szybko takiego natręta zbywał. Tego wieczoru zaskoczył jednak sam siebie.

– Dobry wieczór, wyglądasz na smutnego. Może mogłabym cię jakoś rozweselić?

– Hę? Możesz spróbować, ale raczej to niemożliwe – odparł i uśmiechnął się lekko, widząc przed sobą dość atrakcyjną kobietę.

– Dlaczego niemożliwe? Pozwól sobie pomóc… – Kobieta przysunęła się do Marcela.

– Barman! Proszę podać tej pani drinka. Na mój rachunek.

– Dziękuję, jesteś bardzo miły, ale nie piję.

– Hm! Rzadko spotykam ludzi, którzy odmawiają alkoholu… Przyznam, że mnie zaskoczyłaś.

– Uznam to za komplement – odrzekła. – Wiesz… Mam jeszcze wiele innych zalet – szepnęła mu do ucha.

Marcel, mimo że miał już trochę w czubie, poczuł, że dzieje się coś dziwnego. Czuł, że warto to nieplanowane spotkanie kontynuować. I choć kobieta wydała mu się w pierwszej chwili nawet dość nachalna, chciał w to brnąć. Ich rozmowa nabierała tempa. Z każdą minutą coś zaczęło przyciągać ich do siebie jak magnes.

– Ojej, nie przedstawiłam się nawet. Jestem Ilona. Nieładnie z mojej strony… – Lekko zawstydzona dziewczyna zaczęła poprawiać fryzurę.

– Nie szkodzi, pomyślałem, że po prostu nie chcesz powiedzieć, jak masz na imię. Ja w sumie też się nie…

– Jesteś Marcel. Tak… Wiem, jak masz na imię.

Znowu się uśmiechnęła, tym razem jakoś tak tajemniczo. Marcel zdębiał. Myśli zaczęły kłębić mu się w głowie.

Skąd ona może mnie znać?

Trudno mu było się skupić.

– Słuchaj, Ilona… W takim razie zaskoczyłaś mnie dzisiaj po raz drugi, i to w tak krótkim czasie – powiedział lekko zaniepokojonym głosem, starając się jednocześnie tego nie pokazać.

To twoja studentka?! Przyjrzyj jej się dokładnie, na pewno ją pamiętasz – w głowie pojawiła się kolejna myśl. Niestety żadna ze znanych mu z życia uniwersyteckiego osób nie pasowała, a raczej miał dobrą pamięć do twarzy.

– Nie chcę być wścibski, ale skąd znasz moje imię?

– O! Słyszysz? Fajna nuta. – Kobieta znowu spojrzała na niego kokieteryjnie. – Chodź! Zatańczysz?

– Oj nie, raczej nie jestem w tym dobry. – Marcel zakłopotał się nieco, lecz ani się obejrzał, jak Ilona wyciągnęła go na parkiet.

– Śmiało, bawmy się! Żyje się tylko raz – powiedziała, dodając otuchy mężczyźnie. – Jak się bawisz?

– Prawdę mówiąc, coraz lepiej. Myślałem, że wpadnę tu tylko na pięćdziesiątkę czystej, góra dwie, a tu taka sytuacja…

– Co masz na myśli, Marcel?

– Sama wiesz. Mam wrażenie, że… skądś cię znam, ale nie potrafię sobie przypomnieć skąd.

– Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Cieszmy się z tej chwili – odparła Ilona.

– Usiądziemy? – zaproponował nagle mężczyzna.

– Dobrze, tylko przypudruję nosek i zaraz się do ciebie dosiądę.

Marcel skinął głową do barmana, aby ten polał mu jeszcze jedną kolejkę. Czekał z niecierpliwością, ale tajemnicza nieznajoma się nie pojawiła. Zaczął ziewać. Zmęczony przeżyciami dnia postanowił dać jej jeszcze kwadrans studencki. Po upływie tego czasu poczuł, że ma dość. Uregulował rachunek i szybko się ulotnił.

– Wódka jest dla mądrych ludzi – powiedział sam do siebie, zresztą jak zwykle dzień po. – Wczoraj zaszalałem, a dzisiaj muszę to odcierpieć…

Większą część soboty spędził na odzyskiwaniu sił, ale już późnym popołudniem był pełen energii, aby pokombinować coś w sprawie leku, nad którym pracował. Czuł, że jest już blisko. Co ciekawe, niektóre kombinacje proszków testował na sobie. Było to średnio rozsądne rozwiązanie, ale cięło koszty. Tego wieczoru też tak się stało. Uznał, że ten wariant jest obiecujący, więc zażył środek. Minęło około pół godziny, gdy poczuł się znużony i zasnął.

Niestety, znowu oznaczało to niepowodzenie. Środek powodował senność, a nie o to mu chodziło.

Weekend minął bardzo szybko. Zaczynając nowy tydzień pracy, z dnia na dzień utwierdzał się w przekonaniu, że były to jego ostatnie dni w tym miejscu. Przeczucie szybko się potwierdziło.

– Dzień dobry! Zapraszam do mnie na słowo – powiedział rektor, spotkawszy Marcela na korytarzu. Gdy znaleźli się w gabinecie, zaczął wyjaśniać: – Jak pan zapewne słyszał, szykują się zwolnienia ze względu na panujący niż demograficzny. Z całym szacunkiem do pana osoby, ale nie możemy kontynuować współpracy. Niestety przyjęło się już tak, że w takich sytuacjach zwalniamy osoby z najkrótszym stażem i najniższym tytułem. Pan niestety spełnia te, nazwijmy to, warunki. Jak zresztą jeszcze kilka innych osób – dodał rektor, chcąc być precyzyjnym. Jednocześnie podkreślił, że personalnie nie ma nic do Marcela.

– Tak, wiem o tym, magnificencjo – odezwał się mężczyzna.

– Jest pan bardzo uzdolniony – przekonywał rektor. – Wierzę, że dla pana to tylko moment przejściowy.

– Miejmy taką nadzieję – odpowiedział trochę zakłopotany Marcel.

– To wszystko z mojej strony. Sprawami formalnymi zajmie się dział kadr. Mimo tej wiadomości życzę miłego dnia.

– Wzajemnie – odparł nieco przyciszonym głosem doktor i wyszedł z gabinetu.

W międzyczasie rozglądał się już za inną uczelnią, która by go przyjęła do pracy, zdając sobie sprawę z tego, że zatrudnienie jako wykładowca chemii było w tych czasach nie lada wyzwaniem.

Może powinienem zmienić zawód? Może już dawno powinienem z tym skończyć? Niby mam satysfakcję z tego, co robię, ale jednocześnie czuję, że się wypalam. Kto zatrudni chemika grubo po czterdziestce? – zadawał sobie w myślach pytania. Z drugiej strony, jeśli nie spróbuję pracować w innym miejscu, będę żałował… – starał się znaleźć rozwiązanie.

Po wypowiedzeniu umowy przez pracodawcę dopełnił wszelkich formalności w urzędzie pracy i przez pewien czas pozostawał na zasiłku. Z jednej strony trochę się cieszył z tej sytuacji, z drugiej zaś doskonale wiedział, że im dłużej będzie tkwił na bezrobociu, tym trudniej będzie mu wrócić do aktywności zawodowej. Dobrze, że czasami mógł trochę dorobić na korepetycjach, chociaż popyt na nie sukcesywnie malał.

Pewnego wieczoru nalał sobie odrobinę szkockiej whisky i rozmyślając nad sytuacją, stwierdził:

– Trudno, muszę to jakoś przeczekać, mam sporo czasu, aby poeksperymentować w swoim laboratorium. Oszczędności też jakieś są, więc trochę dam radę przetrwać.

Rzadko wychodził w tym czasie do miasta, większość rzeczy załatwiał przez Internet. Było mu szkoda czasu na chodzenie po mieście za wszystkim. Nie zdawał sobie sprawy, że coraz więcej godzin spędza w mieszkaniu na swoich eksperymentach.

Pewnego wieczoru, przeglądając Internet, natknął się na artykuł mówiący o tym, że w okolicy, w której mieszkał, doszło do kolejnego morderstwa. Lokalne media podały, że jak dotąd nie udało się ująć sprawcy i że to była najprawdopodobniej reaktywacja seryjnego mordercy. Ofiara miała wytatuowaną na szyi literę alfabetu, podobnie jak cztery poprzednie sprzed dwóch lat. Uznano to za wspólny mianownik, ponieważ dwie kobiety miały wytatuowaną literę „S”. Kolejna została oznaczona literą „B”, następna „K”, a ostatnia „O”. Policja nie podawała więcej szczegółów. Redakcja dodała, że kombinacji z tych pięciu liter jest niewiele, natomiast pewne sugestie nasuwają się same.

Jaki ten świat jest okrutny! Co za świr… – skwitował w myślach Marcel i przeszedł do następnego artykułu.

Dni mijały bezpowrotnie, a doktor Kownacki miewał nieraz gorszy czas. Mimo że tak naprawdę alkohol nigdy mu nie służył, zdarzało mu się czasem przesadzić. Pewnego razu, otwierając drzwi kurierowi, usłyszał od wychodzącego z mieszkania naprzeciwko człowieka:

– O, sąsiad już wesolutki…

Był środek tygodnia i godzina przedpołudniowa.

– Dzień dobry, a panu nic do tego. Proszę się zająć własnymi sprawami – odparł wtedy, zaciskając pięści.

Co za upierdliwiec. Wścibski jak baba jakaś… O co mu w ogóle chodzi? – pomyślał.

Następnego dnia Marcel postanowił, że musi się zdyscyplinować również w kwestii spożywania alkoholu. Na szczęście dyscyplina to było jego drugie imię i szybko i tu zaprowadził porządek.

KIEDYŚ

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
KIEDYŚ
TERAZ
KIEDYŚ
TERAZ. WIOSNA 2019
TERAZ. POCZĄTEK LISTOPADA 2019
TERAZ. 15 LISTOPADA 2019
TERAZ. ZIMA 2020
TERAZ. KWIETNIOWA KWARANTANNA
KIEDYŚ
KIEDYŚ. DZIECIŃSTWO BRIANA
TERAZ

Zasłużyłeś

ISBN: 978-83-8313-543-4

© Mariusz Matan i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Jędrzej Szulga

Korekta: Agnieszka Łoza

Okładka: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek