Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Ania wracała ze szkolnej zabawy. Bruno wyjechał na wymarzone wakacje do Indii. Joanna wybrała się w góry, a Paweł chciał spotkać się z rodziną. To, co ich łączy, to fakt, że nigdy nie dotarli do domu.
Co roku w Polsce ginie ponad dziesięć tysięcy osób. Wychodzą z domu, ze szkoły czy pracy, wyjeżdżają na wakacje i znikają bez śladu – chociaż wydaje się to nieprawdopodobne. Szymon J. Wróbel podejmuje trud dotarcia do rodzin osób zaginionych i wysłuchania ich przejmujących historii – o bliskich, którzy jakby zapadli się pod ziemię, mnożących się pytaniach bez odpowiedzi oraz nadziei, która nigdy nie gaśnie.
Zawieszeni. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają to jednak nie tylko zbiór bolesnych ludzkich historii, które mogłyby stać się inspiracją dla niejednego kryminału. To również rozmowy z osobami, które dzięki swojej wiedzy, pasji i zaangażowaniu pomagają rozwikłać zagadki zaginięć. O tym, jak to możliwe, że człowiek znika bez śladu, i o metodach poszukiwań, a także o przypadkach, których nie udało się wyjaśnić, opowiadają m.in. wybitny profiler, ekspert w dziedzinie poligrafii czy członkowie grup poszukiwawczo-ratowniczych i słynnej jednostki Archiwum X.
To pozycja obowiązkowa dla osób, które kiedykolwiek pomyślały: „Zaginięcia? Mnie to nie dotyczy!”.
* * *
Część dochodu ze sprzedaży książki przekazana zostanie na rzecz Fundacji Itaka
Fundacja Itaka to najstarsza i największa polska organizacja pozarządowa, która kompleksowo zajmuje się problematyką zaginięć. Wspierają rodziny osób zaginionych na różnych etapach poszukiwań – zarówno w Polsce, jak i za granicą. Ponadto prowadzą linię wsparcia dla rodzin zaginionych, gdzie mogą otrzymać bezpłatną pomoc psychologiczną, prawną oraz socjalną.
W 2009 roku zostali polskim operatorem europejskiego numeru, znanego jako Telefon w Sprawie Zaginionego Dziecka i Nastolatka: 116 000
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 401
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Synowi Błażejowi
…Żeby innych zapalić,trzeba samemu płonąć…
Słowa Jacka Walkiewicza z nagrobka profesora Zbigniewa Religi
Zaginięcie bliskiej osoby dla większości ludzi jest czymś abstrakcyjnym. Często żyjemy w przekonaniu, że pewne sytuacje życiowe wyglądają jak film, zwłaszcza ten lepszej jakości, wysokobudżetowy. Głównie są to te sceny, z którymi mamy do czynienia tylko w trakcie seansu, o których ostatecznie zapominamy kolejnego dnia. Do czasu…
Właśnie tak postrzegam zniknięcie bliskiej osoby. Nie myślimy o tym, póki nie doświadczymy tego na własnej skórze. Przez lata dorastałem w przekonaniu, że ktoś źle obsadził role członków mojej rodziny w filmie pod tytułem Życie.
Moja siostra Ania zaginęła 28 lat temu i wciąż czekamy na zakończenie tego filmu. Nie będzie tutaj nieszczęśliwego zakończenia. Każde rozwiązanie niesie za sobą pozytywny skutek, jakim jest zamknięcie pewnego rozdziału.
Dzięki autorowi tej książki uświadamiamy sobie, że tak naprawdę nie jesteśmy sami, a podobne tragedie spotykają również innych ludzi. Każda historia zaginięcia zaczyna się zupełnie innym kadrem. Bohaterami tych dreszczowców są prawdziwi ludzie, którzy na co dzień noszą nałożone maski. Jeśli nie spytamy ich wprost, to często nawet nie zauważymy, że w ich życiu stało się coś smutnego. Pytanie tylko, jak długo można ukrywać emocje i właściwie w jakim celu. Nieszczęśliwie dochodzę do wniosku, że istnieje pewien wspólny mianownik między poszczególnymi sprawami. Jest nim brak zaangażowania tych osób, w których pokładamy nadzieję, że nam pomogą od samego początku. Choć pierwsze dni są kluczowe w poszukiwaniach zaginionych, to bardzo często już na samym początku następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością. Życie to nie jest film obsadzony mnóstwem superbohaterów, którzy chcą zaistnieć i rozwiązać zagadkę.
Mijają lata, kolejne rocznice, urodziny, święta. Jeśli ktoś ma więcej szczęścia, to trafi w końcu na osobę, która faktycznie zaangażuje się w sprawę. Tak stało się w przypadku mojej rodziny. Znowu zapala się iskierka nadziei na rozwiązanie sprawy zaginięcia bliskiej nam osoby.
Autor, być może niezamierzenie, zobrazował problem, z jakim rodziny borykają się w pierwszych godzinach i dniach po zaginięciu. Czytamy też o fachowcach, którzy używają swoich narzędzi aby rozwikłać zagadki. Zastanawiam się jednak dlaczego brzmi to fachowo tylko w książce, a każdy dzień weryfikuje, jak daleko żyjemy od świata idealnego.
Z całego serca dziękuję Szymonowi za możliwość pojawienia się historii mojej Ani w tej książce. Życzę mu samych sukcesów. Cieszę się, że są takie osoby jak on, które pomagają, nagłaśniają i nie boją się pytać, co kryjemy pod maską.
Dominik Jałowiczor
Zawsze starałem się zajmować tematami, które uważałem za ważne. Miałem i mam nadzieję, że pobudzenie rozmowy na ich temat być może coś zmieni. Wyzbyłem się przekonania, że zbawię świat, poruszając ten czy inny temat, ale nadal wierzę, że słowa mogą zmienić czyjś los. Opisanie jakiegoś fragmentu zaobserwowanej rzeczywistości przez autora, jakiejś historii, może pozwolić oswoić czyjś mały trudny świat, dać wskazówki do próby zrozumienia go, spojrzenia z różnych stron na wyzwania, które przed kimś stoją, albo zwyczajnie pozwoli uniknąć błędów popełnianych przez innych.
Historie osób zaginionych, rozterki ich rodzin w różny sposób przecinały moje dziennikarskie ścieżki przez lata. Zacząłem zbliżać się do nich, kiedy okazało się, że wiele lat temu brat mojego serdecznego kolegi, z którym długo współpracujemy, świadomie zerwał kontakt z rodziną i do dziś nie wiadomo, gdzie jest. Później w Krakowie zaginął mój przyjaciel ze studiów, Paweł Bogdan, i to właśnie historia oraz poszukiwania Pawła sprawiły, że temat osób zaginionych, ich rodzin oraz tak zwanych poszukiwaczy trafił na moją półkę „do zrealizowania”. Na tej półce trochę poleżał, aż w końcu dojrzał do momentu, w którym uznałem, że jestem gotów całkowicie zaangażować się w pracę nad nim, bo to może jakiejś rodzinie pomóc. Nigdy nie wiemy, na kogo trafi taka historia – czy będzie to gwiazda formatu Marka Grechuty, który przez dwa lata szukał swojego syna, lub kuratorki, historyczki sztuki i publicystki Andy Rottenberg, która przez dziesięć lat musiała czekać na odpowiedź, co stało się z jej zaginionym synem, czy jedna z setek tysięcy zwykłych osób, których dotknął problem zaginięcia bliskiej osoby.
Wiedza i świadomość, jak zachować się w sytuacji zaginięcia osoby bliskiej, zwykle jest niewielka. Często ogranicza się do mylenia Fundacji ITAKA z biurem podróży o tej samej nazwie czy do wizyty po upływie mitycznych 48 godzin na lokalnym komisariacie, na którym… różnie bywa. Z przymrużeniem oka stwierdzić można, że nieco większą wiedzę na temat zaginięć mają fani kryminałów, bo wątek często przewija się w tym bardzo popularnym gatunku literackim. Ale popkulturowa wiedza często rozmija się z życiem.
Przez ostatnich kilka lat szeroko pojęty temat osób zaginionych ciągle towarzyszył mi z różną intensywnością. Pamiętam, jak kiedyś Marcin Borchardt, reżyser świetnego dokumentu Beksińscy. Album wideofoniczny, opowiadał na festiwalu w Cieszynie, że podczas pracy nad tym filmem Zdzisław Beksiński jakby z nimi zamieszkał w domu. W moim domu w czasie pracy nad tą książką również wiele razy mocno absorbowałem bliskich tematami dotyczącymi zaginięć, konkretnymi nazwiskami, miejscami – ale chyba tylko tak można stworzyć reportaż i z czystym sumieniem oddać go Wam, czytelnikom. Oddać, mając świadomość, że raczej nie zmarnuje się Waszego cennego czasu.
W czasie pracy nad tą książką przeanalizowałem setki spraw, dziesiątki z nich bardzo wnikliwie, z myślą, że być może ktoś zaangażowany w nie w ten czy inny sposób mógłby być bohaterem tej książki. Podczas prowadzenia dokumentacji trafiłem na takie słowa osoby, której bliski trwale zaginął: „Żyję. Pracuję, rozmawiam z ludźmi, czasami nawet żartuję, ale nic nie jest już takie samo. W środku czuję, jakby umarł mi kawał serca. Nadzieja każe wierzyć do końca. Trwamy więc zawieszeni między dwoma światami…”. Myślę, że takie zdania mogłyby powtórzyć tysiące osób w Polsce, które ciągle czekają na swoich bliskich lub dalszych krewnych. Na ten telefon, ten SMS, na ten dzwonek do drzwi.
Po analizach przychodził czas podróży po Polsce. Kawy na stacjach benzynowych odmierzały kolejne kilometry między spotkaniami, a audiobooki umilały jazdę po bezbarwnych autostradach. Godziny rozmów nagrane na dyktafonach, emocje, łzy bohaterów i moje chwilowe problemy z koszmarami, bezsennością, bo nie dało się tak po prostu wyprzeć emocji towarzyszących pracy nad tą książką.
To wszystko działo się najpierw w czasie kolejnych pandemicznych fal COVID-19 i jego coraz to nowszych wariantów, a później podczas pełnowymiarowej wojny w Ukrainie. W pierwszych dniach tego konfliktu, obok dziesiątek grup poszukujących naszych obywateli, w social mediach pojawiło się nagle wiele grup utworzonych w celu poszukiwania bliskich z Ukrainy, często młodych chłopaków pełnych marzeń, takich jak ja czy ty, których zdjęcia publikowane były w wojskowych mundurach, a opisy skłaniały do zadumy. Zatrważające historie publikowane na tych grupach dotyczyły bliskich osób zaginionych w Mariupolu, miejscu kaźni pierwszej połowy XXI wieku.
Dziś wspominam jak przez mgłę, kiedy jako dziecko na moment z rodzicami znalazłem się w środku konfliktu na Bałkanach. Wiele lat później, jadąc przez Zagrzeb pamiętający ciągle wydarzenia z lat 90., na jednym z mostów dostrzegłem napisane prostymi, niewielkimi literami We need hope – potrzebujemy nadziei. To proste, a jakże silne zdanie towarzyszy na różne sposoby bohaterom, których poznacie na kolejnych stronach; było również wspólnym mianownikiem przez cały okres pracy nad tą książką.
Na początku chciałem zatytułować tę książkę Zatrzymany kalendarz, bo wielu moich rozmówców twierdziło, że w momencie zaginięcia bliskiej osoby ich czas się zatrzymał – czas jednak biegnie, więc nie tracę go już na wstęp i zapraszam Was, mili czytelnicy, do spotkania z historiami, które często nie mogłyby się znaleźć w kryminałach, bo nikt by w nie nie uwierzył…
Z góralskim pozdrowieniem hej! Szymon J. Wróbel
„Gdybym się dziś poddała, to ciągle towarzyszyłoby mi uczucie porażki, to mogłoby być również niszczące. Czułabym się przegrana”.
1 sierpnia 2011 roku w Wiązowie na Dolnym Śląsku zaginęła 25-letnia Sabina Konradt. Jest osobą z niepełnosprawnością, więc jej zaginięcie zostało zakwalifikowane do najwyższej, pierwszej kategorii. Pojawiło się wiele poszlak, ale żadna z nich nie pozwoliła zbliżyć się do odpowiedzi na kluczowe pytanie: co stało się z dziewczyną. Z jej siostrą, Anitą Cieślicką, spotykam się niedługo przed 10. rocznicą zaginięcia. Kobieta nadal ma nadzieję.
Anita ostatni raz widziała swoją siostrę około godziny 12.00. Nic nie wskazywało na to, że tego dnia cokolwiek złego może się wydarzyć. „Miałam wolne w pracy, planowałam przygotować obiad, więc powiedziałam Sabinie, żeby przyszła zjeść za dwie godziny. Gdy siostra nie pojawiła się o umówionej porze, byłam przekonana, że po prostu zagadała się z koleżanką. Wyszła z domu tak jak zawsze, bez portfela i dokumentów” – opowiada.
Kilka dni przed zniknięciem Sabina wspominała, że od kilku dni jeździ za nią czarny samochód, prawdopodobnie z zagranicznym numerem rejestracyjnym, i ktoś jej się przygląda. Nikt z najbliższej rodziny samochodu nie widział, ale kilka osób potwierdziło, że taka sytuacja miała miejsce. W sprawie pojawił się również wątek koleżanki, która twierdziła, że widziała, jak Sabina pospiesznym krokiem szła w kierunku rynku, jakby miała się tam z kimś spotkać. Mogła być 17.00, może 18.00.
„Po 24 godzinach od ostatniego kontaktu z siostrą pojechałam z koleżanką na komisariat, żeby zgłosić zaginięcie. Policjant w zasadzie o nic nie pytał, dał nam tylko potwierdzenie zgłoszenia. Moim zdaniem na samym początku policja nie zrobiła nic i być może dlatego do dziś nie wiadomo, gdzie jest moja siostra – nie wykorzystano w pełni pierwszych, najważniejszych godzin po zaginięciu”.
Sprawa zaginięcia Sabiny Konradt została zakwalifikowana do pierwszej kategorii poszukiwań, bo kobieta była osobą z niepełnosprawnością intelektualną1. Mimo to rodzina zaginionej nie odczuła, żeby przez włączenie do tej kategorii sprawa nabrała tempa. „Uważam, że każdy powinien być traktowany tak samo – nie ma lepszych, gorszych, chorych i zdrowych, ale jeżeli ktoś już stworzył takie kategorie i nadał im priorytet, to powinny obowiązywać jakieś zasady. Mam wrażenie, że w przypadku Sabiny pierwsza kategoria nie miała żadnego znaczenia” – wspomina Anita i dodaje, że służby nie przeszukiwały pobliskiego terenu. Zrobiła to ona wraz z rodziną, znajomymi, sąsiadami. Media społecznościowe nie były jeszcze tak powszechne, więc siostra zaginionej przygotowała ogłoszenia i rozlepiła je po okolicy, chodziła z nimi również od domu do domu, mówiąc sąsiadom, co się stało, i prosząc o pomoc w poszukiwaniach. Zebrała trzy grupy ochotników, z których każda szukała Sabiny w innym rejonie. Nie udało się znaleźć żadnego śladu.
Ich tata jeździł po okolicy, ona dzwoniła do policjanta, który prowadził sprawę, i w zasadzie za każdym otrzymywała jedną odpowiedź: „Nic nie wiadomo”. Gdy zmienił się policjant prowadzący, była u niego kilka razy. „Wykazał się dużą empatią – pokazał mi dokumenty świadczące o tym, że działa w sprawie, podał nawet swój prywatny numer i zapewnił, że zawsze mogę z niego skorzystać” – mówi Anita. – „Nigdy tego nie zrobiłam, ale świadomość, że mam taką możliwość, uspokajała mnie”. Policjant sprawdził wątek zagraniczny – naprowadzała na niego nie tylko rejestracja samochodu widzianego w okolicy, ale i wątek pracowników zza wschodniej granicy, którzy kończyli budowę chodnika w dniu zaginięcia Sabiny. Niestety, jemu też nie udało się ustalić, co wydarzyło się feralnego 1 sierpnia 2011 roku w Wiązowie.
Policja zbadała również logowania telefonu. „Podobno ostatni raz telefon logował się w okolicach mostu, gdzie była widziana Sabina, ale czy faktycznie tak było? Tego nie jestem pewna do dziś. Nie chcę generalizować, bo wszystko zależy od człowieka, na którego akurat się trafi, ale po tylu latach oczekiwania człowiek zwyczajnie obojętnieje względem służb i przestaje dzwonić na policję. Bo ile można słuchać, że »nic nie wiadomo«? Nikt nie lubi być traktowany jak intruz, a mi właśnie to uczucie zaczęło towarzyszyć – jakbym była natrętem, a nie jakbym próbowała walczyć o odnalezienie bliskiej osoby”.
W tygodniach poprzedzających naszą rozmowę Anita zaczęła częściej dzwonić na policję, z prośbą o zrobienie i przesłanie progresji wiekowej siostry. To jedno z ważniejszych narzędzi wykorzystywanych podczas poszukiwań – polega na postarzeniu wizerunku osoby w oparciu o wiedzę o procesach starzenia się. Progresja wiekowa pozwala ustalić, jak osoba zaginiona mogłaby wyglądać dzisiaj. Niestety, Anita nie mogła zastać osoby, która teraz prowadzi tę sprawę. Z jej tatą też nikt nie kontaktował się od lat.
Czas mijał, sprawa zaginięcia Sabiny nie znajdowała zakończenia, a w małej miejscowości nie wszyscy potrafili normalnie rozmawiać z osobą, którą dotknęła taka tragedia. „Przy jakichkolwiek spotkaniach, choćby w sklepie, czułam litość i widziałam mało sympatyczne spojrzenia. W kontaktach towarzyskich byłam na uboczu – gdy podchodziłam do grona znajomych, to nagle zapadała cisza, jakbym była jakimś złym duchem albo prawie niewidzialnym cieniem” – wspomina Anita. „Po chwili padały pytania o siostrę i dopiero później czasami zdarzała się normalna rozmowa, jakiej każdy z nas potrzebuje. To były czasy, kiedy o zaginięciach nie mówiło się dużo – czasami człowiek gdzieś usłyszał, że ktoś zaginął, ale kompletnie nie zwracało się na to uwagi. W szkole również ten temat nie istniał. Nigdy nikt nie wspominał o nim na godzinach wychowawczych czy innych lekcjach, podczas których można by było wpleść kilka praktycznych informacji na ten temat. Być może ludzie wtedy nie wiedzieli, jak się zachować – bo ja chyba też bym nie wiedziała”. Siostra zaginionej przyznaje, że teraz umie sobie pewne rzeczy wytłumaczyć. Musiało jednak upłynąć wiele lat.
Czas, o którym w dniu zaginięcia siostry nawet nie myślała, przeciągający się czas zawieszenia. „Na początku byłam przekonana, że siostra szybko się znajdzie. Po pięciu latach dotarło do mnie, jak bardzo się wtedy pomyliłam. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, ale z każdym rokiem nadzieja przygasa”. Dziś Anita liczy na pomoc Archiwum X, bo nawet jeżeli okaże się, że Sabina nie żyje, to przynajmniej będzie mogła ją pochować, pójść na cmentarz, zapalić lampkę.
W naszej rozmowie kobieta przyznaje, że życie idzie do przodu. „Nie mogłam się zamknąć w czterech ścianach, myśleć tylko o tej sprawie, ale zaginięcie siostry jest tą częścią życia, która ciągle stoi w miejscu. Urodziny siostry czy święta dodatkowo wzmagają ból. Poza tym dzień zaginięcia Sabiny – najgorszy dzień w moim życiu. Druga ogromna strata, bo wcześnie straciłyśmy mamę”. Anita każdego 1 sierpnia liczy, że Sabina wróci jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – tak zniknęła, więc tak może się pojawić z powrotem. Niestety, pojawiają się tylko żal i rozpacz. Do pierwszych chwil po zaginięciu kobieta stara się nie wracać, bo wie, że wiąże się to z przepłakaną nocą. Uważa, że są rany, których nic nie uleczy, nawet czas.
Od rozmówczyni słyszę, że kiedy robi się wszystko, co jest możliwe, a upływają dni, miesiące, a potem lata bez żadnych postępów w sprawie, to człowiekowi przychodzą do głowy różne myśli. „Nadzieja zaczyna powoli uciekać coraz szerszym strumieniem. Po dziesięciu latach zostały już jej ostatnie krople”.
Dziś Anita mieszka już w innej miejscowości. Przeprowadziła się, ale cały czas towarzyszą jej schowane głęboko pamiątki związane z Sabiną, jej zdjęcia. Jest to dla niej coś niezwykle prywatnego, intymnego, bardzo ważnego – nawet jej dzieci nie mogą ich dotykać, żeby nie zniszczyć. Siostra śni jej się bardzo często. Czasami są to wesołe sny, czasami smutne, a czasami widzi ją razem z mamą. Jak wspomina moja rozmówczyni, po takiej nocy budzi się wyczerpana – sny często odzwierciedlają nasze myśli, to, co jest gdzieś w podświadomości. Ta sprawa jest z nią cały czas.
Kiedy zaginęła Sabina, to jej siostrzeńców jeszcze nie było na świecie, ale córka Anity, która spędzała z ciocią dużo czasu, czasami ją wspomina. Anita stara się przy dzieciach nie okazywać negatywnych emocji i bólu – przyznaje, że są bardzo wrażliwe i gdy mama płacze, to one również. Chce im tego oszczędzić na tyle, na ile może. Ma nadzieję, że gdy Sabina wróci, to temat otworzy się jak szeroka rzeka, również w rozmowach z dziećmi.
Na jednej ze stron internetowych można znaleźć list Anity do zaginionej siostry:
Do Ciebie, moja Sabinko! Piszę ten list, który nie jest dla mnie łatwy. Siedzę już od kilku godzin i podchodzę do niego, chcąc przelać wszystko, co czuję, ale jest tego tak dużo, że nie wiem, od czego mam zacząć. Bardzo tęsknię za Tobą i martwię się o Ciebie. Nie ma dnia, abym nie myślała o Tobie, o tym, gdzie jesteś, co robisz, czy jesteś bezpieczna, czy wszystko jest w porządku. Mam tyle myśli i pytań, że nie wiem, czy starczyłoby mi czasu na napisanie tych wszystkich rzeczy. Jeśli to przeczytasz, a mam taką nadzieję, to pamiętaj, że bardzo Cię kocham i zawsze, ale to zawsze możesz na mnie liczyć we wszystkim, cokolwiek by się nie działo. Chcę Ci powiedzieć, że przez te długie lata robiłam wszystko, aby Cię odnaleźć, i obiecuję, nigdy się nie poddam. Kiedyś Ci powiedziałam, że nigdy Cię nie zostawię i będę się Tobą opiekować oraz zawsze będziesz dla mnie moją małą siostrzyczką. Każdego roku w dniu Twoich urodzin modlę się o Twoje odnalezienie. W Święta zawsze Cię wspominam i wtedy łzy zalewają moją twarz. Dlaczego Ciebie tu z nami nie ma?! Gdzie jesteś, kochanie? Co się stało?! Tak bardzo brakuje mi naszych wspólnie spędzonych chwil, rozmów z Tobą, ale mocno wierzę, że jeszcze pójdziesz ze mną na spacer. Chcę Ci powiedzieć, że masz dwóch siostrzeńców, którzy na pewno Cię pokochają tak jak nasza Gabrysia. Sabinko kochana! Nie będę więcej pisać, ponieważ mam wielką nadzieję, że jak się spotkamy, to sama Ci o wszystkim opowiem. Czekam na Ciebie kochana. Pamiętaj! Zawsze możesz na nas liczyć! Proszę wróć… Kocham Cię. Twoja siostra Anita2.
W oczekiwaniu na informacje o siostrze lub jej odnalezienie Anita prawie codziennie zerka na grupy internetowe, gdzie publikowane są wizerunki osób zaginionych. „Staram się wspierać, pomagać, myśleć o innych rodzinach, które znalazły się w podobnej sytuacji. Dokładnie wiem, co czują, i nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Nawet śmierć bliskiej osoby w dłuższej perspektywie jest mniej bolesna niż ciągłe czekanie na kogoś w niepewności, niż niewiedza, co się z nią dzieje, co się wydarzyło”. Siostra Sabiny podkreśla, że nieobecność osoby zaginionej to bardzo trudny stan – ponieważ nie ma jej z nami, ale żałoby, która zamyka jakiś etap, nie można przeżywać, bo w głowie jest ciągle myśl: „Ona żyje!”, albo – z biegiem lat – „A jeśli ona jednak żyje?”.
Kiedy na koniec pytam Anitę o radę dla rodzin, które nagle muszą mierzyć się z zaginięciem najbliższej osoby, słyszę: „Każda sytuacja jest inna, ale nie można ustawać w poszukiwaniach i tracić choćby resztek nadziei. Gdybym się dziś poddała, to ciągle towarzyszyłoby mi uczucie porażki, to mogłoby być również niszczące. Czułabym się przegrana”.
Aktualizacja:
W lipcu 2023 roku Sabina Konradt na wniosek rodziny została sądownie uznana za zmarłą. Decyzja sądu pozwoliła rodzinie uregulować sprawy spadkowe. Jej siostra Anita w podcaście Radia Zet Materiał Dowodowy podkreśla, że to tylko decyzja formalna, bo nie spocznie, dopóki nie znajdzie Sabiny żywej lub martwej. Zawsze będzie na nią czekać i liczy, że kiedyś siostra się odnajdzie.
1 Obowiązujące Zarządzenie nr 48 Komendanta Głównego Policji z dnia 28 czerwca 2018 r. w sprawie prowadzenia przez Policję poszukiwania osoby zaginionej wyróżnia trzy poziomy poszukiwań:
Poziom I – dotyczący osoby, której zaginięcie związane jest z realnym, bezpośrednim występowaniem zagrożenia dla jej życia, zdrowia lub wolności. Są to między innymi dzieci w wieku do 10 lat, osoby w wieku od 11 do 13 lat zaginione po raz pierwszy, osoby niezdolne do samodzielnej egzystencji, wymagające stałego przyjmowania leków, których brak przyjęcia w odpowiednim czasie stanowi zagrożenie życia, osoby zaginione w związku z realnym podejrzeniem popełnienia na ich szkodę przestępstwa przeciwko życiu lub wolności, osoby, których zachowanie w realny sposób wskazywało na bezpośredni zamiar popełnienia samobójstwa.
Poziom II – dotyczący osoby, której zaginięcie związane jest z uzasadnionym podejrzeniem wystąpienia ryzyka zagrożenia dla jej życia, zdrowia lub wolności. Są to na przykład osoby deklarujące po raz kolejny zamiar popełnienia samobójstwa, osoby zdolne do samodzielnej egzystencji, ale wymagającej opieki i stałego przyjmowania leków, których nieprzyjęcie może spowodować zagrożenie zdrowia, zaginieni za granicą Rzeczypospolitej Polskiej, wobec których istnieje uzasadniona potrzeba udzielenia pomocy w celu ochrony ich życia, zdrowia lub wolności.
Poziom III – dotyczący osoby, której zaginięcie nie jest związane z bezpośrednim oraz uzasadnionym zagrożeniem dla jej życia, zdrowia lub wolności. Dotyczy to na przykład osoby wyrażającej wolę zerwania kontaktów z rodziną, osoby, która oddaliła się z miejsca zamieszkania w wyniku nieporozumień rodzinnych, co do której nie jest możliwe ustalenie przyczyn lub okoliczności zaginięcia, osoby, z którą brak jest kontaktu, a która deklarowała chęć wyjazdu, lub jej zaginięcie związane jest z wyjazdem albo pobytem za granicą Rzeczypospolitej Polskiej, osoby niewymagającej stałej opieki medycznej lub stałego przyjmowania leków, która samowolnie oddaliła się z placówki opiekuńczej, leczniczej lub innej placówki (przyp. red.).
2 Treść listu Anity opublikowano między innymi w mediach społecznościowych Fundacji ITAKA, zob. https://www.facebook.com/watch/?v=1015496368927414 lub https://youtu.be/wM5yPAJFK2c
„W głowie pojawiają się ciągle retrospekcje z czasów, kiedy Asia przyjeżdżała do nas… To jest trudne, bo bardzo chciałabym jej opowiedzieć, co się u mnie wydarzyło dziś czy przez ostatnie pół roku. Porozmawiać jak siostra z siostrą. Chciałabym po prostu wziąć telefon i do niej zadzwonić, a wiem, że nie mogę…”
Joanna Felczak zaginęła we wrześniu 2020 roku. Ostatni raz zarejestrowały ją kamery monitoringu przy schronisku górskim Murowaniec na Hali Gąsienicowej w Tatrach. Ruszyła wielka akcja poszukiwawcza w górskim terenie. Kilka miesięcy po zaginięciu Joanny, na jednej z parkowych ławek w Katowicach siadam z jej siostrą – Kamilą.
Przed zaginięciem siostry Kamila spotykała się z tematem zaginięć sporadycznie. Tylko wtedy, kiedy w internecie pojawiały się nagłówki „Zaginął”, „Zaginęła”. Otwierała link i gdy czytała, że nie ma śladów tej osoby, nikt nic nie wie, nikt nic nie słyszał, to wydawało jej się to abstrakcyjne! Wspomina, że zadawała sobie pytanie: „Jak to, takie sytuacje w XXI wieku? Wcześniej nie było kamer, telefonów, całej elektroniki, która może pomóc człowieka odszukać, ale dziś?!”. Kamila nie umiała sobie tego wyobrazić, zaginięcia nie istniały w jej świadomości. Nigdy się z nimi nie zetknęła osobiście i nie myślała, że to tak ciężkie doświadczenie.
Joanna nie była górską pasjonatką, raczej osobą, która jak wielu z nas szuka czasami w górach wytchnienia. „Siostra często wyjeżdżała gdzieś sama, więc o niektórych wyjazdach dowiadywałam się dopiero po jej powrocie. Asia nie miała zwyczaju dzwonić z miejsc, które odwiedzała, czy wysyłać zdjęć. Zdarzało się to bardzo sporadycznie, na przykład podczas jej pierwszego zeszłorocznego (2020 rok) wyjazdu w góry, po zniesieniu niektórych obostrzeń covidowych. Mówiła wtedy, że jedzie, że ma wykupiony nocleg, zastanawiała się, jaka będzie pogoda. Chciała wyjechać, żeby odpocząć” – opowiada Kamila. Joanna zameldowana była u siostry w Katowicach, ale wynajmowała kawalerkę w Warszawie. Mieszkała tam sama i kilka pierwszych miesięcy pandemii spędzone w odosobnieniu nie wpłynęły na nią dobrze. Nic przecież nie zastąpi codziennej rozmowy z drugim człowiekiem – żaden komunikator czy telefon. To nie jest to samo.
Tata sióstr mieszka pod Kielcami, Kamila – z rodziną w Katowicach. Asia często bywała u siostry, ale w okresie pandemii pojawiła się u niej dopiero przy pierwszym zmniejszeniu restrykcji, czyli w okolicach czerwca. Mniej więcej w sierpniu Asia była jeszcze w górach z koleżanką z byłej pracy i podobno całkiem nieźle sobie radziła, choć ogólnie nie miała jakiegoś wielkiego doświadczenia w chodzeniu po górach.
„Na temat jej kolejnego, samotnego wyjazdu we wrześniu ja i tata nie wiedzieliśmy zbyt wiele. Asia wspomniała tylko w pracy, że kupiła bilet na Kasprowy Wierch, i mówiła o chęci wejścia na Świnicę, a kiedy rozmawiałam z nią tydzień przed wyjazdem, nie wspominała o konkretnych planach”. Informacja o Świnicy, zdobyta po czasie, trochę Kamilę zaskoczyła. Szczyt nie jest łatwy, zwłaszcza dla osób uprawiających raczej rekreacyjną turystykę. Wybierając się na niego, trzeba mieć trochę doświadczenia w górach…
W niedzielę 20 września 2020 roku z samego rana Joanna opuściła swój pokój w pensjonacie w Zakopanem, zostawiając w nim część swoich rzeczy, łącznie ze sprzętem potrzebnym w górach. Około godziny 11.00–11.20 rozmawiał z nią jeszcze jej tata. „Po zaginięciu tata wspominał, że słyszał jakiś szum w tle – myślał, że to dźwięki ze schroniska, ale według tego, co udało się nam ustalić, Asia wyszła ze schroniska trochę wcześniej; z tatą rozmawiała zatem być może pod schroniskiem, gdzie również było dużo ludzi, albo już na szlaku”.
Informacja o zaginięciu Joanny pojawiła się nagle. Siostry zazwyczaj rozmawiały ze sobą raz w tygodniu, Kamila zaplanowała telefon na poniedziałek po pracy. Zanim zdążyła to zrobić, do drzwi jej mieszkania zapukało dwóch policjantów. „Powiedzieli, że siostra zostawiła rzeczy w pokoju w pensjonacie w Zakopanem, nie wymeldowała się i nie wiadomo, co się z nią dzieje. Pytali, czy Asia nie przebywa u mnie”.
Okazało się, że kobieta miała się wymeldować z miejsca noclegu w poniedziałek około 10.00–11.00, a gdy tak się nie stało, właściciel postanowił wejść do pokoju, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zasłabła, czy nic się jej nie stało. W środku nikogo nie było, więc wezwał policję. Policja pobieżnie przejrzała walizkę i poprosiła właściciela pensjonatu, żeby czekał, aż ktoś z rodziny się z nim skontaktuje, albo żeby odesłał walizkę na własny koszt.
„To nie znaczyło, że policja zaczęła szukać Asi” – zaznacza Kamila. – „Żeby rozpocząć poszukiwania, musi się pojawić formalne zgłoszenie, którego może dokonać tylko rodzina. W związku z tym zaraz po wizycie policjantów zadzwoniłam do taty, żeby zapytać, czy może on coś wie. Był tak samo zaskoczony jak ja. Szybko pojechał na najbliższy posterunek policji, żeby złożyć zawiadomienie o zaginięciu. Cała machina ruszyła we wtorek, a policja z psami zaczęła szukać Asi dopiero w środę”.
Sprawę zaczęła prowadzić policja w Zakopanem, ale ponieważ Asia mieszkała w Warszawie, to po czasie przejęła ją stołeczna komenda. Działania były zatem rozdzielone – część czynności wykonała policja w Zakopanem (pobrali jakieś próbki, być może zabezpieczyli jakieś ślady), a resztą miała zająć się policja w stolicy.
Do Zakopanego pojechał również tata sióstr. Chciał pomóc na miejscu i odebrać rzeczy Joanny. Tak też się stało – policja stwierdziła, że może zabrać rzeczy córki. „To było w środę albo w czwartek, a już w piątek policjanci zadzwonili do nas ponownie, mówiąc, że jednak walizka będzie im jeszcze potrzebna i trzeba ją przywieźć. Tata był wściekły – jest starszym człowiekiem, przejazdy tam i z powrotem były dla niego wyczerpujące. Ostatecznie po walizkę przyjechali policjanci z Krakowa. Do dzisiaj nie wiemy, do czego była im ponownie potrzebna, ale po jakimś czasie odesłano ją wraz z laptopem, który zabezpieczono do badań w wynajmowanym mieszkaniu w Warszawie”.
Telefon Asi aktywny był do wtorku, 22 września, mniej więcej do 14.00. „Staram się zrozumieć policję, procedury, które mają, ale nie do końca potrafię, bo uważam, że te formalności zjadają sporo cennego czasu w pierwszych bardzo ważnych godzinach po zaginięciu. Do momentu, kiedy telefon jeszcze działał, można było zrobić więcej” – twierdzi Kamila. Telefon zalogował się w rejonie Hali Gąsienicowej, jednak próby połączenia nie powiodły się, a wieczorem nie było już sygnału. Wyznaczono teren ostatniego logowania telefonu, który znajdował się poza szlakami, w trudno dostępnym, gęstym lesie. Ten obszar przeszukiwany był dwa albo trzy razy i nie znaleziono tam absolutnie niczego. W akcji brały udział psy tropiące – one również nie podjęły tropu.
Trudno stwierdzić, czy dane dotyczące logowania były prawidłowe. Namierzanie telefonu w górach różni się od namierzania go w mieście, choćby ze względu na liczbę nadajników. W mieście czy jego okolicach jest ich stosunkowo dużo, ale w terenie, gdzie przebywała Asia, były dwa. Jeden na Kasprowym, drugi – przy Schronisku na Murowańcu. „Ktoś powiedział mi, że błąd w lokalizacji telefonu w górach może sięgać nawet 15–20 kilometrów, jest też wątpliwość, czy to było faktyczne miejsce ostatniego logowania, czy być może tylko jakieś odbicie fal…”. W czasie naszej rozmowy siostra zaginionej zastanawia się również, dlaczego Asia nie pojechała na Kasprowy, mimo że miała bilet. Dlaczego zmieniła plan? Takie pytania w górach pozostają bez odpowiedzi.
Na temat ustaleń policji rodzina nie wiedziała zbyt wiele. „Kiedy pytałam policjanta prowadzącego sprawę w Warszawie, czy siostrę zarejestrowała kamera na Kasprowym Wierchu, to on odpowiadał, że sprawą monitoringu zajmowała się policja w Zakopanem, a od policji w Zakopanem dowiedziałam się, że »sprawa się toczy«”. Rodzina postanowiła więc złożyć wniosek o dostęp do akt sprawy, żeby zobaczyć, co policji udało się ustalić. Wniosek został bardzo dobrze uzasadniony i przygotowany, bo nie miało znaczenia to, że składa go najbliższa rodzina. Prawnik, który zgodził się pomóc Kamili i jej tacie, stwierdził, że fakt bycia rodziną nie będzie żadnym argumentem i taki wniosek zaraz zostanie odrzucony. Ostatecznie siostra zaginionej napisała to uzasadnienie dzięki wielu osobom, które jej pomagały; jak zaznacza – sama by tego nie udźwignęła.
„Jak człowiek dowiaduje się, że jego bliski zaginął, to jest takie uczucie, jakby wpadł do studni. Nie wie, co ma zrobić ani w którą stronę się odwrócić, żeby znaleźć jakiś promyk światła. Kuzynka zaproponowała mi, żebym napisała post na swoim profilu na Facebooku oraz żebym udostępniła go na profilu Joanny, bo może ktoś coś wie, może pomóc. Wtedy to zgłosiło się do mnie kilka grup na Facebooku, które pomagają rodzinom osób zaginionych. Bardzo doceniam ich pracę oraz wsparcie, bo pomoc państwa kończy się wraz ze zgłoszeniem na policję” – dodaje Kamila.
Służby jako ta publiczna pomoc przyjmują zgłoszenie i w zależności od tego, na kogo się trafi, szukają mniej lub bardziej sprawnie. Innej pomocy od państwa nie ma. „Żeby unieważnić prawo jazdy siostry, musiałam zasięgnąć porady prawnika, bo nie miałam pojęcia, jak to zrobić; w przestrzeni publicznej zaginięcia nie istnieją i człowiek nie ma pojęcia, z czym do kogo się zwrócić. Dowód osobisty można zastrzec – ale czy tylko swój, czy również członka rodziny? Na szczęście udało się, podobnie jak z kartą bankomatową Joanny – bo wiedziałam, w jakim banku miała konto”.
Prawnik, który pomagał rodzinie, powiedział im, że nie ma przepisów, które przewidywałyby na przykład zastrzeganie prawa jazdy przez osoby trzecie. „Jest kilka organizacji, które pomagają, ale w pierwszej chwili do głowy przychodzi tylko policja, nikt człowiekowi nie udostępnia takiej podstawowej wiedzy w pigułce, co należy robić. Jak siostra zaginęła, to nie miałam pojęcia od czego zacząć. Dobrze, że pomogli mi ludzie z grup na Facebooku, bo gdyby się zastanowić, to oni zastępują instytucje państwowe” – mówi Kamila. Wspomina również, że sytuacja, która wydarzyła się na komisariacie, była dla niej kuriozalna: jej tata po zgłoszeniu zaginięcia dostał od policjanta tylko numer sprawy, na tym się skończyło. Dopiero gdy rodzina zgłosiła sprawę do Fundacji ITAKA, to okazało się, że zgłaszający powinien dostać na komisariacie potwierdzenie zaginięcia. W związku z tym ojciec pojechał raz jeszcze na policję, upomniał się i dopiero wtedy wydano mu dokument…
Rodzina Joanny wsparcie otrzymała również od grup ratowniczych z Podhala, Knurowa, Myślenic oraz od masy wolontariuszy, którzy sami się organizowali po to, żeby pójść w góry i sprawdzać miejsca, gdzie urwał się kontakt z Asią. Chętnych do pomocy było sporo, tylko wiedza pozostawała bardzo okrojona – siostra Joanny nie miała nawet informacji, którą drogę mogła obrać zaginiona, wychodząc ze schroniska. W związku z tym, mimo braku pozwolenia, ochotnicy szukali na własne ryzyko również poza szlakami. „Nie jestem za łamaniem prawa i szanuję wszelkie przepisy, ale tutaj one ograniczyły pole działania ludzi, którzy z dobrego serca chcieli wesprzeć działania innych służb. Mimo wszystko przeszukano wielki teren w obrębie Tatr i nie znaleziono żadnego śladu, nic, co mogłoby świadczyć, że była w tamtym miejscu” – mówi Kamila. Istniało również podejrzenie, że Asia z jakiegoś powodu zeszła na stronę słowacką, więc rodzina wraz z wolontariuszami przygotowała plakaty po słowacku i rozlepiała je po drugiej stronie Tatr. Bezskutecznie.
Poszukiwania są kosztowne, więc Kamila uruchomiła zbiórkę środków, która spotkała się ze sporym odzewem. „Nawet jeśli ktoś działa za darmo, to jednak nocleg, jedzenie i kilka złotych na paliwo mu się należą. Poszukiwania były prowadzone w ciężkich warunkach, nawet gdy spadł pierwszy śnieg, w trudno dostępnych miejscach, po wiele godzin dziennie, więc chyba nikt nie pozwoliłby, żeby ci ludzie wracali jeszcze pięć godzin do domu” – wyjaśnia.
W poszukiwaniach brał udział także helikopter; Kamila nie ma informacji o tym, jak to się stało, że ktoś podjął decyzję o jego użyciu. Podejrzewa, że informacja o zaginięciu Joanny trafiła na jakiegoś dobrego człowieka. Niestety, jego praca nie wniosła nic nowego do sprawy, podobnie jak udział rodziny w programie Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Po emisji odcinka pojawiały się co prawda różne sygnały od widzów, ale ostatecznie one również nie doprowadziły do przełomu w sprawie.
Na pewnym etapie poszukiwań ratownicy TOPR-u zaczęli apelować do turystów, żeby przesyłali swoje zdjęcia z tamtego dnia. Liczyli, że być może na którymś, w tle przypadkowo znalazła się Joanna. To pozwoliłoby zawęzić poszukiwania. Apel spotkał się z dużym odzewem. Przebrnąć przez te zdjęcia Kamili pomogli ludzie, którzy wymieniali się informacjami o zaginięciu na specjalnie utworzonej grupie na Facebooku. Przeglądali te zdjęcia, wyostrzali, przyglądali się szczegółom. Była to mrówcza praca, bo rodzina nie wiedziała, jak Joanna była ubrana, wychodząc w góry. W pensjonacie nie było żadnych kamer, więc to, jak Asia mogła wyglądać tego dnia, rodzina musiała na początku odtworzyć na podstawie tego, co przez krótkie chwile podczas śniadania widział gospodarz pensjonatu. Na śniadaniu Asia nie była sama, więc gospodarz nie skupiał na niej uwagi na tyle, żeby szczegółowo opisać jej ubiór. Dopiero później, dzięki informacji na Facebooku, do rodziny odezwała się koleżanka Joanny, która miała zdjęcia z ich sierpniowego wypadu w góry. To była kolejna podpowiedź, jak Asia mogła być ubrana w takim terenie – poszukiwano blondynki w niebieskim ubraniu.
Potem pojawiło się nagranie ze schroniska na Murowańcu i dopiero na jego podstawie udało się ustalić, jak dokładnie wyglądała zaginiona. „Nie zdawałam sobie sprawy, że zdjęcia z kamer monitoringu są tak niewyraźne; myślałam, że wyglądają jak na filmach – ostre, czytelne. Gdy policja podsyłała mi zdjęcia z monitoringu z Zakopanego i pytała, czy to może być Asia, to mówiłam, że nie, bo niby figura ta sama, ale na przykład włosy wyglądały zupełnie inaczej” – opowiada siostra zaginionej. Dopiero później okazało się, że na jednym z nich faktycznie była Asia, ale widziana z tyłu, z innego kąta, słońce odbijało jej się na włosach.
Od policji Kamila otrzymywała tylko wycinki filmów z kamer, żeby potwierdzić, czy to zaginiona. Siostra Joanny wspomina, że raz bardzo się pomyliła. Dostała fragment nagrania z zupełnie innego rejonu Tatr, ale kobieta na wideo wyglądała bardzo podobnie – miała maseczkę pod sam nos, blond włosy, budowę ciała podobną do Asi, tylko jakoś inaczej się zachowywała. Kamila przychylała się do tego, że to zaginiona – ostatecznie okazało się jednak, że była to inna osoba.
„Pytaliśmy, czy możemy dostać również zapis logowań do stacji bazowych, wskazujący, jak w ciągu weekendu przemieszczał się telefon Joanny. Padła odpowiedź, że to jest tylko do celów śledztwa. Podobnie było z zestawieniem połączeń z soboty i niedzieli. Wszystko, o co pytałam, było tylko »do celów śledztwa«, z którego niewiele wynikało, a gdy dzwoniłam na policję, to słyszałam, że jak będą mieć coś nowego, to zadzwonią. Nie dzwonili”.
W połowie października 2020 roku wstrzymano poszukiwania w górach. Warunki pogodowe bardzo się wtedy pogorszyły, w tamtym terenie zrobiło się bardzo ślisko. Było zbyt niebezpiecznie, żeby kontynuować poszukiwania, tym bardziej że ciągle nie udało się zawęzić obszaru, po którym mogła się poruszać Joanna. Na tamtą chwilę wiadomo było, że Asia wyszła ze schroniska w kierunku rozwidlenia czterech szlaków, ale nie wiadomo było, który szlak obrała. Po obejrzeniu wszystkich dostępnych materiałów nie dało się tego jednoznacznie stwierdzić. Na niektórych zdjęciach widać było jakąś postać ubraną na niebiesko, ale nie można było nawet określić, czy jest to kobieta, czy mężczyzna – ujęcia nie dało się bardziej wyostrzyć.
Kamila przez całe nasze spotkanie wyraża wielką wdzięczność dla wolontariuszy. „Dla rodzin osób zaginionych akcja poszukiwawcza jest nie do zrobienia samemu. Gdyby nie rzesza osób, to nigdy nie udałoby się w miarę dokładnie sprawdzić tak trudnego obszaru”. Dodaje też, że nie miała pojęcia, jak wielka jest skala zaginięć w Polsce. „Dopóki człowieka nie dotyka jakiś problem, to myśli, że jest to marginalne zjawisko, które nigdy nie będzie go dotyczyć. Głowa nie przyjmuje do wiadomości, że ktoś tak po prostu rozpływa się w powietrzu”. Siostra zaginionej dzięki uprzejmości bezinteresownych osób otrzymała psychologiczną pomoc na telefon. Również za nią jest bardzo wdzięczna.
W październiku 2020 roku Asi kończyła się umowa najmu mieszkania, Kamila i ich tata zabrali więc jej rzeczy z Warszawy. Część z nich kobieta przetransportowała do siebie i przeglądała je godzinami, licząc, że trafi na coś, co będzie mogło się przydać. „Temat zaginięcia bliskiej osoby na początku jest bardzo na powierzchni, zajmuje cały wolny czas. Całe tygodnie spędziłam przy komputerze, siedziałam przy klawiaturze po nocach, pisząc z osobami, które mi pomagały, z którymi szukałam jakichś pomysłów, analizowałam materiały. W końcu któregoś dnia przyszła do mnie dziewięcioletnia wtedy córeczka i powiedziała: »Mamo, bo ty ciągle nie masz dla mnie czasu«. Zrobiło mi się wtedy strasznie przykro. Córka miała rację”.
„Ta niepewność jest najgorsza. Nie wiadomo, co się wydarzyło. Kiedy, jeśli w ogóle, pojawią się jakieś informacje. Wiem, że jak traci się bliskich, to jest to bardzo trudne, ale jak osoby nie ma i nie wiemy, co się z nią stało, to jest podwójnie obciążające… Nie wiem, czy kiedykolwiek się czegoś dowiemy…” – mówi Kamila i dodaje: „W głowie pojawiają się ciągle retrospekcje z czasów, kiedy Asia przyjeżdżała do nas… To jest trudne, bo bardzo chciałabym jej opowiedzieć, co się u mnie wydarzyło dziś czy przez ostatnie pół roku. Porozmawiać jak siostra z siostrą. Chciałabym po prostu wziąć telefon i do niej zadzwonić, a wiem, że nie mogę…”.
Bardzo trudne były też Święta. Siostra Joanny wspomina, że dotychczas ten czas kojarzył jej się ze spokojem, a tu nagle jedno zdarzenie cały ten spokój zburzyło. „Mam córkę, kilkuletnią, i dla niej oczywiste było, że w święta Bożego Narodzenia ciocia przyjeżdża do nas… Te święta były strasznie puste, spędzałam je z rodziną, ale towarzyszyło mi uczucie trudne do opisania, takiego braku. Asia była osobą skrytą, ale ja cały czas próbuję zrozumieć, dlaczego nic nie powiedziała nam o tym wyjeździe? Może chciała nam zrobić niespodziankę i po powrocie opowiedzieć o zdobyciu Świnicy lub innego szczytu? Bardzo dużo pytań, które czasami trudno jest ułożyć w głowie, a mało sensownych odpowiedzi” – mówi Kamila.
Siostra Asi przyznaje, że kiedy dowiedziała się o zaginięciu, to cały czas myślała, że to jest tylko zły sen, że zaraz się obudzi i okaże się, iż to wszystko się nie wydarzyło. Cały czas miała nadzieję, że to wszystko szybko i dobrze się rozwiąże i życie dalej będzie się normalnie toczyć… Po pół roku okazało się, że mimo ogromu pracy i wysiłku wielu ludzi dalej jest praktycznie w tym samym miejscu. Nadzieja jednak z niej nie ulatywała.
W momencie, w którym rozmawiamy, Kamila jest bogatsza o szereg doświadczeń w temacie zaginięć. Teraz już wie, jak ważne jest posiadanie zdjęcia osoby, które można wykorzystać na plakat, bo nie wszyscy mają media społecznościowe. Jej zdaniem duże znaczenie ma czas, liczy się też rozesłanie informacji w mediach społecznościowych, udostępnienie zdjęcia zaginionej osoby. W jej przypadku dopiero po kilku dniach właśnie poprzez Facebooka odezwała się do nich koleżanka Asi z sierpniowego wyjazdu i przekazała rodzinie zdjęcia, które dały wiedzę o tym, w co kobieta mogła być ubrana. Dopiero wtedy policjanci i poszukujący Joanny bliscy mogli zweryfikować początkowe informacje, które dostali od właściciela pensjonatu… Kamila uważa, że pewne rzeczy można było przyspieszyć oraz że ludzie i przepływ informacji to jest ogromna siła. Wcześniej nie miała o tym pojęcia.
W czerwcu 2021 roku w rejonie Granatów zostały odnalezione między innymi ubranie i rzeczy należące do Joanny oraz ludzkie szczątki. Rodzina zleciła badania DNA. Pod koniec listopada 2021 roku Kamila napisała na facebookowym profilu skupiającym osoby zainteresowane wsparciem poszukiwań Joanny: „Otrzymaliśmy dziś informację na temat wyników badań DNA szczątków znalezionych w Tatrach w czerwcu tego roku. To Asia”.
3 Cytat z ks. Józefa Tischnera.
25 maja obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. Jego symbolem jest kwiat niezapominajki. Przy tej okazji w Polsce często wspominana jest sprawa zaginięcia dziewięcioletniej Beaty Radke z Poznania. Poszukiwania trwają od kwietnia 1975 roku. Dziewczynka wyszła na lekcje religii do salki katechetycznej, do przejścia miała 800 metrów. Nigdy nie dotarła na miejsce, a na bazie jej zaginięcia powstała legenda „czarnej Wołgi” porywającej dzieci.
Do dziś nie wyjaśniono również sprawy Anny Jałowiczor – dziewczynka w momencie zaginięcia miała 10 lat. 24 stycznia 1995 roku bawiła się na przyjęciu karnawałowym zorganizowanym w simoradzkiej podstawówce. Niestety nigdy z tej zabawy nie wróciła do domu, a w jej historii przez lata namnożyły się trudne pytania bez odpowiedzi – rozmawiam o nich z bratem dziewczynki.
Według danych policji co roku w Polsce dochodzi do zaginięcia od czterech do siedmiu tysięcy dzieci, natomiast jak podaje organizacja Global Missing Kids – tylko w Stanach Zjednoczonych rocznie znika ich pół miliona. W ciągu pierwszych 14 dni po zaginięciu udaje się odnaleźć 95 procent z nich – pozostaje jednak grupa zaginionych, w których przypadku powstają tylko hipotezy i domysły dotyczące ich losów. W tych pięciu procentach mieści się historia Ani.
Dziewczynka miała mało czasu na przygotowanie się do imprezy karnawałowej – zabawa zwykle organizowana była dla innej grupy wiekowej, ale w ostatniej chwili kryteria zostały zmienione. Ania, wychodząc ze szkoły około 14.00, zapytała babcię, która pracowała w placówce jako woźna, czy może się wybrać na przyjęcie. „Babcia na początku nie chciała się zgodzić, ale po namowach jednak zezwoliła na wyjście, zaznaczając, że odbierze Anię ze szkoły około 19.00, gdy będzie wracała od rodziny. Ania nie chciała na to przystać, prosiła, żeby babcia pozwoliła jej wracać z koleżanką” – opowiada Dominik, brat Ani. „Wszystko działo się szybko i z tego pośpiechu doszło do nieporozumienia: nie wiadomo było, kto, jak, z kim i o której wróci do domu”.
Zdaniem niektórych, trasa, którą poruszała się Ania ze szkoły do domu, mogła budzić strach. Dominik tak nie uważa – jego zdaniem niepokój mogło budzić jedynie to, że w ten feralny wieczór Ania szła ścieżką sama, a inne dzieci ruszyły w przeciwnym kierunku. Wiąże się to z faktem, że Simoradz to typowa śląska miejscowość, gdzie domy są porozrzucane – nie ma jednej drogi i domów po jej lewej i prawej stronie, jak często bywa w małych miejscowościach.
Z zeznań ówczesnych świadków wynika, że do pewnego momentu Ania szła w stronę domu z kolegą z klasy. Znała go pół roku, czyli od momentu, gdy rodzeństwo zamieszkało w Simoradzu. Przeszli około 30 metrów, gdy Ania powiedziała koledze, że teraz pójdzie już sama. On się odwrócił, dołączył do innych kolegów i nie spoglądał do tyłu. „Nie ma w aktach informacji, czy Ania argumentowała jakoś chęć samotnego kontynuowania pozostałej trasy. Wtedy ten dziesięcioletni chłopak powiedział niewiele, ale ciężko było wymagać od niego dłuższych wspomnień dotyczących tej krótkiej sytuacji” – tłumaczy Dominik.
W sprawie pojawił się szereg poszlak. Jedni świadkowie uważali, że na zabawie karnawałowej Ania bawiła się świetnie, inni, że patrzyła w okno, jakby na kogoś czekała. Brat zaginionej akurat w tym zachowaniu upatruje oczekiwania na babcię, która miała przyjechać po Anię około 19.00, a zabawa kończyła się godzinę później, ale opowiada również, że nauczyciel obecny na tym wydarzeniu wspomniał, że Ania raz lub dwa razy przyszła zapytać o godzinę, podczas gdy dzieci obecne na zabawie mówiły, że Ania ciągle patrzyła na zegarek.
W zeznaniach znalazła się również informacja o samochodzie marki Fiat lub Łada, który miał kręcić się po okolicy, podobno na numerach rejestracyjnych byłego województwa bielskiego. „Pani sołtys widziała auto dwukrotnie – pierwszy raz około godziny 20.00 w dniu zaginięcia Ani, koło kwiaciarni, która sąsiaduje ze szkołą. Auto jechało okrężną drogą w kierunku, w którym szła Ania. Pani sołtys poszła drogą asfaltową w kierunku, w którym pojechało auto. Przeszła około 200 metrów i znalazła się jakieś 40 metrów za samochodem, który ustawił się pod latarnią” – wyjaśnia brat zaginionej. W okolicach tego miejsca Ania miała wyjść z bocznej drogi, żeby dojść do kolejnej ścieżki. Kobieta zeznała, że samochód stał tyłem do niej, więc nie zauważyła żadnych szczegółów. Usłyszała jedynie krzyk dziecka, zobaczyła zatrzaskujące się drzwi i odjeżdżające auto. Nie uznała, że wydarzyło się coś, o czym należy szybko powiadomić policję. Wróciła do domu oddalonego od tego miejsca o około 70 metrów i dopiero gdy o zaginięciu Ani zaczęto mówić w Simoradzu, to podzieliła się swoją obserwacją z innymi.
Brat zaginionej opowiada, że niedawno dostał materiał z początku lat dwutysięcznych, przygotowywany na potrzeby telewizji. „Program nie został nigdy wyemitowany. Wypowiada się w nim dorosła kobieta, jedna z tych, które wiele lat wcześniej zeznawały, że na około tydzień przed zaginięciem Ani były zaczepiane przez dwóch mężczyzn poruszających się fiatem lub ładą. Wówczas kobieta bardzo szczegółowo opisywała, jak ci mężczyźni wyglądali, jak byli ubrani, co mówili, gdzie przed nimi się schowała, że się kłócili, a ona zdołała uciec, natomiast po latach przedstawiła przed kamerą wersję zbliżoną, ale moim zdaniem już zupełnie niespójną, znacznie różniącą się od zeznań złożonych tuż po zaginięciu Ani. To może pokazywać, że w zeznaniach niektórych osób znaczącą rolę odgrywała wyobraźnia”. Brat zaginionej mówi, że sporo rzeczy go dziwi, ale daleki jest dziś od oceniania ówczesnej postawy kogokolwiek, zwłaszcza dzieci – tłumaczy sobie, że być może ktoś chciał na chwilę zaistnieć w środowisku przy okazji tej historii.
Z dnia zdarzenia mój rozmówca pamięta tylko ciemny pokój i niebieskie światła odbijające się w szybie. „Babcia wspominała, że ciągle wtedy płakałem” – dodaje. Przez kolejne lata sprawa zaginięcia starszej siostry stale mu towarzyszyła – dziś uważa, że zbyt długo dorastał do tego, żeby doprowadzić ją do etapu, na którym jest teraz.
Najpierw, około 2008/2009 roku, Dominik próbował nawiązać kontakt z krakowskim Archiwum X. „Napisałem do nich list, wysłałem materiały, którymi dysponowałem. Po dwóch latach dostałem odpowiedź, do której dołączone były również przeprosiny za tak długi czas oczekiwania na reakcję. Niestety ze względów formalnych ekipa z Krakowa musiała odmówić zajęcia się sprawą, ale zaprosiła mnie do Krakowa po odbiór materiałów. Miałem okazję trochę porozmawiać z nimi o poszukiwaniach. Potem szukałem wsparcia u cieszyńskiej policji, u której spotkałem się z niezrozumieniem. Dopiero kilka lat później, w 2017 roku, sprawą zajęło się katowickie Archiwum X. Wtedy nabrałem nowych nadziei na rozwiązanie sprawy i zdecydowanie wzmogłem działania dotyczące poszukiwań Ani”.
W sierpniu 2022 roku podczas dożynek Dominik wraz z przyjaciółmi rozdawał ulotki i rozwieszał plakaty dotyczące zaginionej siostry. Jak wspomina, w pamięć zapadła mu reakcja księży z dwóch parafii. „Pierwszy stwierdził, że nie wywiesi plakatu w gablocie, bo jest za duży, co moim zdaniem nie było prawdą, a drugi wziął plakat i dodał, że wywiesi go później. Ostatecznie tak się nie stało, więc rodzice zapytali księdza dlaczego”. Jak relacjonuje Dominik, ksiądz odpowiedział, że inaczej się umawiał z ich synem – nie wie, dlaczego duchowny okłamał jego rodziców. Takie sytuacje nie zmieniają jednak opinii brata zaginionej – mężczyzna uważa, że akcja z plakatami lub każda inna, która pobudza zainteresowanie sprawą, jest istotna, bo może trafić się ktoś, kto w końcu podsunie właściwy trop.
Dominik założył również zbiórkę środków na rzecz poszukiwań siostry, która miała między innymi odświeżyć zainteresowanie medialne tą sprawą, być pretekstem do rozpowszechniania informacji o zaginionej dziewczynie. Do dziś zdarza się, że ktoś czasami zadzwoni z jakąś wiadomością na osobny numer, który Dominik podał w opisie zbiórki.
„W okolicach grudnia 2022 roku na ten numer zadzwonił do mnie ktoś z bardzo konkretną informacją, podając między innymi miejsce, gdzie podobno jest zakopane ciało Ani. Przekazałem policji to, czego dowiedziałem się od informatora, i czekam już trzeci miesiąc na działania” – irytuje się na bierność funkcjonariuszy Dominik. Nieoficjalnie dowiedział się, że do czasu naszego spotkania nie wydano zgody na podjęcie żadnych kroków, bo taka informacja dla osób decyzyjnych w policji nie jest warta angażowania dodatkowych środków finansowych, wynajmowania sprzętu i sprawdzania. „Dla nas jest to bardzo trudne do zrozumienia, że tak spójna informacja nie jest weryfikowana. Dziwi mnie to, że w przypadku mojej siostry nie można przekopać kawałka ziemi, a w innych sprawach jest zgoda na przeoranie koparką znacznego fragmentu plaży w dużym kurorcie”.
Rodzice Ani i Dominika, Krystyna i Bolesław Jałowiczorowie, po zaginięciu córki działali w amoku. Nikt nie wyszedł do nich z pomocną dłonią, nie było wówczas żadnego wsparcia psychologicznego ani edukacji, co robić w takich sytuacjach. Nie było również Fundacji ITAKA czy takich programów, jak Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…, przy których pracują eksperci służący pomocą. Od Krystyny i Bolesława odsunęli się też znajomi – Dominik próbuje tłumaczyć to tak, że ludzie nie chcieli pomagać, żeby przypadkiem bardziej nie zaszkodzić. Ale nie pomogli również specjaliści – w tym cieszyńska policja, która po prostu po trzech miesiącach zamknęła sprawę. „Rodzice nie mieli wtedy wiedzy, co robić, żeby sprawa nie została zamknięta, nie wiedzieli, jak efektywnie walczyć o kontynuowanie działań. Poza tym wśród pracowników szkoły i dużej części mieszkańców dało się wyczuć trwającą do dziś zmowę milczenia. Jeśli ludzie coś mówili, to zwykle poza nami”. Dla przykładu Dominik przypomina fragment tekstu z „Gazety Wyborczej”, z którego rodzice dowiedzieli się, że były zbierane pieniądze na okup za Anię:
Rodzice Ani jeżdżą po całej Polsce, szukają kolejnych wróżbitów. Dyrektor szkoły wpadł na pomysł, żeby za wskazanie miejsca pobytu lub odnalezienie Ani wyznaczyć nagrodę. Chętnych, by dołożyć się do niej nie brakowało. Dał wójt gminy Dębowiec, dała RSP Wyzwolenie, księża ewangelicki i katolicki. Suma jest bardzo duża, ale ofiarodawcy nie chcą ujawniać jej wysokości, by ewentualny porywacz nie podbijał stawki. Do wszystkich jeździł dyrektor szkoły.
– Pieniądze dawali bardzo chętnie, bez żadnych spotkań zarządów czy konsultacji. Wiedzieli, na jaki cel – mówi Trzciński. W Simoradzu mieli robić bal karnawałowy. Dochód miał być przeznaczony na zakup pomocy naukowych do szkoły.
– W tej sytuacji ludzie zdecydowali, że zrobią bal bez balu – opowiada dyrektor. Orkiestra nie zagrała, nikt nie zatańczył, a ponad 5 mln starych złotych za bilety zostało dla szkoły4.
Do dziś rodzina zaginionej dziewczynki nie wie, co się z tymi środkami stało.
Przez piętrzące się trudności i bierność służb rodzice Ani stracili wiarę w szybkie rozwiązanie sprawy i zaczęli żyć w stagnacji, która zmieniała się w sinusoidę z lepszymi i gorszymi momentami. „W domu o sprawie nie mówiło się często, ale temat cały czas żył obok nas” – opowiada Dominik. Najwięcej o starszej siostrze mówią mu zdjęcia – mają wielką moc pobudzania wspomnień. W pokojach było (i nadal jest) sporo fotografii Ani, mama namalowała jej portret. „Gdyby nie zaginięcie siostry, to rodzice na różnych płaszczyznach prowadziliby kompletnie inne życie. Mieli plany, marzenia, które zostały brutalnie zweryfikowane. Zdecydowanie zmieniło się również ich życie zawodowe i towarzyskie”.
Dominik wspomina, że tata jeździł po Polsce szukać pomocy między innymi u jasnowidzów, niektórzy sami się zgłaszali do rodziny zaginionej. Czasami chłopak wybierał się w podróż z tatą. Kiedy tata i brat ruszali w Polskę, mama czekała na Anię w domu. Wtedy, w 1995 roku, wydawało się, że to osiągalna pomoc, ale każdy jasnowidz miał inną wersję, inne spostrzeżenia, które ostatecznie nic w sprawie nie zmieniły. Dawały tylko poczucie, że coś się robi, a nie stoi w miejscu.
Lata leciały, a sprawa zaginięcia i wszystko, co się wokół niej działo, bardzo zmęczyło psychicznie rodziców Ani i Dominika. Wiele lat temu urwali kontakt z mediami – po tym, jak jedna z ekip telewizyjnych na początku lat dwutysięcznych robiła duży materiał o sprawie Ani. „Rodzice poświęcili dziennikarzom bardzo dużo czasu, ekipa długo przebywała w Simoradzu, jak również w naszym domu. Dali nam ogromną nadzieję na rozwiązanie sprawy, a skończyło się tylko świetnym materiałem do jednej z dużych gazet oraz brakiem emisji w telewizji. Później przez kilka lat usiłowałem odzyskiwać od ekipy telewizyjnej zdjęcia Ani”. Po tym zdarzeniu mój rozmówca wziął na siebie większość spraw dotyczących zaginięcia siostry, zwłaszcza kontaktów z mediami, bo rodzice mieli ich dosyć.
Niedawno Dominik dostał wiadomość na jednym z portali społecznościowych. Pewna dziewczyna, widząc progresję wiekową Ani, stwierdziła, że jej znajoma jest do niej podobna. Dziewczyna urodzona w tym samym roku, miesiąc przed Anią. „Nie mogłem spać przez dwa dni. Uznałem, że warto to sprawdzić, ale zanim doszło do kontaktu, zacząłem interesować się życiem tej dziewczyny. Oczywiście delikatnie, żeby nikogo niczym nie urazić” – wspomina brat Ani. – „Ostatecznie doszło do kontaktu, dziewczyna była kompletnie zaskoczona i po dłuższej rozmowie okazało się, że to jednak nie Ania. Dziewczyna bardzo dobrze pamiętała swoje życie, a informacje, które podała mi na samym początku jej koleżanka, po bezpośredniej weryfikacji okazały się błędne. Bardzo bym chciał, żeby za którymś razem to w końcu była Ania – wiem, że bez względu na to, co by się u niej działo przez ten czas, na pewno udałoby się nam ułożyć bardzo dobre relacje”.
Mimo braku postępów i nowych informacji nadzieja w bliskich Ani cały czas nie gaśnie. Rodzice i Dominik czekają na rozwiązanie sprawy w jakikolwiek sposób – zakończenie jest dla nich najważniejsze. Brat zaginionej uważa, że jeżeli sprawdzi się wersja anonimowego informatora i znajdą szczątki Ani, to będą szczęśliwi, bo będą mogli ją w końcu pochować. „Będzie to zbawienie dla naszych rodziców, a dla mnie początek nowej historii – zamierzam wtedy dociekać prawdy i dowiedzieć się, dlaczego wszystko tak się potoczyło i kto skrzywdził moją siostrę”.
W temacie zaginięcia Ani pojawia się jeszcze jeden wątek. Dominik opowiada, że jego zdaniem zbyt pochopnie zamknięto sprawę po trzech miesiącach i niesłusznie nie połączono sprawy zaginięcia Ani ze sprawą zaginięcia siostry jednego z nauczycieli. „Helena zaginęła dzień przed Anią, została znaleziona martwa tydzień po zaginięciu siostry. Policja uznała, że alkohol przyczynił się do jej utonięcia w stawie i szybko zamknęła sprawę. Ale kobieta została odnaleziona bardzo blisko domu, w którym mieszkaliśmy! W miejscowości, w której nie wydarzyło się nigdy nic strasznego, nagle dochodzi do dwóch takich zdarzeń praktycznie w tym samym czasie i nikt nie szuka wnikliwie odpowiedzi. Trudno nie zadać pytania: dlaczego?”.
Według ówczesnych, oficjalnych przekazów do poszukiwań Ani zaangażowano około 400 osób, w miejscowości, która liczy około 800 mieszkańców. Ani jednak nie odnaleziono. Dominik w aktach sprawy znalazł informację, że policja przeczesała teren w promieniu ośmiu kilometrów – jego zdaniem taki teren jest niemożliwy do dokładnego przeszukania. Zaznacza, że dopiero w 2022 roku ekipa Archiwum X bez problemu uzyskała zgodę i przeszukała studnię przy jednej z opuszczonych nieruchomości, blisko domu, gdzie w 1995 roku mieszkała Ania. „Dlaczego policja już podczas pierwszych poszukiwań nie sprawdziła tej studni, skoro w aktach wpisano, że teren był dokładnie przeszukany? Ta nieruchomość była już wtedy opuszczona!” – denerwuje się brat zaginionej.
„Ostatecznie w studni nic nie znaleziono, ale znajduje się ona około pięć metrów od stodoły, która spaliła się kilka dni po pojawieniu się dużych materiałów o Ani w TVN24, TVN24Go i na YouTube. Publikację reportaży poprzedziła wizyta ekipy dziennikarzy TVN w Simoradzu – dziennikarze jeździli, rozpytywali, sprawdzali. Niestety, stodoła nie została przez nikogo sprawdzona. Od jednego z policjantów usłyszałem, że ten budynek był zwykłym miejscem schadzek uczniów na wagarach, ale ja jako uczeń nigdy o tym miejscu w tym kontekście nie słyszałem” – wspomina mój rozmówca. Poza tym w zawieszeniu pozostaje dla niego jeszcze jedno pytanie: dlaczego Helenę znaleziono dopiero po siedmiu dniach, skoro policja twierdziła, że sprawdziła stawy i lasy? Ciało znajdowało się przecież w zbiorniku wodnym oddalonym od domu Ani o około 150 metrów w linii prostej.
Ania zaginęła w dniu urodzin Dominika. Właśnie dlatego mężczyzna nigdy ich nie obchodzi. Nie lubi tego dnia i tylko odnalezienie siostry być może spowodowałoby jego odczarowanie. „Najlepiej, gdyby Ania pojawiała się w drzwiach i moglibyśmy po prostu porozmawiać” – mówi chłopak. Jego marzenie to nie mrzonki – czasami zdarzają się sytuacje, które dają nadzieję na takie rozwiązanie sprawy. Dominik upatruje nadziei w działaniach Archiwum X, bo wierzy, że pracują tam osoby, które chcą pomóc. Przyznaje, że niestety ma też wiedzę, jak obarczona pracą jest obecnie policja, włącznie z Archiwum X, i że nie wygląda to jak na filmach, że śledczy zajmują się tylko sprawą zaginięcia jego siostry. Tym Dominik próbuje tłumaczyć sobie to, że wszystko w sprawie Ani trwa tak długo. „Wiem, że policjanci to są tylko ludzie, ze swoimi rodzinami, z pasjami i tak dalej – ale po drugiej stronie są rodziny osób zaginionych, które ciągle czekają choćby na telefon”.
Telefon w domu Jałowiczorów milczy. Na powrót Ani czeka wiele jej rzeczy: ubranka, gumki do włosów, zeszyty szkolne, pluszaki. Ich mama trzyma nawet mleczaki Ani. Rodzina nie chce się żegnać z rzeczami, czeka na finał sprawy. Dominik mówi, że oczekiwanie na osobę zaginioną to stan, którego nie da się do niczego porównać. „Nasi rodzice od 1995 roku żyją w bardzo smutnym świecie. Ja obrałem sobie pewne cele w życiu, wyjechałem z Simoradza, ale żałuję, że tak późno zaangażowałem się w sprawę poszukiwań siostry. Choćby akcję informacyjną, plakatową z progresją wiekową można było zrobić wcześniej. Teraz być może osoby, które miały wiedzę w sprawie, zabrały ją już na tamten świat” – dodaje.
Dominik przez wiele lat nie lubił mówić o tej sprawie. Dzisiaj, kiedy ktoś go zapyta, to mówi, że ma siostrę. Jeśli tylko rozmówca chce słuchać, to opowiada, co stało się w 1995 roku.
*
Gdyby do zaginięcia Anny Jałowiczor doszło w podobnych okolicznościach dziś, to być może dzięki Child Alert sprawa potoczyłaby się zupełnie inaczej. Child Alert to system alarmowy, który stosowany jest do rozpowszechniania w mediach wizerunku zaginionego lub uprowadzonego dziecka (do ukończenia 18. roku życia) w celu szybszego i skuteczniejszego poszukiwania zaginionego. W Polsce funkcjonuje od listopada 2013 roku; pierwszy raz Child Alert został uruchomiony w 2015 roku i zakończył się pełnym sukcesem – uprowadzona dziewczynka została odnaleziona cała i zdrowa.
Child Alert można uruchomić na każdym etapie poszukiwań. Wdrażany jest przez ekspertów Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych (CPOZ KGP), którzy przygotowują specjalny komunikat zawierający zdjęcie, informacje o zaginionym dziecku oraz okolicznościach zdarzenia, który następnie trafia do mediów w Polsce i za granicą. Alert trwa 12 godzin, licząc od momentu rozesłania komunikatu o zaginięciu dziecka. W momencie rozesłania komunikatu uruchamiana jest telefoniczna linia alarmowa nr 995 obsługiwana przez ekspertów CPOZ KGP.
Należy pamiętać, że nie każde zaginięcie dziecka kwalifikuje się do uruchomienia Child Alert. Zarządzenie Komendanta Głównego Policji z 28 czerwca 2018 roku dokładnie wskazuje przesłanki, które muszą być spełnione łącznie:
1) osoba zaginiona w chwili zaginięcia nie ukończyła 18. roku życia;
2) istnieje uzasadnione podejrzenie, że osoba małoletnia jest ofiarą przestępstwa związanego z pozbawieniem wolności lub jej życie, zdrowie jest bezpośrednio zagrożone;
3) uzyskano pisemną zgodę od rodzica albo opiekuna prawnego zaginionej osoby małoletniej na rozpowszechnienie komunikatu, a w przypadku braku możliwości nawiązania kontaktu z rodzicem albo opiekunem prawnym uzyskano zgodę sądu rodzinnego;
4) z posiadanych przez Policję informacji wynika, że rozpowszechnienie komunikatu może w realny sposób przyczynić się do odnalezienia małoletniej osoby zaginionej;
5) uzyskane informacje są wystarczające do sporządzenia komunikatu.
Od 2009 roku Fundacja ITAKA prowadzi Telefon w Sprawie Zaginionego Dziecka i Nastolatka pod numerem 116 000. Specjaliści Fundacji, obsługujący tę infolinię, odbierają informacje dotyczące zaginięć dzieci oraz udzielają dzwoniącym pomocy: porad lub wsparcia w poszukiwaniach. Dyżurujący przy telefonie to osoby przeszkolone – specjaliści do spraw poszukiwań, prawnicy oraz psycholodzy. Numer 116 000 jest numerem ogólnoeuropejskim, który działa w 32 krajach Europy i obsługiwany jest przez lokalnych operatorów.
4 „Gazeta Wyborcza. Katowice” nr 55, wydanie z dnia 04.03.1995, s. 3.
Zawieszeni. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają
Copyright © Szymon J. Wróbel 2024
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024
Redakcja – Ewa Cat Mędrzecka
Korekta – Aneta Wieczorek, Julia Młodzińska
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Okładka – Zuzanna Pieczyńska
Ilustracje wewnątrz książki – Szymon Teluk
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2024
ISBN: 9788383300887
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Kamila Piotrowska, Paweł Truskolaski
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl