Zemsta i przebaczenie. Tom III. Rzeka tęsknoty - Joanna Jax - ebook

Zemsta i przebaczenie. Tom III. Rzeka tęsknoty ebook

Joanna Jax

4,5

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Kolejne lata wojny odzierają mieszkańców Europy ze złudzeń na rychłe jej zakończenie. Nie tylko na terenie Polski ludzie stykają się z okrucieństwem, także wycieńczająca wojna na wschodzie odkrywa barbarzyńskie praktyki, gdzie pojęcie człowieczeństwa zostaje zdewaluowane i ludzkie życie wydaje się nie mieć wartości. Los rozdziela czwórkę bohaterów i stawia przed nimi kolejne wyzwania, a brzemię wojny odciska na nich głębokie piętno. Czy uda im się pokonać piętrzące się przeszkody? Czy miłość i przyjaźń wygrają z nienawiścią i egoizmem, gdy ludzkie ścieżki wyznacza historia? Kiedy biografie naznaczone są bólem i krwią, każdy stara się ocalić to co jeszcze dobrego tli się w człowieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 552

Rok wydania: 2017

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (18 ocen)
10
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Re­dak­cja

Anna Se­we­ryn

Pro­jekt okład­ki

Jo­an­na Jax

Lay­out okładki

Ma­rek J. Piw­ko {mjp}

Ilu­stra­cja na okład­ce

© Ele­na Di­jo­ur, Ta­ty­ana Tom­sic­ko­va/Shut­ter­stock

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład i ła­ma­nie

Da­mian Wa­la­sek

Opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bo­ciek

Ko­rek­ta

Ur­szu­la Bań­ce­rek

Wy­da­nie I, Cho­rzów 2017

Wy­daw­ca: Wy­daw­nic­twa Vi­de­ograf SA

41-500 Cho­rzów, Ale­ja Har­cer­ska 3C

tel. 600 472 609

of­fi­ce@vi­de­ograf.pl

www.vi­de­ograf.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: DIC­TUM Sp. z o.o.

01-942 War­sza­wa, ul. Ka­ba­re­to­wa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Wy­daw­nic­twa Vi­de­ograf SA, Cho­rzów 2016

Tekst © Jo­an­na Ja­kub­czak

ISBN 978-83-7835-597-7

Sy­no­wie twoi i cór­ki zo­sta­ną dane ob­ce­mu na­ro­do­wi. Z tę­sk­no­ty, pa­trząc za nimi co­dzien­nie, wy­nisz­czysz twe oczy, a ręka two­ja bę­dzie bez­sil­na.

Pwt 28, 32

Uko­cha­ne­mu Ta­cie i Sio­strom Ewie i Do­ro­cie

1. Konstancin / Warszawa, 1942

W po­wie­trzu uno­sił się za­pach wio­sny. Wy­jąt­ko­wo mroź­na zima zda­wa­ła wy­tra­cać swój im­pet i ustą­pi­ła w koń­cu, za­mie­nia­jąc sku­tą lo­dem zie­mię w błot­ni­ste grzę­za­wi­ska. Być może w mie­ście, gdzie uli­ce i chod­ni­ki były wy­bru­ko­wa­ne albo wy­la­ne as­fal­tem, nie było to tak bar­dzo od­czu­wal­ne, ale pola i wiej­skie dro­gi sta­no­wi­ły za­rów­no dla pie­chu­rów, jak i wo­zów praw­dzi­we wy­zwa­nie.

– Jesz­cze ka­wa­łek. Do tam­te­go drze­wa, do­brze? – po­wie­dzia­ła ci­cho Ali­cja, trzy­ma­jąc pod rękę Ju­lia­na.

– Mała oszust­ka – uśmiech­nął się Cheł­mic­ki. – Mó­wi­łaś to już kil­ka drzew wcze­śniej.

– Sły­sza­łeś, co po­wie­dzia­ła We­ro­ni­ka – wy­tknę­ła mu. – Jak nie bę­dziesz dużo ćwi­czył, to do koń­ca ży­cia po­zo­sta­niesz ku­la­wy. A ja z ta­kim do ślu­bu nie pój­dę.

– Prze­ko­na­łaś mnie. – Pu­ścił do niej oko, po czym spo­waż­niał i po­wie­dział: – Jak tyl­ko za­cznę po­ru­szać się nor­mal­nie, wra­cam do chło­pa­ków. A ty, moja dro­ga, wy­je­dziesz do wuja.

– Ni­g­dzie bez cie­bie nie po­ja­dę – sta­now­czo od­po­wie­dzia­ła Ali­cja.

– Na Boga, Ali­cjo, je­steś w cią­ży… – jęk­nął Ju­lian.

– Je­stem, a ty nie­ba­wem zo­sta­niesz moim mę­żem. Bę­dzie­my ro­dzi­ną, a miej­sce żony jest przy mężu – burk­nę­ła.

– Po pro­stu boję się o cie­bie… O was – po­wie­dział ci­cho Ju­lian.

– Obie­cu­ję, że je­śli tyl­ko zro­bi się nie­bez­piecz­nie, wy­ja­dę – słod­kim gło­sem za­pew­ni­ła Ali­cja.

– Chciał­bym, że­byś wy­je­cha­ła już te­raz – od­rzekł sta­now­czo, bo upór Ali­cji bar­dzo go iry­to­wał.

– A je­śli nie? – za­szcze­bio­ta­ła.

– W ta­kim ra­zie bę­dziesz pan­ną z dziec­kiem.

Ali­cja sta­nę­ła po­środ­ku dro­gi. Po­pa­trzy­ła na bez­kre­sne pola przed swo­imi ocza­mi i na­gle wy­ję­ła rękę spod ra­mie­nia Ju­lia­na, po czym od­wró­ci­ła się na pię­cie i ru­szy­ła w stro­nę wsi.

– Ej, no, Ali­cja, nie zo­sta­wiaj mnie tak sa­me­go. Do cha­łu­py jest ka­wał dro­gi, nie dam rady pójść sam – za­czął pa­ni­ko­wać.

Za­trzy­ma­ła się i od­wró­ci­ła gło­wę.

– Trze­ba było o tym po­my­śleć, za­nim… po­wie­dzia­łeś te okrop­ne rze­czy. – Mach­nę­ła ręką.

Do­tar­ła do wiej­skiej cha­łu­py, gdzie Ju­lian do­cho­dził do sie­bie po po­by­cie na ge­sta­po, i za­czę­ła pa­ko­wać wa­liz­kę. Nie była ob­ra­żo­na, wie­dzia­ła, że Cheł­mic­ki dro­czy się z nią i nie­ba­wem ich re­la­cje po­wró­cą do nor­mal­no­ści, ale uświa­do­mi­ła so­bie, iż musi zo­sta­wić go sa­me­go na ja­kiś czas. Za­uwa­ży­ła, że Ju­lia­no­wi pa­su­je ta cią­gła tro­ska, uwa­ga i kon­cen­tra­cja na od­nie­sio­nych przez nie­go ra­nach, któ­re już daw­no się za­go­iły. Taki stan rze­czy po­tę­go­wa­ły od­wie­dzi­ny We­ro­ni­ki. Jej za­trwo­żo­na mina i uża­la­nie się nad sta­nem Cheł­mic­kie­go przy­no­si­ły sku­tek od­wrot­ny do za­mie­rzo­ne­go i kom­plet­nie roz­le­ni­wi­ły Ju­lia­na. Nie uty­ski­wał na swój los, ale z wiel­ką ocho­tą przyj­mo­wał każ­dy gest, któ­ry go wy­rę­czał w naj­prost­szych czyn­no­ściach. Ali­cja po­my­śla­ła, że je­śli po­zo­sta­nie sam, szyb­ciej po­wró­ci do rów­no­wa­gi, za­rów­no fi­zycz­nej, jak i psy­chicz­nej. Ostat­nia wy­mia­na zdań była jej więc bar­dzo na rękę, bo nie od­wa­ży­ła­by się po­wie­dzieć mu wprost, że zbyt­nio uża­la się nad sobą.

Wy­dar­ła kart­kę z ze­szy­tu i na­pi­sa­ła do nie­go krót­ki list, że spo­tka­ją się w War­sza­wie, jak tyl­ko Ju­lian do niej po­wró­ci.

Uda­ła się na sta­cję, wsia­dła do po­cią­gu i kil­ka­dzie­siąt mi­nut póź­niej zna­la­zła się w sto­li­cy. Swo­je pierw­sze kro­ki skie­ro­wa­ła do szpi­ta­la Dzie­ciąt­ka Je­zus, by po­roz­ma­wiać z We­ro­ni­ką. I nie mia­ła być to miła roz­mo­wa.

Dok­tor We­ro­ni­ka Sar­now­ska aż wsta­ła zza biur­ka, uj­rzaw­szy w drzwiach Ali­cję, po czym jęk­nę­ła.

– Coś z Ju­lia­nem?

– Nie… Od­kąd by­łaś u nie­go ostat­ni raz, czy­li od wczo­raj, nic się nie zmie­ni­ło. Może oprócz tego, że już nie wy­ma­ga niań­cze­nia i świet­nie so­bie ra­dzi sam – burk­nę­ła Ali­cja.

– Więc co cię do mnie spro­wa­dza? – za­py­ta­ła chłod­no We­ro­ni­ka.

– Skon­tak­tuj mnie z ma­jo­rem – rów­nie oschle od­po­wie­dzia­ła Ali­cja. – Zo­sta­ję w War­sza­wie.

– A co z Ju­lia­nem? – Ko­lej­ny raz We­ro­ni­ka zro­bi­ła za­tro­ska­ną minę.

I wte­dy Ali­cja nie wy­trzy­ma­ła, cho­ciaż po wej­ściu do szpi­ta­la po­sta­no­wi­ła, że po­sta­ra się być uprzej­ma i po­ka­że kla­sę, o brak któ­rej po­dej­rze­wa­ła ją dok­tor Sar­now­ska.

– Po­ra­dzi so­bie sam do­sko­na­le i za dwa, trzy ty­go­dnie rów­nież wró­ci do War­sza­wy. Nie wi­dzę po­wo­du, że­byś dłu­żej ro­bi­ła z nie­go ma­zga­ja i czło­wie­ka, dla któ­re­go przy­go­to­wa­nie so­bie je­dze­nia jest po­nad jego siły. I prze­stań tam jeź­dzić co dwa dni, bo wi­dok two­jej zbo­la­łej miny wca­le mu nie po­ma­ga. – Ali­cja mó­wi­ła sta­now­czym gło­sem i z każ­dym wy­po­wia­da­nym zda­niem co­raz gło­śniej.

We­ro­ni­ka otwo­rzy­ła usta, zdzi­wio­na wy­bu­chem Ali­cji, by po chwi­li uświa­do­mić so­bie, iż oto ta ko­bie­ta nie dość, że pró­bu­je ją po­uczać, to jesz­cze pod­no­si na nią głos.

– Je­stem le­ka­rzem i wiem, co na­le­ży ro­bić, żeby pa­cjent jak naj­szyb­ciej po­wró­cił do zdro­wia. Wy­bacz, ale tan­cer­ka w tym za­kre­sie nie bę­dzie udzie­la­ła mi rad – po­wie­dzia­ła We­ro­ni­ka, na tyle spo­koj­nie, na ile było ją stać.

– Do wszyst­kich swo­ich pa­cjen­tów tak jeź­dzisz czy tyl­ko do tych, któ­rych masz ocho­tę za­brać in­nym ko­bie­tom? – za­py­ta­ła ja­do­wi­cie Ali­cja.

– Gdy­by nie ja… – ści­szo­nym gło­sem za­czę­ła We­ro­ni­ka, ale Ali­cja prze­rwa­ła jej.

– Tak, wiem. To ty wy­krę­ci­łaś nu­mer do Los­so­wa, pod­sta­wi­łaś ka­ret­kę i dzię­ki to­bie Ju­lian żyje. Ale nie będę sie­dzia­ła ci­cho, bo za każ­dym ra­zem rzu­casz mi w twarz, że ura­to­wa­łaś Ju­lia­no­wi ży­cie – prych­nę­ła Ali­cja i do­da­ła: – Pew­nie i tak cię nie po­wstrzy­mam, ale chcę, że­byś wie­dzia­ła, co o tym my­ślę.

– Su­ge­ru­jesz, że go uwo­dzę? – za­pe­rzy­ła się We­ro­ni­ka.

– Nie su­ge­ru­ję, ja to wiem – wes­tchnę­ła. – Po­wia­dom „So­ko­ła”.

– Po­wia­do­mię – mruk­nę­ła Sar­now­ska i nie po­wie­dzia­ła już nic wię­cej.

Za­bo­la­ły ją sło­wa Ali­cji. Czyż­by na­praw­dę była tak zde­spe­ro­wa­na, że każ­dy mógł zo­ba­czyć, jak sza­le­je za Cheł­mic­kim? Praw­dą było rów­nież to, że tak czę­ste wi­zy­ty u nie­go od ja­kie­goś cza­su były kom­plet­nie zbęd­ne. Nie po­tra­fi­ła jed­nak zre­zy­gno­wać z Ju­lia­na, mimo że zda­wa­ła so­bie spra­wę z sy­tu­acji. On ko­chał inną, a na do­da­tek ta inna była w cią­ży i nie­ba­wem mie­li się po­brać. Jed­nak nad­szedł taki dzień, gdy są­dzi­ła, że stra­ci­ła go na za­wsze, i po­czu­ła, jak­by świat jej się za­wa­lił. Ale prze­żył, a ona ir­ra­cjo­nal­nie nie prze­sta­wa­ła mieć na­dziei na ich wspól­ną przy­szłość, mimo że w tej sy­tu­acji sta­ła na prze­gra­nej po­zy­cji.

***

To wła­śnie trud­ne cza­sy woj­ny uświa­do­mi­ły We­ro­ni­ce, jak kru­che jest ży­cie. Kie­dy tyl­ko Ju­lian zna­lazł się w bez­piecz­nym miej­scu i wie­dzia­ła, że nic mu nie za­gra­ża, spa­ko­wa­ła wa­liz­kę i po­je­cha­ła na kil­ka dni do syna. Z prze­ra­że­niem stwier­dzi­ła, że w każ­dej chwi­li może spo­tkać ją coś złe­go, a wte­dy być może ni­g­dy już nie zo­ba­czy swo­je­go dziec­ka.

Pa­we­łek miał już osiem lat, a ich roz­łą­ka spra­wi­ła, że trak­to­wał ją nie­mal jak obcą oso­bę. Pró­ba przy­tu­le­nia czy po­ca­ło­wa­nia chłop­ca wy­wo­ły­wa­ła na jego twa­rzy gry­mas, po­dob­ny do tego, któ­ry sama ro­bi­ła w dzie­ciń­stwie, gdy nie­zna­ni jej krew­ni pró­bo­wa­li ob­da­ro­wy­wać ją piesz­czo­ta­mi.

Jej mat­ka, wie­lo­let­nia na­uczy­ciel­ka w żeń­skim li­ceum, za­mknę­ła ci­cho drzwi po­ko­ju Pa­weł­ka i po­pro­si­ła cór­kę o roz­mo­wę. Dla We­ro­ni­ki taki ton i stwier­dze­nie „mu­si­my po­roz­ma­wiać” ozna­czał za­wsze coś nie­przy­jem­ne­go. Tak też było i tym ra­zem.

– Tak nie może dłu­żej być – po­wie­dzia­ła ostro mat­ka. – Two­je dziec­ko prze­sta­je ko­ja­rzyć cię jako swo­ją praw­dzi­wą mat­kę. Wpa­dasz jak po ogień raz w mie­sią­cu i uwa­żasz, że to wy­star­czy?

– To co, we­dług cie­bie, po­win­nam zro­bić? – za­py­ta­ła znę­ka­nym gło­sem We­ro­ni­ka.

– Wiesz, co masz zro­bić. Mó­wię ci to za każ­dym ra­zem, gdy przy­jeż­dżasz. Two­je miej­sce jest przy dziec­ku.

– Chcia­łam go za­brać do War­sza­wy, ale gdy tyl­ko o tym na­po­mknę­łam, za­mie­ni­łaś mi dwa dni ży­cia w pie­kło. Mamo, jest woj­na, wszę­dzie czai się nie­bez­pie­czeń­stwo. Zresz­tą… je­śli los tak zde­cy­du­je, moż­na stra­cić ży­cie na­wet miesz­ka­jąc w spo­koj­nym miej­scu. Je­stem le­ka­rzem i wiem, że cho­ro­by i nie­szczę­ścia nie wy­bie­ra­ją so­bie ani cza­su, ani miej­sca. A ja nie mogę wy­je­chać z War­sza­wy. Po pro­stu nie mogę… – We­ro­ni­ka bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­ła tłu­ma­czyć swo­je sta­no­wi­sko.

– To two­je dziec­ko i oczy­wi­ście ty po­dej­mu­jesz de­cy­zje, ale je­śli wy­rwiesz go z tego spo­koj­ne­go świa­ta i wy­wie­ziesz na po­nie­wier­kę, ni­g­dy wię­cej się do cie­bie nie ode­zwę.

– Do­brze, mamo – wes­tchnę­ła We­ro­ni­ka. – Za­sta­no­wię się. Ale je­śli zor­ga­ni­zu­ję swo­je ży­cie w War­sza­wie w spo­sób, któ­ry za­pew­ni Pa­weł­ko­wi spo­kój i bez­pie­czeń­stwo, po pro­stu po nie­go przy­ja­dę i za­bio­rę do sie­bie. Je­że­li oka­że się to nie­moż­li­we, wró­cę do domu. Do Beł­cha­to­wa.

– Po­roz­ma­wiam z or­dy­na­to­rem Ja­nic­kim. Niech przy­go­tu­je dla cie­bie miej­sce u sie­bie na od­dzia­le. – Mat­ka We­ro­ni­ki była prze­ko­na­na, że jej cór­ka nie od­wa­ży się na wy­wie­zie­nie syna do sto­li­cy.

Sar­now­ska mil­cza­ła. Nie chcia­ła już żad­nych dys­ku­sji, ale po­sta­no­wi­ła, że za­bie­rze Pa­weł­ka bez wzglę­du na zda­nie mat­ki.

Od tej roz­mo­wy mi­nął mie­siąc. Za kil­ka dni mia­ła po­je­chać po syna i de­ner­wo­wa­ła się rów­nie moc­no jak wte­dy, gdy ucie­kła z przy­klasz­tor­nej szko­ły, a mat­ka przez ko­lej­nych kil­ka ty­go­dni nie wy­po­wie­dzia­ła do niej ani sło­wa. I mimo że mia­ła wów­czas za­le­d­wie czter­na­ście lat, to wspo­mnie­nie wciąż ją prze­śla­do­wa­ło. Dla We­ro­ni­ki mil­cze­nie mat­ki było naj­gor­szą karą. Mu­sia­ła jed­nak zmie­rzyć się z tym, bo syn jej po­trze­bo­wał, a ona jego. Zaś w cza­sie, gdy bę­dzie w pra­cy, opie­kę nad nim mia­ła po­wie­rzyć dwu­dzie­sto­let­niej dziew­czy­nie po szko­le na­uczy­ciel­skiej, któ­rą wy­bra­ła wśród nie­mal dwu­dzie­stu kan­dy­da­tek. Chcia­ła, żeby oso­ba, któ­ra zaj­mie się Pa­weł­kiem, nie tyl­ko była tro­skli­wą opie­kun­ką, ale rów­nież na­uczy­ciel­ką i god­nie za­stą­pi­ła w tej roli jej mat­kę.

***

Ali­cja po­sta­no­wi­ła, że do­pó­ki ma­jor nie znaj­dzie dla niej bez­piecz­ne­go lo­kum, za­trzy­ma się u pro­fe­so­ra Li­twi­na. Na­dal była po­szu­ki­wa­na i gro­zi­ło jej śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, ale wie­dzia­ła, że w okre­sie prze­ta­so­wań na Szu­cha będą mie­li na gło­wie inne spra­wy niż in­ten­syw­ne po­szu­ki­wa­nia. Po­my­śla­ła, że jed­na czy dwie noce spę­dzo­ne u pro­fe­so­ra nie spro­wa­dzą na nie­go żad­ne­go nie­szczę­ścia. Je­dy­na oso­ba, któ­ra mo­gła jej po­móc, czy­li We­ro­ni­ka, nie wcho­dzi­ła w ra­chu­bę.

Ali­cja na­praw­dę pró­bo­wa­ła po­lu­bić tę ko­bie­tę, zwłasz­cza gdy wy­cią­gnę­ła Ju­lia­na z Pa­wia­ka, ale nie była w sta­nie. Nie dla­te­go, że mia­ła nie­czu­łe ser­ce i była wście­kle za­zdro­sna o za­ży­łość pięk­nej pani dok­tor z Cheł­mic­kim, ale We­ro­ni­ka po pro­stu nie dała się lu­bić. Za­cho­wy­wa­ła się w sto­sun­ku do niej wy­nio­śle, a w to­wa­rzy­stwie Ju­lia­na do­sta­wa­ła przy­sło­wio­we­go mał­pie­go ro­zu­mu. Już nie była dys­tyn­go­wa­ną pa­nią dok­tor, ale zwy­kłą pod­ry­wacz­ką, któ­rej nie znie­chę­ci­ła na­wet cią­ża Ali­cji.

Po­pchnę­ła cięż­kie drzwi ka­mie­ni­cy i po­wo­li za­czę­ła wcho­dzić po scho­dach do miesz­ka­nia pro­fe­so­ra. Gdy była już na jego pię­trze, usły­sza­ła dźwięk prze­krę­ca­ne­go klu­cza. Szyb­ko wbie­gła na pół­pię­tro i kuc­nę­ła na scho­dach, by móc ob­ser­wo­wać drzwi Li­twi­na. Nie mia­ła po­ję­cia, dla­cze­go się wy­stra­szy­ła, pro­fe­sor miesz­kał sam i tyl­ko on mógł otwie­rać drzwi swo­je­go miesz­ka­nia. Jed­nak po­czu­ła ja­kiś nie­po­kój, któ­ry na­ka­zał jej się ukryć i upew­nić, czy na pew­no ma do czy­nie­nia z Li­twi­nem.

Dziw­ne prze­czu­cie spraw­dzi­ło się. Z miesz­ka­nia pro­fe­so­ra wy­szła ja­kaś ko­bie­ta. Mia­ła może z pięć­dzie­siąt lat, nie wię­cej. Prze­krę­ci­ła klucz w zam­ku, na­cią­gnę­ła na dło­nie cien­kie rę­ka­wicz­ki i ze­szła scho­da­mi do wyj­ścia. Li­twin nie miał żad­nej bli­skiej ro­dzi­ny, ni­g­dy też nie ko­rzy­stał z po­mo­cy ob­cych mu osób. Ali­cja nie po­dej­rze­wa­ła tak­że, aby pro­fe­sor oże­nił się z kimś po tak krót­kiej zna­jo­mo­ści, bo­wiem jesz­cze do nie­daw­na ni­ko­go nie miał.

Wy­szła na po­dwór­ko ka­mie­ni­cy i ro­zej­rza­ła się. Kil­ka me­trów da­lej stał trze­pak, a przy nim ba­wi­ły się dzie­ci. Po­sta­no­wi­ła za­się­gnąć u nich ję­zy­ka, bo bar­dzo mar­twi­ła się o do­bro­dusz­ne­go pro­fe­so­ra. Mia­ła na­dzie­ję, że żad­ne z nich nie roz­po­zna w niej by­łej lo­ka­tor­ki spod szóst­ki.

– Ej, ty – za­gad­nę­ła jed­ne­go z chłop­ców, któ­ry zda­wał się naj­star­szy w gru­pie. – Znasz pro­fe­so­ra Li­twi­na?

Chło­pak o ja­snych, nie­co przy­dłu­gich wło­sach wy­tarł brud­ną dło­nią nos i po­pa­trzył po­dejrz­li­wie na Ali­cję.

– Za­le­ży kto pyta – burk­nął.

– Ja py­tam. Je­stem jego ku­zyn­ką z Ra­do­mia. To jak? Znasz czy nie? – ostro po­wie­dzia­ła Ali­cja.

– Pro­fe­sor nie żyje. Już ze dwa mie­sią­ce bę­dzie, jak tru­pa wy­nie­śli z miesz­ka­nia. Smród był na ca­łej klat­ce, bo chy­ba tam dłu­go le­żał nie­ży­wy. I w koń­cu Sie­mio­nek, do­zor­ca zna­czy, wszedł do jego domu, a tam pro­fe­sor le­żał bez ży­cia i strasz­nie śmier­dzia­ło – po­wie­dział chło­pak.

Ali­cja za­drża­ła. Pro­fe­sor Li­twin był już wie­ko­wym męż­czy­zną, ale gdy wi­dzia­ła go ostat­nim ra­zem, cie­szył się do­brym zdro­wiem. Po­ki­wa­ła gło­wą, nie mo­gąc wy­po­wie­dzieć z żalu ani sło­wa, i już mia­ła odejść, gdy chło­pak do­dał coś jesz­cze:

– Po­dob­nież za­du­szo­ny na śmierć.

Ali­cja pod­nio­sła gło­wę i z prze­ra­że­niem spoj­rza­ła na chło­pa­ka. Gdy­by pro­fe­sor zo­stał za­strze­lo­ny przez Niem­ców, umarł na Pa­wia­ku albo z po­wo­du cho­ro­by, nie wzbu­dzi­ło­by to w niej być może ta­kie­go zdzi­wie­nia, ale nie mia­ła po­ję­cia, kto mógł po­peł­nić po­spo­li­te mor­der­stwo.

– Jak to za­du­szo­ny? – za­py­ta­ła.

– Ja tam tak do­brze to nie wiem, ale Sie­mio­nek mó­wił, że pro­fe­sor miał kra­wat na szyi za­ci­śnię­ty i siny ję­zyk na wierz­chu. I gra­na­to­wa po­li­cja przy­je­cha­ła, i wy­py­ty­wa­li wszyst­kich, czy ni­ko­go ob­ce­go nie wi­dzie­li. Ale tak za bar­dzo to chy­ba nie szu­ka­li mor­der­cy, bo nas nie py­ta­li – od­po­wie­dział.

– A gdy­by za­py­ta­li, to co byś od­po­wie­dział? – Ali­cja była po­dejrz­li­wa.

– Że krę­cił się tu taki je­den gów­niarz. Lan­dryn­ki roz­da­wał i zdję­cia po­ka­zy­wał. Mnie nie py­tał, bo­bym mu ty­łek sko­pał i kar­to­fli na­sa­dził, ale młod­szych wy­py­ty­wał o ja­kieś ko­bie­ty i o sa­me­go pro­fe­so­ra. A po­tem zna­leź­li tru­pa. To pew­nie tak so­bie się nie py­tał. – Dzie­ciak mach­nął ręką.

Ali­cja była co­raz bar­dziej zdzi­wio­na i zszo­ko­wa­na. Nie mia­ła po­ję­cia, o co może cho­dzić. Pró­bo­wa­ła jesz­cze wy­do­być od dzie­ci ja­kieś in­for­ma­cje na te­mat chłop­ca z lan­dryn­ka­mi, ale nie­wie­le jej to dało. Dzie­cia­ków o po­dob­nym ry­so­pi­sie było w War­sza­wie ty­sią­ce.

Wy­szła z bra­my i za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę, do­kąd się udać. Przy­po­mnia­ła so­bie o pew­nej pie­lę­gniar­ce pra­cu­ją­cej w Re­fe­ra­cie Opie­ki Otwar­tej, któ­rej przy­no­si­ła pod­ra­bia­ne do­ku­men­ty dla ukry­wa­ją­cych się Ży­dów. Wsia­dła do tram­wa­ju i po­je­cha­ła na Wol­ską, do ośrod­ka zdro­wia, w któ­rym nie­gdyś się spo­tka­ły. Po­my­śla­ła, że owa ko­bie­ta nie tyl­ko or­ga­ni­zu­je aryj­skie do­ku­men­ty dla swo­ich pod­opiecz­nych, ale tak­że bez­piecz­ne schro­nie­nie. Może pa­mię­ta­jąc przy­słu­gę wy­świad­czo­ną jej przez Ali­cję, nie od­mó­wi po­mo­cy?

Ja­dąc tram­wa­jem, wciąż za­cho­dzi­ła w gło­wę, co mo­gło spo­tkać pro­fe­so­ra Li­twi­na. Nie był za­moż­nym czło­wie­kiem, tym bar­dziej kon­fi­den­tem, a jed­nak ktoś go od­wie­dził i po­zba­wił ży­cia. I z pew­no­ścią nie byli to Niem­cy. Ktoś tak­że wy­py­ty­wał o nią albo Han­kę. Ona się ukry­wa­ła i nie­wie­le osób wie­dzia­ło, gdzie prze­by­wa, ale Han­ka wciąż miesz­ka­ła z Ire­ną w miej­scu, w któ­rym ulo­ko­wał je pro­fe­sor Li­twin. A je­śli mor­der­ca zdo­łał uzy­skać od pro­fe­so­ra in­for­ma­cje na ten te­mat, jej przy­ja­ciół­ka mo­gła nie­ba­wem zna­leźć się w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie. Trze­ba było za wszel­ką cenę ją ostrzec. Je­śli nie było za póź­no. Mia­ła jed­nak na­dzie­ję, że to ona, Ali­cja, była obiek­tem za­in­te­re­so­wa­nia ko­goś, kto bar­dzo pra­gnął ją od­na­leźć.